Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Strona 1 z 6 1, 2, 3, 4, 5, 6  Next

Go down

Poziom: średni
Możliwość śmierci: raczej nie
Drużyna i cele:
Mayari — pożeracz koszmarów albo coś do średniego, co nie pluje ogniem
Isla — bazyliszek
Angel — faros północny
Jahleel — kontrola ognia
Hayaiel — kontrola ognia
Nascela — kontrola tlenu w powietrzu
Izzy — kontrola dźwięku (krzykiem umie niszczyć przedmioty itd)
Ailen — niematerialność
Skoczek — szpony/skrzydła w ludzkiej formie albo rękawice strike
Uszaty — tworzenie wyładowań elektrycznych
Ivo — bariera ochronna (temat z nagrodami)
Lilly — snajperka-artefakt (indywidualne, podesłane na pw)
Cedna — czarny diament i coś śmieszkowego
Nove — księga Ethel (temat z nagrodami)
Lazarus — tarcza żelaznej gwardii
Ezechiel — no kurna czołg……………




Noc zapadła taka  sama dla Desperacji, Edenu i dla sztucznego nieba Miasta-3. W różnych porach jednak różne osoby zapadały w sen — czy to za sprawą przyzwyczajenia, czy to dlatego, że wraz z biegiem czasu łapało ich coraz większe zmęczenie, zdolne pokonać nawet najwytrwalszych. Powieki z czasem opadały, oddech stawał się spokojniejszy, a świadomość uciekała na wakacje do krainy snów.
 Warunki, w jakich zasypiali bohaterowie, były różne, jednak te, w jakich się obudzili, były nad zwyczaj podobne. Każde z nich kuliło się na kamiennej, nierównej posadzce, starało się otulić poszarpanym przez mole i ząb czasu długim, czerwonym dywanem w już wyblakłym odcieniu, inni wtulali się w kompana obok bądź w jakiś przewrócony posąg poniszczony tak, że nawet matula by go nie rozpoznała.
 W różnych momentach też zaczęli się wybudzać, choć każdemu z nich towarzyszyły podobne odczucia. Światło sączące się z pochodni powbijanych w ściany i kolumny niesamowicie drażniło oczy, spadające z sufitu krople wody niemiłosiernie głośno zdawały się uderzać o kamienne łby na podłodze, podobnie niezadowolone jęki i pomruki budzących się pozostałych dzielnych herosów. Żadne z nich nie potrafiło określić, jak zostało tutaj przeniesione—
 Zaraz, tutaj? To znaczy… gdzie? Podróżników celu nieznanego otaczały kamienne struktury, potężne mimo swego wieku. Ściany sięgały na przynajmniej kilka metrów w górę, a sufit, podpierany kolumnami przypominającymi najwyżej ogryzki jabłek wydawał się jednak czymś, czemu niezbyt można zaufać. Nie sposób było dostrzec żadnych okien, co utrudniało określenie godziny czy skojarzenia z czymkolwiek położenia budynku, w jakim się znaleźli. Miejsce, w którym się znajdowali, było obszernym holem, z jednej strony zakończonym schodami w górę, po ich bokach zejściem w dół, natomiast po przeciwległej stronie — ogromnymi wrotami, które jarzyły się delikatnie zielonkawym światłem na całej powierzchni. Schody prowadzące na górę rozdzielały się na przód, prawo i lewo, jednak za sprawą ścian nie było widać, dokąd prowadzą. Ściany z kolei pokrywały gdzieniegdzie stare gobeliny, przedstawiające dziwaczne istoty o małpiej, niemal ludzkiej sylwetce, gadzich łapach, ogonach i twarzach wykrzywionych wściekłością.
 Co ciekawe, sami podróżni zauważyć mogli, że ubrani zostali we wdzianka bardziej użytkowe aniżeli w piżamy, a gdzieś przy nich dało się dostrzec jakieś częściej przezeń używane przedmioty. Chociaż w tym los się do nich uśmiechnął.


Dobra, jako, że jest nas dużo, łapcie:

wskazówki ogólne:


Wskazówki na teraz::
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Plusem choroby, na jaką cierpiał, było uniknięcie konsekwencji spania na niewygodnym łóżku. Zazwyczaj zapadał w sen skulony na dnie swojego bajorka, gdzie muł zapewniał lepsze warunki od kamiennej posadzki, jednak tego dnia nie obudził się w kryjówce.
 Kiedy uchylił powieki, zobaczył przed sobą plecy. Zamrugał powoli, próbując zmusić mózg do działania, a po kilku dłuższych sekundach zrozumiał, że nie jest sam. Poruszył się niespokojnie, podniósł się do siadu i rozejrzał się przelotnie po nieznanym miejscu. Jedyny znany element tu stanowił śpiący przed nim człowiek. Kuzyn. Zmarszczył brwi. Coś tu się ewidentnie nie zgadzało. I dlaczego czuł się tak, jakby ostatnią noc spędził nad rozlewaniem alkoholu? Zwykle nie miał kaca, bo szkoda mu płacić za wystarczające do upicia go ilości trunku. W dodatku niczego z nocy nie pamiętał. Czy to, że spał niemal przytulony do Łowcy, oznaczało…?
 Fuj, nie.
 Potrząsnął głową, przetarł kąciki oczu palcami i poprawił okulary. Wyczuł coś w spodniach na szczęście Laz tak na niego nie działa, a po sprawdzeniu okazało się, że to jego telefon, paczka papierosów z zapalniczką i wsunięty za pas sztylet. Westchnął cicho, skupił spojrzenie na reszcie drzemiących tu osób, równocześnie podsycając swój niepokój, po czym wrócił do prawdopodobnie jedynej, przyjaznej mu istoty.
 — Wstawaj, kolego — mruknął cicho, szturchając Łowcę łokciem w plecy. Może on bardziej orientował się w tej sytuacji? Przynajmniej chciał w to wierzyć.
 Podniósł się z ziemi, przez moment walcząc z zawrotami głowy, a kiedy upewnił się, że nie wyląduje z powrotem na twardym kamieniu, zaczął szukać wzrokiem charakterystycznych punktów ich nowego położenia. Niewiele dostrzegł, zmęczony i niechętny wobec jakichkolwiek aktywniejszych czynności, przynajmniej dopóki wciąż wisiało nad nim widmo snu. Zauważył jakieś schody, ale to, co najbardziej zwróciło jego uwagę, to gobeliny. Skrzywił się nieznacznie pod nosem.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Już jakiś czas nie dane mu było spać we własnym łóżku. Dużo spraw do ogarnięcia, dużo planów do stworzenia, jeszcze więcej kwestii logistycznych do rozplanowania. Wyjątkowy natłok obowiązków, który skutecznie skracał dobę. Nagle 24 godziny przestawały wystarczać, aby wszystkie kwestie podomykać. W efekcie anioł przysypiał na biurku, na Babelu, w fotelu jak mu kot wskoczy na kolana i odciągnie od pracy. Czasem w odwiedzinach u kogoś. Tego jednak wieczora udało mu się skończyć pracę zanim stracił przytomność nad papierami. I proszę... Jeden raz może rozciągnąć się w miękkim łóżku. Jedną noc może przespać spokojnie, bez prześladującej go myśli, że nie wypełnił wszystkich obowiązków. A budzi się gdzie? Na zimnych, mokrych, kocich łbach, przykryty dziurawym, wyliniałym dywanem, mając rozrzucone wkoło własne rzeczy codziennego użytku. W dodatku w otoczeniu nieznanych mu osób, z bolącą głową, suchością w ustach oraz z poczuciem, że światło bijące od pochodni go fizycznie boli.
Los bardzo chyba nie chce, aby się Jahleel wyspał.
Potarł dłonią twarz, przyzwyczajając się z wolna do tej dziwacznej sytuacji. Za moment wyczuł, że to, co przytula się do jego boku, to nie zwichut dywanu, tylko jego wilk. Uniósł kobierzec, odsłaniając łeb stworzenia. Psowaty spojrzał nań, równie zdezorientowany co Jahleel, za moment popiskując cicho i liżąc anioła pod brodą w wyrazie uległości oraz zaufania.
- Już, już.. - Mruknął, drapiąc bestię po szczęce. Wciąż młode to było, uważające bruneta za alfę i omegę niemalże w każdej kwestii. Aż przykro się robi, że taki żółtodziób trafił na równie nieciekawą sytuację.
Jahleel zostawił w końcu wilka i wydostał się spod dywanu, wstając  za moment oraz rozglądając się. Przynajmniej nie jest w piżamie, a swoim zwyczajowym garniturze. Jeszcze tego brakuje, aby poważny obywatel Edenu stawał przed takim tłumem w spaniowych gatkach. Co prawda ubranie wołało o pomstę do nieba... Czuł się niewyobrażalnie brudny... Niemniej wypadało skupić się na ważniejszych kwestiach. Zebrał swoje rzeczy - kompas, zegarek, niewielki notatnik oraz pióro, do tego niezrozumiały los dorzucił mu pieczątkę, woreczek z ciastkami, trochę suszu herbacianego i ulubioną filiżankę - zanim podszedł do leżących obok aniołów. Bardzo uważając, aby nie nadepnąć na rozrzucone wokół Hayaiela jasne włosy. O ile pedantyzm bruneta dawał się we znaki jeszcze w znośnych granicach, tak zapewne albinos dostanie raczej silnego napadu fobii. Wobec tego wpierw Jahleel zwrócił się do niego, kucając obok.
- Hayaielu? Wszystko dobrze? - Uniósł głowę, spoglądając po drugim żołnierzu zastępu nieopodal.
- Nascelo? Nic ci nie dolega? - Bo ja sam się czuję, jakbym wypił za dużo, chociaż nigdy nie piłem...
Czekając, aż się jego bracia obudzą, rozejrzał się po pomieszczeniu, dostrzegając więcej zaspanych, znanych twarzy.
- Ailenie, Christopherze? Isabel, moja droga? - Do kogo podejść najpierw? Kim się zająć? Za dużo osób. Szczególnie, że zerkając w drugą stronę dojrzał kolejną, przyjacielską czuprynę.
Najpierw jednak albinos. Nie wszyscy na raz. Zdjął z postaci Hayaiela dywan i obmył mężczyznę ciepłą wodą. Zapewne dzięki temu anioł jak i najbliższe mu otoczenie był najczystszy w całym pomieszczeniu. Upewniwszy się, że posłaniec oddycha i zebrawszy jego włosy w zgrabny warkocz, brunet wstał. Teraz sprawdzić stan Nasceli, zaraz po tym Izzy. Skierował się po tym w stronę członków Dogs, aby upewnić się, że nikt z nich nie krwawi oraz każdy oddycha.
- Ivo? - Ostatnia znana mu osoba w pomieszczeniu. Chciał wiedzieć, czy wszyscy są bezpieczni. Kto nawinął się obok, o jego stan również się zmartwił oraz zapewne dopytał. Oferując każdemu wodę, pytając o rany czy inne dolegliwości.
Wilk nieśmiało podążał jego śladem, chyba jako jedyny przejęty stanem swojego właściciela. Jahleel nie czuł się dobrze, ale ignorował to, przedkładając dobro innych ponad własny, zły stan.

-------------

Jahleel na pewno podszedł do wymienionych w poście osób, ale też zaczepił innych - pozostawiam to decyzji pozostałych członków misji, kto chce wejść z nim w interakcję.

Ekwipunek: kompas, zegarek, niewielki notatnik oraz pióro, pieczątka, woreczek z ciasteczkami, woreczek suszu herbacianego, filiżanka, torba
Bestie: wilk wschodni
Złe samopoczucie: 1/5


Ostatnio zmieniony przez Jahleel dnia 26.02.18 19:22, w całości zmieniany 2 razy
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Irytujące chrapanie, którym łowca radośnie terroryzował wszystkich zgromadzonych urwało się dokładnie w momencie, w którym łokieć Uszatego wbił mu się boleśnie w kręgosłup. Boris wymruczał coś niezrozumiałego i obrócił się na plecy zabierając wymordowanemu możliwość molestowania go by jednocześnie móc zerknąć na niego zaspanym wzrokiem.
- Co chcesz? - odburknął niezbyt zadowolony z faktu obudzenia go.
Jeszcze chwilę balansował na granicy jawy i snu dopóki ból głowy nie sprowadził go do rzeczywistości. Nie przypominał sobie żeby pił wczoraj cokolwiek, ale doskonale znał swoje podejście do alkoholu i wcale by się nie zdziwił gdyby siedzący obok niego kuzyn zdołał nie tylko wyciągnąć go na picie, ale i urżnąć do tego stanu, że ten nic już nie pamiętał. Zdążył się z tym pogodzić dosłownie w ułamku sekundy. Nawet do tego, że podejrzany typ spał zdecydowanie za blisko.
Podniósł się do siadu, modląc się by jego żołądek nie zbuntował się na tyle by przypomnieć mu czy cokolwiek jeszcze niedawno jadł i przetarł ślepia próbując skupić wzrok na otoczeniu. Na szczęście na próżno. Blizny po poparzeniach bolały, a kac dodatkowo pacyfikował mu wzrok. Nie poznawał otoczenia, nie mógł skupić się na szczegółach.
Przynajmniej nie widział pałętającego się tam pchlarza.
Ani niektórych osób, których wolałby tam nie widzieć.
Usiadł po turecku, opierając łokcie o kolana i uporczywie pocierając dłonią rozrywane przez ból ślepia.
- Ale to nie był twój kawalerski, nie? Nie popełniasz tego błędu i się nie hajtasz? - rzucił niepewnie namierzając wzrokiem niewyraźne, rozmazane budzące się do życia zwłoki - Poratuj fajeczką, kuzynie. Chyba że masz jeszcze wódki.

Ekwipunek:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Usiadł z powrotem na kamiennej posadzce, tymczasowo pokonany przez uczucie zmęczenia.
 Głowa mu ciążyła, w żołądku się przewracało, a koncentracja przychodziła z trudem. Najchętniej strzeliłby w kimono, ale skoro już się wybudził z mdłego snu i zorientował się, że znowu trafił gdzieś, gdzie z pewnością nie planował być, musiał mieć się na baczności. Kto wie, co oni wszyscy tu robili? Nie czuł się na siłach na ewentualny konflikt.
 — Pamiętasz cokolwiek? — rzucił w roztargnieniu do kuzyna, wzrokiem prześlizgując po skulonych ciałach.
Miał nadzieję, że w tym towarzystwie znajdzie się chociaż kilka przedstawicielek płci pięknej w ramach pocieszenia obecną sytuacją.
 — Nie, jeszcze nie. —  Wykrzywił wargi w rozbawionym uśmiechu. — Miałbym ciekawsze rzeczy do roboty w nocy niż umieranie z resztą gości. — Sięgnął po paczkę, jednego papierosa umieścił w ustach, zaraz odpalając go od zapalniczki, a później poczęstował towarzysza. — Tyłek Cię przypadkiem nie boli?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Przespanie kaca było naprawdę kuszącą opcją i Lazarus zaczynał rozważać ponowne skulenie się gdzieś w kącie, naciągnięcie kaptura na łeb, zasłonięcie twarzy maską i powrócenie do świata, w którym skronie nie pulsowały z bólu. W dodatku tam kuzyn nie zmuszałby go do jakiegokolwiek wysiłku umysłowego. Próbował wrócić myślami do poprzedniego wieczora, ale nie mógł sobie nic przypomnieć. Nie mógł odmówić sobie wzięcia papierosa od kuzyna i łaskawie zezwolić by ten mu go odpalił by nie brać od niego zapalniczki. W przeciwnym wypadku ta najpewniej wylądowałaby w jego kieszeni.
- Przypadkiem nie boli. A masz wyrzuty sumienia, że się dobierałeś?
Boris zaciągnął się dymem, mrużąc ślepia i patrząc na całe rozciągające się przed nimi widowisko alkoholowego zmartwychwstania. Czuł się jak gówniarz budzący się po imprezie. Tylko czekał aż przebudzi się Wybraniec, który stwierdzi, że została jeszcze jedna flaszka i zabawę można kontynuować.
- Daj mi drugą fajkę na później to zostanie ci wszystko wybaczone, bo ktoś mi zapierdolił moje.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Rzadko kładła się spać trzeźwa. Równie rzadko robiła to też w spokojnych warunkach, zazwyczaj co dopiero odpuszczona przez swojego cowieczornego towarzysza zabaw, czasem zaspokojona tak, jak być powinna, czasem nie. Jednakże, poprzedniego dnia nie pracowała. Nie wystawiła nosa z pokoju nawet na moment, a z pewnością, sama mogła za to poręczyć, alkoholu do ust nie brała. Na co jednak innego wskazywał jej stan, gdy, po dość bolesnym przeciągnięciu się, otworzyła oczy. Z początku miała ograniczone pole widzenia, śpiąc na boku, twarzą zwrócona w stronę ściany. Widziała z nieprzyjemną wręcz dokładnością każdy paproch i drobinkę piasku, która znajdowała się przed jej nosem. Oddychała chwilę, czekając, aż zawroty głowy ustaną, a oczy przyzwyczają się do drażniącego światła. Gdy to nie nastąpiło, zrezygnowana przekręciła się na drugi bok, czując jak łopatki niemiłosiernie wbijają się w kamienne podłoże. Podparła się na łokciu, z niezadowolonym jękiem chcąc się podnieść. Zimno otulające jej ramiona dość szybko ją rozbudziło, pozwalając na odrobinę żywsze rozeznanie się w sytuacji. Garstka ludzi, których nie kojarzyła, a przynajmniej nie była w stanie rozpoznać na ten moment, brak pamięci o tym, żeby jakkolwiek sama przenosiła się do tego nieznanego jej miejsca, inne ubrania...
Kątem oka zauważyła coś, co natarczywie odbijało światło pochodni i raziło ją w oczy. Złote końce naboi do strzelby, które wysypały się z niewielkiej torby, którą z łatwością mogła przymocować do szlufek w spodniach. Zebrała je, schowała, ładownicę przypięła do boku, nadal rozglądając się za bronią. Spostrzegła ją trochę dalej, a po chwili już przy niej kucała, sprawdzając, czy wszystko z nią w porządku. Zabezpieczyła ją i przewiesiła na pasku przez ramię. Pogrzebała jeszcze w kieszeniach, jednak tutaj los nie był łaskaw i obdarzył ją tylko pękniętą zapalniczką i pokruszonym tytoniem na dnie jednej z kieszeni. Nawet zapalić czego nie ma...
Westchnęła, znowu rozglądając się po zebranych, z nadzieją, że jednak będzie w stanie przypisać imię do którejś z twarzy. Tak też było! Twarzy może i nie widziała, ale ten irytujący głos poznałaby wszędzie.
Podniosła się na nogi i chwiejąc nieznacznie, podeszła od tyłu do swojego ukochanego, adoptowanego synka. Nachyliła się nad jego uchem, dłonie opierając mu na ramionach. - A ty co tak beze mnie palisz? - spytała, bez ceregieli wyjmując mu papierosa z ust. Zaciągnęła się i dmuchnęła mu w twarzy, coby poczuł, że dzielą się dymem choć trochę, po czym oddała mu fajkę i ucałowała go na przywitanie w policzek. Zdając sobie jednak sprawę z tego, że nie siedzi tu sam, wzrok skierowała na jego towarzysza. Uśmiechnęła się, jak to ona, nie zważając na dość chujową sytuację, w której obecnie się znajdowali. - My się chyba nie znamy - wyciągnęła w jego stronę dłoń, kąciki ust nadal trzymając w górze - Isla Hart, miło poznać -

pierdółki:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Nikotyna przynosiła ukojenie, dym materializował się jedynie przed jego ustami, ale nie w głowie, tam myśli zdawały się powoli wracać na właściwe tory, choć wciąż czuł się beznadziejnie.
 — Przykro mi, faceci nie leżą w kręgu moich zainteresowań. — Poklepał go pocieszająco po ramieniu, bo to nie tak, że go friendzonuje czy coś. — Poza tym nie kręci mnie kazirodztwo. — Dodał, zważywszy na fakt bycia kuzynami, a później znowu się zaciągnął papierosem.
 W sumie nie pamiętał, kiedy ostatni raz miał kontakt z jakimkolwiek krewnym. Matka została w M-3, ojca nie znał, rodzeństwa nie posiadał… a wspomnienia z okresu mieszkania w M-2 wyblakły.
 — Nic za darmo. Pierwsza poszła z sympatii, ale na następną będziesz musiał sobie zapracować. — Odmówił z szelmowskim rozciągnięciem ust pod nosem.
 Do ich grupy wsparcia dla pseudo pedałów dołączyła nieznana Carlowi kobieta. Uniósł nieznacznie brwi, posyłając Łowcy wymowne spojrzenie i podejrzewając, że to być może jego partnerka, chociaż wartość jej urody nie była proporcjonalna do mordy kuzyna. Problemy ze wzrokiem? Kolega dysponował bogactwem?
 Podniósł się z ziemi, by zachować pełną kulturę, a papierosa przytrzymał w jednej ręce. Drugą zaś sięgnął po dłoń blondynki i pochylił się, składając na jej wierzchu pocałunek.
 — Carl, cała przyjemność po mojej stronie. — Uśmiechnął się sympatycznie i puścił. — Kuzyn mi jeszcze o panience nie opowiadał. — Zagaił, sugerując tym samym, że chętnie dowie się czegoś więcej o jej osobie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Ostatnim czego spodziewał się w tej absurdalnej sytuacji było usłyszenie głosu Isly, który jak ostre pazury przejechał mu po karku powodując jednocześnie strach przed zrobieniem mu krzywdy jak i przyjemne ciarki rozchodzące się po kręgosłupie. Posłusznie pozwolił dziewczynie na zabranie mu papierosa, posyłając jej jednocześnie błagalne spojrzenie w nadziei, że jego z wysępiona własność jednak do niego wróci. Nie odważył się zasugerować tego werbalnie.
- Carl z chęcią poczęstuje cię kolejnym - odparł lizusowsko, widząc właśnie w ukochanej mamusi narzędzie do sępienia papierosów.
Cała sytuacja zaczynała być coraz lepsza. Miał dookoła siebie coraz większą ilość osób, których znał, więc wyjaśnienie z dziką desperacką imprezą zaczynało coraz bardziej pasować, co uspokajało jego nerwy. Poznał w końcu imię swojego kuzyna, a mamusia widać dobrze działała na innych samców. Lazarus poczuł się niemal ustawiony. Miłe rodzinne spotkanie.
- Wiesz, po tym jak wspomniałeś, że nie kręci cię kazirodztwo uznałem, że nie ma sensu opowiadać ci w tym momencie o mojej mamie, kuzynie - odparł dziwnie cicho, gdzieś z groźbą czającą się na dnie czerwonych oczu.
Łapki precz od blond zgredówy, jego własność. Nie dotykać. Tylko podziwiać i obsypywać podarkami.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Po powrocie do kryjówki Psów Nove nie miała za wiele spokoju. Co chwila słyszała tylko prośby o pomoc i leczenie jakby jej cholerny dotyk błogosławił każdego sprawiało, że dziewczyna chodziła na zmianę wkurzona i zmęczona. Gdy wreszcie udało jej się nieco odpocząć...
No właśnie, kiedy wreszcie się to udało - trafiła tutaj.
Do bliżej nieznanego jej miejsca pełnego ludzi, których w większości nie znała. Łeb nawalał ją jakby co najmniej wróciła z jakiejś idiotycznej imprezy w towarzystwie Rumcajsa, ale tej szui nigdzie nie było. Bernardynka podniosła się powoli i wymacała w kieszeniach spodni i kurtki telefon, a w torbie całą swoją niezawodną apteczkę z bandażami i maściami oraz  jeden nóż szturmowy i jeden zwykły. Dopiero po tym rozejrzała się po sali, holu, pomieszczeniu, cokolwiek, szukając też wiernie kogoś, kogo by znała. Z gangu widziała tylko Skoczka i Ailena, co było czymś lepszym jak nic, ale...
- Wstawaj, cholerny Pudlu. - rzuciła ponuro, szarpiąc Skoczka za ramię z nadzieją, że ten się wreszcie podniesie, po czym spojrzała na innych, którzy obudzili się przed nią - Za cholerę nie wiem kim wy jesteście, ale mam nadzieję, że nie planujemy odstawiać żadnego cholernego teatrzyku, żeby się poznać. Nove.
Na dźwięk o papierosach skrzywiła się, ale nie zareagowała. Spojrzała nieco podejrzliwie na mężczyznę odwalonego w garniaczek, który zaczął się po jakimś czasie kręcić w ich okolicy, ale nie do końca wiedziała, co mu powiedzieć, więc wolała milczeć. Wyglądało na to, że znał Pudla i Ailena, bo wypowiedział ich imiona, stąd raczej nie powinna być aż tak źle nastawiona do niego.
I miała wrażenie, że widziała Smolistą, ale nie ufała sama sobie.

Ekwipunek:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

W końcu i na nią przyszedł czas. Z dość spokojnego snu wyrwało ją ciepłe sapanie nad uchem. Skrzywiła się nieco, poruszając głową tak aby uciec od tego łaskoczącego uczucia. - Boris psia jego mać.. nie na mnie.. - wymamrotała odruchowo sięgając dłonią prosto do źródła i łapiąc za pysk. Jak bardzo musiała się zdziwić gdy odkryte palce trafiły na miękką sierść. Uchyliła jedną powiekę wlepiając spojrzenie w to w co była wtulona w poszukiwaniu ciepła. Znała te barwy aż za dobrze. Prześlizgnęła się spojrzeniem po zwierzęciu aż do jego pyska. - Blaise..? - w głosie było zaskoczenie a gdy próbowała otworzyć szerzej ślepia, niemalże od razu je zamknęła. Złapała się za głowę czując paskudne pulsowanie. Dość niemrawo podniosła się do siadu zauważając że nie jest nawet na łóżku. - Gdzie ja.. - urwała w połowie słysząc kilka różnych głosów. Złapała się dłonią za posąg za którym leżała z dala od wzroku pozostałych zgromadzonych. Oparła się przedramionami o kawał kamienia powoli sunąć spojrzeniem po przebudzonych jednostkach. Trzymając się za skroń zawiesiła spojrzenie na Lazarusie. Skupiła swoje czerwone ślepia na nim właśnie, bo nikogo innego nie znała. - Azarov.. co ty tu robisz? - padło bezpośrednie pytanie w jego stronę i po chwili przemknęła ślepiami po pomieszczeniu w którym byli. Ostrożnie się podniosła, wspierając ciężar ciała na kamieniu i obeszła go tak żeby by oprzeć się o niego plecami. Dopiero teraz spojrzała na swój ubiór. Czarne bojówki, czarna koszulka na ramiączka, ciemno szara bluza z kapturem, czarna chusta na szyi. Buty taktyczne i nóż myśliwski przy lewej łydce. Przy pasie miała swoją katanę. Na dłoniach skórzane rękawiczki bez palców. Wsunęła dłonie do kieszeni żeby ogarnąć co jeszcze miała przy sobie. Znalazła kilka przydatnych przedmiotów. - Blaise.. chodź do mnie.. - szepnęła nawołując by tygrys wyłonił się zza kamienia siadając przy jej nodze. Ona sama oparła się o kamienny posąg, po chwili siadając na tyłku. - Ktoś z was ma jakiekolwiek pojęcie o tym gdzie jesteśmy i w jakim celu? - rzuciła w końcu pytaniem do wszystkich przytomnych. A nóż ktoś coś wiedział.

Ekwipunek:
                                         
Angel
Wtajemniczona
Angel
Wtajemniczona
 
 
 

GODNOŚĆ :
Angel Lacour de Fanel


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Off :: Archiwum misji

Strona 1 z 6 1, 2, 3, 4, 5, 6  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach