Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Strona 1 z 7 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next

Go down

Pisanie 14.01.17 0:40  •  A Zombie zombie Zombie. Empty A Zombie zombie Zombie.
Miejsce: Kraków, Polska.
Czas: Styczeń 2020 roku.
Poziom: Trudny/Piekielnie Trudny


Zaczęło się pod koniec listopada 2019 roku. Najpierw w wiadomościach pojawiła się wzmianka o dziwnym wirusie atakującym mózg oraz ośrodek nerwowy człowieka. Krążyły podejrzenia, że głównym winowajcą są szczury przenoszące wirusy. Pierwsze doniesienia pochodziły z Azji, a dokładniej ujmując – Indii, gdzie zaobserwowano pierwsze przypadki. Niestety, z każdym kolejnym dniem było gorzej. Na początku grudnia ogłoszono bardzo szybko rozprzestrzeniającą się pandemię oraz zarządzono stan wyjątkowy. W większych miastach wybuchła panika i chaos. Niektórzy próbowali wyjechać, inni barykadowali się w domach, na ulicach pojawiło się wojsko.
Bez względu na to, co to było i jaka była tego przyczyna, zrozumieliście jedno. Mieliście przejebane c:

Właściwie od pięciu tygodni siedzieliście zabarykadowani w mniejszej wersji Lidla. Na początku perspektywa zrobienia ze sklepu swojego bunkra wydawała się cholernie kusząca, zwłaszcza, że wojsko każdego dnia w radio nadawało, że niebawem przyjadą po żyjących i zabiorą wszystkich do Bezpiecznej Strefy, która znajdowała się na wyspie w Świnoujściu. Zapasy jedzenia, wody, środków higienicznych, inni ludzie – dawało poczucie bezpieczeństwa i nadziei. Ale od 1,5 tygodnia radio milczało. Wojsko już nie nadawało swoich informacji, nie wiedzieliście co dzieje się w Polsce, nie mówiąc już o Świecie. Prądu nie było od dobrych czterech tygodni. Telefony umarły. Internet umarł. Wasz świat, w którym do tej pory żyliście – został zakopany pod zgliszczami. Zostaliście tu, w grupie liczącej prawie czterdzieści osób zupełnie sami.
Co gorsze, od paru dni wśród was krążyły plotki o kończących się zapasach. Na początku nikt nie oszczędzał. Bo po co? Wojsko miało was zabrać. Teraz jedzenie i woda były trzymane pod kluczem za żelaznymi drzwiami, pilnowane przez strażników wybranych do tej roli. A jakby tego było mało, wasza spora grupa zaczynała powoli dzielić się na pomniejsze.
Pierwsza dążyła do utworzenia małej, totalitarnej władzy. Niby czyste zło, ale Karol, który stał na jej czele, miał klucz do władzy. Do pożywienia i wody. To od niego zależały pory karmienia i wydzielanie żywności. Póki co był sprawiedliwy, ale czy na długo starczy mu samozaparcia?
Druga grupa uważała, że wojsko już nie istnieje. Zamilkło i musicie o własnych siłach spróbować dostać się do Świnoujścia. Przeczuwali, że najgorsze dopiero się zbliża. Trzecia grupa twierdziła, że lepiej przeczekać, nie wychodzić na zewnątrz, gdzie czekała cuchnąca śmierć. Wierzyła, że wojsko jednak po wasz wszystkich przybędzie.
I byliście wy. To od was zależało, którą stronę obierzecie. A może zupełnie nową?

----------------------
Termin odpisów: 21.01 godz. 20.00 (macie czas wolny tzn. nie obowiązuje żadna kolejka, piszecie między sobą ile chcecie, poznajecie się, ustalacie co robicie itd.)
+ moja osobista prośba. Pod każdym postem wypunktujcie najważniejsze czynności wykonane przez wasze postacie. To mi ułatwi pisanie podsumowania i postów. I będzie sprawniej. Coś w stylu eventu na Babel.

Statystyki:
Spoiler:



                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 14.01.17 20:02  •  A Zombie zombie Zombie. Empty Re: A Zombie zombie Zombie.
Od wielu, wielu lat narzekał na ogrom nauki, z jakim spotkał się w liceum i później na studiach. Wybierając kierunek lekarski na ujotowskim Collegium Medicum doskonale wiedział, że nie będzie to łatwa jazda, jednakże nie mógł pozwolić sobie na to, by strach i lenistwo przysłoniło mu drogę na zdobycie wymarzonego zawodu. Łatwo nie było, ale za każdym razem gdy zdobywał kolejne osiągnięcie mógł lepiej patrzeć na siebie w lustrze. Nie mówiąc już o tym, w jaki sposób spoglądał na wszystkich tych którzy wątpili w jego umiejętności i sukces, a teraz to oni znajdowali pracę na najgorszych możliwych stanowiskach. Opłacało się jednak być kujonem.
O ile dotychczas nauka była jego największym utrapieniem, tak teraz wiele by oddał, by móc znów otworzyć ogromne tomisko, jakim był podręcznik do anatomii. Studiowanie było niczym w porównaniu z tym, z czym musiał się zmagać obecnie. O apokalipsę się nie prosił, nie chciał brać nigdy udziału w żadnym tego typu wydarzeniu. Nie sądził nawet, że kiedyś dożyje podobnego wydarzenia. Ba! Nigdy nie wierzył, że na świecie mógłby pojawić się wirus zdolny wyrządzić tak ogromne szkody. Dotychczas był to jedynie dobry materiał na scenariusz filmów czy seriali. Niestety fikcja niespodziewanie stała się prawdą, a rzeczywistość nabrała dużo bardziej mrocznego wyglądu. Antek [Moja postać ma na imię Antoni Michalik, nie Bast...], którego plany zazwyczaj opierały się na powrocie do domu, nauce i oglądaniu filmików z kotkami w Internecie, musiał poważnie wszystko przemyśleć. Pierwszą rzeczą jaką udało mu się ustalić było to, że chce przeżyć jak najdłużej. Z początku było łatwo, niestety wszystko zmieniło się, gdy jakimś cudem rozdzielił się z rodziną. W tamtym momencie wszystko się posypało, a chęć przeżycia zmalała do pragnienia by wytrzymać tylko do końca dnia.
Przez pierwsze dwa tygodnie siedzenia w Lidlu nie miał źle. Był jednym z niewielu obecnych tutaj osób posiadających medyczne wykształcenie. To dało mu poczucie, że jest nieco ważniejszy niż inni, którzy nie posiadali takiego wykształcenia. Można powiedzieć, że to właśnie w jego rękach spoczywał los innych ludzi. Na szczęście na razie obyło się bez większych urazów, a jedyne zranienia pochodziły od przecięcia się szkłem z rozbitej butelki lub otarciami podczas szamotanin. Raz miał przypadek, w którym jakiś mężczyzna przyszedł do niego zakrwawionym nosem.
Antek trzymał się z daleka od wszelkich dyskusji i oceniał je w swoich własnych myślach. Nie chciał się mieszać i pozwolił, by ludzie wyselekcjonowali się sami, a on sam miał zamiar pójść za tymi zwycięskimi. To był dobry plan. Niestety dni mijały, jedzenie i inne zapasy się kończyły, a ocaleni siedzieli w sklepie i czekali na zbawienie, które zdaniem chłopaka miało już nigdy nie przyjść. Z przykrością obserwował, jak z początku zgrani ludzie powoli zaczynają się dzielić na mniejsze frakcje. Nie podobało mu się to, bo sam sądził, że najlepiej trzymać się razem. Z drugiej strony nie sądził, że siedzenie w jednym miejscu będzie dobre. Przy kończących się zapasach ludzie stawali się coraz bardziej agresywni, a osoba sprawująca samozwańczą władzę mogła nie wytrzymać i już wkrótce może pęknąć. Uważał, że powinni zebrać grupkę i opuścić miejsce, w którym się ukrywali.
Jestem już w stu procentach pewien, że żadne wojsko po nas nie przyjdzie – powiedział cicho mężczyzna, który akurat siedział niedaleko Antka. Mężczyzna już od dawna chciał opuścić sklep, ale jego żona twierdziła, że lepiej zostać na tyłku i czekać na zbawienie. Może opcja, że nie miało się przy sobie nikogo bliskiego wcale nie było takie złe. – Niestety te dryblasy nie chcą nikogo wypuścić – westchnął.
Antek spojrzał na dwójkę strażników, których zadaniem było pilnowanie drzwi. Kiwnął głową z niedowierzania. Można by bowiem myśleć, że sklep stał się luksusowym więzieniem.


1. Antek [Bast] siedzi pod ścianą, obserwuje i słucha.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 14.01.17 21:05  •  A Zombie zombie Zombie. Empty Re: A Zombie zombie Zombie.
Krzysztof Lisowski

Jednego dnia jesteś maturzystą. Twoje życie przepełnione dylematami oraz stresem związanym z nadchodzącym egzaminem dojrzałości przypomina kalkę setek innych - nie jesteś wszak jedynym, którego czeka zmaganie się z testami, jakich wynik przeważy o całym twoim życiu. Nie myślisz o jakichś chorobach trawiących Indie. Azja jest daleko, matura - bliżej niż byś chciał, aby była.
Miesiąc później tkwisz zamknięty w małym super-hiper-markecie, za jedyną przyjaciółkę mając saperkę wojskową, a za wsparcie - brata. Gdzie inna rodzina? Ano, tam, gdzie spodziewać się można - w piachu. Jedynie tyle dobrego, że chłopak nie został sam na tym opanowanym przez zombie świecie. Starszy brat od początku dziwnej epidemii kładł niesamowity nacisk na to, by młodszy czegoś się nauczył.
Ile wiedzy o przeżyciu można przekazać w przeciągu niespełna dwóch miesięcy? Zaskakująco dużo, jeśli nauczyciel dobry, a uczeń pojętny. Ciężko powiedzieć, co w ich sytuacji zawiodło. Może starszy nie potrafi nauczać? Może młodszy nie chce przyjąć do siebie myśli, że ta wiedza naprawdę mu się przyda? Pomimo psychicznych oporów wykonywał każde polecenie brata. Zawsze wykonuje. Może do wojska jeszcze nie dorósł, ale żołnierska krew mu w żyłach płynie. Z dziada pradziada w rodzinie same wojaki, siłą rzeczy młody Lisowski wygląda i zachowuje się jak idealny rekrut. Posłuszny, cichy, zdyscyplinowany oraz obdarzony genetyczną skłonnością do hodowania mięśni, zaniedbaną od śmierci ojca. Zupełnie jak kawałek wysokiej jakości drewna, który tylko czeka na sprawne dłuto rzeźbiarza. Dołożyć porządny trening i żołnierz jak z obrazka - wydaj mu rozkaz, by zabijać, a nie drgnie Krzysztofowi powieka, gdy będzie go wykonywał.
Nie jest jednak zły. Jedynie w jego naturze leży uniżoność razem z posłuszeństwem. Odpowiedzialność za śmierć nie jest jego. Należy od osoby, która wydała rozkaz. I ta prosta logika sprawia, że ten miły, grzeczny chłopak byłby w stanie popełnić morderstwo. Jeśli tylko ktoś na stołku wyżej mu rozkaże.
Na ten moment nie myślał jednak o przelewaniu krwi innych. Uczepiony wciąż nadziei, że wojsko ich wyratuje, kręcił się po markecie, obserwując ocalałych.
Zatrzymał się przy jednej kobiecie. Jej stan z dnia na dzień się pogarszał. Co poradzić, paradoksalnie Krzysiek czasem bywa cynamonową bułą. Kucnął przy owej i uśmiechnął się.
- Jakie mamy dzisiaj samopoczucie? - Samozwańczy psycholog się znalazł. Brakuje kozetki, notatnika na podkładce oraz wolnego od zombie tła.

----------

Krzysiek podszedł do Faustynki (imienia jeszcze nie znam), chcąc zapytać o jej dzisiejszy humor.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 14.01.17 21:36  •  A Zombie zombie Zombie. Empty Re: A Zombie zombie Zombie.
Proszę państwa - oto ona.
Faustyna Duda-Ziegler.
Perełka polskiego show biznesu. Projektantka najlepszych (w jej opinii) reklam w polskiej telewizji.
Kiedyś była osobistością, celebrytką, samozwańczą królową pudelka i programów telewizji śniadaniowej. Okej, może nie była święta… Może nawet BARDZO DALEKO było jej do świętości, ale czy naprawdę musiało dojść do apokalipsy, żeby jej udowodnić, że karma to suka i zawsze wraca? Nie można było po prostu wysłać sms-a w stylu “Fausto jeszcze jeden skandal i zgotuję ci prawdziwe piekło. Podpisane: twój Bóg”.
Nie.
Trzeba nasłać plagę, jakieś cholerne zmutowane szczury z Indii (jak one się tu w ogóle dostały? Pewnie przez Rosję. Wszystko wina Ruskich psia mać!). Świat runął z dnia na dzień - we wtorek siedziała radośnie w swoim studio, projektując najnowszą reklamę świąteczną dla jednego z polskich portali sprzedaży internetowej, popijając niesłodzone latte na mleku bez laktozy, by w środę… stracić wi-fi, następnie sieć 3g, dostęp do instagrama, linkedin, youtube’a i co gorsza fejsa. Po stracie tego ostatniego do dzisiaj się nie pozbierała, ale to było teraz już nieistotne.
Najgorsze było to co przyszło potem.
Nawet nie zdążyła się spakować, nie zdążyła ogarnąć kota, gdy Joasia przyniosła… to coś… z przedszkola.
Dlaczego wszystkie inne dzieci wracały z różyczką, ospą lub co najwyżej uczuleniem na nutellę, a jej mała córeczka musiała przytargać akurat do domu wielką zarazę?
Faustynka głęboko wierzyła, że da się to wyleczyć. Wierzyła do momentu, w którym jej jasnowłosy sześcioletni aniołek postanowił ją pożreć żywcem i cudem tego uniknęła.
Choć…
Uniosła puste spojrzenie, odszukując dość szybko wzrokiem swojego męża - czy takie rozegranie sprawy można nazwać cudem? Jeśli to wszystko się skończy… Nie, nie jeśli, jak to wszystko się skończy - będzie musiała poważnie przemyśleć ich związek. Może mama miała rację? Może wiązanie się z Niemcem wcale nie było dobrym pomysłem? Ojciec też ostrzegał, że z “zapchlonych hitlerowców” nie da się nic dobrego wyciągnąć poza drużyną piłkarską.
Ale o tym pomyśli… w najbliższej przyszłości. Przecież wojsko po nich przyjdzie prawda? Trzymała się tej nadziei jak ostatniej deski ratunku, szczególnie teraz, gdy odcięto ją od resztek alkoholu, które pozostały w Lidlu.
- Jakie mamy dzisiaj samopoczucie?
Uśmiechnęła się perlistym, wyuczonym grymasem, prezentowanym przez wszystkie persony jej pokroju na mniej lub bardziej istotnych meet-upach czy galach branżowych.
- W skali od jeden do "mam już dość, chcę stąd wyjść” dawno przekroczyłam czwórkę. A może piątkę? Jak myślisz? - Ostatnie pytanie wyraźnie skierowane było do jej ślubnego.- Muszę jednak przyznać, że bywało lepiej.
Narzuciła na swoje blond loki kaptur bluzy i zaciągnęła sznureczki w jasnym sygnale, że nie zamierza z nikim rozmawiać.
Cierpiała na ciele i duszy i psyche odziana w jakieś najlichsze ubrania znalezione w koszach lidla. Z drugiej strony - powinna pochwalić ich marketingowców. Kolekcja sportowa była w tej sytuacji o wiele lepsza niż przecenione torebki czy karpie.
Nie mniej, wciąż była o wiele mniej wspaniała niż jej pokaźna kolekcja kreacji od projektantów. Dlaczego ona nie zabrała ukochanych butów? Może byłaby ostatnią kobietą posiadającą szpilki od Louboutina? Co jeśli te poczwary dorwały się do jej garderoby? Co jeśli ją zniszczyły?
Przełknęła ślinę.
Boga rzeczywiście nie było na tym świecie skoro pozwalał, aby jej pięknym skórzanym szpilkom działa się taka krzywda.

________

1. Faustine siedzi jak ostatnia sierotka pod ścianą, prowadząc głębokie przemyślenia na temat swojej niedoli.
2. Podchodzi Krzysio, więc wdaje się z nim w krótką rozmowę.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.01.17 20:17  •  A Zombie zombie Zombie. Empty Re: A Zombie zombie Zombie.
Auryon* Piapiac
Nie podobało jej się to.

Blondwłosa, dwudziestoparoletnia niewiasta o brązowych - czasami wydawać by się mogło, iż czerwonych, co było najzwyczajniejszą i psotną grą świateł na jej ślicznych tęczówkach - oczach stała niby marmurowy posąg przy jednym z regałów - tym, na którego pułkach jeszcze nie tak dawno temu leżały wszelkiej maści słodkości. Słodyczami tymi pysznymi i barwnymi uspokajali z początku rodzice swoje zdezorientowane, niewiedzące co się dzieje pociechy - Mamo, dlaczego nie idziemy do domu? No chodźmy! Nudzi mi się... Tato, mieliśmy pograć w piłkę. - którym jednak stosunkowo szybko udzielił się kwaśny, ponury i niemożliwy do załagodzenia cukierkami oraz chipsami nastrój panujący w sklepie. Niektóre stały się straszliwie marudne, inne przerażająco milczące, jeszcze inne nie były w stanie powstrzymywać targających nimi wybuchów buntowniczego płaczu. Nie pomagało to atmosferze wiszącej w niewielkim, skromnym Lidlu - aż dziw, że coś tak malutkiego egzystowało w tym sporym, bujnym mieście - dlatego też postanowiono wyjaśnić im - mniej więcej - dlaczego zostały tutaj z dorosłymi 'zamknięte' - nie była to prosta rozmowa pod żadnym względem, ale konieczna. Lepiej, w końcu, aby wiedziały, co panuje na zewnątrz i zawczasu pogodziły się z tymi nieprzyjemnymi informacjami, niźli miały nagle, w pewnej chwili i bez przygotowania stawić im czoła. Nie dziwiło ją to, że teraz - po zrzuconych im na głowę, przerażających rewelacjach - młodziaki trzymały się w ciasnej, cichej grupie i próbowały wspierać siebie nawzajem swoją obecnością.

I podczas gdy dzieciaczki dodawały sobie otuchy cichymi rozmowami i słabymi, wątłymi żartami między sobą opowiadanymi, dorośli rozdzielili się na trzy solidne, posiadające swoje własne opinie zbiorowości. Nie było to coś niepojętego, jako że każdy swój rozum i myśli posiada, toteż oczywistym było, że w pewnym momencie zaistnieją w tej specyficznej społeczności podziały - i tak się stało, nawet dość wcześnie, należałoby dodać. Małomówna i niezbyt towarzyska Auryon nie wyraziła na głos swojej opinii, jednakże fizycznie trzymała się bliżej grupy uważającej, że wojsko już po nich nie przyjedzie; nie uratuje ich; nie wyciągnie ich z tej pozornej strefy bezpieczeństwa przeistaczającej się powoli w duszącą, zgniatającą ich wewnątrz siebie klatkę. Pięć tygodni - tyle czasu już kisili się w tym markecie, z czego po rozpoczęciu drugiego kobieta poczęła wątpić w przybycie służb militarnych. I tęsknić za rodziną. Przyjechała tutaj z Ameryki, aby uciec od bolesnych, kąsających serce wspomnień po 'wypadku', zostawiając po drugiej stronie oceanu zdruzgotanych, acz rozumiejących ją rodziców i młodszego, dzwoniącego do niej co parę dni - już nie - braciszka. Ścisnęła trzymany w bladej dłoni, od dawna niedziałający już telefon komórkowy, czując ukłucie strachu i paniki wspinające się po kręgosłupie niczym osobliwy, żarłoczny potwór - proszę, niech żyją. Proszę, niech będą bezpieczni. Chciała uciec ze swojego kraju - cóż, stanu - i kiedy nadarzyła jej się okazja studiowania polonistyki - interesującego i ciekawego języka jej babki, którego chętnie się od niej uczyła i zawsze łaknęła poznać go jeszcze lepiej, profesjonalnie - w kraju, z którego pochodziła jedna gałąź jej rodziny... nie zastanawiała się, a skorzystała bez najmniejszego wahania z tej niespodziewanej szansy na 'nowe życie' - co było komicznie śmieszne, ponieważ to do Ameryki ludzie przeważnie za tym gonili, nie na odwrót. Podjąwszy się dorywczej pracy jako kelnerka i uczęszczając dzielnie, sumiennie na wykłady radziła sobie z codziennością oraz zduszoną osobowością - ponurymi myślami, gorzkimi wspomnieniami, koszmarami i zatruwającymi duszę wątpliwościami - nad wyraz dobrze. Nigdy, przenigdy nie spodziewałaby się, że te jej toczące się do przodu, w miarę poskładane do kupy realia zmiażdżone zostaną urzeczywistnieniem się jednego z ulubionych motywów filmowych ostatnich lat.

Otuliła się szczelniej swoim ciężkim płaszczem podróżnym - Masz, córcia. Słyszałem, że tam w Polsce potrafi być naprawdę zimno - przenosząc wzrok na samozwańczego, posiadającego klucze do pożywienia i wody lidera. Jak na razie nie było z nim problemów - wydawał się sprawiedliwy - jednakże minęło już pięć długich, żmudnych tygodni i Auryon wątpiła, aby zapasów - spoglądając na rozmiar marketu, jego ogólne zaopatrzenie oraz ilość zamkniętych tu osób - starczyło im na kolejne tyle. Co poczną, gdy żywność w pewnej chwili się skończy? Co będzie, kiedy persony tu 'uwięzione' zaczną w konsekwencji panikować, domagać się odpowiedzi lub otwarcie, głośno buntować? Co się stanie, jeżeli wybuchnie mała 'wojna domowa' wewnątrz tego skromnego sklepu? Wiele pozytywnych rzeczy z tego nie wyniknie, to było pewne. Z drugiej strony blondwłosa nie miałaby nic przeciwko jakiemuś 'politycznemu' przewrotowi oraz znalezieniu nowego, lepiej wyposażonego schronienia póki mają jeszcze na to środki, co uchroniłoby ich od potencjalnych konfliktów i groźnych sporów - waśnie gorzejące w ich uwięzionym gronie mogły okazać się katastrofalne dla przetrwania. Grupa rządząca, jednakże, wydawała się silniejsza od pozostałych, trzymająca ich w garści i niemalże na smyczach, co stanowczo utrudniało podjęcie jakichkolwiek działań czy chociażby ich zasugerowanie - wszelkie tego typu pomysły i propozycje duszone były w zarodku. Westchnęła cicho, cofając się pod ścianę i po niej plecami wolno zjeżdżając. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę z tego, że zajęła miejsce tuż obok... Adriana? Antoniego? Artura? Niby przedstawiali się sobie wszyscy na samym początku tego koszmaru, lecz Aur nigdy nie miała dobrej pamięci do imion. Mrugnęła brązowymi oczyma w jego kierunku, nie odzywając się, aby wreszcie westchnąć ponownie i oprzeć czoło o uniesione kolana.
- ... chcę stąd wyjść - wyszeptała ledwo słyszalnie, przymykając ze zmęczeniem ślepia i starając się nie myśleć o swojej rodzinie. Niepewność odnośnie tego, co się z nimi stało zjadała ją od środka.

*Jednym ze znaczeń tego imienia jest 'Łowczyni', więc... no.

Auryon siedzi pod ścianą obok Antka.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.01.17 0:49  •  A Zombie zombie Zombie. Empty Re: A Zombie zombie Zombie.
Piotr Lisowski

Przejechał dłonią po karku w geście zdenerwowania, zgarniając z niego pot. Nigdy nie przypuszczał, nawet w najbardziej surrealistycznych wyobrażeniach, że nadejdzie czas apokalipsy i utknie w sklepie, pełniącym teraz rolę prowizorycznego bunkra. Przyjrzał się uważnie kilku osobom znajdującym się w zasięgu jego wzroku bez żadnego zainteresowania. Byli całkowicie odcięci od świata i nawet nie mieli pewności, czy oprócz nich ktoś uszedł z życiem. Epidemia zombie rodem z amerykańskich seriali dla Lisowskiego wydawała się być nieśmiesznym żartem. Przeklęte Indie, od których zaczęła się ta plaga nieszczęść! Czyżby Bóg w końcu postanowił dobrać się do dupy zarozumiałej ludzkości i ją troskliwie przetrzepać? Prychnął na widok kobiety, która, płacząc, przesuwała palce po paciorkach różańca. Marnowanie czasu i energii.
Oprócz młodszego i ku jego ogromnemu rozczarowaniu bezbronnego brata w zasadzie nikt dla Piotra nie miał w tym pomieszczeniu żadnego znaczenia. Nawet tlący się w ustach papieros, znaleziony w jednej z szuflad lady, który w tym momencie pełnił rolę czegoś na wzór melisy. Wypuścił obłoczek dymu z ust, chcąc tym samym dać upust swoim emocjom. Cierpliwość powoli mu się kończyła. Minuty uciekały między palcami. Stracił rachubę czasu, mając wrażenie, że ten stan zamknięcia trwa już zdecydowanie za długo. Nie sądził w zasadzie, że kiedykolwiek zwątpi w istnienie wojska, którego był poniekąd częścią, choć zdecydowanie nie posiadał bogatego wachlarzu doświadczeń. Mając dwadzieścia osiem lat na karku, był skądinąd żółtodziobem w służbie narodu, co nie zmieniało faktu, że tęsknił za niewygodnym materacem swojej pryczy w niezbyt czystej kwaterze.
Przesunął wzrokiem po sylwetce Krzysztofa, który być może już nigdy nie napisze matury i nie pójdzie na te swoje wymarzone studia.
Przestań się bawić w matkę miłosierdzia, Krzysiu — warknął w jego kierunku, kiedy znów zaczął zaczepiać nieznajomych. Mały natręt. — Prześpij się trochę. Oszczędzaj energię.  
Piotr nie czekał, aż dzieciak się posłucha. Zaczął krążyć wokół sklepowych półek, ni to nie mogąc usiąść na tyłku, ni to szukając czegoś, co mogło się ewentualnie przydać w walce z zombie. Musiał z przykrością zgodzić się z siedzącym przy ścianie mężczyźnie. Pojawienie się tu wojska graniczyło z cudem. Do Świnoujścia daleka droga. Musieli radzić sobie sami. Albo umrzeć, nie mając dostępu do żywności i wody, albo próbować przetrwać. Zawalczyć.
Rozejrzał się w poszukiwaniu opustoszałego stoiska z gazetami. Kiedy  zlokalizowaniu go w mało rzucającym się w oczy kącie, na jego usta wkradł się posępny uśmiech. Potrzebowali mapy. Mapy Polski, by dostać się do Świnoujścia, które mogło okazać się albo wybawieniem, albo piekłem. Nie dowiedzą się, jeśli się tam nie dostaną. Jeśli w ogóle uda im się tam dostać w jednym kawałku…

Pali papierosa i krąży wokół półek sklepowych, mając jednocześnie pozór na brata. Szuka mapy Polski.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.01.17 12:55  •  A Zombie zombie Zombie. Empty Re: A Zombie zombie Zombie.
Maksymilian (Maximilian) Ziegler-Duda.
Der Mensch ist des Menschen Wolf, skomentował w myślach zachowanie "przywódcy".
Ulokował swoje dłonie w kieszeni gdy przyglądał się i wtedy poczuł w kieszeni dziwnie znajomy kształt. Wyciągnął swoją odznakę.
Westchnął cicho, na myśl o ostatnich wydarzeniach i jego służbie.
Może i umiał zarządzać tłumem w jakimś stopniu, może i znał techniki samoobrony, których uczą na kursach i szkoleniach. Strzelać musiał umieć każdy z nich, choć na służbie była ku temu bardzo rzadko okazja. Może i posiadał wiele przydatnych cech, ale niewiele z nich miało przydatne odniesienie do tego świata. W końcu na żadnym kursie czy też szkoleniu nie przerabiali apokalipsy zombie. Różniła się ona od zamieszek, strajków, epidemii, katastrof naturalnych typu powódź czy trąba powietrzna. A z pewnością nic go nie przygotowało na to, iż będzie musiał zastrzelić własne dziecko.
Odrzucał jednak myśli o tym jak najdalej tylko mógł.
Słysząc słowa swojej żony, definitywnie skierowane w jego stronę, schował odznakę do kieszeni i ruszył powoli w jej stronę.
- Sądzę kochanie, że mogło być też gorzej. - Odpowiedział zmęczony obecną sytuacją.
Wiedział, że wojsko nie przyjedzie. Wiedział ile czasu zajmuje im ewakuacja obywateli, w końcu nieraz musieli ze sobą pracować i każda organizacja jakąś rolę w tym pełniła. Przez to był też pewien, że na policję również nie ma co liczyć. Nie zdziwiłby się gdyby był jednym z ostatnich żyjących mundurowych w mieście. Sam pewnie byłby tam na zewnątrz próbując ocalić jak najwięcej ludzi, gdyby nie fakt, iż musiał zadbać o bezpieczeństwo swojej ukochanej.
Kiwnął głową w stronę młodzieńca siedzącego obok jego żony, która widocznie czuła w jego stronę jakąś urazę za to, że uratował jej życie kosztem ich córki. Nie nie, do tego nie wracamy, stanowczo.
- Maksymilian, a ty jak się zwiesz, młodzieńcze? - Zapytał z wyrobionym polskim akcentem, w końcu mieszkał w Polsce od 8 lat.
Zerknął w stronę prawdopodobnego brata chłopaka, który sprawiał wrażenie wojskowego przez swoją postawę i pewnie stawiane, żołnierskie kroki. Nie chciał jednak na razie nikogo obserwować i analizować, przynajmniej nie z neutralnych osób.
Przysiadł obok Faustyny i objął ją opiekuńczo ramieniem.

Maks podszedł do swojej żony i podjął próbę zapoznania się z Krzysztofem.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.01.17 13:56  •  A Zombie zombie Zombie. Empty Re: A Zombie zombie Zombie.
Krzysztof Lisowski

Uśmiech Faustyny wydał mu się niesamowicie sztuczny. Nienormalnie idealny. Jak namalowany wspaniały obraz na spękanym, zniszczonym naczyniu.
Zasmuciła go ta myśl. Tym jeszcze mocniej, gdy zdał sobie sprawę, że nie umie kobiecie pomóc. Jedyne, co w danej sytuacji jest w stanie uczynić, to porozmawiać. Jednak była quasi-celebrytka nie miała ochoty na dyskusje.
- Niedługo... Niedługo wszystko się zmieni. - Niechęć Faustynki nie mogła być wyraźniejsza, mimo to, spróbował choć trochę podnieść ją na duchu.
Wstał, gdy do kobiety podszedł najwyraźniej jej mąż. Uśmiechnął się doń niezbyt szeroko, jednak szczerze i dość ciepło. Wyciągnął rękę na powitanie i uścisnął prawicę policjanta.
- Krzysztof, miło mi poznać. A tam jest mój brat, Piotr. - Przedstawił jeszcze starszą latorośl rodu Lisowskich.
— Prześpij się trochę. Oszczędzaj energię.
Mina mu nieco zrzedła. Odwrócił wzrok, spoglądając na zegarek. Jedyne, co działało w tym całym, odciętym od świata Lidlu - niezbyt duży zegar na najzwyklejsze paluszki, powieszony nad kasami. Jego ciche tykanie od tygodni pomagało Krzyśkowi zachować równowagę psychiczną.
Od kiedy pamięta, jego dni były dobrze zorganizowane. Wstawał codziennie o tej samej porze, wykonywał te same czynności w tych samych godzinach. Miał określone ramy czasowe na śniadanie, zakupy, odrabianie prac domowych, sprzątanie i rozrywkę. Wtedy czuł się najlepiej - gdy wszystko było zaplanowane, a tykanie zegara wyznaczało kolejne punkty na liście do zrobienia. Niemalże jakby całe jego życie było podporządkowane żołnierskiej musztrze, którą w genach przekazała mu rodzina. Szkoda, że nie dorzucili ambicji, samozaparcia i hartu ducha...
Kiedy zaczęła się apokalipsa i rytm jego dnia został zaburzony, zaczął robić się nerwowy. Na szczęście w tym prowizorycznym bunkrze był w stanie jakoś odzyskać spokój oraz stworzyć imitację dawnego porządku. Wszystko dzięki temu jednemu zegarowi.
Tik. Tak. Tik. Tak.
Teraz nie jest pora na sen. Nie powinien spać o tej godzinie.
- Nie będziemy dziś ćwiczyć? - Zapytał brata, patrząc za nim. Spiął się nieco na tak jawne pogwałcenie porządku. Zawsze ćwiczyli o jednej porze. Czemu nagle by mieli tego nie zrobić?
- Dzisiaj się poprawię. - Zapewnił w nadziei, że zmiana planów wynika ze słabych osiągów Krzysztofa. Będzie ćwiczył mocniej niż do tej pory... Z większą werwą.
Nie przejmował się opryskliwością brata. Zawsze taki był, ale Krzysiek i tak wiedział, że Piotr o niego dba i się troszczy. Jedynie taki ma charakter. Trochę wredny, trochę wybuchowy. Dopiero odpuszczenie treningu sprawiło, że młodszy z braci zaczął się martwić.
A może nadzieja umarła nawet u żołnierza? Ale jak to tak... Nie wierzy w wojsko? W swoich traci wiarę?
Wziął głębszy wdech. Będzie dobrze. Musi być.
- Co dzisiaj będziemy ćwiczyć? - Uśmiechnął się szerzej, pytając zanim w ogóle Piotr zareagował. Chowając swoje obawy, stres oraz strach za fasadą dobrze zorganizowanego dnia.
Tak długo, jak utrzyma ten porządek, wszystko będzie dobrze.

------------

- Krzysiek stara się pocieszyć Faustynę.
- Przedstawia się Maksymilianowi.
- Zaburzenia obsesyjno-kompulsyjne Krzysia dają się we znaki i robi się nerwowy, bo Piotr rozbija mu porządek dnia.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.01.17 9:59  •  A Zombie zombie Zombie. Empty Re: A Zombie zombie Zombie.
Janek Wiśniewski

   Tak naprawdę nigdy nie przepadał za Karolem. Lata spędzone w służbie więziennej dały pewien szczególny „dar” szybkiego poznawania się na ludziach. W jego robocie było to niezbędne, w końcu często od odpowiedniej interpretacji zachowania osadzonego zależało zdrowie, a nawet życie. W końcu Zakład Karny w Gdańsku cieszył nie fatalną renomą jednej z największych w kraju mordowni. Wymuszenia, pobicia, łapówkarstwo – tutaj to nikogo nie dziwiło.
   Teraz jego zmysły ostrzegały go przed samozwańczym przywódcą. Chociaż z pozoru sprawiedliwy, surowy na tyle, na ile wymagała tego obecna sytuacja, jednak w wyćwiczonym umyśle Janka wzbudzał niepokój. Może to ten dziwny, metaliczny błysk w oku, który widywał już u największych bandziorów. Może chodziło o dwóch drabów, którzy ciągle towarzyszyli przywódcy, a nikt nigdy nie słyszał, żeby odezwali się chociaż słowem. Jakikolwiek byłby powód obaw, Wiśniewski ufał swojemu instynktowi.
   Dlaczego więc zadawał się z Karolem? Cóż, niewielu wśród ocalałych było mundurowych, a ktoś, kto przepracował w więziennictwie połowę ze swojego trzydziestoośmioletniego życia, był nieocenioną pomocą podczas kontrolowania masy ludzi zamkniętych w ciasnej przestrzeni. Nie bez znaczenia były też warunki fizyczne Janka. Mimo, że już niemłody, zawsze z pełną dyscypliną przestrzegał codziennej porcji ćwiczeń. Wyniósł to jeszcze z dzieciństwa, w końcu pochodził z rodziny marynarzy, wilków morskich z dziada pradziada. Twardych, zaprawionych w każdych warunkach. Janek był twardy. Wszystkie te atrybuty sprawiły, że Karol wyznaczył go na jednego ze strażników.
   Dzisiejszy dyżur Wiśniewski pełnił przy drzwiach. O ile jednak w więzieniu miał poczucie misji, jak wielu młodych ludzi na początku swojej „kariery” zarażony ideą resocjalizacji, to tutaj tak naprawdę współczuł tym ludziom. Wyczuwał również ich niechęć do jego osoby. Co prawda spotykał się już z tym w więzieniu, ale co innego znosić niechętne spojrzenia przestępców, a co innego bogu ducha winnych szarych obywateli. Im dłużej był w ekipie Karola, tym bardziej tęsknił za przyłączeniem się do którejkolwiek z grupek tworzących się w sklepie. Wiedział, że w przypadku jakichkolwiek przewrotów z automatu stanie się tym „złym”, ciemięzcą. Zbyt wiele razy spotkał się z brakiem racjonalnego myślenia wśród rozwścieczonego tłumu, żeby łudzić się, iż ktokolwiek w nerwach kalkuluje, że może te wszystkie ograniczenia są dla wspólnego dobra. Każde zwierzę, zaszczute, zamknięte w klatce gryzie. I prędzej czy później te złe instynktu wezmą górę, a sklep stanie się areną krwawej walki.
   - Czas coś z tym, kurwa, zrobić – Wymamrotał sam do siebie. – W razie jakieś akcji wolałbym być po właściwej stronie.


***************
Janek ze swojego stanowiska przy drzwiach rozgląda się uważnie, starając się ocenić ludzi i dojrzeć potencjalnych sojuszników.


Ostatnio zmieniony przez Loki dnia 17.01.17 15:31, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.01.17 13:07  •  A Zombie zombie Zombie. Empty Re: A Zombie zombie Zombie.
//Jako że nastała drobna podmianka to Fenrir wiadomo waży mniej, w końcu nie posiada mechanicznych protez. 193cm/90 kilogramów.

Spojrzał ponownie po strażnikach zapasów, po czym po innych niezrzeszonych osobach.
Definitywnie trzeba było coś zrobić, w końcu muszą stąd wyjść.
- Krzysztofie, chodź ze mną jeśli możesz, warto sprawdzić pewną rzecz.
Ruszył spokojnym krokiem, obserwując sufit.
- Jak sądzisz, przetransportowali wodę ze zbiornika na dachu do gaszenia pożarów? Może warto się dostać na górę i sprawdzić. - Zapytał zaciekawiony.
Szybka dedukcja jednak jasno pokazała, że jeśli chcą się dostać na dach, to będą musieli wpierw wejść do magazynu, który jest strzeżony przez strażników. Westchnął cicho przez całą sytuację, po czym spojrzał na Lokiego.
Cóż, innego wyjścia nie miał.
- Wybacz, że przeszkadzam. Wiesz może, czy zbiorniki od zraszaczy zostały opróżnione? Jeśli nie, to możemy ich użyć jako dodatkowe zapasy wody, w końcu jest to woda pitna.
Liczył na to, że jego rozmówca będzie na tyle ogarnięty, że nie pobiegnie zaraz z tym do reszty strażników, tylko ewentualnie pomoże im się tam dostać i się tym zająć. Co jak co, ale nie ufał tutaj prawie nikomu, przynajmniej na razie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.01.17 15:31  •  A Zombie zombie Zombie. Empty Re: A Zombie zombie Zombie.
Janek Wiśniewski

Pojawienie się przy drzwiach kogoś, kto próbował w ten czy inny sposób wydostać się na zewnątrz było normą, i zwykle Janek nie przywiązywał do takich zdarzeń większej uwagi. Jego postura, doświadczenie a przede wszystkim wyraźna przynależność do grupy rządzącej potrafiły skutecznie zniechęcić każdego, więc ewentualne konfrontacje kończyły się na głośnym ustękiwaniu na strzegących drzwi, na władzę, na totalitaryzm i w najgorszym wypadku na zniechęcenie do siebie kolejnego mieszkańca supermarketu.
Inaczej sprawa miała się jednak, gdy w Twoją stronę zmierzało dwóch gości, z czego przynajmniej jeden swoją prezencją wzbudzał mimowolny podziw. Idącego obok małolata można było zignorować, ale przy pierwszym z mężczyzn należało mieć się na baczności. Nie znał ich z imion, kojarzył ich jednak z widzenia.
Ręka Janka mimowolnie powędrowała do boku, gdzie w skórzanej pochwie spoczywała jego maczeta. Plusem trzymania z Karolem było to, iż strażnikom pozwalano nosić uzbrojenie. Dotyk chłodnej rękojeści pozwolił Wiśniewskiemu zapanować nad nerwami.
Tymczasem dwójka dotarła do niego.
-  Wybacz, że przeszkadzam. Wiesz może, czy zbiorniki od zraszaczy zostały opróżnione? Jeśli nie, to możemy ich użyć jako dodatkowe zapasy wody, w końcu jest to woda pitna.
Pytanie, które zadał starszy z mężczyzn totalnie zbiło go z tropu. Spodziewał się raczej kolejnych prób wymuszenia przejścia albo fali gniewu, który sfrustrowani ludzie wyładowywali na pilnujących wejścia. Przyzwyczajony do ludzkiej niechęci nie przewidział, że ktoś może zagaić do niego w tak przyjazny sposób.
No właśnie. Ton głosu nieznajomego był w zasadzie sympatyczny, a postawa jego ciała nie zdradzała żadnych niecnych zamiarów.
- W zasadzie co mi szkodzi? – pomyślał Janek – Gość wygląda na kogoś, z kim warto trzymać podczas jakieś zwady.
W tym momencie uświadomił sobie, że przecież drzwi pilnują dwie osoby, a drugi ze strażników, swoją drogą jeden z zauszników Karola, sprawiał wrażenie mocno zainteresowanego wymianą zdań.
- To nie Twój interes – burknął do przybysza Janek, odrobinę niegrzeczniej, niż zamierzał. Szybko więc zreflektował się, pokazując dłonią pokojowy gest i uśmiechając się.  Ahhh gdyby ta rozmowa odbywała się bez zbędnych świadków.

***************
Janek nawiązał kontakt z Krzyśkiem i Maksymilianem (których imion jeszcze wtedy nie znał).
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Off :: Archiwum misji

Strona 1 z 7 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach