Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 2 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next

Go down

 Trudno jej było odpuścić raz zaczęty temat, choć na upartego nie powinna to być w ogóle jej sprawa. Pal licho, że znali się z Willem od piaskownicy, nawet jeśli niezbyt blisko, to jednak bardzo długo – kwestie zdrowotne nadal nie miały prawa interesować Verity. Miała jednak pewne doświadczenia, które miejscami wyglądały podobnie. Była dzieckiem, którego kłopotów nikt nie zauważył, które latami cierpiało w milczeniu i dopiero będąc na skraju kompletnej rozsypki zdołało wykrzesać z siebie na tyle odwagi, by wziąć sprawy w swoje ręce. Stąd była bardzo wrażliwa na każdą sytuację, gdy czyjeś problemy przemykały przed oczami niezauważone. Nie wybaczyłaby sobie, wiedząc że sama uczyniła komuś taką krzywdę.
 Nie podchodziła nigdy zbyt blisko; tak jak rzadko pozwalała sobie na emocjonalną otwartość, tak i w fizycznym kontakcie była raczej ostrożna. Nie tak bardzo co prawda, jak jeszcze kilka lat temu, ale nadal bardzo szanowała swoją i cudzą przestrzeń osobistą. Teraz też pozostawała w bezpiecznej odległości, tak dla siebie jak i chłopaka, nie chcąc też wydać się zbyt nachalną w swoim dochodzeniu. W końcu jej zainteresowanie nie wynikało nawet ze zwykłej, ludzkiej ciekawości, lecz wyłącznie z troski o zdrowie kolegi. Nie wyobrażała sobie, jak musiało być ciężko przez tyle lat zmagać się z bezsennością. Osobiście miała problem zupełnie innego rodzaju; powracające koszmary co prawda budziły ją skutecznie z różną częstotliwością, ale przez to była po prostu bardziej niewyspana – czy kilka razy w tygodniu, czy raz na miesiąc. Jej akurat leki pomagały, więc nie miała za bardzo na co się skarżyć, skoro efekty były wyłącznie chwilowe. Ale żeby nie spać po kilka dni z rzędu i tak od czternastu lat... brzmiało jak koszmar na jawie.
 — Może dałoby się zlikwidować przyczynę? — zasugerowała, bo w końcu takie rzeczy nie biorą się znikąd. To zresztą od samego początku miała na myśli, kiedy sugerowała udanie się z problemem do lekarza. Jej myślenie było jak najbardziej słuszne i gotowa była go bronić, ale zapomniała wszystkich swoich argumentów w momencie, w którym Hayes rzucił kolejną bombę. Po raz kolejny wytrzeszczyła oczy w wyrazie zdziwienia, z lekkim świstem wciągając powietrze. Wraz z wdechem uspokoiła się nieco, próbując przyswoić nabyta właśnie wiedzę i znacznie przegospodarować to, co jeszcze miała do powiedzenia.
 — Akurat o tym sporo wiem — zaczęła cicho, łagodniejąc z "co ty sobie w ogóle myślisz" do "oj biedny, znam ten ból". — I wiem też, że da się z tym uporać. Trzeba na to sporo czasu i wysiłku, ale da się. — Uśmiechnęła się lekko, chcąc zabrzmieć możliwie pokrzepiająco. Nie chodziło przecież teraz o prawienie kazań, ale żeby jakoś koledze pomóc. Może przez te wszystkie lata po prostu nie przyszło mu do głowy, że może wrócić do normy? Sama też kiedyś popełniła ten błąd. Zresztą, mając sześć lat i żadnego dorosłego autorytetu trudno jest samodzielnie zająć się swoim zdrowiem psychicznym. I potem kończy człowiek na półrocznym pobycie w ośrodku zamkniętym, kilku latach terapii i przeprowadzce na drugi koniec świata.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

Z jednej strony mógł mieć odrobinę lepiej niż panna Greenwood. Oboje rodziców zwracało na niego uwagę, jeśli czegoś potrzebował, to wystarczyło, że powiedział, a oboje odklejali się choćby na chwilę od swojego pracoholizmu. Istniał jednak ten problem, że komunikował się niewiele, wszelkie życiowe niedogodności przeżywał gdzieś w środeczku i nie ujawniał starszym co go gryzie. Dawał sobie jakoś z tym radę, starał się to znieść i za bardzo nie narzekać. Wychodziło mu najwyraźniej dobrze, skoro ani oni nie zauważyli, że nadal ma problem, ani nawet nie zauważyła tego ona, choć widywała go niemal codziennie przez tyle lat. Wina pewnie leżała w nim samym, siedzącym cicho w kąciku, gapiącym się jak przepłoszona sarna, który rzadko zaczynał rozmowę sam.
Wzruszył lekko ramionami. Usunięcie przyczyny wymagałoby jakiejś terapii, a do tego musiałby się przyznać, że był małą cholerą i nie siedział w łóżku kiedy powinien. Komu by tu się bardziej oberwało - jemu, ciotce, która nie sprawdziła czy siedzi na swoim miejscu, rodzicom, którzy przez tyle lat nie byli świadomi co musiał przeżywać ich syn, bo żyli jedynie pracą i nie mieli dla niego czasu? A może i tak by nie pomogło, a on musiałby żyć ze świadomością, że państwo Hayes jeszcze się obwiniają, zamartwiają i nagle poświęcają mu więcej swojego czasu? Był już właściwie dorosły i pogodzony z tym, że wyśpi się w grobie.
Jego stan przedzawałowy uspokoił się nagle wraz z jej następnymi słowami. Unosząc wzrok, przechylił lekko głowę na bok. Co ona tam właściwie ukrywała? W sumie czasem nie pojawiała się w szkole, a potem nagle zniknęła z miasta, bez żadnej wieści wsiadając w pociąg, jak gdyby w ogóle nie zależało jej na przyjaciołach. Właściwie nigdy nie widział jej rodziców, ale ona jego też raczej nie, więc się wyrównywało. A wyjeżdżała też sama, z tego co pamiętał. Zmrużył nagle błękitne ślepia, zmieniając odrobinę swoje nastawienie. Postarał się oddychać spokojniej, pozbyć niepotrzebnych nerwów, które dodatkowo wspomagały drżenie. Starał się też myśleć o niej jak o zwyczajnej koleżance, asystentce, a nie obiekcie cichych westchnień.
Jak już jesteśmy przy przesłuchaniu... – zaczął, krzyżując dłonie na piersi i pochylając się, żeby głową być bliżej jej poziomu. – To co wiesz? – ponure oblicze niewyspanego chłopaka rozświetlił lekki uśmieszek. Nie był na komisariacie, podejrzany o coś zakazanego, więc nikt mu nie bronił zadać pytania w drugą stronę. Też chciał się o niej dowiedzieć więcej. Teraz miał okazję i nie wydawało mu się dziwne, że dopytywał. Każda informacja na jej temat była dla niego cennym skarbem.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

 O ile pierwsze sześć lat jej życia miało charakter wyraźnie sielankowy, wyrównanie statystyki spieprzenia życiowego przyszło w sposób nagły i niespodziewany. Bardzo szybko musiała nauczyć się radzić sobie z wieloma rzeczami sama, bo mama postanowiła pobawić się w podrasowaną wersję Magika, a z ojcem... no cóż, im mniej miała z nim styczności, tym lepiej się czuła. Stąd przecież wziął się oryginalnie jej pęd do nauki – by jak najwięcej czasu spędzać w szkole zamiast w domu – a w późniejszym czasie także regularnie przesiadywanie w gronie znajomych: czy na świeżym powietrzu, czy u kogoś w pokoju, czy też na jakichś ciekawych wydarzeniach. W przeciwieństwie do swoich rówieśników, wcale nie chciała bawić się w dorosłą, jednak sytuacja ją do tego zmusiła. Jakie miała wyjście? Dopiero po znalezieniu się w M-3 wreszcie zyskała wrażenie, że ktoś się nią opiekuje. Nie chcąc oczywiście nie doceniać systemu prawnego w rodzinnym mieście, który rzecz jasna zapewnił jej konieczną pomoc jako osobie nieletniej, jednak wtedy miała za dużo na głowie, by o tym myśleć. Dom Dziecka był za to prawie jak rodzina, z kilkoma kompletami rodziców w osobie pracowników ośrodka i mnóstwem młodszego rodzeństwa, które pokochała całym sercem.
 Uniosła lekko brwi w wyrazie niezadowolenia, kiedy jej wypowiedź zbył tylko wzruszeniem ramion. Nieładnie, kolego, zdawała się mówić, bo też to dokładnie sobie w tym momencie pomyślała. To ona się tu stara, próbuje pomóc rada i doświadczeniem, a jego zdawało się to w ogóle nie obchodzić. A potem się ludzie dziwią, że znieczulica społeczna! Że nikt umierającemu szklanki wody nie poda! Bo jak tu niby ratować człowieka, kiedy on się dobrowolnie rzuca pod pociąg. Nawet jeśli ten pociąg to na razie tylko metafora chronicznej, chorobliwej bezsenności.
 Ale cóż mogła więcej zrobić, nie to nie. Może trzeba będzie spróbować jeszcze raz, w innej sytuacji, przypuszczalnie z zaskoczenia? Plan należałoby najpierw dopracować, a na razie odłożyć, żeby też nie przedobrzyć z trybem Ciotki Dobrej Rady. O ile dobrze kojarzyła, co za dużo to niezdrowo, więc na chwilę obecną mogłaby już tylko zaszkodzić całej sprawie, gdyby usiłowała nadal ciągnąć temat.
 A temat niestety pozostał ten sam, tylko teraz przerzucił się z jednego podmiotu na drugi. Nie była z tego powodu zadowolona, świadoma że coś powinna odpowiedzieć. Niby rozmawianie o niektórych wydarzeniach z przeszłości przychodziło jej coraz łatwiej, a z drugiej strony wciąż nie czuła się z tym do końca komfortowo. Może się zresztą okazać, że nigdy nie przeskoczy owej niewidzialnej bariery, którą jej psychika obudowała wokół traumatycznych wspomnień. Albo co gorsza, przejdzie w skrajności w skrajność i zacznie traktować swoje dawne problemy jak jakiś kompletny żart, a tego też by nie chciała. Jednak jakieś minimum szacunku do ludzkich tragedii wypada mieć.
 — Powiedzmy, że nie tylko tobie czyjeś samobójstwo namieszało w życiu — zaczęła spokojnie, tonem niemalże wykładowym. — Chyba że mama miała nadzieję między dwunastym piętrem a chodnikiem rozłożyć nieistniejący spadochron, tylko ja o tym nie wiem — dokończyła z równie stoickim podejściem. Jedna brew uniesiona odrobinę wyżej od drugiej wyraźnie sugerowała, że choć zgodziła się odpowiedzieć na jedno pytanie, nie życzyła sobie żadnych dalszych. Ani nie była na to gotowa, ani nie sądziła, by była taka potrzeba. Poza tym, nie po to tu przyszli.
 — No, — podjęła znów po może kilkunastu sekundach, — czas się chyba zabrać do roboty? Zanim się światło zmieni, jesień przyjdzie, czy coś.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

Całe życie miał zwalone i to z własnej winy. Tak przynajmniej sądził, że z własnej, bo pewnie dawno mógłby być względnie normalny. Wystarczyło rodzicom powiedzieć, że coś go dręczy, pewnej dziewczynie, że nie chce mu wyjść z głowy, choćby bardzo się starał ją wykopać, gdyby przełamywał swoją niechęć do otwartych kontaktów towarzyskich i wyszedł do ludzi zamiast otwierać się jedynie przed jednym czy dwoma kumplami. Nie miał jakichś życiowych tragedii, które mogłyby go dobić, jego największym problemem było nieodpowiednie oświetlenie pracowni i to czy dostanie się na studia - bo jak wiadomo, zawsze gdzieś jest Azjata, który robi coś lepiej niż ty. Z samego hobby nie było opcji, że wyżyje. No, chyba, że chciałby do końca swojego życia siedzieć na garnuszku u rodziców.
Czy było to nieładne czy też przeciwnie, nadal uważał, że zlikwidowanie przyczyny byłoby dość trudne. Mógł też dać sobie wymazać pamięć, ale tego nie chciał. Kto wie czy nie usunęliby mu przy okazji czegoś ważnego, przez co stałby się całkiem inną osobą? Nie miałby cierpliwości do lat terapii, wyciągnięcie z niego jakichkolwiek informacji byłoby zadaniem godnym zostania jednym z tych, które pokonać musiał Herakles. Co tam hydra lernejska! Spróbujcie go zapytać o coś osobistego nie będąc panną Greenwood!
Uniósł nagle głowę słysząc jej odpowiedź. Fakty skojarzył dość szybko, mimo swojego lekkiego opóźnienia w przesyłaniu informacji. Dwunaste piętro, chodnik, matka. Wyglądał na lekko przerażonego i jednocześnie trochę zmieszanego, że szturchnął ją w takie dość wrażliwe miejsce w pamięci. Gdyby wiedział, pewnie nie grzebałby w temacie, uciął go gdzieś wcześniej. Ale teraz przynajmniej znał fragment jej przeszłości, o którym nie zdawał sobie sprawy.
Więc... to była... twoja mama... – wyszeptał opuszczając swobodnie ręce. Nadal nie mógł uwierzyć, że widział moment śmierci jej matki, całkowitym przypadkiem. Los był niezłym chujem. – Przepraszam. Nie powinienem był pytać – dodał zaraz nieco głośniej, choć wciąż słowa wydawały się być zduszone żelaznym uściskiem. Nie zamierzał zadawać ich więcej, zwłaszcza, że chyba tego nie chciała.
Tak. Prędzej co prawda wyschną farby niż przyjdzie jesień, ale masz całkowitą rację Asystentko Greenwood – rozchmurzył się odrobinę. Odwrócił się do sztalugi, wyciągając dość szeroki pędzel, wyglądał prawie jak taki do malowania ścian. Podał go zielonowłosej uśmiechając się lekko. – Ważne zadanie. Płótno musi być pokryte cienką warstwą białej farby, żeby było wilgotne – otworzył okrągłą puszeczkę, ustąpił kawałek miejsca i wyciągnął dłonie w jej stronę. – Czy byłabyś uprzejma czynić honory i rozpocząć pracę? Wystarczy zamoczyć do około jednej trzeciej i wykonywać ruchy jakbyś coś chciała wymieść – poinstruował zaraz po swojej prośbie. Nic trudnego, wierzył, że da sobie z tym radę.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

 — Więc to była moja mama — przytaknęła półgłosem. Zaskoczył ją co prawda tym stwierdzeniem, bo do tej pory nie doszukiwała się związku między ich problemami, ale w tej jednej chwili wszystko stało się jasne. I chociaż w pierwszej kolejności uderzyło w nią współczucie, zaraz potem zauważyła – na szczęście tylko w myślach – że tak naprawdę właśnie udowodnili jej rację. W tym przypadku, nikt by nie zaprzeczył, to Greenwood miała zdecydowanie gorzej, a jednak udało jej się wyjść na ludzi. I choć wymagało to niebywałych wysiłków, a czasem i dość radykalnych metod, ostatecznie można było ogłosić sukces. Tym bardziej więc nabrała przekonania, że gdyby tylko Will chciał zmierzyć się z problemem, dałby sobie radę.
 Ale te przemyślenia zdecydowała się pozostawić na później.
 — Nie szkodzi, naprawdę. — Machnęła lekko dłonią dla podkreślenia błahości sprawy. — To było bardzo dawno i już nie ma większego znaczenia. — Tak naprawdę bardziej niż śmierć matki pokrzywiły ją następne wydarzenia, o których jednak zamierzała milczeć jak grób. Prawda, życie bez jednego rodzica było prawdziwą tragedią, szczególnie gdy przez dobrą dekadę sam się człowiek o to obwiniał, ale na ten temat przynajmniej nie miała już kłopotu się odezwać. Minęły już czasy, kiedy złościła się na mamę za ten spektakularny wyczyn, a bardziej jej współczuła. Bezpieczniej było nie zastanawiać się, co by było, gdyby... gdyby zdecydowała się odejść od ojca zamiast umierać, gdyby została z rodziną i cierpiała dalej, gdyby, gdyby, gdyby... cokolwiek mogło się stać, nikt nie miał szans się już o tym dowiedzieć. Nawet podparte najlepszymi argumentami domysły nie dawały stuprocentowej pewności, a przeszłość jaka była, tak pozostawała niezmienna. I nawet najszczersze chęci nie miały tu nic do zawojowania.
 — Tak, to też — zaśmiała się cicho, wracając już do bezpiecznego tematu farb i krajobrazów. Fakt faktem, płótno nadal było puste, a czas leciał. Żal by było, gdyby zastał ich wieczór, bo wtedy po co cała ta wyprawa. A nie zapominajmy, że Verity wybrała się na ową górską wycieczkę z nadzieją, że będzie miała szansę zobaczyć proces powstawania obrazu od startu po sam finisz. Nie warto było marnować czasu na nieprzyjemne rozmowy, skoro widoczek czekał grzecznie na uwiecznienie.
 — Tajes! — Wykonała zgrabny salut, po czym przyjęła farbę i pędzel. Odruch chciał dodać jeszcze "panie kapitanie", ale ów tytuł był poniekąd zarezerwowany dla pewnego narwanego rudzielca. Will musiał zadowolić się stanowiskiem kierownika, a gdyby zaś wołała na niego w ten sposób, pojawiłoby się do tego niezbyt pozytywnie pachnące skojarzenie. Także lepiej było zostać przy samym okrzyku i grzecznie zabrać się do pracy, bo jak sama zauważyła, nie mieli całego dnia. Mieli już tylko jego resztkę.
 — W ten sposób? — dopytała, na próbę zamalowując kawałek białej powierzchni. Instrukcje były jasne, ale jak wiadomo między teorią a praktyką jest zazwyczaj spora przepaść. Wolała mieć pewność, że nie zrujnuje obrazu już na samym wstępie, skoro i tak miała do odegrania tak prostą rolę. I tak uznałaby to za niebywały sukces, gdyby udało jej się dzisiaj wypracować właściwy sposób malowania na biało, skoro ostatni raz pędzel w ręku trzymała chyba jeszcze w podstawówce.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

Kiedyś chciał zostać detektywem, więc kojarzenie faktów w jakimś stopniu miał opanowane. Pamiętał, że Verity mieszkała zaledwie blok czy dwa dalej, choć nie miał pojęcia na jakim piętrze i jaki był numer jej mieszkania. Nigdy w końcu do niej nie chodził, spotykali się tylko na placu zabaw, a potem w szkole. Tamtej nocy, jak to w nocy, było też ciemno, więc nawet jeśli kiedyś minął rodziców dziewczyny pod budynkiem, to nie zauważyłby rysów twarzy samobójczyni i zapewne też by jej nie skojarzył. Wychodziło na to, że nie spał przez matkę laski, w której się zakochał. To brzmiało... źle. A jednocześnie idealnie do fejkowych nagłówków gazet. "Nie śpię, bo podglądam ludziom mamy."
Niektórzy przez całe życie nie mogli pogodzić się ze stratą, ale na szczęście Greenwood do tej grupy nie należała. Gdyby ją przypadkiem rozkelił, robiłby sobie wyrzuty do końca świata i nawet nie wiedział jak pocieszyć. Sam by pewnie wpadł w panikę, znowu dostał stanu przedzawałowego i tak by sobie oboje siedzieli nie wiedząc co ze sobą zrobić. Lepiej więc było skończyć z drażliwymi tematami i przejść do działania. Potem sobie tacy w jednym kawałku wrócą do swoich domów, a on może nawet wreszcie zaśnie, bo będzie miał za dużo myśli na raz. Albo dalej będzie tkwił w swoim beznadziejnym stanie, bo będzie myślał o tym, czego się dowiedział.
Nie znosił marnować czasu. Ludzie i tak mieli go mało, żyli dość krótko (w porównaniu do niektórych żółwi), a dało się też rozmawiać robiąc coś jednocześnie. Co prawda zwykle podczas malowania wpadał w swój własny świat, do którego sygnały z zewnątrz docierały, ale nie tak silne jak powinny. Miał podzielność uwagi, ale jednocześnie skupiał się na wykonywanej czynności, starając się zrobić wszystko perfekcyjnie. Nawet narzędzia musiały leżeć w odpowiednich miejscach, bałagan go denerwował i rozpraszał.
Uśmiechnął się już znacznie bardziej szczerze. Jej radość i entuzjazm albo były zaraźliwe albo po prostu na niego tak działały. Dobrze wiedzieć, że nadal chce pomóc i jeszcze się nie znudziła tym dość mozolnym zajęciem. W końcu byli tu parę minut, a jeszcze prawie nie zaczęli. Kiedy zaś zgodziła się pokryć płótno pierwszą warstwą, zaczął się przyglądać jak to robi. Gdyby wzięła za dużo, następne barwniki mogłyby się wymieszać, materiał zniszczyć i ogólnie nic by z tego nie wyszło. Ale dawała sobie radę.
Nieźle, chociaż możesz robić dłuższe pociągnięcia – odpowiedział, cały czas patrząc w kierunku pędzla. Delikatnie położył dłoń na jej nadgarstku, prowadząc jej rękę przez następne dwa pociągnięcia. Nadal miał chłodne palce, ale już nie tak jak wcześniej. – Teraz jest świetnie – dodał po zabraniu ręki. Skupiając się na pracy nawet nie zauważył co przed chwilą zrobił, zupełnie jakby zrobił to odruchowo, choć nigdy wcześniej nikogo nie uczył. Nikt też nie przyglądał się jak tworzy – zamykał się gdzieś w piwnicy, gdzie mógł w spokoju myśleć bez zakłóceń w postaci rodziców czy zwierzaków. I tak mógł ich lekko ignorować, ale sterczeliby i przeszkadzali. A przeszkadzanie marnowało czas.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Własnie o to chodziło w tej radości, by odciągnąć myśli od przykrych spraw. Nawet jeśli z początku musiała trochę zmusić się do uśmiechu, tak już po kilku czy kilkunastu sekundach zły humor zaczynał ustępować. Stosowała tę metodę z powodzeniem, a towarzystwo osoby choć odrobinę podatnej na pozytywną falę dodatkowo pomagało. Proszę bardzo, jak pięknie podziałało; w ledwie moment udało się zostawić za sobą przykry temat rzucających się z okna matek i obserwowania tegoż zjawiska, a wrócili wreszcie do właściwego celu wyprawy – malowania. Verity była niezmiernie dumna z powierzonej jej roli, choć nie pokazywała tego zbytnio po sobie. Biorąc pod uwagę, jak okropna była z niej fajtłapa, dawanie jej jakichkolwiek narzędzi do ręki, nawet pędzla, było ogromnym ryzykiem. Cóż, pędzel przynajmniej dało się odkupić gdyby go zniszczyła. Znacznie bardziej ekstremalne były przypadki, kiedy powierzano jej pod opiekę nieznajome dziecko, w dodatku obarczone jakimiś psychicznymi trudnościami (tu ukłon w stronę senpaia-porywacza). Nie widziała, skąd w ludziach przekonanie, że mogą jej zaufać. Oczywiście, odbierała tę tendencję jako komplement w swoją stronę, nawet jeśli głęboko w sercu bardzo bała się takiej odpowiedzialności. Los jednak pokazywał jej raz za razem, że ów strach ma nikłe podstawy; ilekroć bowiem przychodziło jej podjąć się zadania w jej opinii zbyt wymagającego, prędzej czy później jakoś dawała sobie radę.
 Drgnęła nieznacznie pod wpływem dotyku, nadal niezbyt doń przyzwyczajona. Jej tolerancja na bliskość z innymi ludźmi była ściśle związana z tym, o jaką osobę chodziło. Nie potrafiła tego wytłumaczyć ani nie próbowała z tym walczyć. Pogodziła się z tym, że od jednych odsuwała się odruchowo, do innych była zdolna dosłownie się przykleić. Tym razem jej reakcja pozbawiona była strachu, wynikała bardziej z zaskoczenia. Zwyczajnie nie spodziewała się pomocy w takiej formie, ale musiała przyznać, że prezentacja zadziałała o wiele lepiej niż werbalne instrukcje. W moment później zgrabnie powtórzyła długie pociągnięcie pędzlem, dokładnie tak, jak być powinno.
 — To nawet nie takie trudne — stwierdziła z lekkim rozbawieniem. Co prawda miała do nałożenia tylko jeden kolor, w dodatku na całe płótno, ale jak na jej zdolności to i tak było dużo. Pewnie z przemalowaniem pokoju już za jakiś czas by sobie poradziła, gdyby tylko nabrała wprawy. Na pejzaże czy portrety zdecydowanie nie planowała się porywać, brakowało jej wprawnego oka. Pod względem sztuk wizualnych ręce miała raczej niezgrabne, co innego gdy przychodziło do muzyki. Kto jednak powiedział, że nie może chociaż spróbować? Bez wątpienia dawało to mnóstwo radości, a i dobry pretekst do wybrania się w ładne miejsce na świeżym powietrzu.
 — Zrobione! — zakomunikowała radośnie wraz z ostatnim pociągnięciem pędzla. Cofnęła się o krok, z odległości kontemplując swoje dzieło, a przy okazji ustępując miejsca właściwemu artyście. Teraz mogła przejść do roli obserwatora pożenionej z przynieś-podaj-pozamiataj, co absolutnie jej nie przeszkadzało. Po to tu przecież przyszła!
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

Jedyne poprawianie humoru jakie do tej pory praktykował i jakie naprawdę działało to poświęcanie się pracy. Zajęcie czymś głowy, żeby nie myśleć o niemiłych momentach życia, odcięcie się umysłem od świata, wpadnięcie niemalże w swoisty trans. Czasem nawet szło serio o czymś zapomnieć, ale na pewno nie wymuszało uśmiechu, a radość była raczej satysfakcją z dobrze wykonanego zadania. Co innego wyszczerzyć się w odpowiedzi na czyjś zaraźliwy wyszczerz i upchnąć gdzieś wszystkie troski tego świata. To była lepsza opcja, nawet dla niego, unikającego okazywania nadmiaru emocji. Widać, jak bardzo się wszystko z nim chrzaniło, kiedy tylko się zakręciła obok.
Nie zauważył, że w ogóle wyciągnął rękę. Właściwie to może i lepiej, skoro nie wykazał żadnej dziwnej reakcji, która w sumie byłaby w tym momencie typowa dla niego. Dopiero o mało nie umarł, bo podeszła i zaczęła się radośnie uśmiechać, bo przypadkiem jej dotknął, a ona potem mu oddała pstryczkiem. Teraz wszystkimi pięcioma palcami mógł poczuć jej delikatną, ciepłą skórę, nawet jeśli przez zaledwie parę sekund. Wykitowałby na bank, gdyby akurat nie odwrócił myśli w innym kierunku. Jedną nogą był w swoim świecie, drugą prawie tam wlazł, zostawiając właściwie tylko uszy na zewnątrz. To chyba musiał być jakiś naturalny ludzki odruch, że nasłuchiwał potencjalnych niebezpieczeństw. Tylko po co, skoro nic mu nie groziło?
Pewnie świetnie by ci poszło też z kolorami – podsumował, sprawdzając wzrokiem jakość nałożenia farby. Nie miał się czego przyczepić, jeśli gdzieś przypadkowo nałożyła więcej niż powinna, to też sobie z tym poradzi. Parę razy zdarzyło mu się ratować obrazy przed nadmierną wilgocią, rozlaną farbą albo rozpędzoną Chewborccą. Zawsze mógł też zmienić koncept i zamiast widoczku łąki strzelić drogę mleczną odbijającą się w jeziorze. Wystarczyła odrobina wyobraźni i przypomnienia sobie jak ona wygląda.
Wziął od niej puszkę, którą od razu szczelnie zamknął i odłożył. Wyciągnął z plecaka inną, przypominającą bardziej zakręcany słoik. Najbardziej w plenerze nienawidził tego, że było mało miejsca do rozstawienia się ze wszystkim.
Miałabyś coś przeciwko, gdybym chciał cię wykorzystać jako stojaczek? – spytał lekko żartobliwym tonem. Odkręcił nowe naczynie, które zawierało najzwyklejszą wodę. Trzeba było mimo wszystko oczyścić pędzle, żeby nie mieszać niepotrzebnie kolorów i żeby jednocześnie nic nie zaschło. Kupowanie nowych przez zaniedbanie raczej mijało się z celem. Miał zarabiać na obrazach, a nie do nich dopłacać.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

 — Może i tak, ale lepiej nie ryzykować — zaśmiała się. — Moje szczęście początkującego też ma swoje limity. — Pewnie gdyby się postarała, poświęciła trochę czasu na ćwiczenia, pewnie dałaby radę urodzić dzieło nieco ambitniejsze niż za czasów podstawówki. Nadal wątpiła, by nadawała się na prawdziwa malarkę, ale jako-tako miało szansę być. Sęk w tym, że nie ciągnęło jej aż tak do sztuk wizualnych, by rzeczywiście chcieć się w nich rozwijać. Poobserwować, dowiedzieć się, nawet popróbować co nieco – owszem. Ale nie ślęczeć godzinami nad kartką z ołówkiem w ręku, nie poprawiać po raz setny krzywo narysowane kółko i nie studiować internetowych poradników. Od czegoś przecież każdy miał swój własny, zawężony zestaw talentów, żeby nie musieć parać się wszystkimi.
 O, na przykład w roli asystentki sprawdzała się wyśmienicie. W tym przecież nie było nic trudnego, wystarczyło słuchać poleceń i wykonywać je precyzyjnie. Aż dziw, że niektórzy ludzie mieli kłopoty z tak prostą sprawą, ale tu już pewnie kłopot leżał w osobowości. Nie każdy jak widać potrafił powstrzymać się od wprowadzania własnych pomysłów lub po prostu skupić się na tym, co robić należy. A Ver umiała, mogła więc przysłużyć się ludziom w najróżniejszych sytuacjach. Czy chodziło o wyciąganie narzędzi ze skrzynki, kiedy Adrian próbował naprawić jakąś uszczelkę w pralce, czy pilnowanie stopera, kiedy Watanabe przygotowywał się do swoich zawodów sportowych i sprawdzał czas sprintu, Greenwood sprawdzała się bez zarzutu. Miała dokładnie to, czego do takich banalnych zadań było trzeba, a więc minimum inteligencji, entuzjazm i chęć pomocy. Teraz też do sprawy podchodziła jak najbardziej odpowiednio, gotowa czy ciapać białą farbą po płótnie, czy też choćby podawać pędzle. Co to przecież za problem?
 — Nie mam nic przeciwko — odpowiedziała więc z rozbrajającym uśmiechem, trochę jak pięciolatek, któremu pierwszy raz w życiu pozwolono rozłożyć zastawę na stole. Przejęła w ręce wszystko, co należało przytrzymać na dogodnej odległości i ustawiła się tak, żeby móc też widzieć proces tworzenia. Spoglądając na rozciągający się z ich miejsca widok nie potrafiła sobie wyobrazić, w jaki sposób ktoś widząc dokładnie to samo, jest w stanie odwzorować pejzaż na białej powierzchni. Sama nie miałaby pojęcia ani od czego zacząć, ani co zrobić później, ani w ogóle który fragment rozciągającego się wokół krajobrazu najlepiej zamknąć w prostokącie.
 I nie mogła się doczekać, aż zobaczy to na własne oczy.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

Nie zamierzał jej zmuszać, ale gdyby tylko zechciała mógłby ją nauczyć. Nawet bez wielkiego talentu dało się stworzyć coś ładnego dla oka, albo poszłaby w nowoczesność, gdzie nawet nie trzeba było się na czymkolwiek znać. Nie zaczynał przecież od bycia takim świetnym, że sprzedałby każdą ze swoich prac za małą fortunę. Ok, może był trochę bardziej zaawansowany niż inne dzieciaki – one skrobały marne patyczaki pokazując swoją radosną roślinkę, a on uparcie szedł w mało anatomiczne zaokrąglone kształty, ale to pewnie przez to, że gapił się na obrazki w książkach i próbował je nieudolnie naśladować. Wreszcie też doszedł do czegoś przez kolejne style, powtarzając coś mnóstwo razy, siedząc nad pustą kartką i wyobrażając sobie co tym razem na niej powstanie. Rzymu też podobno nikt nie zbudował od razu, a potem się rozlazł na cały kontynent.
Podobał mu się fakt, że może skorzystać z czyjejś pomocy. Nie miewał okazji, a to było całkiem niezłe doświadczenie. Sam zresztą czasem bywał asystentem ojca podczas domowych napraw, grzebania przy samochodzie czy jego majsterkowania. Jak by się niby inaczej tego nauczył? Samemu nigdy by mu się nie chciało, a w ten sposób mógł odciążyć rodziciela, kiedy zostawał dłużej w pracy, a w domu padł przykładowo zegarek w kuchence. Przy modelarstwie też się zaczęło przydawać. Mógł dodać świecące lampki, działające śmigiełka, ruchome elektryczne elementy. Kiedy się zgodziła, wymienił pojemnik z wodą na pędzel, którego wcześniej używała. Opłukał go szybkimi ruchami, a następnie strząsnął nadmiar wody na trawę, uważając, żeby nie ochlapać ani siebie ani jej. Ułożył wygodnie paletę w lewej ręce, zamienił pędzel na odrobinę węższy. Nabrał jednego z jaśniejszych kolorów i zaczął obraz od góry, malując niebo drobnymi ruchami przypominającymi iksy. Było bezchmurne, więc tym bardziej musiał się do niego przyłożyć.
Jak ci idzie na studiach? – zagadał dla podtrzymania rozmowy. W sumie nawet jej za bardzo nie pytał o takie sprawy. Nie było kiedy, nie było odwagi, a po tym co pokazywała w szkolnych czasach to na pewno nie szło jej źle. Tak przynajmniej sądził, bo jak się okazało... Cóż. Nie znał jej tak jak myślał, że zna.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Trzymanie pojemnika z wodą nie było na szczęście żadnym wyzwaniem, mogła więc bez przeszkód przyglądać się pracy. W ogóle nie wyglądało to tak, jak sobie wyobrażała; ani nie miała nigdy pojęcia o tym, że przed nałożeniem koloru nakładało się białą farbę ani też nie wpadłaby na to, by wykonywać takie dziwne ruchy pędzlem. Zatrzymała się na etapie dziecięcych malunków, gdzie malowane podłużnymi, poziomymi krechami niebo stykało się równiutko z płaską, zieloną powierzchnią na dole. No dobra, potem uczyli się czegoś tam o perspektywie i oddaniu przestrzeni, ale to nadal było tylko bezładne, na wpół przemyślane ciapanie plam. Już bardziej przemawiał do niej rysunek, gdzie można było naszkicować sobie kontury, zmazać nieudany fragment nawet i setkę razy, próbować cały czas do skutku. Zresztą, swego czasu jej świat złamał się wraz z komentarzem nauczycielki o tym, że obrazek pastelami nie powinien być najpierw szkicowany ołówkiem, bo grafit przebija przez kolory. Panie premierze, jak żyć?
 — Jest super. — Rozpromieniła się od razu na pytanie o studiach. W wielu osobach wieku młodzieńczego samo wspomnienie nauki wywoływało ciężkie załamanie, ale Verity daleko było do normalności w tym względzie. Absolutnie uwielbiała kierunek, który sobie wybrała, a jej uczelnia oferowała naprawdę wspaniałe warunki. Co prawda trzeba było się dużo uczyć, ale jej to odpowiadało – teraz uczyła się niemal wyłącznie tego, co jej odpowiadało. Zdarzały się niby jakieś przedmioty z gatunku zapychaczy, ale one okazywały się tak proste, że nie warto było się nimi przejmować. Słowem, na studiach miała się jak pączek w maśle.
 — Mamy naprawdę świetne zaplecze, na prowadzących też nie ma co narzekać. A moja grupa z laborków to tacy świetni ludzie! Ostatnio robiliśmy pokaz doświadczeń chemicznych dla jakichś licealistów, dawno się tak nie ubawiłam. Wymyśliliśmy cały scenariusz oparty na zmianach kolorów, szkoda że tego nie widziałeś. — Mogłaby tak opowiadać naprawdę długo, z błyskiem w oczach i radosnym uśmiechem. Mogłaby, ale nie miała w zwyczaju mówić wiele. I nawet, jeśli od starych, nie-dobrych czasów zdążyła bardzo się zmienić, niechęć do rozwlekania swoich wypowiedzi w długie epopeje pozostała z nią do teraz. Ale i tak był postęp.
 — A ty się na coś zdecydowałeś? Nawet mi nie mówiłeś, co teraz w życiu robisz.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 2 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach