Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 5 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5

Go down

Biała mgła okazała się prześcieradłem; materiałem, który pomimo swojej mętnej barwy jest w stanie przepuszczać obraz przez włosia tkaniny. Tyrell nie widział agresora. Nie widział również Growlithe’a; dźwięk charakterystycznego, zachrypniętego głosu dotknął jednak jego uszu. Osłabiony umysł, bólem, głodem i pragnieniem z opóźnieniem rejestrował te banalne słowa.
  Przez chwilę myślał, że to tylko sen; że ktoś zamknął go na teatralnej scenie i kazał grać swoją rolę. Odcięty od otoczenia, od publiczności. W głowie posiadał tylko wyimaginowany obraz, który przez krótką chwilę zdołał zapamiętać zmęczony umysł.
  Nie mógł być prawdziwy.
  A co jeśli to wszystko czego doświadczył to tylko fatamorgana? Co jeśli zaraz zbudzi się zalany potem w Smoczej Górze. Spoglądanie za okno, a na włościach Desperacji nie dostrzeże nic, poza sennie majaczącą kula słońca?
   To wszystko się nie zdarzyło.
  Nic nie było prawdą.

  Zaswędział go tatuaż na lewym przedramieniu i bardzo mocno powstrzymywał się, aby się po nim nie podrapać. Te proste trzy słowa, owiane chrypa wyczerpania, ale i wewnętrznej nadziei, przebudziły go w dosłownie kilka chwil. Z tego punktu obserwacyjnego ledwie dostrzegał zarys zawalistej sylwetki oponenta. Widział jedynie rozmazany koloryt jego ubrań, przemieszczał się, ale w tej chwili trudno było mu oszacować w którą dokładnie stronę.
  Tyrell po omacku przybliżył się do Growlithe'a w momencie, kiedy rozległ się krzyk kobiety. Zmarznięte dłonie i skóra na kolanach była zastygnięta, poruszał się jak robot, który obawia się autodestrukcji. Wielkolud musiał wrócić do kobiety, która w ostatkach sił próbowała wycofać się w stronę gęstych cierniowych gęstwin. Tak zakładał Tyrell, bo grzęznący dźwięk deptanego gruntu oddalał się, aniżeli przybliżał.
  Nie zdążyła.
  — Czym mam go niby zająć? — szepnął konfidencjonalnie w jego ucho, kiedy tak nachylał się w kierunku albinosa. Czarne pasma opadły aniołowi na oczy, ukrywając zastygły wzrok — teraz wydawał się bardziej ludzki. Gdyby ton głosu chłopaka miał jakąkolwiek barwę, z pewnością byłoby  w nim  czuć wyrzut. — Mamy teraz szansę. Nie musimy w tym grać. Nie znany nawet ceny.
  I choć dłoń zadrżała mu, złapał go za ramię chorej ręki. Palce zacisnęły się na jego ubraniu i nie chciały puścić - mógłby przysiąc, że zdrętwiały mu na dobre.
  — Puść mnie. Błagam. Błagam was! POMOCY! — ostatnie słowa przeniosły się z głośnego szlochu w histeryczny krzyk. — Weźcie go ode mnie!
  Jej zapłakany, burzliwy jazgot wwiercał się coraz głębiej w mózg anioła. Przywarł drugą dłoń do ucha, usiłując zagłuszyć ten głos. Nadaremne. Nie chciał go słyszeć, nie chciał aby w ogóle istniał. Był jednak pewny, że nie zniknie on tak szybko. Będzie budził go każdej nocy. Przypominał o sobie i domagał się zainteresowania.
  Twarz Tyrella pobladła kiedy zatrzymał się przy kolczastym murze. Byli otoczeni. Mgła w tym miejscu opadła i teraz wydawała się unosić na wysokości ich kostek, jednak jak szybko się okazało — tylko tutaj.
  Kolejny płacz, kolejny maniakalny śmiech nieznajomego.
  — Musimy się stąd ulotnić — nacisnął na słowa i spoglądnął na wymordowanego. Oszacował jego obrażenia. Nie były zbyt pozytywne; gorączka musiała powrócić, bo okolice oczu znów oblały się delikatnym karmazynem. Turkusowy wzrok DRUG-Ona na krótką chwilę zatrzymał się na rozmazanej pozostałości po zwierzęcej krwi na ustach, potem obrócił się w kierunku cierni.
  Decyzje. Nie ma słowa ale. Albo coś robisz, albo nie.
  Wśród zawiłego ciernistego muru, piętrzyły się ostre gałęzie. Gdzieś u samego podnóża było odrobinę luzu, co wcale nie napawało optymizmem. Kto wie na ile metrów miała ciągnąć się ta droga?
  — Przecisnę się tedy — stwierdził, wbijając tępy wzrok w busz. Chyba czekał na jakiekolwiek słowa, bo nie poruszył się nawet kiedy chłodny wiatr zawiał w ich głowy.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Dolne i górne powieki miał zaczerwienione jak u rasowego alergika. Ledwo dostrzegał to, co działo się tuż przed jego nosem i nie był to efekt wywołany przez mgłę, bo Growlithe i bez niej z trudem rozpoznawałby odpowiednie kształty. Czuł się koszmarnie.
Jego ciało nie potrafiło podjąć decyzji — czy walczyć dalej na najwyższych obrotach, czy jednak dać sobie spokój, wejść w stan regeneracji. Zmuszony do balansowania między jedną a drugą opcją... było coś gorszego niż brak konkretów? Grow uznał, że nie.
Miał już więc zamiar postawić wszystko na jedną kartę — zrealizować swój plan, nawet jeżeli przypadkiem, wśród mlecznej pary, natknie się na agresora — kiedy poczuł mocny chwyt. W gruncie rzeczy palce nieznajomego nie musiały złapać go zbyt silnie. W obecnym położeniu starczył byle jaki dotyk, aby nadwrażliwe od wyczerpania mięśnie przyjęły go ze zdwojoną siłą. Spomiędzy zaciśniętych zębów przecisnęło się powietrze, tworząc krótki syk niezadowolenia.
„Co mam niby zrobić?”
Nakierował na niego wzrok, zbity z tropu. Skąd miał, u licha, to wiedzieć? To ty tu jesteś jasnowidzem, pomyślał gorzko, mając te słowa na końcu języka; cierpki posmak wyrzutu. Gdyby nie musiał zaciskać szczęk, na pewno by je wykrztusił. Ty masz władzę nad wszystkimi. Nie da rady, żebyś podwinął rękaw i znalazł akapit z defektami tego gościa? Te pytania pojawiły się w jego umyśle nagle; powierzchownie bezsensowne, ale Wilczur z jakichś przyczyn uznał, że miały wartość. Były białymi śladami, które ktoś wydrapał na tablicy. WIEM KIM JESTEŚ.
Marudna twarz mężczyzny przybrała dodatkowych cieni, załamań i zmarszczek, gdy wykrzywiał się na dźwięk absurdów; wybrzmiewały w jego czaszce i były głośniejsze niż słowa wypowiedziane przez czarnowłosego. Grow wpatrywał się w jego usta, ale słyszał tylko — WIEM WSZYSTKO — choć wargi niższego chłopaka nie układały się w takie wyrazy. Musiał wziąć się w garść. Nabrał powietrza do płuc.
Lamenty kobiety nie robiły na nim wrażenia; wyczuwał od niej jednak woń, która kojarzyła mu się z zapachem ich porywaczki. Mogły być rodziną — siostrami lub kuzynkami. W każdym razie kimś na tyle bliskim, aby trzymać się razem. Wydzielać podobny sobie aromat.
Zamierzał to nawet powiedzieć swojemu samarytańskiemu znajomemu, kiedy padła propozycja i — przemieniając się w strzałę — trafiła prosto w trzewia Growlithe'a. Czy miał prawo być zaskoczony? Nie znał go. Spędzili ze sobą parę godzin; wyjętych z kalendarza, wlokących się i mijających tak szybko, że kilka z nich pogubił. Obrazy, jakie napływały falami, były wyjęte z kontekstu; nie dopasował do siebie tych puzzli. A jednak coś nakazywało mu sądzić, że postanowienie czarnowłosego nie współgrało z postawą, jaką demonstrował tam, w jaskini.
Brwi wymordowanego uniosły się, ale tylko o milimetr. Czy jego wybawca, jego chodząca dobroć, która mogła go skrzywdzić, a mimo tego trzymała ręce przy sobie... czy dokładnie ta sama osoba posyłała kogoś innego na śmierć?
Mimo szarpnięcia za żołądek przytaknął i ruszył w ślad za nim, chwiejnym krokiem alkoholika, który próbuje trzymać pion przed szefostwem. Jakie kategorie spełnił, żeby zostać uratowanym? I na jakich zasadach działało to wybawienie?
— Przecisnę się tędy.  
Znajdę inną drogę.
Zawodzenia kobiety narosły; wrzeszczała, a jej wierzgające nogi kopały i wzbijały w górę mokrą od śniegu ziemię. Oprawca, jakby wyjęty z rzeczywistości, wycelował w jej przyszpilone do gleby ramię. Ostra szpada łopaty wbiła się w mięso jak w masło. Krew trysnęła wraz z nową porcją krzyku. Mieli wybitnie mało czasu. Dźwięk tykających sekund podnosił się, jakby ktoś majstrował przy pokrętle głośności.
Grow nie tylko był za duży, aby spróbować przedrzeć się pod plątaniną cierni; był teraz zbyt słaby, aby kucnąć. Miał pewność, że gdyby zmienił pozycję ciała, nie potrafiłby już wrócić do obecnej, wyprostowanej, tak ludzkiej, a to z jakichś trywialnych przyczyn wydawało mu się wersją nie do przyjęcia.
Kazał mu jednak iść obraną przez siebie drogą; jeżeli jego towarzysz był w stanie przedrzeć się pod najeżonym sklepieniem, nie było sensu zbyt długo się zastanawiać. Grow tymczasem skierował się natychmiast w kierunku postawionej nieopodal stodoły — była to pierwsza myśl, jaka z hukiem wpadła mu do umysłu. Czy trafna?

Było dużo krwi. Zaschniętej i tej jeszcze świeżej, topiącej śnieg.
Było dużo ciał. Rozkładających się, ale także takich, które dopiero stygły.
Obręb otoczony wysokimi ścianami cierni — tak gęstymi, że nie sposób przez nie dostrzec, co kryło się wewnątrz okręgu. Wewnątrz areny. Więzienia.
Ponad hulającym wiatrem słychać było skrzypienie drzwi; trzymały się już tylko dolnych zawiasów i raz po raz uderzały o ścianę z głuchym huknięciem. Choć były rozwarte na oścież, niewielu miałoby ochotę wkroczyć do wnętrza starej chaty.
Jeżeli ktokolwiek zapragnął tu wrócić, wrócił do niczego.

WĄTEK ZAKOŃCZONY
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 5 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach