Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Strona 1 z 5 1, 2, 3, 4, 5  Next

Go down

Po prostu spróbuj [Hitoashi; Hitaoshi; Karyuudo] KartCave


***


Każde miejsce ma swoją legendę i mroczną historię do opowiedzenia. Może ta historia być wyłączanie zapomniana przez kruche umysły istot ziemskich, tym bardziej na Desperacji, gdzie dla wielu czas naprawdę staje się pojęciem względnym i pilnowanie jakichkolwiek jego wyznaczników nie ma sensu. Czasem, jednak, okazuje się, że nie wszystko stracone i niektórzy docierają do źródła podań, którymi straszy się dzieci.
Z jedną z takich historii jest związane i to miejsce. Jaskinia Carrren-Morgen zapomniana od wieków wraz z wariatem, który nadał jej takie imię. Ponoć to miejsce skrywa skarb strzeżony, przez przerażającą istotę, oraz, że nikt jeszcze nie wrócił... a to ze w nocy słychać jęki pożeranych przez strażnika, to już wspominać nie trzeba. Każdy zna ten scenariusz i po poszerzeniu się wirusa X, już nikt nie boi się niemajonego przeciwnika gdzieś daleko za górami i lasami. No w końcu śmierć sobie grzecznie spaceruje po okolicy i zbiera brutalnie swoje żniwa.
Chociaż... coś zawsze tyka, jak do naszych uszu dociera tego typu informacja. Przeciwnik do pokonania, skarb może i coś więcej. Kilku szczęściarzy w historii dorobiło się majątku na takich akcjach, więc czemu nie spróbować? W końcu do odważnych świat należy.


Cele:

Polecenia MG:

Podsumowanie:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Na Desperacji nie ma żadnych praw, zasad czy regulaminów. Świat ten rządzi się w jeden prosty, ale skuteczny sposób - silniejszy może pomiatać słabszymi. Jeśli twoje pazury są wystarczająco ostre, aby przeciąć skórę, jeśli kły na tyle mocne, aby pogruchotać przeciwnikom kości - możesz robić, co tylko pragniesz. Zabijać, torturować, gwałcić. Bezsensownie przelewać krew i siać terror wśród słabszych.
Hitaoshi nigdy nie sądził, że po latach życia w Edenie będzie kiedykolwiek pragnął wycieczek wgłąb tej bezlitosnej krainy. Skażona wirusem krew wrzała na samą myśl o wyjściu na pustynię i zrzuceniu pozbawiającej wolności maski anioła. Tu - na tym zniszczonym pustkowiu - mógł dać upust zwierzęcemu pragnieniu walki oraz dominacji.
Nie należy tego rozumieć zbyt źle. Cieszył się, że mieszka w Edenie, gdzie nie musi popadać w bezsenność i paranoję związaną z niekończącym się zagrożeniem. Jednak zbyt długie siedzenie wśród aniołów w bezpiecznej ostoi sprawiało, że wymordowanego wręcz świerzbiło na myśl o chwyceniu miecza i pójściu w krwawe tango z jakąś bestią. Spokój, stateczność oraz stabilność Edenu dawała mu się we znaki mocniej, niż można by podejrzewać. Jakkolwiek ironicznie by to brzmiało - odreagowywał bycie miłym oraz działanie wbrew swojej wymordowanej naturze.
Niektórzy w ramach odpoczynku psychicznego wyplatają koszyki, Hitaoshi zaś idzie mordować.
Dzisiejszy dzień nie był zbyt udany. Żadnego wyzwania. Jedynie kilka mniejszych bestii, które albo uciekły, albo padły śmiertelnie ranione szybkim, celnym ciosem. Czuł niedosyt. Pragnienie wystawienia swoich możliwości na próbę, spacerowania po cienkiej granicy między życiem a śmiercią. Nie zainteresował się jaskinią z powodu chciwości. Chociaż jego słabość do błyskotek niezaprzeczalnie miała pewien wpływ na tę decyzję. Znacznie jednak mocniej interesował go ów strażnik - bestia tak potężna, że nikt nie dał jej rady? Pokażcie mi ją! Udowodnię wam, że nie ma istot niepokonanych.
Ściągnął łopatki, przystając niedaleko jaskini. Odwrócił się gwałtownie, mimo szybkości ruchu nie widząc za sobą nic podejrzanego. A mógłby przysiąc, że dostrzegł tam dziwny cień. Zmrużył oczy i położył dłoń na rękojeści katany. Postąpił parę kroków, rozglądając się. W tej części Desperacji było zaskakująco zielono. Ale nie dawał się zmylić krzaczkom oraz drzewkom rosnącym wokół wejścia do groty. Potwory czy mutanty przemierzają tako pustynie jak i lasy. Nigdzie nie jest bezpiecznie.
Wysunął kawałek ostrza z pochwy i ujął mocniej rękojeść, zanim gwałtownie wyciągnął miecz i skierował go w górę. Koniec katany celował prosto w twarz siedzącego na gałęzi Hitoashiego.
Większość osób nie patrzy w górę, kiedy gdziekolwiek idzie. Hitaoshi jednak nie był większością. Doskonale zdawał sobie sprawę, ile zagrożeń czyha w koronach drzew. Oraz bądźmy szczerzy - znał swojego brata.
- Długo już za mną idziesz? - Spytał, marszcząc groźnie brwi. Był niezadowolony, że anioł postanowił go śledzić. Ile już zdążył zobaczyć? A to miała być przyjemna wyprawa bez żadnych komplikacji.
Nie wyglądali identycznie. Hitaoshi w swoim ciemnym płaszczu, Hitoashi w jasnym stroju kapłana. Jedynie twarze wciąż te same. Chociaż w danym momencie wymordowany krzywił się w poirytowaniu, burząc lustrzane odbicie.
Cofnął miecz, zauważając na nim jakieś skazy. Przez jeden, przerażający moment serce podeszło mu do gardła, uspokoił się jednak, kiedy zdał sobie sprawę z etiologii owych zabrudzeń. Wcześniej starał się doczyścić katanę, niemniej nadal zapomniał o kilku plamach. To niewybaczalne... Musi dbać o swoje ostrze.
Brązowe plamy na błyszczącym metalu swym wyglądem przypominały rdzę. Tego tylko brakuje... Aby jego ukochana katana niszczała, bo parę razy po walce zapomniał jej porządnie wytrzeć.
Aż przeszedł go nieprzyjemny dreszcz na to wyobrażenie i przygryzł wargę. Wyciągnął z kieszeni chustkę oraz manierkę. Zmoczył nieco materiał, po czym zajął się doprowadzaniem ostrza do porządku. Kątem oka spojrzał po bracie, zajęty polerowaniem swego miecza.
- Schodź stamtąd. W jakim celu wyszedłeś z Edenu? - Spytał, aczkolwiek odpowiedzi się spodziewał. Są bliźniakami. Nie potrafią mieć przed sobą tajemnic. Nawet, jeśli by chcieli... Drugi zawsze się domyśli. Dziwne przeczucie uderza. Zupełnie jakby byli w stanie czytać w swoich myślach. Hitoashi zdał sobie sprawę, że wymordowany czuje dzisiaj wyjątkowo silną ochotę odbierania życia innym istotom? A może czymś się zdradził? Zbyt gwałtowne ruchy, zamyślone spojrzenie? Nie powinien... Czuł się jak dziecko przyłapane na podjadaniu ciastek przed obiadem. Zawstydzone i złe na siebie, że nie było na tyle sprytne, aby uniknąć odkrycia.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Eden, raj będący jednocześnie ukojeniem dla zmęczonej duszy, a także schronieniem dla dobrych i bezbronnych istot. Miejsce, gdzie wszelkie podstawowe pragnienia zostają zaspokojone i nikt nie pragnie niczego więcej. Nikt, kto dawno odszedł ze świata po drugiej stronie bramy. Jego brat również, jednakże los zechciał aby stał się zupełnie inny. Martwy, a jednak niezdolny do samodzielnego przekraczania świętych murów tak łatwo jak on, Hitoashi - anioł. W tej duszy wciąż tliły się wielkie ambicje, nuda oraz zmęczenie rutyną. Z pozoru niegroźne i nieistotne uczucia, a jednak strasznie niepokojące. Anioł wie, że mimo bezpiecznego azylu, wymordowanemu cały czas będzie brakować tego co zostało po drugiej stronie. Nie należał do żadnej ze stron, odebrano mu człowieczeństwo, ale zachował samego siebie oraz te wszystkie złe cechy, które nabył podczas samotnej wędrówki przez Desperację. Jak więc miałby pomóc mu je zaspokoić? Nie dało się. Doskonale o tym wiedział, że nie jest w stanie zatrzymać myśli, które duszone, coraz gęściej kłębiły się w umyśle Aoshiego. Dalsze ograniczanie mogłoby mu jedynie zaszkodzić. Jak tym ptakom, które znajdujemy chore na swej drodze. Uleczone, zaczynają tęsknić. Zaś my poprzez przywiązanie, nie potrafimy ich tak łatwo oswobodzić z własnych sieci.
Początkowo, miał zamiar zostawić go samemu sobie, nie węszyć, ani nie śledzić. Dać mu żyć. Załatwi swoje sprawy i wróci z powrotem. Zdaje się jednak, iż to co w strzępkach zebranych przez Oashiego kart magazynów mawiają o bliźniakach bywa prawdą. Mają jedną duszę dzieloną na dwoje. Co odczuwa jeden z automatu wypełni również drugiego brata. Nie mógł się powstrzymać przed sprawdzeniem przyczyny ogarniającej jego umysł dziwnej euforii, ale i strachu przed kolejną stratą. Najprawdopodobniej przesadzał. Panował nad emocjami do tego stopnia iż można by było je wszystkie zeń wyjąć w postaci kolorowej szklanej kulki o skomplikowanym acz idealnym wzorze. Położyć na stole i obserwować jak barwy zmieniają się niczym w kalejdoskopie, popychane codziennym życiem oraz przemijającym czasem. Przynajmniej do momentu gdy owa, zbita masa nie sturla się z blatu, pozostawiając na swej idealnie gładkiej powierzchni pajęczynki rys oraz głębokich odprysków po bezpośrednim zderzeniu z okrutną rzeczywistością. Kilka barw na pewno wylałoby się na zewnątrz, jednak póki kształt pozostawał ten sam, nie było powodu do obaw. Nie utraci kontroli nad sobą.
Opuścił Eden niedługo po tym jak jego Hita zniknął. Miał nadzieję, że nie będzie mieć mu tego za złe zbyt długo. Nie był łowcą, do tropiciela również było mu bardzo daleko, zaś najwięcej zagrożeń znajdywało się właśnie na ziemi. Aoshi, nie wybaczyłby mu gdyby natknął się na chociażby jedno z nich wpadając tym samym w tarapaty. Szał bardzo trudno zatrzymać ale to bezsilność jest najboleśniejsza w tej parze. Nie może sobie pozwolić na dokładanie im obu poczucia winy. Szybko go znajdzie i niezauważony będzie podążał za nim do momentu, gdy tamten nie zdecyduje się wrócić do domu - tak właśnie sobie pomyślał. To na pewno będzie przemiłe uczucie kiedy jego brat skończy zabawę i zdecyduje się na powrót, a on – Hitoashi - pojawi się nagle i zabierze go ze sobą. Niemal jak prawdziwy stróż. Ucieszył się w duchu na ten pomysł, po czym przywołał swe śnieżnobiałe skrzydła. Dawno ich nie oglądał. Mimo czasu wciąż były równie piękne i błyszczące, jak za pierwszym razem. Przejrzał się w mętnej kałuży przekonując samego siebie, że to tylko na chwilę. Przecież zaraz schowa je z powrotem. Nikt go nie zauważy.
Wzbił się w niebo. Czy tego brakowało właśnie jemu? Uczucia lekkości i wiatru nie wywoływanego jego własną mocą? Cóż za przyjemna odmiana. Nawet nie zdawał sobie z tego sprawy, na pewno też nie przyzna się bratu do tego czynu. Szczęściem, anioły potrafią obejść się bez tej umiejętności. Niekoniecznie bez skrzydeł, w końcu są niewiarygodnie czułe i delikatnie, ale bez latania na pewno.
Nie szybował zbyt długo. Znalezienie właściwej ścieżki z tej perspektywy, nie stanowiło żadnych trudności. Za Hitaoshim ciągnął się krwawy szlak. Zaś to co nie wpadło pod jego ostrze uciekało w popłochu, w przeciwnym kierunku. Uciekało... nagle w jego wnętrzu odezwał się nieprzyjemny ucisk, bez obecności innego ptactwa przecinającego nieboskłon sam poczuł się jak ofiara. Zasmucił go ten widok. Opadł w dół i zdematerializował skrzydła roztaczając wokół siebie przyjemnie słodki zapach feromonów. Nie czuł tego, ale wiedział że tak właśnie było. Wylądował dużo dalej od miejsca przebywania brata. Nie chciał by poczuł od niego tę silną, ogłupiającą woń. Jeśli ma być przydatna, to lepiej aby ukoiła cierpienia zmasakrowanych przez niego zwierząt. Ociągał się więc strasznie, pozostając w tyle. Przynajmniej do momentu w którym nie upewnił się iż nic już nie będzie mogło zmanipulować woli i myśli jego drugiej połowy. Wdrapał się na jedno z drzew, resztę drogi przemierzając tylko w ten sposób, przeskakując z gałęzi na gałąź i kryjąc się pośród listowia.
Dotarli do jakiejś zarośniętej jaskini. Gdyby brat go tu nie przywiódł swoją osobą to wątpliwe by Oashi kiedykolwiek ją zauważył ze swojego miejsca. Miał zamiar walczyć? Z czym? Przemieścił się na gałęzie, tuż nad jego głową by nie zostać zdemaskowanym. Niestety przenikliwość Aoshiego, była nie do pokonania. Chłopak uśmiechnął się zawstydzony, kiedy ostrze skierowało się w jego stronę.
- Masz mnie. - Uniósł lekko dłonie w górę, potrząsając lekko głową w geście poddania – Nieco się ociągałem. - Odparł, mając nadzieję że to wystarczy za odpowiedź. Niech się zastanawia ile już zobaczył, a czego po prostu nie widział, bo nie chciał widzieć.
Długo nie ruszał się z miejsca. W czerwonej katanie, można się było przeglądać jak w lustrze. Nawet mimo tych kilku zabrudzeń. Przecież jeśli się zniszczy, Hito bez żalu odda mu swoją. W końcu nosi ją tylko i wyłącznie z przyzwyczajenia. Bardziej jako ozdobę i element dopełniający jego ubiór, aniżeli narzędzie do walki.
Nie odpowiedział mu, zgodnie z założeniami. Stracił również dalsze powody do tkwienia w ukryciu, jego plan nie wypalił. Zeskoczył z gałęzi i wolno opadł w dół, ledwie muskając ziemię swymi drewnianymi sandałami. Zrobił dwa kroki i zaraz podekscytował się jaskinią. Z góry, nie wyglądała na taką wielką. - Kto tutaj mieszka? Wejdziemy do środka się przywitać? - zabrzmiało ekstremalnie naiwnie. Jakby jego brat wcale nie miał zamiaru stoczyć śmiertelnego boju z mistyczną bestią, tylko wpaść na herbatkę do przyjaciela. Co gorsza, Hitoashi mógł naprawdę właśnie tak sobie pomyśleć... Albo po prostu za każdym razem łudził się iż brat mu przytaknie na którąś z jego niedorzecznych teorii. Cokolwiek to było, w ten sposób właśnie maskował prawdę. Rozładowywał spiętą i kłopotliwą dla nich obu sytuację. Po prostu bardzo się martwił. - Przyniosłem trochę placków i owoce. Zgłodniałeś? - Odwrócił się nagle i wyciągnął nieduży woreczek, ze swojej torby. - Wody jak widzę Ci nie brak skoro postanowiłeś wetrzeć ją w swój oręż. - Skarcił go, tak jakby to on był tym mądrzejszym i mniej lekkomyślnym z braci.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down



Błagam!
Historie, opowieści, mity oraz legendy - wszystko to jest zaledwie marnymi, chwiejnymi słowami posiadającymi niesamowitą, niewyobrażalną niemalże moc zgarniającą, zniewalającą lepkimi, niematerialnymi mackami ludzkie umysły; wątłymi, kruchymi wyrazami tworzącymi niestabilne, acz nad wyraz pociągające, kuszące obrazy migoczące uwodzicielsko, przyciągająco na krańcach oceanów myśli niby miraże oaz na horyzontach straszliwych, upalnych pustyń; rozsypującymi się i sklejającymi na nowo oraz całkowicie inaczej, niż to było na początku zdaniami, które zielonymi, ostrymi cierniami oplatają uwodzicielsko, czule serca pozbawionych snów oraz marzeń person. Wzbudzające strumyczki nadziei oraz zaszczepiające w duszach wiarę, ufność i optymizm krążyły energicznie, entuzjastycznie pośród społeczeństwa, przemieszczały się skocznie między miastami i wioskami, przeskakiwały radośnie z jednych ust do drugich i jeszcze, jeszcze dalej. Obiecujące skarby, cenne znaleziska i niezapomniane przygody wabiły niczego niespodziewające się, jakże naiwne ofiary w swe duszące, zgniatające żebra sidła i skutecznie oślepiały łaknących bogactw - złote monety, piękne klejnoty, barwne szaty i magiczne artefakty - śmiałków, rozszarpując ich ostatecznie i bezpowrotnie pożerając. Bajeczki i opowiastki same w sobie złe oraz okropne nie są - wręcz przeciwnie, są świetną rozrywką, zwłaszcza na samotne i nudne wieczory, jak również stanowią zdrowe źródło moralnych zachowań, prawd i przykładów - lecz jeżeli za nazbyt kolorową, śliczną otoczką ich; za ciężką kurtyną wymyślności i fałszywych obiecanek kryje się coś mrocznego, potwornego i straszliwego... wtedy stają się one Tragediami, Katastrofami, personalnymi Zagładami. A w obecnych czasach i tym konkretnym miejscu - desperackiej Desperacji pełnej zdesperowanych desperatów - więcej znaleźć można nieszczęść przyklejających się do mieszkańców - szczególnie tych świeżutkich, niedoświadczonych - niźli wesołych historyjek, toteż trzymać należy się na baczności.

Złotowłosa, szczycąca się średnim wzrostem niewiasta przedzierała się dzielnie, niezłomnie przez zadziwiająco zielony, żywy las, rozglądając uważnie dookoła schowanymi w cieniu kaptura ślepiami barwy krwi. Zgodziła się zawędrować w te strony wyłącznie z jednego powodu, podczas wcześniejszych podróży omijając szerokim łukiem te tereny i nigdy nawet nie myśląc o postawieniu na nich przyodzianych w wojskowe obuwie stópek. Słyszała - w barach, szemranych zakątkach, obozach należących do typków spod ciemnej gwiazdy cechujących się niezaspokojoną chciwością i nienasyconą łapczywością - legendy o jaskini położonej gdzieś na tym przeklętym, drapanym przez szpony Śmierci obszarze i skrywającej w swych groźnych, tajemniczych czeluściach przyprowadzające o zawał kosztowności. Na nic potrzebny jej był ogromny majątek, bialutkie perły czy krystaliczne, piekielnie drogie cudeńka, więc nie miała najmniejszego zamiaru dla czegoś tak trywialnego, nieliczącego się dla niej ryzykować zdrowia oraz, w sytuacji gorszej i przyozdobionej cięższymi konsekwencjami, życia. Dlaczego więc czyniła to akurat w tej chwili? Dlaczego lawirowała miarowym, ostrożnym krokiem pomiędzy drzewami o chropowatej, szorstkiej korze i zagłębiała coraz to bardziej w ziemie muskane lodowatym, gorzkim oddechem neutralnej Kostuchy? Dlaczego zmierzała uparcie do celu zakreślonego na prymitywnej, wykonanej ze zwierzęcej skóry mapie czerwonym, rażącym iksem? Nie robiła tego z chęci wzbogacenia się bądź zaznania przyspieszającej bicie serca przygody, tylko ze względu na prośbę jednego, zapłakanego (już niedługo nie)dzieciątka.
- Proszę... proszę! Moja siostra tam poszła, chciała znaleźć ten skarb, o którym wędrowni prawią... Pragnęła dla nas lepszego życia... Miała wrócić dwa tygodnie temu... Błagam, znajdź ją. Uratuj. Błagam! - łkała nastoletnia niewiasta, klęcząc przed nią i trzymając kurczowo w posiniaczonych, poranionych palcach poły ciężkiego płaszcza podróżnego Karyuu. Dziewczę postanowiło poprosić ją o pomoc po tym, jak przypadkiem ujrzała jej szkarłatne, zdradzające jej rasę tęczówki, chwytając się jej zaraz po tym spostrzeżeniu niczym ostatniej deski ratunku. I tym w sumie wtedy dla niej była, jako że nikt inny nie zgodził się wesprzeć płaczącej prawie-kobiety - wątłej, słabiutkiej, chorowitej i niezdolnej do samodzielnej, samotnej wyprawy ratunkowej - uważając jej siostrę za dawno martwą i niewartą zachodu oraz kłopotów.

Zgodziła się - po długim, ciężkim momencie ciszy i zastanowienia - co zaowocowało jej aktualną obecnością w tych nieprzyjaznych, posiadających kiepską reputację stronach. Trafiła tu względnie bez problemów czy komplikacji, gdyż drogę właściwą oraz najkrótszą wskazywała jej otrzymana od Zleceniodawczyni – z początku niedowierzającej swemu szczęściu, lecz potem tak bardzo wdzięcznej, że aż serce ściskało się w odpowiedzi na ten zalany emocjami widok – mapa, która to była kopią wykonaną na podstawie oryginału zakupionego i zabranego na wyprawę przez Siostrę. Zrobiono ją z niesamowitą dokładnością i dbałością o wszelkie szczegóły, toteż prezentowała się jako niezwykły, przydatny atut w tej nagłej, niebezpiecznej wycieczce w nieznane. Bez zbędnego, wymęczającego błądzenia i krążenia w kółko dotarła na miejsce docelowe w zaledwie kilka dni - z przerwami na odsapnięcie, naturalnie - nie podchodząc jednak do niego od razu z marszu, a zatrzymując się na skraju bujnego, wypełnionego żyjącymi – abstrakcja na Desperacji, prawie że nierealny  i szokujący do głębi cud – roślinami lasu. Przystanęła w bezpiecznym, kamuflującym ją lekko cieniu nie dlatego, ponieważ łaknęła trochę odpocząć i zregenerować siły przed nowym rozdziałem tej eskapady, a ze względu na dwie nieznane jej sylwetki czające się przy wejściu do osnutej tajemnicą, a także zarośniętej gęstą zielenią groty. Zmarszczyła delikatnie swoje brewki koloru jesiennego zboża, obserwując podobne do siebie, lecz różniące detalami – jak ubranie, na przykład – persony. Łowcy głów polujący na domniemanego stwora grasującego na tych ziemiach? Poszukiwacze skarbów mający chrapkę na bogactwa schowane w tutejszych głębinach? Ekipa ratunkowa, która tak, jak i ona przybyła tu z powodu jakiejś zaginionej duszyczki? Czy też może najzwyklejsi na świecie podróżnicy niemający zielonego pojęcia o tym, co tu się w ogóle znajduje i w jakie progi przypadło im zagościć? Zawahała się przez ulatująca prędko sekundę, po czym odetchnęła bezgłośnie i ruszyła w ich stronę, celowo nadeptując po drodze na wyschniętą, trzaskającą donośne pod naciskiem buta gałązkę.
- To nie jest najlepsze miejsce do zwiedzania – odezwała się cicho swoim lekko zachrypniętym, rzadko używanym głosem, przyglądając im się spod mroku kaptura uważnym wzrokiem i będąc w pełni przygotowaną do sięgnięcia po zawieszoną na plecach łopatę. Na Desperacji nigdy nie było wiadomo tego, na jakiego typu osobę się trafi – przekonała się już o tym tyle bolesnych, nadszarpujących jej niestabilną psychikę razy - a ci panowie tutaj uzbrojeni byli na dodatek w cudowne, niewątpliwie ostre katany, które nie koiły ani odrobineczkę nabytej ostrożności – paranoi, przyznaj się – Karyuu. Jak będzie tym razem? Na kogo przyszło jej się natknąć?


Theme | Ubiór i wygląd: Jak w profilu | Obrażenia/Choroby: Brak
Dodatkowe informacje:
Brak
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

– Nieco się ociągałem.
Nie sprawiło to, że wymordowany poczuł się lepiej. Wręcz przeciwnie. Cóż to ma znaczyć? Że Oashi śledzi go od dawna, tylko teraz nieco się zgubił? A może tyle mu zajęło dogonienie brata, bo za późno wybył z Edenu? Pytania, pytania. To jedno zdanie zrodziło ich stanowczo zbyt wiele, aby kapłan mógł poczuć się spokojny, iż jego krwawa wyprawa pozostała sekretem.
Cóż my tu się oszukujemy, martwe zwierzaczki po drodze oraz krew na mieczu z pewnością powiedziały aniołowi wystarczająco. Aoshi nie musiał już nawet nic tu dodawać.
- Poddajesz się. Wygrałem. - Zauważył, widząc uniesione ręce brata. Wspaniale, że oddaje mu zwycięstwo. Wykorzysta to na pewno w odpowiednim czasie.
Póki co jednak, ptaszek raczył zeskoczyć z drzewka i zainteresować się jaskinią. Wymordowany wolałby, aby grota tak nie ciekawiła Oashiego.
- Kto tutaj mieszka? Wejdziemy do środka się przywitać?
- Nie. Idę tam sam. Pożegnać się. - Odpowiedział w pewien subtelny, zawoalowany sposób dając znać, iż cokolwiek przebywa w jaskini, nie pobędzie tam długo. Spokój mieszkańca podziemi zostanie zburzony w gwałtowny, acz raczej przewidywalny sposób - z punktu widzenia potwora, to jedynie następny łaknący przygód podróżnik. Nic, co by było jakąkolwiek niespodzianką czy też wywołało u kogokolwiek uniesienie brwi w wyrazie zaskoczenia. Yay. Następny zabijaka. No kto by pomyślał?
Między bogami a prawdą, nie wiedział, co zastanie w środku. Był w barze tylko chwilę, odebrać od zaprzyjaźnionego anioła pakunek dla brata. Przez ten krótki moment nie dowiedział się za wiele. Jego wyostrzone zmysły wymordowanego pozwoliły mu podsłuchać jedynie fragment rozmowy o jaskini, skarbie oraz strażniku. Reszty - czyli dokładnej lokacji - dowiedział się już "w terenie". W mniej lub bardziej kulturalny sposób pytając napotkanych bandytów oraz rozbójników.
Całe to śledztwo zajęło mu pewien czas, a przeprowadzone zostało bardziej z ciekawości aniżeli potrzeby penetrowania jaskini. Dopiero dzisiaj pragnienie zmierzenia się z godnym przeciwnikiem było na tyle silne, by postanowił wykorzystać posiadane informacje.
Zatem to nie on dla bestii, ale bestia dla niego będzie niespodzianką. To w pewien sposób wspaniałe jak i niepokojące. Niewiedza znacząco podnosiła atrakcyjność starcia - będzie musiał dostosowywać taktykę do zmieniających się warunków, modyfikować ją w zależności od biegu wydarzeń. Prawie jak taniec, gdzie wszystko jest dozwolone, zaś kroki co chwila ulegają zmianie. Cudowne uczucie używania pełni możliwości umysłu oraz ciała, gdy starasz się nadążyć za partnerem i przewidzieć jego następne posunięcie.
Niemniej jednak, w takim chaotycznym, niekontrolowanym tańcu bardzo łatwo się zatracić... Nie tylko metaforycznie. Latające kończyny często są wliczone w "cenę".
- Przyniosłem trochę placków i owoce. Zgłodniałeś?
Jeśli tym właśnie planował rozładować atmosferę... To mu się udało. Aoshi aż przerwał czyszczenie katany i spojrzał na brata z miną wyrażającą mieszaninę "co?" z "czy ty jesteś poważny?"
Był. Anioł był poważny jak cholera. Nawet wyciągnął zawiniątko z plackami i pokazał wymordowanemu na dowód tego, jak bardzo był poważny.
Chłopak nie wiedział, co uczynić najpierw. Załamać się? Roześmiać? Śmiać przez łzy? Perspektywa śmiertelnego boju, walki mogącej skończyć się dla narwanego kapłana tragicznie... A jego brat przylatuje aż z Edenu z plackami, bo martwił się, że Aoshi zgłodniał.
Spojrzał na tę paczuszkę z lekko rozdziawionymi ustami, zamierając tak na krótki moment. A potem zamrugał, skarcony, że marnuje wodę.
Przecież to w dobrym celu... Żeby zadbać o ostrze. Nie chciałby katany brata. Za nic by jej nie wziął. Tego ostrza nigdy nie splamiła krew. Nie po to w czasie swej samotnej wędrówki kapłan pilnował miecza jak oka w głowie oraz troszczył się, by nigdy nie skapnęła nań posoka, aby teraz kalać je i używać jako broń zapasową.
Uśmiechnął się, przestając przejmować, co i ile Oashi widział. A zaraz po tym zaśmiał cicho.
- Nie zmieniaj się, Hito... Nie zmieniaj. - Poprosił, podchodząc i biorąc od niego placuszki.
Z tego całego przejęcia domowymi wypiekami nie zwrócił w pierwszej chwili uwagi na przeczucie, mówiące mu, iż coś jest nie tak. To była bardzo miła chwila. Chwila wzajemnego zrozumienia i akceptacji dwóch kompletnie różnych osób.
Dopiero, gdy trzasnęła gałązka pod czyimś butem, uśmiech zniknął z ust chłopaka, a cała magia sceny trysnęła. To nie jest Eden, by pozwalać sobie na rozczulanie się oraz okazywanie braterskiej miłości. To Desperacja... I nie wolno o tym zapominać.
Uniósł w pierwszym odruchu katanę - już czystą oraz lśniącą - postępując krok i stając między aniołem a dziwną postacią. Schował w międzycasie pakunek do kieszonki.
- To nie jest najlepsze miejsce do zwiedzania.
Kobieta? Nie wolno dawać się zwieść pozorom. Wciąż może być niebezpieczna, zdążył wielokrotnie się przekonać, iż czasem bardziej aniżeli mężczyźni.
- W takim razie zawróć. - Opuścił lekko miecz, pragnąc pokazać obcej, że nie zaatakuje pierwszy, jeśli ona nie wykona żadnego podejrzanego ruchu. Skoro jeszcze nie rzuciła się na nich z zaskoczenia oraz w tak głośny sposób oznajmiła bliźniakom swą obecność, nie musi mieć... Tak całkiem złych zamiarów.
- To nie jest także odpowiednie miejsce dla niewiasty. Jeśli pragniesz nas ostrzec przed niebezpieczeństwem, zapewniam, iż jestem go w pełni świadomy. - Dodał, prostując się i zwracając twarzą ku wejściu do jaskini. Kto wie, może to jaka strażniczka czy inna dobra dusza, która szlaja się w okolicy, starając odciągać podróżników przed samobójczą wyprawą w ciemne czeluście pieczary.
- Ty zaś wracaj do domu. Pamiętasz? Przegrałeś. A przegrany słucha się zwycięzcy. - Wolną ręką stuknął lekko Oashiego w czoło, aby jego trybiki szybciej zaskoczyły.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

To była dość łatwa wygrana. Hito przekonany był, że po powrocie brat może być bardzo zmęczony. Dał mu więc ten niewielki prezent w postaci wygranej, dzięki któremu będzie mógł pozwolić sobie na nieco lenistwa lub rozrywki kosztem anioła. Zresztą dobrze mu to zrobi, jeśli zechce oderwać myśli od swoich przewinień, bądź po prostu nieco pobyć w samotności, a duma nie pozwoli mu na otwarte spławienie brata. Wszak Oashi podąża za nim krok, w krok - jego obecność w tym miejscu jest doskonałym przykładem.
- Nie zmienię się – Uśmiechnął się szeroko, widząc że tak łatwo udało mu się przełamać brata i wywołać pozytywne uczucia na jego ściągnietej gniewem twarzy. To dobry znak. Chociaż poniekąd starał się też odwrócić uwagę swego bliźniaka od jaskini i przepędzania go do domu. Może nawet udałoby się nakłonić go do wcześniejszego powrotu? Hito nie był pewny czy znalazł tę jaskinię przypadkiem, czy po prostu ktoś go skierował w te strony. Może gdyby była przypadkowa, zadowoliłby się krótkim zerknięciem do wnętrza? To by było całkiem sensowne, szczególnie gdy ma się drugą osobę na głowie. Niestety nie wszystko i nie zawsze raczy iść zgodnie z naszymi myślami. Anioł miał dość nieprzyjemne przeczucia, iż jaskinia nie była przypadkowym znaleziskiem błąkającego się po lesie wymordowanego. Co gorsza, uczucie nasiliło się, kiedy w zasięgu wzroku znalazła się ta niewysoka, zakapturzona postać. Oashi wstrzymał oddech, zaciskając usta w tym samym zmieszanym uśmiechu, którym wcześniej obdarzał brata. Nie mógł sobie pozwolić na zawód. Pojawiła się tak nagle, znikąd. Może była w potrzebie? Zaś dobry los przywiódł ją akurat do nich w poszukiwaniu pomocy? Chciał wierzyć, że tak właśnie było. Nie mógł się gniewać. Westchnął cicho, wpuszczając z ust powietrze.
- Aoshi – Zaczął tym samym beztroskim tonem, chociaż już wiedział iż cała ta atmosfera prysła niczym jedna z jego baniek mydlanych i brat drugi raz nie okaże mu tego samego, ciepłego i miłego oblicza. Przynajmniej nie przy obcej istocie i nie na szlakach groźnej Desperacji. Położył mu dłoń na ramieniu. Z jednej strony to było miłe iż tak nagle zasłonił go swym ciałem, z drugiej natomiast czuł jak w tym chwilowym przypływie stresu całe ciało Aoshiego napina się z irytacji. Wystarczyło spojrzeć by natychmiast poczuć się nieswojo. Zatem jaskinia była niebezpieczna, zaś on doskonale zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa. Ładnych rzeczy się dowiaduje. Co gorsza, zupełnym przypadkiem. Wszystko się wydało. Hitaoshi mógł być więcej niż pewien, że brat nie odejdzie bez niego. - Witaj dziewczynko. Może mieszkasz tu w okolicy? - Ani trochę nie poczuł się zagrożony, nie ze strony córy ludzkiej – tak, z góry założył, że była człowiekiem, dziewczyną, ewentualnie małą wymordowaną - wręcz przeciwnie, odezwała się w nim anielska troska i potrzeba wspomożenia kolejnej zagubionej duszy. Jej zachrypnięty głos, byłby pierwszą rzeczą którą chciał się zająć. Uniósł powoli dłoń w górę, na powitanie. - Potrzebujesz pomocy? Nie musisz się nas obawiać. - Zauważył łopatę na jej barkach. Nie wyglądała groźnie. Co więcej, to raczej niemożliwe aby ktoś maszerował przez tę puszczę z tak niepraktycznym i ciężkim przedmiotem na plecach. Jedyną alternatywę stanowią rzeczy sentymentalne i błyskotki... ale łopata? Sentyment do takich przedmiotów mógł mieć jedynie zapalony ogrodnik, albo grabarz.  Otworzył szerzej oczy. Zakopała coś? Może jak i on postanowiła ulitować się nad zasiekanymi przez Hitaoshiego stworzeniami? Czyżby zabił coś jeszcze, czego nie zauważył po drodze? Coś co należało do niej? Biedne dziecko odziane w czerń. Może właśnie straciła  swych bliskich. Popatrzył podejrzliwie na Hitę, sprawiając tym samym iż ich spojrzenia przypadkiem spotkały się w tej krótkiej chwili. Tuż przed tym, jak oberwał palcem w czoło oczywiście. Zachwiał się, przymykając oczy, marszcząc się i przemieszczając krok w tył. To było niespodziewane.
- Aua – Naburmuszył się, masując na pokaz "brutalnie" zaatakowane miejsce i spoglądając gdzieś w bok – Nigdzie się nie wybieram bez Ciebie. - Spojrzał nań, twardo idąc w zaparte i nawet ta przypadkowo darowana wygrana nie jest w stanie go powstrzymać, co bez problemu dało się wyczytać z tego urażonego spojrzenia. - Każesz mi teraz wracać samemu? Przez te lasy? Minęło sporo czasu... - Zwierzęta na pewno wróciły do swoich żerowisk. A przecież Hito nie używa skrzydeł. Dla brata one nie istnieją i nawet nie powinien sugerować mu skorzystania z nich. Zmienił swoją taktykę, jeśli nie może zostać po złości, to uda mu się po dobroci i za przyzwoleniem. - Sam przed momentem wspomniałeś o niebezpieczeństwie. - Obca, też to potwierdziła. Nie powinien traktować go tak ostro. Hitoashi również posiada siłę i moc, która mogłaby się przydać. Niekoniecznie po to by zrobić komuś krzywdę, ale bardziej dla ochrony. W ciasnych tunelach Aoshi nie będzie mógł się zmienić. Co gdyby utknął, a tunel się zawalił? Kto by mu pomógł? Ta obca osoba? Na pewno go tu nie zostawi. Nie ma mowy. Jest mu bardzo potrzebny. Teraz jednak, musi się zająć kimś innym.
Znów przyjrzał się stojącej niedaleko postaci i po chwili namysłu poszperał w swojej torbie, wyciągając zeń niewielki woreczek z suszem. Uśmiechnął się do siebie za tę przenikliwość oraz doskonałe przygotowanie do sytuacji, po czym wysunął otwartą dłoń w stronę zakapturzonej sądząc, że brat i tak nie pozwoli mu się zbliżyć do nieznajomej. Hita zabrał całe ciasto, to podaruje jej chociaż to. O ile okaże się nieco bardziej towarzyska od niego. - Twój głos stracił swoją barwę. Lecz nie martw się. Mam coś dla Ciebie. Przyda się na twoją dolegliwość. Wystarczy tylko zaparzyć i poczekać aż ostygnie... Od razu poczujesz się lepiej. - Woreczek był fioletowy, tkany w ładne, złote wzory chmur i dymu. Skusi się na podarunek?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Po prostu spróbuj [Hitoashi; Hitaoshi; Karyuudo] BcBUAYU

Kilkanaście dobrych, długich lat poświęconych wędrówce – nieustającej, często męczącej i nienapawającej optymizmem ani odrobinę – po Desperacji oraz wcześniejszy – jakże odległy, acz niemożliwy do zapomnienia czy chociażby częściowego wymazania z potrzaskanych, z trudem posklejanych w miarę stabilną całość myśli – czas, kiedy to przynależała do terrorystycznej organizacji Łowców nauczyły ją, że każdy bez wyjątku może być niebezpieczny, groźny i zdolny zabić. Mężczyźni, ludzie, kobiety, Wymordowani, nawet dzieci – nie liczyły się płeć, rasa czy wiek, a to, co kryło się za noszoną dzień w dzień, wykrzywioną w szerokim i sztucznym uśmiechu maską; co jawiło się tlącym ognikiem w coraz to bardziej skorumpowanej, wypruwanej kawałek za kawałkiem z nadziei i dobroci, i litości, i zrozumienia duszy; co wyrastało skomplikowanym, chaotycznym krzaczyskiem w bijącym na przekór przewrotnemu Losowi serduszku. W momentach, kiedy maleństwa przerażone i zaszczute sięgają po ostry nóż kuchenny w celu rozpaczliwego obronienia swoich drobnych, trzęsących się person; kiedy niewiasty posiniaczone, zapłakane i z minimalną ilością rzeczy wybierają smutną i żałosną egzystencję na ulicy ponad życie w szarym, wypełnionym cierpieniem domu; kiedy jedni mordują drugich z chciwości, zazdrości albo od tak, po prostu, bo mogą; kiedy ludzie rozszarpywani są na kawałeczki, siekani, spalani, poniżani i zapominani – ludzkość oraz moralność sromotnie przegrywają. A że wszystko to dzieje się na świecie calutki czas; odbywa się na tym smętnym, zdewastowanym padole kilkanaście (-dziesiąt) razy na dobę, to nie istniała możliwość wyplewienia tych chwastów, naprawienia gorzkiej sytuacji i naprostowania zwichrowanej populacji tej ich cudownej planety na lepszą, porządniejszą drogę. Karyuu zdawała sobie z tego faktu sprawę, lecz wiedziała również, że pośród jednostek zdesperowanych, oszalałych, prymitywnych i żądnych krwi istnieją także te dobre, niewinne, chroniące poszkodowanych i im pomagające – dla nich warto było poświęcić się, nadstawić karku i zawalczyć. Bo ludzkość przegra na dobre i ostatecznie dopiero w chwili, w której ostatnia dobrotliwa, życzliwa dusza umrze.

Gdyby była kimś innym – bardziej uczuciowym, pokazującym i wyrażającym otwarcie swoje emocje – uśmiechnęłaby się łagodnie, pochwalająco wręcz na widok jednego brata stającego w obronnej pozycji przed drugim. Ale że była taka, a nie inna, to przechyliła jedynie nieco głowę na bok – niby ciekawska, lekko zdziwiona jaszczurka – i w milczeniu przyglądała się uważnym wzrokiem nietypowemu – bo cóż jest normalne tutaj, na zniszczonych, zamieszkałych przez potwory ziemiach Desperacji? – rodzeństwu. Rozluźniła się delikatnie, niezauważalnie po tym, jak pierwszy z nastolatków opuścił dzierżony w dłoniach miecz – katanę niedawno przemytą, wyczyszczoną z zakrzepłej krwi – w geście jasno świadczącym o tym, iż nie ma on zamiaru atakować jako pierwszy. Co prawda mogła to być podła sztuczka, straszliwa dla niej w konsekwencjach zasadzka i próba uśpienia jej czujności, dlatego też mimo wszystko jasnowłosa gotowa była w każdej sekundzie sięgnąć po zawieszoną na plecach, wierną w jej niebezpiecznych podróżach łopatę.
- Nie mogę, mam tu coś do zrobienia – odpowiedziała cicho, niezbyt melodyjnie z tym swoim zachrypniętym głosem na słowa namawiające do zawrócenia i jak najprędszego oddalenia się od tego kryjącego w sobie wielką tajemnicę oraz skarb miejsca. Nieznajomy miał kompletną rację: to nie był idealny zakątek dla niewiasty, dlatego też musiała jak najszybciej odnaleźć Siostrę i zaprowadzić ją do Zleceniodawczyni. Albo chociaż odkryć to, co stało się z zaginioną kobietą i przekazać te informacje schorowanej, czekającej na jej powrót nieszczęśniczki. Biedna, niezdolna do dłuższych, tym bardziej samodzielnych podróży i boleśnie chorowita z grozą oraz zniecierpliwieniem wypatrywała jakichkolwiek wieści o tym, jak wyglądał aktualnie los jej ukochanej siostry.

Nawet nie wiedziała kiedy przeniosła zamyślone lekko spojrzenie na wejście do jaskini, jednakże szybko otrząsnęła się z tego stanu usłyszawszy wypowiedź drugiego bliźniaka skierowaną w jej stronę. Zerknęła na tego przyodzianego w piękne szaty i także wyposażonego w piękną, niewątpliwie zadbaną i ostrą katanę osobnika, nie mogąc powstrzymać ułamku zdumienia wyłaniającego się na popękaną, chwiejną powierzchnię wtedy, gdy dane jej było dostrzec to, jak bardzo bracia ci różnią się od siebie pod względem charakteru. Odwzajemniła jego powitanie podobnym gestem, zauważając przy tym jego krótkie zainteresowanie oraz zdziwienie jej niezbyt typową, dla niektórych mogącą wydawać się toporną i nieprzystosowaną do walki bronią. Nie była to rzecz, jaką targała ze sobą po Desperacji z sentymentu czy innej bzdury, a z uwagi na swój unikalny, dostosowany do posługiwania się łopatą i będący zmodyfikowaną wersją Jōdō styl walki. Podczas swych lat spędzonych na służbie u Łowców wytrenowana została w tym oryginalnym koncepcie i do bijatyk oraz potyczek używała tradycyjnego, długiego jak ona sama kija, lecz po zdezerterowaniu i wkroczeniu na stałe na Desperację samodzielnie oraz na własną rękę przeinaczyła ów styl tak, aby móc swobodnie i bez przeszkód stosować w starciach przedmiot, który to udało jej się cudem jakimś zwędzić z jednego z napotkanych podczas pierwszego miesiąca swojego nowego życia obozów – łopatę. Przyzwyczaiła się do tego specyficznego oręża – po którym co poniektórzy poczęli ją nawet rozpoznawać – i nie miała zamiaru zmieniać go po tym, jak wykreowała – poświęcając temu tygodnie i szlifując przez następne lata - specjalnie dla niego odmianę – bądź też gałąź – Jōdō.
- Przyszłam tu tylko odzyskać jedną zgubę – zwróciła się do drugiego z braci po tym, jak już odegrali swoją uroczą, nacechowaną braterskim powiewem scenkę. Jak do tej chwili trwała w prawie że całkowitym bezruchu, tak drgnęła lekko wtedy, kiedy sięgnął on do kieszeni i wyciągnął z niej niewielki, fioletowy i przepięknie do tego zdobiony woreczek czymś wypełniony. Mrugnęła, wpatrując się pusto, beznamiętnie w wysunięty w jej stronę podarunek i pierwszy raz od dłuższego czasu odczuwając gdzieś tam na dnie umysłu zakłopotanie oraz czyste zawahanie. Nieznajomy wydawał się szczery i nad wyraz przyjazny, ale nabyta nieufność, niechęć wobec otrzymywanej pomocy i stary ból dźgający w serce nie pozwalały jej na sięgnięcie po ten skromny, dobroduszny prezent – ciężka, tonowa niby blokada przygniatała jej barki i miażdżyła palce. Nie mogła. Nie potrafiła. Przełknęła ciężko, aby zaraz ukłonić się płytko młodzieńcowi i odwrócić pośpiesznie ku wejściu do osnutej ciemnością, zarośniętej roślinnością groty. Przed zagłębieniem się w jej czeluści zdjęła z głowy głęboki kaptur – odsłaniając tym samym swoje blade lico, szkarłatne ślepia oraz kudły barwy zboża - i wyciągnęła z kieszeni podróżnego płaszcza zapalniczkę, ażeby to móc sobie - ostrożnie, naturalnie - oświetlić nią z pewnością zalane mrokiem jaskinie. Musiała w końcu widzieć, dokąd zmierza i mieć jak zlokalizować zagubioną Siostrę – bądź też jej ciało, w mniej optymistycznym scenariuszu. Bez oglądania się za siebie, na bliźniaków także tu przebywających, wkroczyła do owianych mitami oraz zakrzywionymi legendami głębin.

    Theme | Ubiór i wygląd: Jak w profilu | Obrażenia/Choroby: Brak
    Dodatkowe informacje:
    Zgodnie z prośbą, tym razem bez 'diva'.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Ich spojrzenia spotkały się na krótki moment. Ten ułamek sekundy wystarczył, by Hitaoshi zrozumiał, o co obwinia go brat. Odwrócił wzrok, marszcząc delikatnie brwi. Nie potrafił mieć pretensji do anioła. Wymordowany w życiu popełnił wiele grzechów. Mniej lub bardziej wybaczalnych. Zatem to zrozumiałe, podejrzewać Aoshiego o ludobójstwo. Pomimo akceptacji tego faktu, nadal poczuł pewne nieprzyjemne ukłucie.
Przypatrywał się nieznajomej z czymś w rodzaju zainteresowania oraz zamyślenia. Czy to możliwe, by osierocił tę przypadkiem spotkaną duszę? To zaiste byłby osobliwy zbieg okoliczności, aby zasieczone wcześniej z zimną krwią zwierzątka stanowiły rodzinę Dezerterki.
Z drugiej strony, czy to aby na pewno tak niemożliwe? Mało to wymordowanych tkwi po wieki w ciałach zwierząt i gromadzi się w stada, aby wzajemnie chronić swe tyły? Wszak co trzydzieści par oczu to nie jedna. Prawdopodobieństwo, że któraś przejrzy kamuflaż drapieżnika i w porę zorganizuje ucieczkę, wzrasta znacząco.
Zawahał się, zabierając dłoń od czoła brata. Nie miał argumentów na własną obronę. Ale Hito nie miał też dowodów popierających swoje domniemania. Nieprzyjemny impas.
- Przy braku dowodów zakłada się niewinność. - To były dawne prawa. Zasady świata, który umarł lata temu. Dzięki przewrotnemu losowi bracia trwali nadal, niczym żywe świadectwa tamtych czasów, które nigdy już nie wrócą.
Wypowiedziane przez Aoshiego słowa mogły wydawać się obcej całkowicie niezwiązane z poprzednią rozmową czy wydarzeniami. Bliźniacy jednak doskonale się rozumieli, czasem nawet bez słów.
Nie zawsze działa to na korzyść obojga. Oto bowiem Oashi skutecznie podszedł brata, wiedząc, jakich argumentów użyć, by wymordowany zacisnął zęby w bezradności.
Do tej pory anioł szedł śladem Aoshiego. Podążał niczym za czołem pożaru, bezpiecznie krocząc przestrzenią już wypaloną. Jednak powrót nigdy nie jest łatwy. Desperacja przypomina wiecznie płonące połacie, gdzie ogień zwalcza się ogniem - drapieżniki zabijają się wzajemnie w niekończącej się walce o przywilej przeżycia kolejnego dnia. Mniejsze płomyczki pożerane są przez silniejsze; dzikie i nieokiełznane pożogi brutalności oraz prymitywnej agresji szaleją dniem i nocą. Hitaoshi wypalił za sobą szeroką ścieżkę, nie ulega jednak wątpliwości, że co odważniejsze ogniska drapieżników już tam płoną, pożerając nieszczęsne ofiary niezaspokojonego ognia wymordowanego bliźniaka.
Odziany w czerń chłopak odszedł dwa kroki i anioł zapewne już wiedział, że wygrał. Nawet nie trzeba było nic mówić.
Hitaoshi rozejrzał się po lesie, podchodząc do iglaków rosnących nieopodal. Starał się nie oddalać zbyt mocno, kątem oka nieustannie obserwując poczynania brata oraz obcej. Na uwadze wciąż miał bezpieczeństwo Hitoashiego, poczuwając się w obowiązku chronić go. Jako ta silniejsza, brutalniejsza i pozbawiona anielskich zahamowań połowa.
Gdy brat proponował obcej zioła, Aoshi wybrał kilka gałęzi. Zielonych, niezbyt suchych. Ściął je sprawnymi ruchami. Oczywiście nie kataną. Gdzież by tępił swoje ostrze? Miecz schował już jakiś czas temu, na jego miejsce dostając nożyk.
Poświęcił chwilę, by pozbyć się bocznych odgałęzień oraz igieł z dwóch konarów. Zaraz po tym cieńsze końce gałęzi rozciął na cztery i rozchylił. Gdy skończył, ruszył na poszukiwania żywicznych szczapek lub wyciekającej z drzew żywicy. Ewentualnie kory brzozowej i jakiekolwiek, suchego materiału.
Idealnie byłoby zrobić pochodnię z nasączonych żywicą szczapek, owiniętych korą oraz zatkniętych między wykonane wcześniej rozcięcia w gałęzi. Taka pochodnia zapewnia godzinę jasnego, trudnego do zgaszenia płomienia. Jeśli jednak nie znalazł żadnej z tych rzeczy, napełnił po prostu koniec pochodni kawałkami jakiejkolwiek kory, ewentualnie dodając żywicy. Rozwiązanie znacznie gorsze, ale co się poradzi? Jak się nie ma, co się lubi...
Na koniec związał rozciętą część gałęzi kawałkiem korzenia lub pnącza, aby wszystko się trzymało.
To samo uczynił z drugą gałęzią, tworząc zapasową pochodnię. Ciężko powiedzieć, ile spędzą w jaskini, lepiej zabrać ze sobą więcej aniżeli skończyć głęboko pod ziemią w nieprzeniknionej ciemności, wystawieni niczym na srebrnej tacy na pastwę potwora.
W tym momencie obca odmówiła podarunku Hitoashiego. Ciekawe. Obawia się zatrucia? Podszedł do brata, rzucając przed nim resztę wcześniej uciętych gałęzi.
- Przydaj się i zrób zapasowe pochodnie. - Mruknął do brata, patrząc za kobietą.
Poszła pierwsza. Na ten widok wymordowanemu drgnęła nieco brew. Nie dlatego, że jak idiotka polazła prosto w ciemność mając tylko takie malutkie źródło ognia. Bardziej z obawy, że znajdzie potwora przed Hitoashim.
Dogonił ją, próbując złapać za ramię i zatrzymać w przedsionku jaskini.
- Skoro już zamierzasz nakarmić sobą bestię, przynajmniej użycz ognia, nim umrzesz. - O ile dała się zatrzymać, odpalił zrobioną wcześniej pochodnię od jej zapalniczki.
Puścił po tym jej ramię i rozejrzał się. Nie wiedzą, jak skomplikowane te korytarze są. Podszedł do ścian i dotknął kamieni, sprawdzając wilgotność.
- Hito? Masz swoją kredę? - Warto zaznaczać jakoś drogę, którą idą, by w razie ewentualnych odgałęzień się nie zgubić.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Przy braku dowodów zakłada się niewinność.
- Nic nie powiedziałem. - Oburzył się lekko. Zaś już po chwili twardo trzymał stronę brata, nie śmiąc dłużej go podejrzewać o złe czyny.  - Oczywiście, że jesteś niewinny. - Takie domniemania nigdy nie wpływają pozytywnie na atmosferę oraz dobre samopoczucie. Szczególnie Hitaoshiego. Brat nie będzie kopał pod nim dołków ani wywoływał niepotrzebnego obciążenia na sercu i duszy. Jest niewinny i taki właśnie ma być. Bez fanatycznego poszukiwania dowodów oraz prześladowań. Ziemi przekopywać nie będzie, zwłok na przesłuchanie też żadnych nie przywiedzie, jednak Aoshi powinien mieć na uwadze to, że w razie znalezienia jakichkolwiek ewidentnych śladów, Hito nie spocznie nim nie dowie się prawdy... i nie dowiedzie niewinności swego brata. W końcu nie dopuszczał do siebie innego scenariusza. Inaczej, cokolwiek złego uczyni jeden, drugi będzie winny tak samo. Nie tylko poprzez wygląd, ale i ciężar na sumieniu. Dobrze byłoby się zatem nigdy wzajemnie nie zawieść.
Przeciągające się milczenie i zbicie tematu przekonało anioła iż teraz jest jeden do jednego. Wygrał bitwę na argumenty. Zatem zgodnie z prawem wygranego, będzie mógł wyruszyć wraz ze swoim bratem w ciemność jaskini. Starał się jednak nie okazywać tego nazbyt przesadnie, aby Hita nie pomyślał sobie że traktuje to jak zwykłą rodzinną wycieczkę. Okazywanie swej beztroski oraz utrata rozumu już na wstępie byłaby okropnym nietaktem względem ostrożnego i przewrażliwionego na punkcie bezpieczeństwa brata. Uśmiechnął się do siebie w duchu, natomiast by dłużej nie dusić w sobie pozytywnych uczuć czy okazywać ich otwarcie przegranemu, całe swe pokłady radości skierował w stronę nieznajomej.
Hitoashi uśmiechał się szeroko do dziewczyny. Był to najszczerszy i najcieplejszy - oraz zapewne najrzadszy uśmiech jakim tylko można zostać obdarzonym na desperacji. Nawet Aoshi miewał problemy z odmową czegokolwiek, w obliczu tak czystych i błahych, a zarazem miłych intencji. Anioł postąpił nieco jak z płochliwym zwierzątkiem, licząc na to że owe widząc smakołyk podejdzie bliżej i da się nieco oswoić. Dziewczyna jednak nie potrafiła się przełamać tak łatwo. Na twarzy malowało się onieśmielenie, jednak znaczna odległość stanowiła tę delikatną barierę, której nie chciała przekraczać. Ściągnęła swój kaptur i odwróciła się tyłem. Zatem nie mogła uważać ich za wrogów, czy też nawet godnych przeciwników. Tajemnicza osóbka. Nie dość, że bardzo małomówna to na dodatek do wnętrza jaskini ruszyła całkiem sama, za źródło światła mając jedynie te niewielką zapalniczkę. Szukała śmierci? Czy to z rozpaczy? Jednak zgubiła coś cennego - tak jak oznajmiła.
Zaniepokojony odmową okraszoną niebywale oszczędną emocjonalnie uprzejmością, stał w miejscu próbując sobie przypomnieć gdzie już widział podobne zjawisko. Tak intensywna barwa oczu, przywodząca na myśl czerwony księżyc w pełni, nie mogła należeć do zwykłego człowieka. Pytanie tylko, czy chory był też umysł, czy tylko ciało? Anioł zacisnął dłoń na woreczku, opuszczając rękę. Może powinni się sobie najpierw przedstawić? Tak byłoby prościej. Chyba właśnie zmarnował swoją szansę na dogadanie się. Zacisnął mocniej usta. Nim jednak zdążył zebrać słowa i połączyć je w myślach w jedną całość - w coś co by przekonało nieznajomą do współpracy, brat sprawnie go wyprzedził dając w zamian inne zajęcie.
- Przydaj się i zrób zapasowe pochodnie.
- Hah? Tak, już robię. - Czyżby znów się rozkojarzył? Nawet nie zorientował się, kiedy Hitaoshi się oddalił by naciosać tyle tych patyków. Zupełnie jak w domu. Zebrał je pospiesznie z ziemi i powielił wszystkie czynności które wcześniej wykonał Aoshi, tworząc kolejne, przydatne w ciemnościach przedmioty. Od czasu do czasu jedynie zerkając kątem oka w stronę wejścia do jaskini, aby żadne z nich nagle nie zniknęło mu pola widzenia. Prawdę mówiąc, to wolał nie zostawać sam w tym miejscu. Już jedna przypadkowo napotkana osoba przed wejściem oznacza tłok, jeśli nie regularne pielgrzymki rządnych wrażeń poszukiwaczy przygód. Nie każdy przeszedłby obojętnie widząc tak barwnie odzianego, młodego i uzbrojonego mężczyznę pośród gęstwiny, stojącego na drodze do celu. Strasznie podejrzany widok. Czy ten błękitny ptaszek był tylko przynętą, czy prawdziwie bezlitosnym przeciwnikiem, zachowującym pozory niegroźnego dziecka, zagubionego w głębi lasu? Ciężko powiedzieć. Poradziłby sobie, jednak na pewno nie byłby w stanie pozbawić żadnego ze swoich przeciwników życia. Taka już jego natura. Oby nie musiał niepotrzebnie dobywać swego miecza.
- Czekajcie na mnie. - Zawiązał sznurem od kimona resztę pochodni i przerzucił je sobie przez bark, by nie przeszkadzały w czasie marszu. Dotarł do brata i zamrugał. - Kreda? Mam, oczywiście że tak. - Nigdy jej nie zapominam. Pogrzebał chwilę w swojej torbie, ukrytej miedzy fatałaszkami i wyciągnął nieduże pudełeczko. - Chcesz swój ulubiony kolor? Może tym razem żółtą? Narysujesz coś ładnego. - Jak zawsze oczekiwania anioła wychodziły daleko ponad wszelkie pojmowanie, a już na pewno wybiegały dobrą milę poza rzeczywistość. Podsunął pudełko do brata, odwracając zaraz głowę.
- Panienko, jak Ci na imię? Nie odchodź sama. - Przypomniał sobie nagle to, czego nie był w stanie powiedzieć wcześniej. - Samotna wyprawa w nieznane może źle się zakończyć. Pozwól nam rozjaśnić mroki i towarzyszyć sobie w tej podróży? - Zapytał zmartwiony, dopiero po chwili zdając sobie sprawę z tego iż najpierw powinien uzgodnić tę decyzję z Hitaoshim. W końcu to on ma tutaj pierwszeństwo głosu. Nieoficjalnie przybył pod tę jaskinię jako pierwszy. Oby tylko nie poróżnił ich nagle konflikt interesów. To bardzo prawdopodobny scenariusz, najpewniej by to jeden z powodów dla których Hita nie interesował się przesadnie losem nieroztropnej dziewczyny.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Po prostu spróbuj [Hitoashi; Hitaoshi; Karyuudo] BcBUAYU

Rodzina - jest to dla niej koncept zardzewiały i głęboko w piaskach przeszłości zagrzebany; pojęcie, które straciło wszelki sens lata odległe temu, dokładnie w tamtym straszliwym oraz krytycznym dla calutkiej jej historii momencie. Dzień, w którym udało jej się przekonać swojego najlepszego przyjaciela na lekkomyślną, wynikającą z czystej ciekawości wycieczkę na niebezpieczne, wypełnione groźnymi istotami ziemie Desperacji już na zawsze pozostanie w jej myślach dobą przeklętą, zalaną gorzką goryczą i obsypaną duszącą nienawiścią do samej siebie. To wszystko - całe tamto paskudne zdarzenie, jego śmierć i bycie w późniejszym czasie zarażoną Czerwinką - było jej winą i nie zamierzała w najmniejszym stopniu przekonywać się, iż mogło być inaczej. Wymknięcie się z Miasta 3 na Desperację, chęć sprawdzenia i zbadania terenów leżących poza bezpieczną kopułą oraz łaknienie ujrzenia większego kawałka świata wyszły od niej, to była jej inicjatywa, zaś on był wyłącznie nieszczęśliwym pasażerem tragicznej przygody, który zapłacił za to zainteresowanie Karyuu obszarami położonymi za murem największą, najznaczniejszą cenę. Kiedyś - gdy serce zjadały wściekłość i poczucie niesprawiedliwości - próbowała zwalić całą winę na rząd M-3, na ich niechęć do dzielenia się informacjami ze zwykłymi mieszkańcami i szarymi cywilami, lecz później - po wypaleniu się jadowitej złości, zdjęciu ciężkich klapek zaślepienia ze szkarłatnych ślepi i rozpoczęciu samotnej wędrówki - wiedziała już, na kogo powinna wskazywać oskarżycielskim palcem.
Potworny i jakby wyrwany z gardła demona skrzek.
Ostre i zakrzywione pazury rozszarpujące ubrania i skórę.
Bolesny i jakże długi upadek z wysokiego, stromego klifu.
Ból rozrywający umysł i chroniące ją przed niechybną śmiercią, miękkie ciało.
I lepka, czerwona posoka rozlewająca się groteskową kałużą wokół
dwóch przytulonych do siebie, odpływających spokojnie ku Pustce osób.
Jej wina.
Rodzina z poprzedniego, ludzkiego epizodu egzystencji nie była już jej - nie wspominając, że został jej już wtedy wyłącznie ojciec, o losie którego nie wiedziała aktualnie nic - zaś jedyna persona zasługująca na miano przyjaciela umarła. Więc tak, słowo to - dla innych przynoszące przyjemne ciepło i miłe wspomnienia, i przyklejające na twarzyczkę szeroki bądź rozczulony wyszczerz - pobrzmiewało nicością na jej języku i nie poruszało żadnych strun w obojętnym, neutralnym serduszku.

Zdziwił ją delikatnie fakt, że młodzieniec, który ustawił się w obronnej pozycji przed drugim tak prędko opuścił swój posterunek na rzecz zniknięcia w otaczających ich, leśnych - tak bardzo zielonych i żywych - gęstwinach. Nie wiedziała, po co to zrobił, lecz podczas całego tego czasu spędzonego pośród wysokich konarów krążył w okolicy, blisko nich - świadczyły o tym odgłosy chrupania i trzaskania gałęzi oraz niezachwiany spokój jego bliźniaka. Jeden nie zostawiłby drugiego, gdyby obawiał się o jego bezpieczeństwo - przynajmniej tak wnioskowała z ich zachowania oraz początkowych reakcji. Ten, który został przed wejściem do groty i oferował jej pięknie zapakowany podarunek nosił aktualnie niby ozdobny, niematerialny płaszcz uśmiech, który wydawał się szczery, prawdziwy i wzbudzający zaufanie. Mimo tego odmówiła przyjęcia uzdrowicielskiego prezentu - zbyt nieufna była po tych przeszłych przejściach, zbyt roztrzaskana psychicznie i emocjonalnie otępiała - w delikatny, formalny sposób, po czym ruszyła do wnętrza tajemniczej jaskini i tym samym zostawiła nieznajome rodzeństwo za sobą. Ściągnięcie kaptura z głowy miało zadanie czysto praktyczne, ponieważ w ten sposób miała lepszą widoczność i nie ryzykowała tego, iż coś wyskoczy jej nagle niezauważenie od boku. Ogienek, natomiast, niezwykłej, niestandardowej zapalniczki może i mógł być dla poniektórych malutki i wątły, jednakże dla niej stanowił wystarczające źródło światła - miała go tyle, ile potrzebowała do rozeznania się w otoczeniu i przemieszczania przez zalane mrokiem, naturalnie wykreowane korytarze.

Nie zabrnęła zbyt daleko w osnute mitami głębiny, gdyż po zaledwie paru krokach dopadł ją pierwszy z braci i chwycił raptownie, niespodziewanie za ramię. Odwróciła się gwałtownie w jego stronę, kuląc niemalże nieświadomie w sobie - byle jak najdalej od dotyku i bliskości - i kierując ku niemu płomień dzierżonego artefaktu, już klikając go drugi, trz... Zatrzymała się przed rozpaleniem ognia po raz trzeci, co spowodowałoby nieprzyjemne dla jednej ze stron - nie była do końca pewna, której, ponieważ nie miała pojęcia, jakie zdolności i umiejętności posiadają ci młodzieńcy. Nie mogli być zwykli czy słabi, jeżeli maszerowali przez Desperację i tego typu miejscówki - konsekwencje. Po chwili milczenia i wpatrywania się w niego, Karyuu odetchnęła wolno i rozpaliła trzymaną przez niego, zrobioną z pozbieranych w lesie materiałów pochodnię. Nie skomentowała jego wypowiedzi, odsuwając się od niego tylko i wyrywając - cóż, bardziej pasowało tu określenie 'wyślizgując' - z niechcianego uchwytu. I po tym stała tam w rozjaśnionym pomarańczowym, drgającym światłem tunelu, nie mogąc od tak wznowić swojej wyprawy i przyglądając się tej uroczej dwójce czerwonymi, neutralnymi z wyrazu oczyma. Przez ulotny, ściskający gardło moment miała wrażenie, że miast dynamicznego rodzeństwa widzi siebie i Giri'ego - zawsze miły, uczynny, dobrotliwy i kochający pomagać - lecz miraż ten przeminął tak szybko, jak też się pojawił, zostawiając za sobą uczucie straty i tępego smutku, i dotkliwej żałości.
Śmiech wesoły i radosny, sparowany z niekontrolowanym chichotem.
"Ludzie uważają nas za dziwaków." "To oni są dziwni, pf!"
- Karyuudo - przedstawiła się wtem, nim odwróciła prężnie na pięcie i wreszcie wznowiła marsz ku odległym, głębokim czeluściom groty. - Nie mam nic przeciwko - dodała cicho i niemal niesłyszalnie, przez złamany moment spoglądając na nich przez ramię, aby zaraz zwrócić wzrok naprzód, coby niczego ważnego lub potencjalnie niebezpiecznego nie ominąć. Nie miała oporów czy problemów z nimi jej towarzyszącymi, jako że najwidoczniej i oni mieli jakiś interes w tych tajemniczych stronach - i może też troszeczkę przez tę zmorę sprzed chwili, iluzję kłującą i okrutną, grającą złośliwie na posklejanych żałośnie strzępkach jej umysłu. Nie przeszkadzała jej ich obecność podczas tej wyprawy, ponieważ i tak polegać będzie głównie na sobie, na swoich zdolnościach i własnym ekwipunku - tyle czasu podróżowała już w pojedynkę, że samotność była jej doskonale znana i przez nią akceptowana, toteż w objęciach jej radziła sobie doskonale, bez przeszkód bądź zbędnych potknięć. Samotność, tak naprawdę, była jedyną stabilną, niezmienną rzeczą, jaka jej po dezercji pozostała.

    Theme | Ubiór i wygląd: Jak w profilu | Obrażenia/Choroby: Brak
    Dodatkowe informacje:
    Brak
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Po prostu spróbuj [Hitoashi; Hitaoshi; Karyuudo] 88e485f550616ba211bbdf48ebabcf62

***

Pomimo zielonego terenu dookoła wyraźnie było widać, że jaskinia nie jest przyjaznym miejscem. Dookoła małego wejścia temperatura była wręcz niższa niż dwa kroki dalej, ale może to być wyłącznie dziwne psychologiczne zagranie tego miejsca.
Cała trójka wiedziała, że w ciemnościach kryje się coś niezwykle niebezpiecznego, a mimo to postanowili się tutaj pojawić. Trzy zupełnie różne osoby, los mimo wszystko jest zabawny i lubi drwić z ludzi, nieludzi i nawet aniołów. Można to nazwać jak się chce, ale zawsze oznacza to wyłącznie jedno - upadek.
Hitaoshi znalazł wszystkie potrzebne mu przedmioty i stworzył całkiem ładną sumkę zapasowych pochodni. Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem nie zostaną połknięci przez ciemność.
Wnętrze jaskini rozjaśnione przez ogień, nie było w żadnym wypadku przyjemne. Woń stęchlizny drażniła nos chyba każdego ze śmiałków, a mokre powietrze od razu osadzało się agresywnie na płucach. Nie trzeba było być wyjątkowo spostrzegawczym, by wyczuć, że każdy zakamarek tego miejsca jest przesiąknięty rządzą krwi. Coś ewidentnie się czaiło gdzieś niedaleko nich i naprawdę było głodne. Nieprzyjemne dreszcze, dziwne uczucie obserwacji, czy nawet przelotnego dotyku, bez przerwy nawiedzały Anioła, Wymordowanego i byłą Łowczynię, ale mimo wszystko nie dało się dostrzec źródła tych dziwnych bodźców.
Strop był nisko, przez co wszyscy musieli się z lekka pochylać, by nie obrywać po twarzy wszystkim co obrzydliwie zwisało z sufitu. Do tego klaustrofobiczna przestrzeń zmuszała całą trójkę do marszu gęsięgo. Sytuacja się nie poprawiła kiedy tunel gwałtownie skręcił definitywnie odcinając podróżników od świata zewnętrznego. Zmieniło się również powietrze, które stało się gorące i po kilku chwilach zarówno bliźniacy jak i Karyuudo byli spoceni. Rozgrzane skały aż promieniowały ciepłem. Dyskomfort, ale nikt nie powiedział, że będzie łatwo...ani bezpiecznie.
Hitoashi, Hitaoshi i Łowczyni po kilku krokach mogli usłyszeć charakterystyczny chrupot, który nie obwieszczał nic dobrego, a potem podłoże się z pod nich osunęło i runęli w dół. Na ich nieszczęście otoczenie okazało się zbyt ciasne, by w porę się wylizać.
Niespodzianka
Lot był krótki, może ze cztery metry w dół, za to lądowanie nie należało do przyjemnych rzeczy. Upadli jak przysłowiowe worki ziemniaków i zderzyli się ze skałą, która na ich szczęście okazała się pokryta mchem.
Nikt nie odniósł poważniejszych obrażeń. Bliźniacy są poobijani, a Dezerterka ma stłuczonego palca wskazującego lewej ręki. Trochę pobolewa i jest sztywny, ale do wesela się zagoi. Chociaż stan zdrowia pewnie nie jest tak niepokojący jak plusk jaki dotarł do uszu podróżników. Pod nimi była woda i coś do niej wpadło, tym czymś okazały się trzy pochodnie z dziesięciu przygotowanych przez Wymordowanego. Na szczęście ta zapalona wcześniej przeżyła upadek i leżała pół metra od miejsca upadków podróżnych.
Kiedy już otrząsnęli się z pierwszego szoku mogli ujrzeć ogromną jaskinię, w której się znaleźli i trzeba przyznać, ze robi wrażenie. Pod samym stropem wisiały błyszczące nitki czegoś, co musiało naprawdę bardzo się napromieniować, by tak świecić.


Polecenia MG:

Podsumowanie:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Off :: Archiwum misji

Strona 1 z 5 1, 2, 3, 4, 5  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach