Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 1 z 2 1, 2  Next

Go down

Czas: kilka dni przed aktualnymi wydarzeniami.
Miejsce: dom parterowy Kaukaza i Verity.
Uczestnicy: Warner, Verity.

Nie miał stu procentowej pewności, kto ośmielił się zwędzić z kieszeni jego płaszcza ulubioną zapalniczkę z edycji limitowanej, ale gdyby miał wskazać palcem najbardziej podejrzanego, padłoby właśnie na Kaukaza. Odwet za przegrany niegdyś zakład? Kaprys? Chęć utarcia nosa koledze po fachu? Cokolwiek by to nie było, właśnie naraził się na niezadowolenie eliminatora.
Skontaktował się z Polakiem od razu po pracy, nie informując, w jakim dokładnie celu ma zamiar się z nim spotkać - otrzymał informację, by wpadł do niego osobiście, co wiązało się z niedługim powrotem właściciela z roboty. Znając dokładny adres zamieszkania, pojawił się przed drzwiami pół godziny po wymianie wiadomości (nie przepadał za telefonicznymi rozmowami) i zapukał w nie trzykrotnie pięścią, powodując donośny hałas przez zdecydowanie w ruchach. Chciał sprawę załatwić szybko, odebrać, co jego, "odwdzięczyć się" kumplowi, a potem wrócić do siebie i oddać się przyjemnościom w postaci zażycia nikotyny. Nie miał żadnych planów po zaskakująco szybko skończonych obowiązkach w siedzibie, mógł zająć się nadrobieniem nietkniętych z biblioteczki książek bądź udać się na nieoficjalny patrol po mieście – statyczne zajęcia na dłuższą metę go nużyły. Potrzebował ruchu, aktywności.
Przystąpił z nogi na nogę, tłumiąc westchnięcie w zarodku, zaś błękitne spojrzenie przenosząc na ciągnący się z boku budynek. To pierwszy raz, gdy miał okazję zapuścić się w legowisko Spadzińskiego. Czy powinien się uprzednio przygotować na to psychicznie?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Po południu zazwyczaj dopadał ją kryzys energetyczny. Cały dzień w szkole, powrót autobusem i szybkie zakupy w pobliskim spożywczaku zużywały resztki zgromadzonej przez noc energii, toteż gdy wreszcie przekraczała próg domu, miała ochotę już tylko na porządną drzemkę. Niestety, takie luksusy nie przysługiwały samozwańczej pani domu. Musiała czuwać na posterunku, by po powrocie ojca postawić na stole ciepły obiad, odrobić lekcje i poogarniać z grubsza tworzący się w domu bałagan. Im więcej pozbierała na bieżąco, tym mniej miała do roboty przy generalnych porządkach. System ten sprawdzał się znakomicie, jednak wymagał zużycia sporej ilości energii. Gdy się już jednak przetrwało kryzys, przepiło ze dwiema herbatkami i doładowało cukrem, można było bez większych przeszkód dotrwać wieczora.
Zamknęła drzwi kopniakiem i zrzuciła torbę szkolną z ramienia na podłogę. Później się delikwentkę odniesie do pokoju, póki co niech sobie leży. W domu i tak była tylko Verity, więc jej klamoty nikomu nie będą zawadzać. Skierowała się do kuchni, położyła siatki z zakupami na blacie i zajęła się rozpakowywaniem najróżniejszych produktów spożywczych w wyznaczone im miejsca. W codziennej rutynie opanowała tę czynność na tyle dobrze, że już automatycznie układała jogurty na drugiej półce w lodówce, owoce w koszyku, cukier w szafce. Nie musiała nawet myśleć nad tym, co robi, działała jak automat, a myśli odpływały gdzieś daleko.
Tym większym szokiem było pukanie, a raczej łomotanie do drzwi. Raczej nie był to Adrian, który przecież jako mieszkaniec domu mógł wejść zwyczajnie przykładając identyfikator do czytnika. Ver nie spodziewała się gościa, a że ojca na razie nie było, sama nie wiedziała, kto też mógł się do nich dobijać o takiej porze. Listonosz? Akwizytor? Jehowi?
- Hm, dzień dobry - zaczęła, otworzywszy drzwi. Nie znała stojącego na progu mężczyzny, a więc prawie na pewno nie przyszedł do niej. W głębi duszy trochę liczyła na to, że niezapowiedziana wizyta okaże się pomyłką; będzie mogła zamknąć drzwi i wrócić do swoich zajęć, a może nawet położyć się na chwilę, nim tata wróci do domu.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

Ruszaj szybciej te swoje cztery litery, Kaukaz.
Zaczął zastanawiać się, jak wygląda częstotliwość odwiedzania go przez gości. Przyjmował kogoś codziennie, raz na kilka dni, a może okazjonalnie? Jak na zapracowaną osobę aspołeczną przystało, Warner nie witał absolutnie nikogo w swoich progach (ewentualnie poza dostawcami jedzenia), na dobrą sprawę nawet nie kusił się na udostępnianie swojego adresu, ciesząc się dzięki temu niezakłóconym spokojem. Wystarczająco zawracano mu tyłek w siedzibie.
Drzwi uchyliły się, a wzrok eliminatora spoczął na dziewczynie.
Dziewczynie.
…?
Kilka sekund wpatrywania się bez słowa wystarczyło, by wysunąć trzy możliwości:
1. Jego kolega z pracy zmienił płeć. Albo od zawsze należał do grona płci pięknej.
2. Sprowadził sobie małolatę do domu. Po plotkach odnośnie molestowania Monday wcale by go to nie zdziwiło.
3. To jedynie ktoś z rodziny bądź znajoma.
Dla bezpieczeństwa moralnego postanowił przystać na tę ostatnią opcję.
- Dzień dobry. – Przywitał się odruchowo, nie siląc się na specjalną uprzejmość, przy czym pozwolił sobie jeszcze na moment beznamiętnej kontemplacji twarzy niższej. W końcu przeniósł spojrzenie nad jej osobę, jakby oczekiwał dojrzenia kolegi kręcącego się gdzieś w środku domu. – Posesja Spadzińskiego? – Zapytał dla upewnienia.
Niemożliwe, żeby podejrzany przeczuł, co się szykuje. A jeśli podał mu błędną lokalizację… to go i tak nie uchroni.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Przez jeszcze jedną, krótką chwilę mogła mieć nadzieję, że nieznajomy zapyta o sąsiada, spróbuje wcisnąć jej mało interesującą ulotkę albo po prostu odwróci się i pójdzie w pierony. Nie miała ochoty na załatwianie żadnych spraw; najwyżej na liście priorytetów młodej Greenwood znajdowało się w tej chwili przebranie szkolnego mundurka na wygodne, domowe dresy, przygotowanie sobie herbaty w dużym kubku i wyciągnięcie z szafki jakichś ciastek. Ot, chwila relaksu przed zabraniem się za resztę domowych obowiązków. Zresztą, niewykluczone że za niedługo w telewizji zacznie się jakiś dobry film. Nie pogardziłaby spędzeniem półtorej godzinki na kanapie w błogim lenistwie. Mogła sobie na to pozwolić, w końcu nauka do szkoły nie zajmowała jej jakoś bardzo długo czasu. Odkąd zaś starszy kolega zrezygnował z jej pomocy przy lekcjach, choć z mało elegancki sposób, zyskała jeszcze więcej wolnego - nie musiała już przed weekendem przeglądać programu wyższej klasy i na próbę rozwiązywać zadań, by móc później zdobytą wiedzę przekazać zdesperowanym chłopakom.
- Tak, ale jeszcze nie wrócił - oznajmiła, jednym krótkim zdaniem pozbawiona wszelkiej nadziei na spokojne popołudnie. Nieznajomy przyszedł do Adriana, a że tego akurat nie było w domu, pewnie powinna zachować się jak przykładna córka i w zastępstwie załatwić sprawę. A skoro to było ostatnim, na co miałaby ochotę, najlepiej byłoby szybko uporać się z problemem. Bez zbędnego przedłużania.
- Może mogę jakoś pomóc?
Zawsze była nadzieja, że niespodziewany gość przyszedł coś przekazać lub zostawić, może potrzebował jakiejś informacji, której równie dobrze mogłaby udzielić Verity. Nie wiedziała za bardzo, czego się spodziewać. Znała kilku współpracowników ojca, jednak stojący naprzeciwko niej mężczyzna nie przypominał żadnego z nich - co, oczywiście, nie wykluczało go z tej grupy. Bądź co bądź dziewczyna nie miała szans poznać wszystkich mundurowych i nie-mundurowych z S.SPEC. Ani wszystkich listonoszy, akwizytorów i dziwnych ludzi w okolicy. Jedynym sposobem, żeby się przekonać, było czekać na odpowiedź.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

Te same nadzieje żywił Warner w obliczu zakłócania spokoju w jego mieszkaniu przez nieznajomą osobę. Bywały razy, kiedy nawet nie otwierał drzwi, zaglądając na gościa jedynie przez wizjer – jeśli był to ktoś wcześniej umówiony, wpuszczał do środka, jeśli nie… to zależało już od nastroju eliminatora. Naprawdę nie lubił prowadzić bezcelowych rozmów, gry pozornej uprzejmości, której mu zresztą brakowało. Cukru od niego też byś po sąsiedzku nie pożyczył.
„Tak, ale jeszcze nie wrócił.”
Stłumił w sobie ciężkie westchnięcie (robił to zdecydowanie za często, niemal jak starzec zmęczony życiem), oceniając w duchu niepunktualność Kaukaza z dezaprobatą. O ile nie zjawi się do trzydziestu minut, okularnik będzie w stanie spokojnie na niego poczekać, zajmując czas weryfikacją niesionych ze sobą raportów schowanych w kieszeniach czy to planowaniem obowiązków na jutro bądź przeszukiwaniem Internetu w celu znalezienia nowych części zamiennych dla jego sprzętu. Krótko mówiąc – do pewnego stopnia wykaże się cierpliwością.
- Zakładam, że niebawem się zjawi – zaczął z uwagi na poprzednią wymianę wiadomości z delikwentem – więc czy będzie problemem, jeśli na niego zaczekam? – Wciąż nie miał pojęcia, z kim ma do czynienia, więc wolał zapytać. Może przy okazji rozwieje swoje podejrzenia, zanim nie wpadnie na ideę męczenia tym Polaka.
Dopiero teraz zwrócił uwagę na jej niecodzienny kolor włosów (z drugiej strony to Japonia, nic w tym dziwnego), to zaś nasuwało pytanie – co właściwie popycha młodych ludzi do tak wyraźnych zmian w swojej aparycji? Chęć rzucania się w oczy, spróbowania czegoś nowego, a może to jakaś oznaka buntu? Bez względu na odpowiedź, Moriyamę na szczęście nie interesowało to dostatecznie, by poświęcić tej kwestii więcej, niż kilka sekund uwagi.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zagryzła nerwowo wargę, oczekując reakcji ze strony nieznajomego. Była raczej kiepska w relacjach międzyludzkich wszelakiego rodzaju, szczególnie gdy przychodziło do konfrontacji z obcymi. W środowisku domowym, szkolnym, czy dawniej - w domu dziecka, interakcje przychodziły jej nieco łatwiej. Teraz, choć była przecież panią na włościach, odczuwała pewien dyskomfort z każdym spojrzeniem na przybysza. Miał w sobie coś takiego, może w tonie głosu czy wyrazie twarzy, co bardzo onieśmielało Verity i dawało jej nieprzyjemne poczucie utraty kontroli nad sytuacją. A przecież teoretycznie to ona tu powinna trzymać stery! Była gospodynią tego domu, w zastępstwie ojca osobą najbardziej odpowiedzialną. Na swoim terenie powinna bić w oczy pewnością siebie, a tymczasem hamowała w sobie odruch skulenia się za drzwiami.
Nadszedł wreszcie czas, by wziąć byka za rogi.
- Hm. Myślę, że to nie problem - stwierdziła w końcu. Otworzyła drzwi na pełną szerokość i przesunęła się, umożliwiając niespodziewanemu gościowi przejście. Gestem dłoni wskazała na znajdujące się zaraz za otwartym korytarzem pomieszczenie. - Proszę, niech pan siądzie w salonie.
Zamknęła wejście za mężczyzną i podeszła do blatu, który oddzielał kuchenną część pokoju od części bardziej salonowej. Zostało jej do wypakowania kilka ostatnich produktów.
- Może herbaty? Kawy? Albo czegoś innego? - zagadnęła, łapiąc w jedną rękę karton mleka, a w drugą paczkę ciastek. Pierwszy wylądował w lodówce, zamkniętej sprawnie łokciem, słodycze zostały zaś schowane w szafce. Wciąż zerkała w stronę gościa, nie chcąc wydać się nieuprzejmą i oczywiście wyczekując odpowiedzi. Zgarnęła z blatu puste siatki i umieściła w odpowiedniej szufladzie, finiszując tym samym porządkowanie przestrzeni kuchennej i rozpakowywanie zakupów. Oparła zgięte w łokciach ręce o pustą już teraz powierzchnię i nachyliła się nad nią nieznacznie, spoglądając z bezpiecznej odległości na nieznajomego mężczyznę.
Poszłaby o zakład, że akurat dzisiaj Adrian będzie miał potężna obsuwę po drodze z pracy. Los własnie tak działa.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

W takim razie trafił swój na swego – relacje międzyludzkie? Na co to komu? Ludzie byli gatunkiem stadnym, ale wszędzie trafiały się wyjątki, w tym przypadku Warner, który patrzył na pobratymców najczęściej z niezrozumieniem i chłodną obojętnością. Nie znajdował satysfakcji w prowadzeniu bezcelowych pogawędek, nie ciągnęło go do imprez integracyjnych ani nie odczuwał potrzeby zawierania czy choćby starania się o dobre relacje z innymi. Czasami w jego głowie gnieździła się niechciana myśl, że próba zmiany nastawienia mogłaby otworzyć przed nim nowe możliwości, ale on trwał w swojej upartości i udawał, że niczego takiego nie rozważa.
Otrzymał zaproszenie, więc przekroczył próg domu, rozglądając się z miernym zainteresowaniem po własności Kaukaza. Spodziewał się wyraźniejszych polskich akcentów, może jakichś matrioszek albo obrazów wychwalanego bigosu? Nie znał się na tej kulturze, orientował się jedynie, że niegdyś sąsiadowało z Niemcami, w których zresztą miał wujostwo.
- Sprzątasz tu? – Nie był w stanie powstrzymać się przed zadaniem tego pytania, nie tylko dlatego, że nie rozpatrywał innych możliwości (ewentualnie poza krewną), ale przede wszystkim z faktu, że w domu panował raczej porządek. Znał kilku wojskowych ze smykałką do robienia burdelu nie tylko na froncie, ale także w życiu prywatnym, choć nie zamierzał generalizować. Ot, trzymały się go pewne schematy.
Nie od razu spoczął na kanapie, pozwalając sobie wpierw na leniwy przemarsz po salonie, przy czym lustrował wzrokiem wszelkie ozdoby i pamiątki.
- Kawy proszę. – Rzucił mimowolnie w stronę dziewczyny, chwytając za jakiś przedmiot, by dokładniej przyjrzeć mu się z każdej strony. Ostatecznie odłożył go na swoje miejsce i skrzyżował luźno dłonie za plecami, przenosząc uwagę na środek pomieszczenia.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Sprzątasz tu?
A co, nie widać?
Tak byłaby odruchowo odpowiedziała, gdyby w porę nie ugryzła się w język. Środowisko domowe nastrajało ją podobnych docinków, bo z Adrianem przegadywali się na początku dziennym. Gdyby to od niego padło takie pytanie, usłyszałby równie ironiczną odpowiedź. Wystarczyło jednak kilka sekund refleksji, by w mózgu zaskoczyły odpowiednie połączenia i by dziewczyna zorientowała się, o co jej niespodziewany gość w rzeczywistości pyta.
- Um, w sumie to tak. Znaczy, nie tylko. Mieszkam tutaj - wyjaśniła, choć w gruncie rzeczy wciąż nie podawała najbardziej istotnej informacji. Jakoś nie czuła potrzeby, żeby bez pytania wywlekać na światło dzienne panujące w tym domu stosunki rodzinne. Były skomplikowane, tyle wystarczy powiedzieć. Przeciętnemu człowiekowi trudno było dojść do ładu z faktem, że Verity wołała "tato" na dwanaście lat starszego mężczyznę. Z daleka wiało patologią, nawet jeżeli to właśnie ta rodzina zielonowłosej była bardziej normalna.
Ale żeby do tego dojść, trzeba było dużo wyjaśnień, których nikomu nie chciało się wykładać. Milczenie było wygodniejsze.
Skinęła głową i ruszyła w stronę ekspresu. Jego obsługę miała opanowaną do perfekcji - jak niemal wszystkie czynności kuchenne. Adrian o poranku potrafił być nie do zniesienia, dopóki się mu nie podsunęło pod nos porządnej dawki kofeiny. Ver wcale mu się nie dziwiła; bywały takie dni, kiedy sama nie mogła ruszyć bez chwili relaksu przy dobrej kawie. Chociaż na dobrą sprawę traktowała ją bardziej jak deser niż obowiązkowy punkt dnia, tak jak niektórzy maniacy.
- Jakieś specjalne życzenia? Czarną, z mlekiem, fancy latte? - rzuciła przez ramię, gotowa do wybrania odpowiednich ustawień, zgodnie z życzeniem gościa. Kiedy padła odpowiedź, wybrała odpowiednie przyciski na panelu. W maszynie coś zaskrobało, zaszumiało, po czym w podstawionym uprzednio naczyniu pojawił się zamówiony napój.
Niech żyje nowoczesna technologia!
Złapała filiżankę w palce i ostrożnie wyminęła kuchenną wysepkę. Znając swoją niezdarność, byłaby w stanie trzy razy się potknąć na równiutkiej podłodze, więc starała się zachować maksymalne skupienie. Dopiero kiedy postawiła kawę na stoliku przed nieznajomym, odważyła się odetchnąć.
- Proszę.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

Krewna? – Przez ułamek sekundy czuł się zawiedziony, że pod maską żyjącej tu dziewczyny nie kryje się coś więcej niż więzy krwi. Z całą pewnością wykorzystałby taką okazję do poigrania z Kaukazem, wszakże ostatnimi czasy szło mu to dość dobrze. Wystarczy przypomnieć sobie bal i Polaka ubranego w garnitur-panterkę z kocimi uszkami. W tamtej chwili naprawdę poczuł szacunek wobec jego słowności. Z drugiej strony jak beztroskim trzeba było być, by zgodzić się na realizację tak szalonego pomysłu w ważnym dniu, jakim było zawarcie porozumienia między ich organizacją a Kościołem. Może to fakt, że oboje podchodzili sceptycznie do całej sprawy?    
Jeśli o maniakach mowa, Warner nie potrafił obyć się bez chociaż jednego kubka kawy w ciągu dnia. Potrafił co dwie godziny zaparzać sobie świeżej, byleby utrzymać energię i przytomność umysłu na tym samym poziomie. Potrzebował tego przede wszystkim ze względu na nieregularne godziny snu – zdarzało się, że nie spał całe dwa lub nawet trzy dni, pracoholizm dawał wówczas o sobie znać. Mniejsze potrzeby fizjologiczne zawdzięczał zmechanizowaniu i chociaż na ogół nie podobała mu się myśl, że jest w połowie złomem, to miało to swoje plusy.  
Czarną. – Przeniósł spojrzenie w stronę kuchni. – Kaukaz nieźle się urządził, skoro ma własną pokojówkę. – Nuta złośliwości pojawiła się w tym stwierdzeniu, chociaż starał się nie zabrzmieć zbyt bezczelnie. Podzielił się jedynie wrażeniem, jakie właśnie odniósł.
W końcu zajął miejsce na kanapie, nie pozwalając sobie jednak przy tym na wygodne rozłożenie się, co można było zrzucić na wojskowy nawyk – nawet teraz musiał siedzieć wyprostowany.
Dziękuję. – Przejął filiżankę i przysunął ją pod nos, najpierw zaciągając się zapachem, a później ostrożnie mocząc wargi w kawie. – Czy Kaukaz dopuszcza się wobec Ciebie nieodpowiednich działań? – Skupił na niej uważny wzrok zza szkieł. Podchwytliwe pytanie, bo nie konkretyzował, co ma na myśli.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Krewna?
- Tak - odpowiedziała odruchowo i w tym samym momencie dopadło ją lekkie zwarcie mózgu. - Znaczy, w sumie to nie - dodała zaraz, marszcząc brwi. Za bardzo przywykła do wołania na Spadzińskiego "tato" żeby pamiętać, że w rzeczywistości nie są spokrewnieni. Choć może pierwsza odpowiedź była dobra, jeżeli niespodziewany gość pytał o ich status prawny, ewentualnie więzi emocjonalne. Właściwie to aż miało się ochotę uparcie ominąć temat i zmusić go do domyślania się, kim są dla siebie mieszkańcy tego domu. Byłoby to z pewnością ciekawe, szczególnie gdyby była w stanie prześledzić procesy myślowe swojego rozmówcy. Niestety, takich zdolności nie miała, a ten pewnie prędzej czy później zadałby pytanie wprost i trudno byłoby się wymigać od udzielenia odpowiedzi.
Poczekała jednak, aż mężczyzna wypowie na głos swoje wywody. Odłożywszy kawę, klapnęła na fotelu naprzeciwko i podciągnęła nogi na siedzenie, układając się po turecku. Wzmiankę o pokojówce pozostawiła bez werbalnego komentarza, jednak ściągnęła brwi z niezadowoleniem. W swoich domysłach facet zmierzał w zdecydowanie złą stronę. Zastanawiające, czemu właściwie nie doszedł do bliższych prawdy wniosków? Może pomysł, że Polak mógłby mieć córkę, siostrę czy inną zupełnie zwyczajną krewną był zbyt absurdalny, by przeciętnemu znajomemu przyszedł do głowy? Mogło być i tak. Być może jego reputacja...
- Co? Jakich u licha nieodpowiednich działań? - Odchyliła się nieco do tyłu, mierząc mężczyznę spojrzeniem z gatunku co ty gościu pierdolisz? W swoich domysłach posuwał się zdecydowanie za daleko. - Nie wiem, gdzie się tam pan z myślami zagalopował, ale nie tędy droga. - Uśmiechnęła się odrobinę ironicznie. Jeszcze tego brakowało, żeby ją tu ktoś uznał za małoletnią utrzymankę czy inny patologiczny twór.
- Adrian jest moim adopcyjnym ojcem - wyjaśniła wreszcie.
Chociaż w moim przypadku to nawet nie jest argument.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

Na jego twarzy pojawiło się zrozumienie, szybko zastąpione przez dezorientację. Była w końcu jego krewną czy nie? Kwestie emocjonalne mało go interesowały, brał pod uwagę przede wszystkim to, co było na oficjalnym papierze. Zresztą ojciec adopcyjny czy prawdziwy, to niemal to samo, zależne jedynie od nastawienia obu osób.
Gdzie jest haczyk? – Zapytał spokojnie w przerwie między jednym, a drugim łykiem kawy. Rzadko pijał z filiżanek, kojarzyło mu się to z wykwintnym obyciem, kulturalnym uniesieniem małego paluszka podczas delektowania napojem… nie czerpał też podświadomego zadowolenia z wzorków zdobiących naczynie. W kuchni eliminatora miejsce miały jedynie niezbędne rzeczy, proste, minimalistyczne. Najczęściej korzystał ze starego, białego kubka o kilku rysach po latach użytkowania.
Nigdy nie wyobrażał sobie Polaka w roli ojca, właściwie nawet nie przeszłaby mu przez myśl taka wizja. Bo i co miałoby popchnąć ku temu Kaukaza? Przecież dzieci to utrapienie. Wieczne wahania nastrojów, nastoletni bunt, czasami problemy z policją, nieodpowiedzialni przyjaciele, późne powroty do domu, zamartwianie się… i to zawsze kolejna głowa do wyżywienia. No same minusy. Spadziński musiał być chyba pod wpływem, gdy podpisywał papiery.
Przykładowo napastowanie seksualne. Doszło już do takiego incydentu w naszej siedzibie. – Miał na myśli plotki dotyczące Monday i chociaż znał prawdę, bo sam rozmawiał z nią na ten temat, to nie potrafił powstrzymać się przed okazaniem tego czarnego humoru. Z drugiej strony mówił to w tak poważny sposób, że trudno było ocenić jego intencje.
Adopcyjny ojciec? – A jednak. W oczach eliminatora zabłysło drobne niezrozumienie. – W jakim celu przyjął pod dach obcą osobę?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 1 z 2 1, 2  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach