Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 1 z 3 1, 2, 3  Next

Go down

c z a s : tegoroczny Sylwester.
m i e j s c e : stancja pani Akiko.
u c z e s t n i c y : Kapitan, Verity i pies.

 Pierwszy Sylwester w nowym miejscu i z nową ekipą zobowiązywał do czegoś wystrzałowego.
 Widział ten dzień w trzech różnych wersjach: spędzony samotnie w pokoju przed ekranem lojalnego laptopa, w gronie kilkudziesięciu znajomych w plenerze i w postaci kameralnego przyjęcia z ograniczeniem do jednej osoby i futrzaka, na widok którego Kapitan zadzierał kiecę i z prędkością światła przemieszczał się na drugi koniec mieszkania. Nie musiał nic mówić – lęk przed czworonożnymi rzucał się w oczy jak błąd ortograficzny w książce czytanej przez grammar nazi.
 Pozostali współlokatorzy wyszli już kilka godzin temu z zamiarem realizacji własnych planów, więc Nathan postanowił wcielić się w superbohatera (tudzież po prostu Kapitana) i ocalić Verity przed ciszą w czterech ścianach podczas tak wyjątkowej okazji. Nie miał pojęcia, czy zdołałaby sobie jakoś zorganizować tę noc, ale nie dał nawet na to szansy, bo zaklepał ją z kilkudniowym wyprzedzeniem.
 Po akcji z balonami zostało jeszcze kilka nienadmuchanych sztuk, które wykorzystał, by ozdobić wnętrze mieszkania. Nie omieszkał się także dorysować im śmieszne buźki czarnym flamastrem. Serpentyny kupione ze sklepu naprzeciwko rozrzucił po meblach, nadając im koloru, zaś pełną reklamówkę niezdrowego jedzenia wypakował na stół w kuchni. Część rzeczy schował w lodówce (na przykład tort weselny, akurat na przecenie, bo para młoda nie powiedziała sobie wzajemnie „tak”), a część zostawił na wierzchu (jak kilka opakowań po chipsach, M&Msy, popcorn, batony czy delicje).
 Jego krzątaniu się po mieszkaniu towarzyszyły głośne dźwięki rocka dobiegające z głośnika telefonu pozostawionego na blacie. Poruszał się w rytm energicznej melodii, nucąc pod nosem i od czasu do czasu kręcąc biodrami, gdy za bardzo wczuwał się w wokalistę.  
 — The wall of pure fiction's cracking in my head and the addiction of my world still spreads! ~ — Chwycił za łyżkę, imitację mikrofonu, a na głowę założył rondel. — In the database, database, I'm struggling in the database, wow-wow! — Zapomniał na moment o przygotowaniach i skupił się na swoich muzycznych zapędach.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Na tegorocznego Sylwestra miała bardzo jasne plany: wieczór spędzony we własnym pokoju z przystępną kolacją i serialowo-filmowo-książkowym maratonem, dowolnie w zależności od tego, na co akurat będzie miała ochotę. Niewiele się to różniło od jej standardowego stylu życia, ale też nie widziała żadnego powodu, żeby od niego odbiegać. W końcu nadejście roku numer trzy tysiące i pięć wcale nie było niczym nadzwyczajnym ani przełomowym. Równie dobrze mogłaby przespać znamienną zmianę daty, gdyby nie fakt, że już od dawna nie robiła się senna przed północą. W gruncie rzeczy nie byłoby jednak niczym dziwnym, gdyby nawet nie zauważyła przesuwających się przez kulminacyjny punkt wskazówek zegara.
Tak by było, gdyby nie te cholerne fajerwerki.
Miejscowym dzieciakom chyba było nieco za dobrze w życiu i najwyraźniej miały za wysokie kieszonkowe, bo już na dwa dni przed trzydziestym pierwszym grudnia obeszły wszystkie sklepy w poszukiwaniu tanich petard, wybierając cały towar z półek. Wystrzały słyszało się od rana do wieczora w różnych odstępach czasowych, zależnie od tego, kiedy akurat małolatom odbijało. O tym, jak bardzo można nienawidzić kogoś, czyjej twarzy nigdy się nie widziało, przekonała się właśnie wtedy. Przez całe życie kwitowała irytujące zwyczaje entuzjastów hałasu tylko poirytowanymi syknięciami, jednak w tym roku sytuacja wyglądała inaczej. Wraz z pierwszym hukiem zostało jej dobitnie uświadomione, że na kogoś odgłos petard działa o wiele gorzej, niż na jej nerwy. Żałosny skowyt rozbrzmiewający po całym mieszkaniu, piski przerażonego zwierzęcia, które w końcu znalazło schronienie w jej łóżku. Pokoje miały nieco lepszą izolację dźwięku niż balkon, dzięki czemu zagrzebany pod pościelą Bajzel nie słyszał aż tak dotkliwie huku wystrzałów. Oznaczało to jednak, że zielonowłosa musiała pogodzić się z dodatkowym lokatorem na kilka nocy i psychicznie przygotować się na to, że w kulminacyjnym momencie będzie robić za psiego terapeutę.
W takim wypadku jeszcze jedna modyfikacja planów nie była już żadnym kłopotem. Skoro i tak zamierzała, a nawet musiała zostać w domu na czas Sylwestra, równie dobrze mogła wychynąć z pokoju i dotrzymać towarzystwa drugiemu wilkowi-samotnikowi. Watanabe i Michiko wyszli już wczesnym wieczorem - jak szepnęła jej na ucho ta druga, żadne nie chciało ryzykować stania się ofiarą kolejnego pranka ze strony energetycznego rudzielca tuż przed wizytą u znajomych, dlatego ewakuowali się cichcem, zostawiając pozostała dwójkę samym sobie. Było jeszcze wcześnie, toteż Verity postanowiła połączyć przyjemne z pożytecznym i pobawić się nieco z Bajzlem. Trochę rozrywki przynajmniej na chwilę odwróci jego uwagę od przymusowej banicji do łazienki - najlepiej odizolowanego od dźwięków pomieszczenia - kiedy nastanie krytyczna godzina.
Wreszcie zza ściany rozbrzmiało piłowanie komórkowego głośniczka i znajome wydzieranie japy, co zielonowłosa uznała za sygnał do wychynięcia z samotni. Do kuchni wpadła ślizgiem, wykorzystując idealne połączenie swoich skarpetek i płytek podłogowych.
-It doesn't even matter if there is no hope, just say wow-wow-wow-wow~! - dośpiewała, hamując tuż przed jednym z blatów. Zaraz jednak oparła się tyłem o szafkę i obrzuciła Kapitana teatralnie podejrzliwym spojrzeniem.
- A więc myślałeś, że możesz sobie porządzić moją kuchnią?
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

 Godzilla nadchodziła – poczuł to w kościach w momencie, kiedy piekielne wrota ustąpiły pod przerażającą siłą. Nie przerywał jednak swojego wokalnego popisu, uznając, że najlepiej udawać niewinnego. „Co, to ta lazania w lodówce była Twoja? Że niby umyłaś podłogi, a ja wszedłem w zabłoconych butach? Ja nic nie wiem o tym śmiesznym bugu w programie.” #niewinność_lvl_Kapitan
 Wkładał ciasto do lodówki, kiedy poczuł, a raczej usłyszał, za sobą obecność współlokatorki.
O nie, pokrzyżuje moje zamiary!
 Zerknął na nią dyskretnie przez ramię, ale zastygł w pozycji odwróconej przodem ku drzwiom lodówki. Wyjątkowo nie ubrał się w nic podkreślającego poziom jego dziecinnej mentalności, bo tyłek opinały czarne jeansy, zaś na górę zarzucił zwykłą, czerwoną koszulę z białym nadrukiem „keep calm and play games!”. Niemniej to zmieni się z pewnością w najbliższym czasie, nie zamierzał paradować w tak nudnych ciuchach podczas Sylwestra.
 — Twoją? Jaką Twoją? Jest gdzieś podpisana? — Zrobił powątpiewającą minę i przesunął palcem po lukrze tortu, równocześnie dbając o to, by ciałem zasłaniać tę małą zbrodnię. Oblizał palec (oh God, polizane-zaklepane, nie oddam Cię w żadne nikczemne łapki!) i zwrócił się ku dziewczynie. — A gdzie zapodziałaś swojego futrzanego przydupasa? — Powędrował podejrzliwym spojrzeniem w stronę korytarza, jakby pies miał zaraz wybiec z pokoju. Tak się na szczęście nie stało. — W ogóle… wymieniać mnie na takiego kurdupla… co on ma, czego ja nie? Dyskryminujesz mnie, bo chodzę na dwóch nogach!? — Skrzyżował bojowo ręce na piersi i wgapił się w nią intensywnie, próbując przedrzeć się przez jej duszę. — O trzech zacznę chodzić na starość, ale póki co nie śpieszy mi się do dzierżenia laski. Chociaż to zależy od rodzaju laski. Są takie fajne, które w rzeczywistości pełnią funkcję schowka na ostrze albo których rękojeść to schowek na alkohol. Możemy też mówić o laskach odnosząc się do istot żywych, ale nie wyobrażam sobie opierać się na głowie takiej laski. Raz, że musiałaby być karłem, to dwa… EJ, A GDYBY ZASTĄPIĆ LUDZKĄ GŁOWĘ KULĄ OD KRĘGLI? — Kompletna zmiana tematu, za to w powietrzu już dało się wyczuć ekscytację. — Więcej dziurek do wkładania… — parsknął wbrew wysiłkowi, by zachować ten komentarz dla siebie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Moją! Dokonałam aneksji, kiedy ty byłeś zajęty kiszeniem się we własnym pokoju - zakomunikowała, podpierając się dłońmi o znajdujący się za nią blat. Palce same z siebie zaczęły wystukiwać bliżej nieokreślony rytm na gładkiej powierzchni. Spojrzała na rudzielca spod przymrużonych podejrzliwie powiek, gdy tylko oczy wychwyciły jakiś podejrzany ruch przy lodówce. Wcale nie żartowała z tą aneksją; oprócz własnego pokoju, który dla każdego mieszkańca lokalu numer cztery było świętą samotnią, Verity rościła sobie prawo także do kuchni. Jak by na to nie spojrzeć, miała do niej największe prawo! Kto, jak nie ona, robił dzień w dzień domowe obiadki dla całej ferajny? Kto wycierał blaty, układał naczynia w szafkach i wyrzucał pusty karton po mleku z lodówki? Robiła to z własnej woli i własnego wyboru, w końcu nikt jej nie zmuszał, jednak właśnie z tego powodu uznawała cały obszar za swoje niepodzielne królestwo. Spróbowałby jej tam ktoś czymkolwiek poprzestawiać! Porządek musiał być zachowany, a delikwentowi, który nie trzymałby się tej zasady, groziły poważne konsekwencje.
- Jak ty na niego brzydko mówisz... - mruknęła z niezadowoleniem. Od pierwszego dnia, w którym zielonowłosa przygarnęła pod swój dach futrzaną kulę, między psiną a Kapitanem powstało jakieś dziwne spięcie. I było ono zdecydowanie jednostronne, bo uratowany ze sklepowego magazynu czworonóg był entuzjastą wszelkiego życia i podejmował wiele prób przypodobania się reszcie lokatorów. W zaskarbianiu sobie ludzkiej miłości nie miał sobie równych, a jednak oczywiście musiał się znaleźć jeden oporny. Ver od razu wysnuła przypuszczenie, że Nathan jest w rzeczywistości maszyną bez serca i nie omieszkała się tą opinią podzielić. Jak można było spojrzeć na ten szczęśliwy obłoczek i nie pokochać go z miejsca? No, ale podobno rudzi nie mają duszy, więc uczuć pewnie też nie.
- Hm, co on takiego ma... rozum, godność, puchate futerko. I jest wzorem cnót wszelkich. To wystarczająco, żeby cię pobić na głowę jakieś dwadzieścia tysięcy razy - rzuciła kąśliwie.
- Wiesz, ludzka głowa ma pięć naturalnych otworów, a kula do kręgli tylko trzy. Ja nie wiem, kto cię uczył liczenia, ale po takiej porażce pewnie popełnił rytualne sudoku.
Wiadomo, przegroda nosowa jest po to, żeby nie kusiło, ale przecież oba nozdrza nadal liczą się jako dziury! Nie można ich dyskryminować tylko dlatego, że nie można ich wykorzystać w celach wiadomych, to samo tyczy się uszu. W końcu zależy, co konkretnie chciało się wkładać... bo na przykład patyczek higieniczny zmieściłby się do nich wszystkich! To samo wykałaczki i inne takie.
- No ale dobra, skoro już powiedzmy dopuszczę cię do udziałów w kuchni, pokaż mi swoje towary.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

 Błąd w systemie, nie znaleziono słowa „aneksja”, proponowane rozwiązanie: anoreksja.
 — Dokonałaś anoreksji? — Zacisnął palce na wysokości serca, dbając o dramatyzm pytania. — Dobrze, że jednak nie aborcji. Chociaż na to jeszcze masz czas — rzucił okiem na kalendarz — szósty stycznia przed Tobą. — To wcale nie tak, że znowu nawiązywał do mema. Czasami zastanawiał się, ile z jego skrótów myślowych rozpracowuje, a ile pozostaje rozpłaszczonych o mur niezrozumienia.
 Poprawił rondel na głowie i już miał odłożyć łyżkę na blat, gdy zauważył, że woda po zmywaniu naczyń wciąż wypełnia miskę. To wystarczyło do rzucenia mu niewerbalnego wyzwania.
 Cofnął się kilka kroków, złapał sztuciec oburącz, ustawił się jak do odbicia piłki podczas gry w baseball, po czym zmienił zdanie i, prostując się, wyrzucił rękę do przodu tak, by łyżka wyślizgnęła się z dłoni i zatopiła się w wodzie niczym okręt podwodny.
 — DZIESIĘĆ PUNKTÓW DLA HUFFLEPUFFU.
 Wyciągnąłby różdżkę, ale pozostańmy poprawni politycznie, bo ta drewniana leżała gdzieś w bałaganie panującym w sypialni Kapitana.
 — Umiem brzydziej. — Wtrącił, mimo że nie miał się raczej czym chwalić. — Na przykład… jego stara to suka. — Uderzył wyimaginowanymi pałeczkami o powietrzną perkusję w słynnym „badum tss”.
 Nic nie poradzi, że psy od kilku ładnych latach spychały go na granice cierpliwości i jakiejkolwiek swobody. Mogły robić te swoje minki, wgapiać się w niego ciemnymi oczami, płaszczyć uszy i unosić ogony, ale on widział w tym wszystkim jedynie podstęp. To krwiożercze bestie.
 — Rozum i godność? No chyba nie rozum i godność człowieka. No ja się pytam, człowieku, Ty dumny jesteś z siebie? Zdajesz sobie sprawę z tego, co robisz? — Uniósł otwartą dłoń, gestykulując z powagą. — Masz Ty w ogóle rozum i godność człowieka? Ja nie wiem, ale żałosny typek z ciebie, chyba nie pomyślałaś nawet, co robisz i kogo obrażasz, możesz sobie obrażać tych, co na to zasłużyli sobie… dobra, dalej nie pamiętam. Zostawiłaś mi jakieś żelki? — Przerzucił od razu zainteresowanie na górne półki, dobierając się kolejno do każdej z nich, by zagłębić ich mroczne sekrety.
 — Ty chyba jakimiś upośledzonymi kulami do kręgli grałaś. Zresztą są takie specjalistyczne dla niepełnosprawnych, co się urodzili z defektami, wiesz, siedem palców w jednej ręce czy coś. — Musiał bronić swojego przekonania! A to, co mówił, wcale nie odbiegało jakoś mocno od rzeczywistości… przecież nawet robili sztućce dla leworęcznych.
 — Ayy, sir! No to tak… mamy jeden tort, pięć opakowań chipsów, dwa paprykowe, jedno ziemniaczane i jedno z szynką i serem, cztery M&MSy, dwa popcorny, solony i karmelowy, osiem batonów, te czekoladowe moje, zbożowe Twoje, jedne delicje, jedno toffifee, cztery lizaki, dwa opakowania orzeszek, ptasie mleczko… i to chyba wszystko. I mnie, oczywiście. — Ukłonił się teatralnie w pas, a rondel o mało co nie zleciał mu z łba.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Anschlussu, kochaniutki. Nie anoreksji, nie aborcji ani innych dziwnych rzeczy na "a". Przejęłam tę kuchnię i jest ona częścią moich posiadłości, ja tu rządzę i nie będziesz mi mówił, jak mam żyć. Hmpf. - Wyprostowała się, zakładając ręce na piersiach i mierząc rudzielca spojrzeniem pełnym pogardy. Patrz i płacz, klękaj i błagaj królową o litość, zdawała się mówić. To jej tu przydałaby się korona z rondla i berło z chochli, a już najlepiej tron z kuchennych utensyliów - prawie jak ten Żelazny, tylko bardziej nadający się na ich warunki mieszkaniowe. W końcu gdzie zmieściłaby kilka tysięcy stopionych razem mieczy? Może na korytarzu, ale wtedy sąsiedzi zlinczowaliby ją za blokowanie przejścia na klatce schodowej. Stąd też niestety nie mogła otrzymać takich wyrazów czci, na jakie zasługiwała poprzez swoją kuchenną harówkę. Musiały jej wystarczyć inne domowe układy i układziki, a to już zawsze było coś. Tak samo jak argument "karmię cię, więc musisz zgodzić się na moją wersję". Idealnie!
- Na litość. - Wywróciła teatralnie oczami na łyżkowo-miskowe widowisko. - Czy można się jeszcze przepisać do innego domu? Innej szkoły? Innego świata? - Albo miotnąć w Kapitana jakąś zabawną klątwą. Na przykład taką, która wytworzy mu mózg - to by dopiero była odmiana!
- Wiesz co? Jak masz jakiś problem do mojego psa, to powiedz mi to prosto w twarz. - Nadęła na chwilę policzki, przybierając bardzo zacięty wyraz twarzy. Przegadywali się na porządku dziennym i to zazwyczaj o najmniejsze pierdoły, ale gdyby rzeczywiście coś było na rzeczy, z pewnością chciała to wiedzieć. W końcu jeśli miałaby stanąć pośrodku ludzko-psiej wojny domowej, lepiej wiedzieć o tym wcześniej, niż obudzić się z ręką w nocniku. A że ani z jednego, ani drugiego ze swoich pupili nie mogłaby zrezygnować, wszelkie, nawet najmniejsze iskierki konfliktu należało od razu neutralizować.
- Nie, nie rzuciłam - brutalnie rozwiała nadzieje rudego. - I może nie ma rozumu i godności ludzkiej, ale z pewnością ma lepsze od twoich. To ty się ciągle go czepiasz, jakby ci brata harmonią zabił.
Zwróciła wzrok w stronę pozostawionych na wierzchu wiktuałów, które zdołały zająć większość powierzchni płaskiej w pomieszczeniu, gdyby tylko odjąć od puli podłogę.
- No, to eleganc- UWAŻAJ NA RONDEL! - Byłą zmuszona przerwać wypowiedź, by ratować przyszłość naczynia. - Trochę szacunku, te rzeczy wcale nie są takie tanie - upomniała tonem niepokojąco przywodzącym na myśl przeciętną matkę. Cóż, w pewnym sensie by się zgadzało; miała krótki stać w byciu matką biologiczną, zaś Kapitana niańczyła prawie tak, jak gdyby był jej własnym dzieckiem. Nie mając już ani własnej latorośli, ani maluchów z domu dziecka, w kimś musiała ulokować swoje imponujące instynkty opiekuńcze. Bo to nie tak, że uważała swojego ulubionego współlokatora za na tyle niedorozwiniętego, by potrzebował jej matkowania. Był za to chyba jedyną osobą, która na dłuższą metę godziła się z podobnym traktowaniem. Układ działał i chyba obie strony były z niego zadowolone.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

 — Oficjalnie mianuję się Twoją matką, więc tak, będę Ci mówić, jak masz żyć. Żadnego seksu do ślubu, o kobietach też zapomnij, trzeba szerzyć hetero propagandę, bo wszyscy normalni wyginą. — Poszedł w jej ślady i założył wojowniczo ręce na piersi, odwzajemniając twardo spojrzenie, równocześnie nie omieszkując się nim podkreślić swojej wyższości nad dziewczyną.
 Rzecz jasna nie miał nic do wyjątków w społeczeństwie, transwestytów, kobiet z penisami, chłopcami, którzy czuli się w środku patelnią czy Bóg wie kim jeszcze, sam przecież miał dość wypaczone nastawienie do niektórych spraw, chociaż nie było to na tyle skrajne, by przylepiać mu etykietkę homo lub biseksualnej persony. Sam właściwie nie wiedział, co bardziej go interesuje – oprócz gier, deskorolki i niezdrowego jedzenia. Nie szukał sobie żadnej miłości, ale był otwarty na ewentualne okazje. Problem w tym, że mało kto za nim nadążał, przeciętni ludzie raczej się nie wiązali z wariatami.
 — Zapisy zamknięte, przykro mi. A jeśli chodzi o inny świat, to zawsze mogę Cię tam posłać, tylko pójdę po kosę. — Uniósł wymownie brewki, a potem zrobił dwa mechaniczne kroki do przodu, by stanąć z nią twarzą w twarz. — Mam do Twojego psa to, że jest psem. Oddajmy go do SPEC i zróbmy z niego kota. Albo zmutujmy go z czymś, żeby ten psi procent się chociaż zmniejszył, to może jakoś przeżyję egzystencję z nim pod jednym dachem.
 Chociaż był cięty na nowego współlokatora i okazywał tę niechęć niemal na każdym kroku, to nie przyznałby się otwarcie do tego, że szanuje (w jakimś stopniu) jego obecność wyłącznie ze względu na Ver. Rozumiał jej zauroczenie zwierzakiem, widział, jak się nim zajmuje, jak się z nim bawi i jaką radość otrzymuje w zamian, dlatego nieistotnie jak bardzo by narzekał, że zrobiłby mu krzywdy. A przynajmniej niecelowo, nie znał się na opiece nad zwierzętami. Pewnie karmiłby je tym, co sam by wpieprzał.
 — Luuuuzik arbuzik, mam wszystko pod kontrolą! — Wyprostował się, przytrzymując ręką garnek na głowie, i uśmiechnął się szeroko w dziecięcej beztrosce. — To wiesz… może upiecz jeszcze coś dobrego… albo pościeraj kurze, zrób to, co robią kobiety w kuchni, a ja… ja zajmę się tymi ważniejszymi sprawami… — Zgarnął reklamówkę ze stołu, która – mimo wypakowania prowiantu na dzisiejszą noc – wcale nie była pusta. Miał nadzieję, że uda mu się bezpiecznie ewakuować z jej zawartością do pokoju, gdzie będzie mógł pokombinować z zakupionymi petardami. Wolał nie wspominać o tym Verity, bo jeszcze odebrałaby zabawki albo zaczęła jakąś moralizatorską gadkę. Udając więc niewinnego głupka, skierował się w stronę odpowiednich drzwi, przyciskając do siebie biedronkową reklamówkę.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Możesz się mianować moją matką jeśli mi udowodnisz, że przez dziewięć miesięcy przebywałam w twojej macicy, a do tego raczej nie dojdzie - orzekła, wzruszając lekko ramionami. Rządzić każdy by chciał, ale rodzić to nie ma komu! - I tak wyginą, bo żadnego ślubu nie będzie, ostatnia nadzieja ludzkości w mojej osobie przepadnie, a świat zostanie raz na zawsze spedalony - dodała równie dramatycznym tonem co lektorzy podkładający głos w filmowych trailerach. Dobrze, że w rzeczywistości los rasy ludzkiej nie spoczywał tylko i wyłącznie w rękach zielonowłosej, bo na to całe przedłużanie gatunku trochę by sobie poczekali. Kogo jak kogo, ale jej akurat nie trzeba było przekonywać do ograniczania się w młodzieńczych szaleństwach - sama robiła to doskonale. Cóż, dla niej ciąża nie była przerażającą perspektywą wpadki na tak czy innej imprezie (a i tak na żadne nie chodziła) tylko realną przeszłością, która nie skończyła się zbyt dobrze. Mając z tamtego czasu wciąż dość żywe wspomnienia, pewna była jednego: za żadne skarby nie zamierza zostać samotną matką, szczególnie młodocianą.
- No dawaj. Wycieczka w zaświaty raz, poproszę - zarzuciła hardo, zaraz stając twarzą w twarz z rudzielcem. Kwestia psiego towarzysza była nad wyraz drażliwa, ale Verity nie zamierzała ustępować. Uradowała biedną puchatą kulę od ataku paniki w ciemnym magazynie, a przekonawszy się o braku tęskniącego za pupilem właściciela, sama przygarnęła czworonoga. Po tym, co wspólnie przeszli, nie miałaby serca oddać swojego obłoczku szczęścia do schroniska, opcja była więc tylko jedna - Bajzel się wprowadził. Co do tego zielonowłosa pozostawała nieugięta i żaden protest ze strony współlokatorów nie był w stanie jej przekonać do tego, by zmieniła zdanie.
- Świetny argument. On na pewno też cię nie znosi za to, że jesteś człowiekiem. - Zrobiła krótką pauzę, piorunując Nathana wzrokiem. Kiedy przychodziło do obrony dobrego imienia psiaka, panna Greenwood stawała się waleczna jak lwica i zapewne tak samo groźna. - A nie, czekaj. On jest normalny i nie ma uprzedzeń gatunkowych. - Prychnęła, dając upust frustracji.
- Wszystko pod kontrolą, ta, a ja jestem wróżka i nazywam się Gryzelda - mruknęła pod nosem, spoglądając z dezaprobatą na wygłupy Kapitana. On się bawił doskonale z rondlem na głowie, a ona będzie musiała pamiętać, żeby na pewno umyć go przed kolejnym użyciem. Nikogo nie rajcowało jedzenie obiadu z DNA rudego w środku, a już na samo wyobrażenie takiej sytuacji człowieka przechodził dreszcz.
- Jakimi sprawami? - zainteresowała się, wyjątkowo ignorując uwagi o kobietach w kuchni. Ten tekst śmierdział podstępem na kilometr, a zdecydowanie nie zamierzała dać się wyprowadzić w pole. Cokolwiek jeszcze Kapitan ukrywał w reklamówce, musiała dowiedzieć się, co to takiego. Dlatego też nim jeszcze zdążył minąć łuk dzielący kuchnie od przedpokoju, dziewczęca dłoń złapała go mocno za tył ubrania, zmuszając do pozostania w miejscu - lub też ciągnięcia za sobą dodatkowych kilkudziesięciu kilogramów, co mimo wszystko stanowiło znaczne spowolnienie.
Co jak co, ale nie miała w zwyczaju się poddawać.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

 — Akt urodzenia mam w pokoju, mogę Ci pokazać — zaproponował, poruszając wymownie brwiami. Nie skłamał, naprawdę trzymał jakieś nieoficjalne urzędowe dokumenty w jednej z szuflad biurka, tylko na pierwszy rzut oka wydawały się zbiorem wszystkiego i niczego. Tu jakiś paragon, tam bilet za tramwaj, tu kopia ubezpieczenia, jeszcze indziej skserowane dowody osobiste lub wyrok sądu… część oczywiście była zwykłą mistyfikacją, kolejnym narzędziem do głupiego żartu, ale wśród tego bełkotu leżało także kilka rzeczywistych orzeczeń. — Och. Huh. Tego się nie spodziewałem – rzucił luźno i potarł palcami podbródek w zamyśleniu. — Najwyraźniej będę musiał się poświęcić i zmienić w kobietę. Ale ile to otwiera przed nami możliwości! Nasza relacja dopiero się rozkręci. Wspólne omamianie przystojnych ciach w galeriach, promocje na buty, dzikie walki w Rossmannie o ostatnią sztukę produktu, zsynchronizowane okresy i wymiana fochami na pięć minut! — Żartował, w życiu nie chciałby zostać kobietą. Ta wizja przerażała go chyba bardziej od wizyty u dentysty.
 — Hola hola, nie mogę tego zrobić bez właściwego przygotowania. Gdzie Twój testament? Zgarniam cały Twój majątek. — Zarządził, odwzajemniając pewnie spojrzenie i unosząc brwi w oczekiwaniu.
 Bardzo raczej by się nie wzbogacił, gorzej, jakby w testamencie ujęła także opiekę nad tym Bałaganem, ale w to szczerze wątpił, bo to jak skazywanie „niewinnej” istoty na najgorsze katusze w kręgu piekielnym. Jego zresztą też.
 Wydął policzki. Nie ma sensu rozmawiać na ten temat z współlokatorką, nic korzystnego nie wyniknie z tego dla żadnej ze strony. Dlatego w ramach jakże dojrzałej i wyrozumiałej odpowiedzi pokazał jej czubek języka.
 — Ustaliliśmy, że jesteś Matylda. Wiesz. Bo masz tyldę, ha! — Na jego ustach zagrał lisi uśmieszek. Ty to masz poczucie humoru, Kapitanie, tylko jakieś upośledzone.
 Trzymał się kurczowo nadziei, że nie zainteresuje się jego sprawami, w końcu ile razy podkreślał potrzebę ciszy, bo właśnie bierze udział w konferencji na żywo z NASA? Albo że debatuje z prezydentem o ściśle tajnych procedurach? Niektórych rzeczy po prostu nie mógł jej powiedzieć!
 — Jezu, Verity — jęknął, kiedy poczuł, jak ciągnie go do tyłu. — Chcę sobie zwalić, nawet nie wiesz, jak bolesna może być erekcja w spodniach — palnął, dopiero kilka sekund później zdając sobie sprawę z wydźwięku słów. To prawie tak, jakby sugerował, że to ona…
Fuj!
 Potrząsnął głową.
 — To znaczy... idę pompować prawą dłoń w celach wyższych. — Przyciskał wciąż reklamówkę do siebie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

- A pokaż. Chętnie sprawdzę, czy na pewno nie jesteś z innej planety - stwierdziła, unosząc wymownie brwi. Pokusiłaby się nawet o stwierdzenie, że rudy przyleciał z odległej galaktyki statkiem kosmicznym w kształcie tosta z serem, bo typowym Ziemianinem na pewno być nie mógł. I pewnie tak naprawdę ukrywał swój prawdziwy wygląd w kombinezonie imitującym ludzką postać, żeby rozeznać się w sytuacji na Błękitnej Planecie i przyszykować grunt pod inwazję obcych. Więc jego głupie żarciki o byciu szpiegiem wcale nie były żarcikami! Pod płaszczykiem dowcipu przemycał prawdziwe informacje i pewnie zaśmiewał się wniebogłosy, że ludzkość pozostawała nieświadoma zagrożenia! Ale Porucznik rozgryzła go od razu. Teraz wystarczyło tylko znaleźć potwierdzenie swojej teorii, a potem metodę pacyfikacji niebezpiecznego osobnika.
Najszybciej pójdzie pewnie wtedy, kiedy się go przestanie karmić.
- Jeśli mówisz o okresie z takim entuzjazmem, zdecydowanie nie nadajesz się na kobietę. - Brzmiał zdecydowanie zbyt wesoło mówiąc o czymś, co u większości dziewczyn samym wspomnieniem wywoływało grymas niezadowolenia. Kapitan zdążył się już co nieco zapoznać z comiesięcznymi męczarniami płci pięknej, jednak tylko w roli obserwatora - a to jednak zupełnie coś innego niż osobiste przeżycie bólu przywodzącego na myśl wiercenie udarówką w dolnych partiach brzucha. A to przecież tylko jedna z licznych dolegliwości.
- W sumie, okej. - Wzruszyła lekko ramionami. Póki co na dobrą sprawę nie miała żadnego lepszego kandydata na spadkobiercę, więc z braku laku nawet Nathan mógłby się nadać. W końcu nie żeby miała jakoś nie wiadomo jaki spadek do przekazania. - Ale wiesz, że za wiele i tak nie dostaniesz? Mój pokój, książki do chemii i do biologii, mojego laptopa, ale i tak jest słabszy od twojego... no i Bajzla. Wszystko albo nic. Jesteś pewien, że się na to piszesz? - rzuciła zaczepnie, mając jednak pewność, że perspektywa odziedziczenia czworonoga będzie dla rudzielca wystarczająco koszmarna, żeby zrezygnował z dybania na jej własność. Nie wspominając już o tym, że ani on, ani psina nie byliby zadowoleni z takiego układu, a martwa Verity przewracałaby się w trumnie z wściekłości. Będzie sobie musiała znaleźć innego dziedzica.
- Ha. Ha ha. Dowcip jak zwykle na najwyższym poziomie odparła sucho, wykonując kilka leniwych klaśnięć. Poziom aplauzu stosowny do tego, który prezentował żarcik o tyldzie. Jak zwykle dojrzale i z polotem, ot, cały Kapitan. Czasami zastanawiała się, dlaczego jeszcze się z tym typkiem zadaje.
Zazwyczaj kończyło się na stwierdzeniu, że nie ma innych przyjaciół i nikt inny z nią nie wytrzymuje, więc nie ma co darowanemu koniowi w zęby patrzeć.
Słysząc kolejną, tym bardziej nieco oryginalniejszą wymówkę, przymrużyła oczy i spojrzała na okularnika podejrzliwie. Tego typu uwagi już nieszczególnie ją peszyły, nie było więc co liczyć na to, że spali buraka i odpuści. Nie z nią takie numery. W moment oplotła jedno ramię wokół szyi Kapitana i pociągnęła w swoją stronę, przymuszając go w ten sposób do odchylenia się w tył. Wtedy - bo jednak była niższa gdzieś tak o głowę - mogła zerknąć delikwentowi przez ramię i obadać sprawę. Rzuciła okiem na całkowicie normalnie wyglądające spodnie i stłumiła śmiech.
- No cóż, jeśli tak wygląda twoja erekcja... - skomentowała szyderczo. - Ale nie przejmuj się, kochaniutki, podobno rozmiar nie ma znaczenia. Przynajmniej dla niektórych. No i zawsze możesz jednak zdecydować się na zmianę płci, przynajmniej wiele nie stracisz. - Ledwie zdążyła dokończyć, nim rozbawienie wzięło górę i jednak prychnęła śmiechem prosto w bark Huddlestona.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

 — Wyglądam Ci na kosmitę? — Zmarszczył brwi i zgiął palce wskazujące, by zaraz przytknąć je do ust i poruszyć nimi sugestywnie. — W sumie żuwaczki mógłbym mieć. Albo skrzydła. ALBO MÓGŁBYM BYĆ PEGAZEM. Czy pegazy biegają po tęczach? Bo jeśli tak, to ja lecę szukać kociołka pełnego złota na drugim końcu. — Wydawało mu się, że kiedyś widział specyficznego konia hasającego po kolorowym zjawisku atmosferycznym, ale równie dobrze mógł to skojarzyć z jakimś odcinkiem My Little Pony na Youtubie.
 — Ej, jakby mi krew z pochwy definiowała, czy jestem w ciąży czy nie, to jednak cieszyłbym się na jej widok. — Toż to logiczne, co kobiety miały za problem, że przez kilka dni, raz na miesiąc, barwiły sobie pościel na krwisty kolor? Czerwony był w modzie! A jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma… ~ Nowa dewiza Kapitana.
 — Poszło za łatwo… — mruknął pod nosem, gdy Verity nonszalancko zgodziła się na uwzględnienie go w Testamencie. Wiedział, że chodzi o Bajzla! — Pokój przerobię na swoją pracownię, książki potraktuję jako podpałkę do kominka, z laptopa odkręcę sobie przydatne części, a Bajzla wypatro…skfldsjlk — tak, wydał taki dźwięk — oddam go do zoo. Na pewno spełni się tam jako pies. W końcu będzie jednym psem w zoo! Podbije ich popularność, same korzyści. — Pokiwał głową na swoje genialne pomysły.
 — E-ej! Dlaczego patrzysz mi na krocze… — wymamrotał niby zawstydzony, robiąc minę niewiniątka. — Czuję się molestowany wzrokiem. Wniosę to do prokuratury, dziewuszko! — przedrzeźnił mohera, udając, że w uniesionej ręce trzyma laskę, którą powinien ją teraz okładać. — Chwila… co Ty powiedziałaś o moim koledze… — Zastygł w bezruchu, zmrużył oczy i wgapił się intensywnie w dziewczynę, jakby w każdej sekundzie był gotów skoczyć na nią w ataku. Nawet zgarbił się odrobinę, poluźniając uścisk palców na uchu od reklamówki, gdyby ta musiała wylądować na podłodze jako zbędny balast.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 1 z 3 1, 2, 3  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach