Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 9 z 17 Previous  1 ... 6 ... 8, 9, 10 ... 13 ... 17  Next

Go down

Przez ulicę przeszli szybko, kwestia paru chwil, rozmawiając o drobnostkach i pogodzie, aż stanęli u celu. Do drzwi Matt doszedł pierwszy i otwierając je wpuścił Risu i Ericha przodem do środka. Och, jak tu słodko i ładnie było! Wybrali stolik - trzy krzesła, kremowy obrusik, niska świeczka w ładnym stroiku. Matt bez patrzenia na menu już wiedział co chciał i w każdej chwili był gotów informacją tą przy zamawianiu się podzielić.
Przez cały czas próbował też nie gapić się, bo wiedział, że widnieje to na jego osobistej liście "rzeczy które nieświadomie robię, a których ludzie nie lubią". Lista była niepokojąco długa. W każdym razie - utrzymywał mentalny wysiłek żeby jego oczy nie miały w sobie nic z niepokojącego, skupionego, wielkookiego sarniego spojrzenia wbitego na przemian w Ericha, bo im dłużej koło niego szedł tym bardziej go on ciekawił, jak i w Monday, na którą po prostu patrzył, bo ją lubił, a i szukał u niej oznak zmęczenia spotkaniem, które niekiedy się u niej pojawiały w takich sytuacjach społecznych, w każdej chwili gotowy uczynić wszystko żeby poczuła się lepiej.
- Więęęc... - zaczął powoli, kiedy rozłożyli się i czekał na ich zamówienia. Zniknęło mu z ust drobne zacinanie, zająkiwanie się przy słowach. Podparł podbródek na dłoniach, palcami okalając policzki. Chciał pytać o Ericha, jak to zazwyczaj się robi kiedy się poznaje kogoś nowego - jak masz na imię, co robisz, gdzie pracujesz i tak dalej, ale skoro te rzeczy już wiedział, trzeba było iść z rozmową dalej.
- I jak się podoba M3 jak do tej pory? - To było pierwsze co mu przyszło do głowy, bo o co pytać świeżo po przeprowadzce człowieka, jak nie o nowy dom i otoczenie? Początki relacji Matta z miastem były dość napięte. Nie cierpiał faktu, że musiał się przeprowadzić, ale z drugiej strony dostał możliwość ponownej próby ułożenia swojego życia. Długo nie mógł się przyzwyczaić, ale z czasem nie miał wyboru jak poddać się i zaakceptować otoczenie w imię uspokojenia własnych nerwów, z którymi musiał się drzeć za każdym razem kiedy wychodził z domu. Przyjęcie rzeczywistości jaką była, nawet jeśli mu się wtedy nie podobała, okazała się taktyką słuszną.
                                         
Ego
Desperat
Ego
Desperat
 
 
 

GODNOŚĆ :
Matthew Greenberg


Powrót do góry Go down

Nie trzeba było czekać długo, aż dotarli w wybrane miejsce. Trochę głupio przyznać, ale tutaj jeszcze ani razu nie była w ciągu całego swojego nastoletniego życia. Zwiedziła niezły kawał miasta, ale kawiarnie mało ją interesowały. Zazwyczaj wpadała do kafejki w centrum handlowym lub do najbliższego biurowcom S.SPECu punktu gastronomicznego i to tam korzystała z dobrodziejstw cywilizacji takich jak ciepłe napoje czy obiady na wynos. Mimo więc, że często gdy naszła ją ochota na spacer wybierała się w okolice promenady, tak samotnie raczej nie zatrzymywała się w miejscach podobnych do "Pod radosną babeczką". Dla Monday ta nazwa brzmiała nieco śmiesznie, jakby nie z realnego świata, a bajki dla dzieci. Była jednak na swój sposób urocza i przyjemnie pasowała do przytulnego wystroju wnętrza. Ciepłe, delikatne barwy i nieco ozdobne kształty świadczyły o tym, że dekoracjami kawiarenki nie zajmował się byle laik.
Zajęła jedno z miejsc przy stoliku i przybrawszy możliwie najbardziej neutralną minę zainteresowała się repertuarem serwowanych w tym miejscu pyszności. Nie potrzebowała długo przeglądać leżącego na stoliku stylowego segregatorka z wstążeczką, gdyż już na jednej z pierwszych stron znalazła coś przystępnego dla siebie. Dokonawszy wyboru na dobre, przesunęła zgrabnie zebraną ofertę kawiarenki w kierunku Ericha, aby i on mógł zdecydować.
Spokojnie wtopiła się w oparcie, po raz kolejny uciekając od centrum rozmowy. Niech sobie pogadają - ona pozostanie przy biernym słuchaniu. Objęła się rękami wokół talii, przekładając je na krzyż ponad sobą. Lekko przekręconą w bok głowę trzymała nieruchomo, patrząc w znajdujące się naprzeciwko ciemne okno. Ludzie przechodzili wzdłuż niego, nawet nie zaglądając do środka. Dobrze; przynajmniej nikt nie zauważy, że gapi się na niego jakaś aspołeczna nastolatka.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Słodki zapach wypełniał powietrze, a problem słodyczy wypełnił na moment myśli Ericha. Dość spanikowane, ponieważ uświadomił sobie, że jeśli szybko nie przypomni sobie, jak powiedzieć „cukier”, czy raczej „bez cukru” po japońsku, może przypadkiem skazać się na dość niemiłe konsekwencje w postaci przesłodzonej kawy czy herbaty.
A potem, wbijając lekko rozkojarzone spojrzenie w upstrzone niezrozumiałymi kanji menu, uświadomił sobie, że przesadza, bo przecież może bez większego problemu poprosić Matta czy Monday o pomoc. Przecież takie słowa były podstawowe i każdy byłby w stanie mu pomóc, czemu w ogóle się tak denerwuje…?
- M-3… – powtórzył, próbując przestawić się z powrotem na angielski. Nie miał nic do nauki języków, ale konieczność przechodzenia z jednego na drugi czy trzeci była koszmarnie męcząca. Szybko zerknął na Monday, znowu pocierając bliznę na skroni. Nie zauważyła spojrzenia, całe szczęście, wbijała wzrok w okno, a jeszcze by zauważyła, domyśliłaby się, że niekoniecznie miał najlepsze zdanie o jej mieście i pewnie by się obraziła. Niedopuszczalne – stwierdził nawiedzający go Permanentny Stres Towarzyski, na chwilę unosząc głowę z legowiska podświadomości, ale szybko powrócił do stanu uśpienia, pozwalając Erichowi kontynuować rozmowę ze względnym spokojem. Uśmiechnął się do Matta, próbując zamaskować moment rozkojarzenia. Z jakiegoś powodu, od kiedy skończyli krótką wycieczkę krajoznawczą, chłopak nagle zaczął wydawać się weselszy.
- Jest inaczej niż sobie wyobrażałem. – stwierdził, kręcąc głową, ale nadal z uśmiechem. – Do tej pory myślałem, że wszystkie miasta są do siebie podobne. Chyba przeżywam lekki szok kulturowy – zaśmiał się krótko, bagatelizując swoje słowa. – A jak się tobie podoba? Jesteś tu dłużej niż trzy dni, na pewno masz więcej wrażeń niż ja.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie spodziewał się odbitego w swoją stronę pytania, więc ręce mu opadły na stół z cichym plaskiem. Nabrał w policzki powietrza i wydmuchując je powoli zastanawiał się jak ubrać w słowa swoje wrażenie i odczucia. Czy po czterech latach rzeczywiście mógł powiedzieć jak to jest mieszkać w innym Mieście? W kulturze, której wciąż nie do końca rozumiesz, pośród słów języka, którego za pewne nigdy dobrze nie opanujesz, ale w mieście, które niezauważalnie z dnia na dzień staje się jednak "twoim" Miastem? No, może swoim domem by tego nie nazwał, ale z drugiej strony - czy istniało takie miejsce, które mógłby?...

 Generalnie mógł się spierać kto miał więcej atrakcji z M3, on czy Erich, a i tak pewnie wygrałaby Monday. I czy go uszy nie myliły, że ten tu osobnik jest w mieście dopiero od trzech dni? Ego poczuł się jakby siedział z cennym eksponatem, świeżutko po imporcie zza kopuły.
- Och. Wiesz. W porządku. Miłe miejsce - powiedział. Ładnie to tak kłamać? Nie, ale nie wylewasz całego syfskiego życia na jedno pytanie od nowo poznanej osoby. Twoje problemy to ostatnie czego chcemy słuchać w tej słodkiej, przytulnej aranżacji kawiarni.
Wiła się w nim jedna z tych myśli, które tak na prawdę nigdy nie odchodzą, a jedynie kryją się w ciemnych zaułkach wnętrza głowy zawsze chętne dać o sobie przypomnieć w sytuacjach, w których wolał byś ich nie mieć. Czego się nauczyłem po konsekwencjach dzielenia się wrażeniami i uczuciami? Że lepiej się nie dzielić swoimi wrażeniami i uczuciami. Poczuł się skonfliktowany. Ale zmarszczył na chwilę czoło, splótł ze sobą palce łącząc dłonie i mówił dalej.
- Wł-właściwie... Samo miasto chyba w porządku. Na pewno czyściej i ładniej niż w M1, a i popatrz, są tu nawet tacy co mnie lubią - kiwnął całym ciałem w stronę Risu. - I wiesz, choć stopień ochrony ostatnio uhhmmm, eeeee iumm... - tu wstawić dźwięk sugerujący powątpiewanie czy aby na pewno wieczorne spacery są teraz takie bezpieczne - ...znaczy się, poza tymi nowinkami z zarażonymi za murami, łowcami i rebeliantami czającymi się gdzieś w mieście, całkiem całkiem tu się mieszka. - Nie mogąc jednak postawić jednoznacznej recenzji miastu, wzruszył ramionami. Ale teraz nie żałował przeprowadzki. Tam było źle, tu było tak sobie, broń Boże żeby to była wina miast czy ich organizacji, to Ego trzymający swoje poszarpane życie w drżących dłoniach, ale tu przynajmniej żadna z ulic, ni miejsce, kawiarenka, szkoła, dom i własny pokój, dosłownie wszystko, nie przypominało ci o bardzo martwej, bardzo nieżywej siostrze.

Zapatrzył się na parę sekund we własne dłonie, zaciśnięte mocniej niż wcześniej, zawieszając się na swojej ostatniej myśli. Podniósł głowę i rozłożył ręce tyle mając do powiedzenia w tym temacie. Puknął za to palcem w kartę pełną materialnej rozpusty i obcych straszących Ericha znaczków. No, bo Ego chce obiecane postawione jedzenie!
- Koktajl - obwieścił co mu się marzyło, nie czując się ani trochę zakłopotan faktem, że praktycznie kompletnie nieznany mu człowiek będzie za niego płacił. - Ten z kiwi, bananem i pomarańczą. - Dla pewności powtórzył to jeszcze po japońsku i wskazał mu na ladę w głębi kawiarni, gdzie prawdopodobnie zamówienie powinien złożyć.
                                         
Ego
Desperat
Ego
Desperat
 
 
 

GODNOŚĆ :
Matthew Greenberg


Powrót do góry Go down

Nadal biernie przysłuchiwała rozmowie, wpatrując się z niemałym zainteresowaniem w świat za oknem. Nie znaczyło to wcale, że nie podobało jej się coś w swoim obecnym towarzystwie. Po co jednak miałaby się wtrącać w rozmowę, w której sama nie miała nic do dodania? w końcu jako jedyna z całej trójki była rodowitą mieszkanką M-3. żyła w tym mieście od urodzenia i przez całe życie nie miała okazji odwiedzić innego, przez co nie miała realnego porównania pomiędzy nimi. Co prawda słyszała co nieco o innych światowych ostojach ludzkości od przybyszów, którym pomagała się zorganizować w nowym miejscu, ale to nieporównywalnie mniej do własnych doświadczeń. Chociaż w sumie chciałaby kiedyś zobaczyć obcą ziemię, ale nie zapowiadało się na to, by miała otrzymać taką szansę. W końcu robiła za lokalną przynieś-podaj-pozamiataj, takich nie posyła się na stypendia ani na szkolenia za granicę. Dlatego nie rozmarzała zbyt wiele o wyjeździe, gdyż na dobrą sprawę doskonale umiała bez tego żyć. Cudze opowieści też wcale nie były takim słabym źródłem informacji. Dodatkowo w takiej sytuacji mogła po prostu słuchać, co jakiś czas dorzucając jakieś swoje ewentualne pytania lub uwagi. Nie musiała mówić wiele, ale spędzała czas w towarzystwie ludzi i dowiadywała się mnóstwa nowych rzeczy. Tego, co ludzie opowiadają z własnego doświadczenia, nie da się usłyszeć w szkole.
Ożywiła się nieco na energiczniejszy ruch w swoją stronę, uśmiechając się delikatnie w kierunku chłopaka. To całkiem miłe, że doceniał jej próby odnalezienia się w relacjach międzyludzkich. w ten sposób chociaż jednego ze swoich znajomych mogła nazwać kolegą i nie czuć się skrajnie niezręcznie w jego obecności, nawet jeżeli czasami bywało ciężko. Ale cóż poradzić, początki zawsze są trudne.
- To ja pójdę zamówić - rzuciła nagle, zrywając się ze swojego miejsca. Musiała się w końcu jakoś wydostać z ogarniającej ją bierności, żeby nie wyłączyć się całkowicie pośrodku miejsca publicznego. Byłaby w stanie nawet przestać odbierać bodźce z zewnątrz, a to nie byłoby ani rozsądne, ani kulturalne. Dokonywanie płatności tak czy siak miało miejsce przed opuszczeniem lokalu, a więc Erich nadal mógł postąpić zgodnie ze swoją propozycją. Monday natomiast zamierzała się ruszyć, dlatego też stanęła wyprostowana obok swojego krzesła i rzuciła mężczyźnie znaczące spojrzenie - powinien w tym momencie określić się, co życzy sobie zamówić. Była gotowa pomóc mu ewentualnie odcyfrować menu, ale przede wszystkim czekała na decyzję, by móc podejść do kontuaru i załatwić sprawę zamówienia. Tak było dla wszystkich najwygodniej - panowie nie musieli przerywać rozmowy, a dodatkowo z zebranych to Risu najlepiej posługiwała się językiem japońskim, którym mówiła przecież od urodzenia. Same plusy!
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Rebelianci. No właśnie. Jeszcze raz zerknął na Monday; jak oni mogli żyć w tak niepewnym mieście? On sam nie pamiętał, co to znaczy nieustanne zagrożenie zamachem terrorystycznym. M-5 uporało się z ostatnim ugrupowaniem rebeliantów gdy był jeszcze dzieckiem. Dla niego wróg istniał tylko poza murami i za murami pozostawał, z wyjątkiem jednego czy dwóch wyjątkowo samobójczych wymordowanych, próbujących oszukać władze i wtopić się w tłum obywateli.
Chociaż... widocznie na tym polegała wymiana. Można mieć albo więcej wolności osobistej, albo więcej bezpieczeństwa, a M-3 wyraźnie zainwestowało w pierwszą z wymienionych. Ciekawe, czy teraz, z jednym z Asellusów na czele to się zmieni. Erich podejrzewał, że niekoniecznie, nawet, jeśli uda mu się dośrubować kontrolę nad mieszkańcami do poziomu M-5. Pojedyncza osoba zwykle nie wystarcza do przełamania lat uwarunkowań kulturowych, nawet, jeśli sprawuje władzę totalną.
- Och, czy... jesteś pewna? To nie problem? - Risu wyrwała go z chwili zamyślenia, i to jeszcze tak miłą i usłużną propozycją. Spojrzał znowu w labirynt znaczków na karcie, rozejrzał się bezradnie po otoczeniu, i skapitulował.
- Poproszę kawę, czarną, bez cukru, syropu czy czegoś podobnego - miał okropne wrażenie, że zamawianie rzeczy bez cukru w cukierni było podobnie nie w tonie, co zamawianie herbaty w barze, ale istniały katorgi, na które nie miał zamiaru się skazywać. - Espresso, americano, wszystko jedno. Bardzo dziękuję - dodał z ze szczerym uśmiechem, w którym pobłyskiwała ulga.
Odprowadził ją wzrokiem, gdy szła w stronę kontuaru, po czym zwrócił się do Matta w nieświadomie plotkarskim instynkcie rozmawiania o opuszczającej towarzystwo osobie:
- Jest bardzo miła, prawda? - zawiesił głos, jakby zachęcając chłopaka do podjęcia tematu.

//jakość jest pewnie bylejaka, ale chciałam wam odpisać jeszcze dzisiaj, zanim wyjadę
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Żaden problem, w końcu robię to na co dzień - rzuciła jeszcze w kierunku Ericha, po czym oddaliła się ku kontuarowi. W kilku słowach streściła obsłudze pragnienia swoje i swoich towarzyszy. To przynajmniej zamierzała zrobić, gdy znienacka zadzwonił telefon. Przyzwyczajona do konieczności bycia dostępną zawsze i wszędzie, niezwłocznie odebrała. Rzuciła paroma odpowiedziami i w końcu po rozłączeniu się złożyła lekko zmodyfikowane zamówienie. Nie minęło pięć minut, kiedy w rękach miała małą tackę z trzema zamówionymi napojami. Wręczyła jednemu koktajl, drugiemu kawę, zaś sama wzięła do ręki jednorazowy kubek z plastiku.
- Przepraszam was stokrotnie, dostałam pilny telefon i muszę stawić się w pracy. Tak czy inaczej życzę miłego wieczoru. - Uśmiechnęła się tylko na odchodne, złapała swoje rzeczy i szybkim krokiem wyparowała z kawiarni, kierując się z powrotem w stronę budynków władzy.

[zt]
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kiedy Monday poszła zamówić rzeczy, a Erich jeszcze nie zadał pytania, Matt splótł ze sobą dłonie i położył je na stoliku. Przez chwilę trwał bez ruchu zapatrzony w swoje poranione knykcie, odruchowo opuszkami palców muskając zdartą na nich skórę i małe strupy. Gdzieś z dołu wydobył się krótki dźwięk, na który Ego automatycznie sięgnął dłonią do kieszeni, żeby wydostać z niej swój telefon. Ach, przypominajka z kalendarza o lekach. Były integralną częścią jego życia już od dłuższego czasu, ale tak na wszelki wypadek zawsze miał włączony alarm. Zakodował sobie w głowie, żeby zażyć je natychmiast kiedy tylko stąd wyjdzie. Miał co do nich mieszane uczucia, ale jeśli czegoś nie lubił bardziej niż tych pastylek, to było to zażywanie ich w towarzystwie. Było to coś co go krępowało i zawstydzało, więc unikał tego jak ognia. W ostateczności przełknie je używając wymówki o łazience. Na razie dwoma kliknięciami sprawił, ze wiadomość zniknęła z ekranu i odłożył telefon na stolik.
- Um? - podniósł wzrok na Ericha przekrzywiając głowę. - Ze świecą szukać - przyznał marszcząc nos i mrużąc oczy, ekspresja twarzy dziwnie nie pasująca do słów, które w istocie szczerze wypowiedziane były. Miła? Nie tak by to ujął, ale każdy kto miał do niego cierpliwość zasługiwał na określnik więcej niż miła.
- Specyficzna to na pewno. - Gdyby w jego przypadku użyć określnika "specyficzny", była by to uprzejma próba znalezienia słowa mniej nieprzyjemnego od "dziwny", ale w jej przypadku było to zdecydowanie bardziej na pozytywne znaczenie. W duchu cichego zachwytu zawsze imponowała mu jej walka ze wszystkim dookoła, głównie ze sobą. Wiedział, że tak jak on, Monday miewała pewne trudności z otoczeniem i ludźmi, ale jej zawziętość była miliardy lat ewolucji dalej niż jego. Zamilkł przenosząc wzrok na punkt za Erichem, na wracającą dziewczynę.

Przyssał się natychmiast do otrzymanego zamówienia i chyba dobrze, bo nieco to zredukowało miniaturowy zawód jaki poczuł po jej szybkim pożegnaniu. Puścił ustami słomkę, która odskoczyła w koktajlowej masie i paroma kropelkami zabrudziła mu twarz. Otarł ją wierzchem dłoni. Palce kurczowo zacieśniły się na wysokiej szklance, kiedy patrzył jak Risu znika w drzwiach. Powoli odwrócił się do Ericha. Nie łamiąc kontaktu wzrokowego pochylił się lekko sięgając na powrót do słomki, którą zdołał włożyć w usta dopiero po drugim razie, kiedy nie patrząc na nią nie udało mu się to za pierwszym razem.
Siooorb. Zrobił się dźwięk po połączeniu koktajlu z Mattem. Siorb, siorb. Powiedzmy, że lubił koktajle i że szybko udało mu się opróżnić już połowę swojego napoju.
- Więc... - rozpoczął jakby rzeczywiście miał jakiś temat do rozważenia. Ale na tym jednym słowie się skończyło. Kiedy to sobie uświadomił, i co gorsza, kiedy był pewien że dostrzegł to również Erich, spuścił wolno wzrok w koktajl i wpatrywał się w niego jakby co najmniej odnalazł tam cud w postaci twarz Jezusa. O czym zazwyczaj się rozmawia? O tym co się robiło w ostatnich dniach, o filmach, o książkach, o pracy, marudziło się, łapało się wątek prowadzony przez rozmówce i opowiadało się o tym samym tylko ze swojego punktu widzenia i jakoś się to toczyło. Ego nie wiedział jak się za to zabrać, ale nie przeszkadzało mu to. Wręcz uśmiechnął się do siebie pod nosem, całkiem zadowolony z klimatu tego miejsca, z zamówienia za które płacił kto inny, z towarzystwa, nawet jeśli się skurczyło w międzyczasie. Ale ilość nie równa się jakość, więc bez problemu. Nie był sam, co było dla niego ważne. A i lubił być poza domem, więc na razie wszystko było w porządku. Był pewien, że umiałby znaleźć się w normalnej konwersacji z popijającym tu z nim kawę człowiekiem. I wtedy też zadzwonił telefon.

Ego popatrzył na niego z wyrzutem, jakby personalnie go jego własny sprzęt obraził faktem spełniania swoich podstawowych funkcji, podczas gdy z głośnika wydostawała się melodia fortepianowa. Nie lubił telefonów. Nie ich odbierać, ani wiadomości które na niego czekały. Posłał Erichowi przepraszające spojrzenie i odsuwając się trochę z krzesłem odebrał.
Przywitał się, przez chwilę słuchał w skupieniu, potem pacnął się w czoło otwartą dłonią, którą zjechał w dół przecierając twarz i przy okazji przecierając podkrążone oczy. Zerknął z wahaniem na Ericha, ale resztę rozmowy przeprowadził patrząc gdzieś w sufit.
Klik, i skończona rozmowa. Przysunął się do stolika.
- Umm - pierwsze co chciał robić to przepraszać, jak to miał w zwyczaju, ale kiedyś w pewnym momencie doszło do niego, że ludzie znajdują jego nieustanne przepraszanie za irytujące (i mieli rację, to paskudny i bezsensowny nawyk przepraszania kompletnie za nic), więc zmusił się do powstrzymywania .
- Mam dziecko do odebrania - wyjaśnił machając telefonem w dłoni, choć tak średnio to cokolwiek wyjaśniało. - Z-znaczy się... nie moje dziecko. Sąsiadki. Ma na imię Yuki. Właściwie to nie, ale jej imię z węgierskiego czy coś, w każdym razie, łatwiej mówić Yuki. Przerażające dziecko. Znaczy się, nie że przerażające jakoś że coś, że strasznie, ale, uhh, n-nieważne! - machnął rękami w powietrzu czując ze zapędza się w niepotrzebne szczegóły.
- Ja.. och, przepraszam, że tak wyszło. - Schował telefon do kieszeni. - Wiem jak to jest być nowym w zupełnie obcym mieście. Żeby tylko mieście... innej kulturze. Ze zwariowanym, niezrozumiałym językiem. - Teraz mógł przynajmniej powiedzieć jasno co o japońskim sądzi, czego wcześniej nie zrobił ze względu na Monday, jako że był to przecież jej rodzimy język. - I do tego jeszcze czuję się, ech, trochę głupio wychodząc tak krótko po wyjściu Moday, a-ale... ech, przepraszam - westchnął i spojrzał w niebieskie ("też niebieskie, jaśniejsze, szarawe?", zarejestrował mimochodem, bo jego z kolei były ciemnoniebieskie) oczy Ericha szukając w nich reakcji na to wszystko. Zawahał się na chwilę. Wstał i zaczął się zbierać. Ubierając się mówił dalej:
- A-ale hej, wiesz co? Jeśli cię jeszcze nie zanudziłem na śmierć ani nic... mogę ci dać mój numer? - Robił to z poczucia winy, czując że pozostawia Ericha tak szybko na pastwę M3? Czy może wyczuł okazję na nową znajomość, a ponieważ tych nie miał za wiele, próbował gdzie się dało? Na pewno w jego głosie pod koniec padła drżąca nuta, jakby bał się odmowy, która zażenowałaby go i zaraz po niej pożegnałby się szybko i ulotnił z kawiarenki. Jeśli nie, ruchem dłoni spyta o telefon czy też kartę z pomocami językowymi Ericha, gdzie będzie mógł zapisać swój numer.

Założył plecak, nie oparł się wysiorbania koktajlu do dna, po czym pozostawił za sobą Ericha samemu sobie, czując się mniej czy bardziej temu winnym.

[zt]
//ok, ja wiem, długo nie odpisywałam i ja za to bardzo przepraszam.
                                         
Ego
Desperat
Ego
Desperat
 
 
 

GODNOŚĆ :
Matthew Greenberg


Powrót do góry Go down

Czy istniały słowa na opisanie uczucia momentalnej utraty całej pewności siebie i świata? Chyba nie, a jeśli nawet, to Erich ich nie znał.
- Jasne, rozumiem - stwierdził, starając się nie wyglądać na rozczarowanego. Naprawdę, czy spodziewał się, że to wszystko będzie takie łatwe? Że ledwo przybędzie do miasta i od razu znajdzie sobie wianuszek znajomych, przyjaciół gotowych skoczyć za nim w ogień i miłość na całe życie? Bardzo zabawne, Erich - pomyślał z nagłą wściekłością. Dobrze wiedział, że takie rzeczy się nie zdarzały, a mimo tego ciągle trzymał się tej idiotycznej nadziei.
Wyciągnął z kieszeni kartki i wyjaśnił:
- Jeszcze nie mam założonego tutejszego numeru, ale jak tylko go dostanę, na pewno dam ci znać. - Chwila wściekłości wystarczyła, by się uspokoił i w milczeniu wpatrywał się w nierówny przedziałek w jasnych włosach pochylonego nad kartką Matta. W jakiś przedziwny sposób podobne lekkie zaniedbanie pasowało do chłopaka; dopiero teraz, gdy Ericha ogarnęła nagła obojętność na życie, faktycznie mu się przyjrzał. Niższy, szczuplejszy, ruchy trochę nerwowe i bez koordynacji, ale w całkowicie naturalny, nie rażący sposób, pozbawione jakiegokolwiek dramatyzmu. No i... jak miło było wreszcie zobaczyć jasne włosy w tłumie Azjatów. Nawet, jeśli Erich dobrze wiedział, że to tylko złudzenie, które zniknie jak tylko Matt wyjdzie z kawiarenki, ale na chwilę poczuł się, jakby nigdy nie opuszczał M-5 i Europy.
- Dzięki - uśmiechnął się całkowicie szczerze i miło, schował kartkę do kieszeni i rozprawił się ze swoją kawą równie szybko jak Matt z koktajlem. Zapłacił, wyszedł, wrócił do domu, przypominając sobie, że miał jeszcze jedną torbę do rozpakowania, a plany edukacyjne same się nie ułożą ani nie przetłumaczą.

zt
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wszedł do kawiarni na kilka minut przed swoją zmianą. Dochodziła dwunasta.
Podszedł do lady, uśmiechając się przelotnie do stojącej za nią koleżanki z pracy. Młoda dziewczyna, blondynka. Była całkiem zgrabna, chociaż zakwalifikowałby ją raczej do desek z przodu i z tyłu, ale co kto woli, prawda? Piersi były lepsze małe, ale nie do tego stopnia, że trzeba ich szukać z mikroskopem.
Powędrował na zaplecze, aby założyć białą koszulę, orzechowe spodnie i czarny fartuszek.
Duży dzisiaj ruch? — zapytał, wychodząc z pomieszczenia i spoglądając na koleżankę, której musiał przyznać jedno. Nogi miała wspaniałe i cieszył się, że kobiety w jego pracy nosiły spódniczki. Szkoda, że dekolt bluzki nie miał co wyeksponować... Ale tyle dobrze, że dziewczyna była o jakieś dwa centymetry od niego niższa. Lubił z nią pracować, przebywać obok i nie czuł ani odrobiny dyskomfortu.
Rano sporo osób chyba zaspało, bo w pośpiechu brali kawy na wynos... Ale teraz się uspokoiło — mówiła, a po chwili zniżyła głos do szeptu. — Tylko lepiej uważaj na faceta, co to siedzi przy wentylacji. Jakiś dziwak. Siedzi od rana, zamawia to samo cały czas.
Jego wzrok mimowolnie powędrował na mężczyznę, o którym była mowa. Nie wydawał się podejrzany... Może nieco bardziej posępny.
Jasne. Zapamiętam. Wychodzisz dopiero za godzinę czy już teraz? — zapytał, a dziewczyna pokiwała głową.
Dwadzieścia minut. Towari ma po mnie przyjechać. Wybacz, wiem że miałeś mieć dzisiaj wolne, ale on tak rzadko dostaje urlop w pracy, a chcieliśmy spędzić trochę czasu...
Jasne, nie ma sprawy. Kiedyś to ty mi się odwdzięczysz wzięciem zmiany — powiedział z uśmiechem, a blondynka od razu pokiwała głową.
Levi spojrzał jeszcze raz na tajemniczego gościa, a później westchnął. Chyba nie będzie sprawiał żadnych problemów.
Podszedł do ekspresu, aby zrobić sobie filiżankę kawy. Dopóki nie było tłumów, grzechem byłoby nie skorzystanie z chwili i wypicie ulubionego napoju! Tak, stanowczo. Nie wybaczyłby tego sobie!
Uśmiechnął się lekko, widząc za witryną znajomą sylwetkę. Prędko podszedł do lady, przy której stały krzesełka barowe. Kasa była nieopodal, więc nie musiał się martwić, że przypadkiem zaniedba innych klientów. W końcu dziewczyna była stałym bywalcem i nią także trzeba było się zająć odpowiednio! Jeszcze przejdzie do konkurencji i co wtedy będzie? Straszne wizje tutaj się szykowały.
Hachi, co tam? — zapytał, zabierając swoją filiżankę z espresso. — Co dzisiaj chcesz? Jakieś ciastko do tego? Ptysiów z budyniem dzisiaj nie było, to tak ostrzegam. Nie wiem czy się skończyły, ale za szybą ich nie ma. Za to jakieś nowe, laskowe ciasteczka są i to z czekoladą na dodatek — powiedział, a słysząc jaką kawę życzy sobie kobieta, od razu się odwrócił i zabrał za jej przygotowywanie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

To nie tak, że pojawiała się jak tornado. Ona była tornadem. Zdawało się nawet, że wraz z trzaskiem otwieranych drzwi, podskoczyły wszystkie krzesła, stoliki i zastawa stołowa. Levi nie musiał się szczególnie wysilać – w sekundę znalazła się przy barze, nonszalancko oparta o blat, jakby nie szła, a znikała i pojawiała się w odpowiednim miejscu. Nie bez powodu rude wyzywane jest od wiedźm.
- Patrz co mam – zagadnęła bezceremonialnie, nie przejmując się zerknięciem kobiety w wieku „dwa dni przed trumną”, która trzęsącym się krokiem zaczęła zmierzać do wyjścia – i nawet na sekundę nie spuściła z niej oka. Uśmiech pełgał w kąciku ust dziewczyny, aż wreszcie rozciągnął wargi w szerokim, niemal bezczelnym uśmiechu. Uniosła wtedy rękę. Wyglądało, jakby ta reporterska hiena chciała go zastrzelić samymi palcami i może świat byłby jej za to wdzięczny. Tym razem jednak huk strzału nie zgarnął czyjegoś życia, choć bez wątpienia Seiji nie potrzebowała tak brutalnych metod, by zniszczyć komuś lata kariery. Pomiędzy wyprostowanym palcem wskazującym a środkowym lśniła prostokątna fotografia – dowód na potwierdzenie tej tezy.
- Znasz Thomasa Herrinsona? – Choć starała się mówić normalnie, w ton głosu wtargnęła podekscytowana nuta. Do tego skrzące się kurwiki w kącikach oczu i nieciężko było rozgryźć zwykle trzymającą język za zębami kobietę. - Lepiej już wykupuj premierowy numer „Antidotum”, Levi, bo będzie schodzić jak ciepłe bułeczki. Uwierz na słowo, że serwer padnie po kwadransie z przeładowania. Jeszcze niecały miesiąc temu było hucznie o tym kolosie, że cudny wojskowy, że kariera taka, jaka być powinna, że pnie się ku górze jak zawodowiec. I wiesz? – Brew uniosła się tak wysoko, aż zniknęła za pasmem luźnych włosów. Zdjęcie, które pokazywała, składało się z samych plam. Nawet po przyjrzeniu się można było się co najwyżej domyślać, co przedstawiała fotografia. Heihachiro najwidoczniej o tym wiedziała, bo uśmiechnęła się jeszcze szerzej i położyła błyszczący papier płasko na blacie. Stuknęła w niego palcem. - Właśnie – mruknęła, ściszając głos, choć nie wyzbyła się triumfalnej nuty osoby, która wygrała wyścig grubo przed innymi zawodnikami. - Nie wiesz.
Wreszcie usadowiła swoje nabuzowane szlachetne zakończenie pleców na jednym z wysokich krzeseł i wciągnęła łokcie na blat. Słuchając jego słów potarła palcami pobrudzony ziemią policzek, mimowolnie zerkając w bok – prosto w profil twarzy koleżanki z pracy Levi'ego. Nogi miała niczego sobie – to musiała jej przyznać z czystym sumieniem – ale bez dwóch zdań, gdyby  zabrakło dechy do prasowania, Hei wiedziałaby, do kogo dzwonić.
- Kawę. Tak gorzką, mocną, złą i czarną jak moja chichocząca z cudzego nieszczęścia dusza. I ciasteczka. Te, o których mówisz. Całą, gigantyczną michę bomb kalorycznych, przez które będziesz musiał mnie wytaczać na nowe miejsce zbrodni.
Zerknęła ponownie na chłopaka, opierając podbródek na splecionych palcach.
Nie przyznałaby się do tego nawet, gdyby podstawiono ją pod mur i przytknięto do przełyku ostry nóż, ale przyglądanie się Levi'emu jak pracuje zawsze było dla niej czymś w rodzaju katharsis. Choć domyślała się, że praca za barem posiada swoje minusy, to jednak widok kogoś ulokowanego w tak spokojnym – na co dzień – miejscu, tylko potęgowało przeświadczenie o „niebezpieczeństwie związanym z byciem dziennikarką”. Na samą myśl przymrużyła ślepia w zastanowieniu.
- I w sumie jest coś, o co chciałabym cię zapytać. – Zielone tęczówki rozbłysły, odbijając od siebie wpadające do środka pomieszczenia promienie słońca, kiedy Seiji prześlizgnęła się wzrokiem po zgromadzonych. Jej uwadze nie uszedł upchnięty przy wentylacji mężczyzna, choć reporterskie sztuczki umożliwiły jej zachowanie naturalnej, niezobowiązującej w tym momencie mimiki. Nawet jeżeli faktycznie przykuł jej spojrzenie, nie dała mu tego po sobie poznać, poświęcając mu ten sam procent zainteresowania, co każdej innej głowie wewnątrz kawiarenki.
To on był jednak powodem, dla którego dziewczyna przeszła do konspiracyjnego szeptu – jeszcze większego, niż przed chwilą. Obróciła się ponownie frontem do Levi'ego, posyłając mu tak znaczące spojrzenie, że równie dobrze mogła przywalić nieszczęsnemu towarzyszowi krzesłem w skroń, a na pewno odczułby to równie dobitnie.
- Słyszałeś może – zaczęła, ledwie poruszając ustami; bez względu jednak na obecność osób trzecich, nie miała przecież powodu, by rezygnować ze swojego źródła informacjio „Zone”?
                                         
Reia
Upadły anioł
Reia
Upadły anioł
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 9 z 17 Previous  1 ... 6 ... 8, 9, 10 ... 13 ... 17  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach