Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Strona 4 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next

Go down

Z punktu widzenia Hitoashiego jego dzieło było marne i nie dorównywało efektowi pracy poprzedniego artysty. Tutaj jednak nie liczył się rezultat końcowy pod względem wizualnym, a chęci włożone w pracę nad nim. Wiadomo też nie od dziś i nie w jednym kręgu, że Bogowie lubią zajmować myśli wiernych, wzbudzać szacunek i przyjmować od nich ofiary; a u różnorakich bóstw ofiara w postaci własnego poświęcenia była ceniona jako jedna z najwyższych. Fakt, że mężczyzna użył do rysunku własnej krwi z rany, którą sam sobie zadał w jakiś sposób połechtało mieszkający tutaj byt. Chłopak poczuł niemal od razu delikatny wietrzyk, muskający subtelnie jego skórę na nadgarstku; niewidzialna dłoń podrażniła jego policzki, jakby w geście wdzięczności i podziękowania. Krew spływająca jeszcze z jego dłoni poczęła wsiąkać w suchą glebę, która wydawała się być spragniona, a na zwykłą wodę wcale nie miała ochoty...
Kolejny dotyk, tym razem mocniejszy Hitoashi poczuł na swojej klatce piersiowe. Niewytłumaczalna siła dotknęła jego serca, zrobiła to jednak w sposób niedelikatny i dość gwałtowny. Chwilę po tym niewidzialna ręka objęła jego czaszkę i przycisnęła, szybko odpuszczając. Wszystko umilkło... na chwilę.  
Hitaoshi i Karyuodo również poczuli tajemniczą siłę naruszającą ich przestrzeń osobistą. Dziewczyna czuła wyraźnie dziwne szczypanie w okolicach karku, a Hitaoshiego z kolei dopadło uczucie krępowania i ściskania nadgarstków. Po kilku dłuższych chwilach wokół dwójki zaczęły latać kolorowe kolibry i motyle, okrążając zdezorientowaną dwójkę. Idąc owianym tajemnicą korytarzem przez krótki moment otoczyła ich całkowita ciemność, która już po kilku niepewnych krokach ustępowała nieśmiałej jasności. Ta ostrożnie przebijała się przez smugi mroku, zapraszając do siebie dwójkę gości. Nim ich oczy przyzwyczaiły się do nagłej i ostrej zmiany oświetlenia policzki ich pomuskały gałązki o delikatnych, drobnych listkach. Weszli w niekończącą się ścieżkę wierzb płaczących, potykając się wciąż o wystające korzenie i martwe gałęzie, dla których nie było już miejsca w wyższych partiach drzew. Panował tu chłód i wilgoć, musieli więc znajdować się w głębszych partiach jaskini. Czuły słuch wychwycił odgłos strumyczka oddalonego o kilkanaście metrów. Oprócz tego cisza panująca tu była wręcz dołująca, co nie było jednak zaskakujące - znajdowali się w końcu w dość tajemniczej jaskini, aura panująca tu była co najmniej niepokojąca, co z pewnością w jakiś sposób oddziaływało na wszelkie stworzenia żywe.

Spoiler:
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Aura tego miejsca była wyjątkowa. Cisza, zabijana tylko rytmicznymi odgłosami kroków i hipnotyzujące obrazy na ścianach potrafiły wprowadzić w wyjątkowy nastrój. Podniosły i sprzyjający religijnym uniesieniom. Niestety kapłan nijak nie potrafił sobie przypomnieć, którego rytuału część stanowiło krępowanie nadgarstków. Zaczął obawiać się, że żadnego.
Zimny dreszcz przeszedł wzdłuż kręgosłupa wymordowanego. Wziął jednak głęboki wdech, uspokajając własne obawy. Który kapłan nie wierzy swemu bóstwu? Bogom chodzi o oddanie i cześć. Tym wzgardzonym jeszcze mocniej. Spragnieni uwielbienia oraz uwagi mogą uciekać się do nieco drastycznych środków. Ale to wciąż bogowie. Wystarczy im zaufać i pokłonić głowę.
Decyzja zdawała się słuszna. Przekonał się o tym w momencie, gdy postać wymordowanego otoczyły zwierzęta. Patrzył zauroczony po kolorowych motylach i energicznych ptaszkach. Chciał wyciągnąć dłoń i dotknąć jednego z pięknych fruwadełek, nie mógł jednak ich rozdzielić. Skrępowane magiczną mocą trzymał sztywno przed sobą, pilnując, aby nie zrzucić z nich ofiary.
Co to za stworzenia? Starał się zapamiętać je, odbić sobie obraz kolibrów w pamięci, aby móc potem spytać któregoś z aniołów. Nigdy nie widział podobnych ptaków. O ile to ptaki. Zatrzymywały się w powietrzu, nic sobie nie robiąc z grawitacji. Furgotały skrzydełkami a potem... Pożarła je ciemność.
Kapłan rozejrzał się, lekko spłoszony. Oczy przyzwyczajone do jasności rozświetlonego rycinami korytarza teraz nie potrafiły przebić się przez powstały mrok. Stanął sztywno, nie wiedząc, czy bezpiecznie jest się ruszyć. Teren przed nim nie opada? Jest równy? Nie ma żadnych głazów, o które można się potknąć? Tylko tego brakuje, aby wywrócił się niosąc ofiarę. Nie ma nic bardziej uwłaczającego bogom niż kapłan, który nie potrafi zachować odpowiedniej dostojności podczas usługiwania im.
Ostrożnie zaczął poruszać się w przód, szurając stopami po posadzce. Krok za krokiem, czując ulgę, gdy ciemność jęła przerzedzać się. Niemniej jego oczy miały już dość następujących po sobie zmian oświetlenia. Czuł, że są zmęczone. Sam chłopak zaś skołowany. Kiedy z jaskini wyszedł do... lasu? Które z drzew rosną bez dostępu światła? One też są zmutowane?
Uniósł głowę, szukając jakiegoś świetlika w suficie. Chociaż wątpił, aby go znalazł. Poza szumem strumienia nie słyszał nic. Nawet ich kroków, ginących w miękkiej ściółce. Żadnego wiatru, szumiącego w koronach wierzb, żadnego śladu po wcześniej harcujących ptakach. Tylko korzenie, zdradliwie chwytające za nogi.
Ale kapłan musi odznaczać się gracją. Starał się zatem poruszać powoli, aby nie chwiać co chwila i nie potykać nadmiernie. Co nie było łatwe w sytuacji, gdy nie mógł znaleźć żadnej ścieżki w tym osobliwym borze.
- Strumień... Może znajdziemy źródło? Myślisz, że tam zrobili ołtarz? - Nie miał i tak lepszego pomysłu. Obecność lasu go zaskoczyła do tego stopnia, że na parę chwil utracił wątek i nie wiedział, co dalej. Odruchem wciągał głęboko powietrze w płuca, próbując wyczuć cokolwiek osobliwego lub niepokojącego. Albo znajomego. Najlepiej woń brata.
Zerknął po dezerterce, zanim zaczął iść "na słuch", szukając strumienia. Po drodze rozglądając się za wszystkim, co mogło dać mu jakąś wskazówkę, jak postępowali poprzedni kapłani. Może coś wyryli na korze drzew? Może gdzieś zostały malowane kamienie? Jakieś torii skryte między drzewami? Ołtarz byłby idealny. Ale ucieszyłby się nawet z urwanej inskrypcji na którejś gałęzi.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wpatrywał się przed siebie, nieco otępiałym wzrokiem. Prawdopodobnie zastanawiał się nad sensem swoich działań, jednak nic nie przychodziło mu do głowy. Czy to już depresja? Smętne gapienie się w pobazgraną przez siebie ścianę? Przez te plamy z krwi jawiła się dość makabrycznym arcydziełem. Chyba nie umiał nazwać jej ani ładną, ani wesołą, a co dopiero pokrzepiającą. Pierwsze, pełne nadziei uczucie jakby przygasło, pozostawiając go w kompletnej stagnacji. Poczuł się strasznie bezradny. To za mało aby odzyskał humor, po takim zawodzie, jaki prawdopodobnie sobą reprezentował.
- I co teraz? - Zapytał sam siebie, rozluźniając się lekko. Poczuł na swojej skórze przyjemny wiaterek. Tknął nieco bólu w jego świeże rany, ale jednocześnie też orzeźwił umysł, muskając delikatnie jego policzki. Przymknął oczy, na moment całkowicie oddając się tym subtelnym pieszczotom, nim nie zdał sobie sprawy z tego, że wiatr może oznaczać wyjście. Taki przeciąg nie mógł wziąć się znikąd.
Nie dane mu było jednak się rozejrzeć. Nim zdążył wykonać jakikolwiek ruch, tajemnicza siła ucisnęła jego klatkę piersiową, natychmiastowo gasząc tę bladą iskierkę nadziei. Skulił się lekko, zasłaniając pierś ręką. Adrenalina dość szybko poruszyła jego sercem, bolesnym ukłuciem tłocząc krew w jego żyły, zanim jeszcze niematerialny byt sięgnął do jego wnętrza. Kilka kropel pociekło z jego rany, odrywając się od reki i znikając w suchej ziemi. Tak bardzo spragnionej ciepłej, metalicznej posoki. Trochę czasu minie, zanim jego rany porządnie się zasklepią. Cierpienie było podwójne, chociaż nie trwało zbyt długo. Chciał to złapać i zatrzymać. Pochwycić aby nie wdzierało się tak brutalnie i nie dusiło jego serca. Zacisnął pięść na piersi, jakby dodatkowy ucisk z zewnątrz miał uspokoić to co działo się wewnątrz. Pomogło? Zniknęło? Jak długo to trwało? Znieruchomiał. Przez ułamek sekundy czuł zaskoczenie. Niestety, to co opuściło jego pierś, gwałtownie wdarło się do głowy. Ciśnienie naparło na jego czaszkę. Otworzył usta wydając z siebie krótki jęk. Szarpnął się, chcąc wyrwać z niewidzialnych objęć. Bolesne doświadczenie zniknęło tak szybko jak się pojawiło, na krótką chwilę pozbawiając go równowagi. W efekcie nadział się bokiem o wystający, ostry stalagmit. Chciał krwi, to ma. Wszyscy w tym pomieszczeniu jej chcieli - i pomyśleć, że tyle namęczył się z jedną niewielką raną. Teraz miał większą. Bardziej bolesną i nieprzyjemną.
Głos uwiązł mu w gardle. Oszołomiony, nie był w stanie wypowiedzieć jednego słowa, ani pozbierać myśli. Co się właściwie stało? Spróbował znów się poruszyć, badając dlaczego jego ciało tak nieprzyjemnie się zachowało. Wziął też kilka głębszych wdechów aby się uspokoić, zanim uniósł głowę w górę. Był sam prawda? Może to ta woda? Albo te grzyby porastające jaskinie? Są trujące? Niebezpieczne? Może wydzielają jakieś niebezpieczne substancje? Brat miał rację, aby niczego nie dotykać. Teraz dopiero zaczynał poważnie brać jego ostrzeżenia do siebie. Nieco późno na to... ale zawsze to lepiej późno niż wcale. Cienka stróżka, spłynęła po jego brzuchu i zniknęła w piasku. Odsunął się od ostrych skał. Spróbował usiąść na nowo i jakoś się połatać. Rana na szczęścia była dość płytka. Jednak wystarczająco rozległa aby poczuć się jak szlachtowane prosie. Siadł na jednym z płaskich kamieni, uspokajając zawroty głowy i drąc nogawki spodni. Potrzebował się czymś połatać, aby nie wdarło się zakażenie. Jeszcze tego mu brakuje - aby poza tym całym delirium dostać zmutowanym virusem po kościach. Wystarczy ran i bólu. Więcej z siebie nie miał zamiaru oddawać duchom. Musi się jak najszybciej stamtąd wydostać. Tylko jak i przed czym się bronić, kiedy nic się nie widzi?
Obwiązał się szczelnie, upewniając że nic więcej z tych ran nie pocieknie, by następnie wstać i przybrać bojową pozę. Albo to zdmuchnie, albo sam zostanie zdmuchnięty. Nie da się więcej zmanipulować i wewnętrznie macać - a przynajmniej taką miał nadzieję. Czy przed tym w ogóle jest jak się bronić? Ma jakiekolwiek szanse? Naiwnie wierzył, że tak.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Po prostu spróbuj [Hitoashi; Hitaoshi; Karyuudo] - Page 4 BcBUAYU

Po przebrnięciu przez ledwo kawałek mistycznego, ozdobionego malunkami najróżniejszych wojowników korytarza Karyuu zalana została silną, przytłaczającą wręcz ochotą do sięgnięcia po swoją wierną, zawsze jej towarzyszącą łopatę. Głęboki, wżerający się w nerwy niepokój i kłująca, ściskająca serce paranoja zalęgły się w jej umyśle niby toksyczne odpady, lecz miarka przebrała się dopiero w chwili, kiedy kark jej zaatakowany został szczypaniem o niezidentyfikowanym, tajemniczym pochodzeniu. Panika - paląca, ciążąca na żołądku i uściełająca jej skronie kropelkami słonego potu - zmusiła ją do nagłego, niezapowiedzianego zatrzymania się w miejscu i wzięcia paru uspokajających, głębokich oddechów, które niestety niezbyt pomagały jej w ukojeniu tego małego, płytkiego jak na razie ataku. Nie cierpiała i nie mogła znieść - nienawidziła - tego, gdy coś lub ktoś zbliżało się w okolice jej szyi lub karku, nie ważne w jakich zamiarach bądź z jakimi planami w zamyśle, dlatego też doświadczenie tego typu było dla niej bardzo ciężkie do przełknięcia i przebrnięcia przez nie. Dopiero widok dalej kroczącego naprzód, przedzierającego się przez pradawny, niezwykle wiekowy tunel Hita wyrwały ją z tegoż nieprzyjemnego, duszącego epizodu, zapobiegając jego katastrofalnego rozrośnięcia się i popychając ją mozolnie, acz skutecznie do przodu, kroczek za kroczkiem i metr za metrem. Przełknęła, skupiając się usilnie na bólu usytuowanym w jej stłuczonym palcu i ze wszystkich swych sił starając się ignorować to irytujące, podejrzane i zasiewające w jej umyśle ziarenka histerii szczypanie - nie mogła się tutaj, jeśli w ogóle, rozsypać; nie mogła dać się rozpaść tym ostrożnie przez minione lata posklejanym emocjom; nie mogła pozwolić, ażeby persona jej została skruszona i roztrzaskana, bo wtedy będzie istnieć szansa (zagrożenie) na to, że nie będzie już czego zbierać i sklecać w jedną, w miarę sprawną całość.

Pojawienie się kolorowych, latających stworzonek nie wpłynęło na nią pozytywnie, a tylko rozbudziło jej czujność jeszcze mocniej - nie miała pojęcia, czymże były te istotki, jaki był ich sens egzystowania w tymże zakątku świata i do czego służyły, dlatego też trzymała się od nich jak najdalej tylko mogła i próbowała nawet przypadkowo żadnego z nich nie dotknąć. A po nich nastała ciemność - lepka i głucha, i przelotna, jako że po paru zaledwie chwilkach ustąpiła nieśmiałej jasności. Karyuu nie zatrzymała się tym razem w swojej wędrówce naprzód, jako że mroki były jej doskonale znane i kojarzone z bezpieczeństwem, otuchą i możliwością skrycia w nich jej dezerterskiej osóbki - coś, czego teraz bardzo, ale to bardzo potrzebowała. Odetchnęła - raz i drugi, i trzeci - napawając się tym kojącym momentem i niedługo później wkraczając... w las? Przymrużyła swe szkarłatne ślepia w reakcji na mocniejsze oświetlenie w nowej komnacie - jeżeli można było nazwać tak to miejsce przedziwne i zaskakujące - i mrugnęła po tym parę razy dla oczyszczenia wzroku z uporczywych, jasnych mroczek, aby to rozejrzeć się wreszcie dookoła bacznie oraz uważnie. Wierzby płaczące otaczały ich niby smętne posągi Matki Natury, zaś wilgoć i chłód przypominały, że znajdują się pod ziemią, w grotach skrytych przed normalnymi, typowymi ludźmi, a nie na zewnątrz, pod gołym niebem Desperacji.

Nie kierowała się wiarą, starymi zasadami czy obrzędami - nie znała ich, nawet nie kojarzyła - jak również nie odznaczała się byciem wierzącą w Boga osóbką, toteż dała Hita - który wydawał się wyjątkowo pasować do całego tego mistycznego klimatu i najwidoczniej posiadał jakąś wiedzę o tego typu obyczajach oraz rytuałach - prowadzić ich przez tę całą sytuację. Podążała za jego radami i kopiowała poniektóre jego czyny - jak przy przygotowywaniu się do wkroczenia do korytarza - nie protestując przeciwko nim, ale też nie oddając się im kompletnie, całkowicie, na sto procent - nie wkładała w nie swojego pokiereszowanego, ledwo się trzymającego w kupie serduszka. Nie potrafiła, po prostu.
- Znalezienie tego źródła wody będzie dla nas najkorzystniejsze - odparła na tyle neutralnie i spokojnie, na ile tylko mogła. Niedawna, świeża w jej umyśle panika dalej pulsowała na granicach myśli, nerwy były nieprzyjemnie zszargane wszystkimi tymi doświadczeniami, a szósty zmysł szarpał i splatał, wiązał w skomplikowane supły wszystkie chyba jej wnętrzności. Musiała się uspokoić, mimo że na zewnątrz nie było to aż tak widoczne, ukazywane. - Skoro woda wzięła Twojego brata, to może nas też do niego zaprowadzić - dodała po chwili, kierując się wolnym, ostrożnym krokiem, coby nie przewrócić się niechybnie o wystające korzenie, ku szumowi wspomnianej cieczy. A jako że towarzysz jej niósł ofiarę dla tutejszego Tajemniczego, to ona objęła prowadzenie w stronę strumyka, aby odsuwać z drogi Hita wiszące, przywodzące na myśl firanki gałązki i inne mogące sprawić mu dużo kłopotów oraz problemów rzeczy.

  • Theme | Ubiór i wygląd: Jak w profilu | Obrażenia/Choroby: Posiniaczenia oraz stłuczony, spuchnięty palec wskazujący lewej ręki (3/?) – mocny ból, sztywność przy ruchach, usztywniony (dwoma wyczyszczonymi patykami przewiązanymi czarną wstążką).
    Dodatkowe informacje:
    Ekwipunek: Łopata, zapalniczka piromana, fałszywa przepustka, dwa batoniki energetyczne w lewej kieszeni płaszcza;
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Hitoashi odczuwał coraz większy niepokój, którego źródłem nie była tylko tajemnicza, niewidzialna siła - w grocie, w której aktualnie się znajdował zapanowała dziwna, nasycona drganiami budzącymi lęk aura. W dodatku zrobiło się chłodniej - mężczyzna przez chwilę dygotał, by w końcu przyzwyczaić się trochę do zmiany temperatury i opanować. Świeża rana faktycznie nie była głęboka, draśnięcie to wystarczyło jednak, by krew wylewała się z niej w dość sporych ilościach. Na szczęście prowizoryczny opatrunek Hitoashiego skutecznie powstrzymał krwawienie, a ucisk nieznacznie uśmierzył ból. Stanął pewnie w pozycji gotowej do ewentualnej obrony; zapewne miało to dodać mu odwagi i pogłębić wrażenie pewności siebie. Nie minęło nawet pięć sekund, gdy coś złapało go mocno za obie kostki, nadgarstki i kark, a w głowie zaczęło mocno szumieć, piszczeć i charczeć. Po dwóch sekundach odgłosy te przeistoczyły się w realne szepty, setki szeptów, zdawałoby się, że każdy mówi w innej, nieznanej mu mowie. Ostatecznie Hitoashi mógł dojść do wniosku, że przemówiła do niego jedna istota, mówiąca w tak specyficznym i nieziemskim języku. Mimo, że nie mógł rozróżnić nawet poszczególnych słów i tym bardziej zrozumieć je, wiedział, czuł - może instynktownie, a może nieznany mu byt celowo pozwalał mu na takie odczucie - że działania wobec niego raczej nie należą do przyjaznych. Serce poczęło mu bić mocniej, bał się coraz bardziej.
Dwójka towarzyszy podróży szła dość długo przez niekończącą się ścieżkę opadających, drobnych liści. Były bardzo gęste, przeszkadzały więc Hitaoshiemu nawet gdy dziewczyna odgarniała przed nim opadające gałązki, chcąc ułatwić mu podróż. Odgłosy strumienia nasilały się. W końcu dwójce udało się wyrwać z objęć płaczących wierzb i stanąć na skraju lasu. Linia drzew kończyła się w idealnej linii. Przed sobą Karyuudo i Hitaoshi dostrzegli dość sporą grotę, której ściany ozdobione były pięknymi, błękitnymi kryształami odbijającymi niczym księżyc światło nieznanego pochodzenia. A może to one same w sobie stanowiły jego źródło?
Dostrzegli strumyk, który płynął przy krawędziach stykania się ściany z podłożem i uciekał w małą szczelinę zaraz obok wyjścia z tajemniczego lasu płaczących wierzb. Na środku groty zaś zauważyli dość sporej wielkości staw, w centrum którego wznosił się drewniany, długi mostek. Z każdej jego strony płonęły małe pochodnie - miały jednak zastanawiający, jasny kolor; gdy dwójka przyjrzała się im dostatecznie, doszła do wniosku, że nie jest to ogień, który znali z desperackiej powierzchni. Były to te same kryształy, które ozdabiały skały i rozświetlały grotę. Wokół stawu rosły nagie brzozy i - przede wszystkim - małe wierzby płaczące o trochę zbutwiałych liściach, wokół których fruwały dziwne, małe światełka przypominające niebieskie świetliki. Całość prezentowała się pięknie i wręcz mistycznie - temperatura tutaj była zdecydowanie cieplejsza niż w poprzedniej grocie. Wilgoć jednak dawała o sobie znać. Dopiero po dłuższej obserwacji wzrok Hitaoshiego przykuła średniej wielkości, kamienna figurka skryta za gęstym obrusem mchu i opadających liści małej wierzby płaczącej. Oblegana była przez jaskrawe, latające wokół niej świetliki. Posążek ten był już w stanie dość zniszczonym - w wielu miejscach dostrzec można było pęknięcia, szczeliny, ubytki. Można było jednak domyślić się, że posąg przedstawia węża.

Spoiler:
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Był wdzięczny, że Kary odsuwa sprzed jego twarzy gałązki. Co prawda nie dawało to wiele, ale nieco ułatwiało przejście przez las. Szczególnie, że czuł presję swojej roli. Bycie kapłanem wymaga od niego godności i dostojności. Ciężko być dostojnym, kiedy co chwila jakieś witki uderzają w twarz albo korzenie łapią za nogi. Starał się ze wszech miar nie potykać się i nie wyjść z tego lasu niczym dzikus z buszu - z porwanym ubraniem, zwichrzonymi włosami oraz liśćmi pokrywającymi głowę i ramiona. Zadanie to jednak zdawało się wręcz niemożliwe. Kurtyny gałązek z wyraźną niechęcią otwierały się przed nimi, szybko zamykając za plecami podróżników i nieprzerwanie odgradzając ich w gąszczu drzew. Jedynie czuły słuch wymordowanego pozwalał mu rozeznać się w sytuacji oraz nie stracić kierunku.
Odetchnął zatem z ulgą, gdy w końcu udało im się wyjść z gęstego lasu. Stanął dwa kroki od linii drzew, taksując wzrokiem okolicę. Musiał pomyśleć nad tym, co zrobić dalej. Nie dawać się zachwytowi nad widokami, chociaż niewątpliwie zapierały dech w piersi. Kilka sekund wpatrywał się w kolorowe światełka i błyszczące kamienie, zanim zamrugał parokrotnie i mentalnie doprowadził swą osobę do porządku. Nie jest tu na wycieczce krajoznawczej. Przybył do tej świątyni, aby wypełnić posługę względem bogów.
- Trochę zaniedbane to miejsce. - Zauważył, postępując kolejne kroki i siłą rzeczy nie mogąc się powstrzymać od wodzenia wzrokiem za świetlikami. To właśnie ich lot nakierował spojrzenie wymordowanego na statuetkę.
Podszedł doń wolno, klękając na jedno kolano.
- Tutejsi musieli czcić rzekę. - Nic dziwnego. Po apokalipsie każde źródło czystej wody było na wagę złota. Ale chłopak tak nie myślał. Oczywiście, że nie. - Węże były opiekunami rzek. - Wytłumaczył Karyuudo, siadając na piętach przed statuetką. - Ale to nie wszystko. Były też posłańcami smoków i bogów, mającymi zdolność prześlizgiwania się między światami. Tym zmarłych, tym żywych oraz niebiosami. - Pokiwał wolno głową. Wszystko się składało wręcz idealnie. - Teraz rozumiem ich inkantacje. Modlili się, aby węże pomogły im zmartwychwstać. By wślizgnęły się do świata zmarłych i zabrały dusze kapłanów znów tutaj, umieszczając je w ciałach wymordowanych. - Popatrzył na most, a potem za siebie. Czy w jego przypadku nie było tak samo? Czyż nie stał się wężem, aby móc powrócić z zaświatów? Niemalże boska zdolność reinkarnacji. Dotknięcie błogosławieństwem zamiany w smoka. Wszak węże niczym innym są jak tylko bardziej przyziemnymi smokami. - To zapewne bóstwo opiekuńcze tego mostu. Rozejrzyj się, czy nie ma gdzieś drugiego? Zawsze są w parze. Książę i Księżniczka. A potem oczyść je z mchu. Bogowie lubią, kiedy im się sprząta. - Położył placuszki przed figurką i spróbował rozłączyć ręce. Sprawdzić, czy nadal są skrępowane dziwną siłą.
- Widzisz, mosty są dobre. Łączą dwie strony rzeki, łączą światy, pozwalają dostać się na drugi brzeg. Ale niosą też ryzyko ataku. Skoro ty możesz przejść mostem, wróg także może go użyć. Zaś mosty prowadzące ku boskim światom szczególnie potrafią sprowadzić na budowniczego zgubę. Oddawano je zatem pod opiekę bliźniaczym bóstwom. Budowano im świątynie i wznoszono posągi na brzegach rzek. - Przerwał tłumaczenie, aby odprawić po cichu modły, zanim wstał. Bliźniacze bóstwa. Ale kapłan jest tylko jeden, rozdzielony ze swoim bliźniakiem. Tak samo jak na brzegu stoi tylko jedna figurka. Niepełny rytuał.
Podszedł ostrożnie na początek mostu, chociaż jeszcze nie wchodził na podest. Spojrzał na świecące kryształy, przeanalizował wzrokiem deski. Nie powinien wkraczać na most prowadzący ku zaświatom, skoro się tam nie wybiera. Nie wierzył też, aby jego brat nie żył.
Cofnął się zatem parę kroków tak, aby skłonić się i przed figurką, i przed mostem jednocześnie.
- Dobrzy bogowie, stróżowie i protektorzy tegoż przejścia. Jako dla węży żaden świat nie jest zamknięty, tako i ten raz jedyny otwórzcie przejścia również dla swego pokornego sługi. Kłania wam się posłaniec Amaterasu, kłania wam się posłaniec smoczy, kłania wam się sługa uniżony, prosząc o łaskę i ochronę. Błagając was o przejście do świata, w którym odnajdzie swego brata. - Improwizował. Ale co poradzić. Sytuacja wymagała kolejny raz użycia niestandardowych procedur. Szczególnie, że żadna modlitwa nie przewidziała, iż modlący się będzie kogutem - świętym ptakiem Amaterasu - oraz wężem.
Specjalnie przedstawił się tym tytułem. Posłańca Amaterasu. Wszak kłania się tutejszym bóstwom sam wysłannik Świecącej na Niebie, panującej na Równinie Niebios. Ego którego boga nie zostałoby połechtane w tej sytuacji? Miał nadzieję, że to wystarczy. Że ta ofiara, opieka nad wyglądem świątyni i modlitwy zadowolą bogów. Odetchnął głęboko, odnajdując wewnętrzny spokój, zanim wszedł na most.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Dłuższą chwilę nic go nie niepokoiło. Niestety to wcale nie ukoiło jego nerwów. Ile by się nie rozglądał, wyjścia z sytuacji nie znalazł. Mimo hardej pozy, jego ciało zaczynało odczuwać chłód. Nie był pewien czy to przez  zmęczenie, czy jednak ogarniający go strach. Ten drugi próbował bezskutecznie zagłuszyć wspomnieniami o bracie. Niestety czego by nie przywołał, wywoływało to tylko jeszcze gorszy nastrój niż uprzednio. Poruszył się nieznacznie, prostując lekko. Było zimno. Czy cały czas tak było? Spiął delikatnie ramiona, aby pozbyć się gęsiej skórki i przyzwyczaić do tej niewielkiej zmiany temperatury. Przecież kiedy się tutaj znaleźli, było bardzo gorąco. Wręcz wilgotno. Zmartwił go ten fakt, ale nie miał pojęcia jak powinien mu zaradzić w tym momencie. Odrzucił zatem na bok wszelkie próby marnowania energii i już miał ruszyć przed siebie, kiedy niewidzialne byty skrępowały jego kończyny. Nie był w stanie skinąć choćby głową.
- C-co się dzieje? - To już nie mogło mu się przywidzieć, ani być późnym efektem forsowania ciała. Nim jednak fala strachu zdążyła kompletnie go zamrozić, bolesne odgłosy wdarły się do jego głowy, zalewając go falą paniki. Nie był w stanie zebrać myśli. Wszystkie słowa i obrazy nagle zostały roztrzaskane. Odgłosy bardzo szybko przeszły w niezrozumiały dlań bełkot. Były wszędzie. Zbyt wiele, by zlokalizować ich źródło. Wzrokiem błądził bezradnie po ścianach, szukając ratunku. Spojrzenie prześlizgnęło się po suficie i padło na jeden z rysunków - ten gdzie wymordowani rozrywają człowieka na strzępy w czasie jakiegoś chorego rytuału - ta chwila wystarczyła, by jego wyobraźnia zadziałała niczym zapłon. Przebijając się przez mętlik jaki wywołały weń nieprzyjemne doznania słuchowe, wydała mu instynktowny rozkaz do ucieczki. Szarpnął się. Rysunki jedynie podsycały jego lęk. Adrenalina wznosiła się na kolejne poziomy, kiedy dotarło do niego, że walczy z jakimś zapomnianym i porzuconym bytem. Czymś czemu prawdopodobnie składano te wszystkie ofiary. Nadistotą której wielogłos rozchodził się zewsząd... a on mógł być następny w kolejce.
- Nie chcę... Hitaoshi! - Zaczął krzyczeć, jednak sam siebie nie był w stanie usłyszeć. Kolejne jego działania były zwykłymi odruchami, napędzanymi atakiem paniki oraz strachem. Tak silna dawka adrenaliny nie pozwalała mu zwolnić.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Po prostu spróbuj [Hitoashi; Hitaoshi; Karyuudo] - Page 4 BcBUAYU

Starała się jak najlepiej tylko potrafiła odsuwać z drogi zakutego w swą rolę kapłana Hita natrętne, przysłaniające im widok na to, co kryło się przed nimi gałązki wierzb płaczących - drzew związanych grubymi, ciężkimi łańcuchami z cyklem przemijania i odrodzenia; podlegających jurysdykcji wspaniałego, dostojnego Księżyca i wciskających swe zawiłe, palczaste korzenie w symboliczne, niematerialne podziemia; będących stulecia odległe temu uważanymi za jednocześnie naturalne, jak i pięknie magiczne wrota do straszliwych, tajemniczych dla zwykłych, szarych jednostek zaświatów. Rośliny te o smętnej, wydawać by się niejednemu mogło, nazwie i ponurej, upiornej niemalże aparycji posiadały w sobie tak wiele znaczeń - w czasach obecnych już zapomnianych, zagubionych pośród miliona innych faktów oraz zatartych przez czas sypki i płynny, i nieustannie do przodu galopujący - że przeważnie stawiano i zwracano uwagę wyłącznie na jedno z nich, to najistotniejsze i niosące za sobą najcięższe, przygniatające człowieka brzemię: życie i śmierć. I maszerując tak lasem tym wypełnionym coraz wyraźniejszym, głośniejszym i napawającym nadzieją szumem skrytego gdzieś tutaj strumyczka naprawdę miało się wrażenie, że przekracza się próg rozgraniczający sobą dwa kompletnie różniące się od siebie, egzotyczne światy; że przechodzi się przez bramę dotąd im niedostępną i zamkniętą na cztery ciężkie, masywne spusty; że z każdym stawianym krokiem, z każdym nowym oddechem i każdym wykonanym, najmniejszym nawet ruchem zagłębia się w coś, do czego żywi absolutnie i definitywnie nie powinni mieć dostępu. Uczucie to nasiliło się w chwili, w której to zatrzymali się na idealnie, perfekcyjnie i niepokojąco równej granicy wierzbowej puszczy - jakby drzewa te odmawiały z jakiegoś powodu wejścia na te świeże, rozpościerające się przed Karyuu i Hita okolice - i otrzymali pierwszy kęs tego, co leżało dalej.

Co przesiąknięte było mistycyzmem, i niewiarygodnością, i magią, i niezwykłością, i wszystkim tym, co zapierało dech w piersiach.

Podczas gdy towarzysz jej ruszył naprzód po paru milczących, poświęconych rozejrzeniu się po nowym otoczeniu sekundach, ona pozostała na swoim miejscu usytuowanym wygodnie na linii kończącej bujny, jednolity w roślinności las. Stała tak w punkcie tym niczym posąg niedawno w tymże miejscu dodany, nie zwracając większej uwagi na luźno kołyszące się, muskające odsłonięte kawałki jej bladego ciała witki najbliższej, rosnącej za nią wierzby i wędrując spokojnie, wolno spojrzeniem szkarłatnych oczu po malującym się przed nią, niezwykle pięknym obrazku. Prawie że zapomniała o rwącym, mocnym bólu wbijającym się uparcie w jej spuchnięty, usztywniony palec, kiedy tak wodziła wzrokiem po lśniących niby miniaturowe księżyce kryształach ozdabiających ścianę i strumyku pod nią płynącym, i czarującym stawie jawiącym się na środku groty oraz wyposażonym w długi, oświetlony na obu krańcach mostek, i drzewach tak podobnych, a zarazem innych innych od tych, jakie okupowały teren za jej plecami, i kamyczkach oraz światełkach jarzących się niebieskim blaskiem. Mrugnęła wtem raz i drugi, wybudzając się z tego dziwnego, kojącego zszargane nerwy transu i uwagę swoją zwracając ku jej przemawiającemu, rozgadującemu się coraz to bardziej z każdą kolejną komnatą oraz mistyczną nowinką kompanowi. Jego wiedza i zapał, i gorliwość związane z religią oraz obowiązkami kapłańskimi były jej obce, jednakże miłe dla uszu i oczu - wydawał się on teraz zupełnie inny od tej gburowatej, cechującej się ostrym językiem i jadowitym charakterem persony, na którą to natknęła się na powierzchni, przy wejściu do tych osnutych sekretami czeluści Matki Ziemi.

Uśmiech delikatny i wątły, i blady - jakże kruchy, łatwy do zniszczenia i bezpowrotnego wymazania - naznaczył usteczka blondwłosej kobiety, gdy to ta postąpiła wreszcie do przodu, w objęcia tego iście magicznego i zalanego niebywałym czarem zakątka. Słuchając zakrapianych pasją - a przynajmniej takie miała odczucia wobec obecnych słów i czynów Hita - wypowiedzi towarzysza niedoli, Karyuu rozejrzała się ostrożnie, z ogromną uwagę po dostępnej jej okolicy w poszukiwaniu wspomnianego, drugiego, potencjalnie się tu znajdującego posążka - jeżeli znalazła go, to poinformuje o tym Wymordowanego i według rady jego spróbuje oczyścić kamienną figurę z mchu oraz doprowadzić ją do względnego chociażby porządku. Z alarmem jednak przerwała wykonywane działania, kiedy to usłyszy ostatnią modlitwę Hita i ujrzy go wkraczającego na rozciągający się ponad imponująca sadzawką most. Coś ostrego i dławiącego ścisnęło potężnie za jej serce - zmartwienie i niepokój, i strach - szybciej teraz bijące i dudniące głucho w jej uszach, mimo że Łowczyni usilnie starała się je oraz trącone gwałtownie nerwy uspokoić. Hita - patrząc na jego dotychczasowe poczynania i wypowiedzi - lepiej od niej znał się na religijnych obrzędach, miał w nich doświadczenie oraz posiadał o nich sporo informacji, dlatego zmusiła się do nie rzucenia się do przodu i przypadkowego przerwania czegoś, w co nie powinna się w ogóle mieszać. Robiąc głęboki wdech zamknęła oczy i przechyliła się do przodu w lekkim, acz wyrażającym szacunek ukłonie dla nieznanego, tajemniczego, dominującego tu bóstwa. Nasłuchiwała uważnie tego, co działo się wokół niej - chociaż dźwięki z prawej strony równie dobrze mogły dla niej nie istnieć - mając nadzieję - i wiarę - na to, że czyny Hita były słuszne i prawidłowe, inaczej sytuacja będzie strasznie, makabrycznie dla nich nieciekawa. Któż by pomyślał, że po skleceniu w niestabilną całość swojej roztrzaskanej osobowości i tylu latach samotnej, samodzielnej wędrówki będzie starała się znowu komuś zaufać, nawet jeśli tylko odrobinę.

Przejście na drugą stronę. Ale czyż wierzby wcześniej stojące im na drodze nie były już swego rodzaju wrotami?

  • Theme | Ubiór i wygląd: Jak w profilu | Obrażenia/Choroby: Posiniaczenia oraz stłuczony, spuchnięty palec wskazujący lewej ręki (4/?) – mocny ból, sztywność przy ruchach, usztywniony (dwoma wyczyszczonymi patykami przewiązanymi czarną wstążką).
    Dodatkowe informacje:
    Ekwipunek: Łopata, zapalniczka piromana, fałszywa przepustka, dwa batoniki energetyczne w lewej kieszeni płaszcza;
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nieznany byt był coraz agresywniejszy; teraz Hitoashi nie słyszał szeptów, a wrzaski, krzyki i bluzgi, na ciele zaś nie czuł już przypadkowego muśnięcia czy ściśnięcia, teraz COŚ postanowiło szponiastym pazurem spazmatycznie wręcz poszturchać go. Tego chłopak z pewnością się nie spodziewał. Przeraziło go na tyle mocno, że ten wpadł w końcu w panikę, która od jakiegoś czasu wzrastała i tylko czekała na możliwość wybuchu.
Hitaoshi i Karyuudo, o ile bacznie rozglądnęli się po tej jakże pięknej, mistycznej i przepełnionej symboliką grocie dostrzec mogli drugi posążek królującego tutaj bóstwa. Ten jednak był w znacznie gorszym stanie - pokrywała go niemal w całości gęsta, niespotykana tutaj roślinność, jego głowa w większości była zniszczona zaś jasny kamień na jego ciele, który ozdabiał także ściany groty zdawał się być zdarty i matowy. Tajemnicze świetliki nie wyglądały na zainteresowane posągiem - tak, jakby świat o nim zapomniał. Sam posążek zaś przedstawiał psowatego - zapewne kojota, który swoim chłodnym i kamiennym spojrzeniem spoglądał na węża wzrokiem jakby przepełnionym żalem i niewzruszoną pogardą.
Dwójka nie mogła jednak zbyt długo trwać zatopiona w myślach wokół zapomnianego, przygnębiającego posągu. Syk, który z początku słyszał tylko Hitaoshi rozległ się w całej grocie; zza ciemnej, dotąd niezauważonej przez dwójką jaskini wyłonił się cień. To dwa, złote ślepia zdradziły jego istnienie; z początku wydawał się nieduży i bezkształtny, później jednak światło niespotykanych kryształów rozświetliło jego beżową skórę, pokrytą w niektórych miejscach łuskami, w innej - sierścią. Pysk bestii przypominał z budowy pysk psowatego - był wydłużony, zakończony czarnym nosem i niedostrzegalnymi wibrysami, w paszczy jednak to dziwne stworzenie posiadało jedynie dwa, długie kły, które wysunęły się dopiero w chwili, gdy drapieżnik syknął wściekle w kierunku wymordowanego i łowczyni. Jego wielkie, spiczaste uszy złożyły się na chwilę, by znów sztywno stanąć i skierować w stronę dwójki. Zaraz po ogromnym łbie wysunęło się ciało - ogromne barki, równie wielkie łapy, zakończone szponiastymi, czarnymi pazurami; chwilę potem ukazał się Hitoashiemu i Karyuudo w całej swej okazałości. Tył bestii okazał się ogromnym, oślizgłym ogonem pokrytym szarymi, stalowymi wręcz łuskami; z dolnej linii kręgosłupa wystawały ostre niczym brzytwa, czarne kolce zakrzywione do tyłu. Ogon ciągnął się jeszcze długo za potworem; jak się szybko okazało, bestia doskonale władała nim, potrafiła świetnie manewrować jego całością. Coś zagrzechotało; maszkara dumnie pochwaliła się grzechoczącą końcówką ogona, unosząc ją nad swój łeb. Na karku rosły dziwnej kreaturze czarne, sztywne pióra.
Jej złote, wyłupiaste i z wąskimi niczym u węża źrenicami ślepia ani na chwilę nie mrugnęły i ani na sekundę nie zwróciły się w stronę inną niż dwójka dostrzeżonych przybyłych. Bestia szła ciężko i mozolnie; zatrzymała się kilkanaście kroków od nieproszonych gości i otworzyła ponownie paszcze, wysuwając znów dwa niesamowicie długie, zakrzywione kły. Łypała na mężczyznę i na kobietę; jej spojrzenie nie świadczyło o dobrych zamiarach wobec nich.
Oto przed żądnymi przygód Karyuudo i Hitaoshim stanął władca tej krainy. Sierść na grzbiecie zwierzęcia stanęła dęba. Już po chwili dwójka mogła na własnej skórze poczuć, że władca tej krainy - mimo ciężkiego i niezgrabnego chodu - porusza się szybciej niż niejeden drapieżnik na desperacji. Ruszyła w ich stronę bez ostrzeżenia, próbując chwycić mężczyznę ostrymi kłami, zaś kobietę chwycić ostrymi pazurami. W tym przypadku łowczyni była w gorszej sytuacji - musiała uważać na fałszywy ruch, bo o ile od pazurów umknąć było łatwo, tak trudniejszym zadaniem było uniknąć bliskiego spotkania z ogonem gdzieniegdzie zakończonym zaostrzonymi szpikulcami.

Spoiler:
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Ten świat był dziwny. Przeplatała się w nim nauka i magia; agresja oraz dobroć; zezwierzęcenie z oświeceniem. Stare prawdy i wierzenie wciąż były żywe tam, gdzie nie dotarł cud wiedzy i technologii. Pogańskie rytuały, wieszcze praktyki czy gusła wyznaczały rytm życia. Powolny, ezoteryczny, przepełniony pokorą względem wyższych bytów. To chłopak znał i to rozumiał najlepiej. Posługa kapłańska była wszystkim, co pamiętał z normalnego życia. Sieroty, porzucone w świątyni, jakie zostały przygarnięte przez starszych i przyuczone do shintoistycznego fachu. Którym nie dane było zaznać innego życia.
Niemniej Desperacja nauczyła go równie wiele. Pierwszą z tych nauk było: musisz zadbać o swoje bezpieczeństwo na własną rękę. Bogowie albo odwracają wzrok, albo patrzą pełni ciekawości, co sam zrobisz. Ten świat stał się areną, cyrkiem dziwów i teatrem osobliwości. Rozrywką dla tych, którzy ów nieszczęścia nań zesłali. Zatem religijne uniesienia należy odłożyć na bok w obliczu bezpośredniego zagrożenia. Wszak żaden bóg się nie obrazi, że kapłan przerwał inkantację, aby zabić potwora. W końcu potem może go złożyć w ofierze, a i dłużej pożyje, by wznosić modły. Rozrywkę zapewni. Za co go tu ganić?
Widząc nadchodzący atak, odskoczył gwałtownie, zamierzając zrobić unik. Przy tym ruchu płynnie dobył miecza. Używanie uchigatany ma swoje plusy jak i minusy. Zdecydowanie w tak bliskim starciu z odsłoniętym przeciwnikiem na korzyść Hity działa samo ułożenie ostrza i sposób jego wyciągania. Strona tnąca bowiem skierowana jest w górę - gest dobycia broni staje się jednocześnie atakiem. Jednym, szybkim ruchem, gdzie nie trzeba marnować czasu na odwracanie miecza, a impet samego pociągnięcia za rękojeść użyty zostaje do zadania przeciwnikowi ciosu. Wykorzystał teraz bliskość pyska, aby odskakując jednocześnie spróbować ciąć w jego okolicy. Nie celował w nic nadmiernie konkretnego, mając zbyt mało czasu na podobną taktykę. Zadanie jakiejkolwiek rany by go ucieszyło. Czy to w okolicy nosa, czy policzka albo - idealnie - gardła.
Nie należy rugać chłopaka za naiwną wiarę, iż zwykła prośba wystarczy. Świat ten pełen jest ewenementów. I chociaż Hita zdecydowanie przedkładał agresję oraz brutalną siłę nad pokojowe rozwiązania, czasem i jemu zdarzało się uciec do łagodniejszych metod.
Nie był rozczarowany. Bardzo szybko zeszło ów uczucie na dalszy plan, przytłumione przez podekscytowanie. Po to wszak do jaskini się udał. Tego szukał całą swoją drogę przez Desperację. Godnego przeciwnika i dobrej walki. Czy się bał? Bynajmniej. Był kogutem. Jakkolwiek potężny czy przerażający przeciwnik by nie był, instynkt bojownika mówi mu "walcz". I walczyć zamierzał. Walczyć oraz wygrać.
Gdyby teraz ktoś przyjrzał się brunetowi, zauważyłby kolejną zmianę w jego sposobie bycia. Znów wrócił do tego butnego, agresywnego wymordowanego z początku ich przypadkowej przygody. W szarych oczach lśniła żądza mordu; pragnienie rozlania krwi silniejsze niż zdrowy rozsądek.
Jeśli unik mu się udał, zamierzał użyć na bestii swojej hipnozy. Cieszył się, że nieprzerwanie potwór utrzymuje kontakt wzrokowy. Brak powiek i typowo gadzie oczy zapewne to ułatwiały. Na dodatek w stronę Hity ruszył łeb. Czy mogą być piękniejsze okoliczności do posłania świadomości przeciwnika w niebyt?
Nie zamierzał tracić czasu. Niezależnie od tego, jaki efekt miało użycie przez niego mocy - czy uzyskał kontrolę nad umysłem mutanta, czy też nie - przypuścił atak na odsłonięty kawałek piersi. Szybki, agresywny, gwałtowny. Jak wąż błyskawicznie wyrzuca łeb, aby wbić kły w ciało ofiary, tak Hita wypchnął ciało i ostrze ku słabemu punktowi strażnika jaskini.
Obecność dezerterki gdzieś u boku straciła na znaczeniu. Na czas walki skupił się tylko na przeciwniku, nie przejmując nawet nadmiernie bezpieczeństwem Karyuudo. Żyje na Desperacji. Nie powinna być zdziwiona, że tutaj każdy myśli tylko o sobie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Mięśnie napięły się gwałtownie, kiedy głosy nabrały na sile. Strach mieszał się z bólem wbijanych w umysł, ostrych słów oraz zdartego gardła. Od jakiegoś czasu wtórował bowiem bóstwom, wypluwając płuca w opętańczym krzyku. Teraz jednak nie miał na to sił, przytłoczony przez obecność dziwnego bytu. Wytrzeszczone oczy błyskały bielą białek, kiedy chłopak kulił się i chylił głowę w wyrazie pokory oraz uległości przed nadnaturalną istotą. Chciał się obronić, zniknąć... Uciec gdzieś. I gdyby nie wewnętrzna rezygnacja - wszak obszedł wnętrze jaskini parokrotnie - już dawno by zerwał się do biegu, aby przeciąć na wskroś grotę.
Rzucał się nie tylko mentalnie, ale też fizycznie. Nagłe spięcie mięśni, szarpnięcie się w jedną stronę, w drugą... Potem niezdarne objęcie torsu rękoma. Spoglądał co chwila na boki, jasne obrazy dwoiły i troiły mu się w oczach, mieszając w głowie jeszcze bardziej.
Ciepła stróżka krwi spłynęła po wychłodzonej skórze. Nie zauważył, jak wbił sobie paznokcie we wcześniejszą ranę. Nie przejmował się tym jednak, w obecnym stanie odrobina bólu niknęła w gąszczu przerażenia, zagłuszana tłuczeniem serca o żebra i świstem płytkich, szybkich oddechów.
Atak niewidzialnego pazura był zapalnikiem, który wyzwolił gwałtowną reakcję. Anioł porzucił logiczne myślenie, odskakując, potykając się o jakiś kamień i upadając. W ostatnim odruchu przekręcając się lekko, aby nie upaść na tył głowy. Uderzył zatem o dno groty barkiem, przekręcając się potem na brzuch. Przestał obejmować się za tors, wsparł się na rękach. Unosząc głowę zauważył ciemną plamę między lśniącymi obrazkami. Zacieniony obszar, łudząco przypominający przejście. Nie zastanawiał się nad tym, czy to istotnie droga ku wyjściu. Zerwał się, poruszając wpierw niezgrabnie na wszystkich czterech kończynach, zaś potem unosząc się na nogi.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Off :: Archiwum misji

Strona 4 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach