Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Strona 1 z 9 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Next

Go down

UCZESTNIK: Ailen.
MG: Growlithe.
LOKACJA: nieznana.
STAN POSTACI: nieznany.
EKWIPUNEK: brak. Posiada tylko to,
co znajdzie/ukradnie.

-------


ZNASZ TO UCZUCIE.

WSZYSCY JE ZNAMY.


Jeszcze wczoraj wszystko biegło normalnym rytmem. Twoim zdaniem pewnie nie tyle „biegło” co „ślimaczyło się” pod górkę, ciągnąc jak wół wóz pełen głazów, a każdy z głazów w ramach prezentu już na starcie wycieczki otrzymał kolczugę i ołowianką czapkę. Bywało nudno. Trochę to problematyczne.

Jeszcze wczoraj byłeś n o r m a l n y m nastolatkiem. Gdy chodziłeś boso po mieszkaniu zdarzało ci się nagle przystanąć i nasunąć palce jednej stopy na drugą, bo to taki odruch; budziłeś się, by wstać do szkoły; jadłeś śniadanie albo go nie jadłeś; chodziłeś na treningi piłki nożnej; miałeś swoje ulubione danie; twoja matka próbowała rozmawiać z tobą na temat dorastania, więc się irytowałeś; oglądałeś się za ludźmi, którzy wywołali w twojej klatce piersiowej ścisk.

Wiesz.

To jest całkiem podobne. „To”. To dziwne uczucie, które próbuje cię ocucić, jak lodowata ręka uderzająca w twój rozgrzany policzek. To też wywołuje u ciebie taki ścisk. Jakby ktoś chwycił cię za gardło, wbijając kciuk w Jabłko Adama. Powoli, bardzo niechętnie, zaczynasz wracać do życia. Wiesz jak to jest. Każdy wie. Nie wszyscy chcą, ale wie każdy bez wyjątku. Leżysz w łóżku. Czujesz ciepło kołdry, miękkość poduszki, czujesz znajomy zapach, wiesz, że nad twoją głową jest półka z pucharem, który wygrałeś razem z drużyną niecały rok temu. Wiesz, że drzwi do pokoju są po prawej stronie, a po lewej, obok łóżka, jest szafka nocna z elektronicznym zegarem. Jest godzina 3:42. Godzina świeci się na żółto. Wszystko jest znajome. Normalne, racja?

Wtedy słyszysz coś, co ponad tą „normalnością” się wybija. Jakiś dziwny huk. Nie pasuje ci to. A potem kroki. To cię od razu budzi. Odczekujesz chwilę, ale nie słychać nic poza tym. Może tylko ci się wydawało? W końcu umysł nadal jest trochę przyćmiony, a Morfeusz trzyma mocno. Chcesz iść dalej spać, ale znów słyszysz kroki. Cichnące. Ktoś był obok twoich drzwi. Nasłuchiwał, gdy ty próbowałeś się ocknąć, zacząć kojarzyć fakty. Wyskakujesz z łóżka i na palcach masz zamiar wyjść z pokoju. Ledwo jednak uchyliłeś drzwi, a poraziła cię jasność. Słyszałeś, że coś się dzieje w pokoju obok, u rodziców. Potrzebowałeś chwili, by przyzwyczaić oczy, a potem ujrzałeś w świetle holu czerwoną wstęgę krzywych stóp, która brudziła dywan.

Poczułeś, że się dusisz. To było silniejsze od ciebie. Zachowałeś się jak mała dziewczynka. Zamiast zobaczyć co się dzieje, zwiałeś pod kołdrę. Ale to naturalne. Ludzie uciekają do miejsc, w których czuli się n o r m a l n i e, w których było im dobrze. Kładziesz się przerażony, bo słyszysz kroki, ale tym razem towarzyszy im odgłos ciągnięcia czegoś ciężkiego po podłodze.

Bardzo mocno zaciskasz powieki, choć chcesz udawać, że śpisz. Co zrobić? Spojrzeć? Przecież to głupie. Po co w ogóle się nad tym zastanawiasz? Pewnie rodzice się obudzili, może coś przenoszą. Może to prezent na święta? Coś dużego. Tak. Z pewnością. Czujesz się trochę lepiej, ale kroki nagle cichną, a tobą wstrząsa dreszcz. Wiesz, że ktoś jest za drzwiami. Czeka. Patrzy się w drzwi, jakby mógł przez nie przeniknąć. Ty też czekasz, dusząc się z niecierpliwości i irracjonalnego strachu.

W końcu słyszysz cichutkie, ledwo wychwytywane skrzypnięcie. Światło na holu już się nie pali. Nie otworzyłeś oczu, ale wiedziałbyś, gdyby tak było – blask padłby na powieki. Serce wali ci tak głośno, zbyt głośno, by tego nie usłyszeć. Wszędzie jest czarno, ciemno. I w tej ciemności znów coś ciągnięto. Nie wiedziałeś, że „to” przyprowadziło twoją matkę. Oparło ją o krzesło niedaleko twojego łóżka, twarzą do ciebie. Szeroko otwarte oczy wpatrywały się w twoją skrytą pod kołdrą sylwetkę, gdy „to” poszło po ojca. Przeciągnęło go po podłodze i usadziło obok matki. Poprawiło głowę, by również na ciebie patrzył.

Nie żyli.
Wiedziałeś o tym.
Doświadczyłeś tego pierwszy raz, ale to uczucie było znane.

Patrzyli na ciebie, ale nie to wprawiało cię w największy strach. Słyszałeś skrzypnięcie deski. Słyszałeś kroki, gdzieś obok siebie. Leżałeś. Miałeś zamknięte oczy. Pokój był mały i ciemny. „To” stało obok twojego łóżka. Patrzyło się na ciebie. Czekało, aż się obudzisz. To już trzy godziny, od kiedy w bezruchu udawałeś, że śpisz. Byłeś przerażony, nie chciałeś się budzić.

W końcu wiedziałeś, że jeśli otworzysz oczy...

Wiedziałeś, że jeśli to zrobisz...





















Godzina 3:42.
Ailen poczuł, jak świadomość w niego uderza.
Krzyknął, ale tak naprawdę nic nie wyrwało się z jego gardła. Otępienie pulsowało mu w skroniach, a z sekundy na sekundę powracało przekonanie, że coś jest nie tak, że coś nie jest normalne. Nie tak, jak do tego przywykł. Wiedziony instynktem próbował się poruszyć, ale szybko zrozumiał, że to nie ma sensu.
Coś go mrowiło.
Przed oczami widział jeszcze wyskubaną ze skóry twarz o oczach tak czarnych, jakby były to lufy pistoletu, w które zajrzał wiedząc, że ktoś po drugiej stronie pociągnie za spust. Że będą to tunele, które zaprowadzą go do samej śmierci. Ale w rzeczywistości ciemność okazała się efektem aksamitnej chusty, która przysłaniała mu oczy, napierając bardzo delikatnie, wręcz z czułością, na gałki, gdy tylko spróbował uchylić powieki. Czerń. Idealna i niezmącona. Z wzroku nie mógł korzystać.
Uszy wyłapywały zaś kompletną ciszę, jakby umiejscowiono go pośrodku pustki absolutnej, pozostawiając sam na sam ze swoimi myślami, snami i koszmarami. Ale czuł coś. Kwaśny odór, przemieszany ze smrodem zgniłych owoców i spalonej gumy.
Coś go mrowiło, szczególnie w podniebieniu i gardle.
Dokładnie tak, jakby przypominało mu, że w pewnych momentach trzeba krzyczeć. Co może być bardziej ludzkiego od wyrażenia strachu?

Dziewczyna się zaśmiała. Był to tak chrapliwy dźwięk, że po Ailenie przebiegł dreszcz – obrzydzenia, strachu albo i jednego, i drugiego. Zdał sobie więc sprawę, że ktoś tu był. Wpatrywał się w niego, stał lub siedział bardzo blisko, bo woń była niemożliwa do zniesienia. Mdliła wręcz. Mrowienie zaś było coraz bardziej wyczuwalne – dotykało wnętrze jego policzków, podniebienia, łaskotało w język, który co chwila się poruszał, chcąc pozbyć się tego nieprzyjemnego uczucia, czasami to mrowienie dotykało też gardła, zmuszając do przełknięcia (niekiedy się trochę cofało, ale nieczęsto).
Jestem ciekawa ─ odezwała się dziewczyna, brzmiąc jak dźwięk rysowania paznokciem po kieliszku. ─ Czy zrobiono ci to samo, co mnie. Jak myślisz? ─ Słodka. Jej ton próbował być słodki. Czuć było jednak cień pogardy, sarkastyczną nutę, która niejednego by zdenerwowała.
Nie było sensu się wyrywać – Kurt szybko mógł zrozumieć, że jego nogi od kostek, aż po miejsce pod kolanami, ciasno obwiązane były sznurem (lub czymś równie solidnym). Nadgarstki zaś przymocowane były tuż nad jego głową do rury lub innej, zimnej, wąskiej rzeczy – może ramy?
Coś zaszurało. Sullivan poczuł na swoim ramieniu czyiś dotyk. Był lodowaty, jakby tknęła go sama śmierć.
Tylko nie krzycz ─ szepnęła mu na ucho, szorstkimi, spękanymi wargami dotykając jego płatka. ─ Nie chcesz, by stała ci się krzywda, prawda? Ja również nie chcę krzywdy.
A potem poczuł, jak przysuwa się jeszcze bliżej. Towarzyszył jej silniejszy odruch potu, krwi i fekaliów (teraz był tego pewien, umysł wracał do pełnej trzeźwości). Jej nieświeży oddech opadł ciepłem na jego zaklejone taśmą wargi. To wyjaśniało, dlaczego wcześniej chciał wrzasnąć, a nie mógł. Zimne, bardzo cienkie usta (tak cienkie, że równie dobrze mogła ich nie mieć) szurnęły po jego zabliźnionym policzku, a potem mógł poczuć, jak lekko wbija w niego swoje zęby.
Nie ruszaj się! ─ syknęła z naganą, raz jeszcze powtarzając czynność. Złapała w końcu za taśmę i szarpnęła mocno głową, do połowy zrywając ją z jego ust. Od razu poczuł, jak coś wypada z jego buzi. Dziewczyna odsunęła się trochę. ─ Dobrze. Wypluj je wszystkie. Co do jednego! ─ Zachichotała, patrząc, jak wypluwa kolejne ruchliwe, czarne stworzonka; pająki spadały na jego ubranie lub lodowatą podłogę i szukały schronienia. Było też kilka, które długimi, cienkimi nogami wysunęły się spomiędzy warg wymordowanego i zaczęły szaleńczy bieg po jego twarzy, ku włosom, ku kołnierzowi koszulki. Tylko niektóre nie ruszyły się z miejsca. Najwidoczniej Ailen w czasie „drzemki” używał mimowolnie zębów.
Och, byli dla ciebie pobłażliwi. Mnie dali jadowite.

                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Normalność.
Wierzył, że każdy miał swoją. Prywatną, osobistą… jednak nigdy stałą. Do wszystkich rzeczy można się przyzwyczaić, jakkolwiek przerażające lub po prostu inne nie wydawałyby się na samym stracie. Kurt miał i swoją. Nastą czy dziesiątą… pierwsza poszła w zapomnienie już w okresie wczesnego dzieciństwa, kiedy musiał przyzwyczaić się do nowego otoczenia, jakim było przedszkole. Ostatnią wiązał z ciemnościami siedziby i ochrypłymi śmiechami weteranów z żółtymi chustami, którzy umilali sobie paskudny czas grą w pokera, stawiając za wygraną marne śmierci, jakie zgarnęli po drodze do „domu”. Wilgotny, stęchły odór wydrążonych tuneli i zobowiązania trzymające go w pionie były dla niego najbliższe i najmniej odbiegały od normalności.
A jednak na chwilę o tym zapomniał.
Był w swoim pokoju. Przecież potrafił rozróżnić pomieszczenie, w którym wychowywał się od najmłodszych lat, nawet, jeśli odbiegało paroma szczegółami od tego widzianego ponad dwanaście dekad temu. Poduszka była tak samo miękka, kołdra tak samo ciepła, a bezpieczeństwo, na które nie zwykł zwracać w uprzednim czasie uwagi, teraz wydało mu się wręcz kluczowym przewodnikiem po tak przyjemnych okolicznościach. Nie czuł zagrożenia… nigdy go nie czuł, gdy był w swoim domu.
Huk.
Coś było inaczej.
Kroki.
Coś wybijało się od normy, by za chwilę nie tylko co go zaniepokoić, a porządnie wystraszyć. Z jakiegoś powodu strach, który go ogarnął wydał mu się czymś na tyle nieznanym, że wprowadził go w akt paniki. Uciekł. Zawsze uciekał. Nie przez okno, nie przez drzwi. Uciekł do otoczki bezpieczeństwa, którą dawało mu schowanie głowy pod kołdrę. Głupi pomysł, ale przecież się nad tym nawet nie zastanawiał.
Zamknąć lekko oczy, oddychać spokojnie.
Nie wychodziło mu absolutnie nic.
Wyobrażał sobie jak szuranie okupione jest krwawymi śladami ciągnącymi się od sypialni rodziców, po jego cały pokój, by spocząć na źródle w postaci dwójki nieżywych, tak bliskich mu osób, siedzących obok. Nie widział w tej sytuacji nic nierzeczywistego. Czuł, że to się dzieje. Doskonale słyszał stukot swojego serca, czuł zimny pot spływający po plecach, mdły odór krwi i pokusę, by otworzyć oczy.
Dotrwał trzech godzin.

Poruszył się gwałtowanie, a przynajmniej próbował, obracając niespokojnie głowę na wszystkie strony. Chciał dojrzeć cokolwiek znad gęstej czerni, przeplatanej przez obskubaną twarzą bez oczu. To był sen. Dopiero teraz zaczęło to do niego dochodzić, gdy zorientował się, że faktycznie ten koszmarny obraz każe mu oglądać tylko i wyłącznie wyobraźnia. Niestety rzeczywistość również nie zrezygnowała z płatania mu figli.
Nic nie widział. Nie dlatego, że było tak ciemno… czuł na głowie materiał, ale nie potrafił zastanawiać się nad tym dłużej, niż kilka sekund, bo powolnie przywracające zmysły, kazały mu zwracać uwagę na inne rzeczy.
Śmierdziało.
I to paskudnie. Kurt natychmiast zmarszczył nos, nie przestając się wyrywać. Jak mógł być teraz spokojny? Nie wiedział co się dzieje. Nie miał czasu, żeby to rozważyć na spokojnie. Wolał i myśleć, i się rzucać. Gdyby mógł, to pewnie by też warczał, piszczał, krzyczał, wył…
Śmiech.
Przestał się wyrywać, rozumiejąc, że nie był sam. Pomiędzy niespokojnymi świstami własnego powietrza, usłyszał obrzydliwy, zachrypiały głos, który, gdyby nie taśma na pysku, wygiąłby mu twarz w zniesmaczonym grymasie. Suchy dźwięk dziewczyny (?) sprawiał, że Ailen sam miał ochotę się czegoś napić. Niemożliwie mrowiło go w gardle.
Co się dzieje… co się kurwa dzieje…
Fałszywy głos nieznajomej nie potrafił wzbudzić w Kurcie tyle złości, co samego przerażenia. Ona nie wydawała się zakneblowana, pozbawiona ruchu czy choćby możliwości widzenia. Może to ona była jego oprawcą?
O b r z y d l i w e.
Za blisko.
Szarpnął się gwałtowanie niemal natychmiast kojarząc sobie twarz dziewczyny z tą, którą widział przed chwilą we śnie, nawet jeśli wiedział, że to głupie. Nie chciał, żeby przypadkiem go pogryzła.
„Nie ruszaj się!”
To ty się odsuń!
Dopiero po czasie zorientował się, że o dziwo… pomogła mu.
Kaszlnął i nagle magicznym sposobem odechciało mu się pić… lub cokolwiek przełykać.
Splunął kilka razy, najpewniej wielokrotnie zostawiając sobie strużkę śliny na brodzie, przyozdobioną łańcuchem zmiażdżonych kończyn czy tułów pajęczaków. W końcu miał okazję wydać z siebie dźwięk, choć poza zduszonym jękiem, wolał nie rozdziawiać buzi, bo jeszcze te cholerstwa postanowią wrócić. Momentalnie poczuł jak śniadanie (przypuszczając, że jakiekolwiek było) podeszło mu do gardła. Machnął w przerażeniu łbem, nie przestając spluwać, byleby tylko zrzucić z siebie choć część uparcie łaskoczących go nóżek. Nie żeby bał się pająków… ale perspektywa posiadania takiej hordy w buzi nawet jego potrafiła przyprawić o mdłości.
- Kto ty? – wyskrzeczał dosyć niezrozumiale, najwyraźniej czując obrzydzenie przy każdym poruszeniu językiem. O h y d a. Sam nie usłyszał jak chropowato brzmiał jego własny dźwięk. – Gdzie ja, do cholery, jestem? – podstawowe pytania, które zawsze zadaje ofiara w tandetnych filmach typu horror. Wkurzające. Moment. Zaczynał mieć powody, by przypuszczać, że to nie ta baba go tu więzi.
- Kto ci dał jadowite?
No, niestety nie zauważył dobroci swoich oprawców, mdląc się na samą myśl, że miał w ustach jakieś robactwo. Poniekąd nawet się cieszył, że tego nie widział… choć mimo wszystko znów się szarpnął. Niech ta taśma przynajmniej całkowicie odklei mu się od buzi. Chusta odrobinę się zsunie. Liny poluzują.
Cokolwiek!
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

MISTRZ GRY.
No wiesz? ─ prychnęła, nieświadoma, jak wiele chrypy wdało się w tej jeden dźwięk. ─ Mógłbyś okazać choć trochę wdzięczności. Musiałam dotykać twojego ohydnego pyska, żeby otworzyć ci gębę. I że niby tylko po to, żebyś robił przesłuchanie? Twoje-
Urwała. Ailen nie mógł tego zobaczyć, ale najprawdopodobniej się skuliła, bo jej ramię wbiło się w niego nieco niżej niż poprzednim razem. Zapanowała cisza, przerywana co jakiś czas świszczącym oddechem postaci obok, gdy nerwowo wypuszczała powietrze, a potem brała głęboki wdech, nieświadoma, że robi sporadyczny, acz wyraźny hałas. Czuły słuch Kurta mógł wyczuć ciche stuknięcie. Potem rozległa się pauza.
Następne stuknięcie. Pauza. Stuknięcie. Pauza. Czas mijał, dziewczyna – lub kobieta – obok wstrzymała dech na dobre, zaciskając zęby na wardze. Po minucie czy dwóch znów rozległo się stuknięcie (było już bardzo blisko). Po kolejne pauzie stało się cichsze. I tak aż do momentu, gdy dźwięk przestał do nich docierać, a nieznajoma znów wróciła do łask, odnawiając wszystkie funkcje życiowe.
To przez ciebie ─ syknęła, nie kryjąc swojego zirytowania. ─ Zachowujesz się jak gówniarz. Pewnie dopiero co cię wyskubali z miasta, co? ─ Mógł poczuć, jak mierzy go analitycznym spojrzeniem. ─ Widać, że nic o życiu nie wiesz!
Jej głos był niski, zachrypły i cichy; bardziej szemrała, niż mówiła. A jednak robiła to z pewną dozą mocy, której brakowało niektórym dyrygentom. Może zniżyła ton do szeptu, ale był to szept dobitny i twardy.
Nie mów tak głośno, gdy nie masz pewności, kto cię może usłyszeć. Jesteś Chris, racja?
Ostatnie pytanie wyrzuciła z siebie z jeszcze większą niechęcią, wręcz pretensją.
Dobra, nie ruszaj się, chociaż wyświadczyłabym ci przysługę, gdybym tego nie zrobiła.
Znów nasilony odór potu, zgniłych owoców, przypalonego mięsa – towarzyszył każdemu jej ruchowi, gdy przechylała ku niemu głowę, gdy zaciskała zęby (jej oddech mieszał w sobie znajomy już mu zapach, z dodatkowym fetorem – może to faktycznie były fekalia), gdy szarpnęła zdecydowanym ruchem. Poczuł, jak mocno zaciśnięta chusta napiera na jego nos, a potem – przy kolejnym szarpnięciu – zsuwa się na usta, z których spłynęła na szyję, umożliwiając mu otworzenie oczu, obejrzenie pleneru. Pleneru, który okazał się kwadratowym, niezbyt wysokim pomieszczeniem. Ściany były zimne, kamienne, z zieloną pleśnią przylegającą do chłodnej powierzchni. Sufitu nie było widać – wszędzie panował mrok praktycznie absolutny. Jedynym źródłem światła było to, które przebijało się z korytarza przez oszklony kwadrat w drzwiach, ale to nadal za mało, by móc dostrzec szczegóły, choć Kurt mógł być pewien, że przy drzwiach jest jakaś skrzynka. Okno było na tyle niewielkich rozmiarów, a szkło grube i zniekształcone przez dziwne wzorki, że blask był raczej mdły i niezbyt pożyteczny.
Pozwolił jednak na dostrzeżenie twarzy towarzyszki. Przerzedzone czarne włosy, których liczbę mógł spokojnie policzyć i zakwalifikować do dwucyfrowych, poszarzała, pociągła twarz, z garbatym, orlim nosem, przy którym – po prawej stronie jej twarzy – znajdował się niewielki pieprzyk. Usta miała wąskie na tyle, że równie dobrze mogła ich nie posiadać. Zza nich wyglądały pożółkłe nieco, ale proste zęby, które pokazała w krzywym, ironicznym uśmiechu, niesięgającym jej mętnego, ciemnego spojrzenia.
Tadam ─ wychrypiała, odchylając głowę ponownie w mrok.
Siedziała w tej samej pozycji co Kurt – jej nogi związane były od kostek, poprzez całe łydki grubym, brązowym sznurem o szorstkiej fakturze; dłonie uniesione wysoko nad głową, również związane liną. Od nadgarstków po łokcie, a potem przedramiona, aż do cienkiej, lnianej sukni, jaką na sobie miała, ciągnęły się długie, krwiste linie. Wiły się, wciąż świeże i lśniące. Wyrywała się. Mimo wszystko na próżno.
Rosel. ─ To jedno słowo padło z jej bezwargich ust, gdy wzruszyła barkiem. Po przyjrzeniu się jej dokładniej (i po przyzwyczajeniu się do panujących wokół ciemności), mógł dostrzec, że prawe ramię kobiety o pomarszczonej twarzy wykrzywione jest mocno do tyłu. Uśmiechnęła się lekko, znów odsłaniając uzębienie. ─ Wyłamane.
Była chuda jak szkapa, z długą, smukłą szyją, która poruszała się przy każdym przełyku. Skóra naciągnięta na kości, ubranie, jakie na sobie posiadała, przypominało raczej szorstki wór, niż sukienkę, wisiało na niej, jak na wieszaku. Sztywny materiał odsłonił nieco jej niewielką pierś, gdy spróbowała ponownie oprzeć się o ścianę. Wtedy dostrzegł, że tuż nad różowym sutkiem znajduje się tatuaż – seria kresek.
Kobieta syknęła cicho, gdy poczuła ból w ramieniu.
Spróbujże wreszcie. Nie mamy wieczności.
Kiwnęła lekko głową w kierunku jego rąk. Teraz mógł się zorientować, że przywiązany jest do wystającego fragmentu metalowej konstrukcji. Pręt w pewnym momencie był urwany i dopiero kilkanaście centymetrów dalej ostra końcówka zapowiadała dalszy ciąg. Wyglądało na to, że jeśli się przesunie, będzie mógł wyciągnąć złączone liną dłonie. Co prawda nadal będzie związany, ale nie będzie zmuszony trzymać ich u góry. Sullivan prędko zresztą zrozumiał, że całe ramiona dawno temu mu zdrętwiały i ledwo je czuje.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Drażnił go każdy dźwięk. Odbierał jej głos jak trzeszczący plastikowy kubek, który ktoś namiętnie ugniatał w dłoni, tuż przy jego uchu. Chropowaty ton ani trochę nie sprawił, że Kurt zaczął czuć skruchę co do swojego zachowania. Efekt był raczej odwrotny, bo gdyby nie paniczny strach i ogólne zgłupienie, które wychylały się ponad szereg tego, co aktualnie odczuwał, w bardziej stabilnych okolicznościach pewnie dopadłaby go irytacja, ponieważ to, co mówiła kobieta, wydało mu się absurdalne. Jasne, gdy tylko będzie miał okazję, rzuci jej się na szyję… bo przecież tak robią ludzie, którzy dopiero co się obudzili i zorientowali, że są skrępowani oraz pozbawieni możliwości widzenia. No przecież Kurt musiał być jakimś niefortunnym wyjątkiem od reguły, że po wypluciu zmielonych odnóżek pająków czy innego robactwa – niestety nie miał okazji się przyjrzeć, duh – od razu nie wyrwał ze swoich piekących od szybkiego, zestrachanego oddechu, płuc słowa „Dziękuję ci!”. Może gdyby nie tumanił go ten swąd zgnilizny, krwi, potu i innego śmiecia, to znalazłby w sobie choć odrobinę kultury, a póki co… nie zamierzał się usprawiedliwiać.
Chciał tylko, do jasnej dupy Baltazara, wiedzieć gdzie był!
Czuł się kompletnie ogłupiały, a mimowolne dreszcze spowodowane cienkimi nóżkami pajęczaków, spacerujących w panice po jego ciele, nie pomagały mu trzeźwiej myśleć, choć poniekąd odciągały jego uwagę od nasilającego się smrodu, gdy dziewczyna wcisnęła się w jego ciało, jak gdyby miała dziać jej się krzywda. Nasłuchiwał, sam instynktownie wstrzymując oddech, gdy tylko czuły słuch złapał pierwsze ze stuknięć.
Pula pytań się nie zmieniła. Co. Się. Działo.
Mimowolnie zesztywniał, pozostając w bezruchu jeszcze długo po tym, jak paskudny głos dziewczyny na nowo zabrzmiał w pomieszczeniu nieprzyjemnym, obrzydliwym szeptem. Im dalej w jej słowa, tym większa chęć na opróżnienie żołądka.
Usłuchał się. Nie dlatego, że zaczynał respektować słowa dziewczyny. Wizja krzywdy, o której go zapewniała po prostu była boleśnie realna, więc faktycznie… wolał się ściszyć. A najlepiej uciszyć, choć na to nie pozwalało mu pragnienie rozjaśnienia sobie sytuacji, o ile takie bagno jakkolwiek można było wyjaśnić.
- Oczekiwanie ode mnie czegokolwiek innego, jak pytań nie wydaje ci się głupie? Szczególnie, gdy sama prowokujesz mnie do mowy. – wydukał znacznie ciszej, jak zwykle zuchwały i niepotrzebnie szczeniacki, choć tym razem ujmowało mu to, że po prostu się bał. Zmarszczył nos na imię, którym ochrzciła go nieznajoma. Nie poprawił jej.
Przetrzymał kwaśny odór, doczekując się jeszcze jednego przejawu dobrej woli kobiety. Machnął łbem, żeby szybciej zrzucić z siebie aksamitną chustę i czym prędzej powołać się na wzrok.
Faktycznie lepiej byłoby nie widzieć.
Złota barwa natychmiast porwała cały brąz kociej tęczówki, sprawiając, że jego żółtawe spojrzenie, nerwowo rozglądało się po zatęchłym pomieszczeniu. Jak złapane w klatkę zwierzę. Z początku niewiele był w stanie dostrzec, choć z biegiem czasu, maksymalnie rozszerzona źrenica zbierała dla niego coraz więcej szczegółów… tej zdolności żałował. Dziewczyna była okropnie brzydka… a raczej paskudnie oszpecona. Kurt nie był królem taktu, jednak tym razem nie pokusił się o żaden komentarz. Jego wzrok powinien wystarczyć dziewczynie, która przedstawiła się jako Rosel. Z pewnością nie należał do tych, po których pannom rumienią się policzki, jednak chłopak nie robił tego złośliwie. Bał się, że spotka go to samo.
„Spróbujże wreszcie.”
Dopiero teraz zauważył, że miał ręce wysoko w górze. Zadarłszy kredowo białą twarz ku górze szybko zorientował się, o co chodziło dziewczynie.
- Rosel, powiedz mi o się dzieje. – szepnął, mimowolnie wciskając jej imię w wypowiedź. Głupi nawyk powtarzania sobie zasłyszanych godności. Podobno tak łatwiej było je zapamiętać, choć w tym wypadku wyrzucił je z siebie nieświadomie. – Gdzie my jesteśmy i dlaczego ty…
Spróbował poruszyć zdrętwiałymi rękoma, wciąż zadzierając uparcie łeb do góry. Szybko jednak wiedziony przyzwyczajeniem, powołał się na jedną ze swoim umiejętności, którą często wykorzystywał w ramach ucieczki. Wiedziony tą myślą zapomniał dokończyć zdania, co jednak nie oznaczało, że przestał oczekiwać odpowiedzi.
Jeżeliby byłoby to możliwe, rysy twarzy Ailena zaczęłyby się powolnie zmieniać, a jego sylwetka garbić, maleć… smoliście czarna sierść zlałaby się z mrokiem otoczenia, a drobne łapy kocura z łatwością wysunęłyby się ze wszystkich wiążących go lin. Jedynym problemem pozostałoby wówczas wyplątanie się spod grubej kurtki i ciężkich spodni, choć nie oszukując się, to zadanie poszłoby mu znacznie lepiej, niż wysunięcie dłoni z więzów, szczególnie, że jego zwierzęca postać nie była w żaden sposób podrasowana przez wirusa. Mały, mizerny kot w wieku młodzieńczym. Gdyby tylko udało mu się wyślizgnąć spomiędzy koszulki, a spodni, natychmiast dobiegłby miękko na łapach do drzwi, skupiając swoją uwagę na skrzyni. Obejrzałby ją.
Gdyby zmiana postaci nie była możliwa, po prostu starałby się ściągnąć obolałe ręce na dół, przesuwając się na tyle, na ile tylko był w stanie. Starałby się też tak zaciekle ruszać rękoma, żeby poluzować więzy i wysunąć z nich dłonie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

MISTRZ GRY.
Rosel przyglądała się w napięciu, jak Kurt powoli zmienia postać. Nie tylko udało mu się przeistoczyć w chuderlawego, czarnego kociaka, ale również wysunąć wszystkie kończyny z ciasnych, wbijających się w skórę więzów. Tnący sznur wżynał się aż do mięśni – przynajmniej u Rosel – więc gdy tylko opadł, Kurt mógł poczuć naturalne odrętwienie – tak nadgarstków, jak i kostek.
Rosel zmarszczył lekko swój krzywy nos, ale w milczeniu obserwowała, jak Sullivan przemyka ku drzwiom.
Nie otworzysz ich ─ szepnęła chrypliwie, drażniąc tonem czuły słuch kota. ─ Potrzeba karty. Kodu kreskowego. Masz to, Chris?
Chyba zrobiła to złośliwie – też użyła jego imienia tak, jak on nadwyrężał jej cierpliwość, zwracając się do niej po poznanej godności.
Ale jeśli musisz wiedzieć... ─ podjęła niezrażona wątek ─ to powiem ci.
Zrobiła pauzę, której z pewnością każdy by znienawidził. Pauzę, która wkradała się zawsze, gdy ktoś oczekiwał szybkiej odpowiedzi. To jak czekanie na znak „start” w zawodach albo na usłyszenie numerów wygranej w lotto, gdy trzyma się kupon w trzęsących dłoniach. Mimo w nienaturalny sposób wygiętego ramienia pochyliła się znów do przodu – dokładnie tak, jakby jej wargi koniecznie musiały być blisko. Bliżej, jeszcze trochę, jeszcze odrobinę, Chris...
Aż w końcu wyrzuciła z siebie dwa, ironiczne słowa:
Nie wiem.
Po czym zachichotała cicho, dusząc w sobie ten śmiech.
I dopiero, kiedy się uspokoiła (trwało to długo, zdecydowanie zbyt długo, by nie nadszarpnąć cierpliwości) spojrzała na niego znad podkrążonych oczu baseta i pokiwała praktycznie ogołoconą z włosów czaszką.
Nie wiem, Chris. Niewielu wie. Niewielu chce wiedzieć i ja się do tej grupy nie zaliczam. Gdzie jesteśmy? ─ Znów dziwny uśmiech. ─ W pomieszczeniu wypchanym cudzymi włosami. Stąpasz po istnej lawinie larw, pająków, gówna. A to są drzwi. Drzwi do wnętrza labiryntu. Są plotki. Ale to tępę pomówienia. Czasami znajdzie się jakaś głupia, naiwna dusza. Twierdzi, że można otworzyć te drzwi. Mówi się, że to kwestia poświęcenia. Poświęcenia czego? ─ żachnęła się. ─ Właśnie. To i tak tylko pojedyncze osoby, które paplą, że coś takiego jest możliwe. Ale nie jest. Oczywiście, że nie. Jakim cudem?
Kurt, po zerknięciu na skrzynkę, bez problemu ją rozpoznał – czytnik na kod.
Coś musieliśmy przeskrobać, że się tu znaleźliśmy, nie? Albo może to tylko przypadek. ─ Znów jej głowa pokiwała się w górę i w dół z całym ciałem. ─ Tak. Być może...
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Mimo kulawego kroku na odrętwiałych, poranionych łapach, ból nie zmącił w jego głowie ani jednego słowa dziewczyny, choć przez długi, długi czas nie było nawet czego słuchać. Zadarł czarny pysk do góry i z uwagą przyjrzał się tajemniczej skrzynce, która po kilku sekundach bacznej obserwacji przestała być taka tajemnicza.
Czytnik na kod.
„Nie otworzysz ich.”
Poruszył niespokojnie ogonem, odwracając łeb w stronę dziewczyny. Smoliście czarna sierść niemal idealnie zlewała się z mrokiem pomieszczenia, a żółte ślepia wydawały się być jedynym punktem, który zdradzał jego obecność. Gdyby nie chrapliwe dźwięki wydawane przez Rosel, ktoś z zewnątrz mógłby uznać, że było tu całkowicie pusto. Bez wściekle głośnego dyszenia, spanikowanych pytań czy zaciekłej szamotaniny; było znacznie spokojniej – choć z perspektywy Ailena wszystko dalej było popierdolone.
Pod postacią stałego bywalca śmietnikowego wyglądał na kogoś trzeźwiej myślącego, jednak Rosel nie mogła mieć żadnych złudzeń co do tego, że nawet na kocie z łatwością można było dostrzec strach. Zniecierpliwienie i irytację również.
Trzęsły mu się łapy. Nie chciał wiedzieć na jakie miękkie gówno stanął, jednak w duchu modlił się, żeby nie było to nic dosłownego. Głębokie otarcia dawały mu się we znaki, a niepotrzebne przeciąganie odbiło się niezadowolonym pomrukiem w trakcie zarządzonej przez dziewczynę pauzy. Nigdy nie lubił czekać, a w szczególności w otoczeniu sików, rzygów i czego tam jeszcze sobie szczur kanałowy nie zamarzył. Obrócił na bok uszy i czekał, machając zirytowany końcówką ogona raz, drugi, trzeci…
„Nie wiem.”
Gdyby nie brzydził się tak szeroko otwierać pyska, gdy tuż przed nim przelatywała chmara jakiegoś robactwa, z pewnością wydałby z siebie ostre prychnięcie. Zamiast jednak czekać na pokaz własnych strun głosowych, wolał zainwestować energię w kolejną przemianę.
Nim dziewczyna zdążyła wyśmiać się na dobre, Kurt powinien przybrać ludzką formę. Chłopak zatoczył się ciężko po pomieszczeniu, następując gołą stopą na pewną śliską substancję, która dodatkowo przymusiła go do wsparcia się ręką o wilgotną ścianę. Mroczki przed oczyma, odbijający się echem chrzęst kości i piekielnie bolące stawy doprowadziły do jego otumanienia. Dłuższą chwilę sterczał żałośnie oparty o ścianę, orientując się, że chrapliwy, piekielnie nieprzyjemny dla ucha głos Rosel, pomagał mu odzyskać sprawność rozumu. Przynajmniej miał się na czym skupiać. Czego słuchać.
- Nie jestem Chris. – odparł półprzytomnie, przecierając sobie jedno z żółtych oczu ręką, łudząc się, że szybciej zacznie widzieć normalnie.
Kurwa.
Nie tylko to było jego problemem. Drzwi faktycznie były zamknięte, więc Kurt zaczynał się obawiać, że jedyną drogą na ich otwarcie było poczekanie na kogoś z zewnątrz. Łącząc jednak fakty z tym, jak wyglądała Rosel, serce natychmiast zaczynało bić mu dwa razy szybciej. Ale przecież się nie podda…
- Labirynt? O czym ty mówisz? – szepnął wyraźnie napiętym głosem, powoli przestając widzieć jakiekolwiek wyjście z sytuacji. Trudno było mieć nadzieje, gdy miało się przed sobą tak beznadziejne perspektywy… jeszcze jej słowa… irytacja się w nim tliła. – Wolałby zginąć z zębami na tej skrzynce, niż zaakceptować życie w tym gównie. – prychnął, uważając by nie przesadzić ze zbyt głośnym tonem. Nic jednak nie mógł poradzić na to, że po raz kolejny czuł się kompletnie bezsilny. Znowu jak w kontenerze na śmieci z tą różnicą, że tym razem żaden pies go nie wyniucha. Mimo wszystko w tym wypadku miał chociaż tą cholerną możliwość, żeby się ruszać, wiec faktycznie w akcie desperacji nadzieje kły na ten czytnik na…
- Kod. – nagłe olśnienie, które niestety ze względu na spanikowany, napięty ton nie brzmiało szczególnie dostojnie czy nawet inteligentnie. Mimo wszystko liczyło się to, że zobaczył w paskudnej postaci Rosel, na której bezwiednie zawiesił przez sekundę oko, pewien mały mankament, którego zaraz natychmiast starał się dostrzec u siebie. W obecnych warunkach guzik go obchodziło, że jedynym kryjącym go odzieniem był mrok i czarne, grube pręgi na plecach, więc nie powstrzymywał go choćby gram wstydu, by zaraz zacząć się wyginać na tyle na ile mógł, by dostrzec na swoim ciele tych kilka kresek.
Gdyby nikt go niczym nie skalał…
- Musisz tu siedzieć cholernie długo, skoro zaczyna ci to być obojętne. – zauważył, odbijając się od ściany, by ostrożnie przejść nieco bliżej niej. Zaraz jednak zwolnił. – Tak dużo było tu ludzi przede mną? No i, do jasnej anielki, kto ci to zrobił? – powtórzył pytanie, jednak nie wplatając w głos żadnej troski czy współczucia. Raczej chciał po prostu wiedzieć, na jaką walkę miał się przygotować… albo przed czym obmyślić plan ucieczki. – Nie zamierzam tu siedzieć. – szepnął, po krótkiej pauzie, podchodząc w końcu tuż obok Rosel, by zarzucić na siebie przynajmniej spodnie i koszulkę. – Skrzynka wygląda jak czytnik na kod. Jeśli nie strzeliłaś sobie kiedyś szałowego tatuażu, zamierzam cię pod ten czytnik podprowadzić. – odparł ozięble, wskazując wzrokiem na serię kresek na piersi dziewczyny.
Zapinając pasek, czy gładząc zmarszczenia najpewniej porządnie zaświnionej koszulki, zaczął szukać wzrokiem czegokolwiek, co pomogłoby mu dać dziewczynie swobodę. Ostry przedmiot, uszczerbek w konstrukcji…
- Czym było tamto stukanie?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

MISTRZ GRY.
Uniosła brwi – czy może raczej same łuki brwiowe, bo ciężko było dopatrzeć się charakterystycznego owłosienia. Najwidoczniej ktoś bawił się zapalniczką jeszcze nie tak dawno.
Czy ty jesteś idiotą? ─ zapytała bez ogródek, jak na złość wypowiadając to zdanie tak dobitnie, że równie dobrze mogłaby go uderzyć w twarz. ─ Zadajesz głupie pytania i oczekujesz mądrych odpowiedzi?
Kwaśny uśmiech. Pożółkłe zęby. Błysk w dotychczas matowych ślepiach.
Pod pewnym kątem – standard.
No bystry to ty nie jesteś, ale brawo! ─ Syknięcie opuściło jej pofałdowane gardło. ─ To czytnik, o którym mówiłam. Jak żeś na to wpadł?
Przyglądała się chwilę, jak chłopak wygina swoje ciało pod każdym możliwym kątem. Nie dostrzegł jednak żadnego znaku, więc jego poszukiwania finalnie spełzły na niczym – nic więc dziwnego, że szybko skupił się na „towarzyszce”, o ile można tak nazwać ten pomarszczony rodzynek. Rodzynek, który jak na złość, wyszczerzył się jeszcze bardziej na kolejną jego uwagę.
W miarę długo ─ przytaknęła lekką głową na potwierdzenie swoich skrzekliwych słów. Nie spodziewała się jednak, że ponownie się do niej zbliży. Nabrała więc nieufności, wykrzywiła wargi i łypnęła na niego wrogo, aż nie zwolnił. Nic nie mówiła, do chwili, w której podszedł... do ubrań. Dopiero wtedy wypuściła przetrzymywane w płucach powietrze, jakby wcześniej musiała wstrzymywać dech, by nie zwietrzyć skażonego gazu.
Zamierzasz mnie zaprowadzić pod czytnik... ─ powtórzyła za nim bardzo powoli, dodając od siebie wysłużoną nutę ironii. ─ To miłe. ─ Wyłysiały łeb znów uniósł się i opadł, jakby naprawdę tak sądziła. ─ Tylko... ─ Odkaszlnęła gwałtownie. ─ Nie wiem, czy zauważyłeś... ale tak jakby jestem związana, że żal dupę ściska. I tak jakby nie masz możliwości, żeby to przeciąć, chyba, że swoimi mini kocimi pazurkami, ale stępią się, nim zerżniesz sznur. Masz ty w ogóle jakieś przyzwoite moce, Nie-Chrisie?
W pomieszczeniu nie było nic prócz Rosel i jej szeroko pojętej wściekłości. Nawet jeśli Kurt padłby na kolana i przeczesał dłońmi każdy centymetr podłogi, nie złapałby za nic twardego; pozostawały tylko drżące, białe larwy, świadczące o martwym ciele, którym niedawno musiały się żywić; stawonogi, które tkały w kątach srebrne pajęczyny; śluz, maź, błotnistą melasę z garściami kłaków, które przylepiały się wszędzie, gdy tylko mogły, za pomocą reszty kleistych substancji, którego pochodzenia Sullivan znać nie chciał, jeśli wszystkie czekoladowe michałki, jakie zjadł w swoim życiu, nie miały mu podejść do samego gardła, kwasem muskając nawet podniebienie i język.
Rosel błyskała na niego spode łba, nagle rozgniewana i niespokojna, jakby nie mogła już słuchać ani jego pytań, ani w ogóle tonu jego głosu. Może irytowało ją to, jak mocno ją lekceważył... a może musiała to tłumaczyć tyle razy, że oczekiwała od niego innego zestawu pytań, innych wątpliwości, czegoś w rodzaju jasnowidztwa?
Splunęła flegmą w bok.
Kroki ─ jej zdrowa dłoń drgnęła, jakby chciała nią przetoczyć koło w powietrzu. Prędko jednak zrezygnowała. ─ No wiesz, ich kroki. Zresztą, pewnie niedługo zobaczysz. Są wszędzie. Dawno tu nie przychodzili, w końcu muszą się zainteresować, nie? Może się wydostałeś z lin, ale dalej nie przejdziesz, więc twoje, jakże heroiczne, słówka są gówno warte. A jeśli jeszcze raz zapytasz, „kim są”, to odgryzę ci jaja. Albo język. Język chociaż masz.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Milutka, jak drut kolczasty.
Nie obyło się bez wykrzywienia się w dezaprobacie, choć w przeciwieństwie do Rosel, Ailen nie był na tyle oswojony z otoczeniem i sytuacją, żeby wyrzucić je na dalszy plan, wciskając przed coś tak nieistotnego, jak wyzywanie go od głupców. Sam w tym momencie twierdził, że być może faktycznie porywał się z motyką na słońce, ale przecież lepsze to, niż się usmażyć, leżąc plackiem na ziemi. Do tego nie przypominał sobie, aby dziewczyna wspominała o czytniku, co tym bardziej utwierdziło go w przekonaniu, że tym razem przewieje jej słowa przez uszy.
A przynajmniej większość.
- Miłe, bo kurewsko sympatyczny ze mnie typ. – rzucił, naprędce zapinając pas, przez krótki moment męcząc się nieubłaganie z odnalezieniem w mroku dziurki, którą sam parę lat temu wydłubał sobie nożem. Ton głosu miał przepakowany równie toksyczną intonacją, z jaką przez cały czas odnosiła się do niego dziewczyna. Czuł, że zaczyna przybierać w niej gniew, co tym bardziej powodowało w nim napięcie.
Szybkie oględziny pomieszczenia nie zaowocowały niczym, poza piekącym odczuciu w gardle, nad którym usilnie starał się zapanować, co chwila odwracając wzrok, unosząc go w górę, lub zawieszając je na mówiącej wciąż dziewczynie, do której koszmarnego widoku powoli zaczynał się przyzwyczajać. Choć twarz sześćdziesięcioletniej, poobijanej staruszki wciąż była odpychająca, to jednak z pewnej odległości dało się ją znieść. W szczególności, że zaczynała go coraz bardziej denerwować, a nie przerażać.
„Kroki.”
Kiwnął szybko głową, mimowolnie zwracając rozszerzone do granic możliwości źrenice na drzwi. Ich kroki. O ile zazwyczaj był pierwszą osobą, która chciała wiedzieć wszystko o wszystkim, tak teraz nie miał najmniejszej ochoty zapoznawać się z kimś, kto władował go do tej śmierdzącej celi z pająkami w gębie i wyszczekaną dziewuchą za towarzysza. Zacznie odmawiać paciorki, jeśli wyjdzie z tego żywy.
- Zabawna uwaga. – rzucił śmiertelnie poważnym tonem, przelatując po niej zimnym spojrzeniem, bez wątpienia wywierając uczucie bycia ocenianym. Obszczekał go ktoś, kto nie miał choćby włosa na głowie… mimo wszystko zrobił to wyłącznie z kąśliwości, bo choć faktycznie w tym momencie nie uważał Rosel za ideał urody, to miał kompletnie gdzieś w jakim stanie była jej morda. Zbliżył się do niej, ostrożnie stawiając kroki. Już nie z uwagi na obrzydliwe, obślizgłe rzeczy, które wciąż próbowały mu się ruszać pod stopami, a fakt, że najzwyczajniej w świecie nie ufał swojej towarzyszce niedoli. Jeśli spróbujesz mnie kopnąć, uderzyć, ugryźć… wyłamię ci drugie ramię. – ostrzegł i tak trzymając się od Rosel w miarę jak najdalej. Położył dłoń na linie przytrzymującej jej ręce w górze i skupił się na tyle, by wytworzyć między palcami żar zdolny przepalić więzy. Robił to w miarę jak najdalej od skóry nieszczęśnicy, bo choć go kusiło, to przecież jej nie poparzy... chyba, że da mu ku temu powód lub moc wymknie mu się spod kontroli. Wciąż nie do końca potrafił ją okiełzać, dlatego sam proces mógł potrać odrobinę dłużej, niż jakby przyłożyć do tego zwykłą świeczkę. Zakładając, że w ogóle udało mu się wykorzystać swoje umiejętności, najprawdopodobniej nie zrezygnowałby z ostrożności i choć miał z tyłu głowy, że dziewczyna pomogła mu się oswobodzić, raczej nie zawierzyłby jej nawet złotej rybki do opieki, a co dopiero własnego życia.
- Możesz wstać czy mam cię podprowadzić?błagam, niech chodzi… - No, chyba, że dalej będziesz tu uparcie siedzieć i nawijać o tym, jaki jestem głupi.
Sam czuł się idiotą pomagając jej. Jakkolwiek szlachetne czy po prostu fair by się to nie wydawało…
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

MISTRZ GRY.
Rosel dawniej – być może – była naprawdę piękną kobietą. Choć teraz skóra wisiała na niej równie paskudnie jak sama suknia, to można było sięgnąć pamięcią do dni nierażonych wyczerpaniem i wyobrazić sobie roześmianą, długowłosą dziewczynę, z pełnymi rumieńcami na twarzy dziś przyprószonej bliznami po poparzeniach, niewielkimi bruzdami czy krostami. Widząc, jak się do niej zbliża, zrobiła się jeszcze szpetniejsza. Krzywy nos zmarszczył się, podnosząc górną wargę. Wychyliły się pożółkłe zęby, zaciśnięte tak mocno, jakby nie mogła przez nie przepuścić nawet powietrza.
Nie zbliżaj się – sapnęła, gdy dostrzegła pierwszy ruch jego ciała. Mięśnie wymordowanego napięły się, gdy stawiał krok, a ona idealnie to wyczuła. ─ Zostań tam gdzie jesteś!
Ale mimo słów nie była w stanie go powstrzymać. Nie traktowała go jednak jak sojusznika, a od kiedy nie siedział uwiązany, zakwalifikowała go niemalże do wrogiej drużyny. Nic więc dziwnego, że gdy znalazł się odpowiednio blisko, uniosła patykowatą nogę i pchnęła go nią w kostkę, chcąc skopać na właściwą odległość. Był to jednak ruch tak mdły, lekki i niepozorny, jakby ledwo oparła bosą stopę, a potem ześlizgnęła się nią z powrotem na ziemię. Zawarczała niepewnie, gotowa użyć tego, co jeszcze jej zostało – zębów. Kłapnęła nimi nawet tuż przy jego bluzie, ale gdy poczuła ciepło przy dłoniach jej ślepia rozszerzyły się, a ona sama łypnęła na Kurta z dołu, pełna mieszanych uczuć, w których – na wierzch – wysunął się lęk. Strach uformował się w jasny  błysk, który fiknął koziołka w jej oczach i zniknął w ich kącikach.
Odsuń się... ─ Głos kobiety załamał się, gdy wypowiadała to zdanie. Zdanie, które padało raz po raz, coraz szybciej i szybciej, aż zlało się w bełkotliwy mamrot wypowiadany pod orlim nosem. Nawet, gdy więzy puściły, a jej dłonie opadły głucho na ziemię, nie przestawała. Zacisnęła tylko mocno powieki, kryjąc się przed całym światem, pozostając dla Ailena wyłącznie kołyszącą się w przód i w tył marionetką.
Odsuń się... odsuń się... odsuń się...

Kobieta była bardzo wychudzona – ciężko uwierzyć, że da radę iść sama. Mierzyła sobie niewiele centymetrów, toteż, aby podprowadzić jej pierś pod czytnik, trzeba było ją podsadzić.

Gdzieś zza drzwi dobiegły szybkie kroki. Przemknęły nagłośnione i zniknęły, przytłumione przez mamrot Rosel.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Może nie powinien się tak dziwić, jednak po raz kolejny uznał zachowanie dziewczyny za co najmniej niezrozumiałe. Nie wiedział – i w zasadzie nie chciał wiedzieć – czego doświadczyła jego towarzyszka, jednak powinna mieć na uwadze fakt, że skoro przed momentem miała ładny obraz na jego bezwładne ciało przytwierdzone linami do oberwanego pręta w ścianie, to nie powinna traktować Kurta jak potencjalnego wroga. Chyba, że faktycznie nie chciała uciekać i bała się „ukarania” lub zaciekle wierzyła, że skoro Ailen podzielił jej los, to miał swoje za uszami. Jednak nawet jeśli.. po co na starcie zachęcała chłopaka do próby oswobodzenia się? Chyba, że źle zrozumiał jej ponaglenia, co było całkiem prawdopodobne, patrząc na okoliczności. No, istniała jeszcze możliwość, że fatycznie przestraszyła się jego ostrzeżeń. Nogi mu drżały, ale przynajmniej mógł nimi ruszać. Ręce również miał sprawne, a jak się później okazało, całkiem niebezpieczne.
Mimo wszystko nie zamierzał z nią teraz przez pół godziny rozmawiać o tym, że nie zrobi jej krzywdy. Czuł, że nie miał żadnej chwili do stracenia, a poza brakiem czasu, był też brak pewności. Przecież ukręciłby jej łeb, gdyby nie dała mu innego wyboru. Czuł, że Rosel zdawała sobie z tego sprawę, więc na co mu były puste obietnice?
- Shhh! – uciszał ją, niczego nie robiąc sobie z jej „kopniaków” czy prób ugryzienia, przed którymi mimo wszystko starał się ochronić. Skupiony na umiejętnym przepaleniu liny nawet nie zauważył, jak Rosel w jednej chwili z pyskatego rodzynka staje się kołyszącym w tył i przód dzieckiem z chorobą sierocą. Nie czuł wobec niej żadnego współczucia, ale widok zaniepokoił go na tyle, że faktycznie zawahał się przed sięgnięciem do niej ręką.
Chyba, że powodem był dźwięk kroków, który sprawił, że jego wewnętrzny głos właśnie dostał chrypy od ciągłego darcia się ze strachu. Zaczynał czuć podziw dla wszystkich swoich braci, którzy kiedykolwiek mieli styczność ze zbliżającym się niebezpieczeństwem, a mimo to potrafili normalnie ustać na nogach. On, choć stał, to zdecydowanie wolałby się teraz położyć i wtopić w ziemię… nawet jeśli miałby dotknąć policzkiem tego maziowatego czegoś, co wyczuwał pod gołą stopą.
Ale przecież chciał stąd zwiać.
Spojrzał szybko na dygającą w tę i we w tę kulkę kości i mocno zagryzł wargę, po raz kolejny przerzucając wzrok na czytnik.
Byleby stąd wyjść!
Dziewczyna była skrajnie wychudzona, jednak nawet jeśli istniał cień szansy, że byłaby w stanie przejść sama kilka kroków, Kurt nie zamierzał tej szansy wykorzystywać, czekając aż sama podskoczy do drzwi.
- Uwaga. – trochę głupio się czuł, że w ogóle miał potrzebę poinformowania jej, że zaraz coś zrobi. Szczególnie, że to marne słowo nie dawało dziewczynie możliwości na przygotowanie się na nic. Choć ruch, który wykonał Ailen, był mniej inwazyjny, niż spalenie liny tuż przy jej dłoniach. Przykucnął tuz przy niej, zachowując co prawda rozsądną odległość, która dałaby mu szansę na ewentualny odskok, choć spodziewał się, że dziewczyna wciąż uzna to za zbyt mały dystans. – Powiedziałaś, że nie chcesz krzywdy. Ja też nie. – zaczął, choć przez napięcie, które czuł, mogło to nie brzmieć jak książęce przekonywania nadobnych dziewic, że przecież wszystko będzie w porządku. – Po prostu stąd zwiejmy, skoro mamy w końcu okazję. – rzucił szybko, próbując złapać ją za zdrowe ramię i podnieść w możliwie jak najmniej bolesny dla niej sposób, uważając na wyłamane ramię.
Jeżeli dziewczyna nie chciałaby wyrządzić mu żadnej krzywdy, byłby gotów wesprzeć ją o własne ciało i za wszelką cenę podprowadzić pod czytnik.
Gdyby tylko udało mu się ją zaciągnąć, ustawiłby się tak, by Rosel znajdowała się po jego prawej stronie. O ile kończyna od razu by mu się nie ześlizgnęła, wsparłby się stopą o drzwi, mając nogę wciąż delikatnie zgiętą w kolanie. Złapałby dziewczynę w talii i najpewniej sugerując się jakimś programem tanecznym, podniósłby ją ku górze. W zasadzie nawet się nie łudził, że nie sprawił dziewczynie bólu lub choćby małego dyskomfortu, ale wolał podnieść ją w taki sposób, niż szarpać ją za wyłamane ramię. Miał nadzieję, że jej skrajne wychudzenie pozwoli mu oderwać ją od ziemi i zachować równowagę. Posadziłby ją na zgiętej nodze, tworząc coś na wzór krzesełka. Napierał znacznie do przodu, nie chcąc nagle wyłożyć się w tył. Nie oderwał też łap od dziewczyny, dając jej prostą drogę do pozwania go o molestowanie... szczególnie, że ciąg kresek znajdował się na jej piersi, a jakoś wymanewrować musiał.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

MISTRZ GRY.
Nie stawiała oporu. Być może nadal była w swego rodzaju letargu, przyćmiewającego umysł i charakterny sposób bycia, jaki sobą reprezentowała. Pozwoliła się podprowadzić, czy raczej „zaciągnąć” pod ścianę z czytnikiem, bo jej mięśnie były bardzo wiotkie. Wystarczył moment, by Ailen wyprostował kolana, a chuda sylwetka dosłownie spłynęła w dół, ciągnąc za sobą szczupłe ciało młodego wymordowanego. Miał jednak na tyle siły, że udało mu się dotrzeć do celu, a następnie usadzić wciąż próbującą kiwać się w przód i w tył kobietę na swoim udzie. Chwiała się dość mocno, więc zaciskał palce na jej kościstych biodrach, czując, jak przez materiał spodni przenika do niego gorąco i wilgoć.
„Wymanewrowanie” poskutkowało. Wkrótce czytnik zamigał i wydał z siebie ledwo słyszalne piknięcie, będące przedsmakiem ich wspólnej – jak zarzekał się Kurt – ucieczki. Ledwie maszyna przeskanowała do końca kod kreskowy na piersi Rosel, a drzwi z szurnięciem wsunęły się w ścianę, wpuszczając do środka paskudne wręcz światło. Raziło na tyle, że na moment oślepiło Sullivana, zmuszając go do zamknięcia oczu. Rosel oczu nie zamknęła. Przymrużyła je tylko mocno, wpatrując się licho przed siebie. Szybko z kącików ślepi pociekły jej łzy, zostawiające na brudnej twarzy ślady po ich trasie – spływały łukami po wychudłych, wklęsłych policzkach, zatrzymywały na moment na czubku brody i skapywały na ziemię pełna rozmiękłego gówna, kłaków, zaschniętej krwi i zdeptanego robactwa.

Drzwi umożliwiły wyjście na – dawniej z pewnością mocno sterylny – korytarz, oświetlany przez jarzeniówki. Co trzecia czy czwarta lampa dawien dawno zapomniała, jaką spełniała funkcję, dlatego zamiast rozświetlać niekończące się linie korytarzy, zgasła, rzucając na białą podłogę czarne cienie. Ailen mógł dostrzec długi fragment holu przed sobą. Był niski, zdecydowanie zbyt niski, jak na wszelakie wyobrażenia – gdyby Kurt odznaczał się większą zaradnością w staniu w kolejce po wzrost (a nie cięty jęzor) i nabrał tych dwóch metrów, zapewne zmuszony byłby szurać karkiem po suficie, co rusz zahaczając nim o lampy.
Ściany – tak jak wszystko wokół – również były białe. Czy raczej „byłyby”, gdyby nie sporadyczne maźnięcia, zamaszyste ruchy, które pozostawiły po sobie czerwone chlapnięcia na strukturze lub dziecięce, zdawałoby się, odciski dłoni na najróżniejszych wysokościach. Ślady szkarłatu ciągnęły się również po podłodze – niejedno ciało z pewnością ciągnięto siłą za nogi, nie przejmując się zachowaniem bardziej humanitarnego prowadzenia „pacjentów”.
Ślady bosych stóp prowadziły ku prawemu rozwidleniu, chcąc kierować Ailenem jeszcze dalej i dalej, aż nie natrafiłby na następny zakręt, za którym mogło być cokolwiek – od drzwi, przez ślepy zaułek. Lewa strona zaś wypełniona była cichym stukaniem, co jakiś czas uwieńczonym głośniejszym plaśnięciem, pomrukiem lub nagłym, mocno przytłumionym chichotem. Był on jednak na tyle daleki, że Kurt mógł mieć pewność, że dzieli ich wystarczająca odległość, by poczuć się „bezpiecznie”. Tutaj lampy się nie postarały – większość korytarza była przyciemniona i nie było mowy, by dostrzec jego koniec. Nie można było więc skonkretyzować, czy ciągnął się tak daleko, czy również gdzieś zakręcał. Migająca w oddali jarzeniówka oświetlała jednak co trzy uderzenia serca białe drzwi, lekko zresztą uchylone.
- Nie... – wychrypiała nagle Rosel, nadal jeszcze otępiała. Uczepiła się ramienia Ailena i mocno je ścisnęła, szeroko otwartymi ślepiami wpatrując się w jego twarz. Miała oczy, jak rybie pęcherze. - Zostańmy tutaj...
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Off :: Archiwum misji

Strona 1 z 9 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach