Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 1 z 3 1, 2, 3  Next

Go down


ponad rok temu, RUDERA


 Wizyta w burdelu odbyła się bez żadnych bolesnych incydentów ze strony nieobliczalnego właściciela tego przybytku, choć lekarz wciąż rozmyślał o chłopcy z genotypem pandy. Żałował, że nie pobrał wycinku jego skóry, ale w chwili obecnej miał ważniejszy problem na głowie. Otóż jego mało optymistyczne  prognozy się sprawdziły; nie zdążyli wrócić przez zapadnięciem zmroku do kryjówki. Przed nimi najgorszy, ponad ośmiokilometrowy odcinek, bez eskorty światła niemal nie do przejścia. Bernardyn był realistą i nie chciał podejmować się tego ryzyka. W starciu z kłusującymi nocą głodnymi drapieżnikami on, jak i zarówno Nayami byli na straconej pozycji.
 Zmierzchało, a to oznaczało, że czas najwyższy podjąć decyzje o noclegu. Wybór miejsca na takowy co prawda był ograniczony - mieli do dyspozycji zaledwie ruderę, która nie imponowała swoim wyglądem. Lekarz podjął decyzje o skorzystaniu z jej usług, do czego nie musiał przekonywać swojej młodszej towarzyszki. Miała trochę więcej oleju w głowie niż jej rodzice, a przynajmniej chirurg życzyłby sobie, by nie dostarczyła mu rozczarowań swoją lekkomyślnością.
 — Tutaj się zatrzymamy — oświadczył bez skonsultowania swojej decyzji z dziewczyną, gdy pokonali kolejne kilka metrów. Entuzjazm nie opuszczał córki Lechera, ale na szczęście Jekyll wykazywał całkowitą odporność na jej nieposkromiony hart ducha, który poniekąd wychodził mu już bokiem; był wujkiem-zgredem, ktoś musiał nim być i padło akurat na niego.
 Rzucił jej kontrolne spojrzenie, po czym, nie pukając, otworzył drzwi, które zawyły na zawiasach, ale nie wszedł jak do siebie. Postanowił wspaniałomyślnie uszanować prywatność ewentualnych lokatorów, w końcu tego samego oczekiwał od członków psiarni, którzy postanowili z różnych pobudek złożyć mu wizytę w pokoju nr 139.
 — Jest tu kto? — zapytał przed przekroczeniem progu, ale nie otrzymawszy odpowiedzi, wszedł do środka.
 Ugościła ich ciemność i zapach kurzu. Jekyll wyjął z kieszeni małą, podręczną latarkę i poświecił snopem światła po wnętrzu pomieszczenia. Domek składał się z jednej izby. Jej wyposażenie było marne, ale nietragiczne. Można byłoby rzecz, że luksusowe, biorąc pod uwagę panujące warunki na Desperacji. Namierzył na małym stoliku niedopaloną świece. Poszedł do mebla i ujrzał na jego blacie rozlany wosk.
 — Chyba ktoś tutaj niedawno pomieszkiwał. Masz zapałki? — zwrócił się do swojej towarzyszki, chociaż podejrzewał, że znajdzie je w zakurzonej szafie upchanej w rogu pomieszczenia. Skoro jest świece, gdzieś musiał być również ogień. Nakazywała to logika. Przemieścił się zatem do szafy i otworzył ją na oścież, by przetestować swoją teorię w praktyce. Rozejrzał się po jej wnętrzu; zapałek nie znalazł, ale był tam butelki. Może alkohol. Oby. Zaschło mu w gardle, a poza tym miał ochotę na coś mocniejszego. — Mamy co świętować? — Poszukał w głowie dnia, w którym odbierał poród Hemofilii. Cholera, za wcześnie na celebrowanie urodzin młodej.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

 Sam przebieg wizyty nie był aż tak ważny jak sam fakt, że wykonali otrzymane zadanie z niejakim sukcesem. Może dla Bernardyna nie stanowiło to żadnego szczególnego osiągnięcia, dla Nayami plasowało się jednak wysoko na skali wydarzeń wartych uwagi. Przede wszystkim przecież uwielbiała być przydatna i udowadniała to na każdym kroku, chłonąc jak gąbka nawet najmniejsze i najmniej znaczące pochwały pod swoim adresem. Czyż teraz też nie towarzyszyła medykowi niezwykle dzielnie? Ależ jak najbardziej! A po powrocie z pewnością zakręci się gdzie trzeba i lada moment znajdzie sobie nowe zadanie, by zasłużyć na jeszcze więcej uznania. Bezczynność tak czy owak nie leżała w jej naturze.
 Pewnie po drodze zagadałaby Jekylla na śmierć, gdyby po wyjściu z burdelu nie zauważyła, że stary, dobry pan dochtór nie był chyba w szczególnym nastroju do pogaduszek w drodze. Odbyła więc kilka fascynujących dialogów we własnej głowie, podskakując odrobinę przy co drugim kroku i co nieco tracąc kontakt z rzeczywistością. W pewnym momencie zmuszona była zauważyć wreszcie, że wyraźnie się ściemniało; oni zaś nadal byli dość daleko od kryjówki. Wizyta u ojca musiała się przeciągnąć i stąd właśnie ten niespodziewany zwrot akcji. Byłaby oczywiście skrajnie głupia, gdyby chciała protestować przeciwko planowi znalezienia noclegu, nie mogła jednak powstrzymać subtelnego grymasu niezadowolenia.
 — A byłam umówiona na wieczór — mruknęła nieco naburmuszona. Mimo nieco absurdalnego wydźwięku, jej słowa były jak najbardziej prawdziwe. Zastanowiła się szybko, czy z obecnego położenia jest jeszcze w stanie coś na to niefortunne zrządzenie losu poradzić, niestety jednak – wychodzenie po zmroku zakrawałoby o kompletne szaleństwo. A jeszcze jej życie miłe.
 W ślad za Jekym wślizgnęła się do znalezionej na trasie chatki. Swoją drogą, co za szczęśliwy traf! Gdyby nie przypadkowe domostwo, noc musieliby pewnie spędzić na drzewie, w jakiejś mało wygodnej norze czy w innym na szybko skonstruowanym schronieniu. Ich podziemne pokoje w siedzibie gangu też daleko miały do apartamentów w kilkugwiazdkowych hotelach, ale przynajmniej przewidywały czasem takie luksusy jak drzwi, sfatygowany materac czy jakieś okrycie. A przede wszystkim zawsze miało się dach nad głową.
 — A niewykluczone — rzuciła w odpowiedzi na pytanie, niezwłocznie rozpoczynając sekwencję gorączkowego przeszukiwania kieszeni. Miała tego trochę, więc chwilę zajęło, nim z ukrytego zakamarka wewnątrz bluzy wydobyła grzechoczące pudełko. W środku ostały się jeszcze może dwie czy trzy zapałki, ale wprawnej osobie powinna doskonale wystarczyć jedna. Nadstawiła więc Bernardynowi uchyloną kartonową szufladkę, coby się poczęstował, po czym resztę schowała na miejsce. Takiego skarbu zdecydowanie nie chciałaby zgubić.
 — Mamy co świętować?
 — Zawsze możemy świętować to, że oboje jeszcze żyjemy. A co? — Zajęta oglądaniem przeciwległej części izby, nie miała najmniejszego pojęcia o odkryciu lekarza. Do zwiedzania nie było zbyt wiele, a jako że nie udało jej się poczynić żadnych przełomowych odkryć, z pewnym rozczarowaniem wyjrzała przez maleńkie okienko. Słońce chyliło się coraz niżej, a lada moment miało na dobre zniknąć pod linią horyzontu.
                                         
Insomnia
Maltańczyk     Opętana
Insomnia
Maltańczyk     Opętana
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nayami Leather


Powrót do góry Go down

 Spojrzał przez ramię na jej bladą w świetle latarki twarz.  Doszukiwał się w jej oczach kłamstwa, ale go nie odnalazł. Najwyraźniej mówiła prawdę. Była z kimś umówiona.
 — W takim razie bardzo mi przykro. Musisz przełożyć randkę na jutro — stwierdził, lecz na próżno było doszukiwać się w tonie jego głosu skruchy; nie pytał też, kim był ten szczęściarz, choć rzecz jasna był pewien, że nie zasługiwał na jej rękę. Przywykł, że miała dwie. Poza tym - nie daj medycyno! - przyszłaby do niego o poradę, a co on - specjalista ds. zadawania bólu - mógłby wiedzieć o sprawach sercowych. By nie uchodzić za niekompetentnego prędzej czy później opowiedziałbym jej o tym, jak wyjmuje się z piersi organ pompujący krew do naczyń krwionośnych. Zemsta doskonała, gdyby została dotkliwie zraniona przez wybranka.
 Znowu skierował swój wzrok na znajdujące się w szafie butelki. Jakby nie mógł nadziwić się temu znalezisku. Jakby traktował jak na równi z najznakomitszymi dziełami sztuki.
 — Zuch dziewczyna.
 Podszedł do niej i ujął w dłoń patyczek z drewna. Wcisnął Nayami latarkę do ręki, po czym energicznie potarł zaczerwienioną końcówkę zapałki o szorstką powierzchnie bocznej ściany pudełeczka, draskę. Gdy w akompaniamencie cichego syku główka rozświetliła się niewielkim płomieniem, przyłożył ją do knota świecy, który po chwili zapłonął, oświetlając wnętrze izby wątłym światłem. Odebrał dziewczynie latarkę; zagasił ją, umieszczając na powrót w kieszeni.
 — Wiedziałem, że wymyślisz odpowiednią przykrywę, która bez wyrzutu sumienia pozwoli nam na opróżnienie o to tych dwóch zacnych butelek — rzekł, zachwycony jej kreatywnością. Obrósłby w piórka, gdyby była jego rodzoną córką.
 Ponownie podszedł do otwartego mebla. Wyjął z niej przezroczysty trunek. Odkorował butelkę, ale by to uczynić, wykrzesał z siebie odrobinę siły. Poczuł nienachalną woń spirytusu. Alkohol. Szczęście jednak potrafiło zademonstrować mu swoje zęby.  
 — Nie jestem pewny, czy nie wyzionę po tym ducha, więc pierwsze kilka łyków należy do mnie — oświadczył; gdyby był z kimś innym niż Kundelka, na pewno uprzednio uczyniłby z niego królika doświadczalnego i bez skrupułów przetestowałby na nim ten trunek, ale na niej nie planował niczego wypróbowywać. Nie po to wyjął ją z łona matki, by teraz uśmiercać przez swoje własne pragnienie i brak wstrzemięźliwości, a raczej kontrolowany alkoholizm, tak. — Poza tym musimy pić z gwintu, bo nie widzę nigdzie szklanek — dodał, a na potwierdzenie swoich słów zacisnął wargi na szyjce od butelki i przechylił ją, konsultując przełyk z palącym płynem. Wzdrygnął się, gdy przełknął pierwszą dawkę procentów. — Paskudne — ocenił — ale da się pić.
 Odczekał kilka chwil. Czuł się mniej więcej jak przed spożyciem, więc nie doszło do żadnych komplikacji. Podał zatem dziewczynie butelkę, o ile nie brzydził ją fakt, że została przez niego napoczęta.
 — Usiądź sobie i wypij za nasze zdrowie — zachęcił ją łagodniejszym tonem niż dotychczas. W niewielkim oddaleniu od niej była ulokowana prycza, sam wybrał krzesło. Przesunął go stopą ku jej siedzisku, czemu towarzyszyło szuranie i usiadł na nim, wcześniej stawiając na stoliku, obok świeczki, drugą butelkę. Noc była jeszcze młoda. Starczy im czasu. Do tej pory matka trzymała młodą na łańcuchu, więc nadszedł odpowiedni moment, by ją z niego spuścić.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

 — Randkę? — Prychnęła pogardliwie. — Jeszcze mnie do reszty nie pokręciło.
 Prawda była o wiele bardziej przyziemna, ale też i w pewnym sensie lepsza niż wniosek wysnuty przez Bernardyna. Chwilowo jednak postanowiła nie wyprowadzać go z błędu. Zabawna była myśl, że komuś może się wydawać, iż młoda wymordowana dorobiła się absztyfikanta. Przypinana do niej łatka dziewczyny agresywnej i niezależnej nie mogła przysporzyć jej tłumu wielbicieli, co zresztą uznawała za spory plus. Już i tak zdarzało się, że latali za nią nie mający nic lepszego do roboty opiekunowie, z jakiejś przyczyny przekonani, że po postawieniu stopy dwa metry od kryjówki nagle zapadnie się pod ziemię albo zostanie z miejsca zabita przez pierwszą lepszą bestię. Nic jej chyba nie drażniło bardziej niż konieczność ciągłego gubienia ogona, gdy tylko przyszła jej ochota choćby na głupi spacer – o istotniejszych przedsięwzięciach już nawet nie wspominając.
 Krótka pochwała jakby dodała kilku centymetrów jej nikłemu wzrostowi, a zadowolony uśmiech ozdobił twarz. Takimi właśnie miłymi słowami należało ją od czasu do czasu podkarmiać, a można było zauważyć wspaniałe efekty. Uznanie ze strony Jekylla miało zaś podwójną wartość, gdyż on właśnie jako jeden z nielicznych mógł się pochwalić swego rodzaju autorytetem w oczach Kundelki.
 — No wiesz — uśmiechnęła się z udawaną skromnością — daj mi dowolny cel, a ja dorobię do niego ideologię. — Wzruszyła lekko ramionami. Jeżeli natura obdarzyła ją czymś w nadmiarze, to zdecydowanie była to wyobraźnia. Zazwyczaj miała tysiąc pomysłów na minutę, a że większość z nich dla logicznie myślącego człowieka nie miała najmniejszego sensu... to już inna sprawa. Nic zaś nie mogło zdziwić młodej Leather, która swego czasu dla żartu podawała odległość w arbuzach, a jednego lata postanowiła hodować kawałek patyka jako ulubione zwierzątko (pomysł umarł śmiercią naturalną, gdy ktoś "przypadkiem" zgarnął Pana Gałązka na podpałkę). Czymże więc było podanie powodu dla dzisiejszego świętowania? Pierwszy, który przyszedł jej do głowy, był w gruncie rzeczy najprostszy; kolejne wspaniałe propozycje szczyciły się stopniowo coraz mniejszym sensem i niektóre byłyby pewnie całkiem zabawne, ale skoro nie były potrzebne, mogła zachować je na zaś.
 — Nie jestem pewny, czy nie wyzionę po tym ducha...
 — Wątpię, złego diabli nie biorą. — Wyszczerzyła się ironicznie, choć w duchu naprawdę stresowała się rezultatem owej pierwszej próby. Gdyby zawartość butelki miała jakieś podejrzane właściwości, pewnie nawet nie wiedziałaby co robić; to Kyllie był tu siłą medyczną, a teraz równocześnie przyjmował na siebie rolę testera. Mieli więc sporo szczęścia, że znaleziony napitek raczej nie powinien ich pozabijać.
 Przejęła butelkę i zajęła miejsce na pryczy, siadając po turecku. Mebel zaskrzypiał żałośnie, w towarzyszącej im ciszy brzmiąc nienaturalnie głośno. Bez specjalnych ceregieli poczęstowała się łykiem znaleźnego alkoholu, nie mając niestety pojęcia, jak takie rzeczy paskudne są w smaku. Skąd przecież miała nabrać doświadczeń w konsumpcji, skoro normalnie pilnowano jej z każdej strony? Teraz wystarczyła chwila zawahania, by o mały włos wszystkiego nie wypluła; przycisnęła dłoń do wykrzywionych ust i przełknęła pośpiesznie, rzucając Bernardynowi spojrzenie pełne wyrzutu.
 — Na drogę matkę kangurzycę, mogłeś mi powiedzieć, że to takie obrzydliwe. — Może by się przynajmniej jakoś psychicznie na to przygotowała. Sam paskudny smak nie był bowiem w stanie odwieść jej od zdobycia nowego doświadczenia opartego na odwiecznym pytaniu: co też ci dorośli w tym widzą? Wątpliwości owego gatunku miała wiele, choć niektóre powoli, krok po kroku przybliżały się do rozwiązania.
                                         
Insomnia
Maltańczyk     Opętana
Insomnia
Maltańczyk     Opętana
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nayami Leather


Powrót do góry Go down

 A więc nie miała randki. Nie wiedziała, czy ta wiedza mu się spodobała, czy też nie. Przede wszystkim nie chciał, by była świadkiem troski w jego oczach, bo przecież on nie troszczył się o nikogo. A gdzie tam! Dbał tylko o siebie i szczerze powiedziawszy zawsze obrywał najmocniej. Pech Skoczka musiał dotknąć i jego. Był niczym zaraza, której nie sposób wyplenić. Jeszcze nikt nie opatentował lekarstwa na zły los, który gwarantował podróż w jedną stronę, przekręcenie się. Śmiertelny jak czarna ospa.
 — W takim razie dorób ideologię do naszej egzystencji — stwierdził na w poły żartobliwie, na w poły poważnie. — Czym według ciebie jesteśmy? — zainteresował się, przykładając wierzch dłoni do płomienia świecy. Palce skostniały od nienaturalnego zimna wytwarzanego przez drgawki, które przez nie przeszły; pierwsze, ale z pewnością nie ostatnie.
 Wścieklizna w jego naczyniach krwionośnych zawodziła, chciała się uwolnić, zdominować jego organizmem. Musiał więc się napić, by stłumić w sobie ból i uspokoić szalejące w jego wewnątrz bestię.
 Katalizatorem. Tym był dla niego alkohol. Wcześniej uważał, że dzięki niemu uchylał się odpowiedzialności, zagłuszał wyrzuty sumienia, ale uświadomił sobie, że to wyssane z palca brednie. Koszmary często zakradały się w do niego nocą właśnie podczas upojenia alkoholowego. Przybierały kształty tych, których zabił, grupy cyrkowej z Ninem i Iriną na czele. Ich karykaturalna postać sprawiała, że doktor budził się w środku nocy, zalany potem. Z trudem łapał oddech, jakby czyjaś dłoni powstrzymywała dopływ powietrza, ale nie mógł jej zrzucić. Ręce odmawiały mu posłuszeństwa, nogi również. Był sparaliżowany, przykuty do niewygodnej pryczy, jak pacjent po ciężkim wypadku samochodowym. Wpatrywał się w sufit, bacznie obserwując tworzące się na nim zacieki. Odliczał minuty, sekund, jęcząc bezgłośnie z bólu.
 Rekord wynosił trzydzieści cztery minuty. Po upływie tego czasu serce powinno teoretycznie stanąć w miejscu przez obciążanie, jakie zostało mu zafundowane, ale w przypadku Bernardyna  to się nie sprawdzało. Czuł przeszywający ból w klatce piersiowej, ale nic więcej. Organ nadal bił - tłuk się boleśnie o żebra. Zachowywał się jak ptak uwieziony w pułapkę z metalowych prętów.
 Krytyczna opinia dziewczyny sprowadziła go na ziemie. Odebrał jej butelkę i z nabożną czcią przytulił ją do piersi, poklepując podartą etykietę, która niewiele zdradzała o zwartości trunku, ale im mniej wiesz, tym lepiej śpisz. Jekyll - wyznawca tej zasady, wolał się wiedzieć z czego składa się połykany przez niego alkohol. W celu demonstracji swojego punktu widzenia znowu skosztował trunku, który przyjemnie palił w gardło i sprawiał, że wszelkie troski przekształcały się w nic nieznaczące błahostki.  
 — A przepraszam bardzo, czego się panienka spodziewała? — Uniósł brwi ku górze, dopiero teraz będąc gotowym na kontratak. Przypatrywał się jej cierpiętniczej minie, ale jej widok sprawiał, że z ledwością powstrzymywał się przed wybuchem śmiechu. Chyba zaczęła się pierwsza faza upojenia: odnajdywanie pozytywnych stron tam, gdzie nie powinien ich szukać. — Rarytasów szukaj w mieście, tutaj się ciesz z tego, co jest. I to szanuj — rzucił z udawaną złością, choć ekspresja twarzy mężczyzny popsuła całą adresowane ku dziewczynie przesłanie.
 Od kilku chwil na ustach Jekylla widniał subtelny uśmiech, który się powiększył, gdy dziewczyna skonsumowała łyczka alkohol. Jej relacja była słuszna. Cholerne, psujące wątrobę paskudztwo. Co w tym widział? Oczywiście, że zapomnienie.
 — Im więcej dla mnie, tym lepiej, ale wolę zapytać  - pijesz czy nie? — Mimo wszystko oczekiwał odpowiedzi twierdzącej. Jednak wolał nie tracić rozumu w towarzystwie latorośli Lechera. Gdy promile uderzały mu do głowy, działy się złe rzeczy. Obnażał przed światem tą część osobowości, o którą nikt by go nie podejrzewał. Pojawiały się wady, a przecież składał się z samych zalet…
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

 — Egzystencji, hm... — Podniosła wzrok ku ciemnemu sufitowi, na moment pogrążając się w myślach. Dłonie ułożyła na skrzyżowanych kostkach i odchyliła się lekko do tyłu, znów powodując piekielne skrzypienie mebla pod sobą. Sama zdawała się tego jednak nie słyszeć, całkowicie zanurzona w rozważaniu.
 — Ale co to w sumie znaczy, że my istniejemy? — odezwała się w końcu, nie odrywając spojrzenia z tego jednego, nieokreślonego punktu. — Bo jeśli na przykład ty tak naprawdę nie istniejesz, to nie możesz mieć celu istnienia. A jest takie tycie, malutkie prawdopodobieństwo, że nie jesteś prawdziwy, tylko powstałeś wyłącznie w mojej głowie. — Przymrużyła oczy, opuszczając wreszcie wzrok. — Ale — wyprostowała się — nawet jeśli tylko cię wymyśliłam, to nadal w jakiś sposób istniejesz. Ostatecznie wszystko tak działa, cokolwiek mam w głowie, to w jakiś sposób istnieje. Więc jeśli próbuję pomyśleć o czymś, co nie istnieje, to natychmiast powstaje.
 Cichy pomruk wypełnił ciszę pomiędzy słowami, kiedy po raz kolejny zbierała myśli. Nieczęsto zdarzało jej się dostać tak trudne pytanie.
 — Wychodzi na to, że istniejemy, ponieważ nie da się nie istnieć — stwierdziła wreszcie, choć dało się w tym dosłyszeć subtelną nutkę niepewności. Nawet jej bujna wyobraźnia średnio radziła sobie z poważną filozofią. Na szczęście nikt nigdy nie próbował uczyć jej o poglądach wielkich mistrzów tej dziedziny, bo samozwańczy belfer mógłby prędzej skończyć w potrawce. Nayami nie była, niestety, cierpliwą intelektualistką.
 — Ewentualnie sensem naszej egzystencji są szczeniaczki, fiołki i wiatr północno-zachodni. W tej kolejności, od najważniejszego. — Wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się niewinnie. Za dużo im się w tę rozmowę wkradło powagi, przyciężkawych wątków, które zdecydowanie nie sprzyjały odpoczynkowi w podróży. Chociaż podobno po alkoholu z każdego wychodzi ukryty filozof... a Leather musiała sobie radzić na trzeźwo!
 — Jak mam szanować coś, co nie ma sensu? — prychnęła, oburzona. Mniej by się czuła urażona na nazwanie głupią czy brzydką niż na przyrównanie do rozpuszczonej, miejskiej dziuni. Niejeden za takie sugestie z miejsca oberwałby w łeb! Jej reakcja na nieprzyjemny smak była przecież jak najbardziej naturalna; gdyby zaś czepiać się szczegółów, spożywany przez nich trunek był niewątpliwie trucizną. Tak jak każda rzecz, różnica leżała przecież tylko w rozmiarach śmiertelnej dawki.
 — ...pijesz, czy nie?
 — Jeszcze się głupio pytasz. — Warknęła, wyjmując butelkę z dłoni Bernardyna. Na razie chciała tylko przyjrzeć się opakowaniu i sprawdzić, czy na wytartej etykiecie zachowały się chociaż resztki jej oryginalnej treści. Coś przecież w tym musiało być, skoro niemal każdy znany jej dorosły z nabożną wręcz czcią odnosił się do wszystkiego, co zawierało w sobie alkohol. Żadne przeszkody nie mogły jej teraz odwieść od przekonania się na własnej skórze, o co tyle krzyku. Może tak naprawdę dzieciarnia padała ofiarą spisku, każącego im wierzyć, że po wypiciu owego sławnego paskudztwa rzeczywiście coś się zmienia?
                                         
Insomnia
Maltańczyk     Opętana
Insomnia
Maltańczyk     Opętana
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nayami Leather


Powrót do góry Go down

 Nie przypuszczał, że Nayami potraktuje go poważnie, wobec tego, podczas trwania jej filozoficznych wynurzeń, przyglądał się nań tak, jakby była niespełna rozumu. Czyżby alkohol uderzył jej do głowy po raptem zanurzenia w nim ust? Niemożliwe. Ani jej matka, ani tym bardziej ojciec nie mieli słabych głów do picia i podejrzewał, że ta przypadłość przeszła genami do ich latorośli. W takim razie kto naopowiadał jej takich bzdur. Już sam jej optymizm go drażnił, ale to akurat jego wina; nadmierna wesołość zawsze grała mu na nerwy w porównywalnym stopniu co pacjenci nie stosujący się do zaleceń.
 Na czole Jekylla ukształtowała sie bruzda. Odwrócił wzrok od młodej podopiecznej tylko na chwilę. Przesunął spojrzeniem po zakurzonej ścianie. Pająk utkał swoją sieć tuż nad sufitem. Gdzieniegdzie w desek prześwitywały plamy wilgoci i wszechobecna pleśń, której trudno było się pozbyć bez użycia specjalistycznych impregnatów.
 — Masz zadatki na filozofa tych czasów, ale nie zapominaj dodać do ogólnych potrzeb społeczeństwa tego. — Jego głos był podszyty ironią, ale pomijając ten defekt nabyty drogą życiowych doświadczeń pomachał trzymaną w dłoni butelką przed jej zgrabnym nosem i dopiero wówczas czas bardzo niechętnie ją jej zwrócił.
 Właściwie nie wiedział co strzeliło mu do głowy, by rozpijać Kundelkę. Pewnie nazajutrz, gdy już znajdą się w kryjówce, Nayami uraczy każdego, kto będzie chciał ją wysłuchać o demoralizującym wpływie Bernardyna na młodzież. Najwidoczniej całodniowa abstynencja mu nie służyła, ale nie miał wyjścia; wolał być trzeźwy podczas przemierzania Desperacji i ojca dziewczyny.
 Odgarnął włosy z twarzy i stał z zajmowanego przez siebie stolka. Znowu podszedł do szafy, by zbadać dokładnie jej zawartość. Znalazł w niej kilka niezbyt wartościowych przedmiotów w postaci szczotki, pary butów i mocno wychodzonego kompletu odzieży, które wskazywały na to, że poprzednim lokatorem tego przybytku najprawdopodobniej był mężczyzna. Jekyll obstawiał, że został skonsumowany w drodze powrotnej do domu. Brak krwi w pomieszczeniu wskazywał, że nikt nie napadł go w środku.
 — Zwykle za drugim łykiem smakuje lepiej — odezwał, znowu spoglądając na swoją towarzyszkę. — I jak? Sprawdziła się na tobie ta teoria? — Przebył znowu drogę do krzesła i z powrotem na nim usiadł. Było niewygodne jak cholera, ale przynajmniej dawało odpoczynek nogom.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

 Oczywiście, że do pytania podeszła na serio; gdyby zaproponowano jej konkurs plucia do celu czy inną równie absurdalną rozrywkę, też by pewnie podjęła wyzwanie, o ile tylko miałaby ku temu odpowiedni nastrój. Dziwactwa generalnie jej nie odstraszały, choć sedna rzeczy tak samo lubiła dociekać. Czymś się przecież musiała w życiu zająć poza usilnymi próbami przetrwania. Dzieciaczki z miasta miały szkoły, imprezy czy inne takie, Desperatom pozostawały zabawy z wyobraźnią. Ewentualnie liczne i częste mordobicia, ale na te nikt Nayami nie pozwalał. A szkoda, bo przy odrobinie treningu mogłaby być w tym naprawdę dobra.
 — A proszę bardzo. Tylko... dlaczego?
 Nie było jej trudno zgodzić się z opinią Bernardyna, jakoby napoje alkoholowe stanowiły swego rodzaju podstawę funkcjonowania świata. Zdążyła to już zauważyć i bezspornie przyjąć do wiadomości, wciąż jednak nie rozumiała owego fenomenu. Jak zostało słusznie zauważone, po pierwszym łyku ciężko by się tu było czymkolwiek zachwycać. Wręcz przeciwnie, każde stworzenie obdarzone rozsądkiem powinno jak ognia unikać czegoś, co z daleka wrzeszczało "trucizna! Umrzesz!" Tymczasem ludzkość od wieków wlewała w siebie etanol, mimo że wszelkie znaki na niebie i ziemi świadczyły o marnych skutkach takiego pomysłu.
 Spróbowała raz jeszcze, tym razem wiedząc już, by nie ociągać się z przełykaniem; w ten sposób przynajmniej nie ryzykowała niekontrolowanego plucia. Równocześnie wychyliła się odrobinę, by móc podejrzeć zawartość szafy. Niestety, ta jak na złość nie zawierała niczego interesującego. Ubrania czy buty to na pewno były rzeczy niezwykle potrzebne, ale jednak – kompletnie przyziemne. Stary notatnik, zdjęcia, to by było coś! Albo przedmioty tak stare, że nikt już ich nie używał.
 Nagle coś zaskrobało w drzwi. Cichutko, wręcz ledwo dosłyszalnie, ale podkręcone wirusem zmysły bezbłędnie wyłapały nikły dźwięk. Pojawił się także ślad jakiejś znajomej woni, nim jednak w ogóle zdążyła się nad tym zastanowić, zagadka sama podała swoje rozwiązanie.
 — 'Yami?
 Tylko jedna osoba na całym świecie tytułowała ją takim skrótem i tylko jedna była w stanie nasycić czyjeś imię taką dawką ironii. Zamrugała nieco wytrzeszczonymi ze zdziwienia oczyma, ale zeskoczyła z posłania i w dwóch krokach znalazła się przy drzwiach do chatki. Skrobanie powtórzyło się, tym razem głośniejsze.
 — Znalazłem cię, paskudna kłamczucho.
 — Zewrzyj łaskawie oblicze, świniaku — odparła na głos, otwierając drzwi. Chociaż nikt poza nią nie był w stanie usłyszeć głosu Salomona, ona zmuszona była wysilać struny głosowe, by mu odpowiadać. I gdzie tu sprawiedliwość? Fuknęła wściekle, przepuszczając niespiesznie stawiającego kroki tygrysa do środka. Zamknęła za nim i wróciła na swoje miejsce; wielki kot zdecydował się ułożyć tuż przy starej pryczy, tym samym godząc się na przyjęcie roli podnóżka.
 — Oto i Salomon, mój osobisty wrzód. Nawet nie powiem że na tyłku, bo się huncwot rozplenił. — Dokonała skrótowego przedstawienia pupila, z pewnym rozbawieniem wyczekując reakcji Jekylla na pojawienie się tak niespodziewanego gościa. Jak gdyby nigdy nic pociągnęła znów z butelki i przekazała napitek Bernardynowi, Salomon zaś mruknął leniwie.
                                         
Insomnia
Maltańczyk     Opętana
Insomnia
Maltańczyk     Opętana
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nayami Leather


Powrót do góry Go down

 Nie od razu udzielił jej odpowiedź na pytanie. Zanim to zrobił, wpierw spojrzał jej w oczy, jakby potrzebował chwilę refleksji, by to uczynić, zastanowić się nad nią, podumać, chociaż od niespełna minuty miał ją ułożoną. Sama cisnęła się na usta.
 — Bo dawno nie słyszałem tylu bzdur na raz z ust jednej osoby, więc spełnisz się w tej roli doskonale. Na pewno o wiele lepiej niż fanatycy z Góry Shi czy też ktokolwiek inny — odparł z kąśliwym uśmiechem na popękanych wargach; poniekąd odwdzięczał się jej za wcześniejsze słowa. Nie mógł dopuścić nikomu, nawet dziecku, a już zwłaszcza jej.
 Nie przejął się skrobaniem do drzwi. Dźwięk był o tak niskim natężeniu, że zaliczył go do omanów słuchowych. Dopiero, kiedy Nayami poderwała się z pryczy i podeszła do obiektu, za którym najwyraźniej ktoś stał, w umyśle Jekylla zapaliła się lampka ostrzegawcza. Poderwał się z miejsca, ale wiedział, że jest za późno na interwencje.
 — Do cholerny jasnej, nie otw... — ale dalsza sekwencja słów, która wydobyła się z jego gardła, została zagłuszona przez zgrzyt trawionych przez rdze zawiasów.
 Jekyll z niedowierzaniem patrzył w czarną, odsłoniętą przez drzwi przestrzeń; ciemność całkowicie wypełniła Desperacje. Spodziewał się ujrzeć tam monstrum z dziecięcych koszmarów, potwora, który ukrywał się w szafie lub pod łóżkiem. Tego samego, który nie dawał mu spać w nocy, gdy miał raptem dwa-trzy lata. Ojcu trudno było wbić mu do głowy oczywisty fakt, że on nie istnieje, że jest tylko wytworem wyobraźni dziecięcego umysłu, chociaż robił to głównie krzykiem bez użycia żadnej konkretnej argumentacji. Doktor, rzecz jasna nie będąc wówczas doktorem, wiedział swoje. I teraz też wiedział swoje, dlatego na widok tygrysa funkcje życiowe ustały. Jego wzrok skoncentrował się na jednym punkcie. Przypatrywał się bestii, która z całym swym majestatem przycupnęła przy łóżku, najwyraźniej przychodząc w pokojowych zamiarach jako podnóżek spadkobierczyni burdelu.
 Bernardyn, znajdując się w stanie permanentnego szoku, chciał zapytać czy napije się z nimi, a wtem do akcji wkroczyła Nayami i uświadomił sobie, że przestał oddychać. Wypuścił zaległe powietrze z płuc i nabrał nową dawkę tlenu, przypominając sobie na czym polega ten cały proces. Usiadł zatem na stołku, oddychając ciężko.
 — Świniaku?— Uniósł brwi. Uśmiech, który zastygł na jego wargach, zelżał.  — Mówisz do mnie, do siebie samej czy do niego? — zapytał, przypatrując się nań nieodgadnionym wyrazem.
 Może nie był najbardziej prawym obywatelem Desperacji, może miał wiele za uszami i jeszcze więcej na sumieniu, ale to na pewno nie upoważniało tej smarkuli do użycia takiego epitetu względem niego, bo - NA MEDYCYNĘ - był dla niej prawie jak ojciec; na pewno spełniał się w tej roli znacznie lepiej niż ten biologiczny.
 — Salomon — wycedził przez zęby imię podopiecznego Kundelki, ale niewyraźnie, ledwo słyszalnie. Musiał się napić, przełknąć tę informację. Wyszarpał jej z ręki butelkę i kolejny spory łyk przetoczył  się przez jego przełyk. — Kiedy go nabyłaś? — zapytał; gdyby nie ciemniejsza karnacja, na policzkach na pewno pojawiłoby się pierwsze zaczerwienienie.
 Alkohol szumiał w mu uszach, szalał w naczyniach krwionośnych, rozgaszczając się dzięki temu po całym ciele, a ten stan mu wcale nie przeszkadzał. Wręcz przeciwnie – potrzebował swojego jedynego znieczulenia.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

 — Nie o to mi chodziło — roześmiała się, jako że po raz kolejny udało im się spektakularnie nie zrozumieć. Pewnie sprecyzowałaby zaraz swoje pytanie, gdyby naraz nie przeszkodziła im w rozmowie wizyta niespodziewanego gościa. Nayami zresztą zajęła się swoim pupilem z takim zaangażowaniem, że nawet nie zauważyła reakcji Bernardyna na widok tygrysa. Słowa ostrzeżenia przeleciały jej gdzieś mimo uszu, choć gdyby dotarły do świadomości, pewnie musiałaby przyznać im trochę racji. Gdy się nie wiedziało, iż bestia jest stałym towarzyszem dziewczyny, strach był doprawdy uzasadniony. Salomonowi wyrosło się nieźle, odkąd znalazła go jako małe kocię, a od zwykłego wielkiego kota odróżniało go jeszcze kilka szczegółów aparycji. Na przykład płonąca jasno końcówka ogona, który teraz od czasu do czasu uderzał delikatnie o brudne podłoże.
 — Świniaku?
 — Dokładnie. Charakterem bliżej mu do świni niż do tygrysa — stwierdziła, z czułością poklepując pupila po głowie. Nie mogła powstrzymać ironicznego uśmieszku, gdy kocisko postanowiło niezwłocznie się jej odgryźć.
 — Ja się przynajmniej zaliczam do istot rozumnych.
 — Tak, wmawiaj sobie, wmawiaj. — Zbyła komentarz machnięciem dłoni i rozparła się wygodniej na posłaniu. Tygrys nie tylko stanowił wyborne oparcie dla nóg, ale też przyjemnie grzał. Stanowił osobliwe połączenie pufy i termoforu, okazjonalnie wyrzucające z siebie sarkastyczne komentarze. Jak nic obowiązkowy element życia każdej szanującej się nastolatki.
 — Nie nabyłam go w sumie...
 —Spróbowałabyś!
 — Nie przerywaj mi! — fuknęła, szturchając towarzysza butem pod łopatką. — Co ja miałam... a. Nie nabyłam, a znalazłam, jak był jeszcze maleńkim, puchatym, puci-puci kociaczkiem — dokończyła, sprezentowując Salomonowi kolejną porcję czułości. Ten, mimo swojego osobliwego charakteru w głębi serca lubił takie wyrazy uczuć i z lubością się im oddawał. Już po kilku sekundach energicznego drapania za uchem dało się z jego strony dosłyszeć ciche, głębokie mruczenie. Kot to jednak kot.
 — A ten to kto?
 — To jest Kyllie.
 Więcej nie musiała mówić. Co prawda czworonożnej bestii nie dało się nijak wpuścić przez włazy i tunele do kryjówki DOGS, jednak Leather zadbała o to, by jej towarzysz poznał chociaż z opowieści wszystkich jej najbliższych. Zaznajamiała Salomona ze wszystkimi istotnymi wieściami, a czasem po prostu snuła wspomnienia i zanudzała biedaka po raz piąty czy szósty tą samą historią. W ten sposób tygrys wiedział o Psiakach więcej niż niejeden Kundel tylko dzięki temu, że trafiła mu się gadatliwa właścicielka. Na całe szczęście to właśnie ona pozostawała też jedyną, z którą był w stanie się porozumiewać. Z każdej strony powiernik idealny!
                                         
Insomnia
Maltańczyk     Opętana
Insomnia
Maltańczyk     Opętana
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nayami Leather


Powrót do góry Go down

 Lekarz przypatrywał się temu specyficznemu duetowi, jak zjawisku występującemu pierwszy raz w przyrodzie. Nawet w tym celu nie od razu skonfrontował gardła z pozostałym na dnie butelki trunkiem, chociaż przychodziło mu to z trudem, wszak znowu poczuł pragnienie, a bestia spuszczona ze smyczy domagała się większej dawki nałogu.
 — Porozumiewasz się z nim... telepatycznie? —  zapytał, chociaż rozważał przez chwilę inną opcję. Być może Nayami była na tyle szalona albo pijana, przy czym jedno nie wykluczało wcale drugiego, że równie dobrze mogła sobie wyobrazić, że prowadzi konwersacje z tygrysem. Odrzucił tą opcję tylko z jednego powodu - po co miałaby to czynić, mając jego - najznakomitszego chirurga, jaki chodzi po Desperacji - za rozmówcę?
 W obliczu swoich teorii, gdzie jedna była bardziej niedorzeczna od drugiej, opróżnił butelkę z ostatnich kropel alkoholu, po czym sięgnął po drugą sztukę. Co prawda dłonie drżały mu lekko, gdy zacisnął na niej palce, ale przynajmniej mógł się czymś tymczasowo zająć. Niedługo nie będzie potrzebował zajęcia - albo sam zacznie się zachować irracjonalnie, albo urwie mu się film, na co po cichu liczył, przynajmniej nie skompromituje się na oczach dziewczyny.
 Wzdrygnął się; sama myśl o tym, że mógłby to uczynić, nastarczała mu bólu głowy. Otworzył drugą butelkę, aczkolwiek zajęło mu to przynajmniej jedną nadprogramową minutę. Stopniowo zmieniała się u niego percepcja; obraz, rejestrowany przez jej oczy, miał tendencje do wykrzywienia się w karykaturalne kształty, ale o dziwo dobry nastrój nie nadchodził. Zwykle po alkoholu był bardziej rozmowny. Czyżby jednak obowiązek psedorodzicielski, zakodowany gdzieś w umyśle, rozporządzał endorfinami i nie dopuszczał do tego, by Jekyll stracił nad sobą kontrolę? Nie wiedział, bowiem nigdy nie doświadczył czegoś podobnego, choć równie dobrze mógł maczać w tym palce wirus wścieklizny, który wcześniej dawał mu w kość.
 Nie rozdziewiczył flaszki. Poddał ją dziewczynie; zawartość naczynia wydzielało ten sam zapach, jak jej  poprzedniczka, więc na tej podstawie doktor wnioskował, że to jeden i ten sam trunek. Skoro nadal oddychali, nie zagrażał zdrowiu, czy nawet życiu.
 — Twój podopieczny się z nami nie napije? — zapytał, jakby zwierzę było przedstawicielem ich gatunku, a nie wybrykiem natury stworzonym przez mutacje, choć, rozważając ich egzystencje po tym kątem, ani on, ani Kundelka nie byli niczym więcej niż mutantami.
 Rzucił ukradkowe spojrzenie tygrysowi. Bądź co bądź nadałby się na obiekt doświadczalny. Ciekawe, czy Nayami wyraziłaby zgodę na pobranie od niego materiału genetycznego do badań...
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 1 z 3 1, 2, 3  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach