Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Strona 6 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next

Go down

„Niegdyś stałem w epicentrum wszystkiego, jednakże kapłanka za sprawą swoich moc odsunęła mnie od wszystkiego.”
Kiwnął jedynie głową, choć był bardzo ciekawy dlaczego tak się stało, dlaczego Słowik został odsunięty — możliwe, że czaiła się za tym jakaś ciekawsza historia. W pierwszej chwili Neely nawet chciał zapytać o szczegóły całego zajścia, ale w porę uświadomił sobie, że dźwięki bardzo zręcznie odbijały się od ścian korytarzy, a nie chciał niepotrzebnie ryzykować, w końcu ktoś nadal mógł się kręcić w pobliżu. Starał się wyciszyć swoje kroki — poruszał się jeszcze ostrożniej niż wcześniej, jakby uważnie myślał nad każdym swoim ruchem.
Miał trudności z odczytaniem prawdziwych intencji pierzastego przyjaciela — z jednej strony wiedział, że musiał na nim polegać, w końcu bez niego nie dowiedziałby się o ukrytej pod dywanem klapie i napisie wyrytym na pierścieniu; z drugiej strony wciąż nie mógł się przemóc, niedawno zdradzili go członkowie organizacji, do której należał, dlaczego więc miałby bezgranicznie ufać więźniowi? Niedorzeczne.
Wędrówka mijała w ciszy — w umyśle Kocura pojawiały się jedynie kolejne wskazówki dotyczące dalszej drogi, na które reagował skinieniem głowy. Rozluźnił dłoń, by dać ptakowi trochę swobody, jednakże wciąż go trzymał na tyle sprytnie, że ten miałby niemałe problemy z wydostaniem się z uścisku. Po wszystkim miał go zamiar puścić, naprawdę chciał go uwolnić, ale najpierw musieli zlokalizować miejsce, w którym Ci ludzie przetrzymywali Karasawę.
„Jestem.”
Yukimura uśmiechnął się delikatnie — starał się nie tracić nadziei, ale... jaką miał pewność, że Lis jeszcze żył? Żadną. Wiele ryzykował — przecież był wolny, mógł już uciec, mógł się uratować i cieszyć wolnością — ale uważał, że dla Shaya było warto. Ze świetnych sprzymierzeńców nie rezygnuje się tak łatwo.
„Najprawdopodobniej ktoś znajduje się po ich drugiej stronie. To przedsionek świątyni.”
Machnął łbem, na znak, że rozumie i jest gotowy. Zaczął się powolnie przysuwać do drzwi, chcąc przyłożyć do nich ucho — wolał upewnić się czy ktoś jest po drugiej stronie. Dość szybko jednak odkleił się od tymczasowej roboty, gdy tylko usłyszał coś niepokojącego za plecami — czyjeś kroki. Przełknął ślinę, a oczy zabłyszczały mu jak najprawdziwsze perły. Spojrzał na ścianę, na której widoczny był cień sylwetki zbliżającej się osoby. Miał mało czasu by coś wymyślić.
Wejść do środka czy zostać?
Przybliżył dłoń ze Słowikiem do drżących ust.
Muszę się pozbyć osoby, która tu idzie. Porozumiewasz się telepatycznie? Zaatakuj go, gdy tylko się pojawi, zdezorientuj go, ja postaram się w tym czasie wkroczyć do akcji. Razem to zrobimy — zdania wypowiadał najcichszym szeptem, dzieląc się z ptaszkiem swoim wymyślonym na poczekaniu planem. Doskonale wiedział, że musi zabić tubylca, który się do niego zbliżał — jeśli za drzwiami faktycznie miała być kolejna osoba, to byłby otoczony, a do takiej sytuacji nie mógł dopuścić.
Czekał cierpliwie na rozwój wydarzeń, chowając za udem zakrwawione ostrze, które wcześniej zabrał z chaty.
Plan był prosty — Słowik miał zdezorientować ofiarę swoimi telepatycznymi wiadomościami nadchodzącymi ze wszystkich stron, a w tym samym czacie Neely miał rzucić się na nieznajomego z ostrzem i zasztyletować go w najmniej humanitarny sposób.
Dla chorych popierdoleńców nie miał litości. Żadnej.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Przez krótki moment był tylko słuchaczem dzielącym pomieszczenie z dwójka nieznajomych, których korki rozniosły się wzdłuż klitki. Patrząc się w szarą, nierówną ścianę był w stanie wyobrazić sobie ich sylwetki przemieszczające się po zakurzonej podłodze; oczami wyobraźni widział jak stopy zostawiają odciski na kamieniu.
  Niedługo do nas dołączy — ten głos nie opuszczał jego myśli. Przez chwilę zastanawiał się czy zabijając tego — uznanego przez nich — nieczystego bękarta, zdoła dotrzeć do ich skarbca. Mieli zapewne jakieś zapasy, które mogłyby go interesować (i notabene jego drogocenny topór i artefakt). Tylko pozostawało pytanie: 'jak długo miał jeszcze udawać?'. Był przesiąknięty wrażeniem — nie, pewnością — że kapłanka kłamała. Znał ten typ osobowości. W końcu była jak on. A jeśli była jak on, to byłaby tak naprawdę skłonna dzielić władze z nieznajomym, który według niej posiadał interesujący dar? Ludzie nie ufają własnej rodzinie, a co dopiero obcym, wymordowanym, fałszerzom i obłudnikom.
  Jeśli ten 'demon' był przeszkodą, jaką miał zniszczyć, aby dostać się do złoża macierzystego, był w stanie to zrobić. Nie był bohaterem tylko łajdakiem. Słynął z matactwa, które wypracował sobie do mistrzowskiej perfekcji. Tu liczyło się jego dobro, a jeśli zyskałby je tymczasowo u jej boku…
  Więzy opadły na ziemie, a Shay spojrzał na nią, obluzują wolna wargę, która zrobiła się szorstka przez  suchości powietrza. Było ciepło. Zaczynał się pocić.
  — Czy oto nadszedł czas na przedstawienie? — zaśmiał się, dźwiękiem przypominającym zgrzyt wyciąganych gwoździ. Uśmiechnął się do niej łagodnie; nie pasował do niebezpiecznych tęczówek oczu.
  Miska która została przyciśnięta do jego warg nie pozostawiała złudzeń. Zużył ciekawskie ślepia spoglądając na płyn, a dopiero potem na nią. Pokusił się o stosownie zadowolona minę.
  — Wypij.
  Shay uniósł jedną brew. Przedstawienie musiało nadal trwać, co nie? – coś w tym było. Nie miał żadnych szans kiedy leżał tu jak spalona bierwion, a więc co mu pozostało?
Nie  otruje cię, jesteś dla niej ZBYT cenny.
Tańcz jak ci gra, tak długo aż pomyśli, że jest na zwycięskiej pozycji. Po prostu dobrze tańcz. Dobrze udawaj.
  — Oby było jak mówisz — powiedział spokojnie z zaangażowaniem patrząc jej w oczy. W tej wymianie spojrzeń czaiło się ostrzeżenie. Silnie i kontrowersyjnie. — Chcę ci ufać.
  Dopiero po dłużącej się chwili uchylił spierzchnięte usta.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Serce w ptasim sercu szamotało się jak oszalałe, ale zanim z małego gardła wydobyły się pełne histerii dźwięki, został uciszony przez Kocura. Zahaczył paznokciami o fałdy ubrań, przez chwilę zapominając o oddechu. Poruszył łebkiem w ramach potwierdzenia, że zrozumiał i będzie częścią jego ułożonego w pośpiechu planu, chociaż w tych warunkach miał wyraźny problem z koncentracją. Nie spodziewał się, że ktoś zajdzie ich od tyłu; był wręcz pewny, że tubylcy od przynajmniej dwudziestu minut znajdowali się w świątyni, gdzie była odprawiana pierwsza część ceremonii. Po odprawieniu jej pierwszej części dwóch kapłanów miało udać się po demona, który miał zostać zgładzony przez wybranka kapłanki.
Słowik zatrzepotał skrzydłami i poderwał się do lotu. Mógł teraz uciec i raz na zawsze pożegnać się z tym miejscem. Wiedział, że druga szansa się nie powtórzy, a w końcu odzyskał upragnioną wolność. Nie krępowały go ani kraty, ani obrączka, ani mocny uścisk. Zaskrzeczał, rozstrzygając w głowie wewnętrzny dylemat. Jeśli uda mu się z tą wyfrunąć, dokąd się uda? Był sam na tym świecie. Nie miał rodziny, przyjaciół. Czuł okropną pustkę w głowie. Wzbił się w górę, dotykając grzbietem zimnego sklepienia, a potem z gardła wydobyły się słowa modlitwy, które wyryły się w jego pamięci niczym blizny na ciele.
Zbliżająca się do nich sylwetka wynurzyła się z mroku. Ptak nie znał tego mężczyzny. Miał brudną, zakurzoną twarz i włosy o trudnym do rozpoznania kolarze. Szedł po omacku. Jego dłonie poruszały się razem z wykonywanym przez niego krokami, badał nimi rozmieszczenie ścian, w obawie, że się potknie lub skonfrontuje z nim oszpeconą przez ogromną bliznę po oparzeniu twarz. Nie zareagował na głos Słowika. Zdzierając sobie naskórek z nadgarstków, przystanął, bezbronnie wbijając niezdolne do rejestrowania obrazu ślepia w niezidentyfikowany punkt przez siebie.
Yukimura znał jego tożsamość.
Ostatni z zaginionych.
Kaoru.
Słowik podleciał do mężczyzny, chcąc zanurzyć dziób w jego skórze.



Napar, który wylądował w przełyku Shaya, był gorzki, wręcz nieprzyjemny w smaku. Palił w podniebienie i w żaden sposób nie nawilżył wysuszonego na wiór gardła.
Kapłanka przejechał grzbietem ręki po czole mężczyzny, zgarniając z niego czarne, zabłąkane kosmyki. Jak matka w obliczu choroby swojego jedynego, ukochanego syna. Na jej ustach widniał troskliwy uśmiech.
Nie chciała mu ufać i nie ufała. Nie miała złudzeń. Sama nie darzyła ludzi podobnymi uczuciami. Miała głaz w sercu. Po wybuchu apokalipsy straciła wszystko, jej marzenia legły w gruzach, długo szukała miejsca, które zagwarantuje jej spokój, aż w końcu natknęła się na zgraje bogobojnych kretynów. Podsyciła w nich tlącą się wiarę w boga słońca. Nakłamała, że wysłał na ludzi rzekomą zagładę w postaci suszy w ramach kary za nieprzestrzeganie dekalogu i popełnienia grzechów, dlatego niegdyś żyzne tereny dawnej Japonii zostały ogołocone przez pustynie. Uwierzyli w każde jej słowo, a ona doglądała ich jak kwiatów w ogrodzie. Podlewała, czasem wyrywała chwasty. Nie mogła pozwolić na to, by zakwitła w nich zaraza. Lis nią był. Słowik też. I każdy, kto stał jej na drodze do spokoju.
— Usiądź. — Podała mu dłoń, by się na niej dźwignął. — Zaraz poczujesz się lepiej. — Oznajmiło i faktycznie. Gdy tylko wyrzuciła z siebie tych kilka słów, niewidzialne więzy, które doprowadzały mięśnie i ścięgna do bez ruchu, opadłys. Mógł ruszyć nogami i rękoma, chociaż nadal nie czuł swobody w wykonywanych przez siebie ruchach. Był niczym marionetka, a skoro on był lalką, to kobieta lalkarzem - umiejętnie ciągnęła za sznurki, poruszając jego skonstruowanym jakby z ołowiu ciałem.

Neely: Czuje tępy ból w skroni przez słońce. Ma na sobie komplet swoich przepoconych ubrań, ale został pozbawiony ekwipunku. Na skórze ma czerwone plamy od słońca - nie są szkodliwie, nie bolą.
Odczuwa 26°C.

Shay: Doskwiera mu paraliż mięśni przez truciznę. Ma rozcięta skórę na szyi i przypaloną skórę. Jest nagi, pozbawiony swoich rzeczy. Nacięta skóra nad łukiem brwiowym.
Odczuwa 24 °C.

Czekam na odpisy do 12 kwietnia.
Macie wolną rękę. Kolejność też jest dowolna.
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

Shay skrzywił się na sam smak naparu. Kaszlnął, kiedy suchość w gardle nie ustąpiła; przez chwilę sądził, że wypluje płuca. Jej dotyk nie był kojący, miał go usypać. Usypać ostrą czujność jaką sobą reprezentował. Ale nie był tak łatwy. Nie, kiedy w grę wchodziło jego własne życie. Karasawa bał się śmierci i długie lata starał się oszukiwać kostuchę bawiąc się z nią w chowanego. Lisowi raz udało się przechytrzyć zimny grób i zabitą deskami trumnę. Było to kilkanaście lat temu, kiedy otrzymał drugie życie i obudził się na chłodnym wietrze M-3, poza murami więzienia.
  Kiedy kobieta nakazała, by usiadł, ciekawy rezultatów cieczy - spróbował ponieść się jej komendzie. Jego ciało wydawało się być jednak słabe, jakby kończyny miał przyklejone gumą do żucia. Zmarszczył brwi i z uwagą przyglądał się temu zjawisku. Jej głos dochodził do niego z opóźnieniem. To co odczuł odebrało mu chwilową orientacje.
  — Kiedy? Masz fajkę? — wyrzucił z siebie gardłowym tonem, kiedy siadając na krawędzi stołu spoglądnął na swoją dłoń. Obserwował przebieg wypukłych żył na przedramieniu i nadgarstku  oraz suchej, szorstkiej zbliznowaciałej skórze pochłaniającą część wewnętrzną — pamiątka z młodzieńczych lat. — Musze zapalić.
  Ciało Lisa napięło się, w końcu ruch kończyn uwydatnił delikatny zarys mięśni na ramionach i brzuchu, który nadal grzeszył nagością. Lisi czarno-biały ogon spoczywał spokojnie na przeźroczystym stole.
  — Nareszcie — powiedział kiedy tyłek zsunął się z ołtarza, a nogi dosięgnęły podsadzki. Stanął sam o własnych siłach, ale nie czuł się lepiej. Ruchy nie były płynne, a na pewno nie tak, jakby chciał. Syknął kiedy spoglądnął na swoje stopy; pomimo iż dotknął nimi zimnej powierzchni kamienia, nie czuł chłodu.
  — Co mi zaaplikowałaś? — Jego obrośnięta, krótkim zarostem twarz przekrzywiła się w kierunku kapłanki. Spoglądał na nią z boku. Czarne jak smoła włosy opadły na błyszczące grozą ślepia. Uszy stały na sztorc — nasłuchiwały. Zmrużył powieki. Blada twarz w kontraście z tym zagadkowym spojrzeniem mogła przypominać bryłę lodu. — Jeśli zaszczycasz mnie swoją piękną formą i mamy współpracować, chyba powinienem coś o tym wiedzieć. O lepsze warunki nie łatwo.
  Przybliżył się do niej patrząc jej w oczy. W między czasie próbował usłyszeć co dzieje się za drzwiami. Chciał mieć pewność jak wiele osób znajduje się za ścianą i czy ktoś nie pałęta się w pobliżu. Za dziecka nauczył się jednej ważnej rzeczy — zawsze trzeba mieć pewność. Ta krypta to jego ostatni przystanek. Przystanek, w którym czas naglił czas.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Czekał cierpliwie, spoglądając w stronę powiększającego się na ścianie cienia. Zbliżało się zagrożenie, którego nie miał zamiaru lekceważyć, musiał być gotowy. Ostrze wciąż chował za udem — metal płasko przylegał do jego brudnych spodni, więc przeciwnik prawdopodobnie nie miałby jak dostrzec jego skrywanej broni. Element zaskoczenia, właśnie tego potrzebował, właśnie taką miał przewagę.
Nawet nie wiedział, w którym momencie Słowikowi udało się wyślizgnąć spomiędzy jego pazurów. Nie miał zamiaru go łapać, nie miał zamiaru go gonić, gdyby okazało się, że odleci. Dla Neely'ego liczyło się jedynie to, że dotarł już tak daleko, że był naprawdę blisko celu i możliwe, że zaraz uda mu się odnaleźć tego zbója, po którego przyszedł. A reszta? Reszta przestała mieć jakiekolwiek znaczenie, ptaszysko mogło spierdalać, odegrało swoją rolę.
Kilka chwil później z ciemności wyłoniła się sylwetka, prawdopodobnie mężczyzny. Neely uważnie zlustrował go wzrokiem — w oczy pierwsza rzuciła mu się ogromna blizna po oparzeniu, które zdobiła twarz nieznajomego. Był brudny, miał ciemne włosy, ale było w nim coś dziwnie znajomego. Yukimura wytężył wzrok — jego rubinowe ślepia zabłyszczały, a usta zadrżały podekscytowane. Zdawało mu się to niemożliwe... doskonale znał mężczyznę, który stał kilkanaście kroków przed nim. Rozpoznał w nim członka organizacji do której sam należał. Kaoru...
Uśmiechnął się nikle, odsłaniając jeden z kłów. Od razu przypomniał sobie zdrajcę z piaskową martwicą — próbował mu ufać, a on to wykorzystał, sprowadzając kłopoty. Nobuyuki wiedział, że nie należy wchodzić w to samo bagno dwa razy. Jego dłoń mimowolnie mocniej zacisnęła się na rękojeści zakrwawionego noża, był gotowy zaatakować.
Pierdoleni zdrajcy.
Nie odezwał się nawet słowem, nie było takiej potrzeby. CATS poważnie nadszarpnęło jego zaufanie.
Bez wahania ruszył w stronę znajomego. Kilka dużych, szybkich kroków w zupełności mu wystarczyło, by znaleźć się tuż przy nim. Zacisnął wygodnie dłoń na rączce noża, a później z impetem wymierzył pierwsze dźgnięcie. Celował szyję. Metal z łatwością musiał wtopić się w ciało zdrajcy, a po wyjęciu narzędzia zbrodni trysnął szkarłat. Neely poprawił swoje dzieło kilkoma kolejnymi dźgnięciami, jakby chciał się upewnić, że Kaoru na pewno grzecznie przejdzie przez bramę umarłych i na zawsze zostanie w swoim nowym domu — krainie nieboszczyków.
Pchnął jego cielsko na ścianę, przeszukując ubrania rannego (albo nawet już martwego). Potem po prostu złapał go za szmaty i skierował się w kierunku drzwi. Ciało miało mu posłużyć jako tarcza, gdyby okazało się, że po drugiej stronie czeka komitet powitalny. Także jedną ręką trzymał nieboszczyka, drugą ostrze. Podszedł do drzwi i zdecydowanie nacisnął na klamkę. Zdawało mu się, że jest gotowy na wszystko.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Przyglądała się mu z uwagą, jak drogocennemu eksponatowi w muzeum, który, zanim został odnaleziony i zakwalifikowany jako dzieło sztuki przeszedł długą drogą - z rąk do rąk. Uśmiech nie zmalał ani na chwilę. Była czujna, na wypadek, gdyby organizm Wymordowanego poradził sobie lepiej z zaaplikowaną mu trucizną. Działa tymczasowo. Napar z ziół w żaden sposób nie przyśpieszył procesu odzyskania władzy w sparaliżowanych mięśniach; był tylko pretekstem, by podtrzymać mężczyznę w nie pewności. Nie znała się na warzeniu trucizn, ani ich działaniu. Nie posiadała umiejętności zakresu medycyny, ale nauczyła się grać na czas. Po upływie trzech godzin Lis powinien odzyskać kontrolę nad swoimi ciałem i umysłem; zostało półgodzinny. Jej wzrok potoczył się niecierpliwie po ścianach pomieszczenia i natknął się na drzwi. Ile mogła czekać?
Pokręciła przecząco głową; niedysponowana tytoniem. Chwyciła Lisa z ramię i przyciągnęła ku sobie. Jej mimika nie przestawiała zmartwienia. Na jej wargach nadal układał się uśmiech.
— Jad pustynnego węża. Rozkłada się po ciele i paraliżuje je — wytłumaczyła. — By się mu przeciwstawić, muszę poddać ci surowicę, ale nie martw się — przyjechała dłonią po jego umięśnionym ramieniu w ramach otuchy — zostało trochę czasu. Gdy tylko zgładzisz demona, uleczę twoje ciało. — Posłała mu subtelny uśmiech.
Shay usłyszał za ścianą odgłos kroków, po czym drzwi otworzyły się.


Kaoru nie zareagował. Nie słyszał, ani nie widział. Wszystkie zmyły, poza dotykiem, zostały mu odebrane. Głowa, a potem plecy skonfrontowały się boleśnie z ścianą. Jego dłonie zacisnęły się bezsilnie na ramieniu Nobu, ale nie stawiał oporu. Był niczym worek treningowy - bez żadnych aktów sprzeciwów przyjmował cios za ciosem, a jedynym dowodem na to, że nie był manekinem stanowiła krew. Ulatywała z jego ran, raz za razem, jak siły i chęć życia, którą potracił parę dni temu, będąc świadkiem katowania swoich druhów. Kto by pomyślał, że jeden z nich dokończy dzieła jego zniszczenia?
Słowik wylądował na ramieniu Nobu. W paciorkowatych ślepiach pojawiło się przerażenie.
- Ćwir. Już wystarczy. Ćwir. On jest martwy - powtarzał, ale Neely nie reagował, chociaż serce w piersi CATSa przestało bić chwilę temu. Na podłodze utworzyła się plama posoki. Dopiero po serii dodatkowych pchnięć, Yukimura uzmysłowił sobie, że osobnik, na którego napiera parę minut temu wydał ostatnie tchnienie. Traktując go jako traczę, otworzył stojące mu na drodze wrota.


W drzwiach pojawił się mężczyzna przyodziany w brudną, poszarpaną przez szpony upływającego czasu szaty. Złapał się za serce na widok kapłanki i jej wybranka, jakby właśnie dostrzegł ducha.
— Pani, demon zniknął — wyrzucił na wydechu, upadając do jej stóp.
Uśmiech wystygł. Kapłanka skonfrontowała swoje nagie stopy z podłożem. Jedna z nóg uderzyła posłańca w twarz. Zacisnął dłoń mocniej na ramieniu Lisa, niemal miażdżąc mu kości.
— Pomóż.


Wrota rozwarły się zgrzytem, ale atak nie nadszedł. Słowik wleciał do pomieszczenia, przelatując nad głową Yukimury. Hol był opustoszały, ale kiedy Nobu i ptak rozejrzeli się we wszystkie strony, dostrzegli uchylone drzwi.



Neely: Czuje tępy ból w skroni przez słońce. Ma na sobie komplet swoich przepoconych ubrań, ale został pozbawiony ekwipunku. Na skórze ma czerwone plamy od słońca - nie są szkodliwie, nie bolą.
Odczuwa 24°C.

Shay: Doskwiera mu paraliż mięśni przez truciznę. Ma rozcięta skórę na szyi i przypaloną skórę. Jest nagi, pozbawiony swoich rzeczy. Nacięta skóra nad łukiem brwiowym.
Odczuwa 24 °C.

Czekam na odpisy do 15 kwietnia.
Macie wolną rękę. Kolejność też jest dowolna.
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

Odebranie życia zdrajcy okazało się być zaskakująco łatwe — wystarczyło kilka celnych i szybkich dźgnięć, aż krew zalała ścianę i podłogę, częściowo rozpryskując się również na ubraniach Yukimury. Kaoru wydawał się być nieobecny, zachowywał się jak pod wpływem uroku lub hipnozy, choć i tak na nic zdałyby się jego tłumaczenia, gdyby był w pełni świadomy tego, co się działo przed jego oczyma — Neely przekreślił go na samym początku, coś w nim pękło, gdy okazało się, że członkowie najbliższej mu organizacji z taką łatwością potrafili go zdradzić. Ta nielojalność go dotknęła, prawdopodobnie nie myślał logicznie i dlatego zareagował tak impulsywnie, rzucając się z nożem na mężczyznę, którego niegdyś traktował jak sprzymierzeńca. Ale nie żałował swojej decyzji.
Nie odpowiedział na ćwierkanie Słowika, po prostu milczał. Dłońmi przesunął po piersi i brzuchu zamordowanego, a potem poklepał go po udach — wolał jeszcze raz upewnić się czy w kieszeniach ubrań nieboszczyka nie zawieruszyły się jakieś przedmioty, które mógłby wykorzystać w późniejszym czasie. Nie wiedział czego może się spodziewać, wolał być gotowy na każdą możliwą okoliczność.
Zacisnął palce na materiale brudnych ciuchów Kaoru, szarpnął bezwładnym ciałem i używając znacznej części swojej siły ruszył do przodu. Pierwsze drzwi pokonał bez problemu — żadnego komitetu powitalnego, żadnych rozwścieczonych tubylców, na których atak był gotowy. Zastał niepokojącą pustkę, choć jego czuje oczy wypatrzyły kolejne, tym razem uchylone drzwi. Wydawało mu się, że słyszy jakieś głosy — kilku rozmawiających osób. Trudno było oszacować liczbę.
Zamyślił się, spoglądając w ptaka, który wciąż latał gdzieś obok jego głowy.
Wcześniej mówiłeś coś o pułapkach. Czy w tym pomieszczeniu jest jakaś pułapka? Te uchylone drzwi wyglądają tak, jakbym w drodze do nich miał dostać ogromnym toporem w głowę — wyszeptał w obawie przed tym, że jego głos może być słyszalny dla tych, którzy rozmawiali za uchylonymi wrotami. Zacisnął dłoń mocniej na ciele własnoręcznie zabitego mężczyzny, zasłaniając się nim od przodu. Powolnym krokiem ruszył przed siebie — martwy Kaoru był jego tarczą. Miał zamiar wrzucić go do pomieszczenia, o ile po drodze nie napotkał żadnych niedogodności, w końcu na uwadze wciąż miał te pułapki, o których dużo wcześniej wspominał pierzasty przewodnik.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Mógł wiele znieść. Lata spędzone na froncie i w służbie wojska przystosowały jego ciało do otrzymywanych zimnych biczów smaganych przez los. Nie był jednak facetem z kamienia. Wewnętrzny pozer wciąż ukrywał się wewnątrz dojrzałego ciała. Granie na zwłokę było czymś co zazwyczaj wychodziło mu najlepiej.
  Plecy piekły go jak diabli; przypominały teraz wielką rozżarzoną mapę, która swoimi nierównościami, mogłaby prowadzić niejednego ślepca. Skóra była niezdrowo posiniaczona; utrzymanie pionu bez lekkiego przygarbienia było wręcz niemożliwe. Skóra schodziła wielkimi płatami z jego boku i kręgosłupa, jakby był poddany kąpieli biczowej, a nie ceremonii przypalania.
  Warknął pod nosem, dusząc w sobie przypływ nienawiści do tej suki. Spoglądnął na nią dyskretnie, zimno i przerażająco okrutnie. Wargi zdarzały, gdy łudzony chęcią użycia ich do wypowiedzenia nieodwołalnej komendy, powstrzymał się w akcie rozsądnego myślenia. Poczeka.
  Ból bijący od odsłoniętych tkanek, które strawił ogień nie był jedynym bólem, który odczuwał. Miał wrażenie, że serce nadal bije mu jak nakręcania zabawka, która kręci się i kręci bez końca. Dźwięk bijącego organu dudnił mu w uszach. Ledwie wytrzymywał to rozdrażnienie.
  — Nie uważasz, że powinnaś podać mi ją teraz? — Jego czujne oko zamigotało w półmroku — Jak mam spełnić twoja prośbę, nie będąc do końca sprawnym? — Długo drgającą warga w końcu odsłoniła ostre zębiska w swoim firmowym, nieprzyjemnym uśmiechu. Mówił przez zęby: — Jak mam niby pokonać tego waszego demona? Wyzwać go na partię w szachy?
  Ruchy w jego ciele nadal były ograniczone, a on sam zaczynał doświadczać coraz większego bólu głowy. Musiał odzyskać ubrania i ekwipunek. Nie da się ukryć, że łatwiej byłoby gdyby wiedział gdzie szukać.
  Drzwi otworzyły się, a złote oczy Karasawy przemknęły przez pomieszczenie. Zatrzymały się dopiero na wbiegającym do holu nieszczęśniku, który padł im do stop jak niewolnik, łapiąc wybawicieli za kostki.
  Patrzał na to stworzenie z wyższością, zaciskając wargi. W kąciku ust  błąkało się rozbawienie wycelowane do tak poniżającej czynności.
  Poczuł jak palce na jego ramieniu zakleszczają się. Zerknął na kobietę katem oka. Nie musiał być geniuszem aby zauważyć w jej oczach rodzącą się panikę. Czuł śmierdząca woń strachu, łaskotała go po podniebieniu.
  — Pomóż.
  Jego wzrok ponownie skierował się w kierunku drzwi. Za drewnianymi wrotami wyczuwał jeszcze inny zapach. Mocną i osobliwą mieszankę wolności.
  Shay zwęził źrenice. Na moment ich rozmowa stała się rozmową prowadzoną pod woda. Zaprzestał ich słuchać.
  Nasączone olejkami ciało lisa ruszyło przed siebie. Czuł się jak robot, któremu brakuje konkretnego formatu systemu niż człowiek, który posiada mięśnie i silną wolę. Kuśtykał na jedną nogę, mając wrażenie, iż ta nie zamierza z nim współpracować. Zatrzymał się po raptem kilku krokach, jakby już wcześniej przewidział ci nastąpi. Odezwał się jego szósty zmysł. Takahiro wciąż dzieliło kilka metrów od uchylonych drzwi. Zaczął węszyć jak pies, zaciągał się powietrzem.
  Przez niewielką lukę wpadło ciało człowieka. Bezuczuciowe tęczówki spoczęły na zakrwawionej koszulce nieszczęśnika; w nozdrza uderzył go zapach wypływającej posoki. Jego martwe, szeroko otwarte oczy patrzyły się w sufit; przypominały mu coś — coś co jednak nie potrafił  w żaden sposób połączyć. Brakujący element układanki. Zmarszczył brwi.
  Wkuwające wrażenie, że zna tego typa nie odpuszczało. Takahiro zadarł gwałtownie łeb i spojrzał czujnie w kierunku drzwi. Jego twarz nie wyrażała nic.
  Znajomy zapach nie opadał.
  — Podaj mi broń — rzucił w przestrzeń przed sobą, ale słowa były skierowane do stojącej za nim kapłanki.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

— Pułapki są dla tych, którzy nie znają drogi do świątyni. O to dowód. — Wskazał łbem na trzymanego przez Kocura Kaoru, który zapewne został skazany na tułaczkę po krętych korytarzach w ramach kary za milczenie i pomoc, jaka udzielił jednemu z uciekinierów.
Słowik zatrzepotał skrzydłami i bez żadnej zachęty wleciał przez szparę w drzwiach, zaraz za wrzuconym w otchłań pomieszczenia ciałem. Jego ostrze jak brzytwa pazury na dzień dobry zadrapały twarz oszpecanego przez rytuał Lisa. Na powierzchni skóry pozostały rysy, z których sączyła się krew. Uciekł, zanim Shay zdążył zareagować. Paciorkowate ślepia ptaka wbiły złapały kontakt wzrokowy z kapłanką. To na niej chciał skupić całą swoją furię.
— Przenieś mu broń. — Suchy rozkaz padł z ust kobiety, kiedy wymierzyła zimne spojrzenie w ptaka.  Mężczyzna ukłonił się nisko, ale nie wyszedł z pomieszczenia. Wycofał się za jej plecy i usiadł po turecku. — Mogłam się domyśleć, że to twoja sprawka, skurwielu — warknęła gardłowo do Słowika. — Jaką bajeczkę mu sprzedałeś, by wypuścił cię z tej przeklętej klatki? — Jej oczy zabłyszczały, gdy nie odnalazła nimi obrączki. — Sprzedałeś się? — Splunęła na podłoże. — Mogłam cię zabić.
W dłoni wiernego pojawił się - jakby znikąd - topór (posiadał moc teleportacji przedmiotów, które znał i które znajdowały się w jego najbliższym otoczeniu). Wręczył jej swojej pani. Kobieta zamachnęła się nim, w celu zabicia skrzydlatego, a Wymordowany z gracją kota uciekł przed ciosem. W tym samym momencie do pomieszczenia wślizgnął się Nobu.
— Zanieś mu ją — rozkazała na widok demona, wręczając wiernemu własność Lisa.
Mężczyzna wcisnęła do rąk Shaya topór, kiedy ptak bez słowa zaatakował kapłankę. Zahaczył dziobem o znajdującą się na jej nadgarstku bransoletkę i pociągnął za nią.
Wrażenie, że Takahiro znał Nobuykiego przybrało na sile, ale nadal nie mógł odzyskać utraconych przez moc kadzideł wspomnień.
— Zabij go. — Krzyk kapłanki przebił się przez pustkę w jego głowie. Nie była już ani piękna, ani młoda. Wygląda paskudnie. Ukazała swoje prawdziwe oblicze. Zacisnęła szpony na gardle ptaka.
Yukimura, stojąc przodem do ołtarza, mógł dostrzec zmiany w otoczeniu. Ściany zaczęły znikać, jakby były stanowiły część fatamorgany.
Do pomieszczenia wślizgnęła się jeszcze jedna osoba. Zacisnęła małe dłonie na fałdach ubrań Nobu. Po policzkach spływały jej łzy.

Neely: Czuje tępy ból w skroni przez słońce. Ma na sobie komplet swoich przepoconych ubrań, ale został pozbawiony ekwipunku. Na skórze ma czerwone plamy od słońca - nie są szkodliwie, nie bolą.
Odczuwa 24°C.

Shay: Doskwiera mu paraliż mięśni przez truciznę. Ma rozcięta skórę na szyi i przypaloną skórę. Jest nagi, pozbawiony swoich rzeczy. Nacięta skóra nad łukiem brwiowym. Szramy na twarzy po słowiczych pazurach.
Odczuwa 24 °C.

Czekam na odpisy do 18 kwietnia.
Macie wolną rękę. Kolejność też jest dowolna.
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

„Pułapki są dla tych, którzy nie znają drogi do świątyni. Oto dowód.”
Ostatni raz przyjrzał się dokładniej nieszczęśnikowi, którego kilka chwil wcześniej z zimną krwią zabił. Nawet nie zastanawiał się nad tym, czy zamordowanie sojusznika (którego miał za pieprzonego zdrajcę) było odpowiednim wyborem — w tamtej chwili liczyło się dla niego tylko odnalezienie Shaya, bo to przez niego wciąż pałętał się po podziemnych korytarzach. A mógł uciec już dawno, mógł cieszyć się wolnością.
Neely po wrzuceniu ciała do pomieszczenia oparł się plecami o jedną ze ścian, nasłuchując reakcji zgromadzonych. Nasłuchiwał, wyczekiwał odpowiedniego momentu, by wejść do środka i rozprawić się z tymi przeklętymi tubylcami lub wydobyć z nich informacje o miejscu, w którym przetrzymują Lisa — bo wciąż nie miał pewności, czy mężczyzna faktycznie jest za tymi drzwiami.
Nie chciał podejmować niepotrzebnego ryzyka — wolał odczekać, uzyskać jakieś informacje, które mogłyby mu się przydać, gdyby zdecydował się wtargnąć do środka. W międzyczasie przez szczelinę uchylonych wrót wleciał Słowik — zniknął w pomieszczeniu, a dosłownie sekundy później odezwała się jakaś kobieta, prawdopodobnie kapłanka, o której Yukimura słyszał już wcześniej.
„Jaką bajeczkę mu sprzedałeś, by wypuścił cię z tej przeklętej klatki?”
Wiedzą, że uciekłem.
Zacisnął zęby, chowając za udem ostrze, które wciąż trzymał w jednej z dłoni. Druga dłoń uformowała się w pięść, aż twarde paznokcie jasnowłosego boleśnie skonfrontowały się z jasną skórą. Idealny moment by wkroczył? Nie wiedział, ale mimo wszystko postanowił wejść do środka.
Jego oczom ukazały się trzy osoby — kobieta, któryś z tubylców i nagi Karasawa. W pierwszej kolejności oczywiście spojrzał błyszczącymi oczyma na swojego partnera — pospiesznie zlustrował jego naoliwioną sylwetkę, zdobywając się na uśmiech, odsłaniający zwierzęce zęby. Ale było też coś, co napełniło go jakąś drobną obawą — w jego złotych ślepiach dostrzegł coś nieznanego, coś obcego. Zrobili mu pranie mózgu? Musiał być gotowy nawet na taką ewentualność.
Sługus kapłanki wręczył Lisowi topór, chwilę później z ust kobiety padło proste polecenie. Spojrzał na jej paskudne oblicze, widział, że udało jej się dorwać ptaka. Co powinien zrobić? Nie wiedział.
Wkrótce całe pomieszczenie zaczęło zanikać — ściany rozpływały się, jakby przestawały istnieć, jakby były tylko wymyślną iluzją, jakby zaraz miała ukazać się cała widownia, która wcześniej była skrzętnie ukrywana.
Serce mu biło mocno — miał za mało czasu na podjęcie najlepszych decyzji, dlatego uznał, że musi improwizować, w końcu był znakomitym aktorem. Musiał wszystko dobrze rozegrać, na swoich zasadach.
Sama mnie zabij, poczwaro. Całe życie musisz się wysługiwać innymi? Jesteś żałosna. I słaba — wycharczał, czując, że jakieś drobne dłonie łapią go od tyłu za ubranie. Drobne dłonie... jak u dziecka. Wyobraził sobie, że to tamta dziewczyna, ta sama, która mu pomogła. Zwrócił się w stronę płaczącej postaci, która zaszła go od tyłu. — Schowaj się, zaraz będzie po wszystkim, zło się skończy — powiedział cicho, powracając spojrzeniem do kapłanki. Wyszczerzył zębiska, w porę przypominając sobie również o Shayu.
A Ty... — wskazał na Lisa wolną dłonią, bo drugą wciąż trzymał za udem, skrywając ostrze. — Przydaj się do czegoś i nie stój jak palant. Chyba, że mam Cię upierdolić w drugi obojczyk, tak żebyś oprzytomniał. Zęby mam zawsze gotowe.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

To co zaczęło rozgrywać się w zimnych, kamiennych fundamentach już dawno wyprzedziło zdrowy racjonalizm. Z wyciągniętą w bok dłonią czekał na zażądaną broń, jak lekarz oczekający na skalpel, którym lada chwila natnie żywą tkankę. Sekundy mijały, a zmarszczka na czole Karasawy pogłębiała się, żłobiąc w skórze krótką nierówną bruzdę narastającej irytacji.
  Trzeba było przyznać: wpadającego ptaka się nie spodziewał — w końcu, kto by go oczekiwał, kiedy  kilkudziesięciu kilogramowe cielsko wpada za podejrzanych drzwi? Dlatego, kiedy zwierzę rzuciło się w kierunku jego twarzy, trzepnął silną ręką w powietrze niemal trafiając pierzastego dupka prosto w łeb; nie udało się to jednak, ponieważ ruchy nadal wydawały się zaklejone jak gumą do żucia.
  Słyszał dobiegające z boku kobiece krzyki, jednak nie skupił się na nich. Jego wzrok utkwiony był w luce, z której wciąż nadciągał ten tajemniczy zapach. Znów zawęszył w powietrzu. Nie zwracał uwagi na aromaty, które lawirowały w pomieszczeniu — a było ich sporo — zlekceważył te, które mógł bezpiecznie zignorować, i skupił się na woni, która obudziła jego zmysły. Oczy zapłonęły mu, a zatrzymana w powietrzu ręka opadła (bardzo wolno — znajdując swoje miejsce tuż przy ciele), kiedy próg przekroczyła jasnowłosa postać. Czarnowłosy wbił w niego złote ślepia jak sroka w jaśniejącą błyskotkę, która w najbliższym czasie znajdzie się w jej dziobie.
  Właśnie wtedy poczuł dotyk. To była jego broń — rozpoznał ją. Była ciężka i zimna; mroziła krew. Lekko pochylone w przód ciało Takahiro wydawało się być wyczerpane i zmizerniałe, ale wymordowany zapomniał na tę krótką chwile o palących bólem plecach. Coś zabłyszczało w jego ślepiach, gdzieś blisko wrzecionowatej źrenicy, ale zniknęło. Zbliznowaciałe palce (które wcześniej skrywał pod rękawiczkami) poprawiły się na rękojeści broni, kiedy Yukimura wypowiedział to zdanie. Na ustach wykwitł mu delikatny uśmiech, ale przez ten krótki czas Nobuyuki nie był w stanie określić czy był miły czy nie — z pewnością nie, uśmiech Karasawy nigdy nie był przyjemnym atrybutem sparszywiałego charakteru.
  Dźwięk jego bosych stóp odbijały się od ścian, które on sam widział jako mur przez który musi tylko się przebić, aby dosięgnąć wolności. Ostrze topora z nieprzyjemnym zgrzytem zarysowało podsadzkę, kiedy tak szedł pewny i zaciekawiony. Z twarzy nie znikał mu ten kurewsko subtelny uśmiech; rozciągał prawy kącik. Zatrzymał się dokładnie tuż przed kocurem, a wraz z tym jazgot białego ostrza umilkł, jakby wpadł pod wodę.
  — Czy to zachęta? — gardłowa chrypa tego głosu pożarła słowa, a ciepły oddech Takahiro niemal sięgnął  brzoskwiniowych ust. Z tak bliskiej odległości, Yukimura mógł mu się uważniej przyjrzeć, ale zakłamane oczyska nigdy nie ujawniały o sobie prawdy — nawet teraz. Przez moment mogłoby się wydawać, że te słowa to tylko zagrywka, ale nozdrza poruszyły się, kącik ust zadrżał, jakby zaraz miał parsknąć śmiechem. To jednak nie nastało.
  Wolna ręka Shaya wystrzeliła w kierunku szyi białowłosego i zacisnęła się tak gwałtownie, że przez krótką chwilę, Yukimura mógł pomyśleć, że nie odzyska już oddechu. Shay pchnął i przycisnął kuweciarza brutalnie do ściany (obok drzwi) napierając na niego i z zakłamanych uśmiechem na ustach wpatrując się w jego szkarłat.
  — Jesteś moją przepustką — wyszeptał mu w twarz, owiewając jego skórę oddechem. Palec wskazujący uzbrojony w ostry pazur musnął zaczepnie jego policzek, ani na moment nie zwalniając uścisku z gnyki. Zamierzał go trzymać tak długo aż go nie udusi, albo aż ten nie wyśpiewa mu o co w tym wszystkim chodzi, czemu….: — Czemu mam wkurwiające wrażenie, że cię znam, dupku?
  Uśmiech na moment spełzł z jego twarzy. Twarz oblała się grozą. Oczy stały się czujniejsze. Złoto objęte ciemniejszą obwódką błyszczało w półmroku.
  Pod palcami czuł bijący puls Yukimury. Uciekające sekundy.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Off :: Archiwum misji

Strona 6 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach