Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 3 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next

Go down

Wybieranie ścieżki życiowej w przypadku Hayesa było trudne. Nie miał za specjalnego pomysłu na to co chce robić w przyszłości, co chwila zmieniał zdanie, a w ostatnich latach nauki szło mu na tyle dobrze ze wszystkiego, że mógłby potem iść na dosłownie wszystko. Gorzej z zainteresowaniami – żeby iść na coś związanego ze sztuką to musiałby upaść na głowę. Nic by po tym nie miał poza straconymi latami życia i gderaniem matki, że zająłby się czymś pożytecznym. Chemia, którą nawet lubił, bo reakcje poszczególnych składników bywały zaskakująco interesujące w oglądaniu? Nie zdecydowałby się na któryś z konkretnych kierunków. Może w ślady ojca i taplać się w smarze od rana do wieczoru? Aż tak go to nie interesowało, żeby podjąć studia, po których byłby świetnym inżynierem. Potem znienacka uderzyła go rzeczywistość, że w sumie to powinien się streszczać z wyborem, bo przepadną mu zapisy. Zostały mu do wyboru dwie rzeczy.
Musiało wyglądać cudnie – odpowiedział, mieszając kolejne odcienie zieleni. Obraz z początku mógł wyglądać jak zwykłe linie i ciapki, które jedynie w niewielkim stopniu przypominały to, co działo się dalej przed nimi. Pewnie gdyby tam był, byłby bardziej zachwycony od tych licealistów, ale nie tylko z powodu doświadczeń, ale też jednej z twórczyń pokazu. Na pewno sama się tam świetnie bawiła, inaczej nie byłaby tym tak rozentuzjazmowana. Pewnie gdyby nie skupiał się teraz w większości na płótnie, pociągnąłby ją bardziej za język i dopytał o szczegóły. Nigdy wcześniej nie była aż tak gadatliwa jak teraz. Jedynie w tej chwili wiedział już dlaczego kiedyś tak było. Po części.
Ja? Nudna architektura, ale na swój sposób momentami interesująca. Myślałem nad scenografią, ale w sumie większość tego, czym mógłbym się potem zajmować jest generowane komputerowo. A tak to mógłbym postawić komuś krzywy dom. Albo zaprojektować ogródek. Zrzucić komuś cegłę na głowę*.
Nie uważał swojego kierunku za jakiś arcyważny, który mógłby potem zmieniać świat i w ogóle był jakiś ultra-hiper-zakurwisty. Ale jakiś był, nie siedział na garnuszku rodziców, miał szansę to skończyć i nadzorować Januszy-budowlańców. Ale status studenta zobowiązywał – mimo zniżek na dosłownie wszystko, wiecznie nie miał za dużo kasy, bo wszystko ładował w hobby. Jak miał to krótko albo odsyłał któremuś z rodziców na konto oszczędnościowe, żeby go nie skusiły „te ładne świecące w ciemności farbki” albo inne pierdoły, których wcale aż tak nie potrzebował.
Po około dwudziestu minutach widok łąki w rzeczywistości i tej namalowanej były znacznie bardziej zbliżone do siebie. Obecnie brakowało chyba tylko szczegółów. Dużej ilości szczegółów, które zaczął mozolnie i z uporem maniaka tworzyć na płaskiej powierzchni. W tym momencie dało się wyraźnie zauważyć jego odruch – przy dłuższych chwilach zastanowienia przygryzał koniec pędzla, przenosząc wzrok pomiędzy dwoma „światami”. W tym momencie w ogóle przestawał kontaktować z rzeczywistością, jakby koniecznie chciał odwzorować wszystko idealnie, perfekcyjnie. Im bardziej zagłębiał się w szczegóły, tym częściej się tak działo.


*Z pozdrowieniami dla Lenke.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

 — Musiało wyglądać cudnie.
 — I wyglądało! Może jeszcze kiedyś wykorzystamy ten scenariusz na jakieś dni otwarte, to koniecznie musisz przyjść to zobaczyć — stwierdziła, nie tracąc ani krztyny entuzjazmu. Święcie wierzyła, że tamten pokaz był wart obejrzenia przez każdą osobę choć trochę doceniającą walory artystyczne świata. Nie było to przecież nic ambitnego, ale jednak cieszyło oko. Dzieciakom sprawiło mnóstwo radości, a równie wiele – jeśli nawet nie więcej – twórcom widowiska. Godziny spędzone na planowaniu, próbowaniu i dopracowywaniu szczegółów były może męczące, ale zawierały w sobie wiele radosnych chwil, a późniejsza satysfakcja z dobrze wykonanej pracy bez wątpienia warta była całego zachodu.
 — No nie żartuj, architektura jest spoko — odparowała od razu na jego stwierdzenie o rzekomo nudnym kierunku. Podobnie jak większość rzeczy związanych ze stukami wizualnymi, była to dla Verity dziedzina nieco tajemnicza, a przez to – fascynująca. Sama oczywiście nigdy nie targnęłaby się na takie przedsięwzięcie, bo jak już zostało to stwierdzone, wieki świetlne zajęłoby jej narysowanie patykowego ludzika. Stąd nic dziwnego, że podziwiała osoby, które stworzony w wyobraźni budynek potrafiły zaprojektować na papierze, w dodatku w taki sposób, by budowla przetrwała całe wieki. Poza tym przy obecnych warunkach życia ludzkości zawód ten był przecież jeszcze trudniejszy, bo obszary pod zabudowę kurczyły się bardzo gwałtownie. Można wręcz powiedzieć, że już prawie nie było gdzie stawiać nowych przybytków, żeby całkiem nie wyzuć ukrytych pod kopułami miast z obszarów zielonych. W M-3 i tak zachowało się ich dość sporo, gdy tak porównała ich ilość do rodzinnej ziemi.
 Czas mijał bez zakłóceń, żadnych nagłych wypadków czy nie daj Boże załamań pogody. Na płótnie pojawiały się coraz to nowe elementy, powoli tworząc obraz podobny jakby do rozmytej fotografii widoku, który przez cały czas mieli przed sobą.
 — Wygląda coraz ładniej — rzuciła z uśmiechem w jednej z przerw, które Hayes pożytkował na rozgryzanie Bogu ducha winnej końcówki pędzla. Przynajmniej z tej strony a nie z drugiej, bo możliwości zatrucia farbą na wycieczce górskiej nie przewidywała, nie miała więc i żadnych środków mogących zapobiec śmierci w konwulsjach. To z pewnością nie byłby ładny widok, paradoksalnie względem ślicznego obrazka, który powoli zapełniał powierzchnię płótna.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

Na pewno by przyszedł. Wystarczyłoby jedno słowo i przebiegłby pół Miasta, żeby tylko stawić się na pokazie. A kto wie, może zmieniłby kierunek zachwycony tą „magią”, którą tworzyły dzielne studentki? W szkole aż się niecierpliwił na myśl o kolejnej lekcji chemii, zastanawiając się czy znów zostaną uraczeni jakimś ciekawym doświadczeniem. Nawet ci, co nie przepadali za odwiedzaniem przybytku nauki i wiedzy potrafili wtedy tworzyć las rąk, żeby tylko asystować nauczycielowi. Rzadko się wtedy pchał na widok, ale zdarzyło mu się osobiście brać w czymś udział. Znacznie łatwiej zapamiętywało się właściwości czegoś, jeśli się to zobaczyło.
Mnóstwo historii, ale na szczęście sporo też matmy, geometrii wykreślnej i fizyki – rzucił jeszcze. Liczby. Uwielbiał liczby. Nie dało się tego nie zauważyć, kiedy każdy czas określał często co do minuty, choćby zdarzenie było dość odległe. Pierwszy przedmiot go zanudzał, bo często sięgał czasów tak zamierzchłych, że podejrzewał wykładowców o zmyślanie. Kto normalny by budował te całe piramidy z idealnych ponoć bloczków, w idealnej geometrii, bez nowoczesnych narzędzi przeciągając wielkie kawały skał? Albo miasta na środku pustyń, które przy najbliższej burzy piaskowej w większości się zasypywały. Nie planował nikomu stawiać wielkiego grobowca, szkoda było miejsca w ograniczonej przestrzeni Miasta-3.
Przyssał się do pędzla wyjątkowo zaciekle, mrużąc ślepia. Gdzieś tam z boku dotarły do niego jakieś słowa, ale z początku nawet za bardzo do niego nie dotarły. Z początku odpowiedział tylko „hmh”, obserwując jakiś punkt. Nigdy nie był na tyle zdolny, żeby zarąbać się w biegu i zatruć farbami, na tym też należało się zatrzymać i tego faktu nie zmieniać. Przynajmniej nie w totalnej dziczy, bo zanim by tu przyjechała jakaś pomoc, to oboje by raczej zwiędli.
Teraz zaczyna się najlepszy moment – odpowiedział wreszcie, wyciągając koniec narzędzia spomiędzy warg. Najbardziej pracochłonne chwile, które dało się skopać jednym złym pociągnięciem, powiewem wiatru, napływem chmur. Niebo jednak nie zamierzało pokryć się warstwą puchatych obłoków, a i słońce nie planowało jeszcze przez jakiś czas zmieniać oświetlenia. Powinien zdążyć dokończyć bez konieczności nanoszenia szybkich poprawek.
Zaczynał powoli czuć zmęczenie. Nie skupiał się aż tak bardzo jak wcześniej, więc odpowiadał częściej i bardziej składnie, ale wciąż wiernie odwzorowywał rzeczywistość na kawałku materiału. Po kolejnych dwudziestu czy trzydziestu minutach w prawym rogu niezbyt rzucającym się w oczy kolorem nasmarował swój artystyczny podpis Haywill. Odłożył wszystkie narzędzia, odsunął się parę kroków i spojrzał na dzieło krytycznym spojrzeniem.
Chyba znośne, co? – spytał, przechylając głowę i przymrużając oczy. Obraz przedstawiał dokładnie to samo co znajdowało się w dolince: wzgórze w tle, morze kwiatów, przewrócony pień drzewa, które złamało się kiedyś zapewne od pioruna czy może nawet zostało tak specjalnie ustawione. Nie uważał tego za szczyt swoich możliwości, ale też dlatego, że nie skorzystał ze swojego ulubionego stylu. Był dość zadowolony, a to chyba najważniejsze. Odszedł w tył jeszcze trochę, a następnie padł plackiem na plecy. Wbił wzrok w czyste niebo, dopiero po paru sekundach wyciągając z kieszeni zestaw kart.
Jak się nie wyśpię dzisiaj, to chyba dopiero w grobie – westchnął ciężko, przeglądając po kolei każdą z kart. Podniósł się do siadu, odwrócił rękę, żeby patrzeć na rewersy, przetasował wszystkie szybko i robiąc z nich wachlarz wyciągnął w kierunku Verity, jakby chciał, żeby wybrała jedną. Musieli jeszcze chwilę posiedzieć, żeby płótno choć trochę podeschło, więc nic nie stało na przeszkodzie pokazać jej jakąś sztuczkę.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

 — Matma brzmi o wiele lepiej od historii — potaknęła z uśmiechem pełnym zrozumienia. Przypomniały jej się w tym momencie początki życia w M-3, kiedy po przeniesieniu z innej szkoły, innego kraju i innego systemu musiała nadrobić całą część edukacji "lokalnej": historię, literaturę, język. Przedmioty ścisłe nie stanowiły żadnego problemu, takie same w każdym zakątku świata, ale doganianie materiału nauczanego przez długie lata tuż przed testami końcowymi – to był nie lada wyczyn. Wtedy niemal każde popołudnie spędzała z nosem w klasykach japońskich, które Bogiem a prawdą nieszczególnie jej się podobały. Na pewno nie bardziej od dzieł rodzimych, bo do takich po prostu była przyzwyczajona. Cóż jednak poradzić, mus to mus; ostatecznie na wyborze kierunku studiów nie zaważyły wyłącznie marzenia i plany na przyszłość ale także to, czy wybrana specjalność będzie obejmowała te dziedziny, z których Greenwood z przyczyn oczywistych była do tyłu.
 — Teraz zaczyna się najlepszy moment.
 Zamilkła więc, z uwagą obserwując pojawianie się kolejnych szczegółów. Nie mogła wyjść z podziwu, jak w kilku ruchach pędzla można precyzyjnie oddać widziane przed sobą przedmioty i zjawiska. Verity nie miała oka wprawnego w wychwytywaniu takich niuansów jak zmiany oświetlenia czy ruch chmur na niebie, nie dopóki nie były wyjątkowo wyraźne, ale przypuszczała, że pogoda była dla nich dzisiaj łaskawa. Czysty błękit ponad głowami nie wydawał się planować żadnych niespodzianek, proces malowania poszedł zaś na tyle sprawnie, że chyba nie należało się spodziewać żadnych nagłych tragedii. Gdyby tak było, Will by coś pewnie o tym wspomniał; wiedział przecież, że chwilowo występująca w roli asystentki Greenwood niewiele łapie z całego zajścia, toteż należało jej tłumaczyć wszystko bardzo jasno, jak krowie na rowie.
 Radosna twórczość zakończyła się podpisem, co Verity uznała za sygnał kończący pracę. Mogła więc oddać pojemnik z wodą i uwolnić ręce, które i tak co jakiś czas zmieniała, by za bardzo się nie zmęczyć. Miała co prawda niewiele do roboty, ale hej, tkwienie w bezruchu to też nie jest wcale taka sielanka! A skoro i tak potrzebowali odczekać jeszcze trochę, aż farba wyschnie i będzie można wraz z dziełem udać się w drogę powrotną, tym bardziej należało wtłoczyć nieco energii w zastygłe kończyny.
 — Na sztuce się nie znam, ale mi się podoba. — Uśmiechnęła się, udając że mierzy obraz krytycznym okiem. Zaraz potem klapnęła na trawie nieopodal rozłożonego płasko artysty, krzyżując nogi po turecku.
 — Świeże powietrze dobrze robi na sen. Może akurat się uda — skomentowała pokrzepiającym tonem, sięgając zaraz po jedną z kart. Pamiętała niektóre sztuczki w wykonaniu Hayesa jeszcze z czasów szkolnych, także gest wyciągniętej talii zrozumiała bez dodatkowych wytłumaczeń. Zerknęła na spodnią część kolorowego kartonika i uśmiechnęła się pod nosem. Czas zobaczyć, czy mistrz-magik nauczył się czegoś nowego przez ostatnich kilka lat.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

Zawsze lepiej było z matmą niż z historią. Owszem, wiedza o dawnych dziejach się przydawała... ale chyba tylko do krzyżówek. Kogo by obchodziło, że tysiąc lat do tyłu była jakaś wojna, skoro dane państwa już nie istniały? Albo starożytność. Spoko, wiedza o budownictwie, sztuce, kulturze, zaawansowana jak na ich czasy nauka, czasami ciężka do zrozumienia. Ale że jakieś kilka tysięcy pajaców z Grecji postanowiło pokonać kilkaset tysięcy Persów? Tylko ciekawostka, z której nie dało się już niczego użytecznego wyciągnąć. Chyba, że M-3 i M-4 postanowią na siebie napaść. Albo M-5 przypomni sobie stare dobre czasy ze swoimi sąsiadami, M-6 i M-2. Raczej wątpliwe, że by układali dzidy w jakąś specyficzną formację, jeśli mieli do dyspozycji czołgi, laserowe karabiny i całą masę świetnego sprzętu, wliczając w to prawie niezniszczalne androidy. Najpierw musieliby chcieć opuścić swoją strefę komfortu w postaci murów, na co komu podbijanie tak odległych terenów, skoro nie radzili sobie z tym co mają dookoła?
Trafili na idealny dzień, a raczej idealnie go sztucznie stworzyli w północnej dzielnicy. Może to i lepiej, że nie mieli żadnych komplikacji, nic nie wcięło się w kadr, a cały obrazek niewzruszenie sobie trwał, co najwyżej czasem zaburzony bardzo łagodnym powiewem wiatru. Skończył znacznie szybciej niż mogłoby się to ciągnąć, gdyby musiał dostosować się do zmian lub na siłę ciapać po płótnie tak, jak to miało wyglądać, ale z jakiejś przyczyny nie wyglądało. Jemu by nie przeszkadzało sterczenie tu dwóch czy więcej godzin, ale nie chciał zamęczyć i zanudzić towarzyszki, w końcu ona praktycznie nie miała tu co robić poza byciem bardzo ładnym stojakiem. Żeby nie zeszła z braku zajęcia mógł jej najwyżej poopowiadać o artystycznych pierdółkach, o których pewnie i tak by zaraz zapomniała, bo na pewno nie wykorzystałaby wiedzy do zostania jego konkurencją.
Też sporo pomogłaś – palnął bez zastanowienia, wlepiając wzrok w karty. Rozłożył je na dwa stosiki, pozwolił odłożyć wybraną, a następnie przetasował wszystko z pozoru dokładnie, szybkimi ruchami rąk. Zdolności koncentracyjne powoli kończyły się tak jak wyczerpana bateria organizmu, ale umiał jeszcze skupić się na tyle, żeby niczego nie schrzanić. Przynajmniej w sztuczce, bo za słowa nie mógł ręczyć. W pewnym momencie odkrył pierwszą z wierzchu.
Nie ta... – mruknął sprawiając pozory, że się pomylił. Wyciągnął inną z dołu. – Ani nie ta... – kontynuował, po czym sięgnął w kierunku jej ucha. Mogła usłyszeć cichy szelest kolorowego kartonika, kiedy cofnął dłoń, pokazując jej obrazek z kartą, którą wybrała. Wyszczerzył się ultra radośnie. Nauczył się sporo, nie tylko z kartami, ale też z innymi przedmiotami. Na nieszczęście miał przy sobie jedynie niemalże nierozłączną talię.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

 — Też sporo pomogłaś.
 — Niby jak? Przecież tylko trzymałam wodę — roześmiała się, nie bardzo widząc związek swojej asysty z działaniem przeciwko bezsenności. Że miała jakąś zasługę w tworzeniu obrazu, to nawet nie próbowała zaprzeczać. Służyła za towarzystwo, stojak i nawet sama położyła białą bazę przed rozpoczęciem malowania właściwego. Jej wkład był więc niepodważalny, aczkolwiek nie w tej dziedzinie, w której Hayes jej to przyznawał.
 Wsunęła zapamiętaną kartę z powrotem między pozostałe, ciekawa jaki tym razem będzie przebieg całej sztuczki. Uważnie przyglądała się tasowaniu, próbując wyłapać moment, w którym następowała "magia". Jak do tej pory nigdy jej się to nie udało; może miała zbyt kiepski refleks, może po prostu nigdy nie wgłębiła się w schemat działania tego typu trików. Po części też szkoda by jej było niszczyć czyjś talent swoim nadmiarem wiedzy: po to w końcu istniały pseudo czarodziejskie iluzje, by wprawić widza w zachwyt i zmusić go do myślenia. Cała przyjemność z oglądania sztuczek znikała, kiedy się wiedziało, w czym tkwił haczyk.
 — Ja się raczej sprawdzam w powstrzymywaniu od snu — dodała, nadal równie rozbawiona. Gdyby trzeba było pilnować, by ktoś przez całą noc nie zmrużył oka, pewnie dałaby radę jakoś się o to zatroszczyć. Tu pogadać, tam poszturchać i istniały spore szanse na sukces, szczególnie gdyby delikwent był skory do współpracy. W odwrotną stronę już trudniej; bo jak tu niby zmusić kogoś do spania? Co najwyżej zostawić w ciszy i spokoju, uniemożliwić robienie czegokolwiek innego i czekać, czy działania przyniosą oczekiwany skutek. Może istnieli tacy, którzy spokojnym tonem głosu czy inna hipnozą potrafili skłonić człowieka do oddania się w objęcia Morfeusza. Sama znała kilka takich przypadków, nieszczęśliwie wszyscy byli wykładowcami na uniwersytecie. Nieważne, jaki było poziom ich wiedzy czy na ile fascynujący był nauczany przez nich przedmiot, skoro już pierwsze padające z ust profesora zdanie skutecznie zamykało oczy całej sali studentów.
 — No i znalazł! — skwitowała, kiedy w dłoni Williama pojawiła się odpowiednia karta. Trik z wyciąganiem czegoż zza ucha kojarzył jej się nieodłącznie z dziadkiem Hope, który w ten sposób wręczał wszystkim dzieciakom cukierki. To wspomnienie od razu uderzyło w nostalgiczną strunę, powodując swego rodzaju rozczulenie u Greenwood. Ciekawe, jak tam się staruszek trzymał. Kiedy wyjeżdżała, cieszył się jeszcze dobrym zdrowiem, a przynajmniej w to pozwalał wszystkim wierzyć. Zawsze powtarzał, że takiego starego wygi jak on żadna choroba się nie chce chwytać, czasem tylko narzekał na bóle w stawach. Ech, żeby tak móc go kiedyś jeszcze spotkać!
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

Nie odpowiedział jej od razu, najpierw skończył sztuczkę. Nie chciał się rozproszyć i czegoś sknocić, albo przez przypadek pokazać sposób wykonania tej pseudo magii. Żaden czarodziej nie wyjawiał swoich tajemnic, bo wtedy iluzje traciły swój sens, nie zaskakiwały tak samo za każdym kolejnym razem jak za pierwszym. A cała magia tkwiła tak naprawdę w odwracaniu uwagi, szybkich ruchach, znajomości kąta widzenia drugiej osoby. Czasami bywało to trudniejsze, kiedy indziej dziecinnie proste. Schowanie czegoś ukradkiem w rękaw, złapanie pomiędzy palce i takie ruchy dłonią, żeby przedmiotu nie dało się odnaleźć. Lub jak teraz – z początku lekkie złapanie za miejsce, w którym znajdowała się odłożona karta, by nie zgubić jej podczas tasowania. Musiał uważać, żeby się nie wyśliznęła, ale też nie zdradzić od samego początku, że ma ją na widoku.
Razem z jej ostatnimi słowami, przetasował całość jeszcze raz, ze spokojem. Przestał się tak radośnie szczerzyć, bo znowu ścisnęło go w środeczku. Przesunął palcem po dość oryginalnym rewersie drogi mlecznej, odkrył co było na wierzchu. Dama kier. Zakrył ją, uniósł głowę zerkając na Verity dość poważnie, ale też z lekką niepewnością we wzroku błękitnych ślepi. Znowu nieznośne uczucie nie chciało dać mu spokoju.
Cóż... Na mnie działasz w pewien sposób uspokajająco. – MHM, TA, JASNE. – No i fajnie jest z kimś pogadać zamiast siedzieć w piwnicy całe dnie – dodał parsknięciem. Odwrócił głowę, znowu patrząc na wizerunek drogi mlecznej. Przemieszał karty od niechcenia i znów wyciągnął tą samą damę co wcześniej. Przyglądał się chwilę wizerunkowi malowanej panny, dobrze skrytej namalowanej stokrotce. W jego twórczości motyw tego jednego, niepozornego kwiatka tak często się przewijał...
A może to właśnie było rozwiązanie jego problemów? Przestać się wreszcie kryć jak myśliwy tropiący dzika tylko strzelić wprost o co chodzi? Wyjścia były dwa – albo się okaże, że niepotrzebnie się tyle lat krył albo wręcz przeciwnie. Co miał do stracenia? Przecież dalej mogliby się kumplować, nie? Może obsesja na jej punkcie jakoś by mu przeszła. Albo załamałby się nerwowo. Albo może wszystko byłoby dobrze? W sumie to była nawet całkiem fajna sceneria na życiowe wyznania i pogłębianie swoich porażek. Ciepełko, słoneczko powoli kierujące się ku zachodowi, jakieś ćwierkanie w tle. Zaczął półświadomie skubać róg karty, choć gapił się na nią bez celu.
W-wiesz czemu zawsze pamiętałem o twoich urodzinach? – zapytał, czując, że serce znowu włazi mu do gardła i próbuje uciec nosem w Bieszczady. Zamaskował drżenie dłoni bawieniem się kartami. Akurat w tym momencie, kiedy wzrok powinien utkwić raczej w jej drobnej postaci, a nie uciekać do kąta jak zbity pies. Był tak beznadziejny z relacji międzyludzkich, że gorszym się chyba być nie dało.
A zaraz miał wszystko jeszcze bardziej skopać.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

 — Na mnie działasz w pewien sposób uspokajająco.
 Ściągnęła nieco brwi, mimo lekkiego uśmiechu przyjmując na twarz skonsternowany wyraz. Że co niby miała przez to rozumieć? To oczywiście wydawało się dobrą cechą, ale równocześnie brzmiało... nieco dziwnie. Will niemal od razu zmienił temat, uciekając w kompletnie innym kierunku, więc na moment odłożyła poprzedni wątek. Może źle sformułował zdanie? Tak się też przecież mogło zdarzyć, nawet najlepszym i to w ojczystym języku. Verity sama często tak zaplątywała się w słowach, przez co ostatecznie musiała zatrzymać się, dokładnie przemyśleć wypowiedź i wypuścić ją z ust dopiero wtedy, kiedy miała sens. Co prawda częściej miała taki kłopot w mowie japońskiej, ale cudzych problemów też nie powinna oceniać. W końcu każdy miał prawo do pomyłek, tak?
 W ten sposób postanowiła więc potraktować tę intrygującą kwestię. Jako nic nie znacząca pomyłkę.
 Obserwowała z milczeniu, jak Hayes przekłada kartami. Momentami miała ochotę wyjąć mu talię z rąk i przetasować ją nieco, by mieć czym zająć ręce. Cisza nie przeszkadzała jej co prawda, ale bezczynność wydawała się nieco nie na miejscu. Owszem, czekali aż płótno wyschnie, ale przecież tyloma rzeczami można się było zająć w międzyczasie! Zagrać w coś, pożartować, porozmawiać... znali się przecież już tyle lat. I co, i nic? Miała nawet taką myśl, by zacząć jakąś rozmowę, jednak jak na złość żaden sensowny temat nie przychodził jej do głowy. Każdy pomysł wiązł jeszcze w gardle, ani na moment nie przerywając panującej dookoła błogiej ciszy. Do leśnej głuszy nie docierały odgłosy miasta, szum samochodów na szosie ani ludzkie rozmowy i byłoby to doprawdy wspaniałe zjawisko, gdyby nie widzące w powietrzu jak miecz damoklesowy coś. Tego czegoś nie była w stanie nazwać ani zlokalizować, ale w jakiś sposób jej przeszkadzało. I zła była na siebie, że odczuwała z tego powodu taki dyskomfort i nie potrafiła nic z tym zrobić.
 Ogólnie rzecz biorąc, do kitu.
 — Hm? — Uniosła opartą na kolanach głowę na dźwięk pytania, szczerze nim zaskoczona. — N-nie mam pojęcia, czemu?
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

Jednocześnie skłamał i powiedział prawdę. Zdolnie, co nie? Zawsze czuł się nieco lepiej, kiedy mógł z nią pogadać. Robiło mu się jakoś lżej na duszy, choć z innej strony dusił się w środku, a z zewnątrz zamarzał za każdym razem, kiedy widział ją bliżej niż dziesięć metrów od siebie. Część bezsennych nocy była jej zasługą, za to z kolei momentami wystarczyło trochę pomyśleć o przeszłości, kiedy biegali razem po podwórku albo siadali razem przy ławce, a szybko potrafił wyciszyć się i wreszcie zasnąć. Jego życie było jedną wielką porażką i do tego paradoksem. Osoba tak działająca na jego emocje potrafiła wywołać u nim dosłownie wszystko – od pozytywnego do negatywnego wachlarza. Nawet teraz myśli trochę mu się plątały nie tylko z niewyspania, ale też przez jej bliskość. To, że przespałby najbliższą dobę tylko pomagało w opanowywaniu mieszaniny emocji, która teraz się w nim gotowała. Ale zdecydowanie nie pomylił się przy składaniu tego bezsensownego zdania.
Było mu ciężko powiedzieć cokolwiek, ale właściwie już zaczął. Miał pusto w głowie, nie chciał rzucić czegoś głupiego, a przynajmniej głupszego od tego, co już zdążył. Totalnie przestał myśleć w sposób logiczny, ale nie można go było winić. Samotniczość, rozładowana bateria, jej obecność. Cisza jeszcze bardziej utrudniała cały proces egzystencji, przez te parę sekund żadne z nich nie podjęło jakiegoś ciekawszego tematu, a kiedy zadał pytanie i mu odpowiedziała, odgarnął luźny kosmyk artystycznego nieładu za ucho i przymknął powieki. Spróbował zachowywać spokój. W jedną albo drugą stronę, nie było co się gryźć z własnym sumieniem. Najwyżej uzna go za dziwnego albo wręcz kompletnie powalonego. Może nie przestanie go lubić. Bo lubiła chyba, skoro jednak dała się tu zaciągnąć.
Wypuścił spokojnie powietrze nosem, otworzył oczy, palce zacisnął nieco mocniej na kolorowej talii.
Pierwszy raz był totalnie przypadkowy. Hope wspomniała, więc stwierdziłem, że w sumie byłoby fajnie coś ci przygotować – zaczął spokojnie. Uśmiechnął się lekko na wspomnienie jego beztalencia we wczesnym dzieciństwie. Ciekawe, że w ogóle przyjęła to co zrobił na szybko i bez żadnego pomysłu czy wiedzy o niej. – Zawsze się cieszyłaś z prezentów, a ja uwielbiałem je robić. Wiesz, rodzice wiecznie w pracy, a ty się nie opierałaś przed moimi koślawymi rękodziełami – zaśmiał się lekko, ale zaraz znowu spoważniał. – Lubiłem cię. Zapamiętanie daty też nie było bardzo trudne, niecałe dwa miesiące różnicy z moimi. A potem jakoś w drugiej klasie uświadomiłem sobie, że to coś więcej niż zwykłe lubienie, bardziej jak zauroczenie – zerknął na nią, tętno znowu postanowiło zacząć galop – co było w sumie bez sensu, bo prawie nic o tobie nie wiedziałem i w ogóle.
Znów cichy śmiech, przerwał na bardzo krótką chwilę. Przygryzł wargę, kierując wzrok przed siebie, a nie na nią. Inaczej sobie to wyobrażał za każdym razem. Ale chyba lepiej było coś zrobić na spontana niż planować nie wiadomo ile coś, co i tak nie pójdzie zgodnie z założeniami. Dwanaście lat mu nie starczyło na planowanie, więc chyba wiedział coś o tym.
Potem dotarło do mnie, że lubię robienie czegoś dla ciebie, bo... bo cię kocham... I... I to w sumie... nie przeszło – ostatnie słowa prawie wyszeptał, głos prawie mu się załamał. Przygryzł wargę, opuszczając głowę, inny ciemny kosmyk znowu postanowił się wysunąć przed szereg.
Był idiotą, pewnie właśnie stracił koleżankę, ale przynajmniej sumienie nie będzie już gryzło, że nigdy nie powiedział co czuje.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Kompletnie ją zaskoczył podjęciem takiego, a nie innego tematu. Czy podejrzewała, co nastąpi później? Absolutnie nie. Czasami zdarzały jej się przebłyski niebywale celnej intuicji, jednak w dziedzinie relacji międzyludzkich oscylowała między poziomem ziemniaka gotowanego a surowego. Poza bardzo oczywistą przyjaźnią z Hope, która od zawsze była dla niej jak siostra czy bardzo podobną znajomością pewnego zapatrzonego w ekran rudzielca, nieszczególnie dostrzegała, czy ktoś ją lubi czy wręcz przeciwnie. Gdyby ją o to zapytać, pewnie zmieszałaby się i odpowiedziała coś wymijającego, neutralnego i najlepiej szybko zmieniła temat. Kompletnie brakowało jej wyczucia, więc dopóki prawda nie padła na głos, wszem i wobec, nie było co liczyć na to, że Greenwood się czegokolwiek domyśli.
 I cały problem leżał w tym, że czasem ta prawda była nieco zbyt brutalna.
 Nie ośmieliła się wtrącić, choć wiele mogłaby mieć do powiedzenia. Ten trochę dziwny zwyczaj corocznych prezentów, którego nikt z dalszych znajomych Ver nie kultywował był naprawdę niezwykle miły. Nie doszukiwała się w nim żadnego dodatkowego kontekstu; z góry założyła, że Will był po prostu niezwykle miłym człowiekiem. Skąd miała wiedzieć, że tylko względem niej wykazywał się aż takim zaangażowaniem? Nigdy nie kolegowali się na tyle blisko, by mogła to zauważyć lub by wypadało jej zapytać. Na litość, przez wszystkie te lata nawet nie miała pojęcia o tym, że chłopak był świadkiem samobójstwa jej matki. Ta najnowsza rewelacja powinna dobrze obrazować, na jakim poziomie ich relacje pozostawały przez całe lata.
 Po ostatnim słowie Hayesa na dłuższą chwilę zapadła cisza. Przez dobrych kilkanaście, kilkadziesiąt sekund nie mogła się nawet zdobyć, żeby na niego spojrzeć. Miała wrażenie, że upływają całe godziny, nim wreszcie wzięła wdech, choć tak naprawdę minęło ledwie parę uderzeń serca. Powinnam coś powiedzieć, przemknęło jej przez myśl, lecz jak na złość żadne sensowne słowa nie chciały pojawić się w tej chaotycznej plątaninie, która teraz wypełniała głowę dziewczyny. Zgubiła się kompletnie w tym, co powinna teraz rzec i jak należałoby to zrobić, żeby nie wprowadzać jeszcze więcej zamieszania. Nigdy dotąd nie była w takiej sytuacji, jej doświadczenia można by nazwać wręcz zerowymi. A jednak, czy tego chciała czy nie, coś musiała w końcu zrobić.
 — T-to... — zająknęła się, jakby nagle zaskoczona dźwiękiem swojego głosu. Gdyby była w stanie mówić o jeszcze choćby pół tonu ciszej, delikatny, letni wiaterek z łatwością by ją zagłuszył. — Nie w-wiem c-co powiedzieć... — urwała znów, nerwowo przesuwając dłońmi po twarzy. Opuszczony na własne buty wzrok biegał nerwowo, nie mogąc znaleźć stałego punktu zaczepienia. W końcu w jednym krótkim przebłysku brawury spojrzała w kierunku Willa, sama nie wiedząc, co chciała tam zobaczyć. Na pewno nie była na to gotowa, jednak odruch zrobił swoje.
 — Na-aprawdę, bardzo mi p-przykro...
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

Nie każdemu robił własnoręcznie upominki. Właściwie to tylko jej i rodzicom, jeśli kojarzył daty urodzin czy świąt innych osób, po prostu ograniczał się do kupienia czegoś, z rzadka naniósł poprawki polepszając wygląd czegoś, prawie nigdy nie starał się stworzyć coś oryginalnego. Starał się tylko dla Verity, choć nic z tego nie miał i tak naprawdę nie chciał mieć. Uwielbiał patrzeć na jej uśmiech, wiedzieć, że się cieszy. Nawet będąc gdzieś jako szare tło poprawiał mu się humor, kiedy ona się śmiała. Nie musiał być blisko, nie musiał być przez nią nawet zauważany. Dopóki nie była smutna, mógł na nią po prostu patrzeć swoim maślanym wzrokiem.
Spojrzał na nią, spodziewając się zresztą co usłyszy. Przecież był tym dziwnym dzieciakiem, który siedział spokojnie przez większość czasu, który czasem rzucił rozbrajający żarcik idealnie dopasowany do sytuacji, który robiąc psikusy nauczycielom za każdym razem bywał ułaskawiony „no bo przecież on by czegoś takiego nie zrobił i to na pewno te łobuzy z ostatniej ławki”. Cykał fotki z zaskoczenia, w większości do szkolnej gazetki czy albumu, plątał się gdzieś w tle teoretycznie niezauważalny. Ten sam dziwny dzieciak, który poprawiał humor gnębionym w klasie, który potrafił z niczego rzucić jakiś pomysł, ale jak przychodziło do pracy w grupie, to starał się pracować tylko z nią. Odkąd zresztą spotkali się po raz pierwszy w M-3 wychodził na jakiegoś dziwnego, a teraz jeszcze tylko to udowodnił. W środku czuł teraz tylko chłód i powoli rozlewającą się pustkę, smutek pożerał go zaczynając od serca, które postanowiło przestać tak galopować. Z zewnątrz jednak wyglądał normalnie, jak zawsze. Uśmiechnął się nawet rozbrajająco, wyglądało szczerze i prawdziwie, choć musiał to na sobie mocno wymusić. Ciężko stwierdzić komu tu było teraz bardziej głupio, ale po reakcji wyglądało, że raczej jej. On się przygotował przez setki różnych scenariuszy, które widywał przy bezsennych nocach głęboko w głowie. Czasem się z tego śmiali, czasem dochodziło do różnych skrajności. Tylko dzięki temu potrafił zamaskować pękające na kawałeczki serce.
Jeśli nie wiesz co powiedzieć, możesz walnąć mnie w łeb. Czymś ciężkim na przykład. Może zmądrzeję – zaśmiał się zaskakująco spokojnie. Odwrócił spojrzenie, patrząc gdzieś na horyzont. On też jeszcze chwilę temu nie miał pojęcia co powiedzieć i jakoś poszło. Najgorzej zacząć. Pierwszy cios nożem był najgorszy, a potem idzie się przyzwyczaić.
Przynajmniej z zewnątrz.
Jestem magikiem do bani. Teraz znasz mój największy sekret! – rzucił ironicznie, próbując skorzystać ze zbolałego tonu. Może sobie tym humoru nie poprawi, ale chociaż jej mogłoby się udać. Najważniejsze, żeby nie czuła się dziwnie. Nie miałby jej też za złe, gdyby teraz postanowiła mu nawiać przez zaistniałą atmosferę.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 3 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach