Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 1 z 4 1, 2, 3, 4  Next

Go down

Pisanie 11.11.17 16:18  •  Pokój 4 (lokum Shaya i Neely'ego) Empty Pokój 4 (lokum Shaya i Neely'ego)
Tu będzie opis. Serio.


Ostatnio zmieniony przez Neely dnia 13.11.17 19:56, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

W oddali delikatnie zarysowywał się kształt jasnej, zgarbionej sylwetki, która dzielnie kroczyła do przodu, starając się za wszelką cenę utrzymać równowagę, choć silny wiatr wcale tego nie ułatwiał. Białowłosemu coraz ciężej było iść — chybotał się na boki, bo jego osłabione chorobą ciało całkowicie poddawało się podmuchom powietrza, które sponiewierały jego organizm. Z jednej strony atakowała go psychoza, która coraz bardziej wyniszczała go od środka, a z czasem miała nawet spowodować nieodwracalne zmiany w psychice tego Kocura, który przecież doskonale zdawał sobie sprawę, że jego stan jest beznadziejny. Wiedział też, że musi udać się w jakieś bezpieczniejsze miejsce, w którym miał zamiar doprowadzić się do względnego porządku.
Z każdą minutą marniał w oczach.
Zwolnił kroku, bo jego ciało męczyło się szybciej niż zwykle, a nogi samoistnie mu się uginały, ciążąc mu coraz bardziej. Czuł się jakby ktoś skuł go niewidzialnymi kajdanami, do których dodatkowo przyczepiona była ogromna kula, którą musiał za sobą ciągnąć, a która wcale nie była lekka. Niedostrzegalny balast krępował jego ruchy i odbierał swobodę, a niewidoczna nić splotła jego usta, pozbawiając go możliwości wydobycia z siebie jakiegokolwiek dźwięku, nie wspominając już o nawoływaniu pomocy. W tej samotnej wędrówce towarzyszyły mu jedynie cholernie rzępolące, głębokie oddechy i wdechy oraz serce, bijące z tak niewiarygodną siłą, że jasnowłosy odnosił wrażenie, że ten ważny organ uderza o kościaną klatkę w postaci żeber, próbując się z niej wyrwać.
Jego oczy były pozbawione tego entuzjastycznego błysku, który towarzyszył mu niemalże zawsze. Szkarłatne ślepia znacznie się pomniejszyły, głównie przez lekko przymknięte, zmęczone powieki. Mrugał nimi leniwie, rozglądając się na boki. Twarz miał bladą (choć jego obity nos odznaczał się lekko fioletową barwą) i pozbawioną zdrowego wyrazu, wyglądał raczej jak zbiedzone, wygłodniałe dziecko. Brzoskwiniowe usta mocno mu popękały; były zaciśnięte, jakby sklejone. Oddychał nosem.
Nawet nie zauważył, kiedy jego nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Zaprotestowały, nie zgadzając się na zrobienie choćby jeszcze jednego kroku. Nobuyuki zastygł w miejscu, przełykając głośno ślinę, która parzyła jego przełyk jak płynna lawa. Palcami przejechał po swoich ustach, a następnie pomógł im odkleić się od siebie. Poruszył nimi niemrawo, próbując wydobyć z siebie jakiś dźwięk. Wyszeptał jakieś niezrozumiałe słowa, a potem przymknął oczy. Gdy już je otworzył, stała przed nim znajoma postać, a przynajmniej miał wrażenie, że przed nim stoi, bo sam nie potrafił odróżnić rzeczywistości od majaków i przewidzeń. Kilka ospałych mrugnięć miało mu pomóc na nowo odnaleźć się w sytuacji. Niestety nie pomogły. Dostrzegł przed sobą Shaya? To musiał być on. Rozpoznał jego aurę, nawet jeśli robiący mu psikusy wzrok nie potrafił dociec szczegółów twarzy lisa.
Prawie się przewrócił. Potknął się, próbując wyswobodzić się z uścisku krupiera. Na próżno. Nie miał tyle siły, by sprostać dłoni, która chwyciła jego nadgarstek.
Przy pomocy dawnego oprawcy udało mu się przebyć kawałek drogi do Czarnej Melancholii, choć sam nie wiedział, że zmierzają do miejsca, w którym rozpoczęła się ich nowa „przygoda”. Dość szybko przestawał kontaktować, na szczęście dystans, który dzielił ich od Melancholii nie był wcale takie duży, przy odrobinie wysiłku mogli go we dwójkę pokonać, o ile Takahiro dzielnie wspierał Nobuyukiego, który z trudem stawiał kolejne kroki.
Ciemność dość szybko przysłoniła mu oczy.
Stracił przytomność. Nie wiedział gdzie, nie wiedział jak, ale po prostu padł.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Takahiro stał na tle gorących iskier unoszących się z niewielkiej ruiny, osłoniętej teraz delikatnym czarnym dymem; mgławica ognia skrupulatnie pochłaniała strzępy budowli. Jego cień wydłużał się w buchającym szkarłacie. Był już tak wątły i diaboliczny, że jedynie agresywny zarys uszu i ogona dawał świadectwo iż należy do wymordowanego, a nie samego króla piekieł. Ale czy naprawdę była w tym jakąś różnica?
  Do jego nozdrzy doszedł nieprzyjemny zapach kojarzący się z wonią trawionej skóry i drewna. Wszystko nad czym pracował skąpane było teraz w czerwieni i ciemnym kobalcie zimnej nocy. Jego ogon zawieszony był sztywno nad ziemią, uszy stały na sztorc. Ciało wydawało się spięte, jakby gotowe do ruchu. O czym myślał patrząc w płomienne języki ognia?
  DOGS. Byli tu. Jak przez mgłę przypomniał sobie sylwetki dwóch smoków. Zwłaszcza tego złamasa — biomecha, który nie raczył zdechnąć w pierwszym lepszym rowie. Sama myśl o nim spowodowała, że oblizał dolna wargę z odrazą cisnąca się na usta.
   Niech te parszywe kundle przeżyją swój plugawy dreszczyk emocji, jeśli to dostarczało im satysfakcji. Niech spierniczają do swojej kryjówki, gdzie będą opijać zwycięstwo. Niebawem będą musieli się przekonać, jak naprawdę żyje się w twardym, spalonym przez słońce świecie, gdzie niespodzianki nadarzają się każdego dnia i gdzie można samemu oberwać po głowie.
  Jedno ze smolistych uszu poruszyło się lekko. Wychwyciło ciężki oddech i nierówne kroki. Jeśli można było mówić tu o jakiejkolwiek uldze, to spowolnione bicie jego chorego serca właśnie o tym świadczyło. Obrócił powoli głowę. Złote ślepia zaiskrzyły w ciemności jak kamienie wyjęte z zimnego grobowca. Ramiona poluźniły się. Wcześniej sztywne i spięte, teraz spokojnie okutane starym, wojskowym płaszczem sięgającym do ud. Wyciągnął rękę. Zdawać się mogło, że pojawił się przy Nobuyukim znikąd. Stanął mu za plecami i zacisnął sztywne palce na jego szczupły nadgarstku w żelazne kleszcze. Szamotanina mężczyzny wydała się płonna. Czarnowłosy okazał się być silniejszy w tym starciu i bez problemu, boleśnie przywarł ciało białowłosego do swojej klatki piersiowej. Pochylił głowę, a pasmo sztywnych psich włosów połaskotało go po policzku. Uderzył go zapach krwi i charakterystycznej kociej sierści. Zapach, którego nie potrafił do tej pory wyczuć, stojąc tu i wpatrując się w upadającą ruinę.
Koty zawsze spadają na cztery łapy.
  Pionowe źrenice przebiegły wzdłuż szczęki wymordowanego, zauważając na twarzy wyraźne zadrapania i białe ścięgna, które świadczyły o kurczowym zaciskaniu ust.
  Bez słowa i żadnej dozy delikatności złapał go pod łokieć i przywarł do swojego boku. Ruszył. Czuł, jak białowłosy traci siły. Nie zatrzymywał się. Wlókł go wręcz za sobą. Ich sylwetki bardzo szybko zaczęły ginąc w ciemnościach.


  Pokój w melancholii był mały i ciasny. Ściany łyse. Tapeta odchodziła w niektórych miejscach od ścian, ale w większości pomieszczenia po prostu jej nie było. Stary zaschnięty klej był rozmazany na szarych kamiennych ścianach — jedyne świadectwo, że wcześniej wyglądało tu przyzwoicie. Noc wionęła przeraźliwym zimnem. Przebijała się przez mury prawie pustej klitki i zawiewała spod okien.
  Blondynka nachyliła się nad łóżkiem. Położyła dłoń na materacu, a sprężyny zaskrzypiały lekko. Nobuyuki leżał na plecach okryty starym, gryzącym kocem. Pod głową nie miał nawet poduszki. Shay wątpił, że będzie się o nią wykłócał, powinien być wdzięczny, że w ogóle na niego trafił i nie zaczął gryźć piachu.
  Kobieta przyłożyła palec do ostatniej rany, jaką zdołała zauważyć na ciele Yukimury. A zdążyła prześwietlić go dokładnie. Ubrania, mężczyzny leżały na krześle obok.  
  — To wszystko? — odezwał się męski, niski, chropowaty głos tuż za nią.
  — Tak, to ostatnia rana. Miał dużo szczęścia.
  Shay zatrzymał się za jej plecami i przekrzywił głowę, ta obróciła się gwałtownie, od razu łapiąc w dłonie mokrą szmatę, którą wcześniej oczyszczała wymordowanemu rany; zaczęła gnieść ją nerwowo w palcach. Wydawać się mogło, że jego wzrok przeszyje ją na wskroś, ale w tej właśnie chwili zauważył drobny ruch. Przesunął zwierzęce tęczówki ponad jej ramie i spojrzał na łóżko. Powieki Nobuyukiego drgnęły — zaczął się przebudzać. Takahiro wykrzywił usta w uśmiechu. W połączeniu jego smutnymi oczami wyglądało to naprawdę upiornie.
  — Możesz odejść — powiedział do niej, ale wcale na nią nie patrzył.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Dzień pełen wrażeń i wciąż dająca o sobie znać choroba dość mocno odbiły się na jego psychice, wypełniając zmęczoną głowę mnóstwem niecodziennych obrazów, które najwidoczniej przeciążyły umysł jasnowłosego, niemalże zmuszając go do drzemki, a raczej zasłabnięcia. Powieki kocura stały się kilkanaście razy cięższe niż zwykle, i nawet jego dzielne próby zachowania trzeźwości umysłu nie pozwoliły mu utrzymać otwartych oczu. Mimowolnie je przymknął, a wtedy natychmiastowo nastała ciemność.
Później śnił. Mrok ustąpił miejsca kolorowym wizjom i snom. Różnorakie obrazy pojawiały się w białej łepetynie Nobuyukiego. Jedne szybko znikały, a inne trwały nieco dłużej. Tylko ostatni wyróżniał się na tle pozostałych, bo wydawał się zaskakująco prawdziwy. Przywołał obrazy z przeszłości członka kociego gangu, w których nie brakowało ogromu szczegółów, które tylko utwierdzały w przekonaniu, że sen ten był swego rodzaju wspomnieniem (niekoniecznie przyjemnym) minionych lat.
Drgnął jak w febrze. Zaczął się przebudzać. Oczy otwierał bardzo powoli, jakby rzęsy miał sklejone tuszem lub jakąś inną, lepką substancją, a jego blade, brzoskwiniowe usta wykrzywiły się nieznacznie. Poruszył delikatnie głową, przekręcając ją w lewo, a potem w prawo, chcąc rozruszać jednocześnie obolałą szyję. Niby trochę się rozbudzał, ale robił to tak bardzo od niechcenia, że lenistwo było widoczne w każdym, nawet najmniejszym jego geście. Jedną nogą nadal był w krainie Morfeusza.
Przewrócił się na bok, próbując przyjąć wygodną pozycję, by móc sobie dalej smacznie spać, lecz przez jego pokiereszowane ciało przeszła fala silnego bólu, która skutecznie mu to uniemożliwiła. Złapał się dłonią za żebro, masując je przez materiał cienkiej, poniszczonej i poszarzałej koszulki z krótkim rękawem. Przesunął jeszcze głowę w bok, a burza jego jasnych włosów, rozwaliła się niemalże po całym łóżku. Drugą, wolną ręką podrapał się po głowie, próbując jednocześnie namierzyć poduszkę, której nie miał po głową, a właściwie tylko jej brakowało mu do pełni szczęścia. Potem wyciągnął dłonie, próbując je trochę rozciągnąć i jednocześnie wydając z siebie koci pomruk.
Otworzył oczy, z początku kierując swój wzrok na sufit. Przełknął głośno ślinę, choć zrobił to z trudem, jakby jakaś niewidzialna gula nie chciała przejść przez jego gardło. W pokoju było słychać tylko jego głęboki, miarowy oddech i dźwięki, które wydawało stare łóżko, przy każdym, nawet najmniejszym ruchu kocura. W pierwszej chwili myślał, że jest w kasynie, choć brak jakiejkolwiek poduszki był niemalże jak lampa ostrzegawcza.
Rozejrzał się po pomieszczeniu i oczywiście bez problemu dostrzegł Shaya, który stał z boku, jednak wcześniej nie zwrócił na niego uwagi. Specjalnie. Wiedział, że na jego lisiej mordzie znów będzie widniał ten sam, krzywy uśmiech, który niemalże stał się jego wizytówką, znakiem rozpoznawczym.
Mógłbyś chociaż raz nie krzywić się na mój widok — powiedział z niepasującą do jego barwy głosu chrypą. Odchrząknął od razu, masując ręką szyję. W międzyczasie udało mu się zmienić swoją pozycję na siedzącą — mokrymi, spotniałymi plecami opierał się o łysą ścianę, a stopy wystawały mu poza łóżko. Klatkę piersiową miał dumnie wypiętą do przodu, a koc nadal okrywał jego prawie nagie ciało po sam pas — bo miał na sobie jedynie cienką podkoszulkę i przydługie bokserki.
Szkarłatne ślepia błysnęły w płowym świetle jednej, jedynej żarówki, która starała się oświetlić cały pokój, próbując dotrzeć również w te ciemniejsze zakamarki. Wzrokiem zahaczył o krzesło, na którym leżały niedbale złożone ubrania. Język kocura delikatnie nawilżył dolną wargę.
Źle się czuję, gdy tylko ja jestem półnagi. Zrzuć coś z siebie. — W jego oku pojawiło się kolejne błyśnięcie, któremu towarzyszył niemalże kwitnący na twarzy Neely'ego uśmiech, który obnażył przynajmniej jeden długawy kieł. — Znowu mnie śledziłeś. Zawsze pojawiasz się gdy wpadam w tarapaty. Dlaczego? — Podciągnął nogę do siebie, łapiąc rękoma za kolano, by móc przyciągnąć udo do swojej klatki piersiowej. Skrzywił się oczywiście, bo jego obolałe ciało dało o sobie znać. Bolała go również głowa, choć sen zdecydowanie polepszył jego stan.
Jesteśmy w Melancholii. Dlaczego nie zabrałeś mnie do kasyna? — Wbił w niego podejrzliwe spojrzenie. Coś było na rzeczy, wiedział to i może by się domyślił, że coś się w grocie hazardu działo, gdyby dopiero co się nie obudził. Umysł wciąż miał otępiały, choć racjonalne myślenie nawet mu wychodziło, to trzeba było przyznać.


Ostatnio zmieniony przez Neely dnia 11.11.17 17:03, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Blondynka obróciła się ostatni raz, gdy stanęła w odrapanych drzwiach. Drobne palce zacisnęły się na żelaznej klamce (dziwota, że jeszcze nikt jej nie wykręcił i nie zajebał) i jakby z wyraźnym niepokojem zmierzyła wzrokiem sylwetkę lisa, a później przebudzającego się kota. W jej oczach widać było napięcie, jakby miała zaraz wywróżyć ze stęchłego, duszącego powietrza, rychły koniec świata. Kiedy jednak jej niespokojny, drżący wzrok napotkał zimne spojrzenie wymordowanego, obróciła się twarzą do wyjścia.
  — On nie jest zdrowy, to---
  — Kobieto, na Boga — sparszywiały głos zawył z rozdrażnienia. Bardzo łatwo mogła wyobrazić sobie jak jego właściciel wywraca z politowaniem oczami. — Nie wyraziłem się dostatecznie jasno?
  Zacisnęła usta. Blond grzywka zakryła jej oczy. Nie czekała na kolejne słowa. Drzwi zaskrzypiały i zatrzasnęły się z głośnym hukiem. Powietrze wydawało się zgęstnieć, choć wyraźny chłód muskał ich ciała. Zapach krwi stał się wyraźniejszy.
  Shay przykładał palce do skroni i przyglądał się na Nobuyukiemu tak długo, aż ten nie usiadł i nie oparł się plecami o ścianę. Mierzył go wzrokiem, dokładnie tak jak drapieżnik obserwuje swoja ofiarę i oszacowując ilość mięsa na białych kościach.
  — To tylko optymizm.
  Sięgnął za plecy i ściągnął swój topór. W jego skostniałej ręce wydawał się ważyć tonę. Położył go przy stoliku. Otrze połaskotało, zbrukany parkiet.
  — [...] Zrzuć coś z siebie.
  — Widzę, że nie bawisz się w schematykę — odparł wolno prostując się i zaglądając przez ramię; głos zaszedł głębszą chrypą, ale pomimo tego można było wyczuć w nim rozbawienie. Uśmiech krył się w cieniu. — Szybko przechodzisz do konkretów.
  Złapał w palce swój ciężki, skórzany płaszcz i zrzucił go z ramion. Bluzka z długim rękawem jaka się pod nim kryla była koloru czarnego. Wyraźnie zakreślała jego barki i klatkę piersiowa, która w końcu nie była takich pokaźnych rozmiarów. Chce przez to powiedzieć, że choć nie była zbudowana tak dobrze jak u kulturysty, nie była też wątła;  zarys lekko wypracowanych mięśni uwydatniał się najbardziej w okolicy ramion i brzucha. Delikatna bawełniana tkanina przylegała do jego ciała jak zmoczona koszulka.
  — Desperacja nigdy nie śpi, tak samo jak jej mieszkańcy. — Spojrzał ponad swoje dłonie, kiedy pozbywał się skórzanych rękawic. Z jednym palcem musiał wspomóc sobie zębami. — Upewniałem się tylko czy żyjesz. Na twoim życiu mi zależy, reszta jest zastępowalna.
  Shay miał indywidualną osobowość. Nienawidzili go współtowarzysze, nienawidzili go barmani, nienawidzili go chyba wszyscy. Nawet bezdomny pies nie zjadłby mu z ręki. Był niczym arszenik wsypany do gorących wypieków. Zepsuty w środku, ale otoczony dobrym wizerunkiem.
  Położył rękawice na krześle, tuż obok zarzuconego płaszcza. Dokładnie na rzeczach Nobuyukiego. Przybliżył się do łóżka, a długi cień spowił sylwetkę CATSa. Zwierzęcy wzrok przesunął się po jego nogach, śledząc ruch stopy, gdy ten zaczął przyciągać do siebie kolano. Skórę miał jasną, choć nie brakowało na niej zadrapań i siniaków. I mimo, że wydawało mu się, iż zlustrował je wszystkie, jego źrenice wydawały się być zbyt ciężkie, aby unieść wzrok wyżej. Na jego twarz. Zrobił to z wielkim niezadowoleniem cisnącym się na cienkie usta.
  — Dlaczego? — wsunął dłonie do kieszeni spodni. — DOGS. – wargi jego wykrzywiły się w obrzydzeniu. Zmarszczył nos i syknął, obracając twarz ku ścianie i tym samym pokazując Nobuyukiemu swój profil. Uszy stały sztywno. — Przyszli po tego mięczaka. Że też nie zdążyłem wysłać im kosza z wyrazami miłości. Byłem poza murami. Przyszedłem już na końcowy popis fajerwerków. Kasyno spłonęło.I twoje poduszki też, chciał już powiedzieć.
  Na długą chwilę zamilkł rozmyślając o czymś co bardzo długo męczyło jego umysł.
  — Gdzie byłeś?
  Obrócił pionową źrenicę w jego stronę. Przechylił powoli łeb. Ramiona rozluźniły się — sam widok kota rozmasowywał jego spięte mięśnie — ale tym razem nie na długo. Źrenice momentalnie się zwęziły. Warga zadrżała niespokojnie. To była chwila. Łóżko zaskrzypiało nagle, kiedy lis wbił w nie twarde kolano. Wydawać się mogło, że runie pod ich wspólnym ciężarem, ale nic się takiego nie stało. Shay wymierzył silny ruch w kierunku jego lewego ramienia (był szybki jak strzała) i przygwoździł je do ściany. Przybliżył się, klęcząc na jedną nogę na materacu. Lisie tęczówki wymierzyły surowe spojrzenie.
  — Czuje od ciebie psa. Dlaczego?
  Głos miał spokojny, ale z charakterystyczną twardą nutą. Oddech stał się jedyną ciepła powłoką przed twarzą Yukimury.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

O obecności blondynki, która go opatrzyła nawet nie wiedział — był zbyt mocno zajęty spaniem i walaniem się po łóżku. Ale to dobrze, bo prawdopodobnie nie dałby się jej dotknąć i kobieta musiałaby stoczyć z nim niełatwą bitwę albo nawet czymś go ogłuszyć — w przeciwnym razie nie zdołałaby się nawet do niego zbliżyć. Możliwe, że niezbędna okazałaby się interwencja Shaya, bo kocur sam z siebie nigdy nie pozwoliłby na to, by jakaś nieznajoma kobieta wkroczyła w strefę jego przestrzeni osobistej. Nienajlepszy stan zdrowia białowłosego i ogólne otępienie okazały się być zbawienne, bo tylko dzięki nim blondynce udało się zająć większą ilością obrażeń.
Nasze pojęcia optymizmu znacznie się od siebie różnią — odparł, próbując przywołać do porządku swoje włosy, bo po śnie wyglądały gorzej niż niedbale uplecione ptasie gniazdo. Jasne kosmyki odstawały na boki, a kocie uszy niemalże zgubiły się pośród włosia. Wyglądał, jakby dopadła go ogromna wichura, która po prostu pozbawiła jego fryzurę jakiegokolwiek składu i ładu. — Czyli jednak cieszysz się na mój widok. Niesłychane. — Z pewnością sam też się cieszył, że to akurat Takahiro okazał się osobą, która mu pomogła, ale za nic w świecie nie powiedziałby tego na głos. Specyficzność jego relacji z Lisem czasami zmuszała go do rozległych przemyśleń i snucia różnorakich wniosków. Wciąż go poznawał, próbując patrzeć na niego z każdej możliwej strony. Podobnie było zresztą w trakcie rozmów — niekiedy starał się ugryźć temat z innej strony, by zmusić Shaya do odpowiedniej reakcji. Przyglądał mu się, obserwował go, wyczekiwał jego odpowiedzi, a później wszystko analizował. Robił to w tajemnicy, udając, że wszystko mu jedno, choć w rzeczywistości wcale tak nie było.
Wbił w Shaya zmęczone spojrzenie, gdy ten zdejmował z siebie topór. Znali się nie od dziś, a jakoś nigdy nie miał okazji, aby zobaczyć jak czarnowłosy posługuje się swoją bronią. W głowie członka CATS pojawił się irracjonalny pomysł sprowokowania Karasawy w taki sposób, by ten musiał sięgnąć po tomahawk. Albo nie sprowokowania, a uknucia takiej sytuacji, by złapanie za oręż okazało się konieczne.
„Szybko przechodzisz do konkretów.”
Posłał mu uśmiech, który dość szybko rozpromieniał na tyle, by odsłonić szereg zębów z wyraźnie odznaczającymi się zwierzęcymi kłami. Nie był wymuszony, choć lekko podkrążone oczy i zmęczona twarz mogły sugerować coś innego.
Nie mam zamiaru owijać w bawełnę — burknął w odpowiedzi, nie spuszczając wzroku z Shaya. Nie spodziewał się, że wymordowany tak szybko dostosuje się do wypowiedzianej na głos zachcianki. Minęła dosłownie chwila, a czarnowłosy zrzucił z siebie płaszcz, ukazując dokładniejszy zarys mięśni swojego ciała. Obserwację ułatwiała jego przylegająca do ciała bluzka z długim rękawem, która dodatkowo podkreślała barki, klatkę piersiową oraz brzuch.
Nie sądziłem, że tak szybko spełnisz moją prośbę — powiedział z lekkim zdumieniem, które z łatwością można było wychwycić.
To co, rozbierasz się dalej?
„Upewniałem się tylko czy żyjesz. Na Twoim życiu mi zależy, reszta jest zastępowalna.”
Prawa brew kocura drgnęła ku górze. Zaczęło się, znowu.
No tak, takiej broni jak ja nie można zastąpić niczym innym. To dzięki, że upewniałeś się tylko czy żyję. — Specjalnie nawiązał do ich wcześniejszej rozmowy, tej z kasyna. Wciąż nie mógł pogodzić się z tym, że Shay wcześniej potraktował go właśnie w taki sposób. Kot był cholernie pamiętliwy, zawsze wyciągał na wierzch „brudy” przeszłości.
„Dlaczego? DOGS.”
Mina momentalnie mu zrzedła. Jego twarz przybrała agresywniejszego wyrazu, a jego kocie oblicze jakby usunęło się w cień, robiąc miejsce wilczej naturze. Zmrużone zwierzęce ślepia połyskiwały, a ich barwa stała się jakby intensywniejsza, jakby szkarłat przyjął barwę jeszcze bliższą krwistemu odcieniowi. Mięśnie jego szczęki napięły się, wyraźnie odznaczając się na twarzy, a usta rozchyliły, pozwalając wszystkich zębom na ujrzenie światła dziennego. Uśmiech przeobraził się w przepełniony złością grymas. Jedna z dłoni kurczowo zacisnęła się na materiale łóżka, a druga specjalnie zahaczała twardymi paznokciami z gryzący koc.
Kundle za bardzo panoszą się na Desperacji. Doprowadzają mnie do białej gorączki — powiedział dość głośno, głosem przepełnionym negatywnymi emocjami. Ze zdenerwowania zamknął oczy, jakby próbował się uspokoić. I o dziwo dość szybko mu się to udało, bo po otwarciu oczu spojrzał na Shaya i jego widok nieco go ułagodził.
„Gdzie byłeś?”
Nie mów, że nie wiesz, przecież śledzisz mnie na okrągło — fuknął, choć wcale nie był obrażony, wręcz przeciwnie, tym razem Lis mu pomógł, i to tak naprawdę. Gdyby nie on, to Neely z pewnością wąchałby już kwiatki od spodu. Był mu za to wdzięczny, ale nie podziękował. Nie teraz, jeszcze będzie ku temu okazja.
Dosłownie chwilę później Karasawa wyjątkowo szybko zbliżył się do kocura, przyciskając jego ramię mocniej do ściany. Białowłosy aż syknął. Nie zrobił tego z bólu, choć samo wyobrażenie tego, że uzbrojone w długie i ostre paznokcie dłonie Takahiro mogły się zacisnąć na jego niemalże odsłoniętej skórze sprawiło, iż z jego ust wydobył się niekontrolowany dźwięk.
„Czuję od Ciebie psa. Dlaczego?”
Zdradzam Cię na boku z wrogiem, czaisz? — Mrugnął kilkukrotnie oczyskami, napawając się chwilę, w której ciepły oddech czarnowłosego muskał go po twarzy. — Shay... — zaczął, urywając zdanie nim je rozwinął. Postanowił zaatakować równie szybko co lis wcześniej. Niezauważenie przesunął dłonią po łóżku, by następnie złapać wymordowanego za szczękę i przyciągnąć go bliżej (miał ułatwione zadanie, w końcu Shay tak jakby wisiał nad łóżkiem), na tyle, by niemalże trącić nosem jego nos. Opuszkiem palca przejechał po jego policzku.
Podobają mi się Twoje kły. Uśmiechnij się żebym znów mógł je zobaczyć. — Nie puścił jego twarzy, bardzo podobało mu się te nagłe zbliżenie i nieoczekiwany obrót spraw.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

„Nie mów, że nie wiesz, przecież śledzisz mnie na okrągło”.
  Chytry uśmiech rozkwitł na ustach Shaya jak pęki zepsutej rośliny. Wargi poruszyły się choć nie wypowiedziały nawet słowa. To, że zaglądał mu nawet do talerza? Co je, co pije, z kim się spotyka, gdzie chodzi? Cóż. Takie spaczenie.
  A potem ruch. Tak nagły, że mężczyzna uchylił wargi jak zwierz, schwytany za łapy. Palce białowłosego zatrzymały go przy sobie, aż poczuł ostrość kocich paznokci na policzkach. Ten dotyk spowodował, że jego język wysunął się powoli i przesunął po spierzchniętych wargach. Wręcz ze subtelnością zahaczył o ledwo widoczną, ostrą końcówkę kła. To mu się spodobało.
  Patrzał Nobuyukiemu w oczy tak długo, aż źrenice zdążyły zbiec się do kształtu pionowych, cienkich kresek. Gdzieś wewnątrz rozlanego złota obudziła się bestia. Stwór zamieszkujący jego ciało i dusze, który od lat spętany był ciężkimi łańcuchami. Ukryty w mroku, w bezpieczeństwie przed światem. Shay pozwalał mu kryć się w szemranym ciele pod przysięga, że nigdy nie pokaże swojego oblicza. Nie wyszło.
  Zadarł łeb, a ciemne, sine powieki opadły na lisie źrenice. I pomimo iż wydawało mu się, że na twarzy wykwitł mu głupawy wyraz zdziwienia, nie odsunął się. Jego nozdrza szybko wychwyciły zapach mężczyzny. Mieszanina ciepła i wolności.
"Zdradzam cię na boku z wrogiem, czaisz?"
  ― Uwielbiam zapach kłamstwa wieczorową porą. Testujesz mnie?
  Łóżko zaskrzypiało. Sprężyny odbiły się głuchym dźwiękiem. Przesunął się. Wyraźniej naparł ciałem na wyścielany kocem materac, kolano wysunęło się miedzy blade, nagie nogi Yukimury muskając wnętrze ud; zgięta kończyna zahaczyła o tors Takahiro ― Shay bardzo szybko położył na niej dłoń. Palce miał chłodne jak lód i szorstkie jak kamień.
  ― Neely ― zaczął niemal pieszczotliwie, ale zachrypnięty ton głosu zepsuł wszystko. ― Zacznijmy... ― ciągnął spokojnie bardzo blisko jego twarzy; prawie musnął twardymi ustami kącik warg kocura. Rzeżący głos przebił ciszę. ― Od początku.  
  Odwaga wymordowanego budziła w nim zdumienie graniczące z nieufnością. Nigdy nie przypuszczałby, że stać go na taki ruch. Był wręcz pewny, że stoi za tym coś więcej. Podstęp? Był pogodzony ze świadomością (i obawą), że w sercu Nobuyukiego nadal tli się płomyk nienawiści wobec niego. Co się od tego czasu zmieniło?
  ― Powiem ci coś, co pewnie cię zaskoczy. Może i uczucia to nowość dla mnie, ale potrafię je rozróżniać.
  Przesunął spojrzenie na jego polik i zjechał niżej, prosto na szyję. Jasną i odsłoniętą. Widział na niej delikatne rany, które od pobyty dziewczyny zdążyły znów zaczerwienić się i podejść krwią. Instynktownie uchylił wargi, wiedziony przemożnym pragnieniem wpicia się nimi w sam kark. Powstrzymał się. Jego niezadowolony warkot zabrzmiał jak przekleństwa.
  ― Jesteś pierwszym wymordowanym, zdolnym rozebrać mnie z płaszcza. Powinieneś próbować dalej.
  Ironizował. Te zacinające słowa pozostawiły na jego ustach krzywy, bezczelny uśmiech. Szpiczaste, długie uszy przylgnęły mu teraz do głowy i dlatego większa ich cześć ginęła w gęstych włosach.
  Zabrał dłoń z jego ramienia. Siła puściła, jakby wielki balast spadł kotowatemu z barków. Mogło się wydawać, że wymordowany się odsunie, ale to się nie stało (w końcu kocur trzymał go za szczękę). Zabrał dłoń z jego kolana i przysunął do klatki piersiowej, muskając palcem delikatny materiał koszulki. Zjechał w dół. Ostry paznokieć drażnił jego ciało przez cienka powłokę. Przemierzył mostek. Był już w okolicy brzucha. Czuł jego napiętą skórę przez tkaninę.
  Znów pojawiło się te irracjonalne uczucie, które wprawiło wszystkie jego kończyny w elastyczne drżenie, tak jak muzyka wprawia w wibracje przedmioty znajdujące się w pobliżu. Złapał w palce skrawek dzianiny ― u samego szwu ― i potarł o nie palce. Uleganie takim imperatywom leży w naturze bestii. Te proste gesty wystarczyły, by przekroczył granice.
"To dzięki, że upewniłeś się tylko czy żyję"
  ― Jak zwykle pamiętliwy. ― Pobłażliwy, protekcjonalny ton zupełnie nie pasował do Shaya. Znów ta okropna ochota, jakaś nieprzemożona konieczność, drapiąca go od środka. Uczucie, aby wyciągnąć z niego wszystko co ukrywał. ― Tylko. Liczyłeś z mojej strony na coś więcej? Musisz w końcu zrozumieć, że nie jesteś pępkiem świata.
  Granie w otwarte karty nie było najmocniejsza stroną byłego wojskowego, nawet jeśli słowa mówiły inaczej. Ale czy Yukimura mógł zobaczyć to w jego oczach? To kłamstwo? Co właściwie widział? Może tylko błyszczące złotem oczy, wpatrujące się w niego z dzika siłą i fascynacją?
  ― Muszę przyznać, że masz bardzo wyszukane zachcianki, Neely. Ja też mam jedną.
  Rozwarł cienkie wargi. Nie był to uśmiech, którego mógł oczekiwać, choć ledwie widoczne końcówki kłów nie zamierzały kryć się ze swoją bezwzględną siłą ― wbijały się jak noże w dolną wargę. Tym razem nie zamierzał tak łatwo spełnić kolejnego życzenia kocura. Jak bardzo chcesz bym to zrobił? Paznokcie czarnowłosego zahaczyły o jego kość biodrową, z pewnością zostawiając białe ślady. Może to właśnie on testował jego?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nawet przez chwilę nie pomyślał o tym, jakie konsekwencje mogły pociągnąć za sobą jego czyny. Totalnie się tym nie przejmował. Myślał, że w chwili, w której jego szczupła, nieco koścista i wyposażona w twarde paznokcie łapa, złapie lisa za gębę to z automatu będzie na wygranej pozycji. Specjalnie nawet podrażnił jego skórę palcem zakończonym pazurem, który wbijał się w jego policzek jak nóż w masło. Drobne zadrapanie miało być swego rodzaju pamiątką, a może i nawet zaczątkiem czegoś, czego nie spodziewał się żaden z nich.
Kocur dość szybko spostrzegł, że jego aktualna sytuacja (bądź położenie) wcale nie są zbyt korzystne, a chwila przewagi, którą chciał sobie wypracować po prostu minęła, dając Shayowi niemalże pełne pole do popisu. Czuł się jak przyparty do muru — określenie to pasowało do jego aktualnej sytuacji jak ulał, bo jasnowłosy rzeczywiście plecami przywierał do ściany, której zdarta tapeta obnażała zimne cegły, drażniące jasną skórę wymordowanego.
Wpatrywał się w zwierzęce oczy lisa, nie pozwalając mu, by pomyślał sobie, że wygrał to małe starcie. Mogłoby się wydawać, że szkarłat jego kocich ślepi przybrał na sile, a źrenice niebezpiecznie drgnęły. Jego dłoń w dalszym ciągu tkwiła na szczęce ciemnowłosego, i choć poluźniła uścisk, to nie miała zamiaru tak po prostu odpuścić. Nie mógł poddać się na samym starcie, to nie było w jego stylu. W większości trudnych sytuacji — nawet tych podbramkowych — udawało mu się znaleźć wyjście. Był kotem — zawsze lądował na czterech łapach, nieważne z jak dużej wysokości się go zrzucało.
„Uwielbiam zapach kłamstwa wieczorową porą. Testujesz mnie?”
Nikły uśmiech pojawił się na jego twarzy tylko na chwilę, a zmrużone ślepia zabłyszczały delikatnie. Członek kociego gangu wypuścił powietrze ustami, a te zawirowało przed twarzą Karasawy, muskając swoim ciepłem jego oblicze.
Sprawdzam jak bardzo potrafisz być zazdrosny o swoją własność — wyparował, pozwalając kolejnemu ciepłemu oddechowi ujrzeć światło dzienne. Czuł, że z każdą chwilą robi mu się coraz cieplej, choć nie potrafił jednoznacznie stwierdzić dlaczego.
Na chwilę przymknął oczy — decyzji tej pożałował bardzo szybko, bo ta krótka chwila pozwoliła lisowi na kontratak. W te kilkanaście sekund ciemnowłosy zmienił swoją pozycję, co wcale nie powinno dziwić, w końcu kawał czasu wisiał nad kocurem. Neely jedynie poczuł, jak kolano Takahiro zaczynia się gnieździć na łóżku, celowo lądując między udami białowłosego. Tego się nie spodziewał i ten ruch wbił go w chwilowe osłupienie, choć starał się nie dać tego po sobie poznać. Nie mógł pozwolić sobie na chwilę słabości, nie w tym momencie.
„Zacznijmy...”
Wziął głęboki wdech, unosząc ku górze jedną brew. Wydął delikatnie do przodu dolną wargę, a Shay w tym samym czasie przybliżył się jeszcze bardziej, już dawno naruszając zdrową granicę przestrzeni osobistej. Ich usta dzieliły zaledwie milimetry.
„Od początku.”
Sięgnął ręką do umysłu, przywołując obrazy minionych miesięcy. Pierwsze spotkanie ich dwójki, czas niewoli, a później spotkanie w Melancholii i kasynie, które zakończyło się dość ostrą wymianą zdań, które mimo wszystko niekoniecznie pozwoliła dość im do konsensusu. Dość szybko jednak odrzucił myśli na bok, koncentrując się na teraźniejszości — na Shayu, który był tak blisko, że kocur z łatwością mógł obserwować każdy jego pracujący mięsień twarzy. Udało mu się wyczuć nawet przytłumione bicie chorego serca wymordowanego.
„(...) ale potrafię je rozróżniać.”
Tak? — wyszeptał, bo nie było potrzeby by podnosił głos, skoro tkwili tak blisko siebie. Poza tym nawet bez unoszenia głosu dało się wyczuć lekkie zaciekawienie w jego tonie. — W takim razie... jakim uczuciem pałam do Ciebie właśnie teraz? — To pytanie miało zakłuć lisa, dać mu do myślenia. Nie mógł wymigać się od odpowiedzi, musiał powiedzieć najszczerszą prawdę, przedstawić swoje zdanie. Neely sam nie był mistrzem w okazywaniu i wyrażaniu uczuć, ale z takiej odległości potrafił rozpoznać czy ktoś zaczyna kłamać. Teraz to Karasawa miał być w sytuacji podbramkowej.
Pierwszy raz masz okazję przyjrzeć mi się z takiego bliska, co? — mruknął cicho, czując na sobie spojrzenie czarnowłosego. Mogłoby się wydawać, że rozbierał Nobuyukiego na czynniki pierwsze, jakby tym wpatrywaniem się w kolejne partie ciała miał przeniknąć do wnętrza kocura i poznać odpowiedzi na wszystkie nurtujące go pytania. Członek CATS postanowił wykorzystać chwilę, w której Shay rozwarł usta — jednym z palców tknął jego dolnej wargi, tym razem jednak nie zahaczając o szorstką strukturę paznokciem.
Mogę też poczekać aż sam się przede mną rozbierzesz... albo rozebrać Cię samodzielnie. — Wiedział, że tylko za pierwszym razem poszło tak łatwo, zdarcie z lisa pozostałej części ubioru należała do zadań trudniejszych, acz możliwych, to nie ulegało żadnym wątpliwościom. Ale nie miał zamiaru siłą go pozbawiać ciuchów, wolał czekać na rozwój wydarzeń. Lubił, gdy Takahiro stale go zaskakiwał.
Odetchnął jakby z ulgą, gdy żelazny uścisk ustąpił. Mimowolnie rozruszał obolały bark, przez chwilę myśląc, że to koniec, że Karasawa odpuści, że to on odniesie zwycięstwo. Bardzo się pomylił. W swojej aktualnej pozycji mógł jedynie obserwować poczynania wymordowanego — to jak palcami zaczepia o materiał poszarzałej koszulki, specjalnie muskając przez odzienie ciało oraz to, jak jego dłoń błądzi po jego ciele, trącając paznokciami mostek i okolice podbrzusza. Brzuch Nobuyukiego machinalnie się napiął, a po jego skórze przeszedł przyjemny dreszcz, wywołujący niemalże gęsią skórkę.
„Liczyłeś na coś więcej?”
Może — charknął w odpowiedzi, puszczając jego szczękę. Ręka mu się spociła od tego trzymania go za gębę, nie mógł tak go ograniczać w nieskończoność.
„Musisz w końcu zrozumieć, że nie jesteś pępkiem świata.”
No nie jestem, ale podobno jestem dla Ciebie kimś ważnym.Jestem? Brzmi jak coś niedorzecznego.
„(...) wyszukane zachcianki. Ja też mam jedną.”
Zdrowa granica została przekroczona już kilkukrotnie i wciąż była przekraczana. Oboje zdawali sobie sprawę, że jeszcze krok lub dwa, a nie będą mieli jak wrócić. Wystarczyła jeszcze chwila, by zmienić wszystko — nic nie byłoby już tak jak dawniej.
Shay zrobił ten pierwszy krok, kierując się w wąską dróżkę, prowadzącą do zguby. I ciągnął za sobą Neely'ego. Później palce ciemnowłosego wbiły się w biodro członka kociego gangu, który wydobył z ust ciche mruknięcie, a raczej coś, co je naśladowało.
Powiedz mi jaką, może możemy ją spełnić — odparł, chwyciwszy dłonią materiał jego bluzki w okolicy jego torsu. Przyciągnął go do siebie, nosem trącając jego policzek. Następnie ręka ta zwinnie pokonała przeszkodę, którą był ciemny materiał, by ostatecznie spocząć gdzieś na plecach lisa. — Tego naprawdę chcesz?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Błyszczące ślepia zamykały kocura w klatce. Zbliżenie, które ich przyszpiliło zdawało się być już poza granicą niewidzialnego szkła. Oczy Takahiro były wąskie i lśniące, pozwalały myśleć o białym szronie osnutym gdzieś w roztopionym złocie jego tęczówki. Niska temperatura, która na ogół panowała w jego świecie, zaczynała się rozpływać. Wrzeć. Zapędy, które w niej dominowały, z pewnością nie umknęły uwadze kocura, który patrząc teraz w twardą szczękę i w nieruchomą twarz wojskowego, mógł zobaczyć wszystko, nawet lekkie drganie kącika ust, który wykrzywiał się w delikatnym, chytrym uśmiechu.
„Sprawdzam jak bardzo jesteś zazdrosny o swoją własność”
  — Może kiedyś się przekonasz.
  Rozwarł wargi, a kły bezceremonialnie wkroczyły na szorstki ląd. Język przesunął się po jednym z nich, dokładnie tak jak robią to dzikie koty kiedy pora obiadowa niesamowicie się przedłuża.
  — Ta perspektywa odpowiada mi bardziej.
  Nobuyuki stał się jego celem w dniu kiedy wracając, zastał puste posłanie. Nie pamiętał, żeby kiedykolwiek pokonały go uczucia. Czy można było to nazwać paniką? Na samą myśl o przeszłości warknął rozdrażniony. Bestia w jego głowie zaczęła drapać jego umysł. Warczała, więc on warczał. Takahiro nie zamierzał ją więzić. Jak długo to co się między nimi działo sprawiało mu przyjemność, tak nie protestował — a przyjemność sprawiało mu trzymanie Yukimury tak blisko, że zapach jego ciała drażnił rozpalone nozdrza. Teraz nie mógł uciec. Nie mógł skryć się przed tym co już i tak zostało przesądzone. Takahiro był jednak zbyt pewny siebie i bezczelny, aby sądzić, że Nobuyuki to zrobi. Wiedział, że tu zostanie, to po prostu zwierzęcy instynkt.
  Szept CATSa drażnił jego szorstką skórę na policzkach, kiedy powietrze owiewało je ciepłem. Uścisk kocura zelżał, palce puściły, ale ślad po paznokciu — to lekkie zadrapanie — nadal pulsowało, jak rozcięta rana, choć umysł podpowiadał mu, że to ledwie draśnięcie. Zwęził źrenice. Nie minęła chwila kiedy Yukimura złapał go za koszulkę i przysunął bliżej. Poczuł jego gładki nos na policzku i palce, które szybko znalazły się pod ciasną koszulką i wkroczyły bezczelnie na strefę pleców. Poczuł ciepło. Było przyjemne i prowokujące. Było tym zapalnikiem, który raz jeszcze postanowił odezwać się w jego ciele i popchnąć go do egoistycznych zapędów.
  Zimne palce Shaya ześlizgnęły się z jego biodra i szybko zakleszczyły na szyi. Przycisnął Yukimurę do ściany, tak, że potylica przywarła do nań trwale, upewniając się, że wyrwanie się z tego uścisku będzie wystarczająco trudne, o ile mogłoby być w ogóle wykonalne. Drugą dłoń (prawą) nadal trzymał na materacu. Przechylił się razem z nim, kolano przesunęło się minimalnie, trąc materiałem spodni o wewnętrzną stronę jego ud — odsłoniętą i bladą.
  — Nie chce abyś zostawił mnie teraz z niczym — odezwał się, choć gardłowa chrypa zaburzyła głośność jego słów. Wydawało się, że nie potrafi mówić szeptem.
  Palec wskazujący rozpoczął swą wędrówkę z szyi na szczękę, by ostatecznie zatrzymać się na brzoskwiniowych wargach. Nacisnął skórę tuż nad kącikiem ust i pociągnął w górę obnażając długi, zwierzęcy kieł. Nie mógł się oprzeć by nie zahaczyć o niego palcem. Przyglądał mu się z coraz to większym zainteresowaniem. — Niezależnie od tego co powiesz, chcesz tego. To, co zaznałeś spodobało ci się do tego stopnia, że nie zamierzasz tego puścić.
  Mówiąc to wsunął opuszek palca w jego wargi. Białe zęby przywitały go jak swego. Poczuł ich wyraźną ostrość, ale i wilgotne ciepło jego ust; uśmiechnął się szerzej tym swoim lodowatym wyrazem, przy którym Alaska stawała się Hawajami. Jego gesty były pewne, absolutnie nie szły w parze z delikatnością i subtelnością, co świadczyło o jego nieobytym stosunku do innych.
  — Bo jesteś dla mnie ważny. Nadal tego nie pojąłeś, durny kocurze?
Kłamiesz. Kto by tobie ufał?
  — Jakim uczuciem do mnie pałasz? — powtórzył wolno i uniósł brew.
  Brunet momentalnie zatrzymał swoją dłoń, nie przerywając dotyku. Poczuł silny skurcz w plecach — twarde i napięte ciało nie było zadowolone z tej pozycji. Spodnie zaczynały mu przeszkadzać. Poprawił prawą dłoń na materacu łóżka, na którym przez cały czas się opierał. Uniósł spojrzenie z powrotem na Yukimurę i przyjrzał się mu w zastanowieniu. Cisza nasilała się. Pulsowanie krwi w jego skroni wydawało się być już tak głośne, że zagłuszało jego myśli. Dopiero po chili w pustce, która zapanowała rozległ się dźwięk brzęczących sprężyn łóżka i trzasku drewna, z którego było obite. Nie wiedząc kiedy kocur został powalony na plecy, a długi cień Takahiro osłonił mu twarz; zdążył wleź na łózko. Teraz oba jego kolana wbijały się w strukturę tymczasowego legowiska, które uginało się pod ich ciężarem. Dzikie ślepia mężczyzny spojrzały na ciało kota, choć wzrok machinalnie zatrzymał się w miejscu, w którym koszulka zagięła się i odsłaniała płaski, dobrze zbudowany brzuch.
  Złapał palcami za cienki materiał koszulki przyciśnięty do pleców i przeciągnął go przez głowę. Włosy rozburzyły mu się. Czarne jak smoła kosmyki zasłoniły mu oczy, kiedy ponownie wymierzył spojrzenie w jego szkarłatne iskrzące tęczówki. Odrzucił niepotrzebny skrawek ubrania na bok, jak niechcianą zabawkę.
  Zawisł nad nim. Ten ruch pozwolił Takahiro znaleźć się tuż przy jego uchu. Wyciągnął się, owiewając je ciepłym powietrzem, a następnie przegryzając lekko.
  — Wymigujesz się, bo sam nie potrafisz określić co do mnie czujesz?
  Wyszeptał chrapliwym głosem do jego ucha, kiedy paznokciem lewej dłoni zahaczył o gumkę jego bielizny. Drażnił się z nim. Trzy palce szybko wsunęły się pod materiał zaczepnie odsłaniając jego kość biodrową — tą samą na której wcześniej zostawił wyraźne ślady.
  — Pomimo dzielących nas różnic, masz do mnie słabość. Przyznaj się wreszcie przede mną i przed sobą. Czy gdyby było inaczej bylibyśmy tu nadal?
  Zjechał ustami niżej. Tuż za ścianą przy której leżeli było słychać dźwięki kroków i rozmowy personelu. Potem zduszony śmiech. Wydawać się mogło, że dzielą ich od nich minimetry. Przejechał nosem po jego szyi, wdychając jego zapach i drażniąc skórę. A potem uchylił wargi i musnął szyję kocura mokrym językiem. Przypomniał sobie o leżącej na brudnej ziemi koszulce i parsknął mu w skórę.
  — Dwa zero dla mnie. Resztę zostawiam tobie, o ile jesteś wystarczająco odważny.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Bitwa na spojrzenia trwała w najlepsze — z jednej strony zwierzęce, błyszczące i przepełnione toksycznością ślepia lisa, a z drugiej strony szkarłatne, niewzruszone oczy kocura. Niewzruszone, bo Neely przed naprawdę przez długi czas nie dostrzegał tego niebezpiecznego błysku, jakby specjalnie go ignorował. Był zbyt zajęty spoglądaniem w zwierciadło duszy swojego kompana, by skupiać się również na agresywnej otoczce, która z sekundy na sekundę stawała się coraz bardziej namacalna. Bliskość, którą otaczał go lis i ciepło bijące z jego ciała wręcz mieszały mu w głowie, tworząc mętlik emocji nad którym nie był w stanie zapanować. Miał wrażenie, że wszystko wymyka mu się spod kontroli, ale mimo to wciąż próbował świdrować go spojrzeniem, chcąc dostać się do interesującego wnętrza. Ale prawda była jedna — im bliżej był, tym mniej widział.
Ocknął się zdecydowanie za późno, jakby dopiero co ktoś wybudził go z hipnozy. Za późno dostrzegł to, że Shay próbuje stłamsić go spojrzeniem. Przez chwilę znowu poczuł się nieswojo, jak zwierzę zamknięte w klatce. Dosłownie czuł, jak metalowe kraty powstają wokół jego ciała, ograniczając przestrzeń życiową. Paskudne uczucie, którego chciał pozbyć się jak najszybciej. W jego spojrzeniu pojawiła się jakaś dziwna, niespotykana niepewność, która doskonale skrywała strach, który przez moment był widoczny w kocim obliczu Nobuyukiego.
„Może kiedyś się przekonasz.”
Słowa ciemnowłosego dotarły do niego z lekkim opóźnieniem, jakby Neely doznał jakiegoś krótkotrwałego szoku. Może i przegrał walkę na spojrzenia, ale wciąż mógł kąsać lisa słowami, które niekiedy celnie wymierzone potrafiły również wzbudzić różnorakie emocje, niekoniecznie te dobre. Nie miał zamiaru poddać się tak łatwo, to nie leżało w jego naturze.
Może — odparł niesamowicie sucho, a potem odchrząknął. Musiał też przełknąć ślinę, by nawilżyć gardło. Podobnie jak Shay obnażył swoje kły, choć dość szybko je schował, jakby celowo usypiał czujność „drapieżnika”, za którego uważał się lis.
Na następną kwestię nie odpowiedział żadnym słowem — wydał z siebie jedynie mruknięcie, które można było odebrać na różnorakie sposoby, choć w rzeczywistości było jedynie potwierdzeniem albo czymś w stylu „okej”.
Zaciekawił się, gdy tylko usłyszał warknięcie. Był ciekaw o czym właśnie myślał Karasawa i co spowodowało u niego taką reakcję. Najprawdopodobniej chodziło o ich relację, bo nie oszukujmy się, podczas tak niecodziennego i niespodziewanego zbliżenia nie byli w stanie myśleć o niczym innym, a przynajmniej kocur nie był w stanie. Niemalże każda jego myśl przywoływała dodatkowo obraz mężczyzny ze zwierzęcymi, smolistymi uszami. Nie był w stanie się go wyzbyć, Takahiro na stałe zagrzał sobie miejsce w jego głowie i za nic w świecie nie chciał z niej wyjść.
To, czego doświadczał Neely trudno jest opisać jakimikolwiek słowami. Cała sytuacja była dla niego nowa i nieco dziwna — nigdy nie spodziewał się, że pozwoli, by osoba, do której wciąż chował jakąś urazę znalazła się tak blisko niego. Nigdy nie spodziewał się, że będzie w stanie czerpać jakąkolwiek przyjemność z obecności osoby, z którą podobno nie chciał mieć nic wspólnego. Czyżby zmienił zdanie? Możliwe. Był po prostu zbyt ciekawy i jakby starał się dostrzec, że może faktycznie coś w tym jest, skoro Takahiro uganiał się za nim, znosząc wszystkie kąśliwe uwagi i dogryzki.
Czuł jak oziębłe palce Karasawy wciąż spoczywają na jego biodrze. Skórę miał w tamtym miejscu pokrytą gęsią skórką, jakby wciąż nie mógł przyzwyczaić się do cudzego dotyku. Ale podobało mu się to, temu nie mógł zaprzeczyć, nawet jeśli bardzo by chciał. Przez chwilę myślał, że to koniec, jednak ręka lisa oderwawszy się od kości biodrowej postanowiła zaatakować inne miejsce — jasną, naznaczoną kilkoma pomniejszymi ranami szyję białowłosego. Członek kociego gangu totalnie się tego nie spodziewał, co łatwo można było wywnioskować po jego mimice. Został dość gwałtownie pchnięty w stronę ściany, a jego plecy na nowo przywarły do chropowatej powierzchni. Tym razem nie mógł się od niej oderwać nawet na chwilę, bo kurczowo trzymająca go ręka skutecznie mu to uniemożliwiała. Znowu poczuł jak materiał dżinsowych spodni drażni jego nagie udo.
Lis robił to specjalnie, lubił sobie pogrywać z innymi.
„Nie chcę byś zostawił mnie teraz z niczym.”
Wywrócił oczami, finalnie jednak wpatrując się w zwierzęce oblicze Karasawy. A jednak czegoś oczekiwał, nie był takim zlodowaciałym skurwielem na jakiego się kreował. Czuł coś, Neely doskonale to wiedział, ale nie chciał go ciągnąć celowo za język.
Myślisz, że teraz byłbym w stanie to zrobić? Nie puścisz mnie wolno. Nawet jeśli ucieknę... znowu, to Ty i tak mnie złapiesz. Znowu. Zobacz tylko na mój stan. Jak daleko mógłbym uciec?Najdalej w Twoje ramiona, chciał dokończyć, ale w porę się powstrzymał. Dosłownie kilka sekund później palec Shaya rozpoczął dalszą wędrówkę po ciele kotowatego. Nobuyuki nie pamiętał kiedy ostatnio pozwolił komuś na dotknięcie siebie, dlatego też niemalże każde zbliżenie się lisa skutkowało krótkotrwałym dreszczem, który przebiegał przez jego skórę albo powodowało, że z brzoskwiniowych ust wydobywał się któryś z bliżej nieokreślonych pomruków.
„(...) chcesz tego. (...) nie zamierzasz tego puścić.”
Miał ochotę zmiażdżyć jego palec między ostrymi kłami, odruchowo nawet delikatnie rozwarł szczęki, ale nie odważył się na ten krok. Jakiś wewnętrzny hamulec mu to uniemożliwił. Poza tym nadal myślał nad odpowiedzią.
Nie Ty decydujesz o tym czego chcę, a czego nie chcę — wysyczał z trudem, wiedząc doskonale, że Takahiro ma rację, ale oczywiście w dalszym ciągu nie przyznawał przed nim (i samym sobą) co właściwie do niego czuje.
„Bo jesteś dla mnie ważny.”
W całej tej nachalności i braku subtelności udawało mu się odnaleźć coś, co bardzo mu się podobało. Shay pierwszy raz był całkowicie szczery w swoich czynach, i o ile wcześniej kręcił, unikając odpowiedzi na różne pytania, tak teraz coraz bardziej się otwierał. Kocur odnosił wrażenie, że udało mu się rozbić część muru, który lis wzniósł wieki temu wokół swojego serca.
Nieczęsto słyszę podobne słowa. Zrozum, że to dla mnie zupełnie nowa sytuacja — wyjaśnił dość niechętnie, ukazując swego rodzaju słabość — nie był w stanie uwierzyć, że świecie pełnym obłudy mógł znaleźć się ktoś, dla kogo był w jakimś stopniu ważny. W życiu zawsze miał pod górkę, inni celowo rzucali mi kłody pod nogi i wbijali ostrze szpile w jego ciało. Dlaczego nagle miałby uwierzyć, że znalazła się osoba, która różniła się od pozostałych?
„Jakim uczuciem do mnie pałasz?”
Chciałbym Cię nienawidzić. Chcę Cię nienawidzić. Próbuję Cię nienawidzić. Byłoby o wiele łatwiej gdybym Cię nienawidził. Czasami myślę, że Cię nienawidzę, ale potem Cię spotykam.
Cisza zdecydowanie działała na korzyść lisa — brunet wykorzystywał ją bardzo umiejętnie, byleby osiągnąć jeden z zamierzonych celów. A Neely? Zastój był dla niego bardzo niekorzystny, ten pyskaty kocur wolał odgryzać się słowami i władanie właśnie nimi wychodziło mu najlepiej.
Specjalnie nie udzielił żadnej odpowiedzi, ale dość szybko okazało się, że dobrze zrobił, bo Karasawa znowu zaczął działać. Całkowicie przejmował kontrolę, miał Nobuyukiego w garści, choć białowłosy sam nie dopuszczał do siebie tej myśli. On po prostu pozwalał dawnemu oprawcy działać, sprawdzał jak daleko jest w stanie się posunąć.
To była chwila — łóżko przeraźliwie zaskrzypiała pod ich ciężarem, jakby zaraz miało się zawalić, a dwie sylwetki leżące na nim miały paść na ziemię. Ale to się nie stało. Kotowaty zdecydowanie za dużo myślał, bo nawet w porę nie zareagował, gdy został rzucony na pogniecioną pościel, a jego łeb odbił się od sprężynowego materaca. Burza jasnych włosów rozwaliła się na boki. Neely ponownie czuł na sobie ten wzrok — Shay znów bacznie obserwował jego ciało, niemalże patrzył na niego jak na zdobycz. Ten wzrok wywoływał mieszane uczucia.
Nieoczekiwanie role się odwróciły — teraz to Yukimura był obserwatorem. Jego szkarłatne ślepia dość szybko napełniły się jakimś dziwnym zainteresowaniem. Co w planach miał Takahiro? Na odpowiedź nie musiał czekać zbyt długo, bo widząc jak mężczyzna pozbywa się górnej części stroju, mógł spodziewać się jakie były dalsze jego plany. Jasnowłosy nie mógł oderwać wzroku od ciała swojego dawnego oprawcy. Wpatrywał się w zarys mięśni jego brzucha, nawet jeśli nie odznaczały się jak u prawdziwego kulturysty, to taki widok zdecydowanie potrafił nacieszyć kocie ślepia Nobuyukiego.
Mówiłem, że zaczniesz się przede mną rozbierać. Mówiłem. — Bez jakichkolwiek słów spełniał kolejne zachcianki czerwonookiego, co oczywiście nieziemsko kocurowi się podobało. Nie mógł doczekać się dalszej części przedstawienia, jednocześnie będąc cholernie ciekawym wielkiego finału, bo Shay na pewno miał coś w zanadrzu, ten chytrus zawsze miał plan.
„Wymigujesz się, bo sam nie potrafisz określić co do mnie czujesz?”
Nie, przecież to Ty nie masz serca. Chcę żebyś się określił. Ja nie mam problemu z okazywaniem uczuć. — Oczywiście, że miał problem z okazywaniem uczuć, nawet teraz unikał odpowiedzi, ciągnąc dalej tę cholerną farsę. On po prostu sam nie wiedział jak wytłumaczyć to, co działo się w jego głowie. Zamęt, który w niej powstał był nie do ogarnięcia. Tego bajzlu nie dało się uprzątnąć tak łatwo.
Dłoń Shaya znowu odnalazła się na biodrze Yukimury, który pod wpływem jego dotyku spiął się na chwilę. Zwierzęce paznokcie lisa drażniły jego skórę, ale białowłosy odnajdywał w tym przyjemność. Kolejna impuls przeszedł przez jego ciało. Chciał więcej, zdecydowanie chciał więcej.
„(...) Czy gdyby było inaczej bylibyśmy tu nadal?”
Gdyby mi się nie podobało to już dawno dostałbyś z łokcia — bąknął, robiąc krótką przerwę. — Ech, to nie jest dla mnie wcale takie proste, ale postaram się to wyjaśnić krótko i klarownie. Nie jesteś dla mnie obojętny i pewnie nigdy nie byłeś. Z reguły nie pozwalam by inni się do mnie zbliżali, bo to źle się kończy. Możliwe, że chciałem Cię przed tym uchronić. Uchronić przed sobą. Nie wiem co do Ciebie czuję, ale z pewnością jest to coś wielkiego, czego nie potrafię określić. Ale to prawda, muszę mieć do Ciebie jakąś słabość, inaczej faktycznie nas by tu nie było. Nie dotknąłbyś mnie. — Odetchnął z ulgą, jakby właśnie powiedział coś, co ciążyło mu już naprawdę długo. Ale faktycznie, odczuł ulgę, było mu teraz dużo łatwiej. Aż zaczął się zastanawiać, że może powinien zwierzać się częściej. Zwłaszcza Shayowi.
Po jego szyi przeszedł przyjemny dreszcz — pierwszy gdy nos Karasawy błądził po jasne skórze kocura, drugi gdy jego język zostawił na niej mokry ślad. W jego kocich oczach niemalże żarzyły się dwa ogniki. Wiedział, że nie zostawi tak tego. Nie był w stanie.
Postanowił zaatakować i zaryzykować. Jedna z jego dłoni spoczęła na karku lisa, a druga na plecach. Przyciągnął go do siebie, poniekąd wymuszając na nim zbliżenie się. Ich ciała zetknęły się, a Neely uniósł głowę nieco do góry, by wpić się w szorstkie usta Takahiro. To była chwila, krótki moment, w którym Yukimura przymknął oczy, by osiągnąć pełnię przyjemności. Na sam koniec zdecydował się zaczepić zębem o jego wargę.
Nie mów mi nic o odwadze.


Ostatnio zmieniony przez Neely dnia 11.04.18 0:48, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wiesz co w tobie cenie? To, że znasz odpowiedź na każde moje słowo. — Uśmiech mężczyzny poszerzył się, wyglądał teraz jak ostre, zagięte ostrze. — I okazuje się, że przejrzałeś mnie na tyle dobrze, aby wiedzieć, że mam swoje zabezpieczenia. To zabawne, nie sądzisz? Czy jestem aż tak przewidywalny?
 Palce trzymające gumkę jego bielizny — jakby na przekór tego co powiedział — puściły, a uderzenie, które zostało przez nie wymierzone, pozostawiło po sobie lekko zaczerwieniony ślad w okolicy podbrzusza.
  Czy kiedykolwiek przypuszczał, że pokój ograniczy ich i zmusi, do bliskości muskającej wrażliwe nozdrza zwierzęcych bestii? Nigdy. Neely zawsze wydawał się być poza zasięgiem jego ręki. Jak ptak. Pomimo schwytania go w klatkę, wciąż nie miał pewności, że zostanie z nim na zawsze. Czy jeśli uchyli choć drzwiczki, nie wyfrunie, zostawiając po sobie tylko parę srebrnych piór? Jego obojętne spojrzenie prowokowało go do kolejnych kroków. Czy nie aby dlatego, by w końcu zauważyć na tych przeklętych brzoskwiniowych ustach inny wyraz niż ten serwowany po stokroć?
 Shay uśmiechnął się, a kąciki ust ginęły w ciemnym mroku. Z bliska udało mu się dojrzeć na jego twarzy namiastkę czegoś co mógłby nazwać przyjemnością.
 — Masz rację. Nie ja decyduje. Ale twoje ciało tak.
 Zahaczył pazurem o jego pępek, zmierzając dalej; zimne jak lód palce pochwyciły jego ogon wyczuwając wyraźne ciepło białego futra.
 Kolejne słowa, które usłyszał spowodowały, że odchylając głowę — i tak będąc wciąż niesamowicie blisko jego ciała — uniósł jedna ciemną brew w narastającym zaciekawieniu. Nie przerwał. Nie odezwał się najmniejszym słowem. Choć twarz mu znieruchomiała, uśmiech, który do niedawna wykrzywiał mu usta, zgubił się gdzieś w panującym półmroku i pozostał niewidoczny — nawet do momentu kiedy poczuł, że szczupła, uzbrojona w pazury ręka Nobuyukiego łapie go za kark i przyciąga do siebie. Pod jego dotykiem ciało zadrżało, i nie potrafił tego powstrzymać. Ręka na której się opierał, zgięła się i łokieć wylądował na wyścielanym błękitnym kocu. Gorące lisie ciało opadło na tyle nisko, że obnażony, blady brzuch Karasasy otarł się o cienki materiał bluzki Yukimury; ciepło jakie bowiem biło z tego miejsca, wprowadziło go w kolejny stan rozluźnienia. Złote tęczówki ominęły barykadę złożoną ze stromych, sztywnych psich włosów i bezwzględnie wkroczyły na tereny wcześniej zarezerwowane wyłącznie przez Yukimure. Jaką radość sprawiało mu wpatrywanie się w niego z tak bliskiej odległości. Shay czuł, że zaczyna tracić kontrolę. To co stało się w tych paru chwilach wypędziło jego opanowaną osobowość poza ramy ciała i pozostawiły go tam samego sobie, jak widza. Jak długo mógł opierać się tej żądzy? Chęci przekroczenia granicy jeszcze o krok? Poczuł w lędźwiach, że narasta w nim pożądanie, i to zaskakująco mocne. Czy to także widział Yukimura, gdy obserwował go z dołu? Z cienkich ust żołnierza wyrwał się kolejny niski warkot, w które chwilę potem zatopiły się ciepłe wargi CATSa. Ta chwila wprawiła go w chwilowe osłupienie, na tyle, że zesztywniał, patrząc się w blade powieki i lekko poruszające się usta do układających się słów.
  „Nie mów mi nic o odwadze”
 Pamiętał, że po tych słowach czerń oblała mu oczy. Nie wiedział kiedy stracił kontrole. Kolejny zwierzęcy warkot — który zdołał usłyszeć u schyłku świadomości — zabrzmiał jak krzyk ostrzegający przed atakiem. Miał być też swojego rodzaju ostrzeżeniem przed zbliżającą się katastrofa. Umysł osłoniło pragnienie, zbyt wielkie, by utrzymać ciało na wodzy. Gorące i silne.
 Chciał go.
 Ta myśl nie dawała mu żyć. Wydawała się być jedyna, w pustce, która obsadzała się na resztkach zdrowego rozsądku.
 — Neely — warknął, choć niski ton, który dominował przestrzeń, mógł przekształcić to małe zdrobnienie i ucisnąć gdzieś w kącie niesłyszalnych oddechów.
 Gdzieś we mgle świadomości uświadomił sobie, że złapał go brutalnie w pasie i przyciągnął do siebie, dokładnie w tym samym momencie gdy ich  wargi złączyły się ponownie. Tym razem to nie białowłosy zrobił ten krok drażniąc jego i tak rozpalone zmysły. Ten krok zrobił Takahiro, ale pocałunek nie miał nic wspólnego z tym niewinnym, równie nieczystym posunięciem którego dopuścił się kocur. Shay wpił się w jego usta jak wygłodzony zwierz. Kły zahaczyły o skórę, pobudzony irytacja, że na ciele członka CATS nadal znajdują się ubrania. Dlatego jakby popchnięty tą nagłą myślą zgniótł w dłoni materiał jego koszulki. Długie, ostre pazury przedarły się przez tkaninę i Nobuyuki mógł poczuć jak przecinają jego obojczyk.
  Takahiro nie oprzytomniał nawet wtedy. Wysunął język i wepchnął go bezczelnie w jego usta nawet nie bacząc na ewentualne przeszkody w postaci zaciśniętych warg kota. Musiał się kontrolować, aby go nie skrzywdzić, ale to nie było wcale takie łatwe.
 Dłoń Shaya gwałtownie ruszyła w dół, dźwięk pękającego materiału drażnił uszy. Nie patrzał się na kocura — robił to tak narwanie, że strzępy materiału zatrzymywały się na jego paznokciach. Zdzierał z niego to co pozostało; pół przeźroczyste płaty tkaniny z której uszyta była koszula leżały teraz na łóżku jak pogięta bibuła. Nie mógł przestać. Kierowało nim coś czego bardzo długo nie doświadczył, coś co od czterech lat siedziało w jego ciele i domagało się uwolnienia.
  Zadrapał jego bok. Szkarłatne ślady ruszyły posłusznie za tym ruchem jak cień pozostawiony przez nieczyste mary; krew pociekła wąską strużką i poplamiła jasny materiał koca i palce Karasawy.
 Głosy za ścianą umilkły. Nie było słuchać już nic jakby to, co działo się w pokoju numer 4 stało się zwyczajną formalnością.
 Zabrudzona różowymi plamami łapa Takahiro wystrzeliła w kierunku głowy Yukimury i spętała między swoje palce pasma jego białych włosów. Zacisnął dłoń i odchylił siłą jego głowę, kiedy na moment odsunął usta od jego i pozwolił gorącemu powietrzu osiąść na wilgotnych wargach. Złote ślepia wyłoniły się z burzy czarnych włosów, a ognik jaki Nobuyuki mógł zobaczyć w jego tęczówkach, tylko utwierdziło go, że jego zwierzęca domena zawładnęła ciałem.
  „Chce żebyś się określił. (…)”
 — Chce ciebie. — warczał nisko, niemal niewyraźnie. — Chce abyś tu został.
  Sprecyzował. To nie był ludzki ton. Ten głos dochodził gdzieś z wnętrza, przekształcał się w gardle na niskie pomruki. Palce zacisnęły się mocniej na jego włosach, tak, że z pewnością Neely odczuł, że znów został złapany w pułapkę. Klatka piersiowa Karasasawy drżała, Yukimura mógł wyczuć jak mocno bije jego serce. Waliło wręcz w tors kocura, ale nie był to równy rytm. Teraz kiedy był przy nim tak blisko mógł doskonale to wyczuć.
 Jasnożółta neonówka zadrżała ponad ich ciałami i zgasła, serwujący kurtynę czarnej nocy. Za oknem zaczął dudnić deszcz; nie dochodziło do ich pokoju nawet światło księżyca, najwidoczniej stłamszone było szarymi chmurami.
 Czuł wilgoć na ustach, przez chwilę zignorował nawet ciepło spływające mu po podbródku, aż nie wpił spojrzenia w wargi białowłosego. Pomimo panujących ciemności zdołał zauważyć na jego brzoskwiniowej skórze coś ciemnego. Nozdrza zdarzały, wyczuwając krew. Wysunął język i poczuł metaliczny posmak, który z siłą lał się z jego dolnej wargi. Usta kocura były mocno porozcinane i pobrudzone. Lisa również. Kły Karasay były bezwzględne. Ciemny płyn rozmazał się gdzieś w kąciku, ale błyszczący płyn nadal z siłą wydobywał się spod ich zranień.
 — Nie pozwalasz aby nikt do ciebie się zbliżył, bo to źle się kończy? — Prawie parsknął. — Przed czym próbujesz mnie ustrzec Neely? — Zlizał krew, która znów zalała mu wargę. — Mnie chodzącą katastrowe? Burzę twój ład i zabieram wolność. Ale nie mogę tego nie robić. To nieuchronne. Ja, baczący na twoje kroki. Doskonale o tym wiesz.
 Usta zadrżały, jakby w półdźwięku. Palce jeszcze mocniej zacisnęły jego włosy.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 1 z 4 1, 2, 3, 4  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach