Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Strona 3 z 9 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Next

Go down

Starczyło ledwie wysunięcie się głowy Lise z niecki, aby pająk jął zachowywać się dużo agresywniej. Wyrwał odnóże Fabowi z ręki, nim uniósł się na wszystkich ośmiu, wydając z siebie osobliwy dźwięk. Trzeszczący, syczący, sprawiający, że włosy na głowie się jeżą, a anioł mało nie zemdlał, będąc ledwie centymetry od głowotułowia potwora. Ta bliskość go zgubiła. Podenerwowany pająk - zapewne obecnością Lise, może wziął ją za konkurencję do posiłku? - wbił kły w kark blondyna, chcąc zakończyć polowanie szybko.
Gdyby Fabien miał wybór, wolałby zemdleć na samym początku starcia. Nie czułby tego bólu. Ostrego i palącego, towarzyszącego rozrywaniu mięśni oraz przecinaniu naczyń. Skulił się odruchem, pochylając. Wianek spadł na trawę; kolorowe kwiaty zrosiła krew, wypływająca spod czarnych kłów pająka. Fabien czuł jej smród. Był silny i słodki, tak słodki, że aż mdlący.
Kły zagłębiły się mocniej w ciele, kiedy pająk zacisnął szczękoczułki. Za moment nogogłaszczki objęły szyję młodzieńca, zakleszczając się na niej i podduszając. Ale krew dalej śmierdziała, płynąc strugą po ciele. Wypływając falami z każdym kolejnym uderzeniem serca.
Spanikował. Stracił kontrolę nad własną mocą. Dla kogoś z zewnątrz to wyglądało tak, jakby powietrze nagle zgęstniało, formując przezroczystego motyla. Bardzo szybko i w wielu miejscach na raz, wkrótce otaczając blondyna chmarą stworzonek.
Dziesiątki skrzydeł zatrzepotało, migocząc, nim stado ruszyło do ataku. Obdarzone resztkami świadomości a przede wszystkim wzrokiem, kierowały się prostym rozkazem - chronić Fabiena. Istnieją tylko dla tego jednego celu, a by go wypełnić, nie cofną się nawet przed samozniszczeniem. Może ich pęknąć dziesięć, dwadzieścia, może i sto. Jeśli tylko zagrożenie minie, a anioł znów stanie się bezpieczny, poświęcenie będzie tego warte Napędzane  poczuciem strachu ich twórcy, agresywnie cięły ostrymi krawędziami pająka. Krążyły nad bestią, zniżając lot raz za razem i zatapiając skrzydła w chitynowym pancerzyku. Był twardy, a rany niewielkie. Wręcz śmiesznie płytkie. Ale motyle się nie poddawały. Huragan wciąż trwał. Rana za raną, nacięcie powiększało nacięcie. Wkrótce zbroja pajęczaka pękła, a skrzydła motyli pokryła krew. Chlapała dookoła, niebieska i wodnista, śmierdząca jeszcze gorzej niż posoka Fabiena.
Pająk wyrwał kły z szyi anioła, znów skrzecząc donośnie. Tym jednak razem dźwięk ten nacechowany był nie agresją, a bólem. Potwór nie miał, dokąd uciec. Gdzie się nie odwrócił, zewsząd atakowały go motyle. Machał bezradnie odnóżami, kręcąc odwłokiem i starając się przegnać napastników. Wystawiał się jednak tylko mocniej na atak, skrzecząc coraz głośniej, agonalnie.
Do czerwieni krwawych plam dołączył błękit pajęczej juchy, wybijając się na kremowym tle anielskiego ubrania. Bestia chlapała posoką na plecy Fabiena, aż odnóża się pod nią ugięły. Padła na łopatki anioła, zsuwając się z nich i z obrzydliwym mlaśnięciem pociętego tułowia uderzając w ziemię.
Pomimo agresji, z jaką motyle obeszły się z przeciwnikiem, żaden nawet nie drasnął blondyna. Nawet jeden włosek nie spadł mu z głowy w czasie huraganu, który jego moc rozpętała. A teraz, gdy to wszystko się uspokajało, część motyli zniknęła. Zwalniały swój lot, aby na końcu rozprysnąć się w drobne, szklane odłamki, migocząc w jasnym świetle południa. Nie dotknęły jednak podłoża, rozmywając się w powietrzu, z którego powstały.
Niektóre z kryształowych owadów przetrwały wygaszenie mocy. Znacznie spokojniejsze, gdy już zagrożenie minęło, opadły na trawę wokół właściciela. Dwa z nich usiadły na pajęczym truchle. Kryształ ich ciał rozbijał światło, rzucając niezliczone, drobne odbłyski na ziemię oraz ścierwo. Jucha wypełniała żłobienia szklanych skrzydeł, podbarwiając odblaski na błękitno.
Fabien pochylał się, zakrywając usta jedną ręką. Nie czując już ciężaru obcego ciała na sobie, uniósł rękę, aby przyłożyć ją do karku. Czuł rozwaloną skórę, czuł wilgoć i przede wszystkim ból. Ale odruchem dociskał palce do rany, aby choć trochę zmniejszyć krwawienie. Dobrze, że nic nie zjadł przed podróżą, inaczej z pewnością by wymiotował. Żołądkiem targały suche mdłości, kiedy niezmiennie pochylony, trzymał się za krwawiący kark. Łzy obficie ciekły z oczu, zmywając część skrzepów z jego twarzy, ale też przynosząc ze sobą pieczenie zasolonych ran.
Drżał, szarpany przez niemy płacz. I tylko ręka na ustach nie dawała mu wyć z bólu, gdy wolno osunął się na kolana.

Moc wiatru: odpoczynek 2/2
Przywołanie motyli: 1 post

Rzut pierwszy: 4
Rzut drugi: -
Suma pierwszych rzutów: 38
Nazwa rośliny: Kaukaski granat
Ilość zebranych przez postać roślin: 21
Ilość odegranych kolejek:  7
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Odczekawszy chwilę aż cały chaos ucichnie, Hanael cichutko udał się do Beatrice, uśmiechając się przy tym trochę jak spłoszone zwierzątko. Anioł skłonił się delikatnie przed kobietą, a następnie odprowadził dwójkę młodszych aniołów wzrokiem. Miał nadzieję, że nic im nie będzie. Byli co prawda na swoim terenie, jednak nigdy nie wiadomo, co się może przytrafić. Rudzielec poprawił pustą, płócienną torbę przewieszoną przez ramię i przekrzywił lekko głowę na bok.
 –  Niebieski to… – Zerknął na szlak oznaczony tym kolorem. Po prostu pierwszy rzucił mu się w oczy. – … Ładny kolor, prawda? – I jakby mu umknęło, że anielica miała włosy właśnie w takim kolorze, przez co po chwili się nieco zmieszał i postanowił skupić na czymś innym. Chwycił jeden z koszy, skontrolował szybko stan swojego ubrania, przesunął spojrzeniem po innych aniołach i poczekał na ewentualne inne akcje ze strony Faith. Skinął następnie ruchem głowy w stronę niebieskiego szlaku.
 – W razie czego możesz śmiało pytać o rośliny… Nie wszystkie są zawsze bezpieczne„Nie siej paniki, głąbie…”  Zna-znaczy, powinno być dobrze, ale lepiej dmuchać na zimne… I no „Nie ma co, jesteś bardzo elokwentny”, skomentował raz jeszcze własne zachowanie i wraz z towarzyszką ruszył w las. Powinni, z tego co pamiętał, znaleźć się w cokolwiek podmokłych terenach — jedną z roślin, jaką mieli tu znaleźć, najłatwiej było zbierać w miejscach ulokowanych niedaleko wody.
„Czy to czasem nie daje większego prawdopodobieństwa, że się wywalisz?”, no cóż, ta myśl zdecydowanie nie należała do najbardziej optymistycznych, ale w przypadku Hanaela wydawała się bliska prawdzie. Wypatrywał więc roślin, które miały tu rosnąć i nagle poczuł, że coś niedużego w niego uderzyło. Widząc, jak futerkowa kulka umyka znów w krzaki, poczuł pewne rozczulenie, któremu jednak towarzyszyło coś dużo mniej przyjemnego. Albo raczej przeciwnie — nie poczuł absolutnie nic w swojej prawej nodze. No tak, musiał trafić na jakąś bestyjkę, która uznała większego, obcego wafla za zagrożenie.
 – E-ech— Możemy trochę zwolnić kroku…? – Zapytał, kierując się znowu na ścieżkę. Co prawda nie szło mu to ani trochę sprawnie, ale póki się nie przewrócił, było dobrze. Szczęśliwie jad paraliżujący nie wydawał się roznosić dalej po jego ciele.



Rzut pierwszy: 3
Rzut drugi: 1 (spotkanie bestii z poziomu łatwego; 5 — spotkanie mittena
Suma pierwszych rzutów: 4 (Faith — 1, Hana — 3)
Nazwa rośliny: giaczanka (niebieski szlak)
Ilość zebranych przez postać roślin: 0
Ilość odegranych kolejek: 1

Paraliż 1/2
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Odpowiedź innego anioła języku była dla anielicy prawie zbawieniem, do tego stopnia, że żałowała, iż nie mogli razem podróżować po składniki. Miała cichą nadzieję, że wśród grona zebranych byłoby więcej aniołów świadomych, czym jest łacina, ale na jej nieszczęście dalej będzie musiała brnąć w język, którym tak bardzo uwielbiała się posługiwać.
Niemniej jednak były większe rzeczy do zmartwienia - jak na przykład stan jej towarzysza.
Hanael wydawał się być strasznie spięty, co ją nieco smuciło. Nie była przecież nie wiadomo kim i nigdy nie wymagała poza podstawowymi zasadami wychowania niczego, co mogłoby wywoływać taki niepokój u innych, stąd jej prioryterem byłoby naprawienie tego jak najszybciej. Najpierw jednak przyjęła koszyk od strażniczki i kiwnęła głową, po czym przyjrzała się ścieżkom, jakie mogli wybrać. Jedna para wybrała już drogę, więc Faith radośnie pomachała im dłonią i życzyła powodzenia, a następnie spojrzała na anioła, który akurat wspomniał o niebieskim kolorze.
- Bardzo piękny, masz rację - zachichotała niewinnie, kręcąc palcem wolnej dłoni jeden ze swoich kosmyków - Możemy pójść w tym kierunku.
Będzie mieć wystarczająco dużo czasu, aby coś zaradzić na nerwy chłopaka. Na razie trzeba było wyruszyć w drogę po uprzednim zebraniu drużyny, stąd poczekała chwilę, aż do chwili gdy Hanael wyglądał na w miarę gotowego mentalnie do drogi.
- Będę wdzięczna za twą wiedzę, przyjacielu, moja pamięć nie zawsze działa w takich przypadkach - pochyliła głowę ponownie, zaznaczając, że naprawdę pod względem wiedzy oddaje się całkowicie wiedzy chłopaka, jako iż sama miała małe braki w tej dziedzinie. Po tym powoli ruszyli, rozglądając się powoli. Anielica starała się iść w miarę blisko i nie za szybko, jako iż sama preferowała uważać, aby nie pominąć niczego. Przyzwyczajenia z Desperacji brały górę, nawet najmniejsze dźwięki potrafiły ją zaalarmować. Spojrzała na Hanaela dosłownie chwilę po tym, jak zwierzątko przyczaiło się przy jego nodze.
- Wszystko w porządku? To powinno w miarę szybko przejść, paraliż Mittenów nie ma na celu aż tak długo męczyć - spytała zmartwiona, po czym wyciągnęła swoją dłoń w jego stronę - Jeżeli będzie to dla ciebie wygodniejsze, nie wstydź się i złap moją rękę, pomogę ci. Jeżeli wystarczy wolniejszy chód, pójdę nieco przodem, żeby nic ci się nie stało.

Formularz:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Brak umiejętności w zakresie porozumiewania się z innymi nie należał do rzeczy najprzyjemniejszych w długim życiu opierzonego koleżki. Na twarzy zachowywał spokój, jednak wewnętrznie dalej miał mały atak paniki. Mimo to jednak czuł się całkiem dobrze, bo dzięki tej wyprawie miał po raz kolejny okazać się kimś przydatnym dla reszty aniołów.
 Cóż, spotkanie z małym, wystraszonym zwierzątkiem można było przy nim porównać do spojrzenia w lustro, przy czym jednak Hana nie potraktował swojego odbicia niczym przykrym. W przeciwieństwie do tego malucha. Pewne było, że anioł nie miał tego za złe niewielkiej istotce; zwierzęta wszak działały instynktownie, a na coś groźnego należało reagować obroną i ucieczką.
 – Tak, nic złego… I tak, zaraz zejdzie! Wierzę, że nie chciał mnie skrzywdzić, przestraszył się tylko – Wzruszył lekko ramionami, natomiast na propozycję pójścia za łapki pokręcił jedynie głową. –  Dam radę… dziękuję. Jeżeli się tak trochę podzielimy, to może będzie nam łatwiej przeczesywać teren wzrokiem? Także… Spokojnie, idź przodem, nigdzie nie ucieknę~ – I na dowód tego zrobił kilka kroków w stylu zombie. Wyglądało to dość nieudolnie i szło powoli (a Hana bardzo nie lubił, gdy mu uciekała równowaga…), ale jakoś szło!


Rzut pierwszy: 4, 2, 5; już za całość
Rzut drugi:
Suma pierwszych rzutów: 15 (Faith — 1, Hana — 3, 4, 2, 5 )
Nazwa rośliny:
Ilość zebranych przez postać roślin:
Ilość odegranych kolejek: 2
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zwierzę wydało z siebie przeraźliwy dźwięk na który aż zacisnęła zęby, choć bardziej niż samej bestii bała się tego, co mogło się stać niemalże bezbronnemu Fabienowi. Dlaczego musiała być aż taką fujarą, żeby wpadać w ziemne dziury, kiedy była potrzebna gdzie indziej? Pewnie gdyby się na tę krótką chwilę nie rozdzielili, do żadnego przykrego wydarzenia by nie doszło. Lise przynajmniej miała szanse zauważyć pajęczyny i je ominąć, albo chociaż szybciej dostrzec zbliżającego się ogromnego stawonoga. Niestety, na razie jako opiekunka sprawowała się żałośnie, a może wręcz - karygodnie. Sama wychodziła cało ze wszystkich napotykanych na drodze przeszkód, podczas gdy jej kompan wciąż doświadczał kolejnych dobrodziejstw lasu.
Gdyby wiedziała, że pająk odbierze jej pojawienie się na ścieżce jako zagrożenie i impuls do ataku, wolałaby siedzieć w tym cholernym dołku choćby i cały tydzień. Ledwie wyczołgała się z zapadliny i przysiadłszy na piętach gotowała się do wstania na nogi, serce zamarło jej z przerażenia. Zresztą, nie tylko serce; cała zatrzymała się w kompletnym bezruchu, wytrzeszczonymi oczyma obserwując spadający na ziemię wianek. Scena, w której ogromne stworzenie obłapiało odnóżami chudziutkiego chłopca wydawała się jak wyjęta z horroru, kompletnie uniemożliwiając Lise racjonalne myślenie. Chciała pomóc, i to natychmiast, ale jak? Gdyby podeszła, pewnie tylko bardziej sprowokowałaby zwierzę. Mogła je przepędzić ogniem, jednak użycie otwartego płomienia w lesie było bardzo niebezpieczne. W dodatku ryzykowałaby przypadkowe podpalenie Fabiena, a to już w ogóle nie wyszłoby mu na zdrowie. Przez jedną, straszliwą chwilę miała wrażenie, że osiągnęła kres swoich możliwości, że załamie się i rozpłacze tam, pośrodku trawiastej ścieżki, uwalana ziemią i niezdolna do udzielenia pomocy komuś, kogo przecież miała prowadzić.
Wtedy jednak wydarzyło się coś nieoczekiwanego, czego przewidzieć nie mogła a co ocaliło ją od oddania się rozpaczy. Chmara maleńkich, skrzydlatych stworzonek była wręcz niemożliwa do ogarnięcia wzrokiem; Lotte mogła tylko patrzeć, oniemiała ze zdziwienia i ze strachu obserwować, jak cały zastęp kryształowych motyli rozprawia się z wielkim pająkiem. Całą ta scena stanowiłaby pewnie nie lada widowisko, gdyby nie było tak niebezpieczne, przerażające i obrzydliwe zarazem.
Wreszcie cielsko bestii tąpnęło głucho o ziemię, co natychmiast obudziło dziewczynę z transu. Niemal biegiem przebyła te brakujące dwa metry, natychmiast pojawiając się tuż obok Fabiena. Po drodze nerwowo wytarła dłonie we własne ubranie, pozbywając się większych grudek ziemi pozostałych na rękach jeszcze po wydrapywaniu się z dziury. Z każdym mrugnięciem na policzkach dziewczyny pojawiały się kolejne słone krople łez.
- Już dobrze, kochany, nie martw się, już wszystko będzie dobrze, nie bój się, jestem tuż obok. - Głos jej drżał i pewnie sama potrzebowała podobnych słów otuchy, jednak widok klęczącego chłopca zmusił ją do wzięcia się w garść. Wraz z głębokim wdechem wydobyła swoją nieocenioną apteczkę, w ostatniej chwili kładąc ją nie na a obok jednego z pozostałych na trawie motylków. Podczas gdy jedną ręką otwierała wieczko skrzynki z magicznymi różnościami, drugą lekko nacisnęła na ramię anioła, żeby usiadł.
- Jeszcze przez moment trzymaj - poinstruowała, starając się brzmieć możliwie spokojnie, chociaż łkanie nadal dusiło ją jak zaciśnięta na gardle dłoń olbrzyma. Mając na uwadze fakt, gdzie jeszcze chwilę temu ładowała ręce, wciągnęła jednorazowe rękawiczki i przystąpiła do pracy, raz po raz szepcząc uspokajająco. Jeszcze tylko chwila. Wszystko będzie dobrze. Porządziła się ekwipunkiem wyprawy, na potrzebę przemycia rany kradnąc nieco wody z zapasów blondyna. Resztę przyborów na szczęście miała w odpowiednich ilościach (używanie chusty trójkątnej do wycierania jadu, krwi i innych paskudztw powinno po tej wyprawie zostać wpisane w oficjalną definicję), choć przerażał ją fakt, że szycie musiało się odbyć bez żadnego znieczulenia.
- Przepraszam - szepnęła żałośnie przez zaciśnięte zęby. - Wytrzymaj jeszcze chwilę.
Zawiązała ostatni supełek i odcięła resztę nici, po czym posmarowała brzegi rany przeciwbólową maścią z czerejki, by całość ukryć pod solidnym opatrunkiem. Ostatkiem sił zdjęła rękawiczki i wcisnęła je do woreczka na odpadki; dopiero po skończeniu pracy naprawdę poczuła, jak blisko była do paniki. Uczucie strachu wręcz dyszało jej w kark, a kiedy wreszcie musiało ustąpić, razem z nim zniknął dodatkowy zastrzyk energii. Wierzchem dłoni przetarła wilgotne policzki, nim instynkt zwyciężył. W jednej sekundzie objęła chłopca szczupłymi ramionami, tuląc go do siebie. Musiała się powstrzymywać, by biedaka nie udusić ani nie naruszyć opatrunku, który przed momentem sama pieczołowicie zakładała. Niełatwo było jednak pohamować potrzebę wyrażenia gestem tego, czego słowa nie mogły przekazać. Przeprosin. Żalu. Obietnicy.

formularz:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Bał się. Nie wiedział, co się wkoło niego dzieje, przez szok niewiele rzeczy doń docierało. Był pewny tylko cierpienia, promieniującego przez całą szyję na plecy oraz twardego podłoża pod sobą. Cała reszta stanowiła mieszankę zapachów, dźwięków i doznań, gdzie nie mógł skupić się na żadnym konkretnym. Chociaż bardzo chciał, nie potrafił niczym rozproszyć myśli i odciągnąć ich od przykrych doznań, wciąż i wciąż jego umysł wracał do cierpienia. Młody anioł wyczulony był na dotyk, a co za nim idzie też na ból. Nie doświadczył go jeszcze nigdy w takim stopniu i teraz nie dawał rady opanować łez ani drżenia ciała.
Szarpnął się gwałtownie, a motyle zatrzepotały skrzydłami, kiedy Lise się odezwała. Na szczęście szybko skojarzył, kim jest i czemu znajduje się przy nim. Początkowe spłoszenie szybko zmieniło się w błaganie. Chociaż żadne słowo nie opuściło jego ust, wewnętrznie jął wyczekiwać jej bliskości. Dotyku, ciepła ciała, pewnego uścisku, który odgoniłby cały strach. Kurczowo uczepił się myśli, że oto nadchodzi wybawienie w postaci anielicy. Chciał, aby tak było. Żeby zabrała ból i ukoiła nerwy.
Nie dostał jednak tego, czego tak pragnął. Zamiast tego trzymał jeszcze ranę, czując pod palcami obrzydliwie śliskie mięśnie, podmywane nieprzerwanie przez krew. Przełknął z trudnością ślinę, czekając cierpliwie i słuchając głosu Lise. Chłonąc każde jej słowo, starając się skupić na nich całkowicie. Jakby poza dźwięcznym tembrem nie było nic innego.
Rozluźnił się, kiedy anielica pozwoliła mu odjąć rękę od karku. Ale to, co nadeszło potem, wcale nie było lepsze. Dotyk nie przynosił ukojenia. Dłonie w rękawiczkach były obce, odległe i zimne. Każdy jeden szew sprawiał, że wzdłuż kręgosłupa rozchodziły się kolejne fale bólu wraz z dreszczami niechęci towarzyszącymi przeciąganiu nici przez rozszarpaną skórę. Nie wiedział, jak powinno się obchodzić z ranami, nie mógł jednak powstrzymać wrażenia, że jest niby skopany szczeniak. Ufnie wyciągał ręce do anielicy, a ona zamiast mu pomóc, tylko dobija. Nie miał jednak sił protestować, nie potrafiąc zebrać się w sobie na żadne poważniejsze szarpnięcie. Siedział zatem, potulnie wystawiając się na tortury każdego kolejnego szwu.
Dopiero maść przyniosła ulgę. Ból nie zniknął całkiem, stał się jednak znośniejszy. Już nie powodował chaosu w umyśle Fabiena, tratując każdą napotkaną myśl. Teraz anioł mógł skupić się na innych rzeczach. Na otarciu nosa drżącą ręką, na starciu łez z policzków wierzchem dłoni. Na tym, że jest cały brudny, a Lise owija mu czymś szyję. Ale bandaż pomagał, bo krew już nie lała się po skórze. Nie dusił także, wprawnie założony.
Dopiero po tym wszystkim otrzymał tak potrzebną mu porcję bliskości. Wtulił się w anielicę, szukając w jej ramionach stabilności oraz bezpieczeństwa. Mając wyrzuty, że wcześniej tak źle o niej myślał. Ale teraz to nie miało znaczenia. Teraz chłonął ciepło jej ciała, uspokajając się z wolna. Rozkaszlał się nieco, zanim opanował oddech i wyciszył bicie serca. Poczuł się strasznie zmęczony. Szok mijał, zostawiając wyczerpanie tako fizyczne, jak i psychiczne. Na ten moment nie był zdolny do większej interakcji niż trwanie opartym o pierś Lise.
Przez jego umysł przebiegła samotna myśl, że jest brudny. Że moczy koszulę dziewczyny, że pewnie sama jest teraz w krwi, że cała ta śmierdząca mieszanina oblepi zaraz Lottę. Ale nie potrafił się odsunąć. Nie chciał przerywać kontaktu. A gdy uspokajał się, kolejne motylki znikały. Aż został jeden, wolno poruszający skrzydłami. Wszedł niespiesznie na apteczkę anielicy, swym zachowaniem nie różniąc się wiele od żywego odpowiednika. Teraz był po prostu robaczkiem, jaki akurat usiadł na pudełku, gdy tylko Lise skończyła z niego korzystać.


Rzut pierwszy: 1
Rzut drugi: -
Suma pierwszych rzutów: 43
Nazwa rośliny: Kaukaski granat
Ilość zebranych przez postać roślin: 22
Ilość odegranych kolejek:  8
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nienawidziła się za to, cierpienia Fabiena wciąż się przedłużały, a ona nie potrafiła nic na to poradzić. Uwijała się tak szybko, jak tylko była w stanie, jednak przecież nie tylko dolegliwości fizyczne były tu na tapecie. Dlatego przez cały czas mówiła półgłosem, próbując chociaż w ten sposób jakoś pomóc, odwrócić jego myśli od bólu i strachu. Z każdym wbiciem igły w skórę anioła sama czuła się tak, jakby ktoś przeszywał ją sztyletem. Pośpiech był oczywiście uzasadniony, ale wciąż potrzebowała hamować się przed zbyt szybkim działaniem; nie mogła pozwolić sobie na fuszerkę, nie po tym, jak z winy jej niedopatrzeń i niezdarności w ogóle doszło do całego wypadku.
Trudno powiedzieć, ile czasu zajęło, nim obojgu udało się jako-tako uspokoić. Lise miała wrażenie, że zamiast minut mijają wieki, a jednocześnie wciąż było ich za mało. Nieważne było, że teraz każde z nich było uwalane ziemią, krwią i pajęczynami, policzki błyszczały od łez. Jedynym jeszcze czystym elementem pozostawał świeży opatrunek, nad którym dziewczyna tak się napracowała.
- Przepraszam, - zaczęła znowu, chowając czubek nosa w jasnej czuprynie chłopca, - beznadziejnie się tobą opiekuję.
Ta prawda była tak żałosna, że bardziej nawet zachciało jej się śmieć niż płakać. Nie byłby to jednak śmiech radosny, a histeryczny i przykry, stłumiła go więc w kolejnym szlochu. Musiały minąć kolejne minuty, nim ramiona blondynki przestały drżeć, a serce uspokoiło swoje łomotanie. Nigdy dotąd nie czuła się tak beznadziejnie, jednak przez czarne myśli wciąż prześwitywała potrzeba wzięcia się w garść. Nie mogli siedzieć na ścieżce w nieskończoność, było to niebezpieczne i bezsensowne. Nadejście momentu, w którym pozostanie wstać i udać się w dalszą drogę, był nieuchronny tak jak świt po nocy.
- Musimy pójść dalej - odezwała się cicho. Z całego serca starała się zabrzmieć optymistycznie, choć nie miała pewności, czy po niedawnych przejściach będzie to przekonujące. Musiała jednak spróbować, tak dla siebie jak i dla Fabiena, aby skierowali się bardziej ku nadziei niż rozpaczy. Ból i strach musiały minąć, a oni - żyć.

formularz:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

To nie była wina Lise. Miała swoje kłopoty. To dobrze, że skupiła się na wydostaniu z własnych tarapatów. Tutaj zawinił Fabien. Powinien wcześniej skorzystać z mocy. Użyć innej, a nie w panice uciekać się do tej najbardziej brutalnej. Fakt morderstwa na pająku - choć niezaprzeczalnie wynikał z samoobrony - zaczynał ciążyć. Nie miał prawa odbierać drugiemu stworzeniu życia. Nie, kiedy mógł odepchnąć go albo uspokoić. Odsunąć w sposób, jaki nie skończyłby się jego odejściem z tego świata.
Pokręcił lekko głową, zanim odpowiedział cicho.
- W lesie znajduje się wiele... zagrożeń. Ale nie powinniśmy przejmować się jednym incydentem - sparafrazował słowa Lise głosem dość niepewnym, minimalnie drżącym. Nie potrafił wykrzesać z siebie nic więcej nad parodię wypowiedzi anielicy, acz starał się zamaskować parszywy humor maską optymizmu. Szło jednak opornie, nie był zdolny w tej sytuacji tak po prostu otrząsnąć się, wstać i z uśmiechem ruszyć ścieżką, pełen wiary, że dalej będzie lepiej. Szczególnie, że nie chciał puszczać anielicy. Musiał jednak zebrać się w sobie i w końcu od niej odsunąć, spychając na dalszy plan potrzebę fizycznego kontaktu.
Wspierając się lekko na towarzyszce niedoli, stanął w pewnym momencie na nogi. Nadal czuł się brudny. Grzeszny. Zapach krwi niesamowicie mu przeszkadzał i anioła odrzucał. Niewykluczone, że nie tyle naprawdę go czuł, co problem leżał w psychice. Fabien wiedział, że ten zapach go oblepia i nie potrafił go zignorować, brzydząc się nim jak i aktem ataku na pająka. A przez to też czując pogardę dla samego siebie. Chciał już nawet zdjąć koszulkę i zostawić ją gdzieś pod krzakiem, kiedy wolno ręką zgarnął warkocz, przejeżdżając po nim palcami. Z przerażeniem natrafiając palcami na przemoczone włosy. Na nic mu się zda pozbywanie odzienia, kiedy kosmyki przesiąkły już krwią pajęczaka, nabierając przy tym zielonkawo-niebieskiego odcienia. Tak łatwo nie pozbędzie się ani zapachu, ani poczucia winy. Musiałby się umyć, oczyścić, najlepiej też wyspowiadać, a jak na złość nie poszli w stronę jeziora, tylko bardziej suchych terenów. Raczej za łatwo tu nie znajdzie zbiornika na tyle dużego, aby mógł zmyć z siebie lepki płyn, nie umiał też zebrać się póki co na szczerą rozmowę z Lise o tym wydarzeniu. Czuł z resztą, że anielica sama jest roztrzęsiona, jedynie by pogorszył jej stan własnymi problemami. Przynajmniej po płaczu ma przytkany nos i jest szansa, że po pewnym czasie zacznie ignorować nieprzyjemny aromat. Zapewne jak tylko jego myśli zajmie coś innego niż martwy pająk oraz wyrzuty sumienia.
Wkrótce oboje doprowadzili się do porządku na tyle, aby znów ruszyć w dalszą drogę. Motylek zaś z nimi - poderwał się z ziemi i migocząc poleciał śladem anioła.


Rzut pierwszy: 5
Rzut drugi: 5, 6, 3
Suma pierwszych rzutów: 51
Nazwa rośliny: Kaukaski granat
Ilość zebranych przez postać roślin: 27
Ilość odegranych kolejek:  9
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Prawie się zaśmiała, kiedy z ust blondyna padły niemalże te same słowa, które ona sama wypowiedziała wcześniej. No właśnie, miał sporo racji, nawet jeśli to była już druga taka wpadka, odkąd weszli do lasu. A jednak, gdyby to kto inny był w tym stanie, co teraz Lise, na pewno nie pozwoliłaby się mu załamywać. Musiała wziąć się w garść i być wierna temu, co sama próbowała przekazywać. Wieloma określeniami można było ją opisać, jednak słowo hipokrytka do nich nie należało i nigdy należeć nie powinno.
- Masz rację - przytaknęła, zwinięta w pięść dłonią po raz kolejny przecierając mokre policzki. Wkrótce nadszedł czas, by wstać i ruszyć w dalszą drogę. Nie spieszyli się, bo i po co; poprzednie wydarzenia pokazały już, że lepiej zachować ostrożność. Teraz Lise tym bardziej uważała na to, by mieć oczy szeroko otwarte i nie pozwolić, by cokolwiek ich jeszcze zaskoczyło. Przez jakiś szło im się bardzo spokojnie, bez żadnych niespodzianek. Może nawet dałoby się uwierzyć, że zaliczyli już dzienny limit wypadków i teraz nic już nie może im zagrozić. Byłoby miło, ale wszyscy wiedzą, że świat wcale nie działa w ten sposób.
Dwójka aniołów nie była jedynymi, którym szczęście niezbyt dopisywało. W pewnym momencie Lotte dostrzegła na ścieżce niewielki kształt na trawie, a w miarę jak się przybliżali, rozpoznała w owym stworzeniu skrzyżowanie królika z ptakiem zwane ikuruą. Dziewczynę od razu zaniepokoił fakt, że mimo nadchodzących intruzów, zwierzę w ogóle się nie porusza. Zwykły osobnik do tej pory już na pewno umknąłby w krzaki, nie chcąc stawać na drodze o wiele większym i bardziej niebezpiecznym istotom.
- Och, nie tylko na nas trafił taki pech - orzekła, zauważając wreszcie obrażenia na niewielkim ciele stworzonka. Przykucnęła przy maluchu, jednocześnie kierując Fabiena tuż obok siebie. Nie zamierzała pozwolić na to, by gdzieś się oddalił i znów na tym ucierpiał, a równocześnie nie mogła pozostawić rannej ikuruy na pastwę losu. - Mamy tu małego pacjenta - wyjaśniła pokrótce, ostrożnie wyciągając dłoń w kierunku stworzenia. Chciała odgarnąć dłuższe źdźbła trawy i lepiej przyjrzeć się jego obrażeniom. - Ikurua, pewnie nieoswojony. Trzeba być ostrożnym, bo końcówka jego ogona płonie-
Urwała, bo w momencie, w którym ręka anielicy znalazła się nad grzbietem zwierzęcia, ogień przebiegł wzdłuż całego jej kręgosłupa. Płomienie liznęły palce Lise, jednak ona tylko się uśmiechnęła. Własny żywioł nie mógł jej przecież zranić.
- Hm, a czasem płonie cały, tak jak teraz - uściśliła. - Spokojnie, malutki, chcę tylko pomóc - dodała łagodnie, odsuwając trawę i przyklepując do ziemi.

formularz:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zdołał wyczuć, jak aura wokół dziewczyny zmienia się z przepełnionej smutkiem na delikatnie lżejszą. Jakby znaczna porcja stresu oraz wyrzutów sumienia zniknęła. Jej głos był weselszy i ogólna postawa zdawała się być pewniejsza. Jakimś sposobem chłopak zdołał poprawić humor anielicy i dodać jej sił, co z pewnością go cieszyło.
Uśmiechnął się lekko, kiedy ruszyli znów w drogę. Nie rozmawiali, a cisza nieco ciążyła młodzieńcowi. Pomimo silnych chęci zainicjowania konwersacji, nie potrafił znaleźć dobrego tematu rozmów w danym momencie. Wszelkie trywialne "daleko jeszcze?" czy "łada dziś pogoda" zdawało się blondynowi niebotycznie sztuczne, a przez to wymuszane. Zaś wszelkich cięższych tematów wolał nie poruszać, aby nie pogorszyć ich i tak kiepskiego stanu psychicznego. Wobec tego mijali kolejne metry krok za krokiem, powoli i w akompaniamencie śpiewu ptaków.
Ucieszył się, kiedy coś rozproszyło monotonię spaceru. Nie był co prawda zadowolony, iż okazało się to cierpiącym maluchem, niemniej zawsze to wydarzenie, które pomaga odciągnąć myśli od nieprzyjemnych wspomnień.
Wysłuchał uważnie słów towarzyszki, kiedy był przyciągany bliżej. Pomimo jednak podprowadzenia we wskazane miejsce, szybko cofnął się o krok. Nie chciał ryzykować oparzenia od płonącego ogona czy grzbietu, jak za moment powiedziała Lise. Zatem zwierzątko ma zdolność do samozapłonu. Wyjątkowo nieszczęśliwą, kiedy chodzi o kogoś niewidomego. Z bezpieczeństwa wolał zachować stosowną odległość, nie wiadomo, czy ikurua nagle nie poderwie się, chcąc uciec i nie zderzy się z nogami Fabiena. Przezorny zawsze ubezpieczony, jak to mawiają. Ale ponad to jedno miejsce, gdzie czuł się w miarę spokojny, się już nie ruszał, przystając bez ruchu. Lepiej nie straszyć i tak już rannego oraz zapewne przerażonego zwierzątka gwałtownymi manewrami.
- Bardzo jest poraniony? - Spytał cicho, nasłuchując po tym odpowiedzi. Zwierzaczek ma szczęście, że trafił na Lise. Wykształcenie medyczne anielicy w niefortunnej sytuacji bestyjki jest na wagę złota. Ewentualnie bezgranicznej miłości ikuruowego serduszka.


Rzut pierwszy: 5
Rzut drugi: -
Suma pierwszych rzutów: 59
Nazwa rośliny: Kaukaski granat
Ilość zebranych przez postać roślin: 32
Ilość odegranych kolejek:  10
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Bardzo jest poraniony?
Sama chciałaby to wiedzieć, dlatego odsunąwszy trawę, zabrała się za oględziny malucha. Ikurua wydawał się nieco zdziwiony faktem, że jego płomienie nie wywołały na anielicy żadnego wrażenia, przez co jego chęć natychmiastowej ucieczki nieco osłabła. Ponadto wyraźnie nie mógł się ruszyć, co stanowiło dodatkową wskazówkę. Wkrótce sytuacja wyjaśniła się; nieszczęśnik miał ranne zarówno skrzydło, jak i jedną z tylnych łapek, przez co obie formy poruszania się były dla niego niedostępne. Owe obrażenia wydawały się dość oczywiste, jednak na wszelki wypadek użyła mocy, na moment zamierając w bezruchu nad bestią. Wtedy też zyskała pewność i mogła pomóc maluchowi. Co jak co, ale na pewno nie zostawiliby go tak na ścieżce, by padł ofiarą pierwszego lepszego drapieżnika. Niby takie są prawa natury, ale... komu nie rozdarłoby się serce na widok tak bezbronnego stworzenia?
- Musiał wpakować się w jakieś kłopoty, ale mogę go poskładać z powrotem. To nie zajmie więcej niż kilka minut, no i będzie trzeba go stąd zabrać - oznajmiła. Nie miała wątpliwości, że właśnie tak należało postąpić. - Poczekasz momencik, prawda? I nie musisz się obawiać jego ognia, biedaczek nie może sam się ruszać.
Spokojnie zabrała się do pracy, opanowując mały chaos, który jakieś nieznane czynniki wywołały na ciele małego ikuruy. Był to zdecydowanie młody osobnik, nie osiągnął jeszcze rozmiarów typowych dla swojego gatunku; to zaś było dwójce aniołów w pewien sposób na rękę, bo przetransportowanie mniejszej sztuki powinno być łatwiejsze.
- No i mamy to - zakomunikowała, odchylając się od zwierzęcia i z dumą podziwiając swoje dzieło. Nie była weterynarzem, co w pewnych aspektach utrudniało sprawę, jednak na szczęście podstawy pierwszej pomocy okazały się wystarczająco uniwersalne. Musiała mieć nadzieję, że niczego nie poknociła... no i wymyślić, jak teraz sensownie przetransportować małego stworka w miejsce bezpiecznej rekonwalescencji, tak by niczego przy okazji nie podpalić.

formularz:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Off :: Archiwum misji

Strona 3 z 9 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach