Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Strona 3 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next

Go down

- Co jest tam napisane?
Nie oderwał nawet wzroku od wody, kucając w pewnym momencie, aby móc odczytać całość tekstu. Te litery były stare. Starsze niż Desperacja i sam Hitaoshi. I przez to piękne. Wspaniałe w tym, jak wiele z normalnego świata w sobie posiadały. Przez kilka sekund tylko się na nie patrzył, przypominając sobie, jak je się pisze. Jak porusza pędzelkiem, tworząc skomplikowane pierwiastki każdego znaku. Zajęty swoimi myślami nie poświęcił Kary za wiele uwagi, przymykając lekko oczy i wzdychając cicho.
Przez moment poczuł na sobie ciężar tych wszystkich przeżytych lat. Pochylił głowę, unosząc dłoń i przesuwając nią po powiekach. Szybko jednak się opamiętał, wstając oraz patrząc na towarzyszącą mu dziewczynę.
Chciał już jej spytać, czy nie umie czytać. Nie złośliwie, jedynie w ramach owej ludzkiej ciekawości, która wciąż się w nim tliła pomimo śmierci i zakażenia wirusem. Oraz świadomości, że na Desperacji próżno szukać literatów. Szybko jednak zdał sobie sprawę, że ona po prostu nie zna tych symboli. Starych, antycznych wręcz znaków, zapożyczeń z chińskiego i świątynnych czytań. Zapewne dla niej wyglądały niczym niezrozumiałe krzaczki, może tylko część przywodziła na myśl jakieś nowsze symbole, które po licznych uproszczeniach stosuje się po dziś dzień?
- Od świtu do zmierzchu, od zmierzchu do świtu... - Zaczął czytać. Wpierw oryginalny tekst z jego pierwotną wymową. Potem jej przetłumaczył, tak dla pewności, na nieco prostszy japoński.
- Modlitwa jest urwana. Brakuje fragmentu. Prawdopodobnie gdyby dokończyć jej tekst i dopisać brakujące znaki, bogowie zaznają spokoju. - Wyraził głośno własne myśli, spoglądając ponownie na ścianę i pokazując łowczyni palcem, gdzie nikną symbole. - A na pewno będą milsi w obyciu. Bóg, którego wyznawcy porzucili, zmienia się w demona. - Rzekł tak, jakby to była informacja turystyczna. Rzecz najoczywistsza pod Słońcem, ale dla kogoś spoza może stanowić wielką sensację.
Opuścił rękę i zmarszczył delikatnie brwi, w myślach powtarzając sobie raz jeszcze treść całej modlitwy. Matka... Matka... Trzeba szukać jakiegoś żeńskiego bóstwa.
- Hito? - Zawołał brata, unosząc na niego głowę. Miał lekkie braki, jeśli chodzi o imiona czy szczegóły dotyczące niektórych mitów. Zdążył przez lata zapomnieć część wierzeń. - Podejrzewasz, czyja to może być świą... tynia... - Wolno na twarz wymordowanego wpełzło śmiertelne wręcz przerażenie, kiedy zauważył, jak jego brat wchodzi do strumienia. W ogólnej jasności błyszczące dno nie robiło wymordowanemu wielkiej różnicy, niemniej to, co stało się potem, niemalże przytłoczyło chłopaka. Zapomniał, jak się oddycha, widząc, że strumień wciąga anioła pod wodę.
Spiął wszystkie mięśnie i skoczył gwałtownie, szybko znajdując się przy miejscu, gdzie rzeka znikała pod ścianą.
Za późno.
Szczęk przesuwanej ściany rozległ się echem w jaskini.
Nabrał urwanie powietrza w płuca, kiedy organizm zdał sobie sprawę, że wstrzymuje oddech od dłuższego czasu. Zakręciło mu się w głowie i zachwiał się, potrzebując oprzeć o świecącą ścianę. Nawet wtedy miał wrażenie, że leci gdzieś... Głęboko i daleko. To przez te poruszające się obrazy. Albo raczej - złudzenie wywołane światłem bijącym od kamiennych ścian groty.
Zaczął drzeć palcami chropowatą skałę, starając chwycić owej, by nie osunąć się na ziemię. Mięśnie nóg miał jednak boleśnie wręcz napięte, to niemożliwe, aby upadł. Ale mózg tego nie rejestrował, zalany szokiem oraz przerażeniem.
- Hitoashi... - Wymamrotał, ledwie poruszając ustami.
- HITOASHI! - Szybko wyrwał się z otępienia. Odskoczył od ściany, zaczynając gorączkowo rozglądać wokół niej, jakby szukał klamki, dźwigni, otworu, nawet dziurki od klucza. Czegokolwiek, co pozwoliłoby mu dostać się do brata. Rzeka? Sam utonie, nim się do niego dostanie. Ale Hito... On żyje, prawda? Wnętrzności wymordowanego zwinęły się w ciasny kłębek na samą myśl, że cokolwiek mogło się chłopakowi stać.
Musiał boleśnie zagryźć zęby na wardze, aby jakoś zdołać opanować panikę. Odsunął się od ściany, odwracając i patrząc szeroko otwartymi oczami na sklepienie groty. W ustach czuł mdlący posmak własnej krwi, spływającej ze świeżej rany.
- Czego pragniecie? Czemu gniew wasz kierujecie przeciwko duszy niewinnej? - Spytał ściany i sufit, zaraz samemu sobie odpowiadając na pytanie. Ze złośliwości. Zapomniani bogowie, przemienieni w demony. Istoty, którym daleko już do czystości.
Rozejrzał się po otoczeniu, raz po raz spoglądając ku rzece, niknącej pod skałami. Wciąż kręciło się kapłanowi w głowie. Hito żyje. Na pewno. Ma swoje moce, zapewne tyle powietrza ściągnie z wody, że przetrwa. Musi. Nie może być innej możliwości.
- Dam wam, to, czego pragniecie... Odprawię modły i okażę należyty szacunek. Ale oddajcie mi brata. - Ostatnie zdanie powiedział cicho, ledwie szeptem. Panika i szok zastąpione zostały smutkiem. Rozpaczą tak czystą, że gdyby uderzyć ją w nią kamertonem, wydałaby najwspanialszy dźwięk.
Ale fasada przygnębienia szybko skruszała pod nową falą agresji. Tym razem skierowanej przeciwko stojącej nieopodal dziewczynie. Wyglądał, jakby na kilka chwil zapomniał o istnieniu Karyuudo i dopiero teraz zdał sobie sprawę, że ona wciąż tu jest.
- Nie stójże niby snopek siana! Od przyjścia tutaj snujesz się tylko po jaskini bez życia czy jakiejś energii! - Podszedł do pozostawionych przez anioła rzeczy i przypasał sobie jego katanę, nim na ramię zarzucił torbę. Na plecy wziął haori, hakamę przerzucając przez torbę. Z tego całego bałaganu wydostał kredę.
- Myśl! Chyba, że to jest ponad twe możliwości? - Tym razem to już nie były "przyjacielskie" złośliwości, tylko szczera obelga.
Modlitwa... Musi skończyć modlitwę. Wtedy ułaskawi bóstwa i w akcie wdzięczności oddadzą mu Hitoashiego.
To brzmiało do tego stopnia absurdalnie, że nawet wolał nie myśleć, jak nikłe są na to szanse. Ale potrzebował czegoś.. Jakiegoś choćby cienia nadziei, skrawka dobrej myśli, który pomoże wymordowanemu opanować emocje.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Tego samoistnego przesuwania się skał nie brał na poważnie, pierwszy przypadek biorąc za zwykłe osuwisko. Zresztą tak jak i poprzedni. Zupełnie naturalne zjawisko dla tak podziurawionej góry. Jednakże dopiero za trzecim razem - gdy miast przed siebie, wpatrywał się na błyszczące światło pod sobą - skały zagrzmiały na tyle niepokojąco, iż szybko pożałował znalezienia się w obecnej sytuacji. Na wydostanie się było już niestety za późno. Woda przybrała na sile do tego stopnia, że nie był w stanie się nawet wynurzyć, w rezultacie czego przywalił głową w twarde żłobienie przesmyku. Wywołało to krótki szok, w czasie którego zwiotczał na moment i zwinął się w bólu. Cudem tylko nie stracił przytomności i trzeźwości umysłu, wstrzymując powietrze w płucach. Mocniejsze uderzenie, dłuższy tunel i byłby się utopił. Całe szczęście wycieczka nie trwała długo i już po chwili woda wypluła go do nieco spokojniejszego akwenu. Tak przynajmniej mu się wydawało, bowiem nic go już nie szarpało w żadną stronę. Natomiast gdy otworzył oczy... Dalej nic nie widział.
- O nie... - Jęknął mimowolnie, skomentowawszy nowe otoczenie. Kompletny mrok. A nie ma nic gorszego aniżeli zgubić się w jaskini, samemu, i to bez odrobiny światła. Zatrzymał się przy brzegu i wymacał podłoże przed sobą, bardzo szybko opuszczając wodę. To nie był lęk przed ciemnością. Tej się nie bał. Po prostu nie czuł się komfortowo w miejscach przypominających zamknięte pudełko. Ciemno. Brak drzwi. Nie widać okien. Nie wiedział gdzie był. Przypominało to nieco początki klaustrofobii, które tak naprawdę były lękiem przed zupełnym zamknięciem, izolacją, i pogrzebaniem żywcem w jakimś samotnym grobowcu.
- Hitaoshi? Karyudo? - Zawołał nieśmiało, nasłuchując czy nikt go nie woła z którejś strony. Nie mógł być daleko. Brat go znajdzie. Musi. Wziął głębszy wdech i uspokoił się nieco, doprowadzając swoje myśli do porządku. Będzie dobrze. Otrzepał się z wody, wycisnął włosy i nieco wysuszył swoim wiatrem. Dopiero w tym momencie zdał sobie sprawę z tego, że nie tylko głowa ucierpiała. Wysuszone zadrapania zapiekły. Po co w ogóle brał ze sobą tyle ochraniaczy, skoro chwilę później tak elegancko się ich pozbył? Przyznał się sam przed sobą, że nie docenił ich przydatności. Ładnie wyglądały i nie chciał ich pogubić lub porysować. Skarcił się w duchu. Następnym razem musi pozwolić rzeczom spełniać swoją funkcję. Miał nadzieję, że Hita ich nie zostawi. Obrócił się dwa razy w miejscu, na próżno próbując dostrzec cokolwiek. Jego wzrok był za słaby aby przeniknąć ciemność. Zdecydował się jednak na dotarcie do którejś ze ścian. Wszak to nadal jaskinia? A więc powinna być podobna do poprzedniej. Poszukał  pod nogami czegoś, czym mógłby rzucić przed siebie w razie niepokojącej zmiany w topografii terenu i niczym ślepiec jął przesuwać się do przodu. Pamiętając oczywiście, by wodę mieć za plecami. Nie chciał wszak znów do niej wrócić i dać ponieść się zdradliwym prądom w nieznane. A nuż opuściłby jaskinię zbyt szybko. Żywy lub martwy. Zaś na tym drugim wcale mu nie zależało.
Nieco pokracznie starał się dotrzeć do końca pomieszczenia. Miał już nieco wprawy w poruszaniu się w takich warunkach. Niestety wciąż za mało. Zawsze się koniec końców o coś potykał lub wpadał, wywołując przeraźliwy hałas. Słabo rozwinięta umiejętność jak na kogoś kto zwykł korzystać z pomocy ciemności. Rozważał już wezwanie owej, jednak głębszy mrok w ciemności może okazać się równie nietrafionym pomysłem co wcześniejsze wejście do wody. W takim miejscu mogłaby błyskawicznie rozlać się po innych korytarzach pozbawiając światła również jego brata i towarzyszkę, a na to nie mógł pozwolić. Musiał tymczasowo poradzić sobie z problemem sam. Przynajmniej oczy już nieco nawykły. Tak nagłe zmiany natężenia światła, nie wydają się być zbyt zdrowe.
- Halo? Jest tu ktoś? Aoshi? - Nie chciał krzyczeć. Co jeśli tajemniczy lokator do którego zmierzał jego brat naprawdę był u siebie? I spał? Nikt nie lubi niezapowiedzianych, przedwczesnych pobudek... o ile owe nie są powiązane z posiłkiem.
- Obiecuję, że więcej nie odsunę się od Ciebie na krok... - Westchnął w eter.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Po prostu spróbuj [Hitoashi; Hitaoshi; Karyuudo] - Page 3 BcBUAYU

Ciekawość jest naturalnym, nieodłącznym elementem życia każdego niemal, nawet najbardziej szarego oraz najzwyklejszego człowieka. Niejedna persona odczuwała nie raz i nie dwa zainteresowanie jakąś rzeczą, niezwykłym zjawiskiem bądź makabryczną sytuacją, ciągnąc do takowych cząstek egzystencji oraz świata niby oślepione ćmy do parzącego, palącego ich drobne ciałka światła. Ciekawość rozkwitająca w czyimś sercu i umyśle nie jest ani odrobinę dziwna, a kompletnie oraz całkowicie naturalna - niczym słońce i księżyc, bez których ludzie nie wyobrażają sobie tak naprawdę dalszego istnienia. I tak, jak ciepłe, letnie promyki i delikatny, srebrny blask towarzyszą ludzkości od dawien dawna aż po dziś dzień, tak i wspomniana już ciekawość kroczy wraz z nimi bez ustanku, wzruszenia czy zawahania po tysiącletniej ścieżce czasu, historii i katastrof. Wierny towarzysz, dzielna kompanka i psotny przyjaciel wielokrotnie już wkręciły miliardy osób w szkarłatne wydarzenia bez wyjścia, w czułe oraz lepkie jak miód objęcia śmierci, w tragedie odmieniające ich losy o sto osiemdziesiąt drastycznych stopni. Bo ciekawość to pierwszy stopień do piekła, powiadają stare ludowe przestrogi - i porzekadło to miało dużo w sobie prawdy, jako że zainteresowanie czymś w ogromnym stopniu, takim podpadającym już pod obsesję, lub niewłaściwymi, brudnymi oraz niebezpiecznymi przedmiotami bądź istotami doprowadzić mogło danego człowieka do sromotnego, smutnego i jakże żałosnego końca. Ciekawość - wspaniały, kryształowy dar niebios i przekleństwo samego szatana kryjące się w jednym, pozornie niewinnym i normalnym słowie.

Złotowłosa niewiasta przysłuchiwała się słowom - modlitwy? Błagania? Pieśni pochwalnej? - wypowiadanym przez Hita uważnie oraz bacznie, zgarniając je z jego ust i od razu, z marszu starając się je w jakikolwiek sposób przeanalizować. Nie prosiła go o powtórzenie wyrazów, nie przerwała mu ani razu, nie skomentowała na głos zdań niepokojących i zasiewających w duszy Karyuu ziarno grozy - jej idealna, doskonała pamięć pozwalała jej odtwarzać w myślach te wiązanki w kółko, na okrągło, bez żadnych błędów czy przekrętów. W takich sytuacjach była doprawdy rad z posiadanej przez siebie, nierzadko będącej prawdziwym utrapieniem umiejętności, talentu, błogosławieństwa - różnie ludzie nazywali i określali jej fotograficzną, cudowną pamięć. Odetchnęła lekko, przymykając czerwone niczym krew, jakże wyraźne w łunie rzucanej przez magiczne, lśniącej znaki oczy, próbując rozwikłać postawioną przed nią zagadkę. Towarzysz jej także nie skąpił używania swych szarych komórek w celu rozgryzienia tejże zagwozdki, dorzucając do tego luźne jakby, przelotne i czysto 'turystyczne' komentarze - bóg zmieniający się w demona był wzbudzającym ciekawość konceptem, który jednocześnie powodował gwałtowne, raptowne kiełkowanie nadmienionego już nasiona strachu.
- ... powstać w Twej chwale - wymamrotała ledwo słyszalnie pod nosem słowa, które to same cisnęły się jej na język, wypływały gorzko z gardła i pozostawiały po sobie kwaśny, nieprzyjemny posmak. Wieczność, pozbawienie rozumu, zamordowane jednostki łaknące służyć bogu - wszystko to brzmiało dla niej niczym któryś z tych śmiesznych, komicznych filmów oraz historyjek o (nie)umarłych powstających z grobu i zaczynających wszystkich dookoła zabijać, pożerać, rozrywać i rozszarpywać.

Poszatkowana, urwana wypowiedź Hita skierowana do jego brata przykuła jej uwagę, zaś zgrzyt przesuwanej ściany i następujące po tym krzyki wspomnianego osobnika spowodowały nagłe poderwanie się ex-Łowczyni na równe nogi. Dotąd płynąca spokojnie i goszcząca w sobie niespodziewanego gościa pod postacią Hito rzeka okazała się dla jej wzroku pusta, pozbawiona tej sympatycznej i miłej persony, która pragnęła zbadać dno i jego okolice w poszukiwaniu jakiejkolwiek przydatnej wskazówki mogącej pomóc im w obecnej sytuacji. Nim zdążyła jakoś znacząco zareagować - nie licząc wstrzymania oddechu i zamarcia na ułamek sekundy - Wymordowany dalej będący wraz z nią w tajemniczej, świecącej się komnacie począł oddawać się na przemian głębokiemu żalowi oraz toksycznej wściekłości. Nie mogła uczynić nic więcej, jak stać znieruchomieć na swoim miejscu i przyglądać mu się w paraliżującym, ściskającym niesamowicie potężnie żołądku szoku.

Giri. Giri, Giri... GiriGiriGiri!

Mrugnęła, dostawszy w twarz wypełnionymi bulgoczącą złością i rozgrzaną agresją zdaniami, wydzierając się pod ich wpływem z minionych, dawno zagubionych w czasie dni; dób pomalowanych żarłoczną goryczą, marmurowym niedowierzaniem i pożogą wściekłości; godzin spędzonych na upartym odrzucaniu od siebie tego kolosalnego, przytłaczającego faktu, że on już się do niej więcej nie uśmiechnie, nie będzie się z nią droczył, nie wyruszy z nią na jakąś głupią i przynoszącą ze sobą sporą dawkę adrenaliny przygodę. Nigdy... Wobec własnych myśli snujących się na granicach umysłu i wrzynających się boleśnie, bezlitośnie w jej roztrzaskane, pokruszone jestestwo, obelgi rzucane w nią przez Hita nie robił na niej zbyt wielkiego wrażenia; nie wywoływały u niej jakichś znaczących czy nawet najmniejszych reakcji. Była zbyt wypalona z emocji, zbyt zmęczona i zobojętniała, żeby brać do siebie czyjeś docinki - podobnie, jak to było ze stosowanymi w jej obecności wulgaryzmami. Śmiało porównać ich można było w tej chwili do niekontrolowanego pożaru ścierającego się z nieustępliwą, chłodną śnieżycą - była to potyczka, która trwać mogła bez końca. Z kolei dostrzeżenie samej siebie - dawnej siebie, tej pogrążonej w żałobie i rozgoryczeniu, i rozwścieczeniu, i dewastującej nienawiści - w sylwetce Wymordowanego było tym, co skamieniało całe jej ciało i nie pozwoliło jej się ruszyć nawet na drobny, mało znaczący milimetr.
- Powstać w Twej chwale - powtórzyła wtem wcześniejsze swe słowa głośniej, dosadniej, skulając się niemal niezauważalnie na to, jak ton jej ochrypły załamał się przy ostatnim wyrazie. Wzięła głęboki oddech i odwróciła się gwałtownie tak, aby stanąć tyłem do Wymordowanego. Starając się usilnie odsunąć te wspomnienia na bok - złe i podłe, i dźgające jej niestabilną osobowość. Giri - wypuściła powoli zgromadzone w płucach powietrze i uczyniwszy to, zerknęła przez ramię na swego kompana. - Znajdziemy go - rzekła stabilniejszym już, neutralniejszym głosem, mając nadzieję na to, iż trzeciemu z ich grupy - dlaczego ci najmilsi i najsympatyczniejsi cierpieli zawsze najwięcej? - nic poważnego oraz wielkiego się nie stało. Byłaby wielka szkoda, gdyby jednostka ta niewinna i przesiąknięta dobrem doznała jakiejś, szczególnie poważniejszej, krzywdy. Karyuu planowała odszukać go wraz z zaginioną siostrą klientki, chociaż persona jego miała w tej chwili priorytet o jeden stopień wyższy od potencjalnie martwej, zjedzonej przez jaskinię kobiety. W jego przypadku, bowiem, wciąż istniała wysoka szansa na to, że przetrwał on ten niespodziewany incydent i teraz szwenda się gdzieś w ciemnych, nieprzyjaznych odmętach groty w poszukiwaniu swego wybuchowego, acz nieziemsko opiekuńczego oraz dbającego o niego brata. To było warte poświęcenia się. - Jeżeli nie znalazłeś żadnego mechanizmu, to powinniśmy pójść tędy - dodała, wskazując na ciągnący się przed nią, pięknie ozdobiony rycinami wojowników oraz ich ofiar tunel i czekając na decyzję rozeźlonego, poddenerwowanego Hita.


  • Theme | Ubiór i wygląd: Jak w profilu | Obrażenia/Choroby: Posiniaczenia oraz stłuczony palec wskazujący lewej reki (3/3) - pobolewanie, sztywność przy ruchach.
    Dodatkowe informacje:
    Ekwipunek: Łopata, zapalniczka piromana, fałszywa przepustka, dwa batoniki energetyczne w lewej kieszeni płaszcza;
    Nie mam siły sprawdzić pod kątem błędów. Wybaczcie :c
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Po prostu spróbuj [Hitoashi; Hitaoshi; Karyuudo] - Page 3 981723-bigthumbnail

Nie trzeba było długo czekać na to, by ciemność się rozrzedziła i w tym miejscu również zaczęły świecić ściany. I mimo, że jaskinia była tym razem mniejsza, to wydawała się również czarująca co ta na górze. Dopóki nie zwróci się uwagi na pojedyncze szczegóły takie jak obrazy, które kryły się między filarami. Były to kolejne ścienne malowidła, ale tym razem bardziej dokładne i wykonane na wysokości mniej więcej oczu Hitoashiego. Mimo większej dokładności rysunki okazały się być płytkie.
Przedstawiały ogromną jaskinie, która przypominała tą, gdzie wcześniej był anioł. W tej jaskini była grupa ludzi, oraz wymordowanych z wyraźnymi zwierzęcymi cechami. Podeszli do ściany i zaczęli się modlić. W jednej ze ścian pojawił stalagmit, na który został nabity jeden z wymordowanych uczestniczący w rytuale. W następnym fragmencie historii można było zobaczyć jak cała gromada ludzi zaczyna pożerać nadzianego wymordowanego, którego ubywało z każdym kolejnym obrazkiem, po czym jego truchło zostało rzucone do płynącej w dół rzeki.
Dalsza część tej historii była po drugiej stronie ściany, gdzie wyrzucony na pastwę rozkładu wymordowany powstał z martwych. Na tym kończyła się cała historia, chociaż niedaleko coś jeszcze było chyba narysowane, ale agresywne pociągnięcia po ścianie nie pozwalały na określenie, co to  było.

INFO:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Dziękując stwórcy, Hitoashi dobrnął do jednej ze ścian nie napotykając się na żadne, dodatkowe nieszczęścia. Co więcej i tutaj jaskinia zaczynała się przejaśniać. Potarł oczy wierzchem dłoni, by przegonić uczucie zmęczenia zmieniającym się wokół oświetleniem. Gro wody zdążyło już z niego ociec, jednak po namyśle - upewniając się iż jest w pomieszczeniu zupełnie sam - ściągnął swoje spodnie i wycisnął porządnie. Dzięki temu, zmniejszył ryzyko ewentualnego przemarznięcia co najmniej o połowę. Nie wiadomo jak długo przyjdzie mu się błąkać po jaskini oraz ile potrwa zanim temperatura drastycznie spadnie. Na ten moment było całkiem znośnie. Ciepło, jednak to się wkrótce zmieni jeśli anioł się zmęczy i zgłodnieje.
- Tak się cieszę... że nic złego tutaj nie ma. - westchnął  nakładając na siebie wciąż wilgotny ciuch i przytulając się do chłodnej ściany. Hitaoshi by mu nie wybaczył gdyby wpadł w kłopoty. Chociaż jeśli dłużej się nad tym zastanowić - już je miał. Brat na pewno zauważył jego znikniecie... ale nie potrafił pływać. Musiałby się przebić się przez ścianę aby go okrzyczeć. Znając go pewnie tak się właśnie stanie jeśli nie znajdzie innego sposobu na dotarcie do niego. Wystarczy chwilę poczekać. Potrząsnął głową prostując się. Cóż za samolubne myśli. Naprawdę powinien tu siedzieć i bezczynnie czekać na ratunek? Z początku nawet mu się podobało. Głównie za sprawą Aoshiego. Gdyby nie on, nigdy by się tutaj nie znalazł. Co prawda nie było to środowisko jakie uwielbiał i w którym chciałby zostać na dłużej, jednak jaskinia wyglądała naprawdę zjawiskowo. Wewnętrznie uspokoił się stwierdzając, że jest tu równie ładnie co u góry. Zielone światełka, rzeczka rozlewająca się leniwie na kamiennej posadzce, pokrętne filary, cudowny sufit, a ściany... ściany...
Myśli w jego głowie nagle straciły wątek, nie mogąc nadążyć za umysłem, który wyłapał pewne sprzeczności co do zachwytu nad tą częścią jaskini. Hitoashi odsunął się pół kroku, a następnie kolejne pół, od ściany przy której przyszło mu się znaleźć. Rysunki układały się w jakąś historyjkę. Może ona powie mu jak się stąd wydostać?
Wypatrzył pierwszy z obrazków i ruszył przed siebie kontemplując każdy kolejny. Koneserem sztuki wybitnym nie był, jednak potrafił rysować i szybko domyślił się, że zwierzęcy ludzik przebity przez stalagmit, nie skacze z radości, a jego przyjaciele wcale nie zmieniają mu odzienia. Ledwo skończył spacer wzdłuż jednej strony jaskini, a targnęły nim takie mdłości, że niemal zaczął wymiotować na sucho. Popatrzył ze strachem na rzekę. Przed momentem pływał w tej wodzie. Razem ze zwłokami... sporo ich tam wrzucano? Z przerażeniem spojrzał w taflę, spodziewając się ujrzeć dno wypełnione kośćmi i czaszkami. Wrócił do miejsca w którym zaczął - pustego. To był ostatni rysunek i był zdrapany. Ktoś go zniszczył, czy ten wymordowany nagle wyparował i nie było czego rysować? Można przypuszczać, że Hito wskakując do rzeki, przebył część drogi z tej historii? Niestety był jedynie aniołem. Cóż teraz miałoby go czekać? Spazmy jakie nim targały, nie pozwalały odzyskać wcześniejszej równowagi i sielankowej atmosfery. Chciał jak najszybciej wyjść na zewnątrz. Zaczął wpatrywać się w koryto, jakby sądząc, że za moment coś z niego wyjdzie. Jakiś szkielet albo inny potwór - to w ogóle możliwe? Miał jedynie nadzieję iż nic złego nie spotka jego brata oraz blondwłosej panienki. Ich ogryzione ciała nie są tym, co Hito chciałby oglądać w danym momencie, ale może koryto znów się otworzy jeśli ktoś do niego wejdzie? Tym razem ciężej było mu się zdecydować na podobne działanie. Gdyby miał kredę przy sobie, dokończyłby obrazek. Szczęśliwe zakończenia zawsze podtrzymują wszystkich na duchu...
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Musi się uspokoić. Zachować jasność myśli, klarowność pozwalającą mu wyjść z tej jaskini w jednym kawałku. Jemu oraz Hito.
Przymknął na moment oczy, starając się opanować oddech. Serce oraz oddech, jeśli oba utrzymają jednostajny rytm, emocje same opadną. Liczył w myślach kolejne wdechy, stopniowo wyciszając burzę złości i agresji. Niestety, lęku nie potrafił pokonać. Nieustannie trwał tam, lęgnąc się pod płaszczem logicznych myśli, brudząc każdą pesymizmem. Zaburzając mu obiektywne spojrzenie na sytuację, ale też niezmiennie pobudzając do działania.
- Tak. Znajdziemy. - Powtórzył słowa dziewczyny, nieświadomie akceptując ją jako pewnego rodzaj towarzyszkę. Ciężko było określić, czy wynikało to z chęci pomocy, którą Kary przejawiła względem poszukiwań, czy też tego, iż stanowi kolejną parę sprawnych rąk. Zaś w sytuacji krytycznej nie odrzuca się żadnego wsparcia. Jeśli nie merytorycznie lub brutalną siłą, to zawsze łowczyni może pomóc wypełniając rolę mięsa na rzeź.
- Powstać? Może... Może lepiej "zmartwychwstać"? - Ta cała modlitwa kojarzyła mu się z wirusem i apokalipsą. Wydarzeniami, które sam przeżył i błogosławieństwem, którego doświadczył. Do bólu wręcz znajome. Bólu śmierci, zmartwychwstania i mutacji.
- Chwila... - Zrzucił to wszystko, co zdążył nabrać. Za dużo i zbyt niewygodnie. Usiadł na jakimś kamieniu, rozpinając płaszcz. Na koszulę nałożył zbroję Hito, uprzednio zdejmując swoją - nie musiał się bać, że będzie niewygodna, wszak są bliźniakami - aby nie robiła mu bezczynnie za dodatkowy balast. Miał teraz obie ręce chronione po barki. Lecz jego własne karwasze przeszkadzały. Mniej aniżeli ochraniacze anioła, acz nadal. Spojrzał na czerwoną zbroję, rozmyślając nad czymś, zanim chwycił oba mocno.
- Łap. - Rzucił skórzane karwasze w stronę Karyuudo.
- Ja i tak mam za wiele do niesienia. Przeszkadzają mi. - Jeśli ich nie użyje, to przynajmniej poniesie i trochę bruneta odciąży. Ubrał swój płaszcz i zapiął go, aby na wierzch przyrzucić haori brata. Teraz lepiej. Bardziej ergonomicznie i nie musi tego nieść na ramieniu.
Podniósł się, zakładając na koniec torbę i... Podziwiając, jak z rękawów haori posypały się wszelakie "skarby" zgromadzone przez Hito. Od kawałków kredy po patyczki do puszczania baniek. Na bogów, od czego on ma torbę? Czemu wciska to wszystko w rękawy?
Z drugiej strony torba była pełna rzeczy do opatrywania ran i raczej niewiele w niej miejsca na głupotki. Wymordowany westchnął ciężko nim schylił się, aby wziąć kawałek kredy z posadzki jaskini. Niestety, z patyczkami do puszczania baniek Hito będzie musiał się pożegnać. Przynajmniej z tymi z rękawów. Nie ma teraz czasu, aby je zbierać.
Podszedł wolno do ściany, obracając w dłoniach kredę i patrząc na znaki. Powinien je poćwiczyć, zanim napisze... Kalanie tak pięknie wyrytych symboli ewentualnym krzywym pismem w pewien sposób chłopaka drażniło. Może odzywało się w nim powołanie kapłana, może to jego umiłowanie do kaligrafii. Niezależnie od przyczyny - czuł się źle, że musi kończyć modlitwę słowami kreślonymi kawałkiem kredy na chropowatym kamieniu. Ale szybko zdławił w sobie to uczucie, wiedząc, że nie czas i miejsce teraz na niuanse estetyczne. Nie w sytuacji, kiedy życie jego brata może być zagrożone.
Przystawił kredę do kamienia i wolno zaczął rysować symbole. Starał się jak najwyraźniej, aby były w pełni czytelne.
- 謖御前榮 - Przeczytał je, stawiając ostatnią kreskę. - Zmartwychwstać w twej chwale. - Przetłumaczył, odsuwając się od ściany i patrząc na całość modlitwy, a potem na łowczynię.
- Wygląda jakby nie miał końca. Sądzisz, że to dobry pomysł? - Nie był przekonany. Coś mu się w tym tunelu nie podobało. Może to jego zwierzęce przeczucia, może wrodzona paranoja, ale ścieżka biegnąca lśniącym korytarzem, którego opalizujące rysunki myliły oczy, nie wydawała się chłopakowi najlepszym wyborem.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Po prostu spróbuj [Hitoashi; Hitaoshi; Karyuudo] - Page 3 BcBUAYU

Szkarłatne, na ogół schowane w cieniu kaptura, lecz aktualnie doskonale widoczne oczy o pięknym kolorze szkarłatu przyglądały się Wymordowanemu z nutą ostrożności – jedną z rzeczy, które siłą wpoiło w nią życie oraz okrutny, przewrotny Los było to, aby wobec każdej napotkanej persony i we wszystkich zakątkach zdewastowanej, smętnej Desperacji mieć się na baczności; aby zachowywać stałą czujność, jako że nigdy nie wiadomo, na kogo się trafi i jakiego typu osobę natknie; aby nie dać się zaskoczyć, ponieważ jedna sekunda nieuwagi czy ignorancji kosztować może człowieka calutkie jego szare, nic niewarte dla świata jestestwo – i miękką, ledwo dostrzegalną oraz szybko gasnącą – skrywaną, maskowaną bardziej - iskierką zrozumienia jednocześnie. Strach o bliskich jest czymś, co bardzo często potrafi zniszczyć kogoś kompletnie oraz całkowicie pojedynczym, celnym ciosem i zrównać z glebą już na samiutkim, mętnym wstępie, nie zostawiając po kimś takim wiele cząstek i elementów, z których dałoby się coś konkretnego, stabilnego złożyć, sklecić oraz posklejać – panika jest najczęściej odczuwaną wtedy i sparowaną z tym przygniatającym przerażeniem emocją, paraliżując i oślepiając, i nie pozwalając czegokolwiek wartościowego, pozytywnego dokonać. Jej kompan, jednakże, pozbierał się stosunkowo sprawnie i, wybrawszy drugą z potencjalnych ścieżek w takich marnych i napawających grozą sytuacjach, przywdział płaszcz wyszyty z determinacji wypływającej z tegoż wspomnianego strachu – bo niektórzy tak właśnie reagują, napędzając się i nakręcając do takiego stopnia, że udaje im się nie tylko zerwać te bolesne, duszące okowy niemożności z klatki piersiowej, ale i nabierają też wtedy znaczniejszej pewności, większej mocy przebicia, potężniejszej stanowczości w wykonywanych działaniach. I Hita, wnioskując z jego zachowania przypieczętowanego pierwszą wypowiedzią, należał do tej drugiej, silniejszej grupy.

- Zmartwychwstać… – wymamrotała pod nosem, przenosząc baczne spojrzenie na niezrozumiałą dla niej, zapisaną w dawnym i dla współczesnych ludzi niemalże zapomnianym dialekcie modlitwę. Mimo iż był to język stanowiący podstawę, fundament ich aktualnego, to znaki jawiące się i jarzące w ciemnościach jaskini stanowiły dla niej wyłącznie śliczne, świecące się i nie przekładające na słowa szlaczki – zdawała się powoli, acz konsekwentnie rozumieć to, jak czują się ludzie z innych zakątków tego marnego padołu po zetknięciu się z ich skomplikowanymi, lecz jakże pięknymi kanji. Rozmyślania te przerwała jej krótka, prosta komenda, na którą to zareagowała automatycznie oraz odruchowo, chwytając rzucone w jej kierunku przedmioty w obie dłonie. Zachłysnęła się gwałtownie, nagle powietrzem, kiedy to spuchnięty, stłuczony palec lewej ręki dał o sobie boleśnie przypomnieć przy wykonywaniu tej pozornie łatwej czynności. Zacisnęła mocno zęby, mrugając w celu pozbycia się niechcianych, krystalicznych łezek, które napłynęły jej do oczu oraz przytulając dłonie – i przy tym to, co w nich obecnie trzymała – do mostka w napiętym, nieprzyjemnym oczekiwaniu na przeminięcie tej piekielnej, zakrapianej katorgą chwili. Przełknęła ciężko, gdy ból zdawał się utrzymywać uparcie na tym nowym, podwyższonym złośliwie poziomie i zerknęła na swojego przebranego, ogarniętego towarzysza, który najwidoczniej zminimalizować łaknął uciążliwość i kłopot sprawiany przez pozostawione przez jego brata przedmioty. Oczywistym i w pełni zrozumiałym był fakt, że nie chciał ich w tym ponurym, tajemniczym miejscu zostawiać – któż wie, co by się z nimi stało i czy mieliby w ogóle szansę po nie wrócić – toteż żadne, najmniejsze słowo nie zostało na ten temat wypowiedziane. Karyuu odetchnęła głęboko, przez moment nie tylko otumaniona bólem, ale i ugryziona przez niezdecydowanie – miała po prostu nieść przekazane jej na przetrzymanie karwasze? Czy miała je założyć? Z wahaniem lekkim i częstym zerkaniem na podnoszącego kredę Hita, Łowczyni zdecydowała się w końcu przyodziać - z trudem i uwagą kierowaną na jej opatrzone obrażenie - rzucone jej naramienniki, mając przy tym nadzieję, że nie wywoła to jakiejś niepotrzebnej im, zdecydowanie zbędnej burzy oraz żarliwej kłótni.

Podczas gdy on kreślił na chropowatym kamieniu wyrazy mające w ich mniemaniu kończyć ukazaną im, przedstawioną modlitwę, jasnowłosa raz jeszcze obejrzała dokładnie, szczegółowo stłuczony palec i jeśli trzeba było, to poluzowała nieco wykreowane przez siebie samą, prowizoryczne usztywnienie – nie chciała, aby ból nasilił się jeszcze bardziej, już teraz był kłopotliwy i ciążący, bądź żeby opuchlizna pogorszyła się przez za duży zaserwowany jej ucisk. Westchnęła ponownie, prostując się i przenosząc wzrok na podziwiającego swe dzieło Wymordowanego – mimo kiepskich warunków oraz mniej niż podstawowego wyposażenia, odwalił on kawał niezłej, godnej pochwały roboty.
- To jedyne dla nas na tę chwilę wyjście – odparła krótko zachrypniętym, neutralnym w tonie głosem, na ułamek sekundy zerkając jeszcze na miejsce, w którym to zniknął Hito i które wydawało się po tym makabrycznym, strasznym wydarzeniu zapieczętować lub zamknąć. – Chociaż nie wiem, co się stanie, jeśli ruszymy nim bez żadnej ofiary – dodała po niedługim momencie, wodząc oczyma po malowidłach wojowników noszących w zwycięskim marszu upolowane zwierzyny i najwidoczniej tu, do świątyni tej wiekowej, je przynoszących. Czy popełnią błąd wkraczając w korytarz ten bez posiadania przy sobie czegoś, co podarować mogą bóstwu, dla którego zbudowano to niezwykłe sanktuarium? Nawet, jeżeli nie było tu – już - żadnej boskiej istoty, to coś musiało tu czuwać i spełniać jego rolę, pławiąc się w darach dzielnych łowców, jak również korzystając ze swego niebiańskiego statusu oraz tutejszych dogodności i ewentualnych, starożytnych mechanizmów – prawda? Bo jak inaczej wyjaśnić tych wszystkich zaginionych ludzi i łowców skarbów przepadających w tej lokacji niby kamienie w wodę? Samiutkie, stare niebywale pułapki nie dałyby sobie rady z czymś takim i zdaniem Karyuu coś myślącego - lub morderczego - maczało w tym zakrzywione, łapczywe pazury.

  • Theme | Ubiór i wygląd: Jak w profilu | Obrażenia/Choroby: Posiniaczenia oraz stłuczony, spuchnięty palec wskazujący lewej ręki (1/?) – mocny ból, sztywność przy ruchach, usztywniony (dwoma wyczyszczonymi patykami przewiązanymi czarną wstążką).
    Dodatkowe informacje:
    Ekwipunek: Łopata, zapalniczka piromana, fałszywa przepustka, dwa batoniki energetyczne w lewej kieszeni płaszcza;
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Po prostu spróbuj [Hitoashi; Hitaoshi; Karyuudo] - Page 3 Giphy
sᴏ ʏᴏᴜ ᴄᴀɴ ᴛʜʀᴏᴡ ᴍᴇ ᴛᴏ ᴛʜᴇ ᴡᴏʟᴠᴇs
⠀⠀⠀⠀⠀⠀ᴛᴏᴍᴏʀʀᴏᴡ ɪ ᴡɪʟʟ ᴄᴏᴍᴇ ʙᴀᴄᴋ
⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀ʟᴇᴀᴅᴇʀ ᴏғ ᴛʜᴇ ᴡʜᴏʟᴇ ᴘᴀᴄᴋ

Przejmuję tę misję!

______

Uwięziony za murem skały Hitoashi mógł jedynie wodzić wzrokiem po ścianach, które posłużyły się niegdyś za płótno do opowiedzenia historii tego miejsca - dość ponurej opowieści o składaniu ofiar z wymordowanych, których uważano za "pobłogosławionych". Wizja ta była trochę przerażająca - z logiki tego kultu wynikało, iż "błogosławieństwo" było zarazem chlubą, jak i przekleństwem szczęśliwca obdarzonego nim. Najwidoczniej bóstwo, w które wierzyła tutejsza ludność oczekiwało złożonej mu ofiary w postaci cudu, które samo stworzyło.
Nagle, ku zdziwieniu Hitaoshiego i Karyudo krawędzie znaków na ścianach zaczęły świecić delikatną, granatową poświatą. Nieodgadniona aura objęła również słowa napisane przez wymordowanego. Po chwili jednak tajemnicze zjawisko rozpłynęło się, pozostawiając za sobą ciche, trwające może dwie sekundy szepty. Tysiąc szeptów, które w niezrozumiałych językach nagle rozbrzmiały razem. Po skórze dwójki przebiegł dreszcz.
Hitoashi również poczuł coś nieprzyjemnego. Nie usłyszał szeptów, zobaczył za to dziwny, jakby rozmazany kształt, który nagle pojawił się w miejscu niedokończonego szkicu. Ezoteryczna, dość słaba siła objęła jego rękę, w głowie zaś rozbrzmiało trzykrotne, rosnące i brzmiące jak nie z tego świata rysuj, opowiedz, dokończ!

Spoiler:
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Któż pojmie euforię kapłana, jakiemu odpowiedziało jego bóstwo? Zjawisko pożądane od wieków przez tysiące pokoleń; eteryczne doznania wywoływane przez kadzidła, narkotyczne rośliny i trujące grzyby. Balansowanie na granicy światów, niebezpieczne przekraczanie cienkiej linii życia, aby choć na kilka sekund zanurzyć się w eterze boskiego wymiaru. Zaznać błogosławieństwa obcowania z istotami wyższymi, móc paść przed nimi na kolana i wyśpiewywać im chwałę.
Wpatrywał się w znaki. Szepty, choć trwające niezwykle krótko, sprawiły, że poczuł przyjemny dreszcz. Zaakceptowano jego słowa. Religijne uniesienie mieszało się z nadzieją na uratowanie brata. Zupełnie jakby to jedno - zapewne niesamowicie przerażające dla innych - zjawisko sprawiło, iż pogańska wiara w chłopaku odnowiła się, aby przeżywać swoisty renesans. Wspomnienia rytuałów i modlitw nieśmiało wracały, jakby pękała tama zapomnienia i dawna wiedza zaczynała zalewać umysł chłopaka. To już nie jest składanie ofiar pod drzewem w lesie, by żaden z aniołów nie dojrzał, co wymordowany czyni. To świątynia. A tej należy się szacunek.
Może wydawać się to niesamowite, ale bardzo szybko ten butny i agresywny chłopak nabrał pokory. Uniżenia, wyuczonego jeszcze za życia. Niższości, którą powinien charakteryzować się każdy kapłan, kiedy przekracza bramę do świata bogów.
Odwrócił się i spojrzał na Karyuudo ze spokojem oraz pewnością w oczach.
- Chodź. - Schował następnie kredę i zbliżył się do rzeki. Klęknął na jej brzegu, usiadł na piętach, spojrzał w lśniące dno.
- Przed wejściem do świątyni należy dokonać oczyszczenia. - Co prawda nie było to święte źródło, ale domyślał się, że może spełniać podobną funkcję. Zapewne dawni kapłani improwizowali, tworząc tę budowlę. Może wybaczą również Hicie improwizację.
- Nabierz wody w prawą rękę i obmyj nią lewą. - Zrobił koszyczek z palców i oblał delikatnie ciepłym płynem dłoń. - Następnie zrób to samo z drugą. - Powtórzył czynność, zamieniając dłonie. - Na koniec obmyj usta. - Uniósł prawą rękę i zmoczył wargi, zanim wyprostował się, wciąż siedząc na kolanach. Liczył, że dezerterka powtórzy jego kroki. Jeśli nie, cóż. Wina za rozzłoszczenie bogów spadnie na nią.
Powinni jeszcze użyć kadzideł. Niestety, w tej świątyni miast delikatnego, ziołowego dymu, pod sufitem igrało tylko powietrze przesycone wirusem. Czy to starczy bóstwu, które pragnie tworzyć wymordowanych?
Skupił się teraz na przygotowaniu ofiary. Dziewczyna ma rację. Do bogów nie chodzi się z pustymi rękoma.
- Nie jest to wiele. Ale jeśli twoje intencje są czyste, wielkość ofiary nie ma znaczenia. Zawsze zostanie przyjęta. - Wyjaśnił, wyciągając z torby materiałowe zawiniątko. Rozwiązał je i pokazał Karyuudo kilka owocowych placuszków. Wstał następnie i trzymając ofiarę na otwartej dłoni, podszedł do początku korytarza.
Odprawianie rytuałów jest takie... Uspokajające. Powolne, niespieszne ruchy, przepełnione aurą szacunku. Pozwalają się wyciszyć, odegnać złe myśli i napełnić umysł jasnością. W pewien sposób za tym tęsknił. Za wejściem w rolę kapłana raz jeszcze.
Poprawił jasne haori i odpasał czerwoną katanę. Zatrzymał się przed wejściem do korytarza, nim złożył dwa głębokie ukłony. Powoli, z namaszczeniem oraz szacunkiem dla nieznanego bóstwa. Zaraz po tym uderzył końcem pochwy o posadzkę. Powinien złamać ciszę dźwiękiem bębnów albo dzwonu. Ale trudno. Trzeba radzić sobie z tym, co się ma.
Liczył, że echo uderzenia wystarczy, aby zdobyć uwagę boga. Zaraz po tym zaczął zwracać się bezpośrednio do samego bytu, prosząc go, aby raczył zstąpić z niebios i zaszczycić ich swą obecnością. Przyzywał go.
- Nie idź środkiem. - Poradził cicho Karyuudo, gdy skończył. - Trzymaj się boku. Środkiem chodzi bóg. - Upomniał ją jeszcze, acz dużo spokojniej niż na początku odnosił się do dezerterki. Łagodniej. To aż zabawne, jak powrót do starych nawyków potrafi zmienić człowieka. Albo przerażające, jak Desperacja wypaczyła tego niegdyś pogodnego i chętnego do pomocy adepta.
Ruszył przodem, niosąc na rozpostartej dłoni ofiarę. Może to nie mięso ani nawet ryby. Ale za jego czasów bogowie lubowali się też w ryżu, ciastkach i owocach. Oby ich preferencje nie zmieniły się za mocno przez tysiąc lat.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nieco zagubiony, sam ze swoimi myślami, nie spodziewał się w pobliżu czegokolwiek poza zwłokami. Jakby już wcześniej nie było tu wystarczająco strasznie, tak teraz zrobiło się jeszcze gorzej. Wytężając swój wzrok w słabym świetle, na końcu zobaczył coś niepokojącego. Kształt, który na dodatek pochwycił jego dłoń.
- HAH?! - Chłopak przestraszył się nie na żarty, wydając z siebie głuchy krzyk i ciskając ostrym strumieniem powietrza w tamtą stronę. Przy okazji odłupał też kilka czubków z najbliższych stalagmitów.
- Kto... Kto tu jest? - Rozejrzał się nieco nerwowo, nim ponownie skupił swój wzrok na ścianie z niedokończonym obrazkiem. To duch? - Ale co ja mam tam narysować? - W tej głuchej ciszy jaka zapadła, słyszał nie tylko swój niespokojny oddech, ale i przyspieszone bicie własnego serca. Ten głos był zbyt wyraźny aby mogło mu się wydawać. Zacisnął kilkakrotnie pieści aby nieco rozgrzać palce i potarł nimi o ramiona. Jeszcze raz coś go dotknie i zabrzęczy znikąd, a zacznie drapać ściany byleby tylko przebić się na zewnątrz.
- Halo? - Upewnił się, czy na pewno jest tutaj sam. - Nie trać głowy Hito... masz zbyt bujną wyobraźnię. - Przecież duchów nie ma... są tylko anioły. Nikt nie błąka się po świecie bez celu, po śmierci... może poza wymordowanymi. Pacnął się w policzki dla orzeźwienia swoich szarych komórek, a potem poklepał po ubraniu... a raczej jego braku. - Nie mam czym rysować. - Stwierdził ponuro. Wszystka kreda została w poprzedniej jaskini razem z bratem i dziewczyną. Szkoda, bo już wcześniej chciał tam coś naskrobać. Zaś teraz na dodatek, doszła ta dziwna presja z nikąd, że musi to zrobić. Coś co by go nieco pokrzepiło. Przygryzł wargę i popatrzył w dół. Sporo tu ostrych kamieni... i tak jest już mocno podrapany i poocierany. Kłopotliwe myśli zaczynały go nachodzić i mieszały się z tymi bardziej sensownymi. Na przykład - może nie powinien generować tutaj tyle hałasu? Co jeśli któryś stalaktyt spadnie na mnie z sufitu? - z - Co jeśli się wykrwawię? Stałbym się wymordowanym tak jak brat? Nie, na pewno nie. Na to było już nieco za późno.
Przyklęknął i wybrał jeden z czarnych łupków, o wyjątkowo ostrej krawędzi. Okręcał go w dłoni, ciężko nad tym deliberując. Tylko desperat pozostawiłby po sobie takie ślady. Słabo będzie jeśli nikt mnie nie znajdzie..? Brat na pewno będzie szukał. Niech więc znajdzie cokolwiek poza nagimi kośćmi... Chwila? Czy to jest właśnie desperacja? Mimo wszystko warto by było podnieść na duchu tych, którzy zabłądzą tu innym razem - wszak ich towarzyszka, poza Aoshim, najpewniej nie jest pierwszą i ostatnią zwiedzającą.
Z rozwagą wybrał miejsce nacięcia. Wahał się miedzy noga, a ręką. W ostateczności wybierając lewą dłoń. I tak była już dość mocno podrapana, wystarczyło delikatnie naciąć skórę i powiększyć jedną z ran. Nigdy wcześniej się nie okaleczał, a przynajmniej nie z własnej woli. Przypadkowe zacięcie ostrzem przy krojeniu warzyw się nie liczyło. Było niespodziewane i szybkie. Tutaj ból narastał wraz z mocą silnej woli i brakiem zdecydowania. Minęło kilka dłuższych chwil, zanim cokolwiek udało mu się osiągnąć tym kamyczkiem. Strasznie się ze sobą pieścił. Nawet starał się, aby cięcie było równie szybkie i nagłe co te przypadkowe... niestety świadomość twardo mu to utrudniała. Jak to jest, kiedy bardzo próbujesz, ale nie chcesz tego robić.
- Ygh... boli. - Jęknął, ściągając czerwoną stróżkę palcami i szybko nanosząc pierwszy rysunek na ścianę. Był to jego brat - Hitaoshi, oraz kawałek ciasta, którym mieli się podzielić. Był wesoły i miał miecz. Zupełnie jak bohater, który znalazł księżniczkę w jaskini smoka - tak czytał w książkach, które znalazł u swojego nauczyciela. Gdy skończył tę scenę, uznał że nie da rady więcej. Krew to wyjątkowo trudna farba, a kamienna ściana to niewdzięczny nośnik. Jedno i drugie opierało się przed malowaniem, za szybko wysychało. A dłoń zaczynała boleć od ciągłego ściskania. Oblizał ranę i odszedł na krok by przyjrzeć się swojemu dziełu.
- Za mało. To przecież nie koniec... - W złości, zaczął ryć ścianę czarnym kamieniem. Jeśli dobrze się przyłożył, rysy które zostawił, były w stanie ułożyć się w kształtne rysunki. A ile się przy tym nasapał? Wszak nie chciał aby zapomniano o nim i o dziewczynie. Oboje na pewno też chcą być weseli i zadowoleni. Podzielić się z Hitoashim czymś dobrym. Zrobił sobie krótką przerwę, by otrzeć czoło i dać mięśniom nieco odpocząć. Niby powinien to uznać za wystarczający obraz... ale historia nie łączyła się z poprzednią. Dorysował zatem dwoje uśmiechniętych wymordowanych z poprzednich obrazów. Tyle na ile miał siłę. Niech chociaż Ci będą prawidłowo zadowoleni. Jest pewien, że ciasto które upiekł smakowałoby im bardziej od człowieka. - Phew... Nie mam siły. - Padł na kolana, odrzucając z dłoni, poplamiony krwią kamień. Musiał dać sobie z tym spokój, i tak nie dorówna misternym obrazkom poprzedniego artysty. Nie z takim małym warsztatem narzędzi.

Ściana:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Po prostu spróbuj [Hitoashi; Hitaoshi; Karyuudo] - Page 3 BcBUAYU

Już wcześniej komnata ta - jasnowłosa niewiasta nie mogła zmusić się do nazywania tegoż nieziemskiego, niezwykłego miejsca pojęciem tak trywialnym, prostym i niemalże barbarzyńskim, jak 'jaskinia' czy 'grota' - wypełniona była blaskiem nie tylko wiszących pod sufitem, jarzących się i najprawdopodobniej napromieniowanych roślin, ale i znaków naznaczających nierówne, kamienne i chropowate ściany. W tym momencie, jednakże - chwili przelotnej i bosko magicznej - symbole dla niej niezrozumiałe zalśniły innym, łagodniejszym dla oczu kolorem - delikatna, granatowa poświata pochwyciła w swe objęcia zarówno oryginalne słowa, a także te wykaligrafowane w jak najpiękniejszy, najładniejszy sposób przez jej nagle dziwnie pokornego, uspokojonego kompana. Tuż po zjawisku tym nastąpiło kolejne, bardziej przygniatające i zasiewające iskierkę trwogi - oraz pokory i uniżenia, i uległości wobec panującego tu, dominującego Bytu - w sercu Łowczyni - tysiące szeptów naparły na umysł jej niczym nagły, niespodziewany ciężar, który zaraz został z niej dźwignięty, lecz jednocześnie odznaczający na niej swe permanentne, niemożliwe do zmazania piętno. Mrugnęła raz i drugi, przyciskając złączone dłonie do klatki piersiowej i wpatrując się niby zahipnotyzowana w nakreślone przez Hita wyrazy - nie mogła uwierzyć i przyjąć do siebie z początku, iż zostały one pozytywnie, dobrze przyjęte; iż tajemnicze, kryjące się za materialnością tego zakątka bóstwo zaakceptowało je od razu i z praktycznie z marszu, bez żadnego ale i jakichkolwiek, najmniejszych nawet pretensji. Ich odpowiedź została, krótko mówiąc, przyklepana i przypieczętowana, dołączając do reszty cudownych, wszytych w mury świątyni tej słów.

Otrząsnęła się z letargu swego wtedy, gdy Wymordowany przemówił do niej i począł pokazywać jej rytuał oczyszczenia, który mieli najwidoczniej wykonać przed wkroczeniem do głównej części zakopanego pod ziemią, skrytego przed szarym światem sanktuarium. Uczyniła to bez protestów bądź marudzenia, przyklękując przy krystalicznie czystym, swobodnie płynącym tu źródełku i powtarzając czynności dokonywane przez brązowowłosego, wcześniej mało przyjaznego, a teraz - wydawać by się mogło - neutralnego towarzysza. Przed obmyciem lewej ręki ściągnęła z niej prowizoryczny, własnoręcznie wykonany opatrunek i nałożyła go z powrotem po wysuszeniu obu dłoni, ażeby to ani materiał, ani też usztywnienie nie były wilgotne - nie sprzyjałoby to leczeniu się jej uszkodzonego, stłuczonego palca, jak również istniała możliwość, że pogorszyłoby to tylko jego stan, a tego bardzo, ale to bardzo nie chciała. Już teraz nieprzyjemnie, irytująco dokuczał jej ostrym, mocnym bólem, wykrzywiając co jakiś czas usteczka jej w drobnym, natychmiast ściąganym z bladej twarzyczki grymasem oraz zmuszając ją do ostrożnego operowania lewą ręką, co w potencjalnej potyczce mogło ją srogo, okropnie kosztować. Odetchnęła lekko, przyglądając się temu, jak Hita buszuje w torbie i wyciąga z niej materiałowe zawiniątko, wewnątrz którego znajdowało się kilka owocowych placuszków - nie było to dużo, lecz i ona miała nadzieję, że dary te łaskawie i lekko przyjęte zostaną przez bożka grasującego w tych stronach. Ona sama nie miała przy sobie niczego, co nadałoby się do ofiarowania tego jakiemukolwiek bóstwu - wątpiła, aby istoty te nieziemskie, mistyczne i potężne były zainteresowane batonikami energetycznymi, które były jedynymi jadalnymi przedmiotami pochowanymi w kieszeniach jej ciężkiego, podróżnego płaszcza.

Podeszła do ciągnącego się w przód, ozdobionego rycinami - które zalewały jej myśli wątpliwościami oraz strachem, jako że bohaterowie na nich uwiecznienie dzierżyli doprawdy solidne, zacne dary - korytarza i także skłoniła się dwa razy - w związku z okolicznościami oraz personą, do której był on kierowany, ukłon jej był, naturalnie, typu saikeirei, wykazując poprzez to największy możliwy szacunek i uniżenie wobec nieznanego Bytu. Podczas przemowy - modlitwy? - Hita, Karyuu milczała, nie wtrącając się w jego wypowiedzi i nie brukając ich niepotrzebnymi, mogącymi tylko zaszkodzić ich sprawie dopowiedzeniami. Zdawał się on wiedzieć, co czyni - patrząc na wykonywane przez niego aktualnie i nieco wcześniej kawalątki improwizowanych rytuałów - toteż stała tylko usłużnie obok niego i, jak to się czasami powiada, płynęła z prądem. Wyprostowała się z drugiego ukłonu dopiero wtedy, kiedy kompan jej zakończył zwracać się do Bóstwa i poradził jej iść nie środkiem, a bokiem biegnącego naprzód, wydającego się nieskończenie długim tunelu. Zmiana zachowania Hita, nagły spokój emanujący z jego persony i generalna cichość były jednocześnie alarmujące oraz kojące jej własne nerwy, ponieważ z jednej strony dziwnym był taki zwrot w czyimś usposobieniu, z drugiej zaś mogło to wynikać ze znajomych mu, wykonywanych przez niego czynności kojących jego martwienie się o brata. Zerkając na niego co chwilę i zastanawiając się nad ich obecną sytuacją, Łowczyni ruszyła lewą stroną korytarza, tuż przy ścianie, lecz nie na tyle blisko, aby dotykać ją chociażby marnym rąbkiem jej czarnego, długiego płaszcza.

  • Theme | Ubiór i wygląd: Jak w profilu | Obrażenia/Choroby: Posiniaczenia oraz stłuczony, spuchnięty palec wskazujący lewej ręki (2/?) – mocny ból, sztywność przy ruchach, usztywniony (dwoma wyczyszczonymi patykami przewiązanymi czarną wstążką).
    Dodatkowe informacje:
    Ekwipunek: Łopata, zapalniczka piromana, fałszywa przepustka, dwa batoniki energetyczne w lewej kieszeni płaszcza;
    Przepraszam za spóźnienie :c
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Off :: Archiwum misji

Strona 3 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach