Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 6 z 17 Previous  1 ... 5, 6, 7 ... 11 ... 17  Next

Go down

S.SPEC to banda zdrajców i tylko knują, jak się pozbyć innych. To chyba oczywiste, wygra najsilniejszy i najbardziej sprytny. Cała reszta skończy marnie. Życie jest brutalne, trzeba się z tym jednak pogodzić, w sumie, ludzie z miasta i tak mają łatwiej. Mają pożywienie, świeżą wodę i nie muszą się obawiać o to, że zarażą się wirusem. A Veylta pod względem ostatniego ma jeszcze łatwiej.
Kobieta uśmiechnęła się, gdy Blight przytrzymał dla niej drzwi. Weszła spokojnie do środka i omiotła wzrokiem przytulne wnętrze kawiarenki. W sumie, nie było aż tak wielu ludzi w środku. Tu jakaś starsza pani, tu szczęśliwa rodzinka z dwójką dzieciaków, tam jakiś gościu popijający już dziesiątą kawę... No i dwóch, nieprzyjemnie wyglądających panów. Veylta skinęła. Mieli mundury S.SPEC, a więc nali ją, a ona znała ich. Ruszyła dalej, jednak za plecami słyszała ich nieuprzejme komentarze na temat tego, jak łowczyni zajęła tak wysoką pozycję. Ich wyobraźnia była dość bujna, a oni specjalnie nie ściszali głosów. Chcieli, by słyszała.
Ciężko opadła na wygodne krzesło, a z jej gardła wydał się cichy warkot. Nie miała ochoty słuchać tych komentarzy. Miała ochotę krzyczeć, by zamknęli te cholerne ryje, jednak dobre wychowanie jej zabraniało. Odwróciła głowę w przeciwną stronę i przeczesała włosy, w ogóle nie zwracając uwagi na swojego przyjaciela. Usłyszała głośny śmiech z plecami, gdy jeden z jej pracowników wygłosił mowę na temat tego, jak to się kochała z dyktatorem na biurku. Położyła dłonie na stole, a po chwili zacisnęła je w pięści.
- Aaa. Wybacz, coś mówiłeś? Zamyśliłam się. - na jej ustach pojawił się widocznie sztuczny uśmiech. Z trudnością uniosła kąciki ust ku górze. Przez chwile poczuła się źle, że tak całkowicie olała Ikara. No ale cóż mogła na to poradzić? Mężczyźni za jej plecami zamilkli.
- Ciasto? Nie, nie, dziękuję. Też jestem na diecie... Wiesz, trzeba zrzucić to i owo. - odpowiedziała cicho, powoli tracąc kontrolę nad swoimi nerwami. Przekroczyli jej trzecią granice.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Na początku nie widział ludzi z S.SPEC, ani nie słyszał ich komentarzy ale widząc reakcję Veylty, dopuścił je do świadomości. Brawo wam panowie za taką wyobraźnię, naprawdę. Tak wkurzyć ostoję spokoju i opanowania… Nie wiedzą w co się pakują. Ale teraz zaczął się zastanawiać, co ma z tym fantem zrobić. Veylta nie może okazać przed ludźmi, że jest okrutna i mściwa, bo lud ją uwielbia, a to byłoby jak kubeł zimnej wody. Opcja numer jeden: zabić ich i delektować się kawą. Raczej odpada, bo musieliby się oboje gęsto tłumaczyć. Opcja numer dwa także odpadała natychmiast. Zakładała bowiem zignorowanie ich i delektowanie się kawą. Opcja trzecia była kusząca… Zrujnować ich życia doszczętnie, ale dyskretnie, ale to trwałoby zbyt długo a oni zaczęli go drażnić. Nie tylko kłamliwymi pomówieniami pod adresem Veylty, ale także zrujnowanym popołudniem. Chciał wyjść gdzieś, żeby mieć spokój od problemów, ale jak widać, problemy nie chcą mieć spokoju od niego. Nagle, wpadł na inny pomysł.  Nie nosił na zewnątrz nic, co charakteryzowałoby go jako członka S.SPEC, a to dawało mu pewne pole do manewru.
– Poczekaj, ja się tym zajmę. – rzucił cicho w stronę kobiety, rozpiął płaszcz i wstał – Chyba zgubiłem klucze na zewnątrz – dodał głośniej – pójdę i poszukam ich. – ruszył w stronę wyjścia. W pobliżu stolika dwóch dowcipnisiów potknął się i wylał kawę na jednego z nich, jednocześnie na niego wpadając. Został brutalnie popchnięty na przeciwległy stolik i poczuł, jak ostry kant stołu rozcina mu skórę na głowie. Pomimo chwilowego oślepienia i okropnego bólu głowy, uśmiechnął się, wstał i poprawił okulary.
– No chłopcy – jego szeroki uśmiech kontrastował z zimnymi oczami – właśnie narobiliście sobie kłopotów. Wiecie, jaka jest kara za atak na przełożonego? – spojrzeli po sobie, nic nie rozumiejąc. Tymczasem Ikar kontynuował tonem, jakby mówił do przedszkolaków – Tak, na przełożonego. Spróbujcie zachować się jak mądrzy chłopcy: co należy zrobić w takim wypadku? – chwila zawahania z ich strony. Wyglądali, jakby zupełnie nie rozumieli co się dzieje. Musieli jednak jakoś zareagować, więc wstali, patrząc na niego – w ich mniemaniu – groźne. Ale postawa naukowca wyraźnie zbiła ich z tropu. – Na kolanach dziękować za darowanie życia i wypierdalać. – ostatnie zdanie powiedział ostrym, rozkazującym tonem, jednocześnie poruszył się trochę, tak żeby ta dwójka zobaczyła broń ukrytą pod płaszczem. Ton, postawa i broń podziałały na nich jak policzek od samego dyktatora. – Po namyśle, wystarczy mi, jak się tu nie będziecie pokazywać. – Zebrali się w pośpiechu i wyszli, a nawet nie przeszło im przez głowę, by sprawdzić kto ich opieprzył. Ikar wrócił do stolika, usiadł i uśmiechnął się do Veylty. W tym momencie kelnerka przyniosła im kawę.
– Przepraszam, na czym skończyliśmy? – mrugnął do niej i odprężył się. Miał nadzieję, że reszta dnia minie już bez kłopotów.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Veylta już nawet nawet nauczyła się ignorować wypowiedzi facetów z S.SPEC. Teraz temat przeniósł się na to, że w siłowni wiszą jej nagie zdjęcia robione przez poprzednią prawą rękę. Najwyraźniej ich fantazja ponosiła, ale po prostu brakowało im prawdziwej kobiety. No cóż, to smutne. Nie, to bardziej żałosne niż smutne. Westchnęła cicho i spojrzała na inny stolik, kątem oka jednak patrzyła na nich.
Jeden z mężczyzn wyglądał na nowego jeśli chodzi o S.SPEC. Był wątłej postury, o smukłej twarzy i brązowych, potarganych włosach. Miał wredne, ciemnozielone oczy które przez większość czasu były zmrużone. Co chwile oblizywał usta i lampił się na Vey tak, jakby rozbierał ją wzrokiem.
Drugi zaś był dość mocno napakowany. Rękawy munduru były mocno zaciągnięte do góry, dzięki czemu kobieta mogła bez najmniejszego problemu zobaczyć groźnie wyglądające tatuaże. Miał brzydką, twarz która praktycznie całą była zapełniona bliznami. To on zaczynał rozmowę i zmuszał młodszego chłopaka do rozmowy.
Kobieta zwróciła się znowu do naukowca. Już miała coś powiedzieć kiedy ten jej przerwał. Już zamierzała złapać go za rękawa, jednak śmiech S.SPECów odwrócił jej uwagę. Zacisnęła dłoń w powietrzu i opuściła ją, wlepiając w niego zgłupiały wzrok.
Syknęła głośno, widząc jak Blight został brutalnie zaatakowany przez mężczyzn. Już miała wstać i do nich podejść, jednak jakaś siła ją powstrzymała. Czuła się tak, jakby ktoś przykleił jej ciało do krzesła. Uważnie wsłuchiwała się w słowa swojego przyjaciela. Jego ton był tak zimny i wręcz przerażający, że kobieta poczuła gęsią skórkę na ciele. Wygląda na to, że nie tylko na nią to tak zadziałało. Faceci spieprzyli z kawiarni i ślad po nich zaginął.
Blight usiadł przy stoliku i już zamierzała go opieprzyć, ale kelnerka ją przed tym powstrzymała. Postawiła dwa kubki kawy i odeszła.
- Ty... Ty cholerny idioto. - warknęła do niego cicho, jednak po chwili zrezygnowała i opadłą plecami na oparcie krzesła. Podniosła kawę i wlepiła wzrok w czarną tafle.
- To się mogło gorzej skończyć... Jesteś ranny? - zapytała, podnosząc na niego świdrujący wzrok. To przecież oczywiste, że się o niego martwiła. Nie tylko dlatego, że są dobrymi przyjaciółmi, ale również dlatego, że postawił się w jej sprawie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Spojrzał jej w oczy i uśmiechnął się.
– Uznam to za podziękowanie. – mrugnął do niej. Kiedy zapytała o jego stan, przeczesał dłonią włosy z tyłu głowy. Bez zdziwienia stwierdził, że ma rozciętą skórę i lekko krwawi. Wytarł palce w serwetkę.
– Lekkie skaleczenie. Nic, czym musiałabyś się przejmować. – objął parujący kubek obiema dłońmi i nabrał pełne płuca aromatu kawy. Zamknął oczy i wypuścił powoli powietrze. W sumie, to miłe, że się martwi. Niewiele osób przejmowałoby się jego stanem.
– Zagrożenie nie było aż takie wielkie. – otworzył oczy. Nie starał się zaimponować kobiecie, a to nie były czcze przechwałki – Ten typ ludzi czuje respekt przed siłą i brakiem strachu. Byłem niemal pewny, że jeśli uda mi się zagrać pewnego siebie oficera, to zwątpią i usłuchają bez szemrania. – spojrzał na Veyltę z powagą – Nie można przed takimi ludźmi okazać strachu, ani słabości, bo wykorzystają to bezwzględnie. – ułamek sekundy później, jego wzrok znów był radosny, jakby nic się nie wydarzyło.
– Mniejsza z tym, oni nie są ważni. Dowiem się w końcu co u ciebie słychać? – powiedział wesoło, co zupełnie kontrastowało z poprzednią powagą. Upił łyk kawy i odstawił kubek na miejsce. Po jego ciele rozlało się ożywcze ciepło i od razu poczuł się trochę lepiej. Pomimo radosnego wyrazu twarzy na zewnątrz, jego mózg uparcie myślał nad tamtą dwójką. Jaka jest szansa, że doniosą? Niezbyt duża. Należy jednak się zabezpieczyć i przygotować. Najlepiej zastosować atak wyprzedający. Wysłać ich w Desperację w poszukiwaniu Wymordowanych. Niech zginą, zgubią się, uciekną, zarażą się, cokolwiek, byle już nie wrócili do miasta Najchętniej widziałby ich na swoim stole. To dałoby mu pewność, ale nie sądził, by taki wybryk przeszedł bezkarnie. Stop. Stop. Za dużo myśli na raz. Miał się odprężyć i zrelaksować, a zamiast ego co robi? Knuje zemstę podczas towarzyskiego spotkania. Musi przestać, chociaż na godzinę. Na dwie, jeśli tyle potrwa kawa z Vey. Nawet nie zauważył, jak bezwiednie zacisnął pięść na stole.  – Cholera. – pomyślał. Nie powinien zdradzać swoich emocji. To nie było dobre, nie przywykł do okazywania uczuć, to mogło być na dłuższą metę niebezpieczne. Rozluźnił dłoń. Zaczynał czuć się przy ludziach swobodnie. To takie… niecodzienne. Musi być ostrożny, jeśli zbytnio się otworzy, będzie można go zranić. Wziął głęboki oddech i popatrzył na przyjaciółkę.
– Wybacz, zamyśliłem się na chwilę. – kolejny łyk cudownie rozgrzewającej kawy. Gdyby miał ochotę na moment autorefleksji, mógłby zastanowić się, dlaczego nie dopuszcza ludzi tak blisko. Ale nie miał. Chciał porozmawiać jak normalni ludzie, wypić kawę jak normalni ludzie i zrelaksować się jak normalni ludzie, bez natrętnych myśli, które przychodziły zupełnie nie w porę. Problem w tym, że on chyba tak nie potrafił.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kobieta uniosła brew i westchnęła cicho.
- To na pewno nie było podziękowanie. - odparła i delikatnie przejechała placem po białym kubku który zawierał cudownie pachnący płyn. Przymrużyła czerwone ślepka i wpatrywała się w obojętnie w swój napój. Przypomniały jej się stare czasy. Co rano, równo o godzinie 8:30 była budzona przez cudownego mężczyznę którzy przyrządzał najlepszą kawę i jajecznice na całym świecie. Zwykle wtedy rozmawiali przez chwilę, ona w spokoju jadła śniadanie, on zaś ubierał się w mundur. Tuż przed wyjściem całował ją w nos szeptał czułe słówka do ucha. Tak, to bez wątpienia był cudowny czas jej życia, szkoda tylko, że tak szybko przeminął. Vey, podobnie jak i jej narzeczony, marzyła o wielkim, cudownym weselu zrobionym gdzieś na granicach Miasta-3. Może blisko jakiegoś jeziorka... nawet sztuczne byłoby w porządku. Niestety, jej całą rodzinę szlag trafił. Umarli, ot tak, po prostu, jakby ich życie nigdy nie miało znaczenia.
- Powinnam się martwić o stan swoich ludzi. Mieszkańcy widzą mnie jako dobrą kobietę, której zależy na tym, by wszyscy mieli lepsze życie. Muszę być tym, za kogo mnie uważają. - Szepnęła, przyciskając palec do kubka i poczuła, jak ciepło stopniowo rozchodzi się po jej dłoni. Nawet przyjemne uczucie. Złapała naczynie w dłoń i napiła się kawy, która wręcz natychmiastowo ją pobudziła.
- Nie ukazałam strachu ani słabości! Po prostu... Po prostu.... Zastanawiałam się co z nimi zrobić! - uderzyli w jej czuły punkt, ot co. I tak, to prawda, że Veylta nie potrafiła sobie poradzić z ich słowami, jednak nie zamierzała się do tego przyznawać przed Ikarem. Niech myśli to, co chce. Pf.
Kobieta mruknęła coś pod nosem i upiła kolejny łyk ciepłego, mocnego płynu.
- Moje życie jest pełne przygód. Serio. Papierki. Tu podpisz, tam zmień, tu przeczytaj, tam wyślij... A oprócz tego, ostatnio jakieś wstrętne karaluchy mi się zalęgły w domu. Niech je szlag trafi. Musiałam wezwać trzech facetów by opanowali tą katastrofę. I do tego musiałam im zapłacić potrójnie! - zwierzyła się kobieta, nerwowo postukując palcami o blat.
- Ah, i coś noga zaczyna mnie pobolewać. Chyba coś spieprzyłeś przy tym całym zabiegu, hę? - zaśmiała się cicho i podniosła na niego wzrok. Przyjrzała mu się z zaciekawieniem.
- No, to teraz Ty pochwal się tym, co zaszło w Twoim życiu. Słucham, słucham. Postaram się nie zasnąć. - uśmiechnęła się zadziornie i czekała, aż mężczyzna wyżali jej się ze swojego życia prywatnego.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pociągnął potężny łyk kawy. Odstawił kubek na stolik i przyglądnął mu się. Papierowy kubek jednorazowy, z logiem kawiarenki. Całkiem przyjemne dla oka, musiał przyznać. Mleczna babeczka z kawałkami czekolady i szerokim uśmiechem.
– Papierki, uwielbiam je. – westchnął ironicznie i ponownie zajął się kubkiem. Przyglądał się uważnie kobiecie, badając  jej wytrzymałość psychiczną. Nie chciał, żeby to zdarzenie okazało się brzemienne w negatywne skutki dla organizmu Vey. Kto wie, jak reaguje na takie obciążenie.
– Doprawdy? – uniósł w zdziwieniu brew – Jeśli zacznie dokuczać ci za mocno, to mój fotel jest zawsze wolny. Nie bój się, normalną operację też tam przeprowadzę. – uśmiechnął się, jednak inaczej niż zwykle, tak zimno i niepokojąco. Odchylił się na krześle i rozglądnął się dookoła. Roześmiana rodzinka wychodziła właśnie z kawiarni. Staruszka siedziała za daleko, a facet w brunatnym sweterku nie wyglądał, jakby przejmował się czymkolwiek poza gazetą i swoją dziesiątą kawą. Blight uznał, że nie ma ryzyka podsłuchania.
– W moim życiu, chwilowo nie dzieje się nic ciekawego. Poza oczywiście tym, że pewien eksperyment wymknął się spod kontroli i kosztował życie całej załogi. Do czasu uprzątnięcia bałaganu zarezerwowałem sobie trójkę, w której już byłaś. Strasznie mała, zgodzisz się ze mną? Rozmyślałem nad jej remontem. Powiększę ją, albo zaciągnę tych trzech imbecyli do sprzątnięcia tamtego starego laboratorium. Było znacznie lepiej wyposażone, ale wszystko szlag trafił, obiekt badań zdemolował je kompletnie. Jeśli je odnowią nie musiałbym trzymać zwierzaczków w więzieniu, tylko miałbym je zawsze przy sobie.  – zniżył głos – Planuję też wyprawę w Desperację, dawno nie czułem adrenaliny związanej z polowaniem. Poza tym, świeże spojrzenie na sprawę może przyczynić się do głębszego jej poznania, nie są…? – na stoliku usiadła osa. Skąd się tu wzięła? Nie wiadomo. Ikar spojrzał na nią i zamilkł w pół słowa. Ona, jakby nie wiedząc, że jest w centrum zainteresowania, próbowała wydostać się przez szybę. Porzuciwszy to zajęcie po dziesięciu nieudanych próbach przeleciała nad głową Blight’a i skierowała się w stronę innego stolika, odprowadzana jego wzrokiem. Otrząsnął się i ponownie skierował wzrok na rozmówczynię.
– O czym mówiłem? – zapytał, upijając łyk kawy.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Tak, całe życie przepełnione papierkową robotą. Za niedługo będę czytać te wszystkie raporty też w wannie. Ani chwili spokoju. Na jutro muszę podpisać jakąś umowę która, nosz cholera, ma z dwieście stron! Ehh, czuję się taakaa wykorzystana... - na jej ustach pojawił się delikatny uśmiech, jednak dość szybko zniknął. Jej humor przepadł przez tamtych idiotów. Ona im jeszcze sprawi piekło, będą żałowali, że w ogóle otworzyli usta.
- Dobrze, wiedzieć, że nie tylko ja się z tym męczę. - dodała po chwili, popijając ostatni był kawy. Veylta bez wątpienia zapamięta to miejsce. Kawa była całkiem dobra, a jeszcze przecież nie spróbowała ciast. Przyjdzie tu kiedyś, tyle, że tym razem w normalnych ciuchach. Teraz jest zbyt rozpoznawalna, jednak to zapewne nie przez ubrania, a kolor włosów i oczu. Jak wiele kobiet w mieście wygląda tak jak ona? No właśnie, chyba żadna. Albo niewiele. Spokojnie można powiedzieć, że jest wyjątkowa.
- Obym nie musiała skorzystać z Twojej propozycji. Wolałabym nie siedzieć w tym samym fotelu co te ohydne bestie. No ale, jak nie przejdzie to się zgłoszę. - raczej wolałaby uniknąć kolejnej operacji, już ta jedna zostawiła jej bliznę której się nigdy nie pozbędzie. Druga szrama nie wchodziła w grę.
Wysłuchiwała się uważnie w słowa naukowca, jednak kiwała głową mechanicznie, nawet o tym nie myśląc.
- Ah, tak. Czytałam o tym raport. Nieźle ten twój obiekt nabałaganił. I zabił całkiem przyzwoitych naukowców. Szkoda. Wielka szkoda. Twoje laboratorium było dość drogą zachcianką. A Twoja zabaweczka je ot tak zniszczyła. Hmm. Miałeś olbrzymie szczęście, że przeżyłeś. Hmm. Przyślę Ci kilka Androidów. Będziesz mógł je wykorzystać do remontu albo do posprzątania starego laboratorium. Niektóre nie nadają się do niczego poza tym. - powiedziała lekko znudzona. Rozsiadła się wygodniej na krześle, jednak już po chwili musiała się odrobinę pochylić, by dobrze usłyszeć słowa przyjaciela.
- Desperacja? Większość ludzi nigdy stamtąd nie wraca. Straciliśmy ponad setkę żołnierzy przez naszą głupotę. Poza miastem jest śmierć i tylko śmierć. Eh, ale bez wątpienia to najlepsze miejsce na polowanie na wymordowanych. I pewnie liczysz, że dostaniesz przepustkę, praawdaa? - postukała palcami o blat w zamyśleniu. Przerażała ją myśl, że mogłaby stracić i jego. Jej narzeczony, podobnie jak i jego ludzie, nigdy nie wrócili ze swojej misji. Kolejnej grupie również się nie udało. Jednak doskonale wiedziała, że nie może mu zabronić. Bez wymordowanych nie miał roboty, a poza tym, badania nie posuwały się na przód.
Również z zaciekawieniem obserwowała małe, latające coś, jednak nie pochłonęło ją to całkowicie. Po chwili znudziła się.
- O wycieczce. Twoja koncentracja jest straszna. Wszystko Cię rozprasza. Hm. - spojrzała na zegar na ścianie i z przerażeniem stwierdziła, że już dawno powinna być w gabinecie. Cholera. Syknęła przez zaciśnięte zęby.
- Cholera, cholera! Spóźnię się! Wybacz, że Cię tak nieuprzejmie zostawiam ale, cóż, robota czeka. Spróbuję załatwić przepustkę, ale nic nie obiecuję. Do zobaczenia, następnym razem! - podniosła się szybko z krzesła i wygładziła spódniczkę. Uśmiechnęła się przepraszająco do swojego rozmówcy i uniosła pusty kubek.
- Odwdzięczę się następnym razem! - szybko wyrzuciła kubek do kosza i szybkim, lecz niezwykle zgrabnym krokiem wyszła z kawiarenki.

zt.
(Wybacz, mam cholernie dużo osób którzy chcą ze mną popisać.)
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Po jej wyjściu Blight siedział przez pięć minut patrząc się w drzwi i pijąc kawę. W końcu stwierdził, że nie chce się mu tu dłużej siedzieć. Owszem, pogoda przyjemna, kawa pyszna, ale czeka go droga do pracy i lepiej, żeby wyruszył już teraz. Zostawił na stoliku zapłatę z napiwkiem, wyrzucił kubek do kosza i wyszedł, kierując się w prawo, zalaną popołudniowym słońcem ulicą.

[zt]

                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

<--

Dziwny bal się skończył. I pomyśleć, że Ren wyszła z niego cało. Myślała, że wypadnie już na samym początku, jak niezaaklimatyzowana roślina. A tak naprawdę doczekała się jako jedna z trzech żywa dotrzeć do końca. Do otwarcia tych przeklętych wrót, ale ich progu już nie przekroczyła z powrotem. Zasnęła.
I obudziła się w łóżku. Spocona i jeszcze bardziej zmęczona, aniżeli przed tym, jak położyła się spać. Miała szczęście, że to był weekend i nie musiała szorować do szkoły. Z powrotem wtuliła się w śnieżnobiałą poduszkę i ułożyła z powrotem do snu.
Tajemnicza pobudka miała miejsce około godziny czwartej nad ranem, kiedy to oślepiającym światłem z otwierających się wrót okazał się być księżyc, silnie i agresywnie wkradającym się do środka. Ren nakryła się szczelniej, by ten elegant jej nie przeszkadzał.
Rano przed siódmą ubrała się i wyszła z psami. Nie bawiła się w jakieś dłuższe spacery, na co przyjdzie czas po południu. Wróciła i ponownie zaszyła się pod pierzyną.
Około jedenastej dopiero opuściła mieszkanie. Park czekał na obrządki. Pięć godzin bitej roboty w zgrabywanie liści i igieł, zbieranie niedopałków od papierosów, usmarkanych chusteczek i butelek po piwie. Co za zwierzęta żyją w tym mieście! Zero jakiejkolwiek kultury, zero! Jeśli Ren tylko wpadnie w łapy taki śmieciarz, już ona dopilnuje tego, by zębami zbierał po sobie swoje odpady.
Zmęczona w czasie przerwy wyrwała się do kawiarenki. To tu poznała pana Łowcę i to dzięki niemu teraz nie jest aż tak negatywnie nastawiona do władzy. Ale to nie zmienia faktu, że i tak ich nie lubi.
Zamówiła kubek gorącej czekolady i ciastko. Rozsiadła się na krześle i rozpłynęła, jak to co miała w kubku na języku. Mogła troszeczkę rozluźnić mięśnie, odetchnąć po pracy i coś zjeść. Wprawdzie ciastko nie było najlepszym wyborem. Powinna pójść gdzieś do restauracji na obiad, ale nie przyszło jej to do głowy w tym momencie. Poza tym, kawiarenka była najbliżej.
Po dziesięciu minutach rozkoszy, przyszedł czas na powrót do roboty. Trzeba było resztę liści ładnie wrzucić do taczek i worków, by później przewieźć to wszystko do części całkowicie niedostępnej dla spacerowiczów - do części gospodarczej. Tam, gdzie pomocnicze ciągniki śpią w garażach, traktorowe kosiarki odpoczywają do wiosny, gdzie przechowuje się niektóre nawozy i gdzie z własnych surowców wytwarza się kompost. Recykling i oszczędność.
Skończyła pałaszować się napojem, zapłaciła i wyszła z ciastkiem w serwetce, wracając do swej pracy.
Po południu czekał ją kolejny spacer z pupilami.
Następnego dnia sześć godzin nauki.
A później odliczała resztę czasu do gwiazdki, którą spędziła sama w towarzystwie psów i swoich zielonych pociech. W dzień kupiła tylko resztki gałązek choinkowych, w końcu, po co miały się zmarnować? Jej i tak stać nie było na porządne drzewko. A nawet jeśli, to tylko wzięłaby w doniczce. Tylko później pojawiłby się problem z jego utrzymaniem. Tak więc przystała na gałęziach. A zaraz po ich kupnie znowu odwiedziła kawiarenkę, kupując kubeczek czekolady i ciastko.
Przystroiła je wedle gustu. Jedne w złoto-czerwone akcenty, inne w błękit, granat, biel i srebro. I tak przeżyła w samotności święta, zapominając o wysłaniu życzeń.
Resztę czasu od świąt do końca roku przebomblowała to w mieszkaniu, to trochę w parku, raz po raz pomagając w odśnieżaniu, albo pomagając się dotlenić obydwóm czworonożnym pieszczochom. I tak dotrwała do wieczora. Późną godziną w Sylwestra również odwiedziła kawiarenkę. Co dziwne, tym razem wyszła z niej z kieliszkiem do szampana ze złocistym szampanem w środku. Równo o dwunastej wypiła za Nowy Rok razem z ludźmi zebranymi wszędzie na ulicach. Niezwykła to była atmosfera, kiedy ci wszyscy tak znienawidzeni przez nią ludzie zebrali się by wspólnie świętować.
O dwunastej zaczął się spektakl. Setki kolorowych rozbłysków uwalniało się w powietrzu, śmiecąc kawałkami kartonów ulice i dachy. Ale kto by się tym przejmował? Ważna była zabawa!
Nastolatka zjawiła się w domu już w pół do pierwszej. Dziesięć minut po Nowym Roku nie było już sensu oglądać chmary pijaków, oblewających się na ulicach alkoholem i tańczących kulawe pogo. Nie.
Wróciła do domu, odsypiać.

-->


Ostatnio zmieniony przez Kamikaze dnia 25.03.15 18:44, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Anielica weszła do kawiarni, ku której poprowadził ją Akito. Już na wejściu uderzyło w nią miłe ciepło i smakowite zapachy. I głosy ludzi, którzy zajadali się słodyczami. Si wyszukała najbliższy wolny stolik i pociągnęła tam chłopaka. Na jednym z wolnych krzeseł powiesiła swoją torbę. Zapachy były wyjątkowo kuszące, zwłaszcza te od ciast z czekoladą. Zostawiła chłopaka przy stoliku i, kuśtykając, ruszyła oglądać słodycze i sprawdzać możliwości co do napojów. Można jej wybaczyć chwilowe olanie rozmówcy - jej miłość do słodkości nie ma granic i nie uznaje żadnych ograniczeń. Tak więc po dłuższej chwili spędzonej na przyglądaniu się ciastom, ciasteczkom i babeczkom wybrała sobie największy kawałek ciasta czekoladowego co do którego była pewna że w siebie zmieści, a do tego jeszcze wzięła gorącą czekoladę z bitą śmietaną. Po czym spojrzała w stronę Akito.
- Ne, co dla ciebie wziąć?
Po uśmiechu jaki zagościł na jej twarzy widać było, że chłopak właśnie zabrał ją do miejsca, które mogłaby nazwać niebem w wersji 2.0. Co do rozmowy o stróżowaniu... Miała zamiar wrócić do niej gdy tylko będzie miała swoje słodycze w zasięgu łapek i możliwości ich zjedzenia.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Akito na razie usiadł przy wolnym stoliku. Kiedyś bywał tutaj dość często więc wiedział co jest tutaj w menu. Za to z lekkim uśmiechem błądzącym na ustach obserwował jak Sitael szuka czegoś dla siebie. W takiej sytuacji wyglądała dużo młodziej niż wskazywał na to wygląd, chociaż w sumie pewnie jej wiek był... nie lepiej się nie wgłębiać w takie rozważania. Grunt, że dziewczyna wyglądała na jakieś 18 lat i jej zachowanie do takiego wieku pasowało. Rozmyślanie nad tym ile wieków ma na karku spowodowałoby tylko niepotrzebne problemy. Na co to komu?
-Hmmm, herbatę jaśminową i pucharek owocowy...- długo się namyślać nie musiał. W sumie to lubienie herbaty miał po siostrze. Ayako co prawda kultywowała tradycje japońskie, ale to dzięki niej w ogóle zechciał spojrzeć na tak nudny napój jak herbata.
W każdym razie Akito uznał, że zabranie tutaj anielicy było strzałem w dziesiątkę. Nie dość, że jej się podoba to jeszcze da swojej nodze odpocząć. Ot idealnie.
W sumie to trochę podziwiał anielicę, za jej możliwości słodyczożerne. On po takiej ilości słodkiego chyba by padł. A przynajmniej by go zmuliło. No ale skoro lubi to nie będzie się z niej z tego powodu nabijał.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 6 z 17 Previous  1 ... 5, 6, 7 ... 11 ... 17  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach