Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 7 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7

Go down

Kryjówka pod gruzowiskiem  [Piwnica Shaya] - Page 7 BcBUAYU

Nie sądziła, że kiedykolwiek dobrowolnie i samowolnie powróci w to przeklęte, śmierdzące miejsce - nie przekroczyła jeszcze co prawda progu drzwi prowadzących do piwnicy, lecz już je z daleka dostrzegła; już znajdowały się w zasięgu jej wzroku; już czuła ten odór królujący w tym zasyfionym, brudnym pomieszczeniu, gdzie Córeczka była uwięziona. Z jednej strony przywędrowanie tu ani odrobinę jej się nie podobało i ziarenko toksycznego przerażenia zalęgło się uparcie w jej sercu, z drugiej jednakże wściekłość buzująca i trująca, i paląca zagłuszała wszystko inne; zmywała z powierzchni umysłu jakiekolwiek wątpliwości i strach, i panikę niby szaleńcza fala tsunami; popychała ją do przodu, ku celowi iście wybuchowemu. Parsknęła pod nosem niczym zwierzę dzikie i nieoswojone, zaraz kaszląc bez opamiętania i nieomalże przy tym nie wymiotując. Odetchnęła, prostując się ze swojej pochylonej do przodu pozycji i przetarła wierzchem drżącej dłoni popękane, blade usteczka. Przyodziana była w swój standardowy mundurek, na który zarzuconą miała swoją wierną, ciężką pelerynę podróżną o magicznych właściwościach - wcześniej, tuż przed przyjściem tutaj, zahaczyła o Czarną Melancholię i zostawiła w portierni bluzę należącą do młodzieńca jakiś czas temu poznanego oraz karteczkę w jednej z jej kieszonek z krótkim, nabazgranym Przepraszam. Użyła mocy cieni, ażeby przemknąć koło drzewa zamieszkałego obecnie przez jej gawraka - którego tam zostawiła i obiecała mu, że wróci - i nie zwrócić na siebie jego uwagi, a także również i ze wsparciem mroku stamtąd uciekła.

Serce jej pękało, kiedy ujrzała Arashi'ego - słodkiego, opiekuńczego, jej najlepszego przyjaciela i towarzysza - siedzącego smętnie na gałęzi i spoglądającego smutnymi, fioletowymi ślepkami w dal, w horyzont tak mu niedosięgły jak ona. Protesty wyły w jej myślach, zdrowy rozsądek przebudził się z tykiem i tęsknota niemożliwa zamurowała ją kompletnie na dobrą, ciągnącą się chwilę. Zdusiła jednak to wszystko w sobie i czmychnęła spod hotelu z podkulonym ogonem oraz zjadającą ją od środka złością - na Apokalipsę, na świat, na ludzi, na siebie. Lepiej mu będzie - przekonywała się niezłomnie i w kółko, i maniakalnie wręcz - i nie zarazi się od niej Plagą okropną, i nie będzie wciągany w niebezpieczne, prześladujące ją na każdym wydawać by się mogło kroku sytuacje. Nie podobało jej się to i rozpacz rozrywała ją od środka, i żar gryzł szpilkowatymi ząbkami w krtań, lecz nie obejrzała się przez ramię, nie zrezygnowała ze swego świeżego zamysłu, nie wróciła do ukochanego gawraka. Odetchnęła raz i drugi, zaciskając drżące palce na rękojeści rozłożonej, przygotowanej do potencjalnej akcji łopaty oraz przysiadając na którymś z większych, płaskich głazów. Z peleryną okalającą jej smukłą posturę i głębokim kapturem rzucającym cień na chorobliwie bladą, naznaczoną paroma krostami twarz oraz płonące oczy o szkarłatnej niby świeża krew oczach przywodziła na myśl niezwykle realistyczną, groteskową rzeźbę niepasującą kompletnie do otaczających ją ziem. I czekała cierpliwie i nerwowo jednocześnie, co jakiś czas zerkając na wyświetlacz swojej wiekowej, fałszywej przepustki.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie potrafił odmówić pomocy. Co prawda zwykle pod chęcią pomagania kryło się proste pytanie — co ja z tego będę miał? Tutaj wystarczające było pewne zabawne słowo, które po prostu mu się spodobało. Móżdżek wymordowanego nie potrzebował zbyt wiele, ale „ragnarok” zdawał się wszystkie te potrzeby zaspokajać.
  Dziwne australijskie kitku przyjęło więc autostopowicza w postaci menelskiej walkirii, nieszczególnie przejmując się jej wyglądem. Może akurat szkoliła się w dziedzinie kamuflażu? Mimo wszelkich robaczków, które rozbijały się na jego twarzy w czasie lotu na Lucy, przeczuwał, że to będzie fantastyczna zabawa. Miał tylko nadzieję, że jego gapowiczka nie spadnie... Bo nie wyglądała przecież najlepiej. Biedactwo było takie bardzo biedne, że aż mu serce pękało. Może dzięki temu wszystkiemu będzie mógł otworzyć wycieczki turystyczne śladami Apokalipsy?
   Oczy zabłysnęły z radością, której teraz nikt nie mógł przecież zobaczyć. Elliott leciał za Rei, chcąc ją w razie czego łapać i asekurować. Lucy była dobrym wierzchowcem, ale ktoś, kto nie miał prawa jazdy kategorii faros, mógł mieć problemy z utrzymaniem się na jej grzbiecie. Nie przejmował się jej chorobą. W Australii takie zdarzały się co drugi wtorek!
Lucy, Lucy!   – zacmokał do smoczydła – to tutaj, na dół!   – zgodnie z jego poleceniem, samiczka farosa zaczęła coraz bardziej się zbliżać do ziemi, aż w końcu stanęła na powierzchni. Elliott zszedł z jej grzbietu pierwszy i wyciągnął rękę do Rei, chcąc pomóc jej zejść. Jemu samemu złażenie z gada z początku się totalnie nie udawało, więc zrozumie, jeśli ta spadnie. Naprawdę, będzie się śmiał tylko chwilę.
Linijki lotne STRAYA AIRLINES rekomendują się na przeszłość   – oznajmił z wręcz przerysowanym zadowoleniem, rozejrzawszy się po okolicy. Rozprostował kości, po czym wyhaczył spojrzeniem... Kogoś. To sojusznik? To typ, któremu mieli zrobić bum w mordę? Ma... Kotki w piwnicy? – Znasz typa? Wygląda jak postać z erpega!
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Jej już było kompletnie wszystko jedno. Spadnie i się zabije od wysokości czy zdechnie od tego gówna, którym zaraziła się totalnie z dupy i nie wiadomo gdzie. Raczej nie był to wirus, bo zdechłaby już dawno temu, zamiast tego trwała w totalnym Schrödingerze ni to żyjąc ni to nie żyjąc. Z zewnątrz wyglądała jak pół dupy zza krzaka wygrzebany z ziemi nieboszczyk ożywiony przez jakiegoś szalonego Frankensteina. W środku miała ochotę umrzeć, żeby przestać się męczyć i być kulą u nogi wszystkich swoich towarzyszy. Żeby wyjść z gór należących do Smoków musiała naprawdę się namęczyć – pilnowali jej skubańce, pewnie żeby nie pozarażała jeszcze większej ilości ludzi podczas swoich pijackich halucynujących wypraw pod monopolowy w nieznane. Łaziła w gorączce i bredziła, ale bardzo często nawiązywała do Ragnaröku, o którym naczytała się za dzieciaka. Nic więc dziwnego, że wreszcie się ktoś nią zainteresował w sposób inny niż kazanie się odpieprzyć.
Było jej tak wszystko jedno, że wsiadła na wielkie jaszczurowate coś z wymordowanym.
A przecież nienawidziła wymordowanych.
Odkąd Grobokoparka napisała jej ze zleceniem, grzebała w swojej pracowni, nie niepokojona przez nikogo. Zebrała tyle amunicji ile wlazło, a potem wysypywała z niej proch. Łuski jednak też się przydawały, bo po oczyszczeniu przetopiła je na kolejne części do bomby. Robiła coś z niczego, choć dobrze wiedziała, że stać ją na więcej. Gdyby miała więcej zdrowia i czasu załatwiłaby coś potężniejszego, ale musiał wystarczać czarny i bezdymny proch, który wyskrobała ludziom z karabinów. Niestety nie doszukała się dynamitu, atomu też by nie rozszczepiła. Nie wiedziała co ma zostać wysadzone, ale skoro miało być najmocniejsze co ma, to miała. Beczka potrafiła zrobić ogromne bum, ale nieszczęściem nie zgromadziła aż beczki.
Trzymała się czego popadnie, ściskając okrągłe naczynie, tuląc je do piersi. Była już w najbardziej zaawansowanym stadium choroby, więc zasłanianie twarzy mijało się z celem. Potrafiła zarazić kogoś samą obecnością, co już zdarzyło się parę razy. Ale nie przejmowała się tym. Jeśli miała być siewcą plagi i jednym z elementów Ragnaröku, to nie będzie przecież sprzeciwiać się woli bogów. Jeśli wszyscy polegną w boju podczas tej choroby, to i tak spotkają się w Walhalli, gdzie miejsce wojowników.
Chciała nawet skorzystać z pomocy przy schodzeniu, ale zakręciło jej się w głowie, w dodatku zaplątała się we własne łachy, przez co jej wychudła dłoń minęła się z palcami Australijczyka o centymetry, a cała menelska walkiria poleciała w dół, lądując w piachu. Odruchem tylko uniosła bombę nad głowę, chroniąc ją przed podzieleniem swojego losu. Nie chcieli przecież przedwczesnego wybuchu na skutek wstrząsów. Była saperem, nie terrorystą.
Zieeeeeeemia na horyzoncie! – wykrzyknęła mordą w piachu i zarechotała wypluwając drobinki, kaszląc, plując krwią. Trochę potrwało nim wreszcie się pozbierała. Kopnęła w piach starając się odzyskać równowagę. Niedbałym ruchem otarła twarz z nadmiaru ziemi, rozmazała nieco kurz i pył, jeszcze bardziej pokryła twarz czernią węgla.
Questgiver – odpowiedziała krótko. Jej akcent niekoniecznie zezwalał na wypowiedzenie tego poprawnie, w dodatku nie umiała angielskiego. Nie na tyle, by móc się komunikować, co najwyżej na poziomie gier czy filmów, gdzie wyłapywała pojedyncze słowa. Unosząc bombę nad głowę zbliżyła się chwiejnym krokiem do Karyuudo, też mocno przetyranej przez życie. Obie zdecydowanie nie wyglądały na takie, co zaraz zatańczyłyby wesołego kankana. Sora na dodatek wyglądała jak trzy ćwierci do śmierci, jej postura zmalała nieco, wychudła, choć najbardziej było to widać po zapadniętych policzkach. Mięśnie jeszcze utrzymywały jakiś poziom, ale twarz i palce były w najgorszej kondycji. Była odwodniona, niewyspana, jadła niewiele z obawy przed wymiotami. Spękane wargi, szkliste oczy chorego z wysoką gorączką. Wszystko przed oczami falowało, a na dodatek było jej zimno, choć pogoda raczej dopisywała. Spomiędzy silnej woni ziół przebijał się też smród zgnilizny.
Nie powinnam pewnie pytać po co ci to – bardziej stwierdziła niż spytała, kierując swoje słowa do Karyuudo. Wyciągnęła dłonie z kulą w jej stronę, odwróciła głowę w bok, by odkaszleć parę razy. – Nie miałam zbyt wiele czasu, ale powinno wystarczyć do rozwalenia pomieszczenia czy mniej stabilnego budynku. W środku ma jeszcze gwoździe, jeśli celem jest grupa żywych.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kryjówka pod gruzowiskiem  [Piwnica Shaya] - Page 7 BcBUAYU

Ileż to siedziała na głazie tym niezbyt - ha, mało powiedziane! - wygodnym, usilnie starając się ignorować tak palące promienie dryfującego po błękitnym nieboskłonie słońca, jak i ból wgryzający się uparcie w różne miejsca na jej ciele. Czuła pęcherze pęczniejące na jej bladej, obsianej potem skórze niczym przebrzydłe kwiaty i ten piekielny zapach zgnilizny, jaki zdawał się do niej permanentnie przylepić, i kaszel gorzejący wewnątrz jej zdartego już porządnie gardła oraz czekający na uwolnienie się w najmniej odpowiednim momencie, i mdłości zalegające ciężkim, tonowym zdawać by się mogło głazem na dnie jej pustego boleśnie żołądka. Odchrząknęła z trudem i spiętymi mięśniami, mając nadzieję na to, iż zwykła ta, drobna czynność nie przekształci się w coś o wiele groźniejszego i dobitniejszego. Nie miała już za wiele siły w swoim organizmie - była tak zmęczona, wyczerpana i wycieńczona - co doskonale widoczne było po tym, jak przygarbione ramiona miała i jak przechylona była widocznie na prawą stronę podczas swego czekania na Rei. Najchętniej, co by teraz uczyniła, to położyłaby się w jakiejś norze głębokiej oraz chłodnej i zasnęłaby w miarę regenerującym, zdrowym snem. Wiedziała, iż było to niemożliwe z tą paskudną Plagą trawiącą powolutku i stopniowo jej ciało, jak również wysysającą z niej wszelkie chęci do robienia czegokolwiek, ale człowiek zawsze może sobie pomarzyć, czyż nie? Odetchnęła, kuląc się nieco bardziej w sobie i skupiając na tej palącej wnętrzności gorączce oraz wściekłości skierowanej ku Niemu - tylko to ją obecnie podtrzymywało we względnym pionie i popychało do przodu; do stawiania kolejnych makabrycznie mozolnych, sprawiających jej tylko dodatkowe cierpienie kroków naprzód.

Aż wtem cień wielki padł na ziemię dość niedaleko niej, a gdy podniosła wzrok do góry, to ujrzała skrzydlatego jaszczura zmierzającego w jej stronę prędkim, stabilnym lotem. Podniosła się natychmiast, aż z trudem i mimowolnym stęknięciem na nogi, prawdą dłoń zaciskając odruchowo na rękojeści ukochanej, wiernej łopaty. Z nerwami przypieczonymi i niepewnością bulgoczącą pod skórą, Karyuu przyglądała się temu, jak bestia potężna i masywna wylądowała na stabilny, twardym gruncie, po czym z grzbietu jej zsunęły się dwie osóbki: pierwszej nie kojarzyła, z kolei drugiej prawie że nie poznała. Współczucie ukłuło ją w serduszko, gdy dojrzała jakże znajome jej symptomy Plagi malujące się na ciele i w sylwetce luźno znanej przez nią kobiety. Zmarniała straszliwie, schudła i zwiędła niemalże, co zarówno niesamowitym i przerażającym było - nie spodziewała się ujrzeć jej kiedykolwiek w takim właśnie stanie, nawet krok przed słodką, czarną śmiercią. Zmusiła się do rozluźnienia mięśni i postąpiła chwiejny, niepewny krok naprzód, aby chwycić po tym za kant głębokiego kaptura i ściągnąć go z głowy. Jej jasne włosy były wypłowiałe, wyblakłe, pod oczyma jawiły się ciemne plamy, skórę miała papierzastą i oblepioną zimnym potem, dłonie jej drżały, a wewnątrz czuła się tak, jak gdyby ktoś rozpalił wewnątrz niej szaleńczy, niemożliwy do okiełznania pożar.
- Masz prawo - wymusiła z siebie, a głos miała jeszcze bardziej ochrypły niż zwykle. Zerknęła przelotnie na mężczyznę, do którego należało stworzenie skrzydlate i który podrzucił miłosiernie Rei do tegoż przeklętego miejsca. - - Tam - wskazała trzęsącym się palcem na metalowe, widoczne z ich pozycji drzwi - znajduje się kryjówka jednego z Jeźdźców Apokalipsy, tego odpowiedzialnego za Plagę. Ona jest... ona jest moim celem - wyjaśniła niskim, mało stabilnym tonem, opatulając się szczelniej swoim ciężkim płaszczem podróżnym.

Poczyniła kolejny krok naprzód - ostrożny, powolny, wykalkulowany z przesadną wręcz roztropnością - i sięgnęła po zaoferowaną jej bombę, a gdy wreszcie chwyciła ją w wątły uścisk... coś się zmieniło. Zmarszczyła brwi, gdy zorientowała się po chwili konsternacji o tym, iż nie czuje już tego smrodu zgnilizny, jaki od niedawna towarzyszył jej w każdym momencie jej pokiereszowanej egzystencji. Zamrugała, cofając się i odsłaniając lewe przedramię, gdzie powinny być widoczne blazy spowodowane Plagą. Były tam, owszem, lecz zmniejszały się i wręcz topniały w oczach, a wraz z ich zanikaniem łagodniały również i pozostałe symptomy. Coś nieokreślonego i masywnego stanęło jej w gardle, kiedy wzrok jej szokiem i lekką paniką zakrapiany przeskoczył na Rei w celu sprawdzenia tego, czy i ona doświadczyła nagle tego... cudownego ozdrowienia?
- Co się... - Nie mogła nawet wypowiedzi tejże dokończyć, zbyt zdumieniem ogarnięta i głębokim, złudnie słodkawym niedowierzaniem. W dalszym ciągu czuła się i wyglądała okropnie - hah - lecz miała przy tym wrażenie, że dotyk straszliwej, masakrycznej Plagi wycofuje się z jej organizmu niczym przypalone, przestraszone ogniem macki jakiegoś upartego monstra.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Well, fuck me gently with a chainsaw, lot to ładny miałaś aż do końca! – skomentował głośno upadek Rei, zaraz śmiejąc się nawet głośniej i serdeczniej, przy tym kilkukrotnie uderzył się dłonią w udo. Był prostym człowiekiem, który mógłby w kółko oglądać cudze wpadki i wszelkie pranki, więc nawet w ponurym, desperackim żywocie starał się znaleźć jakieś pozytywy.
Ace!  – dodał zaś na kwestię dotyczącą zleceniodawcy. Początkowo w wymianę zdań nie wcisnął się, po prostu obejmując funkcję tego wyglądającego ładnie. Szkoda, miał przy sobie dwie kobiety, które, kiedy były trawione chorobą, wyglądały beznadziejnie nawet jak na standardy Desperacji.
Czyli – zaczął po chwili – mamy kropnąć sam koniec świata. Let's give it a burl anyway  – powiedział tak, jakby to brzmiało jak doskonała forma rozrywki. Zresztą dla niego tak było. Zabójcze plagi w Australii były co drugi tydzień, a w pierwszy wtorek miesiąca już w ogóle było bardzo wesoło. Cóż, prawdziwy rollercoaster zaczął się dopiero po chwili. Obie kobiety na jego oczach zaczęły nabierać najpewniej właściwych sobie barw. Wybałuszył oczy i rozdziawił nieco usta, całkowicie niedowierzając temu, co widział. Skoro ta plaga pożerała tylu ludzi, to dlaczego nagle teraz zaczęła się cofać?
Bloody hell  – wyszeptał, kręcąc głową, po czym spojrzał na swoje ręce, jakby spodziewał się, że właśnie na nich zobaczy jakieś odpowiedzi. Cóż, kiedyś na dłoniach spisywało się ściągawki, więc może teraz też jakaś wyczai? A może to ta jego moc dostała jakiegoś nagłego upgrade'u?
Hoooola. Dopiero co jesteście tacy stuffed, jak maskotka, a zaraz można wasze sickie anulować? Jak ta cała robota jest takim piece of piss, to jesteśmy us-ta-wie-ni! Plaga może się stąd totalnie skedaddle. Mam pomysł. Wbijamy na Lucy, rzucamy bombonierkę z powietrza. Nie ucierpieliśmy, ale Plaga tak – kiedy wspomniał o Lucy, wskazał głową na farosa, który zaś przez całą rozmowę przyglądał się tej dziwnej trójcy. Nie wyglądała na zachwyconą tym planem, ale, jak to bestia, nie miała tu za wiele do gadania.
Malutka odważnie by trzymała jeszcze jednego człowieka – oznajmił z pewnością siebie, po czym podszedł do Lucy i poklepał ją po potężnej szyi.
Może takim razem nikt nie upadnie... – dodał, tłumiąc nieudolnie rozbawione parsknięcie. – Przepraszam, przepraszam...
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Mogłaby sobie nawet kark skręcić przy tym lądowaniu, było jej to obojętne. Ważne, że dostarczyła zamówienie i przy okazji nie zakaszlała się na śmierć, nie rozdrapała bąbli do samej kości, co czasem naprawdę ostro ją kusiło, ani nie zaczęła panikować, że siedzi na wielkiej jaszczurce w towarzystwie zwierzaka, którego połowy słów w ogóle nie rozumiała. W gorączce i tak wszystko wydawało jej się mniej sensowne niż było, przede wszystkim wychodzenie z bezpiecznego miejsca w takim stanie, ale równie pozbawione logiki było jej siedzenie w czterech ścianach, gdzie groziła zarażeniem wszystkim najemnikom. Kichnęłaby na stołówce czy w roztargnieniu napluła do zbiornika z wodą i proszę, większość załatwiona. Momentami poważnie się zastanawiała czy nie ukrócić swojej męki, bo szansę na wyleczenie straciła już dawno temu.
Apo... – zaczęła, ale odwróciła głowę, kaszląc w zgięcie łokcia. Wysunęła bombę w stronę kobiety i nagle poczuła, że to nie zdarte gardło i choroba zmuszają ją do wypluwania swoich płuc, a resztki pyłu. Odsunęła się, pozostawiając ładunek w dłoniach Karyuudo, opuściła powoli ręce. Mogła oddychać, ból zanikał, ten dziwny stan umysłu towarzyszący niebezpiecznie wysokiej temperaturze również. Czuła się jednak okropnie słabo, opadła na kolana, przysiadła na piętach i spojrzała na własne dłonie. Zaczęła się śmiać, z początku cicho i niepewnie, potem rozkręciła się i umilkła wznosząc wzrok do nieba.
Eir nas uratowała – wymamrotała zachrypniętym głosem. A zaraz po tym wsunęła drżące palce we włosy patrząc najpierw na łowczynię, a potem z podejrzliwym zmrużem ślepi na tego drugiego. – Co się kurwa w ogóle odpierdalaaa – jęknęła jakoś i tak nie mogąc tego ogarnąć umysłem. – Żadnego latania na jaszczurkach. Jeszcze z tobą, kurwa ja pierdolę, co ja w ogóle tu robię. Zaraz mnie znowu czymś pozarażacie. Сука Блять! Zdechłam. Prawda? I to się nie dzieje na serio. AAA!
Wpadła w panikę. I tak totalnie na serio, nawet nie zwracając uwagi na żarciki. To było za wiele na jej ludzki żołnierski móżdżek, nie umiała myśleć aż tak abstrakcyjnie. Mogła się jedynie cieszyć, że mdłości zniknęły, że przestała czuć własny smród rozkładu przebijający się spomiędzy ziół i że łowczością się nie da zarazić, ale zbliżać się więcej do bestii trochę nie miała ochoty. To na pewno roznosiło jakieś choroby, a dopiero co opuściła ją plaga.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kryjówka pod gruzowiskiem  [Piwnica Shaya] - Page 7 BcBUAYU

Dziwne, naładowane obcymi jej słowami wypowiedzi jasnowłosego Wymordowanego przebiły się luźno przez jej zamglony szokiem oraz niedowierzaniem umysł; przeleciały na wylot przez czaszkę jej zalaną szumem ogłuszającym i przywodzącym na myśl odgłos wydawany przez stary, pozbawiony programów telewizor z odległych, antycznych czasów; przemknęły z cząstkowym tylko zrozumieniem i pojęciem, jeszcze bardziej mieszając jej w głowie i przebudzając w okolicach skroni pulsujący, tępy ból. Z głębokim westchnieniem pełnym zmęczenia zamknęła szkarłatne, wyblakłe oczka, do prawej powieki przyciskając nasadę wolnej, lekko drżącej dłoni. Palce lewej ręki - trzęsące się niekontrolowanie i o knykciach niekomfortowo zesztywniałych - zacisnęły się mocniej na trzymanej, otrzymanej od kobiety bombie, coby przypadkiem nie upuścić jej i nie doprowadzić do kolejnej katastrofy - lokalnej i personalnej, i malutkiej, ale jednak. Wypuściła wtem - ile sekund tyknęło w tle? Ile minut przegalopowało tuż obok nich niby rumaki dzikie i cudownie wolne - niespiesznie, odrobinę urywanie powietrze uwięzione w płucach, dopiero po tym opuszczając ręce i otwierając czerwone ślepka.
- Nie - wykrztusiła, zerkając na Elliotta i zaraz wracając spojrzeniem na personę, która wyposażyła ją w ten śliczny, trzymany kurczowo ładunek wybuchowy. - Kryjówka... kryjówka jest pod ziemią, w piwnicy. Atak z zewnątrz... - przerwała, zmuszając się do nabrania kolejnego haustu powietrza i przegonienia tych uporczywych plam czerni migających na krawędzi pola widzenia - ... nic nie da. Trzeba od środka. - Zwilżyła językiem suche, popękane usteczka i aż wzdrygnęła się, gdy Desperatka opadła na kolana i poczęła się śmiać. Histeria - przemknęło jej luźno przez myśli, kiedy tak patrzyła na coraz to bardziej rozkręcającą się w swym chaotycznym rechocie Rei. Też by tak chciała, jeśli miała być ze sobą szczera i poczuła nawet ukłucie zazdrości gdzieś tam w odmętach swojej spaczonej, gorejącej świadomości. Ona, jednakże, w przypadkach takich - gdzie przyparto ją do muru, gdzie nadzieja się skończyła, gdzie nie było żadnego pozytywnego dla niej wyjścia - zdolna była wyłącznie do wściekłości; wypalającego i niszczącego, i trującego rozwścieczenia, które popychało ją do przodu po ścieżce dewastacji i samozagłady.

Nie wiedziała, co powinna w momencie tym uczynić. Jak pocieszyć? Jak pomóc? Jak załagodzić tę histerię rozbestwioną oraz rozhulaną? Co zrobiłby Giri w takiej sytuacji? Z nowy zastrzykiem paniki i bólu, i złości zdała sobie sprawę z tego, iż niezdolna była do przywołania z pamięci obrazu jej najlepszego przyjaciela i wykalkulowania na bazie cech jego charakteru oraz dawnych działań tego, jak zachowałby się w tego typu chwili - coś, na czym niejednokrotnie już w przeszłości polegała. Oddech uwiązł jej w gardle, podczas gdy nogi postąpiły bezwiednie dla niej jeden chwiejny, miękki kroczek w tył. Miała świetną pamięć, doskonałą, fotograficzną, więc powinna...
- Żyjesz - wychrypiała niezamierzenie ostro i dosadnie, po czym odwróciła się i pomaszerowała zdeterminowanym, lecz przy tym i nierównym marszem ku wejściu do piwnicy. - Zostańcie - nakazała na odchodnym, niedługo później docierając do swego celu. Z zaciśniętymi zębami uchyliła ciężkie, metalowe drzwi i przekroczyła próg z sercem bijącym donośnie wewnątrz klatki piersiowej. Z dudnieniem pobrzmiewającym w uszach zeszła po nierównych, obdrapanych schodach i postawiła stopę w pomieszczeniu, gdzie jeszcze nie tak dawno temu zmarła Ona. Rozejrzała się, nie dostrzegając niczego podejrzanego i świadczącego o Jego obecności. Spychając niechciane, kłujące i wgryzające się w umysł wspomnienia na bok - nie te chciała, wolała tamte, które z trudem obecnie wypływały na powierzchnię myśli. Giri, Giri, Giri - położyła bombę na środku pokoju, aktywowała ją i jak najprędzej wycofała się z tego przeklętego, paskudnego zakątka. Czas zamknąć ten rozdział za nią, prawda? Czas zatrzasnąć te drzwi tak, jak uczyniła to z tymi stalowymi po mozolnym, bolesnym wspięciu się po tych opaskudzonych, zasyfionym stopniach. Ledwo kilka kroków postąpiła po wydostaniu się z piwnicy i zamknięciu wejścia do niej, a kolana ugięły się pod nią i upadła niemalże bezwładnie na twardy, nieprzyjazny grunt. Przygryzła dolną wargę prawie że do krwi, oddychając wolno i miarowo przez nos oraz zaciskając powieki jak najsilniej tylko mogła. Tak, najwyższy czas zakończyć tę część historii.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

WOW!
   Wszystko działo się tak prędko, że umysł cwaniaka nieszczególnie za tym nadążał. Czuł się tak skonfundowany jak psy, które ledwie uczą się zabawy „w której ręce?” i jeszcze nie pojmowały, że pan miłosierny właściciel przekłada przysmak między obiema skulonymi w pięści dłońmi. Zamrugał gwałtownie kilka razy. Na jego oczach... Obu kobietom się poprawiało. Przechylił głowę na bok, jakby kąt, pod jakim na nie patrzył, miał cokolwiek zmienić.
   Mielił to zdarzenie przez dłuższą chwilę, nawet zapomniał przez to na momencik jeszcze zabrać głos, zgłosić się na ochotnika, który zlezie tam do tej kanciapy i rozwali wszystko w drobny mak! Nie rozumiał, że więcej da tu czyjeś doświadczenie z tą całą rąbniętą chorobą i cyrkiem na kółkach, który występował pod zbiorowym pseudonimem Apokalipsy. Był podekscytowany, ale jeszcze nie wiedział, czy bardziej perspektywą walki z pradawnym złem, czy tym, że...
To chyba ja zrobiłem – powiedział cicho, a jego usta wykrzywiły się w wyrazie samozadowolenia. – HAH! W STRAYA MAMY TAKIE PLAGI CO DRUGI WEEKEND. Hartujemy się nimi! Dlatego wpuśćcie, że... Mówiłem, że jestem Elliott, ale Eir też spoko!
   O tak, jemu też było wesoło. Odkrył w sobie nowe moce, wywołane... No cóż, na pewno nie hartowaniem się klątwochorobą, którą zobaczył pierwszy raz dopiero tu, w Japonii. Może wszystko po prostu złożyło się w idealną całość — układ planet, trzy odpowiednie osoby w odpowiednim miejscu i ze świętym celem? Co gdyby jego tu nie było — czyżby te kobiety, niedołężne i chorobą cieńczone jak alkohole na festiwalach muzycznych, go potrzebowały? O, kochany, popłynąłeś...
 Zostać? – powtórzył i znowu przypominał psa, ale zaś tym razem takiego, któremu powiedziano, że ze spacerku nici. Zamrugał znowu gwałtowniej.
 Nie wiem czy to dobry pomysł... Ooo i poszła. Welp, I tried – rzucił za nią jeszcze. Miał nadzieję, że kobieta wie co robi, bo mimo wszystko jego marzenia były odległe od bycia wysadzonym. Zwłaszcza teraz, kiedy odkrył w sobie potęgę, którą zgładził okropną chorobę... Już w głowie układał plan, według którego zostanie patronem nowej wiary... Nie, NOWSZEJ wiary, bo nowa przecież już jest! A te dwie będą w jego kościele świętymi męczennicami. Wszystko układało się idealnie w jedną całość.
 Ej, zluzuj portki i weź słysz – mina mu zrzedła trochę, ale bardziej na rzecz powagi. Jego samego chyba zdziwiło to, że potrafi ją czasem zachować.
Jakoś uciec musisz. Power rangers style jest przereklamowany, been there, done that. Szybka ucieczka da większe. Byłoby mi smutno jakbyś umarła i... Yo, how's it going? Jeszcze nie słyszę, żeby coś buchnęło. Na pewno nie chcecie odlecieć jak wszystko będzie skończone? – bo jednak szybciej dystans między czymś, co wybucha, zwiększy powietrzny as niż dwie nieszczęsne kobieciny, które dopiero co trawiła choroba. Wnioskował, że ma do czynienia tylko z jednym człowiekiem, oczywiście na podstawie reakcji Skuld. Może wyolbrzymiał, ale zdawało mu się, że eksplozje MUSZĄ być wielkie i badassowe. A przed takimi najlepiej uciekać.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Tak nagle zachciało jej się wrócić do wygodnego, ciepłego Miasta, w którym nie było żadnych dziwnych motylków walających się po dziurach baru, żadnych dziwnych cudownych ozdrowień po jeszcze dziwniejszych chorobach złapanych w sposób tajemniczy i nieopisany, gdzie nikt nie proponował jej przejażdżki linią lotniczą Faros. Mogłaby nawet pójść na wcześniejszą emeryturę i sadzić marchewkę, dorabiać jako ochroniarz sklepu osiedlowego, a na ćwierć etatu składać domki z zapałek tylko po to, żeby potem pozwolić im spłonąć w parę sekund. Była już całkiem blisko czterdziestki, żołnierska emerytura już niebawem by ją mogła objąć po takim stażu. Choć pozostawało pytanie czy kilkuletnia przerwa wszystkiego nie psuła. Oficjalnie przecież nie była już Specem, ale do tej pory miała część umundurowania. Niczym w literackiej tragedii - nie dane jej było ruszyć na dawne ziemie przez przeciwności losu. Mianowicie nienawidziła tych obrzydliwych murów, przez które wylądowała na pustyni.
Spojrzała na Elliotta, teraz będącego też po części boginią Eir. W sumie nie wyglądał jak ona, ale kto tam by pamiętał jak wyglądało skandynawskie coś czczone dwa i pół tysiąca lat wstecz. Oni tam wszyscy chodzili naćpani, bo żarli znalezione przy kamieniu grzybki, jak to średniowieczni ludzie miewali w zwyczaju. I wcale nie byłoby źle zostać na starość jakąś świętą. Może by jej zrobili ładny posąg albo portret.
Na trzeźwo nie wsiądę na to coś – zmrużyła oczy mierząc wzrokiem bestię, która ich tu przytargała. Przegrzebała kieszenie wymiędolonego, nie pierwszej świeżości okrycia wierzchniego i wydobyła obdrapany bukłak. Wyciągnęła mocno wciśnięty korek, zaleciało spirytusem i mieszaniną ziół. Pociągnęła kilka mocniejszych łyków. Może nie było to najlepsze co w życiu piła, ale przynajmniej zawierało alkohol i nie smakowało jak zgniłe warzywa. – A teraz wsiądę tylko jak się zgodzi bombowa koleżanka – kontynuowała. Musiałaby wypić tego ze dwa litry zanim by ją trzepnęło, ale oficjalnie pojazdu już by nie mogła prowadzić, więc tak jakby już na trzeźwo nie było. – Trzeba będzie podbić jakiś bar...
Niepewnym jeszcze krokiem ruszyła do Hakamori, która postanowiła się tam walać po podłożu. Wciąż czuła się osłabiona, ale zdecydowanie nie zamierzała jej zostawiać w potencjalnym polu rażenia. Gruzowisko na pewno osunie się w dół, wypełniając pustą przestrzeń piwnicy, gdy filary zawiodą uderzone siłą ładunku. Pomogła jej wstać, odejść kawałek, a nawet jak nie chciała, to by ją po prostu przeniosła w stylu księcia noszącego świeżo zdobytą z wieży księżniczkę. W przeciwieństwie do wymordowanych i dziwnych stworzeń, łowcy nie zarażali.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kryjówka pod gruzowiskiem  [Piwnica Shaya] - Page 7 BcBUAYU

Gdyby miała teraz - w tymże to momencie zbawiennym i przeklętym zarazem - określić to, jak się aktualnie czuła - nie dokładnie, a w przybliżeniu chociażby tylko - to nie byłaby w stanie odpowiedź na to proste z pozoru pytanie. Cała jej persona - od wymęczonych stóp po czubek głowy ozdobiony czupryną o barwie letniego, lecz obecnie nieco wypłowiałego zboża - ogarnięta była przez dudniące, przytłaczające otępienie; pustkę świszczącą milczeniem w umyśle i gwiżdżącą uporczywym, wiecznym dla niej piskiem w prawym uchu; apatię wciągającą ją w swoje lepkie, głębokie czeluście niby grząskie, niewybaczające błędów bagniska. Wszystko dookoła niej rozmazało się doszczętnie, rozpłynęło w czarnej, gęstej mgle i przestało być rejestrowane przez nią w jakikolwiek sposób - tak bardzo zatraciła się we własnych, niemożliwie rozsianych i natrętnie umykających spomiędzy palców myślach. Dwójka tymczasowych towarzyszy stojąca niedaleko i czekająca na jej powrót? Kamyczki rozsiane po wyschniętym, twardym podłożu i wpijające się bezlitośnie w jej dłonie oraz kolana? Wyczerpanie naciskające na barki jak tonowy, bezduszny głaz? Palące, parzące grunt promienie wędrującego po nieboskłonie słońca? Nic z tego do niej teraz nie docierało i nie było zdolne przebić się przez ten trzymający ją w potężnym, stalowym uchwycie marazm. Cóż się wokół niej działo? Cóż się wyrabiało? Oddychała? Mrugała? Żyła?

Ponoć, hah, tak.

I trwałaby dłużej w tym szoku paraliżującym oraz umysł z wszelkich myśli opróżniającym, gdyby nie nagły dotyk czyichś dłoni na jej ciele. Nie słyszała kroków tej tajemniczej, zbliżającej się do niej persony, toteż dopiero w momencie, kiedy podniesiona została niczym księżniczka jakaś, to wróciła do świata żywych z ochrypłym piskiem wyrywającym się z jej obolałego, średnio funkcjonującego gardła. Zamrugała gwałtownie i szybko, czyszcząc te nierówne, ciemne plamy z pola widzenia i przenosząc przy tym spojrzenie zmęczonych, szkarłatnych ślepi na... Skuld? Och.
- Ja... - Przerwała nie wiedząc, co łaknęła powiedzieć i wyrazić, i przekazać kompance niedawnej, apokaliptycznej niedoli. Nie miała sił protestować przeciwko byciu noszoną w czyiś ramionach czy się z nich wyrywać... hah, nie miała sił na nic, prawdę powiedziawszy. Pogodziwszy się więc ze swoim losem i stwierdziwszy, że po tym wszystkim, co ją spotkało może pozwolić sobie na ten moment słabości, Karyuu oparła głowę o ramię kobiety i przymknęła ciężkie niby ołów powieki. Była, prosto mówiąc i stwierdzając, wypompowana, wykorzystawszy całą energię - fizyczną i psychiczną... no, te szcząteczki, które jej jakimś cudem zostały i napędzane były przez duszącą, wrzącą wściekłość - do udania się do piwnicy oraz podłożenia tam bomby. Ładunku, który...
- Wybuchł? - wymamrotała niezbyt wyraźnie, zmuszając się do otworzenia czerwonych ślepi i skupienia pytającego zerknięcia na policzku Skuld. Ciężko jej było się skoncentrować i utrzymać wzrok na jednym punkcie, co nie było dla niej najpozytywniejszym znakiem od niełaskawych niebios.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 7 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach