Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 4 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next

Go down

Czasami trochę mu to przeszkadzało, że od górowania nad dziewczyną dzieliło go te kilka centymetrów. Z racji, że był nieznacznie od niej niższy, a także młodszy, niekiedy miał wrażenie, że Ylva jest jego starszą siostrą, albo osobą, której zadaniem jest opiekować się dzieciakiem. Prawda była taka, że gdyby nie zahamowany delikatnie rozwój, mógłby podskoczyć do góry w przeciągu ostatniego roku. Tak niestety, skazany został na przeżywanie każdego roku kilkakrotnie, by w ogóle dostrzec jego efekty. W gruncie rzeczy nic co teraz robił nie miało sensu na dłuższą metę, był wymordowanym i nigdy nie odnajdzie się już w tym prawdziwym świecie.
Czuł się źle, musząc ją oszukiwać, na szczęście temat zszedł na nieco wrażliwsze tory, mógł skrzywić się nieznacznie, bez rzucania na siebie podejrzeń.
- Przyzwyczaiłem się, kiedyś było ciężej. Każdy człowiek ma jakiś ciężar na barkach, ale chce uśmiechać się idąc dalej w życie, dlatego pogodziłem się. Nie jest aż tak źle, czasami dają mi podwójne kieszonkowe. - Przechylił głowę na bok, szukając w samym sobie siły na lekki chociażby uśmiech.
Kiedy w końcu wykrzywił usta, wyglądało to, jakby był zakłopotany tematem.
- Dzięki. Na prawdę, sama myśl, że jest gdzieś ktoś, kogo obchodzę bardzo poprawia mi humor. To niezwykle miłe. Ty też, gdybyś tylko chciała porozmawiać... dzwoń, pisz! Zrobię wszystko by się z tobą spotkać, gdybyś tego potrzebowała, albo gdybyś po prostu chciała, nawet bez powodu. - uniósł wyżej głowę. Był szczery w swoich słowach, dlatego cały zdawał się emanować, dobrem, szczęściem i wszystkim co ciepłe i pozytywne.
Tak było przynajmniej, do momentu feralnego zetknięcia się z psem. Wszystkie te emocje w jednej chwili z niego uleciały, pojawiła się panika, równie prawdziwa co jego wypowiedzi. Bał się psów, jak każdy kot, mógł się stawiać i jeżyć sierść, ale wiedział, że ze szczękami kundli nie ma co zadzierać. Miękkie ciało kota może uratuje go przed spadnięciem do budynku, ale podda się zbyt szybko naciskowi kłów. Nawet jako człowiek wiedział doskonale, jak to jest być atakowanym przez wściekłego czworonoga. Pachniał kotem, mógł to ukrywać pod różnymi zapachami dla ludzi, ale zwierze wyczuje wszystko, jego smród kota, a przede wszystkim strach.
Refleksja przyszła po czasie. Spanikował, że przez przypadek mógł nastroszyć sierść na ogonie. Na jego szczęście, wijący się za plecami koci atrybut zacisnął się mocniej wokół jego uda, uszy oklapnięte były pod chustką, przyciskał je do głowy z całej siły starając się nie nasłuchiwać nimi, teraz miał ludzkie uszy, ich powinien używać.
W pierwszym momencie nie zdał sobie sprawy, że Ylva stara się go uspokoić. Patrzył gdzieś przed siebie, upewniając się, że dalmatyńczyk zniknął z pola widzenia. Dopiero wtedy zorientował się, że czuja na sobie przyjemne ciepło, a jej włosy majaczą mu przed twarzą.
- Oh... - nabrał powietrza do ust. Nie przeszkadzało mu to, było nawet całkiem przyjemne. - Wiem, że psy na smyczy mało kiedy się zrywają... po prostu dziwnie się czuje, kiedy ludzie myślą, że mogą pozwalać im na wszystko, bo to ich ukochane pupilki, które na pewno nie ugryzą...
Zastanowił się, co ma robić z własnymi rękami. Dotknąć jej? Pozwolić im zwisać bez sensu?
Pochylił lekko głowę do przodu, czując jej oddech na swoim policzku. Uspokoił się, strasz powoli z niego uciekał, znowu słyszał i widział wszystko dookoła w normalnych barwach. Ludzie dookoła nich poruszali się bez zwalniania, Ci, którzy widzieli niefortunny atak paniki chłopaka już sobie poszli.
- Heh... chyba tak. Wiesz, lubię psy, tylko one za bardzo mnie nie lubią. Nie mam im tego za złe, są okej. Na odległość. - zaśmiał się lekko. Nie było to może zbyt naturalne, ale wyrażało chęć powrotu do normalnego zachowania. To głupie, że chłopak bał się czegoś przy dziewczynie.
                                         
Lwiątko
Wtajemniczony     Opętany
Lwiątko
Wtajemniczony     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Konegi Louma, Reoone, Lwiątko


Powrót do góry Go down

Każdy posiadał swoje własne, wewnętrzne demony strachu. I każdy czegoś się bał. Jedni panicznie, nie potrafiąc zapanować nad negatywnymi emocjami, drudzy wręcz przeciwnie. Potrafili doskonale się maskować, dusić w sobie wszelakie strachy. Ale ostatecznie każdy czegoś się bał. Konegi bał się psów, ona robaków i samotności. I pod żadnym pozorem nie było z czego się śmiać. Zwłaszcza, że poniekąd rozumiała chłopaka.
Odsunęła się od niego, gdy wyczuła wyraźną poprawę, a on sam uspokoił się nieco. Nie zerwała jednak z nim kontaktu, obejmując swoimi dłońmi jego, i obdarzyła go promiennym uśmiechem, by chociaż odrobinę rozluźnić jego samopoczucie raz atmosferę, jaka opadła na ich ramiona.
- Nie musisz się tłumaczyć, Konegi-chin. – powiedziała cicho, spoglądając mu w oczy, kiedy oparła swoje czoło o jego.
- To normalne, każdy się czegoś boi. Niektórzy boją się niektórych rzeczy zupełnie bezpodstawnie. Ty nabawiłeś się traumy po ugryzieniu. Naprawdę nie masz czegoś się wstydzić. – zaśmiała się cicho i wreszcie odsunęła, wypuszczając ze swojego uścisku jego dłonie.
- Wiem! – nagle rozpromieniła się jeszcze bardziej, a w błękitnych tęczówkach pojawiła się ekscytacja, kiedy przypomniała sobie o czymś, co sprawiło, że w jej głowie narodził się świetny, oczywiście w jej mniemaniu, pomysł.
- Może chcesz, żebym pomogło ci przezwyciężyć strach? Wiesz, małymi kroczkami. W przyszłym miesiącu suczka mojej koleżanki z liceum najprawdopodobniej oszczeni się. Porozmawiam z nią i może będziemy mogli je zobaczyć? Wiesz, szczeniaczki nic ci nie zrobią, co najwyżej obsikają, jak to takie maluchy, a ty przynajmniej będziesz miał kontakt z psami. Co ty na to? – była pewna, że taka terapia mogłaby mu jakoś pomoc. To nie tak, że chciała go zmusić do przebywania z psami 24/h, ale domyślała się, jak taka fobia mogą być dla niego po prostu uciążliwa. Zwłaszcza, że praktycznie na każdym kroku można było spotkać psy. A to ograniczało spędzanie czasu w każdym miejscu. Odpadały popularne miejsca na spacery ze zwierzętami, co zapewne dla chłopaka było problemem.
- Na pewno się zgodzi. Zresztą, małe zwierzęta doskonale działają jak lekarstwo na niemal każdą chorobę! – rzuciła rozczulona na samą myśl, wreszcie powoli ruszając wzdłuż ulicy. Z każdą kolejną chwilą robiło się coraz zimniej. Czuła przenikający chłód przedzierający się przez grube warstwy materiału ubrań i jeżeli nie ruszą się i nie rozgrzeją jakoś, była pewna, że zamarznie. Zwłaszcza, że pomimo swej miłości do zimy, to marzła bardzo łatwo i szybko.
- Swoją drogą następnym razem musisz koniecznie do mnie wpaść. Ostatnio bardzo dużo gotuję ze względu na braci i naprawdę chciałabym coś dla ciebie ugotować. Mam wrażenie, że każde ubranie na tobie wisi. Na pewno dobrze się odżywiasz?
                                         
Ylva
Studentka
Ylva
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Ylva Isabelle Harakawa


Powrót do góry Go down

Ylva była tak radosna, że nie byłby w stanie jej odmówić, nawet gdyby chciał. W jakiś tajemniczy sposób potrafiła go przekonać do wszystkiego, więc nawet jeżeli psów się obawiał, to był w stanie przygarnąć wielkiego, gdyby tylko ona tego chciała. Może to po prostu zbyt mała asertywność... nieważne. Dla zadowolenia innych osób był w stanie poświecić wiele, głównie siebie, bo nie widział we własnej osobie niczego szczególnie cennego.
- Pomyślałem, że powinnaś wiedzieć... nie boje się wszystkiego, jestem w końcu facetem, co nie? - zaśmiał się i wyciągnął na bok ramię, ale jakiekolwiek mięśnie chciał jej zaprezentować, były one niewidoczne przez materiał kurtki. - Niektórych rzeczy owszem, ale nie wszystkich...
Przechylił głowę zakłopotany, ale uśmiechał się już, bardziej szczerze niż wcześniej, gdy po prostu starał się jej nie martwić swoim nagłym zachowaniem i odskokiem od psa, który mógł chcieć tylko się przywitać, Instynkt podpowiadał mu jednak, że dalmatyńczyk wolałby wgryźć się w jego rękę, albo odgryźć uszy.
Skupił na niej wzrok, kiedy nagle krzyknęła, że ma jakiś pomysł. Powoli analizował wszystkie podane informacje... szczeniak, pies koleżanki, obsikanie... wszystkie te trzy rzeczy średnio mu się podobały, ale może to faktycznie miało sens?
- A... matka nie próbowałaby ich bronić? Małych szczeniaków nie można chyba odbierać suce za szybko? - Wyraził na głos swoje zaniepokojenie, ale gdzieś w głowie kręciła mu się myśl, że w sumie chciałby mieć kiedyś takiego małego pieska, gdyby nie nie reagowały agresją widząc go. Znał przypadki przyjacielskich stosunków pomiędzy zwaśnionymi rasami, ale czy u niego zadziałoby się podobnie? - Jeżeli twoja koleżanka nie będzie miała nic przeciwko, mógłbym spróbować.
Przesunął się na bok, kiwając głową, by mogli ruszyć dalej razem, wzdłuż oświetlonej ulicy. Iluminacje powoli wyłaniały się zza zakamarków kiedy przekroczyli krawężnik i weszli na deptak, tylko i wyłącznie dla ludzi. Było tu gęsto od obcych, każdy jednak poruszał się powoli i przewidywalnie, zapatrzony w ozdoby, które przykuły uwagę także Loumy.
- Przez żołądek do serca? - zaśmiał się. Jedzenie zawsze do niego przemawiało, ale właściwie kto nie dałby się skusić na coś dobrego? Nie znał takich ludzi, którzy na ofertę jedzenia machali rękami i uciekali. To jedno z tych zjawisk, które w ludziach nigdy się nie zmienią, nawet jeżeli technika idzie do przodu, rasa ludzka kocha pałaszować. Także łowcy, także wymordowani, anioły na pewno też nie gardziły dobrym posiłkiem. Mimowolnie dotknął chusty pod szyją, sprawdzając czy woreczek z przysmakami nadal wisi na jego szyi. Może gdyby użył go na psie, nie doszłoby do takiej sytuacji? - Chyba mam po prostu dobry metabolizm, jadam normalnie, czasami takie same porcje jak mój tato, a przecież on jest znacznie większy i masywniejszy. Na pewno się nie odchudzam, lubię jeść. Frytki, haburgery, pizza, sushi, dango, lubię też wielkie porcje soby. Nie, właściwie to lubię chyba wszystko. Po prostu nie tyję aż tak szybko. Tak mi się zdaje.
Machał palcami przed nosem podczas wyliczeń, ale gdyby chciał wymienić wszystko, co zjadał z uśmiechem na twarzy, zabrakłoby mu palców. nawet gdyby pożyczył ręce Ylvy. Zauważył od razu, w trakcie tej wymiany słów, że dziewczyna marznie.
- Oh, przepraszam, że wyciągnąłem Cię na taki mróz... ostatnio strasznie mało czasu mam. Następnym razem chodźmy w jakieś ciepłe i miłe miejsce. Może muzeum? Albo księgarnia w której serwują kawę? O, albo kocia kawiarnia! - zarzucił propozycje, idąc dalej wzdłuż ulicy. Chwycił ją za dłonie i zacząć pocierać własnymi lekko. - A póki co muszę Ci wystarczyć tylko ja.
                                         
Lwiątko
Wtajemniczony     Opętany
Lwiątko
Wtajemniczony     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Konegi Louma, Reoone, Lwiątko


Powrót do góry Go down

Przystrojone na zbliżające się święta miasto prezentowało się niesamowicie. Zwłaszcza o takiej porze dnia. Do szczęścia brakowało jedynie puszystego śniegu, który pokryłby wszystko grubą warstwą. Pomimo wszechobecnego zimna, to właśnie zima była jej ulubioną porą roku. Mimo chłodu, ten okres wydawał się najbardziej gorący. Roześmiane i zasmarkane dzieciaki biegające dookoła i urządzające bitwy na śnieżki albo lepiące bałwana, unoszący się zapach gorącej czekolady albo herbaty z goździkami i pomarańczą, hałas towarzyszą przy świątecznym zakupom. To wszystko sprawiało, że Ylva coraz bardziej nie mogła się doczekać tego wszystkiego.
Westchnęła tęsknie, wreszcie odklejając spojrzenie od światełek porozwieszanych na drzewach i przy sklepowych witryn, by obdarzyć nim idącego obok chłopaka.
- Nie, nie. Oczywiście, że nie od razu. Maluchy najpierw muszą odpowiednio podrosnąć. Skontaktuję się ze znajomą i jak tylko będę wiedziała co i jak, od razu cię poinformuję, dobrze? – uśmiechnęła się do niego, ponownie żałując, że miał aktualnie na sobie czapkę, walcząc z wewnętrzną chęcią poczochrania jego włosów. Nie wiedzieć czemu, ale miała wrażenie, że są cholernie mięciutkie w dotyku. Zresztą, cały Konegi wydawał się niezwykle delikatny i kruchy. Ale nie odejmowała mu męskiej odwagi, oczywiście, że nie.
- I spokojnie. Wierzę, że jesteś bardzo odważny i silny. I na pewno jeszcze nie jeden raz będzie taka okazja, żebyś mi to udowodnił. W sumie nawet teraz mi to udowadniasz. Troszcząc się o mnie i o mój komfort. Dziękuję, Konegi-chin~! – dodała rozweselona, chociaż w żadnym wypadku nie nabijała się z niego. Większość chłopców w okolicach jej wieku niekoniecznie przejmowało się stanem dziewczyn. Czy są głodne albo czy jest im zimno. Przejmowali się jedynie w momencie, kiedy próbowali zrobić dobre wrażenie i coś ugrać. No cóż, nie ma co się dziwić, w końcu w tym wieku buzują jednak hormony.
- I świetnie, że lubisz tak wiele rzeczy. To oznacza, że mogę eksperymentować i jest możliwość, że czego nie zrobię, to uda mi się trafić w twój smakowy gust. A skoro już o jedzeniu mowa… tak, wiem, niedawno jedliśmy desery, ale czujesz te zapachy? – spojrzała na niego roziskrzonym spojrzeniem. Rzeczywiście, dookoła unosiły się przeróżne zapachy jedzenia z budek. Od najzwyklejszych i najbardziej popularnych przekąsek typu hamburgery czy hot dogi, po specjalnej, japońskie przysmaki.
- Nie wiem jak ty, ale ja zgłodniałam. Zjedzmy coś. Na co masz ochotę? – złapała go za dłoń, ciągnąc w stronę jednej z budek.
W ten sposób się roztyjesz i nigdy nie znajdziesz sobie chłopaka, Ylv
W jej głowie rozbrzmiał złośliwy głosik Ruuki.
Tak, wiedziała to, ale co z tego. Powtarzała sobie usilnie, że pójdzie w cycki. Co prawda do tej pory niekoniecznie chciało iść w tamtą stronę, o czym solidnie przypominały jej biustonosze o bardzo małej miseczce i ogólnie jej płaskość, ale do marzycieli świat należy. Czy jakoś tak
                                         
Ylva
Studentka
Ylva
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Ylva Isabelle Harakawa


Powrót do góry Go down

Pomimo tego, że nadal miał mieć sporo czasu, już zaczął wyobrażać sobie w głowie jak by to było ze szczeniakami. Może by się go bały? W końcu są takie małe i strachliwe, ich skomlenie mogłoby przywołać matkę... nic z tego co sobie wyobrażał nie wyglądało za dobrze i nie pasowało do jego optymistycznego postrzegania świata. Jakby nawet on nie był w stanie odnaleźć jakiegoś przebłysku światła w tej ciemnej jaskini negatywnych rozwiązań. A mimo to nadal się uśmiechał, uśmiech go ratował w wielu sytuacjach. Strach także. No i ta dzika, kocia umiejętność wspinania się po wszystkim.
- Ha ha... chyba będę musiał się psychicznie przygotować. - odparł nadal zakłopotany, że mimo wszystkich starań Ylvy nie był w stanie z czystym sumieniem stwierdzić, że nie będzie bał się, skoro chodzi tylko o małe psiaki. To było ponad ludzkie pojęcie, jego instynktowny strach przed naturalnymi wrogami kotowatych.
Miał mieszane uczucia, z jednej strony mówiła, że wierzy w jego siłę i odwagę, a z drugiej wspomniała o opiece. Czy to było takie męskie opiekować się kimś? Wyobrażał sobie facetów trochę inaczej, a jednocześnie wolał postępować po swojemu, odbiegając niejako od jego wizji idealnego mężczyzny, którym chciałby być. Brakowało mu sporo centymetrów i muskulatury, ale nad tym był w stanie popracować, trzeba tylko więcej czasu i jakiegoś magicznego sposobu, by pokonać jego cudowny metabolizm.
- Oh, chyba też powinienem nauczyć się gotować. Zawsze lubiłem obserwować jak robi to ktoś inny, myślałem że przez obserwację się nauczę, a potem brałem do ręki nóż i płakałem nad cebulą krojąc ją w jakieś koślawe kawałki. Ciotka mówiła, że z takimi umiejętnościami mógłbym robić co najwyżej leczo. Podobno w leczo można wszystko kroić byle jak, bo i tak wszystko się rozgotuje. - westchnął, para z ust uformowała się w mały dymek. Im dłużej się nad tym zastanawiał, tym mniej pożytecznych dla innych umiejętności posiadał, a teraz nie miał nawet pieniędzy, by móc kupić coś dla dziewczyny, a zapachy nęciły także jego.
Niemal jak na życzenie, odezwał się telefon, stara cegiełka w kolorze ciemnej czerwieni z masą kolorowych naklejek na tyle i zawieszkami w kształcie różnych postaci z anime.
- Oh Ylva, przepraszam... ciotka napisała, że podjedzie po mnie samochodem i mam z nią jechać, żeby przypilnować kuzynostwa. - odpowiedział, pomimo jej szarpnięcia przystając i interpretując kolorowo treść wiadomości, którą otrzymał. W gruncie rzeczy wcale nie napisała do niego ciotka, ani nie miał zająć się kuzynostwem, ale w smsmie nie było nic, co mogłoby podważyć jego słowa. Po prostu miał się stawić niedaleko, zostać odebranym przez kogoś i wrócić do jakichś zajęć o których zapomniał z samego rana.
Mimo to, że nie spodziewał się jakichś nieprzyjemności ze strony dziewczyny, pociągnął nosem patrząc cały czas na dół, na swoje buty. Nie chciał żyć w taki sposób cały czas, ukrywając się, udając i kłamiąc przed każdym kogo lubi żeby zapewnić im i sobie bezpieczeństwo. Przez zagrożeniem o którym nawet nie mógł mówić głośno. Po raz kolejny mocno, głęboko w głowie zaczął rozważać ucieczkę poza mury. Nawet wiedząc, że zapewne umrze w przeciągu tygodnia chociaż raz od swojej śmierci nie musiałby się czuć jak zagnany w kąt szczur. Zbierało mu się prawie na płacz, ale po prostu przetarł bokiem dłoni nos i z czerwonymi od chłodu policzkami spojrzał prosto w twarz Ylvy. W jego spojrzeniu było pełno zaparcia i lekki uśmiech, którym starał się zamaskować wszystko inne.
- Wiesz, chciałbym kiedyś móc robić wszystko po swojemu, ale trudno mi się przeciwstawić... rodzinie. I temu wszystkiemu. - zamknął powoli powieki odzyskując spokój. - Kiedyś będę wystarczająco dorosły i silny. Będę miał dużo pieniędzy i własne mieszkanie. I pracę i tak dalej... wiem, że proszę o wiele, ale... zaczekasz na mnie do tego czasu?
Opuścił dłonie sprzed twarzy, wiszące luźno ręce zakończone były zwiniętymi w pięści dłońmi.

//Przepraszam, ze tak urywam w trakcie. Zbliża się sesja i chce zredukować do tego czasu liczbę fabuł. Ale pomyślałam, że to byłby taki nawet sensowny koniec. Jak odzyskam wolność to będę znowu do dyspozycji. ;A;

/zt po poście Ylvy.


Ostatnio zmieniony przez Konegi dnia 02.01.18 23:21, w całości zmieniany 1 raz
                                         
Lwiątko
Wtajemniczony     Opętany
Lwiątko
Wtajemniczony     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Konegi Louma, Reoone, Lwiątko


Powrót do góry Go down

Roześmiała się cicho, totalnie rozczulona I rozłożona na łopatki przez chłopaka. Kiedy opowiadał jej o swoich przygodach w kuchni, nie było innej opcji, jak wyobrażenie sobie takiego pięknego obrazu i uśmiechnięcie na samą myśl. Mimo jego porażek w gotowaniu, bardzo chętnie podpatrzyłaby go w kuchni.
- Ja niestety nie miałam innego wyboru, jak nauczyć się gotować. Od śmierci taty, to głównie ja zajmuję się braćmi. Mama…. Mama niekoniecznie zawsze może. – powiedziała cicho, delikatnie się uśmiechając, jakoś mimo wszystko czując opory przed wyznaniem prawdy. Nawet, jeśli rozmawiała z Konegim, którego bardzo lubiła. Miała wrażenie, że są to tematy, których nie powinna poruszać. Nie w tym miejscu, nie na tym etapie ich znajomości. Ale może kiedyś, gdy usiądą sobie przy herbacie w domu. Może wtedy udałoby się jej otworzyć bardziej.
- W sumie wspólne gotowanie brzmi naprawdę fajnie. Postanowione! Następnym razem kiedy się spotkamy, wpadniesz do mnie i będziemy coś robić razem. Może nawet uda mi się nauczyć cię czegoś. Co prawda nauczycielka ze mnie marna, no ale spróbować zawsze można. – mrugnęła do niego, nawet nie mając sił przypominać sobie swoich antyzdolności nauczycielskich, które w żaden sposób nie działały na braci. A zwłaszcza na Koutę. Tego małego, rozwydrzonego gówniarza.
Jej kroki już niemal dotarły do jednej z budek z apetycznie pachnącym jedzeniem, kiedy chłopak otrzymał wiadomość, że musi wracać. Posmutniała nieznacznie, bo naprawdę lubiła jego towarzystwo i czuła się w jego obecności swobodnie, ale też potrafiła zrozumieć takie nagłe wiadomości. Sama wielokrotnie musiała wszystko rzucać i lecieć na złamanie karku po braci do przedszkola, albo na plac zabawy, bo Kouta znowu rozdarł sobie kolano albo wybił zęba spadając z drabinki. Dlatego też nie była zła, a smutek szybko został starty z jej twarzy za pomocą drobnego uśmiechu.
- Jasne, rozumiem. Oj uwierz, że wiem jak to jest. Mam tylko nadzieję, że nasze następne spotkanie nastąpi o wiele szybciej niż to. Nie zmuszaj mnie, bym zatęskniła za tobą, Konegichin. – wsunęła dłonie w kieszenie kurki, by nieco je ogrzać. Robiło się coraz zimniej, więc w sumie nawet dobrze, że rozstaną się o tej porze. Szybciej wróci do domu i uchroni swoje siedzenie przed żałosnym odmarznięciem.
Nie spodziewała się jednak ostatniego wyznania chłopaka. Wpatrywała się przez moment w jego zaczerwienioną od mrozu twarz, próbując wyłapać w kącikach oczu oznaki żartu. Ale oprócz powagi oraz determinacji nie dostrzegła niczego innego. Nie miała pojęcia jak na to zareagować, jak odpowiedzieć. Słowa, jakie padły z jego ust brzmiały jak jakaś niema przysięga, a przecież powinna być ostatnią osobą, przed którą coś takiego składano. Dlatego też szybko doszła do wniosku, że jego słowa zrozumiała na opak.
- Głuptasie, pewnie, że będę. Nigdzie się nie wybieram. – roześmiała się szczerze I jeszcze raz wysunęła dłoń z kieszeni, by dotknąć chłodnego policzka, który potarła czule kciukiem.
- To do zobaczenia, Konegichin. Niebawem się znów widzimy. To obietnica! – odwróciła się i odbiegła trochę. Zamachała mu jeszcze na pożegnanie, i tyle jej było.



| zt |
                                         
Ylva
Studentka
Ylva
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Ylva Isabelle Harakawa


Powrót do góry Go down

Kolejny raz Luiza zostawiła ją samą. Android praktycznie posiadał już alarm ustawiony na odpowiednią godzinę, zwiastujący moment w którym jej właścicielka pozostawia ją "swojej wyobraźni". Jako że siedzenie pod murem północnej części miasta byłoby brane za zbyt nietypowe i nieludzkie, do czego Elise nie dążyła, zmechanizowana kobieta ruszyła w poszukiwaniu sposobu na zabicie czasu. Z typowym wrzuceniem słuchawek do uszu i odpaleniem jednego z utworów z jej, własnoręcznie ułożonej listy czarnowłosa maszyna skierowała swoje kroki wgłąb miasta. Sytuacja ta sama co w większości przypadków. Podążała chodnikami, obserwując spieszących się lub też i leniwie sunących ludzi. Zmęczonych czy pełnych energii, biegających dla rozrywki i ćwiczeń, czy z nerwów i obaw spóźnienia się.
Jej kroki zaciągnęły ją do parku miejskiego. Miejsce jakie zazwyczaj omija z pewnego, konkretnego powodu którego zazwyczaj jest tu mnóstwo. Póki co jednak, nie zdołała go dostrzec, więc z czymś na styl "ulgi" system opuścił gardę, zagłębiając się w park, aż do takowego centrum, gdzie stała fontanna. Bieżąca woda wciąż tu egzystowała, więc woda wewnątrz konstrukcji nie była stojącym, cuchnącym szlamem. Jej!
Z założenia nie powinna się zbliżać do wody, jako istota napędzana energią elektryczną przeskakującą między kablami ukrytymi pod syntetyczną skórą. To jednak nie zabroniło jej nachylić się nad fontanną, by ujrzeć własne odbicie. Z powodem lub nie, przypatrywała się przez moment swojej twarzy, opierając dłonie o fontannę. Nie była śliska na szczęście, ani też nie było żadnego dowcipnisia jaki by ją do niej wpakował, bo wtedy prawdopodobnie rachunek za naprawę by grubo przekroczył jego wypłatę bądź kieszonkowe.
Ostatecznie jednak katharsis spokoju został przerwany przez stworzenia, jakich jej system nie potrafił zdzierżyć. A przynajmniej jedna z ich odmian.
Gołębie. Gruchające, podskakujące po ziemi, szukające skrawków i okruchów jakie czasem rzucają im ludzie.
Maszyna zareagowała od razu, stąpnięciem przed sobą odganiając ptaki kawałek dalej. Nie przerwały jednak gruchania. Ruszyła w ich stronę, wykonując ponownie dudniące tąpnięcie w ziemię w celu odgonienia ich. Znowu odleciały kawałek dalej, grzebiąc i wciąż gruchając.
Imitacja gestu jaki dokonała zajęła jej dużo czasu do nauki, ale ostatecznie zdołała to zrobić. Jej prawa powieka zadrżała kilkukrotnie, imitując irytacje w połączeniu z zaciśniętymi dłońmi w pięści, lekko cofniętymi za linię ciała.
Zgarnęła więc pierwszy, lepszy, mały, twardy obiekt z ziemi i rzuciła w stronę stada gołębi z zawziętością. Chwilowo nie patrzyła na to, czy ktoś mógł wejść w linię strzału czy nie.
Jeśli wejdzie, to będzie miał problem. Bolesny.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Po długim wylegiwaniu się w łóżku Marcelina stwierdziła, że czas zakończyć bezruchową część urlopu. Nadszedł moment, by w końcu ruszyć cztery litery i znów ujrzeć radosny gwar miasta! Zmęczona odpoczynkiem dziewczyna zapragnęła znów utonąć w galopującym morzu ludzkich głów. Przyzwyczajona do ciągłego ruchu nie była w stanie zagrzać miejsca dłużej niż kilka dni, z których każdy kolejny był nudniejszy i bardziej frustrujący. Ale musiała się kurować - rany po ostatnim spotkaniu z kasynowym dłużnikiem jeszcze nie zagoiły się do końca.
Stanęła w łazience, przed małym lustrem zawieszonym nad umywalką. Z ulgą przemyła zmęczoną twarz chłodną wodą, głowę zaś potarła ręcznikiem, dzięki czemu jej ciemne, gęste pasma szybciej schły. Ponieważ nie spieszyła się nigdzie swój delikatny makijaż robiła powoli, odpływając myślami dalej, niż granice samej desperacji. Gdy po kilkunastu minutach skończyła, jej półkrótkie włosy były już suche, miękkie i pachnące; uczesała je, ułożyła i na końcu popryskała lakierem, by te trzymały swój fason przez wiele godzin.
Była gotowa do drogi.
Ten dzień był ciepły, a wiaterek lekki. Marcelina z uśmiechem odetchnęła, czując świeże powietrze miast sztucznego komfortu klimatyzacji. Wsunęła palce do kieszeni i założyła na uszy słuchawki, pozwalając zapomnieć o sobie światu i odgrodzić się od niego murem ulubionej muzyki. W rytm szła przed siebie, bez planu, bez celu, bez pośpiechu. Mijała ludzi z czystą obojętnością, nie poświęcając ich twarzom absolutnie żadnej uwagi. Swoje kroki skierowała w miejsce, które odwiedziła raz w życiu, w dodatku w biegu, zupełnie przypadkowo. Ulokowało się ono w jej pamięci i pozostało do dziś; coś ciągnęło ją właśnie tu, do starej, bardzo klimatycznej fontanny. Lubiła wszelkie zbiorniki wodne - stawy, jeziora, rzeki, fontanny. Te ostatnie bywały  tworzone dość zaskakująco, a pomysły na nie były w stanie zadziwić Marcelinę za każdym razem, gdy na nie patrzyła.
Ta fontanna była raczej prosta, a jednak przyciągnęła wymordowaną. To, co ucieszyło dziewczynę był fakt, że w tym dniu nie kręciło się tu wielu ludzi - zapewne woleli poświęcić swój krótki, cenny czas innemu, bardziej atrakcyjnemu miejscu. Ah, śmiertelnicy... chcieliby tylko więcej, i więcej!
Minęła gołębie totalnie ignorując zgraję czyhających na okazję ptaków. Uraczyła je krótkim spojrzeniem - trochę śmiesznie wyglądały, szczególnie, gdy staną w miejscu i nastroszą się, robiąc z siebie zabawną, rozczulającą wręcz kulkę - potem jednak oderwała od szarych stworzeń spojrzenie i zatrzymała się niemalże natychmiast. Przed nosem bowiem przeleciało jej coś, co z początku wzięła za gołębia - powiodła wzrokiem ku pociskowi, zdając sobie sprawę, że był to kamień. Zacisnęła zęby i spojrzała w stronę, z której kamień pofrunął, szybko dostrzegając jakąś nieznajomą dziewczynę. Zmrużyła oczy, czekając na wyjaśnienia - wątpiła, że był to celowy atak.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Jej priorytetowy cel jakim było pogonienie stada ptaków został wykonany. Kamień, jaki z impetem uderzył w ziemię tuż obok jednego z ptaków zmusił je do taktycznego odwrotu, pozwalając androidowi w końcu rozkoszować się wszystkim, co nie miało w sobie ptasiego gruchania. Tak, bez problemu jej receptory słuchowe wciąż były w stanie je usłyszeć, nawet przez słuchawki jakich nie wyjęła.
Ale odleciały, więc maszyna mogła z ulgą wyjąć słuchawki, przy okazji też zauważając że jej miotnięty element materii nieorganicznej był bliski trafienia przypadkowego przechodnia. Po wyjęciu słuchawek włożyła ich końcówki za kołnierz bluzy, z przodu, patrząc na kobietę jaka najwidoczniej oczekiwała wyjaśnień, lub czegoś takiego. Nie miała innego pomysłu dlaczego tak natarczywie chciałaby natarczywie na nią patrzeć, więc zgadywała że o to chodziło.
Podeszła bliżej, nie mając ochoty ani potrzeby do wydzierania się z większego dystansu do kobiety. Nie było trudno określić jej płeć na podstawie parametrów wizualnych, możliwe jednak że takową nie była, więc póki co maszyna miała około 80% pewności co do jej płci. Zobaczymy jak dalej.
- Wybacz. Dźwięki wydawane przez te opierzone ptaki działają mi na nerwy. Chciałam je odgonić poprzez zwyczajne tupnięcie nogą, ale odlatywały tylko kawałek dalej. Rzut kamieniem jednak najwidoczniej dał radę je odstraszyć. Nic ci nie jest, prawda? - Maszyna zbliżyła się, chowając swoje ramiona za plecami, obejmując dłoń dłonią. Z bliska zlustrowała uważnym spojrzeniem osobę przed nią. - Nie wydajesz się potrzebować pomocy medycznej. - Stwierdziła po krótkich oględzinach, choć fakt, nie obchodziła ją w około by się upewnić czy plecy są w porządku.
Nie, Elise nie jest okrutna wobec stworzeń żywych. Gdyby była, złapałaby jednego z gołębi i rozerwała na strzępy, zamiast próbować je odgonić tupaniem czy kamieniem. - Chcesz bym ci jakoś wynagrodziła tą potencjalną ranę? Niektórzy poczuliby się urażeni za potencjalny, nawet zupełnie nieudany i kompletnie nie związany z nimi atak i domagaliby się rekompensaty. - Pewnego sortu "pocisk" w stronę istot biologicznych został przesłany podprogowo między tymi słowami, opisując ich jako wkurzonych o byle co i bez najmniejszego powodu. Prawdopodobnie też by obraziła rozwmóczynię, gdyby faktycznie takowa domagała się rekompensaty. Och, cóż. Nie byłaby pierwszą osobą jaka oberwała bezpośredniością androida.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Coś ją zaniepokoiło. Nie była w stanie dokładnie określić, czy były to jej ruchy albo jeden, skromny gest, reakcja, która w ogóle nie pasuje do ludzkiej natury czy może to dziwne, nienaturalne spojrzenie nieznajomej? Marcelina zmrużyła oczy i instynktownie napięła mięśnie, jakby spodziewając się... no właśnie. Ataku? - ...Co? - szepnęła w końcu, unosząc jedną brew wysoko, a usta krzywiąc w grymasie kwaśnego zdziwienia. Gdy kobieta w końcu skończyła nużący monolog, w którym gdzieś tam można było odnaleźć kroplę ironii, Marcelina zrozumiała.
To był android. Wymordowana była tego (prawie) pewna. - Nie. - ucięła krótko, łypiąc z lekkim podejrzeniem na kobietę. Tutaj, w m-3 androidy zaskakująco często były powiązane ze s.spec. Zbyt często. - Po prostu u nas, istot biologicznych często naturalną koleją rzeczy jest próba poznania źródła ataku i jego przyczyny. - Marcelina schowała do kieszeni telefon, drugą dłoń również wsunęła do małego wycięcia w dość obcisłych, czarnych i lekko podartych spodniach. - To się nazywa ciekawość. - dodała, w ten sposób lekko odgryzając się maszynie. Wszak ona czuła jedynie sztuczną, marną interpretacje uczuć, o ile w ogóle takowy moduł został zaprogramowany jej wersji. Dla jaguarzycy androidy zawsze budziły pewne kontrowersje i sprzeczne uczucia. Nie wiedziała bowiem, jak daleko zaszła bowiem sztuczna inteligencja, nie znała także dobrego sposobu komunikacji z nią. Nie miała wyjścia. Musiała się tego nauczyć.
Gołębie jakby nic nie zrobiły sobie z próby odgonienia ich. Niedługo potem bowiem wróciły, całym stadem, tym razem jednak wyciągając pewne wnioski i trzymając się z daleka od androida. Nadal jednak były w zasięgu wzroku, a ich gruchanie Marcelina słyszała wyraźnie. Dziewczyna spojrzała tylko w ich stronę, jakby od niechcenia. Jej te stworzenia nie przeszkadzały - kwestia przyzwyczajenia. Ba, zdarzyło jej się nawet rzucić tym wiecznie głodnym, opierzonym głupkom rzucić kawałek precla, bułki czy innych okruszków.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Nie lubię ptaków, w dużym skrócie. - Biorąc pod uwagę odległość, maszyna nie miała problemu zarejestrować szeptu kobiety przy pomocy receptorów dźwiękowych, szybko wystosowywując bardziej zrozumiałą odpowiedź. Musi pamiętać by nie używać zbyt rozbudowanych wypowiedzi, gdyż będzie to w stanie zdradzić fakt bycia mniej... Żywą istotą niż ludzie. Android postanowił na swoim wizjerze ułożyć małą, krótką notkę w kącie wizji, jaka będzie o tym upominać.
Zmrużyła oczy, przysłuchując się odpowiedzi kobiety. Chyba jednak ją uraziła w jakiś sposób, prawdopodobnie nie był to najlepszy początek znajomości. Może więc uda się to jakoś naprawić? Hmmmm. Zazwyczaj akt przeprosin pozwalał na załagodzenie ewentualnych niesmaków i problemów międzyludzkich, może warto potwierdzić tą teorię? Miała już okazje przepraszać, ale zawsze warto mieć więcej ewentualnych danych. Dzięki temu można ułożyć statystycznie jak wiele razy ten akt był skuteczny, a jak wiele nie. Proste.
Schyliła głowę, przenosząc dłonie do przodu, kładąc lewą na prawą, oparte nieco poniżej linii brzucha o ciało.
- Przepraszam. - Nie czuła potrzeby wyjaśniać za co przeprasza, wszak było widać, prawda? A dodatkowe tłumaczenie się w ten sposób by tylko pogorszyło sprawę, więc system postanowił sobie takowe wytłumaczenia darować. Po tym geście wsunęła dłonie do kieszeni bluzy, unosząc wzrok ponownie ku kobiecie.
- Naturalnie, że byłaś ciekawa. Niemniej, jak widzisz, nie było to nic wartego uwagi. Dlaczego miałabyś poznać źródło ataku, lub w ogóle takowego ataku się spodziewać w tym mieście, dobrze chronionym? - Pytanie logiczne i mające dość spory sens z takowego punktu widzenia. Dlaczego ktoś miałby się obawiać o swoje bezpieczeństwo, skoro miasto jest chronione? Naturalnie, czasem zdarza się, że niebezpieczeństwo zdołało się przebić, lecz czy to wymaga od razu przechodzenia do próby wyszukiwania ataku w każdym geście?
A skoro o tym mowa. Latające, opierzone kosze na śmieci wróciły.
Gru.
Gru gru.
Gru gru gru.
...
Pod bluzą, dłonie maszyny zaciskały się w pięści w geście irytacji, lecz jej twarz pozostawała niewzruszona. Nie rzuci się teraz na te paskudztwa, bo to będzie jeszcze bardziej udowadniać jej nie-ludzkość.
Choć system miał około 60% pewności, że i tak został już zdemaskowany, niemniej - dodatkowe badania w tym kierunku są wymagane.
- Niemniej, dlaczego tu jesteś? Miałam wrażenie, że o tej godzinie jest raczej dużo osób pracujących. - Przechyliła lekko głowę w geście zaciekawienia - czegoś co tyczy się istot biologicznych, prawda? Ostatecznie postanowiła zmienić tym temat, i być może też skupić swoje receptory dźwiękowe na rozmówczyni, aniżeli na irytujące elementy otoczenia.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 4 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach