Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Karty Postaci


Go down

Pisanie 01.01.17 23:57  •  Hitaoshi Koyomi Empty Hitaoshi Koyomi
Hitaoshi Koyomi A5IJvHh


Godność: Hitaoshi Koyomi
Pseudonim: Hita, Aoshi
Płeć: Mężczyzna
Wiek: Wygląda na 18 lat. W rzeczywistości ma... Stanowczo za dużo.
Zawód: Niegdyś kapłan starej wiary. Na chwilę obecną pełni jakże odpowiedzialną funkcję zdrowego rozsądku Hitoashiego.
Miejsce zamieszkania: Samowolka budowlana na obrzeżach Edenu; podatku od dzierżawy terenu nie płacą kilka wieków. W jedzenie za to zaopatruje się na Desperacji, a potem musi stać jak głupek na granicy lasu i czekać, aż brat po niego wyjdzie.
Organizacja: -
Stanowisko: -
Rasa: Wymordowany
Ranga: Opętany


Moce

Hitaoshi Koyomi EFvU4mO


Biokineza – z pomocą tej mocy przyjmuje postać czegoś, co najłagodniej można określić mianem nieślubnego dziecka bazyliszka i azteckiego quetzalcoatla. Zmieszany został z genami węża-dusiciela, stąd jego zwierzęce ciało jest duże i muskularne, zdolne miażdżyć żebra oraz odbierać ofierze ostatni dech. Próżno szukać u Aoshiego jadu czy nawet zdolności do lotu. Jest zbyt ciężki, a pierzaste skrzydła koguta, wyrastające tam, gdzie węże niegdyś posiadały przednie kończyny, pełnią mocniej funkcję odstraszającą aniżeli wspierającą resztę ciała. Niemalże jak kaptur u kobry; rozkłada je, by wydawać się większym niż już jest w nadziei na przepłoszenie agresora. Potrafi jednak używać ich również w walce – dzięki dwóm, rogowym ostrogom umiejscowionym na „dłoni”. Nie są to w prawdzie wspaniałe bronie o jakich inny mogą pomarzyć... Ale w bliskim starciu jest szansa na wydłubanie przeciwnikowi oka.

Pióra porastają też częściowo jego głowę, kark oraz niepełny grzbiet z piersią. Podenerwowany często je stroszy, sycząc przy tym złowrogo. Długie, miękkie i jednolicie czarne upierzenie opalizuje na tęczowo – niesamowicie męsko, prawda? Reszta ciała pokryta jest przez łuski. Smoliście czarne, opalizujące podobnie jak jego pióra.

Głowa niezbyt wąska, może nawet dość tępo zakończona. Nie posiada kłów jako takich, w pospolitym znaczeniu tego słowa. Wszystkie jego zęby są wąskie, długie i ostre, przypominające igły lub zadziory zwrócone w głąb pyska – jak raz złapie, to nie wyszarpiesz kończyny, póki sam nie puści. Chyba, że dobrowolnie godzisz się na pozostawienie sporego kawałka mięsa w gadzich szczękach. Rozszarpie i przeora mięśnie, doprowadzając do obfitego krwawienia, które szybko osłabi ofiarę.

Zwykle porusza się dość wolno i ospale w gadziej formie. Bez pośpiechu, wypatrując odpowiedniego momentu na atak. Niemalże oszczędza energię. Wystarczy jednak jedno spięcie mięśni, by gwałtownie wyrzucił pysk i wgryzł się w ofiarę, okręcając wokół niej cielskiem. Jeśli potrzebuje, potrafi poruszać się zwinnie i szybko. Kwestia tego, czy mu się chce? Zwykle tak, bowiem zwierzęcy wygląd przyjmuje rzadko i tylko wówczas, gdy naprawdę potrzebuje. Nie posiada wtenczas tylnych kończyn, co jest niesamowicie drażniące na dłuższą metę. Musi szorować brzuchem po ziemi, jeśli chce przemieścić się z miejsca na miejsce, a nielotne skrzydła są marną karykaturą anielskich skrzydeł Oashiego.

(Refki: foto1, foto2, foto3, foto4, foto5, foto6
Wymiary: 13 metrów, 715 kg)


Hitaoshi Koyomi MSssE4S


Hipnoza - prawdopodobnie ma w sobie zbyt mało z koguta, by być prawdziwym bazyliszkiem i zmieniać innych w kamień samym wzrokiem. Potrafi jednak zahipnotyzować. Niezależnie od formy – czy to jako wąż, czy też człowiek – jeśli zechce, wprawi ofiarę w stan otępienia i otumanienia. Hipnotyzujące spojrzenie oraz cicha, sycząco-szeleszcząca pieśń skutecznie sprowadzą mgłę na umysł przeciwnika. Stanie się on wówczas podatniejszy na sugestie i całkowicie niechętny do obrony.

Chłopak nie musi utrzymywać kontaktu wzrokowego z ofiarą. Wystarczy, że na początku spojrzą sobie w oczy. Pomimo to, wszelkie skutki uboczne rzucają się właśnie na wzrok. Syczenie zaś nie jest wymagane do zahipnotyzowania, lecz ofiara podatna jest jedynie na polecenia wydane w ten sposób. Co ciekawe, pomimo braku wężowego pyska, wymordowany umie szeleszcząco śpiewać nawet jako człowiek. Jeśli jednak z jakiegoś powodu Hitaoshi nie może lub nie chce syczeć – zahipnotyzowany zachowuje się jak marionetka, której urwano sznurki, niezdolny do podjęcia żadnej samodzielnej decyzji.

Zapamiętać należy, że hipnoza nie jest tak silna, by podważyć pierwotne instynkty lub przełamać głęboko zakorzenione w umyśle bariery. Zatem nawet najpiękniej wyśpiewana prośba, aby przeciwnik popełnił samobójstwo, nigdy nie zadziała. Tak samo wszelkie polecenia, które są wbrew naturze zahipnotyzowanego. Jeśli cierpi on na fobię czy boi się czegoś, chłopak w żaden sposób nie przekona ofiary, by przełamała swoje obawy. Podobnie z oporami moralnymi. Nie zrobi nagle z anioła mordercy. Wszak on nie rozkazuje... A jedynie sugeruje. Prosi. Jego syczenie delikatnie naprowadza ofiarę i pomaga podjąć decyzję, stwarzając iluzję samodzielności. Musi więc trafić na odpowiedni... Grunt. Niemalże jak diabeł kuszący i namawiający do grzechu.

Cóż zatem stanie się z osobą, która dostanie nietrafione polecenie? Takie, jakiego nie byłaby w stanie nigdy wykonać? Nic wielkiego. Odmówi machinalnie lub zignoruje, stojąc w miejscu jak kukła. Zupełnie jakby nie usłyszała go wcale.

Czas trwania: 3 posty, 4 posty odpoczynku.
Efekty nadużycia: początkowo oczy zaczynają boleć, szczypać i piec. Potem pogarsza się wzrok. Im dłużej utrzymuje przeciwnika w stanie hipnozy, tym coraz większa mgła rzuca mu się na oczy, aż do całkowitej, czasowej ślepoty (1 post).


Hitaoshi Koyomi JLqxgUA


Stalowe skrzydło – może nie do końca stalowe... Bardziej kościane? Rogowe? Z pewnością twarde i ostre. O to w tym wszak chodzi – by na życzenie pióra na ciele chłopaka zmieniały się w łuski o zaostrzonych krawędziach i niezwykłej wytrzymałości. O ile w zwierzęcej postaci bardzo łatwo używać tę moc, o tyle w ludzkiej jest ona czymś w rodzaju „broni ostatecznej”. Pióra u człowieka pojawiają się na zewnętrznych krawędziach rąk nagle i gwałtownie, upodabniając jego kończyny do skrzydeł i jednocześnie wywołując ból nacinanej skóry oraz niezbyt poważne krwawienie. Niemniej jednak mogą służyć jako tarcza bądź broń. Zdolne są przeciąć mniejsze istoty na pół i odeprzeć sporo fizycznych ataków.

Czas trwania: 3 posty, 4 posty odpoczynku.
Efekty nadużycia: w zwierzęcej postaci może doprowadzić do wypadania piór lub bolesnych wrośnięć w ciało. Wywołuje także postępujący bezwład skrzydeł i niezależnie od tego, czy zostanie w ciele węża, czy wróci do bycia człowiekiem, kończyny robią się jak z waty. W ludzkiej formie powoduje narastający ból obejmujący kości i znaczne pogorszenie działania rąk.


Umiejętności

Hitaoshi Koyomi 2L11bbm


Walka mieczem – Katana jest przedłużeniem jego ręki. Traktuje ją jak część własnego ciała, którą zna tak dobrze, jak nogę czy dłoń. Walkę nią ćwiczył jeszcze za życia i potem szlifował przy każdej okazji podczas pobytu na Desperacji oraz w Edenie. Potrafi w pełni wykorzystać potencjał broni oraz zniwelować w walce słabe strony ostrza. Rozetnie przeciwnikowi gardło czubkiem miecza nim ten zdąży pomyśleć o obronie.

Walka wręcz – Apokalipsa była bardzo... Mało łaskawa dla wszelkich mieczy czy innych sprzętów. Zatem to, co bracia zdołali uratować ma teraz niemalże wartość złota lub szlachetnych kamieni. Pomimo to, Hitaoshi miał świadomość, że mogą w pewnym momencie zostać bez zdatnych do użytku katan. Oczywiście, może użyć zamiast niej kija, metalowego pręta albo łomu. Ale jeśli nie znajdzie nawet tego? Ta myśl stała się motywatorem do ćwiczenia walki gołymi rękoma.

Zwinność – Jest szybki. Drobne ciało pozwala mu osiągać w walce zadziwiającą prędkość. Chociaż w większości uważa atak za najlepszą obronę, nie znaczy to, że nie umie unikać ciosów, czekając, aż oponent się zmęczy. Radzi sobie równie dobrze w sztuce walki bezkrwawej i bezbolesnej dla przeciwnika. Tylko... Po co uskuteczniać takie przedstawienia, jeśli można zakończyć starcie szybko i skutecznie, dorabiając agresorowi kilka nowych otworów?

Zwiększona tężyzna – ciało wymordowanego dało mu siłę, zwinność i wytrzymałość o jakiej za życia mógł jedynie pomarzyć. Uważa to za spory plus faktu bycia żywym trupem. Ludzie są zaskoczeni, jak to małe, pyskate coś potrafi mocno walnąć.

Wyostrzone zmysły i zwiększona czujność


Słabości

Hitaoshi Koyomi 21rz0sP


Hitoashi – dla brata zrobi wszystko. Dba o niego dnami i nocami. Jeśli zabraknie Oashiego, chłopak popadnie w ciężką depresję, kompletnie rozpadając się mentalnie. Zaś gdy Hitaoshi rusza na wyprawę samotnie, nie ma, kto go pilnować i ograniczać jego gorącego temperamentu z ciętym językiem.

Nadmierna porywczość – tu komuś napyskuje, tam obrazi albo zacznie się wykłócać czy od razu rzuci się z pięściami. Spokoju mu to w życiu nie przynosi.

Woda – nie umie pływać. Może i kiedyś potrafił... Ale obecnie za zbyt głęboką wodą nie przepada i stara się raczej trzymać płytszych strumieni, gdzie może jedynie napić się czy umyć, a nie od razu utopić.

Kolor fioletowy – ciężko powiedzieć, dlaczego go nie lubi. Ale dłuższe przebywanie w pomieszczeniach o tym kolorze wywołuje u niego wrażenie uwięzienia.

Rudzi - to nie tak, że boi się rudych samych w sobie. Są dwie rzeczy w osobach o tym kolorze włosów, które napawają go niepokojem. Mianowicie rudy trzymający obi... Oraz rudy mający shamisen. Obie wynikają z dziecięcych koszmarów, w których czerwonowłose demony dusiły go obi, uprzednio obcinając palce strunami od shamisen. Senne mary już go nie prześladują, ale pewna paranoja została.

Wykałaczki - kolejna irracjonalna obawa. Myśl, że ktoś mógłby wbić mu drewienka w oczy, a wykałaczki ruszałyby się razem z gałkami, sprawia, że Aoshi ma dreszcze.


Wygląd zewnętrzny

Hitaoshi Koyomi CCSGR4T


Hitoashi? A, nie, to ty... Pomyliłem cię z twoim bratem.

Nie jest to zdanie, które słyszy rzadko. Jest jednak znacząco przyjemniejsze w odbiorze niż „Czy ja widzę podwójnie?”, gdy pojawią się gdzieś obaj. Taki skutek posiadania bliźniaka – zawsze jest ta świadomość, że ktoś ma dokładnie taką samą twarz jak ty. I tylko zastanawiasz się, czy dobrze ją wykorzystuje, by potem nie musieć odpowiadać za przewinienia brata.

A jak o twarzy mowa, nie zdążyła do końca wyzbyć się dziecięcych rysów nim śmierć okrutnie odebrała jej możliwość dorosnąć i wyprzystojnieć. Zatrzymał się na etapie między mężczyzną a nastolatkiem.

Rysy są niezbyt ostre ani nadmiernie twarde. Charakteryzuje się urodą typowego Japończyka sprzed wieków. Twarz lekko trójkątna z delikatnym, zgrabnym podbródkiem. Do tego skośne, lecz zaskakująco jasne jak na Azję, szare oczy.  Kształtny prosty nos oraz zgoła ładne usta dopełniają całości.

Tyle lat na karku, a skóra wciąż jest młodzieńczo żywa i napięta. Cera zdrowa, włosy lśniące, oczy za to czasem błyszczą od ekscytacji lub zaciągnięte mgiełką zamyślenia. Wszystko zasługa spokojnego życia w Edenie, gdzie nie brakuje jedzenia i nie trzeba obawiać się ataku. Dostatek pożywienia, czystej wody oraz wolnego czasu pozwolił o siebie zadbać, pozbywając się zabiedzenia wynikającego z przeszłości na Desperacji. Niegdyś może był obszarpańcem, brudnym od potu oraz pyłu. Teraz jednak to zdrowy, energiczny i sprawny młody mężczyzna o wzroku doświadczonego mędrca. Tyle lat po ziemi stąpa, zdążył już zobaczyć wiele i nauczyć się jeszcze więcej.

Na obecne realia jest raczej przeciętny, jeśli nie niski. Mierzy bowiem równe 172 centymetry, a wagowo też jakoś specjalnie nie powala. Nie jest chucherkiem - duża aktywność fizyczna i liczne ćwiczenia pozwoliły mu osiągnąć suchą, muskularną sylwetkę. Tłuszczu obrastającego nagie kości się nie znajdzie; pod skórą grają żyły, ścięgna i mięśnie. Ten z pozoru szczupły chłopiec potrafi być zaskakująco szybki.

Lepiej nie oceniać po pozorach, kiedy się z nim spotka. Wygląda bowiem niezwykle niewinnie i spokojnie, a to za sprawą ubioru. W Edenie nosi się dość tradycyjnie – drewniane sandały wraz z kimonem, hakamą czy podobnymi strojami z dawno zmarłego świata. Są niezwykle proste i praktyczne, wszak to jedynie kawałek materiału, odpowiednio okręcony wokół ciała i przytrzymany tasiemkami. Prawie jak zapomniana moda, pielęgnowana jedynie przez jednostki na tyle stare i melancholijne, aby wciąż zwracały uwagę na sposób wiązania supła przy spodniach czy układania każdej fałdki na nogawce.


Hitaoshi Koyomi Q7moAfg


Czy jest tak idealną kopią swojego brata jak się wydaje na pierwszy rzut oka? Im dłużej im się przyglądać, tym coraz więcej drobnych różnic można dostrzec.

Wpierw można spostrzec, że delikatnie różnią się sylwetką. Oboje są szczupli i wysportowani, Hitaoshi mimo to jest nieco mocniej umięśniony. Przekłada się to też na jego wagę – mniej lub bardziej dumne 70 kilo.

Najłatwiej odróżnić ich, gdy oboje wybiorą się poza Eden. Na Desperację bowiem Aoshi zazwyczaj zakłada proste, ciemne spodnie, koszulę i czarny płaszcz w komplecie z wygodnymi butami. Strój nieco nowocześniejszy aniżeli kimono, niemniej jednak posiada kieszenie, a przemierzanie piasków pustkowia w sandałach byłoby istnym masochizmem.

Wychodząc na niebezpieczne tereny zabiera ze sobą swoją katanę wraz z karwaszami zachodzącymi na śródręcze. Można powiedzieć, że to jego jedyne wyposażenie do walki – więcej broni czy zbroi nie posiada. Czasem w jego ekwipunku zaplącze się samotny nóż niewielkich rozmiarów lub manierka z wodą przytroczona do pasa, jednak poza tym nie nosi ze sobą nic. Zdaje się całkowicie na umiejętności własnego ciała, a rzadko zapuszcza się tak daleko, by cokolwiek więcej było Aoshiemu niezbędne do przeżycia.

Zawsze ma na szyi czerwony szalik, który może tako ogrzewać, jak i osłaniać usta od pchającego się do nich piachu. Zimą za to zakłada dwie pary spodni oraz... Sweter. Wełniany. Który Hitoashi mu wydziergał. Jakkolwiek będzie uważał sweter za brzydki, babciny czy wyklinał, że brat bawi się w robótki ręczne niczym baba, koniec końców i tak założy. Zawsze zakłada, by nie sprawić mu przykrości.

A potem tego żałuje, jeśli sytuacja zrobi się poważna i będzie musiał zmienić formę. Zdarzyło mu się to ze dwa razy. Widzieliście kiedyś węża w sweterku? Taak... Włóczka potrafi być zaskakująco rozciągliwa. Z reszty ubrań zwykle wypełza bez problemu lub w ostateczności rwą się na jego cielsku. Ale swetry? Bogowie miejcie litość. Nie tylko rękawy rozciągną się i zrolują, by zrobić miejsce skrzydłom, to jeszcze reszta zgrabnie obejmie pierś. Aoshi mógłby przysiąc, że brat specjalnie tak je dzierga.

Lista różnic i szczegółów umożliwiających odróżnienie Hitaoshiego od Hitoashiego rośnie. Wymordowany posiada na żebrach, na wysokości serca, poziomą bliznę przechodzącą idealnie między kośćmi. Rana zadana została mieczem, który Aoshi nie sądził, że kiedykolwiek zostanie zwrócony przeciwko niemu. Z tego względu początkowo wywoływała gorycz, niechęć i powracające wspomnienie ostatnich chwil życia. Z czasem jednak chłopak nawykł do owej i stała się częścią jego. Stara się nie pokazywać jej bratu częściej, niż to konieczne. Wmawia sobie, że obecność szramy smuci Oashiego.

Prócz tej jednej, ciało chłopaka szpeci jeszcze kilka mniejszych Nie są one nadmiernie ważne – ot, pozostałości po walkach, w których zabrakło szczęścia i niezbyt poważnych potknięciach. Zdarza się. Chłopak nie pamięta już nawet, kto mu je zadał. Rany zasklepiły się to najważniejsze.

Fryzura to jedna z prostszych, lecz też mylących metod na sprawdzenie, z którym z pary ma się do czynienia. W dzieciństwie Hitaoshi swoje czarne włosy nosił długie, podobnie jak brat. Potem ściął je w ramach młodzieńczego buntu i pragnienia odróżniania się od Hitoashiego. Po śmierci... Źle się czuł, mając je krótkie. Jakby odrzucaniem fizycznego podobieństwa zaprzeczał faktowi posiadania bliźniaka, co w mniemaniu chłopaka uwłaczało pamięci zmarłego. Zapuścił je zatem i znów może poszczycić się kosmykami dorastającymi do połowy pleców. Zazwyczaj nosi je nisko, związane tasiemką w połowie. Acz zdarzy mu się związać je w wysoki koński ogon.

Stara się nie wystawiać nadmiernie na słońce. Nie dlatego, że nie lubi ciepła, po prawdzie woli je od zimna. Jednak opalanie się na Desperacji rzadko jest mądrym pomysłem. Prędzej skończy się z udarem aniżeli pięknym, brązowym kolorem skóry. Las to jednak co innego... I czasem ulegnie pragnieniu wylegiwania się w ciepłych promieniach w Edenie. Zawsze jest ten komfort, że w każdej chwili może uciec w cień albo schłodzić się w płytkim strumieniu. Nigdy jednak nie zdjął ubrań i bardzo, bardzo ciężko namówić go, aby się rozebrał. Graniczy to wręcz z cudem. Nie wstydzi się biegania w stroju Adama, nie krępuje się również brata. Co innego nie pozwala mu z czystym sumieniem się rozdziać – cienki rząd czarnych łusek, ciągnący się wzdłuż kręgosłupa. Jedyna oznaka, iż chłopak nie jest normalnym człowiekiem czy nawet aniołem. A zdarza się, że przez miejsce zamieszkania wielu myli go z boskim posłańcem. Nie wyprowadza ich z błędu. Bo i w jakim celu? Ukrywa łuski przed światem nie po to, aby potem rozgadywać każdemu, że jest wymordowanym. Miał szczęście zmutować w niewielkim stopniu i wykorzystuje to na własną korzyść – wszak wciąż jest niesamowicie podobny do brata, co uważa za dobrą kartę. Pilnuje wobec tego, by zawsze mieć zakryte plecy, a szalik – z którym się nie rozstaje – nie tylko grzeje mu szyję. Ukrywa także łuski na karku, nim te znikną we włosach.

Można pokusić się o przyklejenie mu łatki narcyza, bo całkiem siebie lubi. Albo wynika to z faktu, iż ogląda własną twarz codziennie. Prawie jakby miał obok żywe lustro. Zdążył zatem nawyknąć do patrzenia na siebie a nawet uznać, że miał zadatki stać się przystojnym. Gdyby nie umarł... Nie mogła ta apokalips poczekać kilku lat? Nawet 2 lub 3 wiele by tu dały.

Jedna tylko rzecz w jego wyglądzie go mierzi. Niegdyś nazwano by go wysokim, ba, miał szansę jeszcze urosnąć. Ale to było wieki temu, jak jeszcze statystyczny wzrost Japończyków nie przekraczał metra siedemdziesiąt. A teraz? Teraz narobiło się tyle gości na sterydach hodowanych, że wymordowany wypada na ich tle blado. W rozmowie z niektórymi musi głowę zadzierać! A już zupełnie czuje się kurduplem, gdy spotka jakąś wyższą od siebie kobietę. Przez śmierć w ciele osiemnastolatka nie ma nawet cienia szansy na zbliżenie się w procesie dorastania do magicznego progu metra osiemdziesiąt, od którego to rzekomo „prawdziwy facet” się zaczyna. Z tego wniosek, że biedny Aoshi zostanie na zawsze dzieckiem. Co to się z tymi ludźmi porobiło? Kto to widział? Świat schodzi na psy. Bardzo duże psy.


Charakter oraz historia
z punktu widzenia Hitaoshiego

Hitaoshi Koyomi 3f0SkNl


Cofnijmy się myślami ponad tysiąc lat wstecz, do niewielkiej wioski między cichymi, spokojnymi górami i lasami Japonii. Pośród szumiących drzew oraz szemrzących strumieni stała niegdyś mała, drewniana świątynia poświęcona dawnym bogom. Jakim? Tego nawet Hitaoshi nie pamięta. Chociaż gdyby mocno się skupił, może i by sobie przypomniał – wspaniałe czasy przed apokalipsą. Spokojne dni w świątyni, spędzone na odprawianiu uroczystości, ćwiczeniu i pomaganiu ludziom. Lata w czasie których największym problemem było, co ugotować na obiad.

Nie mieli wielu gości czy wiernych – jedynie mieszańcy kilku wiosek u podnóża gór, czasem odwiedziła ich grupka turystów, ciekawa świątyni oraz jej kapłanów. Stanowili pewnego rodzaju ostoję dawnych tradycji i zwyczajów – żyli niczym przed wiekami, bez większości dóbr nowoczesnej technologii. Powoli i niespiesznie, trenując walkę mieczem, pobierając nauki od starszych kapłanów czy szlifując cierpliwość oraz dokładność podczas kaligrafii. Ich życie pozbawione było stresu i presji czasu, za to przepełnione spokojem ducha i równowagą ciała z duszą.

Stanowili wówczas niemalże swoje idealne kopie – myśleli tak samo, postępowali tak samo, wyglądali tak samo. Jednak jak to dzieci, starali się podkreślić swoją odmienność i wyeksponować te nieliczne różnice. Hitaoshi wolał ubierać się w stroje ciemne z jaskrawymi akcentami, Hitoashi zaś preferował materiały jasne i stonowane. Włosy wiązali na odmienną manierę, ciągnęło ich ku innym dziedzinom nauki, upodobali sobie różne style walki. Nawet obowiązki podzielili między siebie, kierując się tym, co lubią. Aoshiemu przypadło w udziale zajmować się wężami. Gady dość chętnie odpoczywały na nagrzanych kamieniach przed świątynią czy chowały się po ciemniejszych zakamarkach. Kapłani uznali te za dobry omen i znak od bogów, zatem nie przeganiali owych. Żaden z węży nie przejawiał względem chłopców agresji i prawdopodobnie nie miał jadu, co w połączeniu z głęboką wiarą przełożyło się na brak strachu przed stworzeniami. Czasem zdarzało się, że Hitaoshi budził się z jednym z gadów na poduszce obok głowy. Traktował to jak błogosławieństwo i skrzętnie dokarmiał łuskowatych towarzyszy, wyciągając ich z miejsc, gdzie potencjalnie mogły zrobić sobie krzywdę.

Wiadomość od bogów czy też nie, jedno jest pewne – żadne szkodniki nie były im straszne. Wszelkie myszy oraz szczury omijały świątynię szerokim łukiem, a co mniej inteligentne ginęły w szczękach węży.

Mała wioska wśród gór odcięta była od wielkich miast. Życie tam toczyło się swoim rytmem, setki kilometrów od aglomeracji pokroju Tokio. Każdy każdego znał, ludzie chętnie sobie pomagali, przepełnieni poczuciem przynależności do niewielkiej, jednak zgranej społeczności. Taki też był Hitaoshi – miły i kulturalny, spokojny oraz inteligentny. Zdawał się przyjmować pozę starszego brata, który zaopiekuje się rodzeństwem. Lubił jednak niewinnie podrażnić Oashiego; dopiec mu albo pośmiać się, kiedy bliźniak poślizgnął się na mokrej podłodze. Jak to bracia, pomimo faktu, że byli ze sobą zżyci, denerwowali się wzajemnie dla zabawy.

Informacje o kataklizmach docierały doń z opóźnieniem, przedzierając się przez lasy niezwykle niechętnie. Bo i kto miałby im owe przynosić? Czasem przez wioskę przejechała grupka uciekinierów albo spanikowanych ocalałych pierwszych katastrof. Starsi kręcili wówczas głowami, słysząc opowieści obcych i powtarzali „świat się kończy”, nie zdając sobie sprawy, ile racji mają.


Hitaoshi Koyomi Pr5jXgz


Napięcie w wiosce rosło wraz z zauważalnymi znakami kataklizmów. Ciemniejące niebo, rozświetlane łunami płonących miast; dobiegające z oddali echa padających pod naporem piorunów gór; rzeki pełne martwych ryb i powietrze skażone pyłem oraz brudem. Można rzec, że dostawali rykoszetem. Nie na tyle mocno, by zmiotło ich z powierzchni Ziemi, lecz też nie tak słabo, aby pozostać niewzruszonym. Panika powoli zaczynała zbierać swoje żniwo, gdy coraz to kolejne rodziny opuszczały domy, uciekając przed siebie, byle dalej. Jedni na północ, inni na południe, kolejni na wschód czy zachód. Każdy chciał ocalić własną skórę.

Prawdziwy koniec nie przyszedł wraz z szalejącymi żywiołami. Śmierć przyniosła grupka świeżo upieczonych wymordowanych. Upojeni własną siłą i zaślepieni morderczymi instynktami siali postrach wśród okolicznych wiosek jeszcze nim owe zostały zniszczone przez kataklizmy.

Kiedy napadli na świątynię, bracia stanęli do obrony. Byli wprawdzie ledwie osiemnastolatkami, niezaprzeczalnie jednak młodość dodawała im siły, a wiara – odwagi graniczącej do pewnego stopnia z głupotą. Pragnęli przegonić agresywne bestie czy choćby podarować swym mentorom czas na ucieczkę. Niemalże jak ostatni prezent za te wszystkie lata spędzone w świątyni. Gdy chwytali za miecze, przez myśl żadnemu nie przeszło, jakie konsekwencje przyniesie ze sobą ta decyzja.

Przebieg walki z czasem zatarł się w jego pamięci. Przeciwników było dwóch, a może trzech? Mieli ze sobą drewniane pały, metalowe pręty czy walczyli gołymi rękoma? Przerażające bestie, pół ludzie, pół oszalałe zwierzęta... Wilki? Koty? Czy po prostu zdziczałe psy? Nie wie. Nie pamięta. Z całego zajścia w pamięci utkwiło mu parę z pozoru nieważnych szczegółów. Hitoashi uderzał, by nie zabić... Dlaczego? Dlaczego on nie zranił nawet jednego z tych potworów? Zmiażdżyli go. Tępe, mocne uderzenia posłały chłopca na ziemię. Aoshi wyraźnie widział, jak brat osuwa się bezwładnie na drewnianą posadzkę. Może to jedynie wytwory jego wyobraźni, jednak po dziś dzień prześladuje go widok pozbawionej życia twarzy najbliższej mu osoby. Zastygłe, martwe oczy wpatrzone w wiszące nad ciałem zębiska potwora śnią się po nocach.

Przeraźliwe zimno zalęgło się w tamtej chwili piersi Hitaoshiego, tak nieludzko lodowate, że wręcz parzyło. Raniło go od wewnątrz, pokonując narastający marazm. Pobudzało do działania, zmuszało mięśnie do bolesnych skurczy.

Zawładnął kapłanem szał. Pragnął ich zabić, poranić, pociąć. Żeby umarli, przed śmiercią czując to samo zimno, które sami zasiali w chłopaku. Zemścić się. Zupełnie jakby to miało cofnąć czas i ożywić Oashiego...

Kolejne wspomnienia są jeszcze bardziej zamazane niż poprzednie. Jego umysł w ferworze walki działał instynktownie, intuicyjnie, nie tracąc czasu na świadome analizowanie sytuacji. Ale pamięta miecz. Wspaniałą katanę Hitoashiego, którą jeden z napastników podniósł z ziemi i zwrócił przeciwko Aoshiemu. Zimny metal prześlizgnął się po żebrach chłopaka, zahaczając o serce. Hahaha... Prawie jak ostatnie muśnięcie dłoni brata. Pożegnanie?

Nie pamięta tego, co było dalej. Czy jego zwinność wygrała z brutalną siłą? Czy przeciwnicy uznali, że gra niewarta jest świeczki i odeszli? Pamięta jedynie ból świeżych ran, smród krwi i pieczenie łez, lęgnących się pod powiekami.

Płakał. Krzyczał, choć przebite płuco świstało, a każdy wdech wywoływał falę kaszlu, przynoszącego na jego usta krwawą pianę. To był moment słabości i całkowitego, psychicznego rozpadu. Nie chciał uwierzyć w to, co się stało, odmawiał pogodzenia się z faktem, że jego brat jest martwy. Szarpał ciało, obejmował je i próbował przeciągnąć w bezpieczniejsze miejsce. Starał się na powrót tchnąć życie w obojętne na świat truchło; pragnął, by zastygłe serce ponownie zaczęło bić, a pierś unosić się w miarowych oddechach. Wykrwawiał się i dusił pochłaniany przez wirusa, ogrzewając zimne ręce Oashiego.


Hitaoshi Koyomi HslfDnp


Agresja. Pragnienie zemsty. Zaślepienie własnym bólem. Czy jakikolwiek anioł mógłby sobie pozwolić na odczuwanie czegoś takiego? Może nigdy tak naprawdę nie umarł. Może nie było mu dane powrócić jako boski posłaniec. Może los z góry skazał go na wieczność w ciele przeżartym przez skażoną krew mutantów? A może to tylko przypadek zadecydował, że ten z bliźniąt umarł, a ten przeżył na tyle długo, by zarazić się wirusem. Niemalże jak rzut monetą, komu przypadnie w udziale lepsza przyszłość.

Hitaoshi nigdy nie miał szczęścia w grach.

Węże, o które tak troszczył się i dbał, przyniosły mu teraz zgubę. Przypieczętował ją samotny kurczak, przebiegający w popłochu przez pobojowisko, jakie pozostawili po sobie napastnicy. Acz, czy przyniosłoby jakąkolwiek różnicę, gdyby zmutował z wiewiórką, dżdżownicą albo biedronką? Mutacja to mutacja, niezależnie od wybranego gatunku. Biorąc pod uwagę ile bezużytecznych lub mocniej drażniących zwierząt mogło dostać się do jego DNA, dochodzi do wniosku, że wcale tak źle nie jest.

Nie zastanawiał się jednak nad tym tuż po przebudzeniu ze śmierci. Bardziej zaabsorbowany był faktem, że żyje... I jest cały obolały. Pomimo postępujących – wolno acz nieubłaganie – mutacji pierwszym, co zrobił, było dostanie się do ciała brata. Nie przejmował się własnym cierpieniem, zaślepiony nadzieją, że i on w jakiś niewytłumaczalny sposób przetrwał. Przez kolejne dni nie opuszczał zwłok. Odganiał ścierwojady, obmywał brata z krwi, poprawiał mu ubranie i włosy. Obudzi się, prawda? Obudzi? Tak jak Aoshi? Nie, lepiej, by nie powracał do życia... Taki.

Każdy kolejny poranek przynosił ze sobą nową mutację w ciele młodego kapłana. Aż przy zmarłym czuwał olbrzymi, czarny wąż. Przestraszony, spłoszony i mający mętlik w głowie. Póki był w stanie, pielęgnował ciało i mówił do niego. Nie, rozmawiał. Odpowiadał sam sobie, doskonale wiedząc, co brat by zrobił. Gdyby wciąż żył. Przelewał swój ból, strach i cierpienie na wyimaginowaną rozmowę z dawno nieżyjącym truchłem. Jak bardzo bliski był szaleństwa w tamtym momencie? Lepiej chyba nie wiedzieć. Musiał jednak zaprzestać monologów wraz z momentem, w którym usta zmieniły się w najeżony kłami pysk.

Trochę mu zajęło, nim nauczył się panować nad otrzymanym od losu ciałem i nabył zdolność zmieniania postaci. Skorzystał z niej jednak bardzo szybko. Pierwszą rzeczą po odrodzeniu się było sprawdzenie brata... A po ponownym odzyskaniu ludzkich kształtów – pochowanie go. Należy się Oashiemu odpoczynek. Nie można dłużej trzymać go bez należytego pochówku.


Hitaoshi Koyomi Y2n3M8d


Stojąc nad wykopanym grobem i patrząc z góry na złożone w nim ciało, zdał sobie sprawę, że grzebie nie tylko brata, ale też cząstkę siebie, która umarła wraz z nim. Czuł się niepełny, a tej pustki nie było w stanie nic zniwelować. Jakby ktoś wyrwał Aoshiemu fragment duszy. Okaleczony, zmutowany, pozbawiony wszelkiego szczęścia oraz nadziei na lepsze jutro. Jaki los może czekać kogoś takiego?

Dopełnił obrzędów pogrzebowych i przeczesał pozostałości po świątyni. Jak długo był martwy? Wcześniej nie zwrócił na to uwagi, zbyt skupiony na rozpaczy, lecz budynek oraz okoliczna wieś znajdowały się w gorszym stanie niż zapamiętał. Wygrzebał spod gruzów ich katany, wziął jakieś narzędzia oraz noże, które uznał, że mogą być przydatne. Jedzenie, nadające się do spożycia i ubranie również znalazły się w jego tymczasowym ekwipunku. To nie był bowiem koniec apokalipsy, jedynie krótki okres spokoju. Prawie jak przerwa między wybuchem wulkanu i zderzeniem z rozgrzanym potokiem, który pędzi już po zboczu. Krótki moment, w którym świat spowija dusząca ciemność, a ty masz ledwie kilka sekund, by uciec przed masą piroplazmatyczną.

Miał wrażenie, że najgorsze dopiero przed nim, zaś kapłan większość danego mu czasu zużył na jałowe siedzenie przy kimś, kogo już nigdy nie zobaczy. Czy żałował? Nie. Było mu to obojętne. Przeżyje, umrze, jakie to ma teraz znaczenie? Mechanicznie i bezuczuciowo obdzierał znalezione trupy z odzienia, przeszukiwał ich kieszenie oraz plądrował zniszczone domy, pchany jedynie zwierzęcym pragnieniem przeżycia. Aoshiemu było wszystko jedno, ale gad, tkwiący teraz w jego umyśle, pragnął żyć. Przetrwać, iść dalej, pełznąć przez kolejne dni i lata. A skoro chłopak nie dbał o to, co się z nim stanie, równie dobrze mógł poddać się temu pierwotnemu pragnieniu życia. Zarzucił plecak pełen kradzionych fantów, przyczepił do pasa oba miecze – swój i Oashiego – zanim ruszył przed siebie.

Z czasem zdołał wykształcić w sobie coś w rodzaju żądania. Nie była to bowiem nadzieja a rozkaz – losie, skoro żyję, to musisz mieć dla mnie jakieś zadanie! Daj mi je! Odkryj przede mną cel mojego istnienia! Daj mi powód do życia!

Miesiące mijały, zaś odpowiedź nie nadchodziła. W Aoshim rosło zgorzknienie, złość i agresja, stopniowo wypierające zeń poprzednią obojętność. Nie było już mu wszystko jedno, czy przeżyje, czy nie. O nie... Nie umrze, póki nie zmusi bogów do odezwania się. Nie może być jedynie marionetką w rękach przypadku, której zgotowano taki los bez żadnego powodu. Ale Japonia się zmieniła, Aoshi musiał więc się dostosować. Dobrać metodę walki do otaczających go warunków. W świecie, w jaki został wrzucony, nie pozostawało mu nic innego, jak ulec zezwierzęceniu i krzyczeć wciąż w niebo, domagając się znaku od bogów.

Zabijał, kradł, nie zwracał uwagi, czy pożera zwierzęta, czy ludzi. Wraz z kolejnymi latami umierały w nim poprzednie ideały oraz przymioty. Ten świat jest zły, a żeby w nim przeżyć, musisz być gorszy – zaczął traktować to z pozoru bezsensowne zdanie jak swoje motto życiowe.

Z miłego, chętnego do pomocy kapłana w przeciągu paru lat stał się zimnym, opryskliwym i agresywnym mordercą. Działał podłóg bardzo prostej zasady – jeśli coś chce cię zabić, zabij to pierwszy. Rzucał się na większość spotykanych osób i mutantów niczym podjudzony do walki kogut na ringu. Nie ma miejsca na kompromisy, jest albo śmierć Aoshiego, albo jego przeciwnika.

Ze świata zostały zgliszcza, zaś z  Hitaoshiego strzępy osoby, którą niegdyś był.

Najgorsze kataklizmy przetrwał, kryjąc się po różnych zakamarkach. Jak wąż wpełzał w jaskinie, nory czy opuszczony budynki, zazwyczaj uprzednio wycinając w pień poprzednich lokatorów. Jego ścieżka spływała krwią i usłana była ciałami poległych. Wierzył, że w ten sposób zapewni sobie spokój oraz luksus obejrzenia kolejnego wschodu Słońca.


Hitaoshi Koyomi Sdb6SaU


Samotny, ubrany w błękit chłopak miał być jego następną ofiarą. Przyczaił się na wędrowca za skałą, czekając, aż będzie na tyle blisko, by koniec katany mógł rozpłatać gardło niespodziewającego się młodzika. Im jednak bliżej obcy był, tym coraz zimniej się Aoshiemu robiło. To ubranie wyglądało boleśnie wręcz znajomo. Ukradł je ze świątyni? Odnalazł gruzy i zbezcześcił je? Bolesny skurcz chwycił wszystkie jego mięśnie, gdy obserwował, jak ubrany w kapłańską szatę chłopak podchodzi coraz bliżej. Ta twarz... Zupełnie jakby Hitaoshi patrzył w lustro. Nie był w stanie nabrać oddechu, zdrętwiały i zalany lodowatym zimnem. To niemożliwe. On przecież nie żyje. Nie żyje już... Dekadę? A może dłużej? Czy to ważne?! Nie żył! A teraz jak gdyby nigdy nic idzie sobie środkiem pustkowia, które zostało po dawnej Japonii!

W całkowitym szoku i otępieniu, patrzył jedynie, jak zmarły brat biegnie w jego stronę. Jak próbuje objąć, jak coś mówi. Nie słuchał go, odsuwając się tym szybciej, im mocniej Oashi pragnął go pochwycić. Nie był w stanie nic usłyszeć, żadne z wypowiadanych w panice słów doń nie docierało. Oszalał? Więc jednak oszalał, tak? W ten sposób umrze? Rozszarpany przez jakieś zwierzę, gdy będzie tkwił w świecie własnych halucynacji. Mało wesoła perspektywa.

Uderzył w końcu plecami w kamień i został wzięty w objęcia. Hitoashi przytulił go tak mocno i ciepło, że coś w Aoshim pękło. Przełamało zimno w jego piersi i zalało chłopaka przeróżnymi uczuciami. Chwycił brata za ramiona i odsunął od siebie. Nie puścił jednak, zaciskając dłonie na bliźniaku.

Jakie mogą być pierwsze słowa, wypowiedziane do kogoś po tylu latach rozłąki? Rozłąki na dodatek zaczętej nieprzyjemnym widokiem pomiażdżonych przez oszalałe bestie zwłok osoby, z którą właśnie na powrót się złączyłeś.

Ty pierdolony debilu, dlaczego dałeś się zabić?! Czemu do cholery uderzałeś płazem?!

Tak. Właśnie to Aoshi wykrzyczał w twarz swojemu bratu po kilkunastu latach samotnego mordowania niewinnych w zniszczonej Japonii. A potem nie wytrzymał - zalał się łzami i przytulił Oashiego.

Następne lata z pewnością były lepsze – już nie samotne. Pomimo jednak posiadania brata u boku, temat jego niezwykłego powrotu wciąż stanowił tabu. Hitoashi nie opowiadał, Aoshi nie pytał, zbyt bojąc się poznać prawdę. Czyżby jego brat również wstał z grobu? Czy stał się takim samym potworem? Chłopak wolał żyć w nieświadomości, wierząc w te urywki informacji, jakie dostał przy pierwszym spotkaniu – że z Oashim wszystko dobrze, że było dobrze, wszystko teraz też jest dobrze. Reszta nie miała znaczenia tak długo, jak „jest dobrze”.

Ale czy naprawdę takie sielskie stały się kolejne dni? Jak mogą żyć ze sobą w zgodzie: świątobliwy anioł i żądna krwi bestia? Czy jednemu dane jest pojąć, co myśli i czuje drugie? Pierwsze tygodnie były de facto ciężkie. Przekonywali się, jak wiele ich od siebie różni i jak niewiele ze sobą mają wspólnego. Dziecięce pragnienie bycia odrębnymi indywiduami spełniło się w wypaczony, chory sposób. Hitaoshi z całego serca żałował, że przed laty w całej swej bucie wypowiedział tak okropne życzenie.

Żal i wyrzuty nijak jednak nie zdawały się pomagać ich relacji. Tym bardziej, gdy Aoshi widział strach oraz szok w oczach swego brata za każdym razem, kiedy pozwalał swemu ostrzu spijać świeżą krew z ciał napotkanych osób. Dobroć oraz miłosierdzie Oashiego ścierały się z bezwzględnością i agresją Hitaoshiego, pogłębiając przepaść dzielącą braci.

Nad rosnącą otchłanią nieśmiało pierwsze liny zaczął rzucać anioł, starając się przeróżnymi metodami dotrzeć do wyzutego z dobroci mutanta. Spokojnie, cierpliwie i nie zrażając się odtrącaniem. Posiadali bowiem dość poważny konflikt interesów, gdzie Oashi starał się przywrócić spokój ducha brata, Aoshi za to wpierał bliźniakowi, że powinni oboje stać się bezwzględni, inaczej nie przeżyją w tym świecie. Co bowiem anioł może wiedzieć o surowej Desperacji? O mordowaniu, walce o przetrwanie i podstępach, mających zapewnić przewagę? Nic. To była wiedza, którą Hitaoshi nabył w czasie lat rozłąki, a którą chciał przekazać bratu. Bezskutecznie. Anioł stanowił ostoję cierpliwości, wyrozumiałości i spokoju niczym tafla jeziora, zbyt wielka, by mutant mógł ją zburzyć. Cóż bowiem może chlapanie dłonią przy brzegu w porównaniu z ogromem całego zbiornika?


Hitaoshi Koyomi W5mtCs4


Co straszniejsze, z czasem sam poddał się Oashiemu. Niczym wściekłe zwierzę, które uspokaja się pod wpływem kojącego głosu opiekuna, tak i wymordowany stopniowo uciszał własne, mordercze instynkty. Nie zdołał zagłuszyć ich całkiem, niemniej jednak był w stanie zapanować nad agresją. Już nie rzucał się na każdego z pięściami, byle tylko mordować. Wcześniejsza paranoja rozwijała się w zupełnie nowym kierunku – kto jak nie on zadba o zdrowie i bezpieczeństwo Hitoashiego? Teraz na barkach wymordowanego spoczywał nie tylko jego własny los, ale też los brata. Nareszcie odnalazł cel swojego istnienia, a było nim chronienie anioła.

Znów podzielili role. Aoshi zajmował się znajdowaniem kryjówek, polowaniem oraz obroną. Nocami zawsze spał od strony wejścia, ufając zwierzęcym zmysłom i intuicji, która budziła go, ilekroć  zbliżało się zagrożenie. Oashi za to pielęgnował brata, leczył jego rany, łatał ubrania, czyścił broń, pilnował ognia. Tym samym mogli prowadzić zgoła koczowniczy i całkiem spokojny tryb życia – jak na warunki Desperacji. Jeden dbał, by drugiemu nic nie zabrakło. Wzajemnie się dopełniali, wolno osiągając poprzednią równowagę – wypaczoną przez apokalipsę, ale jednak równowagę.

Dopiero wówczas, po tylu przeżytych na pustkowiu latach, nadszedł czas na wyznania. Poważną rozmowę, dlaczego żaden się nie starzeje i skąd łuski na grzbiecie czy wiatr na skinienie palca. Spowiedź w czasie której powiedzieli sobie wszystko. A przynajmniej Aoshi sądzi, że to było wszystko. Z jego strony... Przemilczał nadmierne okrucieństwo. Prawdopodobnie brat również posiadał pewne sekrety, których nie chciał zdradzać w obawie o zranienie bliźniaka. Milcząco zgodzili się akceptować owe tajemnice, woląc skupić się na teraźniejszości, zostawiając przeszłość, aby umarła zapomniana.

Czy był zazdrosny o anielskość Hitoashiego? Czy mierziło go, że mógł spokojnie uczyć się w niebie, podczas gdy Hitaoshi każdego dnia walczył o przetrwanie na świecie trawionym przez kataklizmy?

Nie.

Cieszył się. Naprawdę, szczerze i z całego serca. Wystarczy już, że jeden z pary cierpiał przez te lata. Ciężar spadł z serca wymordowanego i chłopak odczuł niewypowiedzianą ulgę, że przynajmniej Oashi nie został potworem. Reszta była nieistotna tak długo, jak przeszłość brata usłana została różami pozbawionymi kolców. Na nią bowiem nie ma żadnego wpływu. Teraźniejszość dzieje się z każdą chwilą, a przyszłość póki co nie istnieje – i to owe Aoshi może oraz pragnie zmienić. Dostosować do własnych pragnień, stać się panem własnego losu.

Ale co to za pan, który popada w marazm? Dekady mijały, półwiecza płynęły. Zaś oni nie umierali, każdego dnia zanurzając się na nowo w morze stresu i problemów życia na jałowym pustkowiu. Anioł nie odczuwa tak upływu czasu, lecz wymordowany, którego umysł skażony jest myślami zwierząt? Każde stworzenie wie, że pewnego dnia skończy się jego czas, a żywot dobiegnie końca. Szykuje się na ten moment niemalże od urodzenia. Hitaoshi zaczął zaszywać się w ciemnych kątach, dłużej spać, robić się obojętny na otoczenie i nieuważny w walce. Myśli zwolniły, ciało gotowe było spocząć, by nigdy więcej nie wstać.


Hitaoshi Koyomi T1a3HkB


Śmierć jednak nie nadchodziła i nie zamierzała nadejść. Zaś stan chłopaka nie ulegał poprawie. Czuł to coraz mocniej - mrowienie w tyle czaszki, niechybną oznakę marazmu oraz otępienia. Skryte się na dnie umysłu, wyciągające swe obrzydliwe macki po wszystkie myśli i wspomnienia, by skazić je depresją oraz niechęcią do życia. Oddychanie męczyło coraz mocniej wraz z każdym wschodem Słońca. Ile ich jeszcze przyjdzie mu obejrzeć zanim w końcu będzie mógł odpocząć? Osunąć się w mrok nieświadomości? Odmawiał jedzenia i picia, chudł, na kończyny rzucały się drgawki czy wręcz przeciwnie - narastające odrętwienie. Z pomocą dopiero przybył Hitoashi. Tak jak przed laty wyciągnął brata z otchłani zwierzęcego szaleństwa, teraz postanowił go uratować przed pożerającym myśli potworem noszącym maskę depresji.

Anioł zabrał brata do Edenu. Aoshi nawet nie protestował. Było mu w tamtym momencie wszystko jedno. Bezuczuciowo patrzył, jak Hitoashi nawiązuje nowe znajomości, jak znajduje aniołów, którzy pomogli wybudować chatkę. Siedział całymi dniami w ciepłych promieniach Słońca, słuchając śpiewu ptaków i patrząc, jak powoli powstaje ich nowy dom. Nagle uderzyło go dziwne uczucie; dawno zapomniane wspomnienia powróciły ze zdwojoną siłą. Obrazy, zapachy oraz dźwięki świątyni. Miękkość kogucich piór, ciepło gadzich łusek. Zapach przypalonego przez Oashiego obiadu, krzyki starszych kapłanów, kiedy zalali ważne dokumenty herbatą. Smak świeżo zerwanych owoców ze świątynnego ogródka. Ten las, ten spokój, uśmiech na twarzy brata... Zupełnie jakby nagle obudził się ze złego snu i nie do końca jeszcze otrząsnął po zbyt długim koszmarze.

Czy to możliwe, aby po tylu wiekach bezcelowego tułactwa znaleźli swoje miejsce na tej zniszczonej Ziemi? Chyba tak. Tak... Na pewno tak! Wszak wraz z kolejnymi tygodniami Hitaoshi odżywał. Zrzucał okowy smutku i depresji, angażując się coraz mocniej w nowe życie. Pokochał je nadzwyczaj szybko, na dobre zadamawiając się wraz z pierwszym wiśniowym drzewkiem posadzonym przy chatce. Muszą być wiśnie! Na czyje kwiaty czekaliby wiosną, gdyby ich zabrakło?

Z czasem niemalże wrócił do swojego dawnego ja. W Edenie potrafi śmiać się i zachowywać beztrosko, niewinnie dogryzając bratu. Pomimo jednak pozornej lekkości ducha, wciąż przyjmuje postawę pełną podejrzliwości względem każdego nowego osobnika, nawet jeśli jest to anioł. Wszedł w rolę zdrowego rozsądku swojego brata, pilnując, aby Hitoashi nie dawał się nadmiernie wykorzystywać czy nie robił z siebie naiwniaka. Stara się być opiekunem bliźniaka, wciąż uparcie powtarzając, że Oashi powinien stać się bardziej twardy. Mocniej już ze swego rodzaju tradycji aniżeli prawdziwej potrzeby zmiany. Cieszy się, że brat jest taki, a nie inny, nie można być jednak dla niego zbyt miły, prawda?

Aoshi nie obnosi się zbyt mocno ze swoimi uczuciami. Jeśli kogoś nie lubi, będzie go obrażał, jeśli kogoś lubi... Również będzie go obrażał? Jest to typ, który nie przyzna się, że jest przywiązany do Oashiego, ale wskoczy za nim w ogień i potem zdrowo opierdoli, że w owe płomienie wlazł. Zatem nie pod tym adresem szukać czułości, ciepła czy wyrozumiałości. Wymordowany jest osobą stanowczą, pewną siebie i surową, jeśli wymaga tego sytuacja. Przy bracie potrafi powciągać emocje z niewyparzoną gębą. Jednak sam lub na Desperacji... Hulaj dusza, piekła nie ma. Pokazuje swoją agresję oraz nieprzyjemny charakter. Z wyglądu ma więcej po wężu, ale zdecydowanie na umyśle to prawdziwy kogut bojowy. Zapalczywy, wredny, terytorialny i butny. Choćby walka wyglądała na z góry przegraną, wyzwania nie odrzuci, dając z siebie wszystko w każdym starciu.

Potrafi być jednak miły. Kiedy to mu się opłaca. Przebrzydły wąż wypełza z wymordowanego zawsze wtedy, gdy wyczuje zysk. Będzie się uśmiechał i zachowywał kulturalnie, traktując to jako niewielkie poświęcenie na drodze do celu. Materialnego lub też nie. Przykładowo w Edenie jest przyjacielski dla aniołów. O ile nie zdenerwują go za mocno swoim zachowaniem, wówczas potrafią puścić mu nerwy i zrobi się oschły. Mimo to, nigdy nie zabił niczego na anielskich terenach, zawsze udając się po mięso w głąb Desperacji. Nie chciałby zostać wyrzuconym z miejsca, gdzie jemu jest dobrze, a jego brat jest bezpieczny. Nie muszą już zrywać się w środku nocy, przerażeni, że coś zaraz ukróci ich żywot. Mogą spokojnie doglądać drzewek wiśniowych i żyć swoim tempem, odpoczywając zarówno psychicznie i fizycznie. Co jest dla Hitoashiego najważniejsze.

Acz do lenia mu daleko. Zarówno za życia jak i po śmierci był bardzo pracowitym człowiekiem. Bieganie z miotłą oraz sprzątanie nie jest mu straszne, czasem nawet zrobi pranie. Stara się pomagać jak tylko może, w pewien sposób czując satysfakcję z dobrze wykonanej roboty. Jakby znów był kapłanem i dzierżył na barkach odpowiedzialność za świątynię poświęconą wyższym bytom, której istnienie ma duchowy, niepojęty przez ludzki umysł cel. Ale to nie uświęcone miejsce, a jedynie skromna chatka skryta między wiśniowymi drzewkami. Nijak nie sprawia to, że czuje się gorszy. Bogowie darowali jemu oraz bratu życie, więc czasem jeszcze odłoży im nieco jedzenia na ofiarę. W prawdzie nie pamięta imion, modlitw ani nawet wizerunków. Ale podobno liczy się gest samej podzięki za błogosławieństwo siły, szybkości oraz nadludzkich zmysłów. Bez wielkiej pompy, skromnie i po cichu. By nikt w razie z innych aniołów nie spostrzegł, że Aoshi innowierzy im pod nosem. To mogłoby się skończyć zgoła nieprzyjemnie, jeśli nie tylko dla niego, to dla obu braci. Wszak to teren skrzydlatych, wymordowany nie dość, że kala go samą swoją obecnością, to jeszcze śmie mieć „bogów innych przed Nim”. Co też mogliby zrobić z kimś, kto tak poniewiera ich ziemię oraz obraża wiarę? Niby nic... Są teoretycznie nieskończenie dobrzy oraz wyrozumiali. Ale perspektywa kulturalnego wyproszenia z Edenu przez uzbrojone w miecze zastępy nie wygląda kolorowo. Hitaoshi wolałby nie wracać na Desperację.


Dodatkowe

Hitaoshi Koyomi AZAqj2C


Nie lubi kotów i lisów. To zapewne przez to, że jest kurczakiem
Za każdym razem, kiedy łapie go przeziębienie lub grypa, pierwszym objawem jest postępująca utrata kontroli nad biokinezą. Nikogo zatem nie powinno dziwić, że przy kichnięciu gwałtownie porasta piórami na karku, po napadzie kaszlu dostaje łusek na twarzy albo budzi się z gorączką i ogonem. Rzadko jednak zmienia się całkowicie pod wpływem choroby.
Uwielbia wspinać się na drzewa, ćwiczyć czy biegać po lesie. W większości jest w ciągłym ruchu.
Nie pozwolił, by katana Hitoashiego choć raz została splamiona krwią. Nosił ją ze sobą, opiekował się i pilnował jej jak oka w głowie. Ale do walki zawsze używał swojej.
Nie zje niczego jako wąż. Nigdy. Po prostu... Nie.
Kiedyś potrafił tańczyć. Jeśli Hitoashiego napadnie sobie przypomnieć świątynne układy, zapewne skończy jako jego partner do nauki.
Nigdy nie udało mu się nauczyć grać na żadnym instrumencie, chociaż bardzo chciał. Jego ulubionym jest koto.
Kaligrafia go uspokaja, niestety po apokalipsie stracił tusz, a papieru ze świecą szukać.
Nie zna żadnego języka poza japońskim. Nie miał nawet okazji się nauczyć, po śmierci już zupełnie ciesząc się, że te resztki obszarpańców, co przeżyły, znają przynajmniej podstawowe zwroty.
Obudzony w nocy o północy zawiąże wszystkie węzły kimona, bielizny, hakamy lub innego, tradycyjnego stroju japońskiego z zamkniętymi oczami.
Ma pewną delikatną słabość do świecidełek oraz błyszczących przedmiotów.


Ostatnio zmieniony przez Hitaoshi dnia 08.01.17 21:51, w całości zmieniany 2 razy
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 08.01.17 20:26  •  Hitaoshi Koyomi Empty Re: Hitaoshi Koyomi
Moce:
- Biokineza: wrzuciłem w wyszukiwarkę termin "największy wąż" i jeżeli wierzyć Google to jest nim anakonda. Dobija do dziewięciu metrów i dwustu pięćdziesięciu kilogramów. Dlatego nie pasuje mi waga w stosunku do długości. Skróciłbym Aoshiego do 10, maksymalnie 12 metrów i podwyższył jego wagę.
- Stalowe skrzydło: 3 działania, 4 przerwy.

Daj znać, jak poprawisz.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 08.01.17 21:04  •  Hitaoshi Koyomi Empty Re: Hitaoshi Koyomi
Aaa... Ale on nie jest anakondą. Tylko bardziej pytonem siatkowym. Różnica jest taka (jak wynika z mojego riserczu, robionego przy ogarnianiu biokinezy), że anakonda to wąż głównie wodny, więc jest... Żeby nie powiedzieć opasła... Mocniej umięśniona, więc też cięższa. Pyton jest z kolei lądowy, więc jakby był tak ciężki jak anakonda, miałby problemy z poruszaniem się. Zatem jest też mniej silny i inne takie konsekwencje wynikające z mniejszej ilości muskułów.

Niestety jest kłopot ze stosunkiem waga - długość u pytonów. Wynika z faktu, że bardzo dużo "dorodnych" okazów jest też często przekarmionych, a to wina opiekunów ZOO.

Znalazłem informację, że jeden okaz (uznany za najlepiej zmierzony/ważony, chociaż to raczej nie jest holotyp) mierzył 7 metrów przy wadze 59 kg po głodówce, co nam daje 151 kg przy 18m u wychudzonego.

Ale jak pan kierownik życzy sobie, by przerobić go na anakondę... No pan wie, to da się zrobić. Tu się ciachnie, tam doklei... Sznurkiem obwiąże... I jakoś to będzie.

Chociaż to tak słabo by wyglądało, anakonda, co pływać nie umie.

Problemy z jego wymiarami wynikają tylko ze stosunku waga - długość czy ogólnie zbytnio zaszalałem i jest za duży?

A czas mocy poprawiłem.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 08.01.17 21:23  •  Hitaoshi Koyomi Empty Re: Hitaoshi Koyomi
Brałem też pod uwagę opis, w którym dałeś nacisk na jego muskularność:

Zmieszany został z genami węża-dusiciela, stąd jego zwierzęce ciało jest duże i muskularne, zdolne miażdżyć żebra oraz odbierać ofierze ostatni dech. Próżno szukać u Aoshiego jadu czy nawet zdolności do lotu. Jest zbyt ciężki (...)

A anakonda również jest wężem-dusicielem. Dlatego wrzuciłem w wyszukiwarkę hasło o najdłuższym wężu, by mniej więcej zorientować się, jakie powinien mieć gabaryty przy takiej długości, zachowując jako taką muskulaturę. Obojętnie, z jakim gatunkiem będzie powiązany; to nie musi być zmieniane. Pyton siatkowy też się nada. Niemniej, 18 metrów to nadal za dużo jak na start. Będziesz mógł z czasem rozwinąć wielkość zwierzęcej postaci, ale skrócenie go do 10 metrów, ewentualnie dwunastu,  brzmi dobrze i będzie akcept.

Edit: akcept.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach