Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Strona 4 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next

Go down

Fałszywy uśmiech nadal widniał na sinych od chłodu wargach. Jekyll postąpił krok w kierunku Hope'a.
  — Liczę na owocną współpracę — powiedział tylko, ale to nie te słowa miały zostać przetworzone przez jego struny głosowe. Spierdol to, a upierdolę ci ręce. Zanim zdążył się oddalić do swoich obowiązków, Dr rzucił mu znacząco spojrzenie, jakby szukał potwierdzenia własnych myśli, po chwili się zrehabilitował i poddał mu dłoń w celu sfinalizowania ich układu.
  Panika zakradła się w zakamarki umysłu Jekylla. Słysząc ich niezrozumiałą wymianę zdań, miał wrażenie, że traci grunt pod nogami, ale nie podzielił się z nimi ze swoją obawą; jej treść mogłaby wzbudzić w mężczyznach podejrzenia, a zaufanie, które Dr zbudował na podstawie swoich medycznych zdolności, zostałoby powolne jak domek z kart.
  — Widzimy się jutro — powtórzył za Tashimą. Ton jego głosu się nie zmienił, ale Lis miał wrażenie, że wystarczyłoby tylko słowo więcej, a wyuczony stoicyzm zostałby przekształcony w zdenerwowanie. Zacisnął mocno szczękę, nie mogąc sobie na to pozwolić.
  Kiedy poczuł ciężar ręki na swoim ramieniu, wiedział do kogo należała, ale nie skomentował tego w żaden sposób. Ruszył w kierunku drzwi. Hades nie postąpił zanim nawet pojedynczego kroku. Kiedy jego umysł odnotował tę uwagę, nadal podtrzymywał udawany spokój, ale jedna z rąk została ułożona przez niego w pięść. Czuł się tak, jakby szedł na ścięcie.

  Wrota chaty złowieszczo zazgrzytały. Przełknął bezgłośnie ślinę, niechętnie przekraczając próg niewielkiej izby. Potoczył po niej spojrzeniem. Różniła się do tej, w której  wcześniej przebywał. Była mniejsza, klaustrofobiczna, przywodziła na myśl norę Wilczura. Jednym meblem było łóżko. Tu miał być przeprowadzony zabieg?
  Syknął, dopiero po chwili orientując się co wywołało ten ból.
  — Co mi zaaplikowałeś? — zapytał, chociaż ówże słowa wyswobodziły się z jego gardła w charakterze warkotu. Palce mimowolnie powędrowały do karku. Pod opuszką jednego z palców wyczuł ranę po igle, z której sączyło się parę kropel krwi. Wiązanka przekleństw potoczyła się przez popękane wargi.
  Zrobił klika kroków w tył, ale jego łydki uderzyły o konstrukcje posłanie. Nie uciekł przed uściskiem Nine'a. Silna dłoń zakleszczyła się mocno na jego ramieniu, wtem odrętwienie zawładnęło jego ciałem. Było niczym wyrok śmierci.
  Wpatrywał się w stalowe oczy swojego rozmówcy, mrużąc przy tym swoje. Widok był niewyraźny; wzrok nadal nie przystosował się do ciemności. Nie miał na to czasu.
  Usiadł na łóżku; nie mógł ustać na osłabionych kończynach. Poczuł jak materac ugina się pod ciężarem ciała. Jedna z rąk zacisnęła się na fałdach ubrań mężczyzny. Na wąskich wargach pojawił się szyderczy uśmiech.
To nie dar. To medycyna, wysyczał w myślach.
  — Nie wiem. — Wzruszył ramionami, by zaprezentować mu swoje zobojętnienie na zaproponowany temat. — Zadaj te pytanie samemu sobie. — Zniżył głos do szeptu. Był cichy, niewyraźny. Opadł z sił, ale nie miał zamiaru dostarczyć zamaskowanemu zimnej satysfakcji, którą bez wątpienia by czerpał, kiedy na twarz Bernardyna zakradłoby się zdziwienie. Owszem, myślał, że wszystkich wykończył, ale najwyraźniej, ktoś uszedł z życiem i teraz stał się wykonać na nim zemstę. Spodziewał się, że to jakiś nastąpił. Miał wrogów na pęczki.
  Rozluźnił uścisk. Jedno ramię upadło wzdłuż ciała; drugie nadal się broniła. Uniósł dłoń na wysokości lekko ugiętej w jego stronę obcej szyi. Musnął odsłonięty skrawek skóry palcami - delikatnie, pieszczotliwie  (rozpaczliwie).
  — Pamiętaj, że nie musisz na nie odpowiadać. Możemy popracować nad zaufaniem.  — Przez jego twarz przedarł się cień uśmiechu, ale taki grymas częściej towarzyszył przy konsumpcji cytryny. Nic nie ugrasz, Jekyll, NIC. Wpadłeś.
  Powieki opadły. Senność zawładnęła jego ciałem. Na jego ustach ułożyło się jedno nieme słowo – skurwysyn.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Nikt nie ucieknie przed przeszłością, Kyllie. Nawet ty. Nikt nie jest na tyle sprytny.
  Wyszeptał mu w ucho kiedy mięśnie mężczyzny osłabły na tyle, że ten usiadł jak kukiełka na łóżku; miękki materac poddał się jego ciężarowi. Ręka trzymająca Jekylla przesunęła się w kierunku gardła. Mogło się wydawać, że musnął niemal z czułością jego podbródka palcem wskazującym.
  — Liczyłem na twój narcyzm — odpowiedział nagle, kiedy przechylił jego ciało i przygwoździł je do legowiska. Zawisł nad nim jak księżyc nad mrocznym pustkowiem. Maska wydawała się być teraz niemal czarna, a błyszczące zza niej oczy przestały iskrzyć. — Długo czekałem na to spotkanie. Długo rozmyślałem, co powinienem zrobić kiedy w końcu na ciebie trafię. A wiedziałem, że to nastąpi. Karaluchy potrafią żyć z odciętą głową. Zastanawiałem się co dałoby mi satysfakcję po tym co przez ciebie straciłem. Jedyna odpowiedź jaka błądziła mi w głowie to tortury. Tylko na nie zasługujesz. Na długą śmierć w męczarniach.
  Przechylił się, a łózko zaskrzypiało, kiedy mężczyzna położył kolano na huśtającym się meblu. Sięgnął swojej maski i ściągnął ją. W panującym tu półmroku Jekyll mógł jednak zobaczyć zniszczoną kwasem twarz. Skóra mężczyzny była świecąca jak nabalsamowana olejkiem — były to jednak blizny, tak głębokie, że skóra nie potrafiła się w pełni odbudować. Nie posiadał rzęs i brwi. Były tylko ciemnym śladem, w miejscu w którym powinny się znajdować. Jego kształt twarzy był jednak silnie zarysowany. Kości policzkowe odznaczały się na jasnej skórze. Przed wypadkiem musiał być przystojny, mówiły o tym jego zęby, które nienaruszone, wydawały się na jego twarzy jedyną atrakcją. Maska spoczęła na jego włosach. Nine jednak nie przestawał zaciskać jego gardła.
  — Zniszczyłeś mi życie. Więc nie powinienem mieć żadnych hamulców aby zniszczyć twoje.
  Bernardyn mógł poczuć jak rzeczywistość załamuje mu się przed oczami. Powieki zaczynały opadać na jego tęczówki. Mógł próbować z tym walczyć, ale dodatkowe utrudnienie w oddychaniu szybko podsumowało rozgrywkę. Jekyll odpłynął.

  Gdzieś w części jego głowy niosły się głosy.
  Różne dźwięki rozbrzmiewały się w czaszce i dobiegały uszu, sprawiając wrażenie, że ciało znajduje się pod wodą. Nie czuł bólu. Nie czuł niepokoju. Nie czuł niczego. Mogło wydawać się, że trwa to tylko chwilę, ale nie trwało. Kiedy w końcu zdołał otworzyć oczy jasność oślepiła go. W obrazie jaki zdołał zarejestrować — a był to drewniany sufit, najpewniej ten, w którym ostatecznie zawinął maszt — było jednak coś nie tak. Szybko mógł przekonać się, że opatrunek osłania jego jedno oko.
  Był w pomieszczeniu sam. Sam z dwiema lampami, które świeciły prosto w jego oczy — stały na stoliku, który ktoś musiał podsunąć do łóżka (nie pamiętał aby stał tu wcześniej). Nie było tu okien, tyko jedne drzwi, które wyglądały teraz na zamknięte. Ale czy na klucz?
  Ruchy Jekylla były słabe, ale w pełni kontrolował swoje ciało. Był okryty pobrudzonym, gryzącym kocem. Na szafce oprócz lamp rozłożone były narzędzia chirurgiczne, a gdzieś u stóp mebla leżała torba, wystawały z niej medykamenty, ale też rzeczy, które bardzo szybko mógł rozpoznać ich właściciel.
  — Więc wszystko poszło zgodnie z planem?
  — Zakończyłem swoją robotę. Powinien przebudzić się za jakieś trzy godziny. Do tego czasu przygotujcie świeże ubrania, kąpiel i wodę. Może tego potrzebować.
  Zniekształcone głosy zamilkły, a gdzieś w oddali niósł się zbyt tubalny odgłos kroków, które z czasem zaczynały dopiero przypominać dźwięk odbijanych podeszew od nierównego, ziemistego podłoża. Ktoś odchodził.


► Temperatura wynosi około  6°C.
Jekyll: ogólne osłabienie, irytujący ból głowy. Pieczenie w przełyku.
► Całkowita swoboda w działaniach.
►  Deadline: 05.04.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nikt nie ucieknie przed przeszłością.
  Ciche prychnięcie uleciało spomiędzy zaciśniętej szczęki Jekylla, ale żaden kurtuazyjny komentarz, który wspomógłby go w wybrnięciu z tej sytuacji, nie został przez niego odnaleziony. Nie był taki sprytny, jak sądził. Game over.
  Odrętwiałe ciało przestało być mu posłuszne. Uformował z prawej dłoni pięść, czując jak przydługie paznokcie kaleczą skórę. Na ustach ukształtował się kącikowy uśmiech - oznaka bezradności. Pokręcił głową z dezaprobatą, nadal wpatrując się niestrudzenie  w zamaskowaną twarz.
  — Myślisz, że tortury uśmierzą twój ból? — Ironiczne, przesiąknięte jadem pytania wydobyło się z jego gardła. Było niczym lodowate podmuchy wiatru, wdzierający się przez szczeliny w oknach do obskurnej izby, która podrażniał ogarnięty przez gorączkę organizm doktora. — Jasne, poczujesz krótkotrwałą ulgę, ale ona zniknie, jak wszystko, co utraciłeś i znów pogrążysz się w nienawiści. Do kogo ją tym razem zaadresujesz? Do poległych towarzyszy, a może do samego siebie, skoro nie udało ci się ocalić ani jednej rzeczy, która miała dla ciebie wartość?
  Dr odsunął się odruchowo, gdy mężczyzna zaczął się do niego zbliżać. Czując po plecami twardą, zimną ścianę,  po jego ciele rozprowadziła się fala ciepła. Wypuścił ze świstem powietrze, a potem nabrał go z powrotem, gdy obca ręka bez skrupułów zakleszczyła się na jego szyi. Wstrzymał oddech, kontemplując znajomą, zalaną kawasem twarz, którą sam oszpecił. Uniósł dłoń ku górze i objął nią nadgarstek mężczyzny, ale uścisk był lekki, nic nieznaczący. Ręka po chwili upadła na legowisko. Przyłożył ją do lewej piersi, mając wrażenie, że oto jego klatka piersiowa została przebita na wylot przez sztylet - jej ból był nie do zniesienia. Wyczuwając pod opuszkami przyśpieszoną pracę pompującego krew organu, spróbował zaczerpnąć tchu, ale palce mocniej wbiły się w jego gardło, napierając na grdykę.
  Bezwiedna głowa upadła na twardą poduszkę.
  Jekyll stracił przytomność, przełykając razem ze śliną gorzki smak porażki.

  Głos dochodziły jakby zewsząd. Poruszył dłonią, by upewnić się, że ciało nadal należało do niego. Palce zareagowały niemal natychmiast. Natrafiły na sztywny od wilgoci koc.
  Odór śmierci wielokrotnie układał się na jego skórze, ale tym razem nie mógł uwierzyć, że uszedł z życiem. Przed oczami nadal miał obraz, który ujrzał, zanim mrok spowił jego oczy - zalaną rżącym płynem skórę i niemal śnieżnobiałe zęby. Ich odgrażający się właściciel nie żartował, więc dlaczego nie wykorzystał szansy, która się nadarzyła? Śnił? Nadal jest pod opieką medyczną Niklasa?
  Otworzył oczy, dopiero po chwili uświadamiając się, że prawe znów było obandażowane. Zamrugał parę razy, by przystosować wrażliwą spojówkę do jasnego światła jarzącego się z dwóch lamp. Wbił spojrzenie w sufit, który jednak w żaden sposób nie przypominał sklepiania chroniącego aptekę przed deszczem i śniegiem.
  — Pride. — Cichy, chrapliwy szept padł z jego ust; przypominał skamlanie kundla. Przejechał po ich wysuszonej powierzchni językiem, by je nawilżyć, ale w zasięgu organicznego pola widzenia nie ukazała się znajoma sylwetka farmaceuty.
  Dźwignął się na ramionach, ignorując zawroty głowy, które towarzyszyły tej czynności, ale dłuższe bagatelizowania migreny przestało być możliwe, gdy takowa została spotęgowana przez ogłuszające go dudnienie. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że są to odgłosy oddalających się w bliżej nieokreślonych kierunku kroków.
  Potoczył wzrokiem po pomieszczeniu. Zatrzymał je na przyrządach chirurgicznych, a potem na torbie z wyposażeniem medycznym i rzeczach, których był właścicielem. Niby nadarzała się idealna okazja, by uciec, ale nie posiadał wystarczająco dużo siły – ulotniły się przez zaaplikowaną mu narkozą. Sięgnął prawą dłonią po znajdujący się na blacie jeden ze skalpeli, ale zabrakło mu w tym geście charakterystycznej dla niego ostrożności. Łokieć zahaczył o lampę, która, wtrącona z blatu, skonfrontowała się z podłożem, w tym samym momencie palce Dr zacisnęły się na przedmiocie, ale zamiast ulgi, odczuł nieprzyjemny dreszcz przebiegający po ciele. Schował skalpel po koc, w obawie, że zaraz w drzwiach pojawił się Nine i spełni swoją groźbę.
  Przełknął ślinę i syknął, kiedy zaczęło dokuczać mu nieprzyjemne pieczenie w przełyku.
  — W-ody — wychrypiał, ale jego żądanie nie zostało spełnione; w końcu był sam, osłabiony, w obcym miejscu. Nagrodził swoją spostrzegawczość krótką kurwą. — Wody — powtórzył nieco pewniej, odzyskując kontrolę nad drżącym, palącym gardłem. Na ustach ukazał się ledwo widoczny uśmiech. Oto znalazł dla siebie właściwie usprawiedliwienie dlaczego jedno z dwóch źródeł światła wylądowało na podłodze; udałby, że szukał kubka z napojem i przez nieuwagę strącił lampę z mebla.
  Czekał w napięciu, aż jeszcze niedawno brzęczący w uszach hałas, przywiedzie do pomieszczenia zaniepokojoną jego źródłem osobę. Nadciągnął brudny koc pod samą szyję.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Kroki zdążyły zniknąć i przez długą chwilę nie było słychać nic — tylko dźwięk bijącego w klatce piersiowej zgniłego organu. Zmieniło się to jednak bardzo szybko. Kroki rozległy się ponownie dość żwawo, a drzwi zazgrzytały jak kamień, który zostawał właśnie odsuwany od ciemniejącej jamy grobowca.
  Ku zdziwieniu Jekylla w wejściu pojawił się Hope. Wystawił głowę i zaglądnął do środka poprawiając palcem spadające z nosa okulary. Na widok poruszającego się pacjenta zamrugał dwa razy. Bystry wzrok szybko skupił się na kawałkach szkła, które leżały na ziemi. Światło w pomieszczeniu nieco przez to osłabło.
  — Obudziłeś się przez czasem — skwitował pełen zaskoczenia raczej do siebie aniżeli do niego. W końcu efekt był widoczny dla nich obu. Wszedł do środka i zamknął cicho drzwi. Białe włosy opadły na czoło. — Zawroty głowy? Halucynacje? Wymioty?
  Ruszył w jego kierunku dość protekcjonalnie. Z przednich kieszeni wystawały białe chusteczki, którymi uprzednio musiał wycierać nos — świadczyć  tym mogły karmazynowe ślady przy nozdrzach.
  — Wszystko się powiodło. — Głos Hope odezwał się ponownie kiedy stojąc przy jego łóżku spojrzał w zdrową tęczówkę. — Opatrunek powinien zostać na oku jeszcze przez tydzień. Później zaczniemy przyzwyczajać soczewkę do światła dnia. — Chwile obserwował wymordowanego. Niema prośba niemal wylewała się z zakłamanych warg Jekylla. — Nie powinieneś jeszcze pić. Dopiero się wybudziłeś.
  Znów poprawił okulary i spoglądnął na szkło. Wziął wdech i ze stalowym wzorkiem utkwionym w rozbitą żarówkę wypuścił powietrze z ust z wyraźną emfazą.
  — Tylko trochę. Ale nie przeholuj.
  Sięgnął po butelkę wody stojącą za szafką i podał mu ją, odkręcając korek.
  — Cieszę się, że zechciałeś w tym uczestniczyć.
  Hope odsunął dłonie, kiedy miał pewność, że Jekyll pochwycił trunek na tyle stabilnie, że pojemnik nie wyleci mu z palców. Dopiero potem kucnął i zaczął zbierać wielkie przeźroczyste kawałki — były rozrzucone przy łóżku, niektóre wpadły też pod meble.
  — Nie przejmuj się tym. Zdrzemnij się. Powinieneś wstać za trzy godziny.


► Temperatura wynosi około  6°C.
Jekyll: ogólne osłabienie, irytujący ból głowy. Pieczenie w przełyku.
► Całkowita swoboda w działaniach.
►  Deadline: 09.05.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Przymknął po chwili powiekę, by skupić się na dobiegających z zewnątrz odgłosach. Dopiero po chwili wyłapał ten przez niego najmniej porządny, towarzyszący przy szybkim stawieniu kroków. Odetchnął, gdy w drzwiach pojawił się Hope. Poczuł autentyczną ulgę i spadek napięcie. Przyłożył pięść do serca, wyczuwając jak jego praca się uspokaja, lecz ten gest nie mógł zostać zauważony przez mechanika - dyskrecje zapewniał mu twardy koc.
  — Osłabienie. Zawroty głowy — podpowiedział po chwili, ale nie uskarżał się na nie, będąc ich świadom. — A może również halucynacje. Jesteś prawdziwy czy nie? — zapytał, posyłając mu słaby uśmiech, w ramach ukrycia swoich słabości. Jego sylwetka nie była zjawą.
  Nie przerwał kontaktu wzrokowego, do którego doszło, ale też żadne słowa nie opuściły jego gardło. Przytaknął porozumiewawczo, przyjmując te informacje ze spokojem, jakby były tylko formalnością.
  Mechanik wzbudzał powierzchniową sympatie. Dr podskórnie wiedział, że w kwestii montażu mógł mu zaufać, ale w żadnej innej już nie. Nie wierzył w czystość jego intencji, mimo iż poniekąd rozumiał nań aspiracje - sam posiadł podobne, lubił testować i sprawdzać teorie w praktyce, ale by tego dokonywać, oszukiwał. Teraz jednak sam stał się poniekąd królikiem doświadczalnym. Podzielił los wielu istnień, które pokroił dla samokształcenia i chorej satysfakcji. Ironia losu.
  Palce doktora zacisnęły się na podarowanej przez mechanika butelce. Zanim nawilżył jej zawartością przełyk, przyjrzał się jej mętnym, nadal znużonym przez narkozę spojrzeniem przez pryzmat podejrzliwości, która weszła mu w krew i nie chciała go odpuści. Pociągnął nawet dyskretnie nosem, ale bezbarwna ciecz w szklanym naczyniu ni wydzielała żadnej podejrzanej woni, więc złapał w usta jej szyjkę i zaczerpnął parę krótkich, ostrożnych łyków, czując, jak uleciało się kilka kropel i potoczyło się po jego podbródku. Po raz kolejny poczuł przenikliwy ból w gardle, które był słuchy niczym popękane gleba wystawiana na działanie słońca, ale powstrzymał się od syknięcia.
  — Ile spałem? — zapytał po chwili, nieświadomy upływu czasu podczas trwania w śpiączce. Dyskretnie przejechał palcem po swojej szczęce niby to by ją przetrzeć, jednak przyświecał mu inny. Poszukiwał zarost, ale jego palce nie natknęły się na szorstką powierzchnie. Była wygładzona, koścista, zatem brak świadomości nie mógł trwać dłużej niż dzień z kawałkiem. — Mam nadzieję, że nie nic mnie nie ominęło — dodał, ale jego myśli były nakierowane na odległych tor, a raczej skupiły się na potraktowanej przez kwas twarzy. Dlaczego Nine pozwolił mu ujść z życiem? Ówże nurtujące pytanie było niczym wiertło wbite w korę mózgową - siało w nim spustoszenie.
  Oparł się o ścianę, czując pod opłatkami jej stabilną, twardą i przede wszystkim chłodną powierzchnie, a potem tylko obserwował. Patrzył jak mężczyzna pochyla się nad szkłem, zaciskając mocniej palce na butelce. Gdyby dysponowały większą siły, niewykluczone, że pojawiłoby się na niej pęknięcie. Zastanawiał się przez chwile, czy nie uderzyć nią mężczyznę w potylicę; wtedy pojawiłaby się szansa na ucieczkę, jednak nie był pewny, czy sprostałby jej w swoim stanie. Był osłabiony. Gdyby teraz skonfrontował gwałtownie stopy z podłożem, najprawdopodobniej obraz zawirowałby mu przed okiem. Zacisnęły zęby na dolnej wardze, przeklinając w myślach swój słaby, niezdolny do gwałtownych czynów organizm. Po chwili jednak otworzył usta, by przełamać ciszę.
  — Ta lampka została skonstruowana przez ciebie? — zapytał, zerkając na odłamki szkła, nad którymi pochylał się mechanik, ale nie czekał na odpowiedź, kontynuował: — Wybacz. Odruchowo sięgnąłem do blatu w poszukiwaniu wody i przez przypadek ją straciłem. — Posługiwał się szeptem, by zasymilować załamanie głosu w kłamliwym przekazie, że jest mu naprawdę przykro z powodu rozbicia lampy, chociaż w rzeczywistości nie darzył rzeczy martwych (żywych z reguły też) żadnym współczuciem. Delikatne oświetlenie nie dokarmiało dysfunkcją chwilowego światłowstrętu.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Hope wyprostował się. Jego białe włosy w mętnym świetle pomieszczenia wyglądały jak przetłuszczone strąki. W dłoniach trzymał resztki szkła, które bez wahania wrzucił do miski, trzymanej w zamkniętej szafce. Poprawił okulary, aby móc ponownie spojrzeć na swojego pacjenta. Oprawki nie posiadały podtrzymujących nosków, dlatego tworzywo bezustannie ślizgało się po jego świecącej skórze. Odczekał chwilę, nim ten skończy pić. Nie pozostawił mu w dłoniach butelki. Zabrał ją odkładając z powrotem na stolik; narzędzia podskoczyły od lekkiego uderzenia w blat.
  — Gdybym nie był prawdziwy, zapewne starałbym się poderżnąć ci teraz gardło. — Kącik ust wygiął się odrobinę ku wyrazistej ironii. — A nie poił wodą. Dzięki tobie w końcu znaleźliśmy centrum chorób.
  Zaczął zakręcać plastikowy pojemnik, jednak wciąż kontynuując:
  — Co dziwne spałeś ponad godzinę. — uciął, zaraz uściślając swoją myśl. — W sumie. Od zabiegu piętnaście minut.
  Bystre tęczówki spoczęły na jasnowłosym, a dłonie mechanika szybko zatonęły w kieszeniach. Obrócił się w jego stronę. Nadal miał na sobie robocze ubrania. Na szyi wisiała biała maska — to zapewne w niej pochylał się nad jego śpiącym ciałem.
  — Dzisiejszego ranka większa ekspedycja ruszyła w teren. Ciesz się spokojem podczas rekonwalescencji.
  Jego szkła błysnęły enigmatycznie, ale delikatny uśmiech jaki uformował się na ustach nie wyglądał podejrzanie. Nie na tyle aby sądzić, że łże — nie tak, jak często czynił to Jekyll. Ale nadal mogło lisowi coś nie pasować. Godziny snu były nieco ukrócone, jeśli brać pod uwagę moment w którym ostatni czas widział się z Nine’m. Jeśli nie został zabrany przez oszpeconego, co działo się z nim przez ten czas?
  Obrócił twarz w kierunku drzwi; wydawało się, że chce wyjść, ale Bernardyn powstrzymał go w ostatnim momencie.
  — Tak. Jakiś czas temu. Ale to nic sentymentalnego. Nie przejmuj się tym. — Uniósł spojrzenie. Pod oczami wydać było zaczerwienioną niewyspaną skórę. — Uczymy się całe życie. Kiedyś nie babrałem się w maszynach, nie wkładałem ręki między ogromne, kilkukilogramowe koła zębate, nie byłem na tyle lekkomyślny. Wszystko zaczęło się od drobnej elektroniki i opracowywaniu chwytów, które zastąpiłyby możliwości, których los nie obdarzył Desperację. Od zawsze pragnąłem stworzyć coś, co stałoby się moim podpisem. Będę więc dumny jeśli wmontowanie soczewki okaże się sukcesem.
  Głos Hope’a był niewiarygodnie spokojny. Wydawał się tulić ucho i uspokajać zmęczone organy samym tonem wypowiadanych słów. W jego oczach tliła się niewyraźna nadzieja, która rozrośnie się, albo spłonie wraz z wyczekiwanym przez niego dniem sądu. Okularnik obrócił wzrok, jakby wyznanie tych uczuć było dla niego wstydem. Statyczny charakter i nieco mechaniczne podejście do spraw nie pasowało do wylewności względem Bernardyna.
  — Muszę wracać do warsztatu. Gdybyś czegoś potrzebował…
  Położył na stole brelok. Wyglądał nieco jak kluczyk do alarmu. Czarny i owalny, a pośrodku wklęsły czerwony punkt.
  — Po prostu wciśnij. Drugi mam przy sobie. — Wyciągnął dłoń z kieszeni i pomachał mu kopią, a później znów ukrył ją w ubraniu i ruszył do drzwi, jednak nim wyszedł, stojąc w otwartych drzwiach zadał mu jeszcze pytanie: — Uchylić?
  A kiedy uzyskał odpowiedź, dostosował się i opuścił Jekylla.


► Temperatura wynosi około  6°C.
Jekyll: ogólne osłabienie, irytujący ból głowy. Pieczenie w przełyku.
► Całkowita swoboda w działaniach.
►  Deadline: 25.05.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Spałeś jedną godzinę.
  Słowa Hope’a brzmiały niewiarygodnie i zasiały w doktorze prawdziwy niepokój, ale nadal robił wszystko, by nie został zdemaskowany. Kształtujący się na ustach lekki uśmiech nie zelżał. Został podtrzymamy zgodnie z zasadą dobra mina do złej gry w roli kamuflażu. Banalna taktyka każdego kłamcy.  
Dzisiejszego ranka większa ekspedycja ruszyła w teren.
  Gdyby spał zaledwie godzinę, pamiętał by o tym, że ekspedycja ruszyła w teren, bo wśród niej znalazłby się również Nine’a, a przecież widział Nine’a zaledwie godzinę temu. Nine’a, który najpierw wstrzyknął mu roztwór zwiotczający mięśnie, a potem zdjął maskę i wyrzucał z siebie groźby z prędkością karabinu maszynowego. Kiedy tylko tym pomyślał, towarzyszyła mu irytacja. Został pokonany własną, niezawodną w praktycznie w każdym przypadku bronią.
   Ciesz się spokojem podczas rekonwalescencji.
  Czas snu. Ton wypowiedzi Hope'a. Pokój, w którym się znajdował. Czas i miejsce. To, że żył.
  Coś mu w tym wszystkim nie pasowało. Nie wiedział co, ale był niemal pewny, że coś na pewno było nie tak, mimo iż  jego przepuszczenia bazowały głównie na przeczuciu, cholernej intuicji.
  Wbił dyskretnie paznokcie w wewnętrzną części dłoni, by wywołać ból. Nigdy nie był masochistą, ale jednocześnie taka forma przemocy wobec samego siebie była jednym z najskuteczniejszych sposób, by doprowadzić się w krótkim czasie do stanu używalność.
  Nabrał do ust powietrza.
  Myśl, Jekyll, myśl - dopingował się niewerbalnie, chociaż skronie nadal tliły się bezlitosnym bólem, co w znacznym stopniu utrudniało wykonywanie tej czynności i Dr, mimo wiedzy o tym, jak zachowywało się ciało po uprzednim zaaplikowaniu środków nasennych, miał wrażenie, że było to celowy zabieg, utrudnienie.
  — Uchyl — przytaknął bez cienia zawahania, zachrypniętym od piekącego bólu w gardle głosem. Chciał wysunąć taką prośbę, a raczej propozycje, gdyby mężczyzna nie wyszedł z taką inicjatywą, ale na szczęście nie musiał posuwać się do ostateczności. Drzwi zagłuszały dźwięki. Wolał wiedzieć, co się czai w mroku korytarza. Skoro na czas paru dni jego pole widzenie zostało zwężone, musiał polegać na innych zmysłach.
Jedna z dłoni mimowolnie powędrowała ku twarzy. Musnął opuszkiem palca bandaż. Był suchy. Potraktował to jak dobry znak. Opuścił dłoń wzdłuż ciała, wyczekując momentu, aż Hope ulotni się z pomieszczenia. Nie przeliczył się. Nie był tutaj po to, by dotrzymywać Jekyllowi towarzystwa, mimo iż Dr miał kilka pytań, które chciał mu zadać, ale one padły. Otworzył usta, a po chwili je zamknął. Ponownie zastygł bez ruchu, nie czując chłodu zimowego dnia, kiedy drzwi zostały uchylone.
  Zacisnął prawą dłoń na pościeli, tworząc na jej wyprasowanej powierzchni zmarszczki. Lewa w dalszym ciągu znajdowała się pod kocem. Obracał w palcach skalpel, nie spuszczając wzroku ze sylwetki mechanika. Przyglądał się oddalającym plecom z nietypowym zaangażowaniem, odliczając w myślach kroki, których echo odbijało się od ścian pomieszczenia. Kalkulował, chociaż nie miał pojęcia czy ta wiedza zostanie przez niego wykorzystany w praktyce. Nadal miał przed oczami zniszczoną przez kwas skórę i bijące od jej właściciela chęć mordu. Był też pewny, że pomieszczenie, do którego został zaprowadzony wcześniej łączyło się bezpośrednio z mrozem i nie prowadził do niego żaden korytarz.
  Potrzasnął gwałtownie głową, by wspomóc proces myślowy. Czas rekonwalescencji dobiegł końca. Musiał opracować plan jak stąd uciec, dopóki Nine nie zrealizował swojej groźby. Śmierć w tej osadzie była ostatnią rzeczą, o której chciał słyszeć.
  Sunął z siebie koc. Materiał z ledwo słyszalnym świstem upadł nad podłogę i wówczas chłód przeniknął do skóry, kości. Ciało doktora zadrżało. Zacisnął mocno szczękę, czując pulsujący ból głowy, kiedy nią ruszył, a po chwili, podciągając się na łokciach, skonfrontował nagie stopy z podłogą, która była pokryta deskami. Wyczuł jak drzazgi wbijają się w palce, ale nawet nie syknął, skupiony na walce z osłabionym przez narkozę organizmem, ale ponownie zakręciło mu się w głowie.
  Nóż chirurgiczny wymsknął się spomiędzy palców i upadł na podłogę. Nie towarzyszył temu co prawda hałas pokroju konfrontacji lampy z podłożem, ale irytujący dźwięk zabrzęczał w błędnikach Wymordowanego, doprowadzając do wzrostu ciśnienia. Znieruchomiał, nasłuchując. Odczekał parę chwili - minutę albo dwie, chociaż sam miał wrażenie, że chwila trwała wieczność i skutecznie testowała jego cierpliwości, która w obecnych okolicznościach była bliska zeru. Zacisnął zęby na dolnej wardze, czując pod zębami i na języku metaliczny pasmak posoki. Umiejętność zachowania zimnej krwi przy stole operacyjnym została przez niego opanowana niemal do perfekcji, więc dlaczego teraz doszło do natężenia częstotliwości amplitudy oddechu?
  Odetchnął, wypuszczając z ust resztki powietrza, które nagromadził w płucach przed zaciśnięciem zębów, ale na jego ustach pojawił się zaledwie krzywy grymas, mimo iż teoretycznie powinien poczuć zadowolenie, że skierował na siebie żadnej uwagi. Teoretycznie. W praktyce brak „strażników” był niepokojący. Sam nie ufał ani szpakowatemu mężczyźnie, ani jego współpracownikom, dlatego nie wierzył, że dowódca osadników obdarzył go kredytem zaufania. Naiwne założenie.
  Cmoknął z niezadowoleniem, węsząc w tym spisek, pułapek, cokolwiek, a po chwili parsknął, z ledwością podtrzymując się przed niekontrolowanym wybuchem radości, który był po prostu oznaką histerii, niczym więcej.
  Omiótł spojrzeniem pokój, ale żaden nowy element krajobrazu nie w padł mu w oku, dlatego zatrzymał go na pozostawionym przez mechanika breloku. Zabrał przedmiot z blatu i przyjrzał mu się uważnie, a po chwili wcisnął go sobie do kieszeni. Na wszelki wypadek. Dopiero teraz, siedząc na krawędzi łóżka, rozpoznał wśród porozrzucanych na podłodze rzeczy swoje własne. Te, które zostały mu zabrane, kiedy został rozbrojony przez Nine’a w potwornie zimny dzień. Wyglądał jak zaproszenie do ucieczki.
Poczuł ukłucie w klatce piersiowej. Ponownie otworzył butelkę i nawilżył jej zawartością usta. Wstał, a przynajmniej usiłował to uczynić. I znów pojawiły się zawroty głowy, towarzyszące osłabieniu.
  Do toalety, musisz do toalety – powtarzał w myślach jak mantrę, układając w głowie wymówkę na wypadek, gdyby ktoś jednak pojawił się w pomieszczeniu. Tanią i banalną wymówkę, w którą najprawdopodobniej nikt by nie uwierzył.
  Skompletował swoje rzeczy, sprawdzając ich kondycje.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Hope nie spiesząc się opuścił izbę. Kroki odbijały się jeszcze przez pół minuty nim zniknęły całkowicie. Mogło to sugerować, że chłopak przemierzył korytarz, aby ostatecznie wyjść na zewnątrz. W pomieszczeniu nie znajdowało się inne wyjście. Nie było tu okien, a wentylacje pełniły wąskie szczeliny u samego sufitu. Znikąd nie dochodziły też dźwięki. Oprócz jednego. Jedyna działająca lampka bzyczała uparcie, jakby była pod wysokim napięciem, a dotknięcie choćby klosza miało spowodować silne poparzenie. Zemsta za złe potraktowanie swojej siostry?
  Z tego punktu obserwacyjnego, Jekyll mógł zobaczyć jak zza uchylonymi wrotami kryje się drewniana, goła powierzchnia – zapewne panele korytarza, którym jeszcze chwilę temu kroczył białowłosy. Kondycja Jekylla nie wróżyła za wiele dobrego. Zawroty głowy mogły być uciążliwe i niebezpieczne, ale czy miał inne wyjście?
  Martwota i cisza. Jedynie trzymane w dłoniach znane przedmioty mogły dostarczyć Bernardynowi ciepła. Były wszystkie. Łudząco nietknięte. Jakby przygotowane na jego podróż.
  Kiedy na krótką chwilę uparte wiercenie w czaszce ustąpiło, do uszu DOGSa dobiegł pierwszy dźwięk. Nie były to kroki przecinające ciszę. Nie były to też rozmowy. Delikatne stukanie, przypominające uderzanie paznokci o gładką, wypolerowaną powierzchnię. W uchylonych drzwiach niespiesznie pojawił się sprawca ów hałasu. Doberman przecisnął łeb do wnętrza i pchnął nosem wrota, a one osunęły się ukazując Jekyllowi długi przedpokój z otwartymi na zewnątrz drzwiami. Pomieszczenie było puste. Nie znajdowały się tam nawet meble.
  Hades zamerdał ogonem nieświadom swoich działań i pochylił łeb jakby miał zaraz wyłożyć się na deski i obrócić posłusznie na plecy, tylko po to aby właściciel obdarzył jego łeb ciepłą ręką.


► Temperatura wynosi około 6°C.
Jekyll: ogólne osłabienie, irytujący ból głowy. Pieczenie w przełyku.
► Całkowita swoboda w działaniach.
► Deadline: 01.06.

                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Słysząc osobliwy hałas napływający z korytarza, znieruchomiał. Dłoń zakleszczyła się na białym pojemniku - apteczce, kiedy powiódł wzrokiem w kierunku uchylnych drzwi. Na ścianie nie pojawił się cień ludzkiej sylwetki, zamiast tego drzwi rozwarły się szerzej z lekkim zgrzytem, eksponując wąski, pozbawiony mebli hol.
  Jekyll zatrzymał proces oddychanie w akompaniamencie nieartykułowanego dźwięku, który wysunął się spomiędzy warg, zanim zacisnął mocno szczękę, zgrzytając na zębach.
  Dopóki nie zauważył psa, powtarzał sobie, że to przeciąg, chociaż był świadom, że to tylko głupie wymówka, ale wreszcie dostrzegł Hadesa - wzdrygnął się po tym, jak ten skonfrontował swój zimny nos z nogawką Dr; natrafił nim na miejsce przetarcia. Bernardyn skonfrontował palce z jego czarną, lśniącą sierścią. Była szorstka w dotyku, ale dodawała mu otuchy. Przykucnął, spojrzawszy wprost w ciemne, bezbiałkowe ślepia czworonoga. Nie dostrzegł w nich wrogość, a jedynie szczeniącą radość, zaakcentowaną merdaniem ogonem.
  — Muszę się stąd wyrwać — mruknął, drapiąc go za uchem, ale nie wiedział nawet po co. Nigdy nie szukał kontaktu ze zwierzętami, a zwierzanie się takowym uważał za marnotrawienie czasu, a teraz, jak gdyby nigdy nic, jakby stał przed nim osobnik posiadający ludzki rozum, zdradzał dobermanowi swoje zamiary i oczekiwał, że mu odpowie.
  Pokręcił z dezaprobatą głowę. Miał wrażenie, że siedząc w tej osadzie powoli tracił rozum, jednak to nie zmieniało faktu, że Hades, choć teoretycznie nie był jego psem, gwarantował mu poczucie bezpieczeństwa i stał się najwierniejszym towarzyszem medyka, nawet jeśli przebywał z nim tylko dlatego, że takie dostał polecenie. Pojawienie się go w tym pokoju było formą rozkazu Tashimy? Logika nakazywała taką możliwość. Jekyll uznał ją nawet za całkiem prawdopodobną.
  Położył apteczkę na podłodze i otworzył wieko. Spojrzeniem przewertował jej zawartość - wszystko było na swoim miejscu. Zerknął ukradkowe na psa, potem na ampułkę z mętną substancją i zagryzł dolną wargę w wyrazie konsternacji. Sięgnął po nią, ale w tym samym momencie język psa przejechał po wewnętrznej części dłoni. Palce mu zadrżały.
Damn – zaklął w myślach, zdzieliwszy się ręką po twarzy. Skąd te wahanie (wyrzuty sumienia)? Przecież nigdy nie miał problemu z tym, by zaaplikować komuś trutkę, wiec dlaczego wykazywał opór przed złapaniem tego cholernego kundla za kark i wbicia mu igły w żyłę? Lepiej go zabić, niż potem czuć jego zęby na swojej nodze, Jek - uspokajał się w myślach, ale to pomagało tylko trochę. Jeśli kły sierściucha zatopią się w jego skórze, najprawdopodobniej nań zarazi się wścieklizną i zdechnie w męczarniach, zarażając wirusem osadników.
  Zamknął apteczkę. Pozbierał resztę swoich rzeczy i ruszył w kierunku wyjścia.
  — Hades, do nogi — rzucił w stronę dobermana.
  Pożałujesz tego, Jekyll. Pożałujesz.
  Upewniwszy się, że uzbroił się w przynajmniej dwa narzędzia chirurgiczne - nożyczki i skalpel, wszedł do długiego holiku i rozejrzał się po nim.
  — Prowadź do wyjścia — polecił psu. Ugiął lekko nogi w kolanie i poklepał go delikatnie po pysku w ramach motywacji.
  Na usta doktora wślizgnął się mimowolnie delikatny uśmiech.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Hades z wielkim zainteresowaniem wpatrywał się w przedmioty, które Jekyll przeglądał w torbie. Wydawało się, że nie przejął się tym krótkotrwałym zawahaniem, jakie zagościło w tęczówce Bernardyna. Nadal machał ogonem, lecz nico niżej. Jakby chciał zamieść nim podłogę. Kiedy blondyn podniósł się, to i ciemne oczy psiska uniosły się ponad linię bioder. Zwierzę próbowało czytać mu z twarzy.
  Krótka komenda wydawała się wprawić Hadesa w stan euforii. Mimo iż był młody, musiał lubić otrzymywać rozkazy, może właśnie w tej materii czuł się najbardziej pomocny?
  Kiedy wymordowany wysforował się na przód, pies podążył za nim. Stukał pazurami po gładkiej powierzchni, chyląc łeb, jakby wyszukiwał zagrożenia spomiędzy nóg Bernardyna. Niepotrzebnie.  Hol był pusty i krótki. Wychodziły z niego jeszcze jedne drzwi, ale były zamknięte. Mógł być to kolejny pokój w budownictwie, ale otwarte przejście, przez które przebijał się wilgotny chłód wydawało się atrakcyjniejsze niż wrota, za którymi mógł stracić tylko czas.
  Hades niemal nie szczeknął z radości, kiedy misja stała się dla niego niemal priorytetowa. Powąchał podłogę i ruszył pierwszy wychylając łeb na zewnątrz. Rozejrzał się jakby naprawdę brał udział w misji odbijania jeńca i wyszedł na zewnątrz. Jego postawa była łagodna, można było więc przypuszczać, że nie skupił wzroku na niczym co mogłoby stać się zagrożeniem dla Jekylla. Pies stał i wąchał kamienną ziemię, a potem skierował wzrok w kierunku Bernardyna, jakby oczekiwał iż ten do niego dołączy.
  Kiedy wymordowany zdecydowałby się rozeznać z otoczeniem nie zobaczyłby nic poza imitacjami chat, które zamknięte w wielkiej jaskini stały się już widokiem powszechnym dla zielonych tęczówek medyka. Nikt jednak nie spędzał czasu na zewnatrz, jak zwykle mieli to w zwyczaju. Dzieciaki nie rzucały między sobą piłką i nie śmiały się gdy jedna z nich odbiła się od ich głów. Było cicho. Niebezpiecznie cicho.
  Hades postawił uszy i obrócił głowę w kierunku jedynego dźwięku jaki wyrwał się ze skamieniałej pułapki. Był to dźwięk ostrzenia broni, który wydobywał się gdzieś z warsztatu Hope’a. Budynek znajdował się jednak kawałek stąd i nikt nie zdecydował się wychylić nosa za ścian, alby sprawdzić czy przypadkiem żaden lis nie ucieka z cennym artefaktem w oku.
  Doberman w końcu postąpił kroku idąc ścieżką na lewo – z dala od warsztatu. Ruszył miedzy budynkami, których drzwi bywały otwarte, a jednak żadne nie wykazywały, aby w ich murach tliło się życie. Dopiero po kilkudziesięciu metrach zatrzymał się, a jego ciemne oczy wbiły się w ciemny stos rupieci, które zalegały pod ścianą jaskini jak zwykłe odpadki. Przybliżył się i powąchał, potem kopnął w pustą butelkę, która potoczyła się pod jego tyle łapy. Oprócz starych łach, znajdowała się tam również ciężka metalowa paleta, która osłaniała większą część kamiennej ściany.
  Wielki, tłusty szczur wyskoczył zza śmieci i pisnął kiedy dojrzał dwóch zbiegów.


► Temperatura wynosi około  6°C.
Jekyll: ogólne osłabienie, irytujący ból głowy. Pieczenie w przełyku.
► Całkowita swoboda w działaniach.
►  Deadline: 06.06.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zielone oko lawirowało między jedną, a drugą ścianą holu. Czując na swojej skórze otrzeźwiające uderzenie wiatru, zwrócił się w tamtym kierunku. Nieznacznie przyspieszył, słysząc stuk paznokcie psa o panele podłogowe; doberman wysunął się do przodu, a mijając Jekylla, otarł się o jego nogę.
  Dr pchnął drzwi. Biel śniegu przez chwilę go oślepiła. Przymknął powieki i mrugnął parokrotnie okiem; po chwili widoczność została unormowana. Rozejrzał się dookoła, a po chwili dreszcz przebiegł po linii kręgosłupa. Nigdzie nie odnotował ludzkiej obecności. Do jego uszy nie dolatywały też żadne dźwięki. Cisza i spokój. Wszystko zamarło. Jakby hemoroidalne istoty zapadły się pod ziemię. Jakby znalazł się na szpitalnym korytarzu na którym została zamieszczona tabliczka, której napis głosił: PROSIMY O ZACHOWANIE BEZWZGLĘDNEJ CISZY.
  Podejrzliwość wzrosła, ale nie wycofał się w głąb pomieszczenia. Wszedł na otwartą przestrzeń, ostrożnie, mając wrażenie, że balansuje na polu minowym, gdzie każdy nieprzemyślany ruch może skończyć się głośnym BUM i rozsypanymi bebechami dookoła. Obserwował konstrukcje jaskini i zbitych z desek chat. Układy się w jeden, niezbyt skomplikowany wzór. Architekt, które to wszystko projektował, nie wysilił się zbytnio. Wystarczyło pudełko zapałek i podmuch wiatru. Tyle było warte to wszystko.
  Nie mając innego wyjścia, szedł tuż za psem. Wpatrzony w jego kiwający się to na lewo, to na prawo ogon, w pewnej chwili niemal nie wrzasnął - otóż świst wiatru został zagłuszony przez zgrzyt, a potem rozległa się seria podobnych brzęczących w uszach dźwięków.
  Zamarł bezruchu, jak spetryfikowany, z ustami rozchylonymi w niemym zdziwieniu, ale po chwili oprzytomniał. Skołowany zdał sobie sprawy ze swojej lokalizacji i niefortunnego położenia. Znajdowali się w pobliżu warsztatu mechanika.
  Prowadzony nagłym impulsem, mimowolnie wsunął rękę do kieszeni spodni i wyciągnął z niej urządzenie podobne do breloka.
Gdybyś czegoś potrzebował…
  Chcę się stąd wydostać, ale ty pewnie mi w tym nie pomożesz – przemknęło mu przez myśl i w tym samym momencie upuścił przedmiot na zaspę śniegu. Skutecznie zamortyzowała towarzyszący tej czynności hałas. Z początku chciał go przydeptać, ale skapitulował. Zamiast tego rozejrzał się za psem i podążył krok za nim. Jak głupia gąska za swoją matką.
  Był naprawdę głupi. Żyła na skroni zapulsowała na widok prowizorycznego wysypiska i węszącego za czymś psa. Pewnie był głodny i szukał odpadów. I po chwili znalazł. Szczura.
  Gryzoń wyleciał ze sterty szpargałów. Był wielkości dachowca. Wielki i tłusty. Żaden Desperat zapewne nie pogardziłby taką porcją białka, a Hades był psem, dużym psem. Zwierzęciem. Jego pojawienie sprawiło, że treści żołądkowe podeszły Dr do gardła. „Zamknij pysk” chciał powiedzieć, ale struny głosowe zbuntowały się.
  Obrzuciwszy szczura spojrzeniem, ujął w dłoń tymczasowo przechowywany w kieszeni skalpel. Wcisnął go tam, kiedy pod pozorem sprawdzenia zawartości apteczki, roztrząsał wewnętrzny dylemat, ale jak na razie był zadowolony z wyniku tych rozważeń, przynajmniej dopóki Hades nie wydobył z siebie szczeku. Obrócił nóż pomiędzy palcami, by upewnić się, że nie zaklinował się w podszewce.
  — Sio! — Cichy szept wymsknął się między ciasno zaciśniętej szczęki, ale został skutecznie zagłuszony przez powarkiwanie wydobywający z się z psiego gardła.
  Zerknął kątem oka na Hades, a raczej jarzącą się sierść na jego karku, bo akurat na niej zatrzymało się ograniczone pole widzenia Jekylla. Podskórnie wiedział, że doberman zaraz rzuci się szczurowi do gardła, a szczury nie był głupie, umiały się bronić, nawet jeśli teraz przedstawiciel tego gatunku wyglądał na zaskoczonego obecnością uciekinierów i nie sprawiał wrażenia kogoś niebezpiecznego.
  Doktor pochylił się i skonfrontował palce z łbem. Ryzykował rękę, ale w tej chwili nie myślał o ryzyku. Musiał załagodzić instynkt dobermana. Stłumić go w zarodku, zanim nie zaalarmuje wszystkich o ich nie komfortowym położeniu w tej części osady. To było warte każdego ryzyka.
  — To tylko szczur — wyszeptał, tylko szczur — dopowiedział w myślach, jakby chciał przekonać o słuszność swoich spostrzeżeń nie tylko czworonoga, ale przede wszystkim samego siebie.
  Dłoń mocniej zacisnęła się na narzędziu chirurgicznym. Od kurczowego uścisku pobielały mu knykcie. Wyciągnął go przed siebie, nie spuszczając z oczu gryzonia.
  — Sio! — powtórzył, tym razem głos nie ugrzązł mu w gardle i brzmiał pewniej, chociaż zaczęły drżeć mu kolana. Hope w każdej chwili mógł się tutaj zjawić. Jekyll nie chciał paść ofiarą broni, którą ostrzył.— Chodź, Hades, chodź — rzucił w przestrzeni, przesuwając się ostrożnie w kierunku wyjścia z uliczki. Nieznajomość terenu nie działa na jego korzystać, jednak nie było czasu, by szukać innej drogi. Musieli się śpieszyć.
  Serce w piersi medyka odmierzało sekundy. Minęło ich stanowczo za dużo. Ktoś już mógł się zorientować, że go nie ma, tam, gdzie być powinien. Nie miał zamiaru stać i gapić się na tony rupieci jak sroka w gnat. Gdzieś w mroku mogła czaić się posępna gęba Nine’a. Miał wiele powód, by wysłać Bernardyna na tamten świat, a ucieczka to tylko wierzchołek góry lodowej.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Off :: Archiwum misji

Strona 4 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach