Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Go down

You become responsible, forever, for what you have tamed. [Tyrell | Renard]  Tamed-1488642085
CZAS AKCJI: Jakiś czas temu
MIEJSCE AKCJI: Desperacja

---

Tępy ból promieniujący w skroniach nie był wybrykiem żadnego z zamieszkujących ciało młodzieńców. Paraliżujące uczucie powoli pełzło po całym ciele, obejmując kolejno każdą kość oraz mięsień, jednocześnie wyrywając niezadowolone, choć ciche powarkiwania z obrzękniętego gardła. Zasunięta pod samą szyję bluza dawała śladowe ilości ciepła, choć było to niewiele, patrząc na hulający dookoła wiatr. Chłodny, ostro smagający każdy odsłonięty skrawek ciała.
Dłoń powędrowała ku górze, mocniej naciągając kaptur na głowę i przytrzymując go w miejscu. Młodym przewracało jak papierową torebką... Większość pochowała się, gdzie tylko mogła, chcąc przeczekać wichurę. Najlepiej w miejscach, do których ta nie sięgała. Co odważniejsi parli przed siebie, nie mając zamiaru odpuszczać postawionych dzisiejszego dnia celów. A on? Po prostu zabłądził. W złym miejscu, o złej porze i w złym stanie.
Nie trzeba było się ruszać z miejsca...
Zdajesz sobie sprawę, że zbyt wysoka gorączka prowadzi do śmierci?
Kłótnia chyba również nie polepszy sytuacji.
To przestań szczekać.
Kolejne warknięcie, tym razem Rhetta. Nie osiągnęło jednak zamierzonego efektu, jedynie przepuszczając pulsowanie przez całą czaszkę. Lico wykrzywił lekki grymas, gdy przesuwał dłonią po twarzy. To był jeden z tych nieprzyjemnych stanów, gdy ciało było naprzemiennie atakowane przez zimne dreszcze i napady gorąca. Różnica temperatur jedynie potęgowała rozdrażnienie. Oparł rozpalone czoło na metalowym pręcie wystającym ze ściany w jednym z zaułków. Płynący od niego chłód na kilka krótkich sekund zalał organizm uczuciem ulgi, by po chwili cała mieszanka choroby uderzyła w wychudzone ciało ze zdwojoną siłą. Ogon zadrżał pod materiałem bluzy, ciaśniej oplatając brzuch.
Potrzebne są leki.
Jeszcze jakieś błyskotliwe spostrzeżenia, Sherlocku?
Jesteś dzisiaj wyjątkowo niemiły...
Nie, to choroba osłabia twoją odporność na mnie.
Rozejrzał się dookoła, szukając potencjalnej ofiary. Najgorsze w tym wszystkim było to, że w taką pogodę naprawdę mało kto wychylał nos z kryjówki. Przetarł zaczerwieniony od temperatury policzek, mocniej naciągając kaptur na głowę i wciskając uszy w czaszkę.
Jest, idź.
Tknięty impulsem tym razem nawet nie oponował poleceniu Rhetta, zwyczajnie ruszając w wyznaczonym kierunku. Ofiara znaleziona. Tu jednak nie chodziło o zatopienie kłów w gardle przypadkowego przechodnia, a skąd. Był zbyt słaby nawet na ucieczkę. Wsunął ręce w kieszenie, kryjąc lico w cieniu rzucanym materiał naciągnięty na łeb.
Łup.
Dość delikatnie — jak na osobę, która nie patrzyła przed siebie — wpadł na przypadkowego osobnika, przez dosłownie sekundę mogąc wyłapać zapach jego ubrań.
- Przepraszam - nerwowe mruknięcie człowieka, który akurat spieszył się na spotkanie ze znajomymi lub chciał odwiedzić już mocno podstarzałą babcię. Pomijając, że do tego drugiego przydałoby bardziej eleganckie odzienie. W końcu przy babci nie należy szlajać się w byle potarganych szmatkach.
Nim mężczyzna się obejrzał, Wymordowany już zniknął za zakrętem. Po raz kolejny wcisnął się w jedną z uliczek, tym razem jednak powoli osuwając po ścianie. Wsparł podbródek na przyciągniętym do piersi kolanie, przytykając nadgarstek do ust, by odetchnąć w niego gorącym powietrzem. Dopiero po minięciu kilku dłużących się sekund sięgnął w kieszeń bluzy, wyciągając zeń zwinięty przechodniowi przedmiot. Portfel.
Jednak do niczego się nie nadajesz.
Nie powiedziałeś co mam zabrać!
A po cholerę nam portfel?
Ciężko było nie przyznać mu racji. Pieniądze — zakładając, że jakieś w ogóle tam wciśnięto — nie były potrzebne. Rozglądał się za lekarstwem, czymkolwiek, co mogłoby zaradzić na jego stan. Przytknął chłodne wnętrze dłoni do gorącego czoła, chwilowo zastygając w takiej pozycji. Upchnął też portfel z powrotem do kieszeni bluzy.
Ładnie pachniał.
Ty naprawdę jesteś głupi...
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Od dnia dzisiejszego (08.05) macie tydzień czasu na napisanie posta. Po tym czasie, jeśli post się nie pojawi, przeniosę wątek z powrotem do archiwum.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Spokojne kroki przemierzaly Desperackie piekło. Turkusowy wzrok zawieszony na szarych, zapomnianych, wyjałowionych formacjach sprawiał wrażenie jakby ich właściciel urządzał sobie wycieczkę krajoznawcza wśród lach popiołu.
  Tyrell nie często wykraczał poza Kamienna Wieżę, ale dzisiaj postanowił pozbyć się zgromadzonego, grubego kurzu, na zastygłym ubraniu. Krocząc tak wśród cieni wysokich budynków, które teraz zapełnione były wszelaką maścią wykolejeńców świata, mierzył ich spokojny wzrokiem. Lata spędzone na tych suchych ziemiach nauczyły go, że zawsze trzeba mieć pewność. Pewność, nic więcej. Był dobrym obserwatorem. W tej chwili mógł poczuć się jak rdzenny łowca mar.
  Minął parę budynków. Przechodząc tuż przy nierównych murach Baru 'Przyszłość', zauważył drobny ruch. Był niczym w porównaniu z delikatnym podmuchem wiatru. Całkowicie niedosłyszalny dla niego uszy, całkowicie przeźroczysty. Tyrell zdążył delikatnie obrócić głowę. Udało mu się dojrzeć ukrytą w cieniu twarz skrywaną pod kapturem. Wypłowiałe z emocji tęczówki anioła zatrzymały się na dłoniach nieznajomego, które zwinnie wsunęły się w kieszeń przypadkowego przechodnia. Wydawało mu się, że coś z niej wyciągnął, ale najmniejszy gest zniknął, tak szybko jak sam chłopak. Tyrell zatrzymał się. Jakiś wymordowany w obdartych spodniach uderzył go w ramię kiedy ten stał tak pośrodku drogi wpatrzony w obdarty kąt budynku. Usłyszał jakieś przekleństwo, ale dla niego równie dobrze mógł być to teraz dźwięk przedzierającego się miedzy budynkami wiatru. Prawdą jest, że prawi i sprawiedliwi na tych ziemiach są na wagę złota. Tyrell nie był jednym z nich. Nie miał co do tego złudzeń. Teraz mógł zrobić tylko jedno.
  Kiedy Renard opadł z sił w ślepym zaułku, wśród unoszącej się delikatnej mgły, anioł znalazł go. Mętna para lawirowała za jego ciałem jakby tuż pod jego nogami płonęły ognie piekielne. Czyżby czas na przesłuchanie?
  Anioł postąpił naprzód. Zatrzymał się dopiero kiedy długi cień osłonił ciało chłopaka. Spoglądał na niego z góry z pustym, zagadkowym wyrazem twarzy. Jeśli można byłoby do czegoś porównać jego oblicze, to z pewnością była by to twarz manekina z wystawy. Blada skóra pod oczami, nieruchomy wzrok.
  Przyglądał mu się bardzo długo. W ciszy dął zimny wiatr. Przekroczył dzielący ich niewidzialny mur i kucnął naprzeciw. Nie spuszczał niego stalowego spojrzenia. W jednej chwili przywarł dłoń do jego rozpalonego czoła, nim chłopak zdążył zaprotestować. Był zbyt szybki.
  — Czego potrzebujesz?
  To pytanie przecięło ciszę. Anioł nie wydawał się doszukiwać prawdy. Wzrok opuścił na jego palce, które ukrył w bluzie, najprawdopodobniej z portfelem, który ukradł tamtemu mężczyźnie.  Nie zamierzał go klasyfikować? Odsunął rękę od jego czoła i podniósł się znów górując nad nim wzrostem. Tu nigdy nie obowiązywały żadne zasady i odgórne prawa. Jedyną świętą doktryną było przeżycie. A tocząc powoli wzrokiem po jego bladej skórze, powoli zapełniającej się delikatnymi kroplami potu był pewien, ze właśnie to nim zawładnęło.
  — Wstawaj. To nie jest dobre miejsce.
  Obrócił się w stronę uliczki z której przyszedł. Z pewnością podałby mu rękę, ale ciało zbyt mocno okutane było osobistym uprzedzeniem.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Odgiął plecy w tył, wspierając plecy o ścianę. Smagany wiatrem kaptur co rusz niebezpiecznie zlatywał w tył i tylko trzymające skrawek materiału palce wciąż utrzymywały go na głowie wymordowanego. Westchnął ciężko, jakby cały świat usiadł mu na ramionach, niemal wgniatając w ziemię. Jedno z lisich uszu drgnęło krótko, gdy kilkanaście metrów dalej odziany w gruby, choć podniszczony płaszcz mężczyzna zaczął klepać dłońmi po połach materiału, wyraźnie czegoś szukając.
Potrząsnął łbem, gdy czerwona tęczówka drgnęła jak trzepnięta kijem piłka. Zaraz też cyniczny uśmiech uniósł prawy kącik ust, gdy dwukolorowe spojrzenie osiadło na klnącym na wszystkie strony osobniku.
- Mój pierdolony portfel!
Parsknąłby zapewne, gdyby nie zdrapane gardło, które przeszywało bólem nawet przy drobnych wdechach.
- Ktoś zajebał mi portfel! - mało kto zwracał uwagę na krzykacza, gdy wokoło szalała tak nieprzystępna pogoda. Nie znalazła się ani jedna dobra dusza, nikt, kto pokusiłby się o małą pomóc w odnalezieniu zguby.
Rhett, puść mnie, będziesz niemiły.
Siedź cicho.
Ogon ciaśniej oplótł wychudzone ciało pod materiałem bluzy, gdy mocniejszy podmuch przemknął przez tkaninę, zmuszając opętanego do przymknięcia oczu na krótką chwilę. Szybko jednak rozwarł powieki, z bezpiecznego cienia ściany obserwując wymachującego ramionami, napakowanego alfonsa. Posunął się do zaczepiania niewinnych przechodniów, by każdego opluć wyzwiskiem i ocenić jako potencjalnego złodzieja.
Drgnął dopiero gdy coś zmąciło spokój wokół niego samego. Nie obejrzał się jednak od razu, uznając za zabawniejsze oglądanie wściekłości wyładowywanej na wszystkich dookoła.
- To ty! Ty wzięłaś mój portfel! - zagrzmiało w tle, gdy przypadkowa kobieta została brutalnie chwycona za ramię.
Dopiero chłodna dłoń przywierająca do tkniętego gorączką czoła zaskoczyła Rhetta na tyle, by został pchnięty w tył świadomości, ustępując miejsca towarzyszowi w niedoli.
Kurwa...
Uniósł zszokowane spojrzenie na nieznajomego, przez dłuższą chwilę lustrując niewzruszone lico.
"Czego potrzebujesz?"
Przekrzywił minimalnie głowę na bok, jak szczenię nierozumiejące wypowiedzianego polecenia. Z ulicy dobiegły kolejne przekleństwa, tym razem w akompaniamencie wściekłego, wręcz bulgoczącego warczenia, gdy kolejna zatrzymana osoba okazała się jedynie zwykłym przechodniem, a nie złodziejaszkiem z portfelem.
Na dźwięk polecenia przez czaszkę przetoczył się echem niezadowolony pomruk, brzmieniem przypominający drapieżnego kota podczas polowania. Oczyma wyobraźni widział, jak Rhett mruży ślepia z niezadowoleniem, mając świadomość, że drugi młodzieniec zamieszkujący ciało z pewnością usłucha kucającego naprzeciw obcego.
Myśli stały się czynem, gdy opętany podnosił wyczerpane ciało z ziemi, zmuszając obolałe mięśnie do wysiłku. Przetarłszy oko wierzchem dłoni, ruszył w przód, raz tylko zwracając spojrzenie w stronę szukającego portfela mężczyzny.
Odsłaniasz się, kretynie...
Rhett miał rację, co tylko potwierdził wściekły wzrok natrafiający na z lekka skuloną sylwetkę lisa. Krótka myśl przebiegła przez głowę, gdy — za poleceniem — chwytał nadgarstek idącego przodem chłopaka i szarpnął nim lekko, samemu niemal przywierając do jego piersi. Skrył się za nim niemal całkowicie, wyglądając jedynie kontrolnie przez ramię.
-  Wybacz - mruknął z wyraźną skruchą, a uszy schowane pod kapturem opadły, gdy wcisnął je w czaszkę.
Jak zbrukany szczeniak, żałosne.
Mimo karcących słów nie odszedł ani na milimetr, dostrzegając, że mężczyzna wciąż spoglądał w ich kierunku.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Od dnia 26 sierpnia daję wam tydzień na to, aby tutaj pojawił się post. Jeśli po tym czasie go nie będzie, będę zmuszony wątek przenieść z powrotem do archiwum.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zatrzymał się. Krzyki tłoczące się na drodze piętrzyły się w jego umyśle jak echo odległego snu. Próbował zepchnąć je na dalszy plan, ale one nadal były, gdzieś tam z tyłu jego czaszki przebijające się krótszymi odgłosami. Wyjście na główną drogę nie było dobrym pomysłem, ale było też jedynym, jaki dawał im jakąkolwiek szansę na ucieczkę. Poczuł dotyk: jego oczy wychwyciły lisią postać, która w szybkim tempie schowała się za jego ciałem. Wtedy też spiął się i niemal odsunął, ale tubalny głos rozchodzący się za jego plecami szybko zmusił go do obejrzenia się za siebie.
  Facet wpatrywał się w nich stalowym wzorkiem kogoś, kto gotów był zaszarżować nawet na pielgrzymkę staruszek, aby tylko dopiąć swojego celu. Tyrell wychwycił to w jego oczach aż nazbyt wyraźnie. Wąskie źrenice świdrowały ich w narastającym szaleństwie; błyszczały w szarościach Desperackiego piekła. Niebo zdążyło pociemnieć. Wschodni wiatr przyprowadził ze sobą kłęby tłustych chmur. Ludzie rozstąpili się. Niektórzy postanowili ruszyć swoją drogą, ignorując szaleńca, inni wykorzystywali moment i zaczęli ginąc w kolejnych częściach Apogeum, gdy ten skupił swoje zdziczałe tęczówki na innym obiekcie. Przez chwilę Tyrell miał pewność, że nogi wrosły mu w ziemię, ale kiedy opuścił ukradkiem spojrzenie na swoje bose stopy, one nadal były tak samo blade i brudne jak zawsze. Żadnych stalowych więzów.
  Czarnowłosy obrócił się ponownie w stronę nieznajomego. Dłonie nie wystrzeliły ku niemu, jak mogłoby się wydawać.  Wisiały luźno przy ciele, kciukami niemal muskając kieszeni spodni. Ich spojrzenia się spotkały — nie musiał na to długo czekać. Niebieskie tęczówki anioła wydawały się być zimne jak grób i pomimo iskry która nadawała jego oczom niebieską, żywą barwę, nadal były nieodgadnione. Jakieś nieme pytanie zawisło tuż przed ich twarzami; nie miało być zadane. Odpowiedź ujawniła się sama.
  Gdzieś na tle ciemnego nieba, pomarańczowy ogień przeciął sklepienie, a towarzyszący temu krzyk na moment wprawił w wibracje drobne kamyki u ich stóp.
  — Idź przed siebie. Nie zwalniaj. Kieruj się jego kierunkiem.
  Znajdę was.
  Wtedy odsunął się. I choć nie sprecyzował jakim kierunkiem miał się kierować, wystarczyło, że jego tajemniczy wzrok na krótką chwilę uwiesił się ciemniejącego sklepienia. Zanosiło się na deszcz.
  Czarnowłosy obrócił się na pięcie. Materiał jego bluzy bardzo szybko wyślizgnął się spod palców nieznajomego. Ostatni raz jego tęczówki obdarzyły go niewidocznym ciepłem, a potem został sam. Sam wśród pierwszych, chłodnych kropel deszczu, które upadły na jego okrytą kapturem głowę.
  Kiedy Renard podniósł głowę, mógł wyraźniej przyjrzeć się odznaczającemu światłu. Kierowało się na północ. To był ptak. Ognisty. Jego pomarańczowe płomienne skrzydła zakreślały zgrabny finezyjny ruch. Miał go wyprowadzić i najwidoczniej doskonale zdawał obie z tego sprawę.
  Tyrell zarzucił na głowę kaptur. Wepchnął dłonie do kieszeni idąc prosto na mężczyznę. Musiał odwrócić jego uwagę. Jeśli facet go zaczepi będzie improwizować, jeśli ruszy za tym nieznajomym… cóż tego nawet nie miał w swoim scenariuszu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Obcy mężczyzna wciąż odczuwał wyraźną stratę, co jakiś czas sunąc dłonią po kieszeni, jakby chciał uważać całe zajście za chory zwid. Drobna iskra nadziei podpowiadał, że jeśli jeszcze raz sprawdzi, to z pewnością wyczuje pod palcami portfel z pieniędzmi. Każda próba wywoływała niestety jedynie coraz większą frustrację, wyrywała z jego ust wściekłe warknięcia i napinała mięśnie do granic możliwości. Czuł się obserwowany jak cholerne żyjątko za szybą terrarium. Coraz częściej jednak udawało mu się określić kierunek, skąd obłapiało go to denerwujące uczucie, toteż nie wahał się przed postawieniem pierwszego, orientacyjnego kroku w kierunku stojącej w zaułku dójki. Zatrzymał go głośny grzmot, zwracając twarz ku niebu.
Może zrezygnuje z portfela, gdy zobaczy taką pogodę?
Wolne żarty.
O ile było to możliwe, Renard bardziej skulił się w sobie, żałując, że od samego początku nie słuchał zaleceń i postanowił szarpnąć się na własny pomysł.
"Idź przed siebie. Nie zwalniaj. Kieruj się jego kierunkiem."
Jedno z uszu na krótką chwilę odlepiło się od jasnych kosmyków, by dokładniej wyłapać słowa rzucone między nich. Z początku nie zrozumiał ani skrawka wypowiedzi, a serce tym bardziej zakołatało w panice, gdy nieznajomy postanowił się odsunąć i ruszyć we własnym kierunku. Mocniej naciągnął materiał kaptura, spoglądając na bruneta z niejakim żalem w dwubarwnych tęczówkach. Dopiero jasna smuga na niebie zmusiła go do uniesienia oczu, skupiając wzrok na ognistym ptaku. Dopiero wtedy zrozumienie uderzyło w tył czaszki jak cegła spadająca z dziesiątego piętra.
Zawsze wiedziałem, że masz problem z kojarzeniem.
Mogłeś pomóc...
Fakt, ale tak przynajmniej czegoś się nauczysz.
Odczekał jeszcze chwilę, nim nie ruszył w kierunku północy, spojrzeniem co jakiś czas wracając do ognistego punktu, tak dla pewności. Deszcz przez te wybitnie krótkie minuty nabrał znacznie na sile, ograniczając pole widzenia każdego, kto wychylił nosa spoza własnej kryjówki.
Mimo podobnej przeszkody i przemokniętych ubrań główny agresor wciąż stał zgarbiony w tym samym miejscu. Dostrzegłszy ruch w zaułku, chciał od razu wystrzelić jak kamyk z procy, byleby tylko wziąć odwet za skradziony portfel. Coś jednak wstrzymało go w miejscu, nakazując dokładnie przyjrzeć się zaistniałej sytuacji. Każda z osób poszła w innym kierunku, co jedynie bardziej wybiło go z rytmu. Naraz poczuł się głupszy o kilkanaście potrzebnych do życia procent, marszcząc przy tym mocno brwi. Instynkt podpowiadał, żeby wgnieść w ziemię tego osobnika, który wyszedł ku niemu samemu. Niewidoczna siła szarpnęła go jednak w całkiem odwrotną stronę, kładąc rozwścieczone ślepia na czmychającym za zakrętem lisem.
- Hej, ty!
Nawet nie wiedział, kiedy bulgoczący krzyk wydobył mu się z gardła, a kończyny ruszyły za wymordowanym. Z początku w miarę spokojnym krokiem, jednak z czasem przyspieszył do łomoczącego truchtu.
Drobne przekleństwo rozbrzmiało w umyśle lisa, a dobra rada kumpla z głowy sugerowała przyspieszenie. Tym razem nie miał zamiaru robić niczego po swojemu, z góry przewidując marne skutki. Ruszył biegiem wzdłuż budynków, rozglądając się za czymkolwiek, co pomogłoby w ucieczce. Majaczące na jednej ze ścian schody przeciwpożarowe, mimo iż wcale nie zachęcały zardzewiałymi częściami, okazały się jedną z niewielu dróg. Zaryzykował, wskakując nań z pomocą kupy gruzu i mając nadzieję, że wściekły mężczyzna nie sięgnie zawieszonej wysoko barierki.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Tu pojawi się post.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wątek przenoszę do archiwum z braku aktywności prowadzenia lub zakończenia.
W razie czego pisać do mnie na PW, jeśli będziecie chcieli go wznowić.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach