Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Strona 1 z 2 1, 2  Next

Go down

Pisanie 25.09.14 19:40  •  Crouching zombie, hidden cure Empty Crouching zombie, hidden cure
Crouching zombie, hidden cure 7ktslFP

MG: Arthur.
Uczestnicy:

Grupa I - zarażeni
* Marcelina
* Taihen Shi
* Blight

Grupa II - zdrowa
* Big Bad Wolf
* Drug Dealer
* Growlithe

Poziom: Średni.
Możliwość śmierci: Raczej brak.
Lokalizacja: Opuszczone wieki temu laboratorium gdzieś na terenach Desperacji.
Cel: Zbadanie laboratorium, odkrycie jego mrocznej tajemnicy, unicestwienie wirusa i przede wszystkim - przetrwanie.

---

Dzień powoli się kończył. Pogoda w Desperacji była jak zwykle paskudna, przy czym tym razem słońce schowało się za nadmiarem ciemnych, ponurych chmur szczelnie pokrywających niebo. Zimny wiatr lizał każdego, kto ubrał się nieodpowiednio i przebywał poza budynkiem. Wyraźnie zbierało się na ulewę, choć ciężko byłoby stwierdzić, skąd tam w górze wzięło się tyle wody. Bezkresna pustynia zdawała się nie mieć ani kropli czegokolwiek mokrego. Jeśli nie liczyć krwi zamordowanych tu i ówdzie stworzeń, czy jakiegoś jadu teściowej ukrywającej się za kamieniem. Zdarzały się tygodnie morderczej suszy i upału lub zimna, a czasami krótkie, ale bardzo silne burze, które brały się znikąd i tam też znikały po chwili.
Wyprawa w taką pogodę raczej nie byłaby rozsądnym pomysłem, jednak krążyły pogłoski o ukrytym pod ziemią skarbie. A skoro pod ziemią, to co za różnica, czym pochmurne sklepienie postanowi obrzucić mniej lub bardziej winnych przechodniów? Plotki mówiły też o klątwie miejsca, w którym ten skarb został ukryty. Niedługo po odkryciu wejścia do podziemnej budowli, wszyscy przebywający wtedy w pobliżu zaczynali chorować i szybko umierać jeden po drugim. Zaniechano wszelkich ekspedycji w tamte rejony, a każdy, kto poszedł tam na własną rękę... już nigdy nie wrócił. Pogłoski odżyły jednak na nowo i tym razem poszukiwano grupy, która zechce wejść do środka i sprawdzić co się dzieje. Wiadomości dotarły nawet do M-3, a każdy zainteresowany mógł uzyskać małą pomoc w wydostaniu się z miasta bez wiedzy Władz.
Wyznaczone zostały wreszcie dwie grupy śmiałków. Przybyć miały w różnych odstępach czasu, zabrać ze sobą odpowiedni sprzęt i zobaczyć, co w ruinach piszczy. Zarówno pierwsza, jak i druga grupa zostały przyprowadzone do wejścia i tam zostawione przed kopcem wysuszonego piachu, z którego tu i ówdzie wystawały gruzy budynku znajdującego się nad włazem odkopanym z ziemi. Schody po kilku metrach nikły w smolistej czerni wieczystego cienia, kryjąc wnętrze tajemniczego kompleksu. Nic tylko radośnie wejść do środka...

---
Zaczyna grupa I. Przybywacie na miejsce i w trójkę wchodzicie do środka, nie czekając na drugą grupę. Potem przybywają "zdrowi" i też w trójkę ładujecie się do laboratoriów. Kolejność pisania osób z poszczególnych grup obojętna.
Odpisy do wieczora 27 września. Najwyżej pominę i przybędziecie spóźnieni.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 26.09.14 19:32  •  Crouching zombie, hidden cure Empty Re: Crouching zombie, hidden cure
Marcelina zwariowała. Oszalała. Nadszedł ten dzień, kiedy spokojnie mogła się zgodzić z obiektywną oceną jej złego zdrowia psychicznego.
Albo po prostu jej się nudziło. Przez ostatnie godziny piła mnóstwo kofeiny, próbując zabić rosnącą tremę - dało to nieporządany efekt. Ekhem... zachowywała się teraz jak na przysłowiowym haju. A teraz żądna wielkich, niebezpiecznych przygód zgodziła się na wyprawę do tajemniczego zakątku opuszczonego laboratorium. Ciemność, ciężka atmosfera, prawdopodobnie igły, lekarstwa i inne szpitalowo-medyczne bzdety, które ta wolała uniknąć. Słyszała o skarbach ukrytych gdzieś w głębi opuszczonej placówce, a wzmianka o panującej tam klątwie również nie umknęła jej czułym uszom. To właśnie ciekawość zmusiły ją do tego kroku, dlatego teraz, starając się przezwyciężyć niepewność, szła dumnie z podniesioną głową i ze schowanymi rękami głęboko w kieszeniach. Gdy w końcu cała gromadka dotarła na miejsce, wzięła ofiarowany przez 'dobrodusznych ludzi' sprzęt i bez słowa weszła do środka. Nawet ciasne szczeliny nie stanowiły dla niej większej przeszkody. Zeskoczyła z wystającej, odłamanej rury, stawiając stopy w kałuży wody. Gdy jej oczy przyzwyczaiły się już do ciemności, zorientowała się, że są w jednym z większych holi. Wysokie ściany, teraz obrastające pleśnią i różnymi podejrzanymi roślinami. Zapach, który przyprawiał wręcz o mdłości. I trochę przerażająca cisza, która była tu jedynym gościem przez ostatnie lata.
- Ej, idziecie? - zapytała w końcu, ograniczając swój głos do szeptu. Nadal nie mogła się przemóc do głośniejszego tonu. A nóż widelec coś zaraz wyskoczy, szczerząc na nich wielkie kły i chcąc pożreć całą trójkę? Teraz musimy trzymać się razem. Cokolwiek się stanie... lub nie stanie... musimy! Bo w kupie siła, każdy to wie.
Zrobiła kilka kroków do przodu, potykając się w końcu o jakiś wystający pręt. Była dość rozkojarzona, przez co nie potrafiła na niczym się skupić. Dlatego upadła na cztery kończyny, by szybko się podnieść z wyraźnym niezadowoleniem. Okej, włączamy latarki... po dość długim oglądaniu sprzętu ze wszystkich stron, w końcu doszła do wniosku, że to coś, co nazywają latarką, włącza się przez jednolity wzór na ekranie dotykowym. Wystarczy przesunąć palcem! I są tu takie bajery, jak miganie, kolor niebieski, czerwony, fioletowy... uuu, pełen wypas!
Wtedy do jej uszu doszedł gwałtowny dźwięk. Jakby szmer, kroki, gdzieś w tamtej ciemności. - A może tam się coś czai? Coś groźnego, niebezpiecznego... coś złego. Bardzo złego. Aragot miał tym razem rację. - Pamiętacie? Klątwa. Mówili coś o klątwie. - powiedziała, kuląc się powoli. -Kurczę, a co, jeśli to prawda? - zaczęła, czując szybsze bicie serca. Włączyła ponownie latarkę i zaświeciła nią w twarz Blighta, a potem skierowała ją na siebie. Scenka jak z taniego horroru, scenka #14, gdzie główny bohater opowiada o nawiedzonym domku w lesie (a potem wszyscy giną) - Dawno, dawno temu... pseudo-s.p.e.c wysłali na zwiady troje ochotników. Mieli oni zbadać niezbadane dotąd, opuszczone zakamarki przeklętego laboratorium, na którym ciążyła przerażająca klątwa... oto i jedno z ostatnich miejsc, w których Bóg zostawił znak! - opowiadała z wielkim entuzjazmem, bardzo wczuwając się w rolę zagorzałego fana creepypast. Wskoczyła na pobliskie wzniesienie z betonu i skuliła się, mrużąc nieufnie oczy na wszelkie ciemne kąty - Klątwa dopadła ich... I wszyscy zginęli.
Cisza.
-A co, jeżeli to zasadzka, a to wszystko jest super tajnym planem s.p.e.c? Wysłali nas tu na pewną śmierć, pewnie wszędzie są ukryte kamery, jedna pod kamieniem, druga gdzieś tam powieszona... a trzecią ma któryś z nas! Znajdujemy się na wielkim polu gry! - złapała się przez to wszystko głowy, kręcąc zaprzeczalnie głową. Boże, s.p.e.c są zdolni do wszystkiego.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 27.09.14 9:10  •  Crouching zombie, hidden cure Empty Re: Crouching zombie, hidden cure
Pieprzyć S.SPEC i ich rozkazy! Pomimo tego, że wyraźnie zabraniali mu tej wyprawy, Ikar nie zamierzał posłuchać. Nie mógł zaprzepaścić szansy eksploracji opuszczonego laboratorium. Szpiedzy przynieśli pogłoski o skarbach, ale również i straszliwej klątwie, grożącej wszystkim śmiałkom, którzy odważyli się wkroczyć w piekielne czeluści. Od razu zwrócili tym jego uwagę, dlatego – po długiej, bezowocnej kłótni, zakończonej absolutnym zakazem – wymknął się dzisiaj, pod osłoną pochmurnej pogody i postanowił na własną rękę odszukać zapomniane przez Boga miejsce. Nie zapomniał o podstawowym i zaawansowanym ekwipunku, który mógłby pomóc mu w przeżyciu. Do plecaka schował oczywistą latarkę, zawsze obecną, podręczną apteczkę, prowiant na kilka dni i cztery fiolki z hartowanego szkła, z różnymi substancjami w środku. W jednej z nich był silnie żrący kwas, na wypadek zablokowanych drzwi, druga działała niczym bomba dymna, trzecia była wypełniona łatwopalnym płynem, a czwarta miała w sobie fluorescencyjną zawartość, która świeciła po odkorkowaniu. Do kabury, przytroczonej do pasa, włożył rewolwer, do którego amunicja znajdowała się w jego kieszeni. Na swój zwykły strój nałożył długi płaszcz przeciwdeszczowy, a twarz zakrył maską przeciwgazową.
Jednak wrodzona ostrożność nie pozwoliła mu na wkroczenie tam tak po prostu. Zahaczył o Desperację i przyłączył się do jednej z grup mających za zadanie dokładne przetrząśnięcie wszelakich zakamarków, w celu odnalezienia ukrytego skarbu. W sumie stanowili ciekawą zgraję grupowych indywidualistów. Rudowłosa kobieta, poważna niczym zapalenie ucha środkowego i dziewczyna z dredami, która swoją ekscytację wylewała na wszystkich wokół. Prychnął. Doprawdy, urocze.
Kiedy dotarli na miejsce, zaskoczyła go bujna roślinność zwisająca ze stropu. Jakieś świecące grzyby żyjące w kompletnym odcięciu od światła zewnętrznego, przeciekające rury, które były odpowiedzialne za kałuże na posadzce. Nie miał ochoty iść przodem, bo wiadomo, że takie dziury często były siedliskiem różnej maści bestii. Wyręczyła go w tym dredowata, która nie mogła widocznie uspokoić się wystarczająco do zachowania ostrożności.
- Tak, idziemy, nie bój się.
Obejrzał się na rudowłosą. Milczała, odkąd się zgrupowali i Blight mimowolnie zaczął zastanawiać się nad jej motywami. Chyba nie należała do ludzi, którzy biegną z wywieszonym językiem za każdą pogłoską o skarbie. Dlaczego więc tutaj przyszła? Nie wiedział.
Wyjął latarkę z plecaka i zaświecił. Dziewczyna z przodu chyba wpadła na ten sam pomysł, bo przejechała mu snopem kolorowego światła prosto po oczach.
- Nie po oczach… - zaczął, po czym umilkł, kiedy usłyszał powstającą właśnie historię grozy klasy Z. Oczywiście, bo S.SPEC było winne wszystkiego. Krowy spadające z nieba i uciekający Bóg, to też ich sprawka, nie?
- Nie sądzę. Nie wierzę w klątwy. Chodźmy dalej.


Ostatnio zmieniony przez Blight dnia 27.09.14 22:42, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 27.09.14 12:12  •  Crouching zombie, hidden cure Empty Re: Crouching zombie, hidden cure
Jedno było pewne: jeśli dwa przeciwległe bieguny się przyciągają, to Growlithe  jest plusem, a zagadki minusem. Owe przyciąganie było na tyle silne, że nawet jeśli białowłosy nie chciał, ciekawość silnymi pchnięciami wyrzucała go naprzód, by koniec końców ruszył się z własnej woli ku tajemnicy, zabierając z domy niewielki plecak z bronią i dodatkowymi pierdołami.
Wsuwał właśnie do buzi ostatni kęs hot doga ukradzionego jakiemuś dzieciakowi, gdy ujrzał cel swojej podróży: więc plotki mogły okazać się prawdą. Teraz tylko pytanie, na ile satysfakcjonującą, ale o odpowiedź Growlithe specjalnie się już nie trudził. Uznawszy, że szybciej odkryje sens pogłosek, rozwiązując zagadkę, a nie gdybając, poprawił tylko ramiączko wżynające się mu  bark i ruszył szybszym krokiem ku kopcowi, do którego od razu się zapakował.
Stanął po przejściu paru stopni. Miał doskonały wzrok, ale nawet on nie był w stanie przeniknąć spojrzeniem przez absolutną czerń. Dźwięk rozpinanego zamka błyskawicznego sygnalizował nerwowe pociągnięcie palców za uchwyt. Prędko odnalazł podłużny kształt rączki latarki i wyciągnął ją z gardła plecaka, który - na nowo zamknięty - trafił z powrotem na plecy Wymordowanego. Włączenie latarki było wyzwaniem równie niesamowitym, co przejście po rozżarzonym węglu na bosaka. Dopiero gdy Growlithe uderzył latarką o wewnętrzną stronę dłoni, ta zamrugała do niego prowokująco, rzucając słaby snop światła na schody. Dopiero wtedy mógł zacząć podróż.

---
@Grow: pardon. Ale nie będę lał wody. Nie dziś.


Ostatnio zmieniony przez Growlithe dnia 27.09.14 13:11, w całości zmieniany 1 raz
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 27.09.14 12:23  •  Crouching zombie, hidden cure Empty Re: Crouching zombie, hidden cure
Nie podobało jej się to. Kolejny raz Kościół wysyłał ją na misję, którą spokojnie mógł wypełnić jeden z inkwizytorów, wszak to oni są szkoleni i wybierani do walki z niewiernymi. Czy coś. Ona powinna najspokojniej w świecie siedzieć w swojej ciepłej celi i czekać aż przywiozą jej kolejną ofiarę do złożenia na ołtarzu. Może było to spowodowane brakami w szeregach, a może faktem, iż obcowanie z ludźmi ze specu było zbyt istotne dla przyszłych losów Kościoła.
Jeszcze tydzień temu Prorok osobiście zaprosił ją do swoich komnat by zlecić jej to zadanie. Siedzieli do późna, dyskutując o wszelkich ewentualnościach, możliwych ochotnikach oraz niebezpieczeństwach grożących Brance wśród ruin. Jej szkolenie wśród miejskiego wojska oraz ponadprzeciętna umiejętność posługiwania się bronią białą zadecydowały. Musiała się spakować i wyruszyć wraz z pozostałymi dwoma członkami eskapady.
I teraz tu tkwiła, okutana w pelerynę, z mieczem przytroczonym do pasa. Specjalnie go oczyściła na drogę pewna, że tym sposobem ostrze prędzej przetnie żywą tkankę. Do tego jeszcze tobołek wręczony jej przez organizatorów, cóż. Nie była zbyt szczęśliwa z tego powodu, ale czy ktoś musiał o tym wiedzieć? Na pewno nie dziewczyna szalejąca z latarką, opowiadająca jakieś niestworzone historie byleby ich trochę nastraszyć. Tym bardziej naukowiec. Czy przysłano go tutaj by je kontrolował? A może przegrał jakiś nieszczęsny zakład? Zmarszczyła zabawnie nos, przyglądając im się jak idą ciemnym korytarzem. Zapewne podążała na końcu, chroniąc tyły i rozmyślając o tym jakie niespodzianki szykują im tutaj miejscy naukowcy. Ech, cóż za banały.


Ostatnio zmieniony przez Taihen Shi dnia 27.09.14 13:54, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 30.09.14 19:17  •  Crouching zombie, hidden cure Empty Re: Crouching zombie, hidden cure
Przechodzenie z dość jasnego otoczenia pustkowi Desperacji w ciemną otchłań zrujnowanego laboratorium sprawiło, że oczy na moment wydawały się aż boleć. Długie, kręte schody w dół skrzypiały i trzeszczały przy każdym kroku, jakby zaraz miały się rozlecieć. Cudem, metal nie przerdzewiał i były całkiem sprawne, jak na swój wiek. Gdzieniegdzie brakowało jednak fragmentów barierki lub jednego stopnia, przez co schodzący mieli wrażenie krótkiego spadania, zanim natrafili na kolejny schodek. Czasem tuż nad głową zwisały niezidentyfikowane rośliny, czasem plątały się pod nogami, czasem można było się pośliznąć przez wilgoć pokrywającą schody. Ostatecznie jednak trafiało się na sam dół pogrążony w smolistym mroku. Patrząc w górę dało się zauważyć odległe, ciemne od chmur niebo i początek schodów szybko ginący w ciemnościach. Pomieszczenie zdawało się jednak świecić tu i ówdzie, choć dość słabo. Dopiero dalej dostrzegalne były zielone i zielononiebieskie cętki bliżej niezidentyfikowanych obiektów. Na pierwszy rzut oka wyglądały trochę jak ślepia ukrywających się w ruinach bestii, ale było ich za dużo i w ogóle się nie ruszały.
Po włączeniu latarek, oczom wszystkich podróżników ukazał się duży hol z wysokim sklepieniem, do którego światło docierało dość słabo. Było na poziomie włazu, zwieszały się z niego słabo świecące rośliny, czasami kapała woda. Na podłodze leżało mnóstwo gruzu, a nawet fragmenty jakiegoś pomnika, który ciężko byłoby teraz rozpoznać. Wszystko porastały kępki krótkiego mchu, świecącego słabo pod wpływem nacisku. Idąc dalej, wchodziło się w krótki korytarz o zaokrąglonym suficie znajdującym się na wysokości nieco ponad dwóch metrów. Porastały go świecące mchy, grzyby i inne dziwne rośliny zdające się odsuwać od przechodniów, byleby tylko nie zostać dotkniętymi przez „plugawych najeźdźców zakłócających ich spokój”. Wyjście ze świecącego korytarza otworzyło drogę do następnego, znacznie dłuższego.



Grupa I


Przejść dało się jednak tylko na jego lewą stronę. Prawą blokowały rośliny zdające się żyć własnym życiem. Poruszały się nieznacznie, a po zbliżeniu do nich – splatały się mocniej, nie chcąc nikogo przepuścić. Wszelkie próby zniszczenia ich skończyłyby się niepowodzeniem. Zielsko oplatało się wokół rąk i nóg tym mocniej, im bardziej chciało się je usunąć. Została więc tylko jedna opcja – pójść tam, gdzie się dało. Do wyboru było dwoje drzwi, lecz jedne z nich były zablokowane od drugiej strony i nie pomogłoby raczej nawet kopanie ich. Ostatecznie wybrane musiały zostać te, które pozostały.
Po wejściu do pomieszczenia, zobaczyć można było gabinet, dawniej zapewne będący jednym z prywatnych pomieszczeń jakiegoś ważniejszego naukowca. Na biurku leżało sporo rozlatujących się kartek, które aż strach było dotknąć. Większość pod wpływem wilgoci straciła swoje wartości przekazywane poprzez napisy, jednak jedna z nich głosiła:

P'yŏngyang, 3. kwietnia 2017r.
Zaprzestańcie badań. Ośrodkowi „Chimera” grozi zalanie i zniszczenie przez tsunami wywołane ostatnimi trzęsieniami ziemi. Podobnie jest z pobliskim „Hadesem”. Niezwłocznie udajcie się do *część listu zachlapana jest w tym miejscu czymś podobnym do zaschniętej krwi*
Obiekty badań zostawcie tak, jak są, nie zabierajcie notatek. Najpóźniej 5. kwietnia kompleks ma zostać opuszczony i zamknięty. Upewnijcie się, że X się nie wydostanie.

*niewyraźny, bardzo rozmazany podpis*

Rdzawe ślady widoczne także były w postaci niewielkich plamek na innych kartkach i biurku. Przeobrażały się w spore ślady na podłodze, prowadzące do drugich drzwi, zasłoniętych przez rośliny i lekko uchylonych. Pnącza wydawały się oplatać coś leżącego za drzwiami, były całe umazane czerwienią.


Grupa II


Przejście istniało w stronę... prawą. Choć słaby, mający nie więcej niż godzinę, zapach poprzedniej grupy wskazywał, że udali się na lewo, droga była zatarasowana przez nieustępliwą roślinność, która rzucała się w kierunku Wilczura, kiedy tylko zbliżył się na metr. Wyciągały swoje świecące, zielonoszare macki w jego kierunku, jakby chciały go złapać, przytulić i już nigdy nie puścić. Wyrażały swoje niezadowolenie ze świecenia po nich latarką.
Korytarz po paru metrach zmieniał się w schodki, ale ciągnął się dalej. Po drodze mijało się liczne drzwi, jednak najczęściej zamknięte na klucz, zablokowane z drugiej strony, przywalone gruzem lub zarośnięte. O wiele łatwiej było iść przed siebie, aż do czegoś w stylu rozwidlenia. Jeden korytarz prowadził w lewo, drugi w prawo. W przód było coś, co kiedyś chyba działało jak ogrody. Chyba, ponieważ teraz były to zaniedbane zarośla świecących roślin, kałuże wody i czegoś ciemnego, lepkiego, prowadzącego gdzieś w chaszcze. Dobiegał stamtąd bardzo cichy i niewyraźny dźwięk podobny do słabego, niknącego już oddechu.
Kamienne, rzeźbione kolumny oplecione żółtawym bluszczem ciągnęły się dość daleko w obie strony, ścieżki, choć dawno nieużywane, nadal dało się odróżnić od trawnika z gęstego, miękkiego mchu świecącego na niebiesko. Tu i ówdzie wyrastały metrowe grzyby, gdzieś z pękniętej rury kapała powoli woda. Zapach i ślady krwi prowadziły nad sporą kałużę, wydającą się być małym oczkiem wodnym. Lśniący pod wpływem nacisku mech pokazywał położenie jakiejś skulonej postaci będącej na skraju życia i śmierci. Ubranie osobnika było poszarpane, z niezliczonych ran ciekła czerwona ciecz. Był jeszcze przytomny, choć miał zamknięte oczy. Dookoła nie było żadnego sprawcy jego stanu.

---
Cóż, Growlithe niestety chwilowo będzie sam, bo Big Bad Wolf i Drug Dealer się nie stawili na i tak przedłużony czas. Póki co, jeszcze mogą dołączyć. Później najwyżej coś wymyślę, jeśli grupa nadal będzie nierówna.
Jednocześnie proszę o jedno – nie wrzucać mi posta typu „pisze się/będzie kiedyśtam/cokolwiek”. Nie uznaję tego i nie rozumiem tego zwyczaju. Albo piszesz, albo nie. Choćby to miały być trzy zdania bez żadnego ładu.
Odpisy do 3 października, godziny 20:00.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 04.10.14 16:54  •  Crouching zombie, hidden cure Empty Re: Crouching zombie, hidden cure
Zignorowała ich uwagi. Wyłączyła swoją latarkę, wpadając na genitalny pomysł - jeśli baterie w ich latarkach się skończą, ona wyskoczy ze swoją, w dodatku w pełni naładowaną! Wtedy okaże się, że jest geniuszem. Będą ją wielbić.~
Szli dość długo, dla niej - za długo. Ona na samym końcu. W pewnym momencie schodzenia po owych schodach, natrafiła na brak w jednym schodku. Pisnęła gwałtownie, myśląc, że spada. Złapała się za serce i przewróciła oczami z wielką ulgą - będzie musiała bardziej uważać. W końcu znaleźli się w sporym holu. Była pod wrażeniem, które ustąpiło miejscu dziwnemu lękowi. Jej oko przybrało odcień żółtawo-fioletowy. Barwa, która od ostatnich paru tygodni prawie nie ustępowała żadnemu innemu kolorowi. Całe życie na przypale. Gładka powierzchnia, przerywana zaledwie parunastoma wystającymi prętami czy luźno porozrzucanymi kamieniami zdawała się być nieskończenie długa... i w końcu stała się nudna. Od podziwiania cudownego sklepienia Marcelina dostała prawie oczopląsu, dlatego drzwi, które wyrosły niemal z podziemi bardzo ją zaciekawiły. Do tego stopnia, że bez głębszych przemyśleń pociągnęła za klamkę pierwszych. Ani drgnęły. Odsunęła się gwałtownie, patrząc niepewnym wzrokiem na dziewczynę, po czym wzrokiem pełnym nadziei przeniosła go prędko na mężczyznę. Wyglądał na człowieka pokroju (szalonego) naukowca. Z pewnością chowa w tych swoich kieszeniach pełno broni, dynamitu, gps-u i innych bzdetów, które przydałyby się Marcelinie jak nic.
Całe szczęście te drugie drzwi były otwarte. Kocica weszła pierwsza, rozglądając się wokół. Mimo panującej tu ciemności odróżniał większość zarysów. Podeszła do stosu kartek, które wyglądały na stare, bardzo stare. Nic z nich nie dało się odczytać. Jedynie jedna z nich pozwoliła się odczytać chociaż w pewnym stopniu - treść zawartych w niej informacji lekko przeraziło Marcelinę. - Chimera... Podrapała się po karku, obserwując kącikiem oka resztę załogi. Ona, rudowłosa kobieta wysłana przez nowy Kościół, naukowiec, który wyrwał się ze szpon s.p.e.c.u i na własną rękę rozpoczął śledztwo i Aragot, który uparcie wpatrywał się w stos kartek.
Wróćmy do rudowłosej kobiety. Marcelina skądś ją znała. Gdy ta rozglądała się, ogoniasta na chwilę wlepiła w nią swój wzrok. Zastrzygła lewym uchem. To ta kapłanka ujarzmiająca kobry o niebywałym talencie tanecznym! Uśmiechnęła się pod nosem - mogła ją uznać za swoją bratnią duszę. Odetchnęła z ulgą, przenosząc wzrok na resztę pomieszczenia. Trzeba go zbadać, pewnie kryje wiele tajemnic. A większość z nich po prostu utonęło.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 05.10.14 15:10  •  Crouching zombie, hidden cure Empty Re: Crouching zombie, hidden cure
Jak on kochał ten cholerny zarząd M-Trójki i ich ciekawość.
"Ej Bigby, słyszałeś o tym porzuconym laboratorium?", "Nie chcesz zarobić?", "Wiemy, że chcesz zbadać tę sprawę". Z tym ostatnim akurat mieli rację. Ciągnęło go do takich opuszczonych labiryntów. Co z tego, że był byle człowiekiem i mógłby się czymś zarazić, czy co gorsza umrzeć. Oczywiście dali mu przeróżne Bond'owe dodatki. Specjalny interfejs zakładany na przedramię, który potrafił rzucać hologram, który był tak swoją drogą interaktywny, potrafił także zapisywać mapę robioną w czasie podróży, no i był niemal niezniszczalny. Do tego jego kochana maska zintegrowana z tym interfejsem. Najdziwniejsze było to, że dawali mu tak cholernie drogi sprzęcik. Materiały, z których to wszystko było wykonane... Jasna cholera. To było ciężkie do zdobycia. Zatem tydzień bardzo długich przygotowań i treningów. Jak posługiwać się tą elektroniką, do tego szybki kurs walki ostrzami i był gotowy. A właśnie. Co do ostrza. Do także niezłe cudeńko. Tzw. High Frequency Blade - w skrócie HF. Ostrze wprawione w drgania, które potrafi przeciąć chyba wszystko.
Czasami wydawało mu się, że jest jakimś cholernym królikiem doświadczalnym, sprawdzającym, czy coś nie zawiedzie w bardzo ciężkich warunkach. Pieprzeni idioci.
Także, jak już mówiłem. Po tygodniu był już gotowy. Z samego rana siadł na swój piękny motocyklo-czołgo-cokolwiek by to nie było i ruszył. Droga była dość długa, na szczęście jego pojazd potrafił wyciągać dość dużo, do tego prawie w ogóle nie odrywał się od ziemi przez swoją wagę. GPS w interfejsie maski pozwolił mu szybko odnaleźć drogę i nie zgubić się przy okazji. Na co mu super moce, kiedy ma wynalazki, no nie? Prawie, jak Batman z tych, jakże fajnych komiksów sprzed tysiąca lat.
Gdy tylko znalazł się blisko punktu zborowego, zaparkował gdzieś obok. Stuknął w boczny panel jednośladowca, a ten rozłożył się, odsłaniając artylerię Złego Wilka. Standardowo wyjął karabin M4A4 z pociskami zapalającymi, którego przewiesił przez ramię. Złapał także za miecz i umieścił go specjalnym pokrowcu, umieszczonym dokładnie na plecach. Tam jego HF ładował swoje baterie. Nałożył maskę na twarz. Warto także dodać, że w kieszeniach kurtki trzymał kiść granatów zapalających, ogłuszających, czy tam hukowych i odłamkowych. Tak na wszelki wypadek.
Uruchomił moduł maskujący motocykla i odszedł w stronę wejścia. Albo był tutaj pierwszy... Albo wszyscy znajdują się już w środku. Myślał, że maj współpracować, a nie.. Iść i bawić się w samobójców. Jak się później okazało.. Ktoś już był w środku. Jego maska dokładnie odznaczała ślady butów. Ich właściciel to mężczyzna.. Albo kobieta z dość sporą stopą.. Ta..
Parę minut później natrafił na kogoś. Tak. To był mężczyzna.
-Myślałem, że mieliście czekać na zewnątrz -powiedział. Jego głos był nieco zmodyfikowany przez to, że miał na twarzy maskę. Brzmiał nieco, jak cyborg. - Przerażające miejsce... No, ale do rzeczy. Co mamy tutaj zrobić? -zapytał się.
-A tak właściwie... To nie miału tu być jeszcze jednej osoby?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 05.10.14 16:31  •  Crouching zombie, hidden cure Empty Re: Crouching zombie, hidden cure
Sama wolała nie włączać latarki do momentu, gdy ta będzie naprawdę potrzebna. Po co? Jeden snop światła zdecydowanie wystarczył by oświetlić cały wąski tunel. No, mniej więcej, wszak cienie rzucane przez idących w grupie towarzyszy zasłaniały odstające kamienie czy inne przeszkody, którymi wysadzana była posadzka. Nie starała się patrzeć pod nogi. Po raz kolejny czuła się niesamowicie natchniona pięknem i głębią tego nietypowego miejsca. Bogowie uwielbiają tego typu lokacje. Mogą w nich czynić co im się żywnie podoba. Uśmiechnęła się półgębkiem, jakby i Ao czaił się gdzieś w szczelinie, bądź siedział na rurze wystającej z sufitu. Nie pomachała, bo nijak się to miało do obrazu poważnej i zadumanej kapłanki.
Wtedy nastały drzwi. No, czy jakoś tak. Widziała jak różowłose stworzenie siłuje się chwilę z drzwiami, zaś naukowiec przyświeca mu, czy tam jej, latarką. Wątpiła by kolejna postać w tym wąskim korytarzu mogłaby się wcisnąć by otworzyć drugie wejście. Jakby na jej życzenie, Marcelina podeszła do nich i nacisnęła klamkę. Otwarte. No tak, za poprzednimi zapewne ktoś się zabarykadował wiele lat temu i zginął od własnej przezorności. Zdarza się. Cicho parsknęła, zaś owe parsknięcie rozniosło się po okolicy niczym szum tryskającej wody. Weszła, jak nie na końcu to druga, niewielką różnicę jej to robiło. Nie chciała się jednak zaklinować w drzwiach z niezbyt barczystym naukowcem i oficjalnym operatorem latarki.
Teraz pora była się rozejrzeć. Nie widziała zbyt wiele, pomieszczenie musiało być nieco bardziej rozległe od tych, do których dostali się wcześniej. Wyciągnęła swoją maszynkę do świecenia i rozejrzała się. Papiery zostały już zaklepane, czemu by się więc nie rozejrzeć po pozostałych blatach, regałach, półkach i szafkach? Tak też zrobiła.
- Moglibyście to przeczytać na głos? Ja spojrzę czy przypadkiem coś ciekawego nie leży tutaj.
I jeśli niczego nie znalazła dopadła drzwi. Palcami przesunęła po rdzawych plamach i przysunęła do nosa. Powąchała. Czy krew powinna już wywietrzeć czy nadal będzie czuła jej charakterystyczny zapach? Mimo wszystko zmarszczyła nos i lekko pchnęła uchylone drzwi. Jeśli rośliny przeszkadzały w przejściu, to złapała za jeden z noży z torby i spróbowała je oczyścić. Chciała się dostać do czerwonego obiektu i go zbadać. Jak najszybciej.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 05.10.14 17:51  •  Crouching zombie, hidden cure Empty Re: Crouching zombie, hidden cure
Narastające uczucie zaciekawienia ogarnęło już całe jego ciało. Zaczynając od mrowienia w gardle, na szybszych, zniecierpliwionych ruchach kończąc. Chciał uspokoić ciekawość jak najszybciej. Kolejne kroki stawiał chętniej, wytężał zmysły, rozglądał się bacznie, na moment nie tracąc czujności. Schodząc w dół nie spodziewał się tylko takich odstępstw od normy. Niby był świadom, że schody mogły mieć już za sobą lata triumfu, ale że w pewnym momencie noga mu wpadnie w wyrwę? Cichy trzask, warknięcie, jakiś stukot i huk drugiej nogi, która w ostatnim momencie twardo uderzyła o następny stopień. Przez tą zabójczą sekundę całe życie przeleciało mu przed oczami, ale nie miał czasu, żeby zastanawiać się nad tym, dlaczego na starość przefarbował się na wściekły róż. Stęknął, w ostatniej chwili chwytając ledwo dychającą latarkę w obie dłonie, bo jej metalowa rączka wyśliznęła mu się z ręki i omal nie upadła na ziemię. Urządzenie zamigotało, zgasło, a potem zapaliło się na nowo, jeszcze słabiej niż przed chwilą. Stan pacjenta był niestabilny, ponieważ przerywał.
Growlithe westchnął niemo, zniechęcony takim obrotem spraw. Skierował zaraz snop światła w stronę nogi, która wesoło dyndała w dziurze, ostrożnie ją wyciągnął, starając się nie naruszyć ani materiału ubrania, ani tym bardziej tego co okrywał. Nawet tak drobne niepowodzenie, ten moment nieostrożności, sprawił, że euforia opadła, ustępując miejsca zirytowaniu. Ledwo stanął ponownie obiema nogami na stabilnym schodku... już prawie się odwrócił, by iść dalej... położył dłoń na poręczy...
- CHOLERA! - warknął, znów tracąc latarkę. To pewne, że był w stanie złapać ją choćby zębami, byleby nie tracić cennego źródła światła. Latarka podskoczyła w powietrze, ale opadła krzywo w jego uścisku. Złapał lewą ręką za jej brzeg, zasłaniając okrąg światła, prawą pod jakimś porąbanym kątem chwycił za rączkę. Od razu odwrócił się i wycelował urządzeniem prosto w oczy nieznajomego, odsłaniając jej przód.
Serce podeszło mu do gardła, brwi ściągnęły się ku sobie, nawet już sięgał po pistolet, umiejscowiony w kaburze po boku paska. Musnął opuszkami chłód metalu, ale nie chwycił ostatecznie po broń. W porę dotarło do niego pytanie mężczyzny, które wydawało się jakby nie na miejscu. Tak samo, jak na miejscu nie było nagłe pojawianie się za Growlithe'em, bez choćby cienia litości, dla jego nadszarpniętych nerwów.
Mruknął lekko, opuszczając rękę i zdejmując snop światła z twarzy Wolf'a. Prawdę mówiąc, wcale nie o czekanie chodziło. Prędzej o fakt, że nie chciał zagadki rozwiązywać z kimś nieznajomym, niepewnym i - jak widać - niezbyt okrzesanym. Przyjrzał się mu jeszcze. Jego posturze, konturom, masce. Ani trochę mu się to nie spodobało. Nic dziwnego, że Jace zjeżył się, jak nagle wystraszony kocur. Każdy wystraszyłby się podobnego monstrum. - Ty mi powiedz, Watsonie - westchnął na nadmiar pytań nieznajomego.
Potem zszedł na dół, nie mając zamiaru czekać ani na odpowiedź towarzysza, ani na jego samego. W dole zaciekawił się na moment pozostałościami po pomniku, podszedł nawet na tyle blisko, na ile był w stanie, oświetlając niektóre kanty. Ruszył się stamtąd dopiero wtedy, gdy wyłapał słaby trop. Podążył nim aż do rozwidlenia, ale na złość wszystkim, skręcił w prawo, nawet na moment nie obdarowując wściekłej roślinności swoim zainteresowaniem. Szedł prędko, bez chwili zawahania, polegając głównie na instynkcie, niewiele na doświadczeniu. Przechodził nad kałużami, omijał dziwne rośliny, rozglądał się na prawo i lewo, północ i południe, rzadko zerkając przez ramię, by sprawdzić, czy zamaskowany straszyciel podąża za nim, czy już dawno postanowił odłączyć się od Wilczura i pójść własną ścieżką.
Dopiero swąd krwi zatrzymał nogi białowłosego. Chłopak rozejrzał się czujnie, zmarszczył lekko nos i skierował dwukolorowe spojrzenie prosto w skuloną postać. Nic nie mówił. Uznał, że nagła cisza, jaka zaległa we wszystkich zakamarkach tego pomieszczenia, to wystarczający sygnał dla rannego.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.10.14 20:44  •  Crouching zombie, hidden cure Empty Re: Crouching zombie, hidden cure
Grupa I


Rozwalające się półki zastawione były książkami w bardzo podobnym stanie. Jeśli dało się odczytać jakiś tytuł, najczęściej zapisany był w języku koreańskim, japońskim lub angielskim, a domyślić się po nich można było wyłącznie naukowych bełkotów na tematy krążące wokół genetyki i chorób. Prawdopodobnie jedynym w miarę ciekawym przedmiotem jaki znalazła Taihen była kamienna tabliczka z wykutym słońcem. Słońcem wyglądającym bardzo prymitywnie i dziecinnie – okrąg z ośmioma kreseczkami odchodzącymi od niego. Na końcu każdego „promyka” kamień miał wyraźne braki, wyszczerbienia, jak gdyby można było coś do niego dołączyć. Tabliczka miała wymiary kwadratu o boku jakichś czterech centymetrów i ważyła raczej niewiele. Wydawała się być nieprzydatna, a leżący obok zeżarty przez rdzę nożyk nie pomagał w określeniu znaczenia znaleziska. Może był to zwykły przedmiot ozdobny, może do czegoś służył. Póki co – nie było to zbytnio wiadome.
Marcelina pod stosem papierów znaleźć mogła jeszcze wyblakłą kartkę ze śladami po zachlapaniu wodą. Duża strona przedstawiała siedzącą chimerę – lwa z ogonem-wężem oplecionym wokół przednich łap, rogami kozła i wielkimi, rozpostartymi, pierzastymi skrzydłami. Tylne łapy wydawały się być kopytami byka, a uszy raczej nie przypominały kocich. Ponad jego głową widniał księżyc na tle ciemnoniebieskiego nieba usianego gwiazdami. Tło stanowiły ciemne chmury. Skałę, na której siedział, pokrywały niezidentyfikowane, wyryte znaki i obrazki. Jednym z nich było prymitywne słońce zawarte na znalezionej przed chwilą tabliczce.
Woń krwi nie była wyraźna, jednakże dało się ją wyczuć. Nie była na tyle stara, by całkowicie stracić zapach – mogła mieć parę godzin. A co do roślin... Te nie były już tak niegrzeczne jak spotkane wcześniej i spokojnie poddawały się cięciu nożem, choć Taihen w pewnym momencie mogła poczuć, jak skóra na wnętrzu lewej dłoni przecinana jest przez ostry kolec. Rana nie była głęboka, lecz wystarczająca, aby popłynęły z niej szkarłatne kropelki. Obiekt owinięty przez pnącza okazał się być kobietą. Wieku martwej niestety istoty nie dało się określić. Wydawała się być młoda, jednak zwierzęce cechy wyraźnie wskazywały na jej pochodzenie rasowe, co mogło zmylić. Z potarganych, pozlepianych krwią kruczoczarnych włosów gdzieniegdzie wystawały czarne pióra, bursztynowe oczy patrzyły bez życia gdzieś na ścianę, długie paznokcie pomalowane na ciemną zieleń zdawały się być pozdzierane, jak gdyby dziewczyna wcześniej jeździła nimi dość mocno po kamiennej posadzce lub ścianie. Zarówno bluzka jak i krótkie spodenki były w wielu miejscach porozdzierane, a w pobliżu zniszczeń widać było najwięcej krwi. Na nogach widniały niezliczone ślady po ugryzieniach jakichś niewielkich szczęk z bardzo ostrymi zębami. Wokół szyi oplatały się resztki rośliny wskazując na najbardziej prawdopodobną przyczynę śmierci. Nie miała przy sobie niczego poza zaplamionym krwią skrawkiem papieru. Poza planem jakiegoś dużego pomieszczenia (rysowanym wyraźnie na szybko, z brakiem zdolności plastycznych i w wielkich skrótach oraz uproszczeniach), byle jakim pismem nabazgrano jeszcze kilka słów.

Wychodząc z gabinetu – korytarzem prosto, trzecie drzwi na prawo. Awaryjne generatory prądu może jeszcze się włączą, ale potrzebuję twojej pomocy. Wysyłam Xavi, bo Lia gdzieś zniknęła. Pewnie znowu czegoś szuka. Ech, przynajmniej ona nie jest niemową...
M.



Grupa II


Pomnik przypominał trochę jakieś zwierzę, a wręcz kilka zwierząt. Stwór siedział na byczym zadzie, jego tylne łapy były kopytami tego zwierzęcia, przednie należały do lwa. Gdzieś po ziemi walało się kamienne cielsko węża, gdzie indziej leżał łeb z charakterystycznym „kapturem” kobry, szczerzący kły i wysuwający swój rozwidlony język. Lwia głowa z połamanymi rogami kozła smętnie przebywała jeszcze dalej, a na niektórych gruzach dało się dostrzec rzeźbienia przypominające trochę pióra na skrzydłach. Całość wydawała się być olbrzymia i za czasów swojej świetności zapewne robiła wielkie wrażenie na każdym, kto przechodził obok. Teraz był tak zniszczony, że nawet w dobrym świetle trzeba by było się długo przyglądać, żeby dostrzec jakiekolwiek szczegóły i piękno.
Coś kapnęło ze sklepienia korytarza na Growlithe’a, gdy tylko się zatrzymał. Mokra, chłodna kropla wylądowała najpierw na czubku jego głowy, następne dwie na nosie. Całe szczęście była to tylko czysta woda, choć kto by się w tym momencie przejmował. Tam umierał człowiek! Albo inne człowiekopodobne coś... Ale umierał! A w sumie kogo to obchodzi? Ważne, że rozchylił na moment powieki i skierował swój wzrok na Wilczura. Nie miał jednego oka, drugie świeciło delikatnym fioletem. Wargi rozchyliły się, jak gdyby osobnik chciał coś powiedzieć, lecz dość szybko je zamknął, jakby miał za mało powietrza lub siły, by wydać z siebie dźwięk. Poruszył lekko głową i zamrugał kilka razy dość powolnie. Miał świadomość zbliżającego się końca, ale dalej walczył ze śmiercią. Musiał być czujny przynajmniej jeszcze przez chwilę.
Nie patrz im w oczy – wyszeptał słabym głosem. Nabrał więcej powietrza, ale zaraz większość wykaszlał, krzywiąc się z bólu. – I nie świeć im po nich. Omijaj... je... najlepiej... – dodał resztkami tchu. Przymknął oczy i znów przekręcił głowę. Spojrzał na tonące w mroku sklepienie. Jego wyprawa nie była warta tego, żeby umrzeć w takich warunkach i w tak głupi sposób, a jednak musiał. I co poradzić na to, że los uwielbiał kopać po tyłku wszystkich dookoła?
Ciszę przerwało coś brzmiącego jak cichy, odbijający się echem chichot połączony z prychaniem. Zaraz po nim tuż przed Growem przebiegło kilka niewielkich istot wydających ten dziwny hałas. Jeden stworek, najwolniejszy, biegnący za całą roześmianą bandą, zagapił się i wpadł prosto na nogi białowłosego. Przewrócił się na plecy, będąc na chwilę zdezorientowanym. Wyglądał trochę jak zwykła małpka z tą różnicą, że jego palce były dużo dłuższe i zakończone ostrymi pazurami, a zęby były idealne do rozrywania ciała. Charakterystyczne były też uszy wielkości otwartej dłoni, zdecydowanie mało proporcjonalne do wielkości małego zwierzaka. Małpka podniosła się, pokręciła szybko głową, poruszyła uszyskami i spojrzała w górę na przybysza. Nie wydawała się jednak specjalnie zainteresowana, bo zaraz popędziła na wszystkich czterech kończynach za resztą gromady, która zniknęła gdzieś w labiryncie roślin. Ranny znów zakaszlał cicho, wypluwając trochę krwi.

---
Okej. Nie daję wam czasu, bo i tak go olejecie. Jak będziecie współpracować w ten sposób, to najwyżej misja potrwa z rok czy półtora, mi to nie robi różnicy. Ale na pewno też będę się lenić z odpisem.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Off :: Archiwum misji

Strona 1 z 2 1, 2  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach