Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Strona 3 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next

Go down

Pies wciąż trwał u boku Jekylla i w ogłupiającej ciszy wpatrywał się jak ten oddaje dziecko zaniepokojone kobiecie. Dziewczynka wpadając w jej ręce, została szczodrze obdarowana ciepłem okrytych materiałem ramion. Obejmując dwójkę dzieciaków, patrzała na Jekylla już ufniej i z zainteresowaniem.
  On znał odpowiedz.
  Miała już wyciągnąć ku niego dłoń, kiedy jakaś moc pochwyciła blondyna za szmaty i szarpnęła go do siebie. Nine złapał DOGSa za poły ubrań i obrócił w swoją stronę; tkanina gniotła się tuż przy obojczykach. Zapach znoszonych ubrań mężczyzny był zbyt charakterystyczny na jego wyczulony nos.
  — Pamiętam — mruknął raczej do siebie. Przez maskę Jekyll nie był w stanie dojrzeć jego wyrazu twarzy. Zacisnął mocniej palce na ubraniu. Pyskówki medyka drażniły go, miał ochotę wepchać mu w gardło kij. — I pragnę o tym zapomnieć.
  Odepchnął go z taka siła, że ciało Bernardyna mogło wpaść w lekkie zawahanie; jakby miał nadzieję, że te usłyszane zdanie szybko ulotni się  z jego głowy.
  — A teraz posłuchaj gówniarzu co ja mam ci do powiedzenia.
  Nóż, który nadal trzymał w dłoni zabłyszczał przy rękawie. Naostrzone, nierówne ostrze wyglądało jak lód.
  — W dupie mam twoje warunki. Sądzisz, że nie radzimy sobie z takimi jak ty? Podpowiem ci, że nadal figurujesz jako wróg spiskujący ze zdrajczynią. Ale dostałeś szanse aby się zrehabilitować, więc jeśli jesteś nadal tak głupio naiwny i myślisz, że będziesz rzucać nam swoje wymagania, to nie powstrzymam się i zabiję cię jak psa.  
  Postąpił krok naprzód. Rudowłosy chłopak zamrugał i nieco zestresowany gniótł palce w dłoniach. Kobieta, próbowała się od nich odsunąć. Widocznie przeraziły ją ich słowa. Robiło się niebezpiecznie. Czarny doberman wstał na cztery łapy i nastroszył sierść, jednak nie warczał. Był bardziej zdezorientowany niż skupiony na jakimkolwiek z nich.
  — Rób co każe i nie księżniczkuj blondasie — maska umiejętnie tuszowała jego słowa. Wziął skrzynie od rudzielca — on wzdrygnął się nadal oszołomiony — i kopnął ją nogą do Bernardyna. — Masz tu leki i medykamenty. Jeśli wiesz co to, udowodnij nam wszystkim. Dopiero wtedy porozmawiamy o jakimkolwiek zwrocie.
  Założył na siebie ręce, ale nadal trzymał w dłoniach nóż. Bacznie go obserwował, pomimo iż znajdował się może pięć metrów od niego. Jego postura mogła wydawać się Jekyllowi bardzo znajoma, ale jednak brak wyobrażenia twarzy umiejętnie uciskał to déjà vu gdzieś głęboko w podświadomości.

► Temperatura wynosi około  6°C.
► Całkowita swoboda w działaniach.
Jekyll: obolałe nadgarstki.
►  Deadline: 03.03.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nigdy nie opracował skutecznej metody trzymania języka zębami, nie raz przekonując się na własnej skórze, że powinien się jej nauczyć, o czym świadczyły blizny rozsypane po ciele. Rozsądek podszeptywał, że nie powinien stawiać warunków, znajdując się w podbramkowej sytuacji, ale jednak o uczynił, a teraz, czując żylasty uścisk na połach ubrania i nieprzyjemne wżynania się materiału w brak, przeklną w myślach swoją niewyparzoną mordę.
  Nie zdążył umknąć przed siłą, jaką wykrzesał z siebie mężczyzny, by postawić go na nogi. Kolana wyprostowały się samoistnie, w momencie, gdy został pociągnięty w górę. Wyprostował pochylony kark, a zielone ślepia niemal natychmiast zatrzymały się na wysokości oczodołów maski. Już otwierał usta, w celu wyrzucenia z siebie przesiąkniętych jadem sekwencji wyrazów, ale, mimo iż ręką mężczyzny nie zaprzyjaźniły się z jego twarzą, odniósł wrażenie, że został zdzielony w policzek.
Pamiętam.
  Ówże stwierdzenie wślizgnęło się do świadomości lekarza. Zalała go fala ciepła w akompaniamencie mocniejszego kołatania w piersi. Prześlizgnął spojrzeniem po zamaskowanym w obliczu w poszukiwaniu podpowiedzi, ale czarne tworzywo skutecznie utrudniało rozpoznania jej właściciela. Skrzywił się, dostrzegają, że knykcie mięśniaka pobielały pod wpływem wzmocnienia uścisku na koszulce.
I pragnę o tym zapomnieć.
  Zamrugał parokrotnie oczyma, po czym skonfrontował je z trzymanym w obcej dłoni nożem. Złapał w zęby dolną wargę, by powstrzymać się od syku, kiedy został pchnięty na jedną ze ścian. Łopatki uderzyły o chropowatą powierzchnie, ale kurtka zamortyzowała ból, który temu towarzyszył.
  Z pomiędzy zaciśniętych warg Jekylla umknęło powietrze. Jego ciepło na skutek spotkania z chłodnym powietrzem przekształciło się w parę. Natężenie wirusa X we krwi zwiększyło się, a wcześniej odczuwany napad ciepła, był symptomem obejmującej jego ciało gorączki.
  Uniósł dłonie w poddańczym geście. Podskórnie wiedział, że nie żartował, a znajdujący się w pobliżu pies z najeżoną sierścią utwierdzał go w tym przekonaniu.
  — Sądzę, że nie radzicie sobie z chorobą, która ich nęka  — odparł po chwili, bardziej pod nosem, niż do niego. Odsunął się, czując jak popychana przez stopę mężczyzny skrzynia podjeżdża mu pod nogę, niemalże uderzając o trapera. Przykucnął przy niej i przeszukał jej zawartość, ale w pierwszej chwili nie odnalazł w niej benserazidumu, więc zaczął przeszukiwać ją pod kątem potrzebnych do przyrządzenia leku składników, wertując głowę przepis na takowy.
  — Muszę przygotować lek — rzucił w przestrzeni, nie zerkając ani na kobietę z dziećmi, ani na szkapę, ani na posiadacza sylwetki, która kogoś doktorowi przypominała, ale dopasowanie jej do konkretnego imienia i okoliczności bez danych w postaci rysów twarzy było czynnością niewykonalną.
  Jego palce zacisnęły się na buteleczce z zielonkowatym płynem. Przyjrzał się jej ze zdziwieniem i odetchnął z ulgą. Odkorował ją, w celu powąchania jej zwartości. Przez stres musiała mu umknąć.
  — Jednak nie. Jest — powiadomił szorstko górującego nad nim osobnika. — Ale... — Przysunął nos do szyjki naczynia i zaciągnął się jego zwartością — jego ilość nie jest wystarczająca — dodał, nie pytając, ani czekając na przyzwolenie.
  Przemieścił się do kobiety, w jednej ręce trzymając butelkę z lekiem, w drugiej łyżeczkę. Przez drżenie dłoni nie od razu nalał substancje na plastikową powierzchnie sztućca. Zajęło to parę ulatujących pośpiesznie sekund, aż w końcu podał lek najpierw matce, a potem dzieciom, kiedy kobieta przekonała się, że płyn nie jest szkodliwy dla jej przełyku, gardła, organizmu.
  — Nie od razu poczujecie się lepiej — zastrzegł. — Muście zażywać to przez tydzień, trzy razy dziennie. Dopiero po trzecim dniu odczujecie ulgę. I nie picie wody z waszych źródeł.
  Zakręcił butelkę.
  — Zespół wirusowej choroby języka — podzielił się swoją diagnozą z mężczyzną. Otarł rękawem pot z czoła. A teraz pokażesz mi, jakie paskudztwo skrywa się pod maską, mruknął w myślach. Był przyzwyczajony do brzydoty. Nie raz takową mijał na korytarzach w kryjówce DOGS, ale sam nie wiedział, czy chciał poznać tożsamość tego typa. Los znów obszedł się z nim radośnie, rzucając mu kłody pod nosem.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Dzieci z zaciekawieniem wpatrywały się w dłonie przeszukujące skrzynię. Kobieta już bardziej przestraszona, ostrożnym okiem obserwowała poczynania lekarza; nie odważyła się nawet podnieść wzroku ponad jego głowę, gdzie dominowała ciemna sylwetka Nine’a.
  Zamaskowany nie poruszył się. Ostrze jednak odbijało światło pochodni i rzucało na ścienny długie, przeraźliwe ślady. Wbijał wzrok w sylwetkę lekarza, jakby tym spojrzeniem zrzucał na jego ramiona worek z wielkimi, ciężkimi kamieniami.
  Znalazł. Oczy mężczyzny zabłyszczały w ciemnościach czystym źródłem satysfakcji. A więc jednak. Ostrze przemieściło się w palcach.
  Kobieta otworzyła usta przed Bernardynem, pragnąć zatopić wargi w jasnym podawanym przez niego płynie. Był jej ostatnią deską ratunku. Wydawało się, że i ona przestraszona sytuacją nie ociągała się, jakby, i za to miał grozić stryczek.
  — A jednak potrafisz, jeśli podniesie się ciebie do pionu.
  Głos brzmiał gdzieś za plecami Jekylla jak echo wcześniejszych słów, bardziej zniekształcony i pusty. Zamaskowany podszedł do kobiety i jej dzieci patrząc na nich z góry, a wielki cień jego ciała okrył zmęczone oblicza. Potem spojrzenie skierował na blondyna, na jego twarz chwilowo osłoniętą rękawem. Czy przypatrując się mu uśmiechał się potwornie? Trudno było jednoznacznie to stwierdzić.
  Uniósł dłoń i pstryknął. Rudowłosy doskoczył do nich w dwa susy, nadal spięty i zaniepokojony.
  — Tak, Nine?
  — Przekaż wieść Tashimie. A ty — tu nieznaczny stłumiony tworzywem baryton dosięgnął uszu DOGSa. — Podaj niezbędne składniki, których potrzebujesz. Nie próbuj sztuczek. Nie kiedy jestem na warcie.
&esmp; Mruknął do niego enigmatycznie kiedy skierował się w stronę wyjścia. Minął go pozostawiając po sobie tylko zapach zniszczonych, schodzonych ubrań i delikatnej mieszaniny imbiru.
  — Zabierzcie go.
  Wtem rozległy się kroki, jakby znikąd. Do pomieszczenia wpadło dwóch mężczyzn. Byli w średnim wieku, jeden z chustą na głowie, drugi czarnowłosy z wygolonym prawym bokiem. Jeden z nich złapał Jekylla za ramiona i obrócił w kierunku wyjścia. Doberman zaszczekał, odsuwając się od pojawiającej się dwójki.
  Nine obrócił się ostatni raz aby na niego spojrzeć.
  — Wybacz tę gościnność. Do czasu aż nie pojawią się rezultaty, jestem zmuszony stosować wszelkie środki bezpieczeństwa.
  Głos miał spokojny, ale dziwnie drwiący i dominujący — jakby od bardzo dawna pragnął to powiedzieć. Strażnik pchnął Jekylla, łapiąc go za dłonie.


Pięć dni później.
  Witające zimne ściany drewnianej chaty stały się dla niego codziennością. Płonące ognisko niosło ze sobą jedyne ciepło, które było w stanie ogrzać jego ciało. Kiedy tego ranka nastał nowy dzień, a Jekyll otworzył oczy mogło się wydawać, że znów budzi się w tym miejscu jak pierwszego dnia. Dzień świstaka. Każdy był taki sam. Ogień buchający w jego chłodne policzka i pies, ale tym razem drzemiący spokojnie przy jego boku. Zwierzę wydawało przyzwyczaić się do jego postaci i zyskać wobec niego więcej zaufania. Doberman ziewnął leniwie i poruszył łapami, przyklejając się do boku blondyna, który spędził noc na grubych kocach.
  Rezultaty pracy nad pacjentami zaczęły pojawiać się już po dwóch dniach, i nawet w tym czasie ucieczka z tego bagna wydała się wręcz niemożliwa. Położenie osady było na tyle kłopotliwe, że tylko dokładniejsze zbadanie otoczenia, mogło dać mu jakąkolwiek szansę na sukces. Strażnicy byli wszędzie. Pilnowali go jak psy, węsząc i zaglądając do izby średnio co kilkadziesiąt minut. Byli wszędzie. Wszędzie. Tak jak Nine, który wydawał się mieć na niego wyjątkowo pilne oko.
  Dźwięk jaki rozległ się przy otwieranych drzwiach frontowych mógł nie wydać mu się niczym nadzwyczajnym. Często o tej porze przynosili mu jedzenie, ale teraz kiedy w uchylonych wrotach stanął Nine, wizja porannego posiłku zniknęła bezpowrotnie.
  — Widzę, że się obudziłeś, blondasie — zakomunikował. Tętniące za jego plecami życie już zdążyło nabrać tempa. — Wstawaj. Ktoś chce cię poznać.
  W jego dłoni nie było widać ostrza, które zazwyczaj trzymał dla bezpieczeństwa. Te dni i ‘dobre’ sprawienie na jakiś czas zbyło z twarzy mieszkańców podejrzenia, a z ciała Jekylla piętno bezwzględnego wroga.


► Temperatura wynosi około  6°C.
► Całkowita swoboda w działaniach.
Jekyll: obolałe nadgarstki.
►  Deadline: 07.04.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Czuł na sobie ciężar obcego spojrzenie, ale nie reagował, jakby całkowicie zobojętniał na takowy. Jego zielona ślepia koncentrowały się na sylwetce kobiety i dwójki dzieci, ani razu nie zerknął w kierunku przykutego do łóżku mężczyzna. Chociaż oddychał i odczuwał ból, był niemal martwy. Podskórnie czuł, że zamaskowany mężczyzny spisał go na straty, skoro ich rozmowa nie obracała się wokół niego, a Bernardyn nie miał zamiaru wychodzić z żadną inicjatywą. Nie był wybawicielem, cudotwórcą. Jego kompetencje zamykała się w medycznym fachu, a takowy nadal nie stawiał go na równi z Bogiem, chociaż nie raz dokonywał cudów.
  Rozluźnił mięśnie. Najwyraźniej zamaskowany zaakceptował jego umiejętności i dopisał mu etykietę przydatny, a przynajmniej tak wywnioskował z rozkazu, który padł z jego ust w kierunku rudzielca. Ten posłusznie dostawał się do polecenia Nine i wyszedł z pomieszczenia, chociaż lekarz wolał aby został. Czuł się pewniej, kiedy wiedział, że nie jest sam na sam z tym szaleńcem, życzącym mu śmierci. Zacisnął dłoń na trzymanej w ręce butelce. Zawsze mógł ją rozbić na jego głowie w ramach samoobrony, ale najwidoczniej ten parszywiec nie miał w stosunku do niego złych zamiarów.
  Podniósł się z klęczek, w dalszym ciągu ściskając w palcach szklany pojemnik. Nie odwrócił głowy w kierunku człowieka, który w tych warunkach miał nad nim pełną władzę.
Skurwiel.
  — Jad ścierwojada, płatki kwiatu luny i el — wyrecytował z pamięci skład leku, ale nie podał konkretnej ilości, bo w tej chwili nie był w stanie jej ocenić; wszystko zależało od organizmu chorych. Każdy reagował inaczej, chociaż dawka benseraizdum była dla każdego taka sama.
  Przemieszczał w palcach buteleczkę w nerwowym geście. Nie wiedział, czego mógł się spodziewać. Nigdy nie był w takiej sytuacji. Stracił nad nią całkowicie kontrolę. Był skazany na łaskę, a przecież nienawidził tego słowa. Zamarł słysząc odgłos kroków i wówczas odwrócił wzrok, ale akurat wtedy barczyste plecy i ramiona mężczyzny zniknęły w drzwiach, a w nich ukazały się dwie, także wyposażone w mięśnie postacie.
  — Umiem chodzić — warknął pod nosem, czując obcy dotyk na swoich dłoniach, ale jego słowa nie odniosły zamierzonego rezultatu; odbiły się echem od ścian w towarzystwie niepokoju.

~*~

  Zerknął na wierzch dłoni. Na powierzchni skóry oznaczało się kilka pojedynczych śladów po płytkach paznokciach; w ten sposób doktor zaznaczał upływ dni, które minęły od chwili, kiedy został zaprowadzony do jaskini, w celu przeprowadzenia diagnostyki na kobiecie i jej dzieciach. Czuła się lepiej. Przeciwieństwie do Jekylla, zaczęła mówić, jeść, swobodnie oddychać. Bernardyn otwierał usta tylko w konieczności, jadł mało, prawie wcale, w obawie, że zostanie otruty, a oddech ulatujący z jego ust niemal w ogóle nie przekonywał go do życia. Powoli tracił nadzieje, że kiedykolwiek stąd ucieknie, a jednocześnie starł się, aby obdarzano go zaufaniem. Zaciskał zęby, udając miłego. Dużo się uśmiechał. Korzystał z uroku osobistego i miał wrażenie, że tubylcy zaczęli traktować go bardziej przychylnie, serdecznie, oprócz Nine'a. Mężczyzna mu nie ufał, zresztą całkowicie słusznie.
  Skonfrontował dłoń z miękką, lśniącą sierścią psa. Przywykł do jego obecność. Ogrzewał go w nocy, alarmował o zbliżającym się niebezpieczeństwie w charakterze obcych. Podnosił wówczas łeb i węszył w celu rozpoznania woni intruzów, budząc Bernardyna ze snu, który nigdy nie był trwały, głęboki. Chyba powoli zaczynał rozumieć, dlaczego Wilczur tak bardzo szalał za swoimi czworonogami. Zaczął lubić dobermana i jego ciche, ale wierne towarzystwo. Przestał go przestrzegać w kategorii strażnika. Coraz częściej rozpatrywał jego istnienie w innych kategoriach; traktował go poniekąd jak współtowarzysza niedoli. Byli skazani na swoje towarzystwo.
  Drzwi uchyliły się wówczas, gdy ogrzewał swoje dłonie przy palenisku. Niemal od razu wyczuł sannie w żołądku; zbliżała się pora posiłku, ale na widok zamaskowanego mężczyzny syknął pod nosem kilka przekleństw. Dłoń zacisnęła się na sierści psa, który z łatwością mógł wyczuć niepokój zaalarmowany przez mocne bicia serca w piersi lekarza.
  — Kto? — zapytał, ale nie spodziewał się, że zostanie mu udzielona odpowiedź. Niechętnie dźwignął się na rękach. Nienawistne spojrzenie wbiło się w oczodoły maski. Podskórnie wyczuwał intencje mężczyzny; nie były w żadnym wypadku ucieleśnieniem dobroci. Nienawiść była odwzajemniona. Podszedł do Nine'a. Pies podążył zanim jak cień. — Powiesz mi w końcu, kim jesteś? — podsunął po chwili, ciut prowokacyjnie. Na jego ustach pojawił fałszywie pokorny uśmiech. — Chciałbym zetrzeć złe wrażenie, które po sobie pozostawiłem. W końcu jesteśmy skazani na swoją obecność. — Szorstkość w głosie wyparowała, tak samo jak drwina w oczach. Zaśmiał się w duchu. Był naiwny, a może już zapoznał się z taktykami doktora?
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Facet nadal stał u progu. Jedną ręką trzymał drzwi, a drugą dłoń miał upchniętą w kieszeń spodni — w tej samej, w której zniknęła żółta chusta Jekylla. Nadzieja, że nadal tkwiła w tym miejscu była nad wyraz płonna. Nine nie wyglądał na faceta, który lubił mieć przy sobie zbyt wiele. Jekyll mógł zauważyć, że jego codzienny strój ograniczał się zawsze do tych samych brudnych, ciemnych spodni, bluzy, skórzanej, podartej kurtki ze skóry i miecza, który trzymał u swojego boku. Szlajał się z nim wszędzie. Nawet po własnym obozie.
  Kiedy postać blondyna przybliżyła się, on nie drgnął nawet na minimetr. Jego silnie zbudowane ciało, wyglądało teraz jak głaz zasłaniający wejście do tajemnej krypty.
  — Dowiesz się w swoim czasie — mruknął nieprzyjemnie pod nosem, najpierw z odrazą przyglądając się psu, który jak na zawołanie podniósł się za ich ‘więźniem’, dopiero potem obrócił się do niego bokiem, gotowy opuścić chatę w jak najszybszym czasie. Zatrzymało go jednak kolejne pytanie. Palce na drewnianym obiciu zacisnęły się.
  — Niektórych wrażeń nie da się wymazać. Nie staraj się tego zmieniać, Kyllie.
  Obrócił twarz aby na niego spojrzeć. Maska trzymała się na silnym pasie z tyłu jego głowy. Kiedy tak spoglądał na niego z boku, Jekyll mógł dojrzeć bliznę na kości szczęki sięgającą ucha (duże rozlegle popażenie), ale mężczyzna szybko się obrócił i stanął do niego plecami, wymierzając krok w kierunku osady.
  — Ruszaj się. I zostaw tego przeklętego kundla.

  Nie szli długo. Nine zaprowadził Bernardyna do niewielkiej otwartej na osadę chaty. W jego oczy mógł od razu rzucić się Tashima, który z zadowoloną miną rozmawiał z mężczyzną trzymającym dwie srebrne zębatki — zapewne części jakiejś maszynerii. Mechanik miał na nosie okulary, ale był względnie młody. Jego białe włosy zaczesane były w tył.
  Zauważyli Jekylla w tym samym momencie. Tashima wstał z krzesła na którym siedział i wyszedł mu na przeciw z wielkim zadowoleniem na ustach. Położył mu rękę na ramieniu. Ninę pozostał nieco w tyle, obserwował ich z uwagą i nie zamierzał się odzywać.
  — Kylle dobrze cię widzieć. Jak poranek?
  Jedyną osobą, która wydawała się w pełni zaufać lisowi był szpakowaty mężczyzna. Kiedy zobaczył na co stać medyka był w stanie zapewnić mu jak najlepszych warunków, dlatego każda jego prośba była rozpatrywana z większym przymrużeniem oka. Nine syczał pod nosem za każdym razem kiedy, słyszał aprobatę ze strony Tashimy. Wydawało się, że zamaskowany buzuje się od środka.
  — Chciałbym ci kogoś przedstawić — powiedział i wskazał drugą dłonią jasnowłosego okularnika. —  Hope. Jest naszym cudotwórcą w zakresie mechaniki. Zajmuje się też różnymi błyskotkami, które wpadają nam w ręce podczas poszukiwań.
  — Jest o tobie głośno, Kylle – powiedział chłopak i uśmiechnął się lekko poprawiając okulary.
— Chciałem z tobą przedyskutować jedną sprawę… — zaczął Tashima wciągając subtelnie Jekylla do wnętrza chaty; wciąż trzymał rękę na jego ramieniu. — Wiem, że zaczęliśmy kiepsko. Ale ludzie cię pokochali. Posiadasz wielką wiedze medyczną. Potrzebujemy kogoś takiego jak ty. O tym już wiesz, ale… Czy zechciałbyś przyłączyć się do naszej grupy? Jedzenie, ciepły kąt… Nie zaznasz tu zimna, nie zaznasz niebezpieczeństwa. Chcę po prostu abyśmy dobrze żyli. Rozumiesz mnie?
  Nine pomimo iż stał przy drzwiach wydawał się usłyszeć te słowa. Syknął pod nosem i założył na siebie ręce. Dłonie zacisnął w pięści.


► Temperatura wynosi około  6°C.
► Całkowita swoboda w działaniach.
►  Deadline: 09.04.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Mężczyzna odmówił współpracy. Nie przyjął wyciągniętej w jego kierunku ręki na zgodę, chociaż taki gest rzadko wychodził z inicjatywy Bernardyna; potoczył wzrokiem po prawym profilu. Nie umknęła jego uwadze blizna. Fala gorąca przeszła wzdłuż kręgosłupa i oblała jego policzki. Wielokrotnie wyrywał na ciele swoich ofiar podobne znajome. Czy ta blizna również była jego autorstwa?
  Wzruszył ramionami, jakby w ramach niemego komentarza na odpowiedź mężczyzna. Nie miał w zwyczaju drążyć tematu, jeśli druga strona nie wykazywała podobnych chęci. Złapał w zęby dolną wargę, w głowie knując okrutny plan zemsty. Chęć, by poderżnąć mu gardło zwiększyła się.
  — Psy wyczuwają emocje. Pewnie dlatego cię nie lubi — rzucił. Na jego wargi wślizgnął się kącikowy uśmiech. Doberman nie darzył Nine'a sympatią, a przynajmniej takie odniósł wrażenie. Czasem na niego warczał, gdy wykonywał zbyt agresywny gest w kierunku osoby, którą miał pilnować i lekarz był mu wdzięczny.
  Pojedynczy gwizd przedarł się przez gardła Jekylla. Doberman znalazł się przy jego nodze, gdy opuszczał pomieszczenie.
  — Tashima mówił, że ma mnie pilnować — odparł, bo najwyraźniej zamaskowany z jakiegoś powodu nie chciał, by czworonóg im towarzyszył, a Dr miał szeroko w poważeniu jego zdanie. W otoczeniu psa czuł się bezpiecznie. Wiedział, że zareaguje, jeśli mężczyzna zechce go zaatakować, chociaż nie mógł, a dowodem na to był uśmiech, który ukazał się na obliczu szpakowatego mężczyzna. Jekyll odwzajemnił ten uśmiech, zadowolony, że zamaskowany schował się w cień. Doberman natomiast otarł się najpierw o jego nogę, a potem zainteresował się swoim prawowitym właścicielem. Ogon poruszył się w ramach ukazania radości na widok mężczyzny.
  — Nie mogę narzekać, ale widok Nine'a z samego rana nie poprawia człowiekowi humoru — powiedział luźno, niby przekształcając własne słowa w żart, ale  uważał, że poranek, który został mu zaserwowany zasługiwał na miano chujowy.
  Lis potoczył wzrokiem po elementach otoczenia, ale ostateczni zatrzymał go na swoim rozmówcy, niemniej jednak po zaprezentowaniu mu sylwetkę mechanika, obejrzał się za nim. Uśmiech nadal widniał na jego twarzy. Był fałszywy, ale sprawiał wrażenie wiarygodnego. Dobra mina do złej gry. Nadal chciał stąd uciec, ale jednocześnie wiedział, że nie uda mu się to, dopóki nie wzbudzi tubylcach sympatii i nie stanie się jednym z nich. Potrzebował akceptacji.
  Skinął głową w stronę okularnika, z tym samym grymasem szczęśliwości przyklejonym do warg, ale z gardła nie padł żaden dźwięk. Pozwolił poprowadzić się w głąb pomieszczenia, czując na ramieniu obcy dotyk. Nie odsunął się jednak. Wsłuchiwał się w słowa, które wypowiadał szef organizacji. Nadal nie był w stanie określić kim byli ci ludzie. Ciągle pilnowany, nie uzyskał zbyt wielu informacji. Miał nadzieję, że wyciągnie cokolwiek ze swojej pacjentki, do której wróciło życie, jednak ona też trzymała język za zębami.
  — Sugerujesz, że czas się ustatkować?  — zainteresował się, chociaż niewątpliwie to wszystko do pewnego stopnia zaczęło go intrygować. Chciał poznać odpowiedź, na pytania, które takowych wymagały. Czym zajmowali się ci ludzie? Co znajdowało się w tajemniczych przesyłkach doręczanych przez ptactwo? Dlaczego ta młoda dziewczyna chciała ich zdradzić, okraść?
  — Rozumiesz mnie?  
  Przełknął niemal bezdźwięcznie ślinę.
  Rozumiał, aż za dobrze. Domyślał się też, że było to poniekąd oferta nie do odrzucania. Jeśli powie nie zadbają o to, by wymazać jego istnienie. Podskórnie wyczuwał w tym wszystkie drugie dno. Byli zamkniętą społeczności, a takie działały inaczej; nie dopuszczały nikogo z zewnątrz, dopóki nie poświadczy swoimi umiejętnościami o swojej przydatności.
  — Owszem, chcę. Nie mógłbym prosić o więcej. Mam dość podróży, odmrożonych kończyn i głodu, a wy macie sprzęt, bogaty asortyment oraz możliwości, jednak nadal nie mam pojęcia, czym się zajmujecie — podsunął ostrożnie. Najprawdopodobniej stąpał po kruchym lodzie, który mógł w każdej chwili pęknąć, ale potrzeba wiedzy górowała nad rozsądkiem. Zerknął kątem oka na profil mężczyzny w celu zweryfikowania jego reakcji, jednak odczytanie jakiekolwiek emocji graniczyło z cudem. — Nie odpowiadaj, jeśli nie chcesz. Nie nalegam — zrehabilitował się, na wszelki wypadek, gdyby Tashima poczuwał się do takiego obowiązku. Nie chciał, by zrezygnował ze złożonej oferty. By mieć jakąkolwiek szansę na ucieczkę, musiał stać się jednym z nich.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Dręczy cię? — zapytał konspiracyjnie, spoglądając w jego zielone ślepia. Zatrzymał się i zabrał rękę z ramienia blondyna.  Byli już jakiś kawałek od drzwi — choć z tej odległości nadal były widoczne (objęte ciemną posturą Nine’a). Teraz znajdowali się wśród rupieci — dużego stosu żelastwa, które najwidoczniej kolekcjonował Hope. — To typ osoby, która ma problemy z kontaktami i wyrażaniem emocji. To ociera się o jego przeszłości. Porozmawiam z nim.
  Tashima stanął na przeciw lisa wpatrując się w jego oblicze. Doberman, który pałętał się u jego stóp szybko odnalazł silną i ciepłą dłoń wodza, którego palce zatopiły się w krótkiej kującej sierści. Pies merdał długim ogonem bijąc się po bokach.
  — Polubił cię — wskazał na psa podbródkiem i sięgnął po kubek z parującym naczyniem, aby zatopić w nim usta, drugą dłonią wskazał na małą drewnianą szafkę, która musiała pełnić tu rolę stołu. Na brudnej, zakurzonej powierzchni znajdowało się jeszcze  dwa naczynia — jedno upite w połowie, zapewne zależące do Hope’a, drugie przygotowane dla ‘Kylle’. Herbata. Earl Grey.
  W tle rozległo się rzępolenie jakiegoś starego silnika, który zapewne Hope wprawił w ruch.
  — Nie ma jeszcze imienia — kontynuował. Patrzał jak pies wacha kąty warsztatu. — Jest z nami od niedawna. Możesz go nazwać, zawsze miałem  problemy z dobieraniem imion. Może dlatego nie mam dzieci — kaszlnął,  odłożył kubek na stół i spoglądnął ponownie na Bernardyna. Jego odpowiedź spowodowała, że w szarych oczach wciąż migotały iskry zadowolenia, nie potrafił opanować uśmiechu cisnącego się na usta.
  — Podoba mi się twoja odpowiedź. Nasza branża… — przeciągnął ostatnią sylabę i przesunął palcami po podbródku, spoglądając w sufit, jakby zastanawiał się w jaki sposób najlepiej określić glebę na jakiej postawił swój fundament. — W głównej mierze żyjemy z handlu. Handlu, tak.
  W oku Tashimy przetoczył się dziwny błysk, ale zniknął w momencie kiedy podszedł do nich Hope. W dłoni trzymał jakieś pudełko. Szpakowaty mężczyzna od razu na niego spojrzał, nakierowując rozmowę ponownie na zamierzony kierunek:
  — Niemniej, powtórzę się: cieszy mnie twoja aprobata. Zamierzałem złożyć ci propozycję, która mogłaby cię zainteresować. Nie proponuję takich rzeczy byle komu, szanuję cię i jeśli masz stać się jednym z nas…
  — Rentgen — wtrącił nagle Hope, spoglądając uważnie w twarz lisa. — Rentgen, który skanowałby ciała pacjentów. Diagnozy byłyby szybsze i skuteczniejsze, nie żebym wątpił w twoje — chrząknął i znów poprawił okulary. — Ludzkie oko nie dorówna technologii. Wielu wraca z misji będąc w stanie śmiertelnym, a to ostatnie zdarzenie…
  Tak, dwa dni temu Jekyll miał okazję zająć się mężczyzną z pogruchotanymi żebrami i niemal zmiażdżoną ręką, w której utkwiły części metalowego pręta.
  — Znalezienie przyczyny wymaga czasu. Czas zabiera życie. Rozumiesz mnie, Kylle? — dokończył Tashima; spoglądał na niego zawzięcie, z lekkim napięciem czającym się w kącikach oczu. — Hope jest ekspertem, byłby w stanie ci to załatwić, o ile byś był zainteresowanył.


► Temperatura wynosi około  6°C.
► Całkowita swoboda w działaniach.
►  Deadline: 10.04.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Machnął niedbale ręką, jakby przeganiał muchę latającą tuż nad uchem, jednocześnie przemieszczając spojrzenie ma elementach dekoracyjny warsztatu mechanika. Nie chciał, by Tashima poruszał z Nine'm kwestię ich relacji; sam nie wiedział, jaką wyrządził mu krzywdę, a opcji było zdecydowanie zbyt wiele, by się tego domyśleć na podstawie jego alergii na obecność Dr w swoim najbliższym otoczeniu.
  — Nie musisz. Sam z nim pomówię. Wydaję mi się, że to kwestia zaufania. W końcu jestem przybłędą nie wiadomo skąd — odparł; sam nie darzył zaufaniem większości osób w kryjówce DOGS, więc w tym aspekcie byli bardzo do siebie podobni, chociaż wiedział, że w tym wypadku emocjonalny marazm zamaskowanego miał drugie dno.
  Zatrzymał się niemal natychmiast, zerkając szpakowatemu mężczyźnie prosto w oczy. Dopasował stan swoich ślepi, do mimiki twarzy; błyszczały radośnie, nawet jeśli w myślach wyrzucał z siebie kilka wiązanek przekleństw za jednym zamachem, zatem zmiana tematu została potraktowana przez niego szerszym uśmiechem. Odczuł ulgę.
  Zerknął na dobermana. Z reguły nie przepadał za zwierzętami, nawet Sadie nie traktował zbyt wielką dozą sympatii, a mimo to przelał takową psie. Pisie, który nie należał do niego i w każdej chwili mógł zatopić zęby w jego skórze będąc pod presją rozkazu prawowitego właściciela. Wyczuwał podskórnie, że łagodna natura była powierzchniowa.
  Zanim podszedł do stolika i zgarnął kubek z ciepłą herbatą, przykucnął przy pchlarzu i zmierzwił wierzchem dłoni szorstką w dotyku sierść.
  — Skoro tak, co powiesz, by nazywał się Hades? — podsunął, zerkając to na Tashimę, to na psa, który przytulił pysk do ręki lekarza, domagając się więcej pieszczot. Otrzymał je. — Chyba mu się spodobało — stwierdził. Podrapał go za uchem i wycofał dłonie, wstając. Z niecierpliwością wyczekiwał na dalszą część wypowiedzi herszta tej bandy.
  Złapał w dłonie ciepłe naczynie i przyjrzał się jego zawartości, pociągając nosem, w celu rozpoznania herbaty po zapachu.
  — Angielska? — dopytał zdziwiony. Przycisnął wargi do brzegu kubka i zamoczył usta w płynie; miała głęboki aromat dzieciństwa, które Bernardyn przeżył w swojej ukochanej ojczyźnie.
  Pił szybko, łapczywie. Oparzył język i gardło, ale z jego ust nie potoczył się syk. Tęsknił za cholerną Earl Grey. Nawet nie przepuszczał, że ulokuje w głupiej herbacie swój sentyment do Londynu. Damn it.
W głównej mierze żyjemy z handlu.
  Jekyll odstawił do połowy opróżnione naczynie. Handel nie był szczególnie opłacalny, przynajmniej tak zawsze Dr się wydawało. Desperacji nie posiadali pełnych portfeli, ale na chuj drążyć temat. Nie chciał się w niego zagłębiać, choć w głowie kształtowała się myśl - czym? Taka odpowiedź była dla niego więcej niż wystarczająca. Musiała taka być.
  Dr zerknął na Hope'a, który do nich podszedł. Jaką pełnił rolę w tej dyskusji? Otóż Dr wątpił, że obecność mechanika była przypadkowa. Zacisnął mocno szczękę, w celu stłumienia niepotrzebnych słów, które chciała się wyrwać z gardła. Po prostu słuchał, a w międzyczasie uśmiech wygasł, na jego miejsce wstąpiła zaduma.
  — Jestem zaskoczony — wyznał, chociaż doszukanie się na jego obliczu takiej emocji graniczyło z cudem. Pierwszy raz od dawna miał wyraźny problem, by skonstruować myśli. Elokwencja go opuściła, jak ciepło w ten felerny dzień, kiedy natknął się na smarkula, która stała się źródłem jego wszelkich problemów. — Rozumiem, ale, zanim podejmę decyzje, chciałbym poznać mechanizm tego urządzenia... rentgena — stwierdził; oferta była kusząca, warta rozważenia. Kiedy ostatnio oglądał zdjęcie rentgenowskie? Dawno, dawno temu, ale czy w ogóle było to możliwie?
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Doberman szczeknął głośno i otworzył pysk z którego wydostał się drgający różowy język.  Tashima spoglądnął na zwierzę i parsknął, potem z powrotem ulokował spojrzenie w medycznej przybłędzie; uśmiech nie zniknął z jego twarzy.
  — Z pewnością. Pasuje do niego. Na swój sposób jest królem piekieł — chrząknął ucinając myśl i sięgnął jeszcze raz po swój kubek. Napił się, jakby miał na nowo zakosztować smaku skrywanego wewnątrz napoju: — Punkt dla ciebie. Dobry jesteś.
Oczy mu zaiskrzyły jakby ta spostrzegawczość wywarła na niego duże wrażenie.
  — Hope już jakiś czas pracuje nad ulepszeniem naszych technologii. To złota rączka. Zaufałbym mu. — Tashima położył dłoń na ramieniu chłopaka. — Opracował uniwersalną kopie rentgena, która pracowałaby na tych samych warunkach z tym samym wynikiem, ale nie byłaby wielką maszynerią, a podręcznym przedmiotem.
  — Myślałem o soczewce. Poodrysowywałaby wzrok. Działałby na zasadzie… — Hope zatrzymał się, aby dobrze odnaleźć słowa. — Chcesz to widzisz. Komórki nerwowe odbierałyby impuls, który służyłby im za pozwolenie na podjęcie pracy. To do wyćwiczenia. Widziałbyś źródła ukrytego bólu, złamania, zwichnięcia. Cały szkielet i narządy wewnętrzne. Przyznam, że skonstruowanie czegoś takiego zajęło mi sporo czasu i nie jest to rzecz, która nie należy do najprostszych, ale potrzebuję osoby, która byłaby w stanie ją przetestować. Tę soczewkę.
  Tu spojrzał na Tashimę, który z brzękiem odłożył pusty kubek. Nie zostawił nawet kropli herbaty. Szpakowaty mężczyzna spoglądnął na Jekylla jakby oczekiwał jego reakcji. Jakiegokolwiek słowa.
  Hope podszedł do lisa i zatrzymał się tuż przed jego facjatą. Zmrużył oczy próbując coś dostrzec w zielonych tęczówkach. To zbliżenie było zbyt zaskakujące.
  — Miałeś już zabieg na oku — wyrzucił nagle, a źrenice Tashimy zadrżały. Hope był w tych słowach tak pewny, jakby sam posiadał zaaplikowaną soczewkę rentgenowską, ale przecież to byłoby bez sensu… — Jeśli się zdecydujesz musisz powiedzieć na czym polegał. Bez tego nie ruszymy. Najlepiej jakbyś podjął decyzję jeszcze dzisiaj.


► Temperatura wynosi około  6°C.
► Całkowita swoboda w działaniach.
►  Deadline: 19.04.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Mocniejszy uśmiech ułożył się na wargach Jekylla, ale nie podzielił się z mężczyzną żadnym komentarzem na temat psa. To nie on w tym momencie przepełnił myśli Dr, który skupił się wokół tajemniczej postaci instruktora maszyn; mężczyzna wzbudził w nim niemałe zainteresowanie. Był badaczem, odkrywcą. Jak Bernardyn. Ale..
  Naprawdę potrafił odwzorować działanie rentgena i zamknąć go w tak małym organie jakim było oko? Ciężko było w to lekarzowi uwierzyć; brzmiało zbyt abstrakcyjnie, a jednocześnie coś (instynkt) podpowiadał mu, że okularnik nie kłamał. Potoczył spojrzeniem po jego udekorowanej w smary twarzy, w próbie przyłapania go na takowym, ale na młodym obliczu nie odbiło się piętno oszczerstwa.  
  — Soczewkę?  — powtórzył w formie pytania, jakby nie dosłyszał, ale przecież w pomieszczeniu - mimo iż jego powierzchnia była niemal w pełni zagracona maszynami nieznanego pochodzenia, głos inżyniera pobrzmiewał w nim bardzo wyraźnie, więc ktoś pokroju Jekylla z wyostrzonym zmysłem słuchu, nie powinien mieć problemu z rejestrowaniem dźwięków.  — Jestem pełen podziwu twoich umiejętności i pomysłowości. Nigdy nie przepuszczałbym, że jest to w ogóle możliwe — przyznał, idąc na tymczasowy kompromis ze swoim przeczuciem i umysłem. Gdyby istniał taki przedmiot, pożądałby go jak klient burdelu najatrakcyjniejszą dziwką, którą ówże przybytek mógł zasugerować.
  Przez erupcje własnych wyobrażeń nie zanotował momentu, w którym Hope się do niego zbliżył. Dopiero jego głos wydobył go z ich odmętów. Był zdziwiony dedukcją mechanika, ale nie dał po sobie poznać ówże emocji. Jedyną zmianę, jaką mogły zaobserwować sokole oczy, było uniesienie brwi, ale żadne pytanie nie padło z ust Dr. Im mniej wiesz, tym lepiej śpisz, odkąd znalazł się w tym miejscu, powtarzał to jak mantrę. Chciał stąd uciec. Nie interesowała go mechanika ich działań.
  — Tak, ponad dwa miesiące temu, ale dokłada data wyleciała mi z głowy — przyznał. Kłamał; data zabiegu wyryła się w jego pamięci. Jakby mógł zapomnieć wykrzywionej w grymasie satysfakcji wrednej aparycji Niklasa? Do dziś nie potrafił wymazać tego obrazu z głowy. Kąciki ust Dr zadrżały, a po chwili uniósł je ku górze w charakterze uśmiechu. — Paskudna sprawa. Przerwanie wiązadeł. Zanim odnalazłem osobę, która świadczyła usługi okulistyczne i podjęła się zabiegu, soczewka była niemal bezużyteczna. Na miejscu starej zaaplikowano mi sztuczną. I całe szczęście. Udało mi się uniknąć jaskry wtórnej — wytłumaczył, po czym wzruszył ramionami. Nie wdawał się w szczegóły. Czuł, że takie informacje zadowolą mechanika. Miał podskórne wrażenie, że mężczyzna hobbistycznie interesował się chorobami oczu. Nosił okulary i szybko zaobserwował sztuczną soczewkę. Ni potrzebował więcej, by trwać w swoim przypuszczeniu.
   Widziałbyś źródła ukrytego bólu, złamania, zwichnięcia. Cały szkielet i narządy wewnętrzne.,
  — Chcę przetestować te urządzenie  — przyznał, zanim złapał w zęby język. Wiedział, że jego wątpliwości nie zostaną rozwijane słowami. Chciał przekonać się na własnej skórze, czy na pewno były wiarogodne.
Możesz stracić wzrok, Jekyll? Chcesz być do reszty życia ślepy na jedno oko?
  Rozsądek walczył, a zielone oczy zostały wbite w twarz okularnika. Podjął wyzwanie.


Ostatnio zmieniony przez Jekyll dnia 21.04.18 22:21, w całości zmieniany 1 raz
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Hope uśmiechnął się kiedy ostatnie zdanie dobiegło jego uszu. Nawet Tashima się wyprostował, a oczy wyraźnie mu zabłyszczały — dokładnie jak dziecku na wieść o urodzinach albo sztucznych ogniach. Nie potrzebował już więcej. To go usatysfakcjonowało; przepełniło dziwnym paraliżem chorej fascynacji, która wylewała się z jego twarzy jak wodospad.
  Inżynier potaknął głową i poprawił okulary.
  — A jednak. Czasem wątpiąc w drobne sprawy zapominamy jak skonstruowany jest świat. A niektóre przeszkody nie trzeba przeskakiwać. Można je również obejść, przeczołgać pod nimi jak pod zawaloną kłodą. To wszystko siedzi tutaj. — Zastukał palcami w skroń. Błysk lampy za plecami Jekylla oświetlił mu szkła. — Wystarczy tylko spryt.
  Jasnowłosy odszedł od nich wylewając czekające wiadro pełne wody do kominka, z którego po chwili buchnął dym. Wtedy też odezwał się Tashima, przerywając długi syk rozżarzonego węgla:
  — Która godzina?
  — O świcie.
  — Bądź przygotowany.
  Przez chwilę ich wymiana zdań wydawała się być szyfrem, ale Hope, obracając głowę rozwiał te wstępne wątpliwości. Na ustach miał wymalowany delikatny uśmieszek. Nie był złośliwy, a raczej — pełen ekscytacji.
  — Więc widzimy się jutro, Kylle. Śpij dobrze.
  A mówiąc to obrócił się ponownie w kierunku ognia i wrócił do swojej pracy przykręcając osmolone śruby do starej repliki.
  Silna ręka opadała na ramie Jekylla jak wór z węglem. Uścisk nie należał do Tashimy — ten okazał się nadal być tuż przed nim — z założonymi rękoma znów usadowił się na krześle. Za szczupłą sylwetką lisa górował Nine. Jego gęsty oddech uwięziony w masce uderzał o twarde struktury.
  — Nine, przygotuj Kylle’a. A później wróć do mnie. Chce z tobą pomówić.
  Tashima wciąż trzymał w dłoń filiżankę jak car zadowalający się najwyśmienitszym trunkiem w okolicy. Spoglądnął na dobermana i cmoknął na zwierzacie, a gdy te nie ruszyło ku niemu, nie odezwał się już słowem.

  Nine otworzył drzwi chaty i wpuścił blondyna do środka. Wrota zazgrzytały i trzasnęły. Kroki przemieściły się po pomieszczeniu; panele zajęczały żałośnie kiedy stawiał ciężkie obuwie. Chwila nieuwagi i długie nieprzyjemne ukłucie w kark. Silna ręka mężczyzny złapała lisa za nadgarstek – wciąż stał za jego plecami (ale spodziewał się, że ten zacznie się bronić). Byli blisko posłania. Bernardyn mógł poczuć chwilowe odrętwienie. Na początku było nieprzyjemnie i chłodne, ale z sekundy na sekundę ustępowało dziwnemu relaksowi…
  — Ludzie cię uwielbiają. Masz w sobie dar.
  Zironizował. Dźwięk słów jaki wypłynął w półmrok, nieoświetlonej wewnątrz izby nabrał grozy. Szeptał mu od ucha.
  Pochylił się, trzymając jego ciało i wpatrywał się uparcie w toksyczność zielonych oczu. Z tak bliskiej odległości Jekyll mógł zauważyć szarość tęczówek Nine’a.
  — Od długiego czasu zastanawia mnie jedno — podjął zniżając głos do ostrej chrypy. — Widzieli go również ci z trupy cyrkowej?
  Powietrze na moment zgęstniało, a Bernardyn zaczął odczuwać znaczny spadek sił.


► Temperatura wynosi około  6°C.
Jekyll: paraliżujący ból w karku. Zwiotczałe mięśnie — może nimi poruszać, ale ich siła odmawia posłuszeństwa. Po kilku minutach nastąpi wzmożona senność.
► Całkowita swoboda w działaniach.
►  Deadline: 23.04.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Off :: Archiwum misji

Strona 3 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach