Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Eden :: Góra Babel :: Katedra


Strona 5 z 15 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6 ... 10 ... 15  Next

Go down

Pisanie 14.03.16 18:31  •  Sala Sądu - Page 6 Empty Re: Sala Sądu
„Pieprzony sadysto”.
Prawie jak uderzenie łopatą o blachę ─ paradoksalnie właśnie z takim huknięciem te dwa, ciche słowa rozbiły się w głowie wymordowanego, powodując jednosekundowe zaskoczenie. Ledwo drgnęły mu powieki, nim ponownie ich nie przymrużył w nonszalancji. Nałożył na twarz warstwę obojętności już chwilę później i choć emocja nie mogła być widoczna dla wszystkich, a jeszcze mniejsza liczba potrafiłaby ją odczytać i zrozumieć, tak nie mógł się wyzbyć wrażenia, że to, co dzieje się na sali, zaczyna przybierać obrót spraw, którego się nie spodziewał. O ile początkowo, nawet po tym, jak domyślił się, który głos sumienia przebija się do Nathaira, trzymał się najoczywistszej wersji, tak teraz kolejne perspektywy wyrysowywały się w umyśle, nawołując do wybrania korzystniejszej wersji.
Chyba nie było osoby, która nie czułaby teraz rozdarcia pomiędzy jedną a drugą stroną. Nie było jednak sensu, by zastanawiać się nad moralnością ─ większość albo brała nogi za pas, albo prowadzona była wewnętrznym, chrypliwym głosem, który objawia się zawsze w trakcie walk, gdy zaczyna działać instynkt. Wymordowany ostatni raz zerknął w kierunku Lesliego, posyłając mu rozbawione spojrzenie. Jak na kogoś, kto powinien czuć lodowate, wyostrzone do grubości kartki papieru ostrze kosy samej śmierci, wydawał się zaskakująco rozluźniony.
I wtedy, gdy padały oskarżycielskie słowa, i później, kiedy rozgorzała walka.
Brzdęk. Brzdęk. Zzzzgrzyt.
Growlithe prawie się potknął o leżące na ziemi ─ Ryan, do kurwy nędzy, patrz gdzie gubisz te swoje łapy ─ dłonie Grimshawa i złapał równowagę w ostatniej chwili, odchylając się na bok. Prawie czuł, jak miecz anioła śmiga mu przy uchu. Ludzie różnie to opisują. Dla Growlithe'a było to jak świst wiatru przepchniętego do wewnątrz budynku przez dziurę w ścianie. Nie zdążył ponownie ustawić ciała, a powietrze znów świsnęło, gdy strażnik z rozmachu wzniósł broń nad głowę i opuścił gwałtownie ramiona.
„Miecz, który przetnie wszystko.”
Błysnęły mu ślepia, gdy przekręcał miecz, postępując krok na bok, przenosząc ciężar ciała na prawą nogę, mocniej ściskając oburącz za rękojeść. A jeśli wszystko poszło zgodnie z planem, już wkrótce ostrze przeciwnika mogło przejść do historii jako wierny, acz bezużyteczny towarzysz, gdy uderzało w klingę Growlithe'a.
Haye?
Tuż przy jego uchu rozległ się potulny pomruk. Growlithe uniósł nogę i wyprostował ją w kolanie, uderzając oponenta w biodro, wyprowadzając kolejny atak mieczem ─ tym razem na skos, od prawej, do lewej, celując od jego lewego barku w głąb korpusu.
Tymczasem pojawiła się kolejna mara. Wysunęła się zza bezpiecznego płaszcza cienia swojego właściciela. Wpierw kwadratowy pysk, zaraz gruba szyja, barczysta sylwetka i długi, ruchliwy na końcu ogon. Haye warknęła, odsłaniając niemieszczące się w paszczy zęby i za sprawą niewidzialnego dla innych znaku ─ Grow ledwo kiwnął głową ─ przeskoczyła na podłoże i ruszyła do anioła z kontrolą ziemi. Korzystała ze wszystkich aspektów, które za zapewniało jej zwinne i silne cielsko.
„Zimno tu u was”.
Growlithe przesunął językiem po dolnej wardze, nawet na niego nie patrząc. Skupił się na drugim z najbliżej stojących aniołów. Palce prawej dłoni zacisnęły się wtedy mocniej na chwycie miecze, podczas gdy lewa dłoń sięgnęła do paska spodni.
Głupota aniołów nie zna granic, co?
Wymordowany odbezpieczył Berettę, kładąc palec na spuście. Trzymane przez niego ostrze prześlizgnęło się po powietrzu w chwili, w której unosił ramię, wycelował i puścił pierwszy pocisk, mierząc w klatkę piersiową. Zaraz potem dłoń przeskoczyła na prawo, by pociągnąć za cyngiel jeszcze dwukrotnie, do dwóch następnych przeciwników.
Rindou, warknął w myślach, uderzając butem o posadzkę, gdy przesuwał się do tyłu, nie chcąc pozostawać nawet na sekundę w bezruchu. To zbyt korzystnie wpływało na stworzenie sobie z niego nieruchomego celu, a akurat na to nie miał zamiaru pozwolić.
Nie słuchał Zaphiela.
Miał ciekawsze rzeczy do roboty. I w chwili, w której wymierzał z pistoletu do następnego anioła ─ tym razem tego, który stał blisko Ryana i Nathaira, poczuł, jak na lewym nadgarstku zaciska się obręcz. Skrzywił się, naciskając na spust. Huk wystrzału rozległ się po pomieszczeniu w tej samej w chwili, w której z sufitu na grubej jak liana nitce pajęczyny zsunął się dwumetrowy pająk. Jego odnóża były grube i włochate, a pełny odwłok ledwo unosił się nad posadzką. Hakowate kończyny postukiwały po ziemi cicho, gdy bestia ruszyła ku Erogmionowi. W ostatniej chwili Growlithe warknął, zmieniając jej kierunek nie na stróża Vess, a strażnika, używającego hydrokinezy.
Brzęknęły kajdany Zero.
Wilczur wyłapał ten dźwięk, gdy zmierzał już do Metatrona, sadząc na tyle wielkie susy, by oddalić się jak najbardziej od trzęsącej się pod nim podłogi. Jeżeli ktoś postanowił stanąć mu na drodze, w ruch poszedł miecz o lśniącej klindze. Berettę jednym, wyuczonym ruchem wsunął z powrotem do kabury, chwytając oburącz rękojeść.
Osłaniaj mnie! ─ charknął ponad wrzawą i choć nie patrzył na Grimshawa, drżące od warkotu powietrze musnęło czuły słuch drugiego wymordowanego, pozwalając mu odczuwać intencje. Nie chodziło o to, że Ryan miałby sobie nie dać rady z archaniołem; problemem był tutaj ekwipunek, który Rottweiler miał ograniczony i uszczuplony już na starcie rozgrywki. W porównaniu do Growlithe'a, jemu nie trafił się miecz Światła, który już teraz świsnął w powietrzu.
Białowłosy wymierzył uderzenie, uważając, by nie uderzać płazem, tylko klingą na tej jednej trzeciej jej długości. Jeśli wierzyć doświadczeniu, przełożenie siły ataku jest wtedy największe. Pamiętał o poprawnej mechanice sylwetki, jak wydech przy ataku, wyprost rąk, użycie całego ciała, a nie samych ramion, jak to zwykle bywało i uderzył w prawe otwarcie Metatrona, jednocześnie nakierowując i Shatarai, i Livaia, w stronę samozwańczego archanioła.
Miało to na celu nie tylko osłabienie jego obrony, ale również umożliwienie znalezienie przez Wilczura najbliższego „otwarcia”. W czasie, w którym miecz Światła sunął ku prawemu barkowi, Shatarai skoczyła z lewej strony Metatrona, celując prosto w jego brzuch, tuż pod linię żeber, chcąc zatopić kły i szarpać go do tyłu. Livai zapikował z góry, składając gwałtownie skrzydła i rozłożył je dopiero, gdy znalazł się najbliżej Metatrona. To właśnie wtedy rozpostarł górne kończyny i wysunął szpony, nie tylko próbując mu zaorać twarz, ale ─ co było głównym celem ─ chwycić za długie włosy, za które nie zawahał się szarpnąć do tyłu.
„Jest nas za mało.”
Te słowa dotarły do Wilczura, gdy unosił wzrok na twarz Metatrona.
Nie szerz defetyzmu.

- - - - -
|| UŻYCIE MOCY:
- Umbrakineza: 2|3 (odpoczynek: 0|4);

|| EKWIPUNEK:
- Miecz Światła.
- Beretta (naboje: 17/20).

PLAN WYDARZEŃ:
1. Walka z aniołem (tutaj będzie numer, ale muszę się skontaktować z Ev, bo nie ogarnąłem), w czasie której za pomocą miecza Światła ma zamiar przeciąć ostrze przeciwnika niszcząc mu broń.
2. [G] Uderza anioła w biodro i wyprowadza cios na skos ─ od prawej (z góry). Liczy na to, że ostrze przetnie przeciwnika na tyle głęboko, by go wyeliminować z dalszej walki.
3. [Umbrakineza] Stworzenie następnej mary ─ Haye, tygrys. Ruszyła zaatakować kłami i pazurami NPC#10.
4. [G] Sięga do kabury, wyjmuje Berettę. Strzela do najbliżej stojącego anioła (NPC #3).
5. [G] Strzelił jeszcze 2 razy (NPC#4, NPC#2).
6. [Umbrakineza] Stworzenie Rindou, dwumetrowego pająka. Mara atakuje anioła z hydrokinezą (NPC#6).
7. [G] Krzyknął do Ryana, by go osłaniał (no shit); zaatakował Metatrona z pomocą Shatarai (wilk) i Livaia (jastrząb).
* Cały atak polegał na wyprowadzeniu uderzenia w prawy bark Metatrona. Dokładnie w tym samym czasie nadciągnęła Shatarai, która zaatakowała lewy bok Metatrona (tuż pod linią żeber, wszystkie te chamskie mięśnie, które zwykle wykrzywiają człowieka >D) oraz Livai, uderzający od góry ─ jeżeli nie udało mu się zadrapać szponami twarzy archanioła, to w drugim odruchu chwycił go za włosy i pociągnął do tyłu.

Skracałem jak powalony. Jeżeli coś ominąłem... mówcie.

I pytanie ode mnie: jak wygląda dokładnie ten miecz Światła, którym walczy Growlithe? To ciężkie ostrze? Duże? Plus jakie są jego zastosowania ─ rozumiem, że przetnie wszystko. Ale tak wszystko-wszystko, czy wybiórczo-wszystko? Plus to co mnie też zastanawia: on przecina cały czas czy to działa na zasadzie jakiejś... ja wiem? Mocy?


                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.03.16 23:26  •  Sala Sądu - Page 6 Empty Re: Sala Sądu
Głosik skryty w głowie zaśmiał się z anioła zastępu, dość głośno zastanawiając się ile jeszcze będzie im dane pożyć. Ismael starał się jednak zachować zimną krew i nie kląć – ani w duchu ani na głos. Mimo hałasu i ogólnego zamętu panującego aktualnie w sali, ciemnowłosy zdawał się być niezwykle spokojny, nawet z dwoma sztyletami grożącymi jego marnemu życiu. Uśmiechnął się lekko, patrząc spod kaptura na pierzastego przed nim. Delikatnie pokręcił głową. Do czego to doszło, że istoty stworzone jako czyste i niewinne mogły być tak zaślepione. Były bardziej ludzkie niż być powinny.
Naprawdę zabilibyście swojego brata za to, że próbuje powstrzymać rozlew krwi? Co się z wami stało… – odpowiedział równie cicho i z wyraźnym niedowierzaniem w głosie. To bestie, stwierdził Achrazjel. Światłość Stwórcy nie dociera już do ich serc, ogłuchli na Jego głos. Są gorsi od Lucyfera… I choć Vex zwykle ignorował szept znajdujący się gdzieś w jego umyśle, w tym momencie musiał przyznać mu rację. Jeśli uda mu się stąd wyjść żywym, jego dotychczasowa egzystencja bardzo się zmieni. Prawdopodobnie powrót do Edenu będzie się równał więzieniu bądź karze, niekoniecznie łagodnej i pozbawionej krwi. Nie podobała mu się perspektywa spędzania czasu w Desperacji, a w Mieście był zbyt łatwym celem. Skończy się jego beztroska.
Starał się nie poruszać, oddychać płytko i nie nadziać się na sztylety ani od przodu ani od tyłu. Próbował szybko wymyślić jakiś plan, ale każdy następny brzmiał bardziej beznadziejnie niż poprzedni. Nawet jeśli przeniósłby świadomość w ciało tego przed nim, mógł nie zdążyć cofnąć ręki i przypadkowo wbić sobie ostrze w brzuch. Co innego, gdyby stał nieruchomo na czas transferu, ale to było niemożliwe do osiągnięcia, jeśli nie poprosiłby o pomoc swoich roślinnych przyjaciół. Nie miał jak się poruszyć, przynajmniej dopóki nie pojawił się niespodziewany gość w postaci pnączy. Podziękował im w duchu za ratunek, ale nie czekał, aż któryś z napastników dojdzie do siebie. Poprosił pnącza o zaciskanie się, jeśli tylko opleciony osobnik zacznie próbę uwolnienia się. W tym samym czasie doskoczył do drugiego anioła i zamachnął się kosturem, mierząc w głowę. Miał zamiar uderzyć go na tyle mocno, by choć na chwilę go oszołomić, ale nie skrzywdzić. Spróbował jednocześnie zrobić unik przed biczem lub osłonić się bronią, by nie zostać schwytanym zanim walka rozpocznie się na dobre. Ramię szczypało nieznośnie, ale próbował nie zwracać na nie większej uwagi, nie tylko ze względu na obrzydzenie do krwi, ale też małą ważność rany. Starał się nie patrzeć nawet na plamę szkarłatu, która pojawiła się na białym materiale szaty. Takie draśnięcia zdarzały mu się nawet przy pracach w ogrodzie, nie robiły na nim wrażenia.
Nie walczcie, proszę. Ocalcie swoje życia i dusze. Nie jest warto umierać w taki sposób – rzucił do obu tak przekonująco jak tylko potrafił. Nie był pewien siły swojej perswazji ani tego, jak bardzo mogli mieć wyprane mózgi. Równie dobrze mógł zapewne rozmawiać z kamieniami rozrzuconymi w piekielnej otchłani. Nie podobało mu się, iż musi używać przemocy, zwłaszcza w stosunku do innych aniołów. – Zaraz będzie tu więcej takich jak oni. Nie okażą litości, jeśli rozpoznają w was wrogów – dodał, ciągle wierząc, że może mu się udać. Cóż, wierność ideom przede wszystkim, prawda? Ale patrzac od innej strony, nieoczekiwana zamiana stron mogła wywołać zamęt, jeśli obaj skrzydlaci sprzeciwiliby się rozkazom Metatrona.
Ismael starał się nie zwracać uwagi na nagłe zawirowania w temperaturze pomieszczenia. Chłód zaczął lizać go po stopach, głaskać po palcach zaciśniętych na broni, ale bijące szybko serce mogło go ogrzać póki nie stał jak sparaliżowany. Przesunął się kilka kroków, obserwując skrzydlatego z hydrokinezą. Próbował unikać jego ataków i złapać go roślinami za ręce bądź nogi.
Zerknął na chwilę w inną część sali, a jego wzrok zatrzymał się na oskarżonym stróżu, którego złapały i uniosły pnącza. Wyciągnął prawą rękę, machnął skomplikowanym gestem, próbując nagiąć rośliny do swojej woli i rozluźnić uścisk. Jeśli mu się to nie udało, wysłał swoje „sadzonki” na pomoc w celu oswobodzenia Zero i znalezienia anioła, który go zaatakował. Szybko powrócił jednak do swojego najbliższego otoczenia, pozostając możliwie jak najbardziej biernym.


***
Wydarzenia:
1. Początkowo obmyśla sposób ucieczki przed dwoma aniołami, ale roślinki zadziałały i nie musi.
2. Mocą rozkazuje swoim pnączom zacieśniać się, jeśli schwytany anioł (NPC #7) będzie próbował się uwolnić.
3. Doskakuje do drugiego (NPC #6) z zamiarem zdzielenia go kosturem przez łeb, jednocześnie starając się uniknąć wodnego bicza lub zasłonić się bronią. Nie chce wyrządzić przeciwnikowi krzywdy, a jedynie nieco go ogłuszyć.
4. Próbuje przekonać oba anioły do poddania się/zaprzestania walki/ ucieczki/przejścia na jego stronę i ostrzega przed możliwym pojawieniem się większej ilości wymordowanych. Wizja niechybnej śmierci, jeśli będą walczyli.
5. Obserwuje wszelkie poczynania NPC #6, próbuje złapać go pnączami za ręce lub nogi.
6. Zerknięcie w stronę innych walczących, dostrzeżenie oplecionego Zero, próba zmuszenia pnączy do wypuszczenia go. W przypadku niepowodzenia wysyła swoje w celu oswobodzenia i znalezienia atakującej stróża anielicy.
7. Po chwili dekoncentracji powraca do obserwacji NPC #6, stara się używać jak najmniej przemocy.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.03.16 17:15  •  Sala Sądu - Page 6 Empty Re: Sala Sądu
Cholera, zdążyło przemknąć mu przez myśl, gdy postąpił o krok przed siebie, chcąc dobiec do lodowej ściany. Na tym etapie nie potrafił stwierdzić, czyją sprawką było odgrodzenie Syona. Dookoła roiło się od aniołów, z których każdy mógł okazać się być przeciwko nim. Wolał być na miejscu, jeśli coś miało mu się stać, tym bardziej, że gdzieś wewnątrz jego podświadomości aż kotłowało się od informacji, że O'Harleyh miał kłopoty, a to jego dobro było priorytetem skrzydlatego. Nie udało mu się dotrzeć na miejsce na czas, gdy coś podcięło mu nogi, doprowadzając do nagłego zderzenia jego głowy z posadzką. Obraz na chwilę zupełnie zaszedł czernią, gdy zacisnął powieki od przeszywającego bólu, a w uszach rozbrzmiał najprawdziwszy gong. Uchylił powieki mierząc się z rozmytymi plamami i uporczywymi mroczkami, które postanowiły urządzić sobie krótką imprezę w polu jego widzenia. Odzyskawszy rezon, który powrócił do niego po kilku dłużących się sekundach, warknął pod nosem poirytowany i szarpnął się niespokojnie, czując oplatające się dookoła jego ciała pnącza.
Spokojnie, Zero.
Spróbuj dyndać głową do ziemi i jeszcze być spokojnym, sarknął w myślach, ale istotnie przestał się wiercić, kiedy rośliny oplotły się dookoła jego szyi. Cofnął nieznacznie głowę w tył, licząc, że to spowolni proces duszenia, ale byłto daremny trud. Zacisnął zęby i przesunął wzrokiem po otoczeniu, odnajdując stojącą nieopodal anielicę. Nieznośne dudnienie w czaszce nie pozwalało mu w pełni skupić się na jej słowach, choć wystarczyło pobieżne przeanalizowanie zasłyszanych s słów, by Vessare zrozumiał dokładniejszy przekaz. Parsknął sucho, ściągając jasne brwi w nieprzyjemnym dla oka wyrazie.
Po moim trupie.
Właśnie do tego zmierza. Uważaj, o co prosisz.
Nie pozwolił jednak zareagować skrzydlatej na wysyczane wręcz słowa. Spod oplatających się dookoła Cillian'a gałęzi, wystrzeliły łakome języki ognia, które łapczywie zaczęły dobierać się do pnączy, zamierzając strawić je kawałek po kawałku, a także dostać się do samej atakującej go kobiety, by na własnej skórze przekonała się o sile palącego żywiołu, nawet jeśli swoją barwą przywoływał raczej chłodne odczucia.
Blondyn szarpnął się mocniej, sprawdzając, czy rośliny zwęgliły się na tyle mocno, by złamać się pod działaniem dodatkowej siły. Jeśli tak, z pewnością przeżył kolejne niemiłe spotkanie z posadzką, na której jednak nie wylądował już jako człowiek. Ze zwierzęcego gardła wydobył się przeciągły pomruk niezadowolenia, kiedy masywny tygrys zaczął podnosić się na równe łapy. Anioł odruchowo otrzepał się i zawiesił czujny wzrok dwukolorowych, drapieżnych oczu na atakującej go kobiecie. Płomienie nie ustawały, a ich właściciel w momencie pokonał parę dzielących go od przeciwniczki kroków i by w odpowiednim momencie odbić się od posadzki z zamiarem przyparcia jej do parteru i skutecznego ograniczenia jej ruchów ciężkim cielskiem. Pazury zwierzęcia wysunęły się w pełnej gotowości do przebicia jej skóry, a uzbrojona w zęby paszcza rozwarła się w akompaniamencie głośnego ryku, zdradzając chęć przegryzienia jej gardła.

MOCE:
Kontrola emocji: 2/3 – opisałem skutki w poprzednim poście. Skoro bariery nie ma, a Zero ma aktualnie negatywne nastawienie, moc oddziałuje na wszystkich dookoła.
Kontrola ognia: 1/3.
Zmiennokształtność: 1/5 – przemiana w kremowo-czarnego tygrysa. Jeżeli wróci do ludzkiej formy przed upływem 5 postów, nie będzie mógł przemienić się z powrotem w żadne inne zwierzę do końca sesji.

WAŻNIEJSZE PODJĘTE AKCJE:
→ Użycie mocy ognia na pnączach anielicy i próba zaatakowania nim także przeciwniczki. Płomienie przemieszczają się wzdłuż pnączy, próbując strawić je w całości.
→ Jeśli się udało, szarpnął się, by wyrwać się ze zwęglonego już zielska, a w trakcie upadania na ziemię, przemienił się w tygrysa. Upadł na bok, więc zaraz podniósł się z ziemi.
→ Zaatakowanie skrzydlatej w zwierzęcej formie. Podbiegł bliżej, odbił się od ziemi i spróbował powalić ją na posadzkę, wbijając przy tym pazury w jej ciało. Przy okazji stara się ograniczyć jej manewry swoim ciężarem. Zębami zamierza wgryźć się w jej gardło. Resztę pozostawiam Ev.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.03.16 17:37  •  Sala Sądu - Page 6 Empty Re: Sala Sądu
Pomruk niezadowolenia przetoczył się przez gardło ciemnowłosego, zupełnie nie wpasowując się w jego ludzką wizję. Wystarczyło, że ostrze niespodziewanie wbiło się w jego udo, zmuszając go do gwałtownego cofnięcia się. Ból w jego odczuciu nie był na tyle przeszywający, jak odczułby to niejeden szarak, ale nowa rana dała o sobie znać, powodując odczuwalny dyskomfort. Smoliste źrenice zwęziły się do formy pionowych kresek, gdy starał się wychwycić źródło zagrożenia. Mimo tego na ułamek sekundy zerknął w stronę Zaphiela, jakby za sprawą tego krótkiego spojrzenia miał pomóc mu w domyśleniu się, że zamiast stać bezczynnie i przekazywać brudna robotę w ręce innych, powinien ruszyć swoją dupę, choć Grimshaw nie zdziwiłby się, gdyby anioł miał równie małe poparcie, co Metatron, skoro zdolność przemawiania nie była jego mocną stroną. Za co pokarało ich takim popierdolonym towarzystwem. Może nawet pokręciłby głową z politowaniem, gdyby nie to, że po tym nędznym ułamku sekundy, który nie wystarczył nawet na wzięcie pojedynczego, pełnego oddechu, postanowił ponownie skupić się na walce.
Tym bardziej, że kolejne uderzenie skutecznie odwróciło uwagę. Słuch skupił się już wyłącznie na odgłosie butów uderzających o posadzkę, ale nie minęła chwila, a Ryan trzasnął podeszwą buta o ziemię, z której w akompaniamencie głośnego huku, wyrosły kolejne lodowe kolce, zakończone ostrymi szpikulcami. Otoczyły całą sylwetkę ciemnowłosego, mierząc swoimi szpikulcami co najmniej na wysokość mostka dorosłego osobnika. Wyprowadzenie ataku było na tyle szybkie, by zaistniała szansa, ze jego oponent niepostrzeżenie znajdzie się na linii wystrzału. Chwilę później kopnął nogą w jeden z kolców, pod wpływem czego ten rozpadł się posłusznie, rozsypując na ziemi w postaci tysiąca niewielkich kostek, uwalniając wymordowanego ze zlodowaciałego schronu. Machnął ręką w stronę dwójki aniołów, dostrzegłszy, że Growlithe wyciąga z kabury broń. Nie potrzebował specjalnego polecenia, by w tym momencie ułatwić Wilczurowi sprawę, a przynajmniej spróbować to zrobić. Grube cieniste macki, które pojawiły się jakby znikąd, zaczęły oplatać się dookoła dwójki aniołów, usiłując zmusić ich do pozostania w jednym miejscu, kiedy białowłosy pociągał za spust, by naboje trafiły w przeznaczone dla nich punkty ciała.
W tym całym zamieszaniu nie miał nawet czasu, by zwrócić uwagę na biegnącego w jego stronę Nathaira, choć to on był sprawcą jego wybuchu. Dopiero gdy cała sala zaszła oślepiającą wręcz jasnością, a coś upadło mu pod nogi, opuścił wzrok na posadzkę, na której już formowała się całkiem spora kałuża krwi. To właśnie ona jako pierwsza przykuła jego uwagę, ale źródło świeżej juchy było na tyle blisko, by chłodne, srebrzyste tęczówki bez większego trudu odnalazły je już po chwili. Nie poczuł nawet drobnego tknięcia wyrzutów sumienia, spoglądając na chłopaka, który sam sobie zgotował taki los. Cieniste palce ugięły się i wyprostowały leniwie, gdy jeszcze przez chwilę spoglądał na Heathera w być może jego ostatnich chwilach życia.
„Osłaniaj mnie!”
Raptownie zadarł głowę do góry, przechodząc ponad ciałem chłopaka, które aktualnie stało mu na drodze. Zbliżył się do Growa i Metatrona na tyle, by otoczyć dwójkę cienistą kopułą, która miała odgrodzić ich od reszty otoczenia i pozwolić białowłosemu na walkę jeden na jednego. Wiedział, że przywódca DOGS był w stanie znacznie lepiej poradzić sobie w ciemnościach. Jak jednak było z archaniołem? Choć prawa łopatka zaczęła pulsować ostrzegawczo, zignorował ten sygnał, zdając sobie sprawę, że obecne wydarzenie zmuszało do wyciśnięcia z siebie wszystkiego.


MOCE:
Kontrola cieni: 2/3 – ręce nadal zmaterializowane są w formie cieni.
Kontrola lodu: 2/3

WAŻNIEJSZE PODJĘTE AKCJE:
→ Gdy został zaatakowany przez niewidzialnego przeciwnika, osłonił się kręgiem lodowych kolców (wygląda to mniej więcej tak). Mimo wysokiej temperatury, powstały lód jest na tyle grubi i ostry, by nie stopnieć od razu. W pierwszej chwili wystrzelił z ziemi z tak dużą prędkością, by bez trudu wbić się w ciało, jeśli tylko jakieś pojawiło się obok.
→ Licząc na to, że pozbył się na moment NPC #1, rozbił pojedynczy kolec i wyszedł ze swojego schronu, w tym samym czasie atakując cieniami dwójkę NPC atakujących Growa. Oplótł jego ciało cieniami, próbując przytrzymać ich na linii strzału, gdyby mieli się z niej sprzątnąć (NPC #2, NPC #4).
→ Gdy usłyszał polecenie od Growa, spróbował odciąć jego i Metatrona cienistą kopułą od otoczenia. A tu jak to wygląda.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.03.16 0:48  •  Sala Sądu - Page 6 Empty Re: Sala Sądu
Zdrajca. To słowo miało słodko-gorzki smak. Świadczyło o porażce, ale i wygranej. Było wybawieniem i przekleństwem, czymś, co prawdopodobnie miało zmienić monotonne, pełne goryczy życie Erogmiona. Może nawet by się uśmiechnął, gdyby nie fakt, że ściągnął na siebie niebezpieczeństwo. Spodziewał się go, jakże inaczej. Przecież faktycznie był zdrajcą. A że głupi strażnik ostrzegł przed atakiem, Ergo miał chwilę na reakcję, szkoda tylko, że tak mało miejsca na manewry. Rzucił aniołowi krótkie, oceniające spojrzenie. Sam był spokojny, jak zwykle w sytuacjach podbramkowych. Nie dał przeciwnikowi satysfakcji poprzez okazanie strachu, nawet nie drgnęła mu brew. Ściana ognia rozproszyła się kiedy z gracją kota skoczył do tyłu, przyklejając się plecami do topniejącej, lodowej ściany. Z trudem opanował odruch ucieczki od zimna, ale nie miał innego wyboru. Albo mokre, zimne plecy, albo stal w bebechach, więc tylko szaleniec przejmowałby się chłodem. Miał nadzieję, że nawet jeśli ostrze dosięgnie go samym końcem, to nie poczyni wielkich szkód. Nienawidził bólu i kiepsko go znosił.
Niemal w tym samym momencie na lewym boku poczuł gorąc wytworzonego przez przeciwnika ognia i w duchu podziękował losowi, że cofnął się, a nie odskoczył w bok. I tylko dzięki ognistej zasłonie nie zdążył się przyjrzeć wielkiemu pająkowi, który opadł miękko po drugiej stronie. Całe szczęście, bo widok szarżującej bestii mógłby go zdezorientować. Tylko tego mu brakowało, aby obie strony uważały go za wroga. Nie czekał więc. Nagle świat skurczył się do kilkunastu najbliższych sekund, które mogły świadczyć o byciu lub niebyciu zebranych w sali istot. Nim wnętrze wypełnił huk wystrzałów wybijając się na tle ogólnej wrzawy, nim wyłapał z chaosu kilka znajomych głosów, wyciągnął objętą przez własne płomienie dłoń i wycelował w przeciwnika rzucając mu oskarżycielskie spojrzenie. Żar buchnął do przodu wściekle pomarańczowym wachlarzem, na tyle szerokim i długim, by dosięgnąć napastnika. Ergo liczył, że nawet jeśli nie skrzywdzi nim anioła, to chociaż go zdezorientuje. Musiał kupić sobie odrobinę czasu żeby wyjść z samego środka walki. Nie był wojownikiem, nawet nie miał broni, czego teraz bardzo żałował. Najchętniej rozpłatałby mu ten durny łeb i sprawdził czy tak jak podejrzewał, naprawdę nie ma tam mózgu. Nie przyszło mu do głowy, że nagła chęć zrobienia komuś krzywdy i ogólna niechęć nie bierze się z faktycznego pragnienia, a jest wynikiem manipulacji. Na szczęście zdrowy rozsądek wygrał zagłuszając nagły wzrost negatywnych emocji.
Nie miał ani czasu ani chęci podsłuchiwać nonszalanckiego Zaphiela, który nagle znalazł się niebezpiecznie blisko, ale on i Growlithe stali najbliżej największego cienia, który rzucał podest i trony. Z chwilą kiedy Ergo zduszał płomienie, rzucił się szczupakiem w kierunku anioła zastępu, by po chwili... zniknąć. Zupełnie jakby rozpłynął się w powietrzu. W istocie jednak posłuszne anielskiej mocy ciało Ergomiona stopiło się z cieniem Zaphiela ukrywając anioła przed wzrokiem zebranych. Wprawne oko wprawdzie mogło dostrzec ten manewr, ale wątpliwe, by ktoś tak bardzo skupiał się akurat na Ergo, podczas prób ratowania bądź odbierania komuś życia. Chaos panujący w sali działał na jego korzyść. Mógł mignąć zebranym tylko raz, kiedy robił krok w największy cień, który obrał sobie za cel. Tam miał zamiar zastanowić się, co właściwie byłoby najwłaściwsze w obecnej sytuacji. Obawiał się najgorszego i pierwsza myśl dotyczyła ucieczki tylko że... nie miał dokąd uciekać. No i tchórzostwo nie leżało w jego naturze, podobnie jednak było z heroizmem. Ale może gdyby miał broń... Odruchowo rozejrzał się w poszukiwaniu czegoś przydatnego.

MOCE:
Ogień 2/3
Jedność z cieniem 1/3

PLAN:
1. Stara się uniknąć ciosu uskakując ku tyłowi.
2. Atakuje/dezorientuje Anioła #4 ogniem.
3. Próbuje ukryć się w cieniu Zaphiela, a potem jeśli mu się udało, przechodzi w cień podestu (albo jakikolwiek cień mebla/kolumny/ściany w okolicy sędziowskich tronów - ciężko było mi to opisać, bo nie wiem jak dokładnie wygląda sala xD)

Swoją drogą, Nath, miecze zwykle są ostre z obu stron. Jeśli jest ostry tylko z jednej, to wtedy jest to coś nietypowego (;
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 22.03.16 23:50  •  Sala Sądu - Page 6 Empty Re: Sala Sądu
Ismael
Jakby ktoś pchnął duszę w pnącza, te ożywiony wiły się niczym wypuszczone węże, zaciskając się coraz mocniej i mocniej dookoła ciała schwytanego skrzydlatego, który już po paru próbach szamotania się, znieruchomiał, najwidoczniej szybko orientując się, że w ten sposób tylko pogarsza swoje położenie. W tej samej chwili Ismael spróbował doskoczyć o drugiego przeciwnika, chcąc uniknąć wodnego ataku. Niestety, bicz smagnął prawą stronę jego głowy, co w efekcie odrzuciło go na bok, nim ten zdołał doskoczyć do drugiego anioła. I choć woda nie wyrządziła mu większej krzywdy, to na parę oddechów zamroczyło go. To dało wystarczająco czasu, by anioł dopadł do niego, przewracając go na ziemię i siadając okrakiem na jego biodrach. Uniósł wyżej dłoń, w której ściskał sztylet z zamiarem zadania ostatecznego ciosu, lecz najwidoczniej zapomniał o wijących się pnączach, które słuchając poleceń swojego właściciela, oplotły dłoń przeciwnika i szarpnęły do tyłu, wyswobadzając Ismaela spod niepotrzebnego ciężaru.
- Z-zamknij się! – krzyknął anioł, lecz jego głos, pomimo krzyku i czynów, wydawał się niepewny, a nawet drżący. – Jesteś po ich stronie! Oni są źli! Są… są mordercami! Jeśli ich nie powstrzymamy, to zamordują jeszcze więcej osób! Naszych braci! – krzyknął zrozpaczony. W tym samym momencie, zza pleców Ismaela dobiegł cichszy głos pochwyconego anioła.
- Cayenne, uspokój się. On ma rację. Spójrz na to, czym się staliśmy. Mało brakowało, a sam stałbyś się jednym z nich. – suchy i rzeczowy głos na moment wyłączył wszystko dookoła nich. Jakby w pomieszczeniu inne anioły wyparowały, a pozostała tylko ich trójka.
- Ja… – Cayenne spojrzał wystraszony i blady na twarz Ismaela, a jego warga lekko zadrżała.
- Co ja uczyniłem. Przesiąkłem złem chcąc zabić. Zabić mojego własnego brata. – potrząsnął głową z niedowierzeniem. – Nie ma już dla nas ratunku, bracie. Nie ma. Światło opuściło nasze serca i dusze. – jęknął spuszczając jeszcze niżej głowę. Najwidoczniej chwilowa agresja opuściła jego ciało i umysł. I choć brzmiał szczerze, to czy jego słowa były tym, czym miały być? A może to była kolejna zagrywka kukiełek Metatrona? W czasie, kiedy Cayenne poddawał wątpliwościom swoje czyny, Ismael w tym samym czasie wykonał gest w stronę Zero…

Zero
…. Który czuł coraz dotkliwiej otarcia wywołane skrępowaniem przez pnącza. Wgryzały się, wręcz wrzynały w jego ciało, haratając ubranie oraz delikatną skórę, pozostawiając po sobie czerwone i piekące ślady. Anielica, z pewnością pewna swojego tryumfu, uśmiechnęła się zawadiacko, robiąc krok w stronę spętanego anioła, jednakże błysk jasnej poświaty i buchnięcie ognia wprost w jej twarz sprawiło, że w ostatniej chwili odskoczyła na bok, sycząc z bólu, kiedy prawe ramie zajęło się ogniem. Tak samo jak pnącza, które oplatały złotowłosego anioła. Anielica wymówiła coś po hebrajsku, ściskając się za ranne rękę, zaciskając mocno palce na niej, wbijając nienawistne spojrzenie w Zero, który powoli opadł na ziemię wraz ze spalonymi skrawkami tego, co jeszcze przed paru momentami pełniło funkcję żywych lin. Kobieta krzyknęła wyciągając rękę ku Zero, który przystąpił do przemiany w zwierzaka, ale w ciągu jednego oddechu poczuła szarpnięcie w dół. Zaskoczona spojrzała na zielone pnącza, które zaciskały się dookoła jej dłoni, nie rozumiejąc czemu jej własna moc zwróciła się przeciwko niej. Zajęło jej dobre parę chwil, żeby zrozumieć, że to nie była jej własna moc. Ale było już za późno, kiedy Zero doskoczył do niej. Anielica zdążyła jedynie zasłonić się ramieniem, przygotowana na najgorsze, jednakże ostre kły zwierzęcia nie zacisnęły się na jej miękkim ciele. Zamiast tego Zero mógł poczuć uderzenie w bok, pomimo otaczających go płomieni, co na moment wybiło go z rytmu ataku. Nim pierwszy szok uderzenia minął, przed jego ślepiami mignęły czarne włosy, kiedy drobna sylweta odwracała się i z całej siły uderzając w głowę skrępowaną kobietę, która upadła na posadzkę nieprzytomna.
- Wiem kotku, że palisz się do zabijania. – cichy, melodyjny, być może nieco rozbawiony głos Layli wdarł się do umysłu Zero, kiedy mała anielica spojrzała na niego z wesołym błyskiem w oku.
- Ale postaraj się tego nie robić jeśli to nie jest konieczne. Proszę? – wyszczerzyła perliste zęby w uśmiechu, ukazując jednocześnie dwa urocze dołeczki w policzkach.
- A! Jestem po twojej stronie. Mój zastęp też. Zostali jednak na zewnątrz, żeby powstrzymać przez trochę napływ innych, którzy niekoniecznie chcieliby wam pomóc. – wzrok Layli spoczął na Metatronie. –Obyśmy do tej pory strącili z padołu tego szaleńca. – mruknęła obracając w dłoni trzymany miecz. Miecz, który sekundę później przeciął powietrze i skonfrontował się z inną bronią, wydając z siebie charakterystyczny, metaliczny dźwięk. Nieznajomy anioł zaatakował nagle, wykorzystując przewagę wagową i przewalił się z Laylą na ziemię, napierając mieczem na jej broń, który usilnie trzymała przed swoją twarzą.
-Zdychaj. – wywarczał anioł, raptownie zabierając jedną z dłoni i wyciągnąwszy nóż z cholewki buta – wbił go z impetem w bok kobiety, z której gardła wydobył się krzyk bólu i złości.
- Mówiłam, żebyś tego nie robił jak nie jest to konieczne, nie? Teraz chyba jest! – krzyknęła, czując jak jej ramiona słabną, nie spoglądając nawet w stronę Zero, ale doskonale zdając sobie sprawę, że ją słyszy.
W tym samym momencie z drugiego końca Sali do nieprzytomnej anielicy dopadła Haye, zatapiając swoje ostre kły w jej krtani, którą rozorała, barwiąc podłoże szkarłatem. Ale w tej jednej chwili nikt nie zwracał na to najmniejszej uwagi…

Ergomion
Tymczasem Ergomion w ostatniej chwili odskoczył do tyłu, wbijając się plecami w lodową ścianę za nim, cudem unikając przecięcia na pół, choć ostrze zahaczyło o jego górną część odzienia, rozrywając materiał i wpuszczając chłód na napięty brzuch. Ogień, który wypuścił w stronę atakującego go strażnika podziałał tak, jak Ergomion chciał. Skutecznie zatrzymał i zdezorientował i, jak się okazało, cholernie wystraszonego strażnika. Ten cofnął się o parę kroków jak poparzony, choć w rzeczywistości ogień Ergo jedynie musnął swoimi językami jego ciało, nie powodując jakiś większych obrażeń, i z przerażeniem wymalowanym na twarzy spojrzał wprost w oczy Ergomiona.
-P –przestań! – wydarł się sparaliżowany, drżąc jak osika, czując zimny pot spływający po jego karku. I zamiast atakować, zaczął powoli wycofywać się do tyłu, jakby totalnie stracił rozum, bądź jakaś inna, nieznana mu dotąd siła opanowała jego umysł. Ergomion nie chcąc tracić czasu, sukcesywnie zaczął poruszać się do przodu. Najpierw z powodzeniem chowając się w nikłym cieniu, jaki rzucał Zaphiel, choć w tym przypadku musiał uważać, gdyż była to kwestia zaledwie paru sekund nim anioł ponownie ruszył do ataku, a następnie niepostrzeżenie przemknął dalej, chowając się bezpiecznie w cieniu jednego z tronów, na którym zasiadał Zapiel. Na ziemi porozrzucane były różne przedmioty. W głównej mierze były to raczej drobiazgi należącego do uciekających aniołów, których notabene na Sali pozostało już zaledwie garstka, ale znalazł się również mały sztylet. Problem był taki, że znajdował się od Ergomiona w odległości dobrych sześciu metrów. Bez cienia i możliwości ukrycia. Za to z potężnym tygrysem obok. Na domiar złego, Ergomion zaczął odczuwać przenikające go przerażenie. Miał ochotę krzyczeć, płakać i lamentować…

Kirin
Kirin bohatersko przybył jako jeden z ostatnich. I chociaż w jego wyobrażeniu pragnął poruszać się szybko, niczym gazela, to rany, jakie otrzymał w poprzednim starciu były aż nadto odczuwalne. Kulał a każdy kolejny krok nadwyrężał jeszcze bardziej ranne miejsce, wywołując parszywy ból, który smagał aż po same koniuszki nerwów. Ponadto jego mięśnie były napięte do granic możliwości, toteż nawet najzwyklejszy ruch wywoływał salwę nieprzyjemności. A to sprawiało, że jego koncentracja balansowała i od czasu do czasu jakaś część ciała stawała się materialna na kilka uderzeń serca i obijała się o przedmioty martwe, czy też anioły przemykające jak najdalej od miejsca chaosu.
Wparowawszy do Sali Kirin może i miał dobry plan, ale nie oszacował najlepiej odległości od strażnika a Zaphiela. Wskoczywszy w ciało skrzydlatego, od razu odczuł uderzenie negatywnych emocji, głównie żalu, strachu i rozpaczy, które ogarnęły jego serce. Negatywne uczucia wciąż utrzymywały się wymordowanego, nawet w chwili, gdy wyskoczył z ciała strażnika i pomknął w stronę dowódcy zastępu. Lodowa pokrywa pękała w zastraszającym tempie, a kiedy jej lodowe odłamki upadały i roztrzaskiwały się niczym pęknięte lustra, na kilka uderzeń serca obraz stawał się zamazany. Mimo to w chwili, kiedy dowódca zastępu odwracał się, Kirinowi udało się złapać za twarz skrzydlatego. To były jednak sekundy, a nawet ułamki, kiedy poczuł na materialnej dłoni jak palce anioła boleśnie się zaciskają i szarpią do tyłu, zrywając kontakt fizyczny z twarzą drugiego mężczyzny. W tym samym momencie Kirin poczuł, jak ziemia pod jego nogami pęka, tworząc sporej szerokości wyrwę (tak na metr szerokości) a on sam powoli zaczyna się osuwać w dół…

Growlithe i Ryan
Lodowe szpikulce wystrzeliły w powietrze, z pewnością tworząc praktycznie śmiercionośną pułapkę dla każdego, kto znalazłby się w ewentualnym jej zasięgu. Niestety, żaden z nich nie dosięgał żadnego z przeciwników. No, prawie, gdyż czuł spojrzenie Grimshawa mogło wyłapać parę kropel krwi, które zabarwiły posadzkę i cichy syk dochodzący właściwie…. Znikąd. Ciężko było określić położenie przeciwnika, ale plamy krwi, które pozostawiał po sobie z pewnością miały mu to ułatwić.
Nie było jednak czasu się nad tym zastanawiać. Nie w chwili, kiedy cała sytuacja ruszyła z jeszcze większą prędkością. Growlithe totalnie ignorując Zaphiela, skupił się na otaczających go przeciwnikach, a raczej tych, którzy go atakowali. Już w sekundzie, kiedy sięgał po broń z kabury, kątem oka mógł dostrzec jak smoliste cienie oplatają dwa z aniołów, chcąc najwyraźniej ich unieruchomić. No, przynajmniej taki był zamiar, gdyż jednemu z nich udało się w ostatniej chwili wyślizgnąć, niestety, w czasie próby ucieczki potknął się o jeden schodek prowadzący na piedestał i upadł, uderzając potylicą o kant, przestając się ruszać. Strzały, jakie oddał Wilczur były precyzyjne, choć zdecydowanie trudniej strzelać w ruchome cele. I o ile pierwsza kula posłana w stronę przygwożdżonego anioła trafiła go wprost w czoło, rozbryzgując krew, kawałki mózgu oraz kości na boki, pozbawiając go momentalnie życia, tak kolejna kula nie trafiła, a trzecia przeszła na wylot przez lewie ramię trzeciego z aniołów, na krótką chwilę wykluczając go z walki.
A potem zapadła ciemność.

Ismael
Dwumetrowy pająk niemalże pojawił się znikąd, kiedy spadł swoim cielskiem na Cayenne. Ten krzyknął zrozpaczony, próbując się wyrwać się, lecz pnącze, które krępowało jego ruch, skutecznie uniemożliwiło mu ucieczkę. Pająk wgryzł się mocno w bark młodzieńca i szarpnął główką z jarzącymi się ślepiami, wyrywając spory kawałek mięsa. Cayenne zdążył jedynie spojrzeć zrozpaczony, wręcz błagając o pomoc wprost w oczy Ismaela.

Zero
I kiedy Zero w postaci tygrysa szykował się do ataku, a u jego nóg Layla toczyła zażartą walkę z innym aniołem, poczuł, jak jego bok przeszywa okropny chłód z towarzyszącym mu bólem. W pierwszej chwili ciężko było określić z której strony nastąpił atak dwoma cienkimi, aż mocno ostrymi szpikulcami lodu, ale była to kwestia zaledwie paru uderzeń serca, kiedy anioł w powłoce zwierzęcia dostrzegł stojącego nieopodal anioła z wyciągniętymi w jego stronę dłońmi. Na jego twarzy malowało się istne szaleństwo. Z palców pokrytych szronem wystrzeliły kolejne trzy szpikulce wprost w Zero.

Ryan
Świst skutecznie zmusił Grimshawa do cofnięcia głowy w bok, kiedy niewidzialna anielica (teraz już widzialna, lel) zaatakowała Ryana dwoma nożami trzymanymi w dłoniach. Ostrze przecięło jedynie skrawek skóry na policzku, pozostawiając po sobie krwawą pręgę. Atakowała, wręcz szarżowała wymordowanego wyprowadzając krótkie, acz cholernie szybkie ataki. Niczym wściekła osa, która próbuje za wszelką cenę użądlić swoją ofiarę. Niestety, przebita łydka na wylot (wcześniejszy efekt lodowych szpikulców) sprawiło, że jej ruchy nie były aż tak płynne, jak mogło początkowo się wydawać. Kobieta była wściekła. I nastawiona na jedno – zabić. W pewnym momencie poślizgnęła się na kawałku lodu, o zgrozo, acz i w tym momencie nie straciła rezonu walecznej kobiety i rzuciła dwa sztylety w stronę ciemnowłosego, jeden na wysokości torsu, drugi okoli bioder, jednocześnie wprawiając w wirowanie powietrze dookoła wymordowanego. Wszystkie drobne przedmioty, które znajdowały się na ziemi, w tym porzucone drobniejsze bronie czy też odłamki lodu – jak podczas małego tornada zostały poderwane w górę i skierowały się w stronę Grimshawa z zamiarem zadania mu jak najwięcej ran i kupienie czasu anielicy na podniesienie się z ziemi.

Growlithe
Ciemność otaczała Growa dookoła, choć dla niego to nie było problemem. Doskonale widział zarysowaną sylwetkę Metatrona, który rozglądał się gwałtownie na boki. Czyżby jego serce zalała groza? Palce zacisnęły się mocniej na rękojeści w chwili, kiedy nastąpił zmasowany atak. W pierwszych sekundach Metatron wyraźnie nie wiedział co się dzieje. Livai z łatwością zaatakował jego twarz orając ostrymi pazurami miękką skórę, a Shatarai wgryzła się w lewy bok archanioła, wypełniają kokon intensywnym zapachem zgorzkniałej krwi. Na domiar złego, oczywiście dla archanioła, Growlithe również nie próżnował i zaszarżował tnąc mieczem z prawej strony.
Czy sprawa była przesądzona?
Oczywiście, że nie.
Brzdęk uderzenia stali o stali oznajmił głośno, że miecz światła dzierżony w dłoniach wymordowanego spotkał się z bronią anioła. Świetliste ostrze przesunęło się po drugim, wydając z siebie charakterystyczny dźwięk, kiedy ciało skrzydlatego nie wytrzymało naporu siły jasnowłosego. Grow mógł poczuć, jak ciało pod nim ugina się, z pewnością ciągnięte i opanowane spazmem bólu, gdy Shatarai zagłębiła swoje kły w jego ciele, a następnie jak ostrze wsuwa się w miękkie ciało jak w masło, w zagłębienie szyi, ale.... Minęło zaledwie jedno uderzenie serca, kiedy dookoła rozbłysnęło ostre światło, oślepiając wszystko to, co znajdowało się w środku. Z wyłączeniem samego dzierżącego tę moc. Kolejne uderzenie serca, a Wilczur poczuł, jak niewidzialna moc ściąga go na ziemię, wciskając jego ciało w zimną posadzkę a jakaś nieznana siła wbija go w ziemię. Wilczur mógł przysiąc, że słyszy a nawet czuje, jak jeszcze kilka godzin niemalże idealnie wypolerowane posadzki zaczynają pękać. Krzyk Lavai oznaczał jedno – spotkał się z ostrzem Metatrona i udaje na spoczynek do krainy cieni. Nim dwukolorowe spojrzenie mogło cokolwiek wychwycić, ramię wymordowanego przeszył silny ból, kiedy ostrze wgryzło się w jego ciało, przebijając je na wylot i przyszpilając do posadzki.
- Już nie jesteś taki pewn— – głos Metatrona ugrzązł w warkocie, kiedy Shatarai ogarnąwszy się z pierwszego szoku z powodu błysku, doskoczyła do niego wgryzając się w nogę archanioła. Ostrze przebijające Growa raptownie wysunęło się z jego ciała i wbiło w tułów wilczycy. Ale co ważniejsze – uczucie jakby dziesięć Matyld usiadło na Growie zniknęło. Znów był wolny.


---------------------------

DOBRA. Jeżeli coś pominęłam (a obawiam się, że tak) to... nie krzyczeć, nie pisać z pretensjami, tylko powiedzieć ._. Każdy z was robi sto dwadzieścia osiem rzeczy i.. jest was dużo i... i... D: No. |: A jak coś niezrozumiałego to też mówić, wiadomo. A pewnie w tym chaosie... |:

Ryan - brak obu dłoni (zatamowane cienistymi dłońmi. 2/3); głęboka rana lewego uda - krwawi; parę siniaków; płytka rana na lewym policzku.
Zero - obity tyłek (będą siniaki); ból jednego żebra z lewej strony; ból głowy z lewej strony - krwawienie + otępienie. Już nie dyndasz. Dwie dość głębokie rany po lodowych szpikulcach z prawego boku. Mocno krwawi. Boli jak skurwysyn.
Grow - stare rany. Przebite prawe ramię (problem z poruszaniem prawej ręki). Oślepienie 0/2 posty. (z każdym postem będziesz widział coraz lepiej) + ból oczu i głowy.
Ergomion - Zdrowy, rozdarte ubranie z przodu.
Ismael - rana po ostrzu na prawym ramieniu. Niegroźna i płytka, acz szczypie. Lekko ogłuszony.
Nathair - stare rany + wycieńczenie. Bariera 2/2 + przecięta klatka piersiowa od prawego barku aż do pępka - mocne i silne krwawienie. Jak zarzynany prosiak. Nieprzytomny.
Kirin - rany z pozostałej walki. Kuleje i problemy z poruszaniem. Powolna utrata sił. Brak koncentracji - a co za tym idzie moc możliwa jest tylko na dwa posty. +przerażony; rozżalony (wpływ mocy Zero z powodu bliskiej odległości)

Metatron - cztery krwawe pręgi na twarzy; głęboka rana szarpana na lewym boku; głęboka rana szarpana na lewej nodze.
Świetlisty miecz - 3/4 użycia.
Kontrola grawitacji - 1/3 użycia.
Trzecia moc - nieznana.
Zaphiel - zdrowy (no w sumie już nie bo ma trzy rany na policzku, krwawią) i wesoły. Walczy z Kirinem.
Anioł #1 - lekko obity; martwy.
Anioł #2 - obity, dość mocno. Otępiony, powoli zbiera się z ziemi. Znajduje się dość blisko Growa.
Anioł #3 - zdrowy; stoi przy drzwiach i pomaga w ucieczce.
Anioł #4 - lekko poparzony. Przerażony. Niezdolny do walki (wpływ mocy Zero)
Pirokineza - 1/3
Anioł #5 - zdrowy; trzyma się z boku.
NPC #1 - przebita lewa noga, zwolnione ruchy. Atakuje Ryana.
Niewidzialność 1/3
Kontrola wiatru 1/3
NPC #2 - zdrowy; atakuje Growa nie żyje.
NPC #3 - Obita potylica. Nieprzytomny.
NPC #4 - Przestrzelone ramie.
Kontrola ziemi 2/3
NPC #5 - zdrowy. Atakuje Zero.
Kontrola lodu 1/3
NPC #6 (Cayenne) - Brak sporego kawałka mięsa w lewym ramieniu, mocno krwawi
Użycie hydrokinezy 1/3
NPC #7 - poraniony kolcami; nie może się ruszyć z racji pnączy, które go oplatają.
NPC #8 - zdrowy; atakuje Laylę.
NPC #9 - brak sprecyzowanego miejsca znajdowania
NPC #10 - zdrowa; kontrola ziemi  1/3; atakuje Zero nie żyje
Layla - walczy z NPC 8; ranny prawy bok.

TERMIN: 25/03 do godziny 20.00
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 25.03.16 3:30  •  Sala Sądu - Page 6 Empty Re: Sala Sądu
|| JEŻELI NIE JESTEŚ MG ─ NIE MĘCZ SIĘ Z TYM POSTEM. GROW WALCZY POD KOPUŁĄ (POD KTÓRĄ I TAK GO NIE WIDAĆ) Z METATRONEM I KOMPLETNIE NIE DZIAŁA NA OTOCZENIE ZEWNĘTRZNE.
- - - - -


Oddychał przez nos, czasami tylko powietrze wypuszczając przez ledwo rozchylone wargi ─ idealny sposób na zmagazynowanie wystarczającej ilości czystego powietrza w płucach, by zdobyć dodatkowe pokłady zarzynanej walką energii. W razie możliwości ─ czyli zdecydowanie zbyt rzadko ─ zatrzymywał dech na kilka sekund; szczególnie wtedy, gdy Metatron próbował wykonać cios ─ doprowadzając serce do szybszego przetoczenia krwi przez żyły, tym samym dotleniając mięśnie i mózg. W czaszce huczało od adrenaliny, wystukującej jakiś waleczny kawałek w skroniach.
A potem zrobiło się jasno.
Tak jasno, że Wilczur syknął, oślepiony nagłą bielą, która przelała się przez oczy i wypełniła cały umysł, na zbyt długi czas zmuszając go do opuszczenia gardy. To była kwestia ułamków sekundy. A jednak wystarczyło, by siła grawitacji ściągnęła jego ciało w dół. Przydzwonił brodą w ziemię, zęby uderzyły o siebie jak zrzucone z mocą wieko skrzyni, organizm wbił się w podłoże i ─ kiedy głowa Growlithe'a w naturalnym odruchu opadła na polik ─ był pewien, że usłyszał trzask. Ucho przylgnęło do arktycznej powierzchni, która łamała się pod nim jak niewystarczająca warstwa lodu.
Wiesz, co teraz będzie?
Dostanę naklejkę dzielnego pacjenta?
Cóż. Shiva oblizała pysk. Wytrzymujesz ból bez zająknięcia... ─ może dlatego, że wargi mu skamieniały ─ ale tym razem światowy lekarz chyba nie ma w interesie tego, by przytrzymać cię przy życiu.
Skąd te brzydkie wnioski?
Nie ujrzał tego, ale na pewno się uśmiechnęła.
Dlatego, szepnęła wilczyca tuż nad jego uchem.
Czas śmignął do przodu.
Growlithe poczuł przeszywający ból.
Może nawet by wrzasnął, gdyby nie brak powietrza w płucach, które, do cholery, magazynował. „Znosiłem drwa do domu na opał. Dom się szybko spalił.” Chlupnęła z rany na zimną posadzkę gorąca krew. Głupie połączenie. I głupio, że myślał o tak trywialnych sprawach, gdy jakiś oszołom ─ Przypomnij mi, Shiv, ty go nazywałaś lekarzem? ─ chciał go pokroić na plasterki. Wilczyca charknęła.
Cóż. Miał leczyć świat.
Ktoś mu mówił, że średnio mu idzie?
Białowłosy nagle nabrał głębokiego wdechu. Kolosalny ciężar na jego plecach zniknął jak ręką odjąć, polik nie wgryzał się w posadzkę, pierś nie była miażdżoną tonowym problemem. Jeżeli na świecie była osoba, którą posądziłby o pomoc, to byłaby to mama. Ewentualnie Ourell, miał jakieś masochistyczne zapędy.
Ale Shat?
Nie policzył nawet do jednego, a już odszukał po omacku rękojeść miecza, który musiał upuścić w chwili upadku. Palce zakleszczyły się i mimo ślepoty ─ ślepy był tylko fizycznie, instynkty działały na wysokich obrotach ─ zaatakował. Miecz był lekki, cios niewymierzony, ale słyszał głośne warczenie Shatarai ─ musiała być blisko, bardzo. A skoro tak, Metatron również. I jeśli dobrze wykalkulował ─ powinien trafić go mniej więcej na wysokości kolan; klinga była na tyle długa, by trafił przeciwnika bez względu na wysokość, w jaką uderzył, raniąc okolice nóg. Cicho liczył na łut szczęścia, że przerżnie mu mięsień dwugłowy uda albo podkolanowy. W obu przypadkach mężczyzna by się zarwał. A jeżeli byłoby trzeba ─ ręka Growlithe'a chwyciłaby go za ubranie i przyciągnęła bliżej podłogi, bliżej piekła.
Du-dum.
Du-dum.
Dudniło mu w czaszce, a to irytowało. Ale to jeszcze nie czas na sjestę, musiał działać ciągiem. Trafiwszy (lub nie) w nogę Metatrona, uderzył drugą dłonią ─ ranną, prawą ─ o podłoże. Cienka warstwa czerni zbryzgała podłoże, a potem, za jednym zamachem, wsunęła się na but archanioła. Mgła miała za zadanie nie tylko odnaleźć ranę (lub dwie) na jego nodze, ale wsunąć się tam i niespodziewanie buchnąć wielkością, rozciągając otwór obrażenia do znaczniejszych rozmiarów. Ruchliwe stworzenia z długimi zębami zabrałyby się za rozszarpywanie obrażeń.

Dwa pierwsze podstawowe punkty, które musisz wiedzieć o bójkach: będziesz uderzony. To będzie nieprzyjemne.

Zaakceptowanie tego umożliwia zaakceptowanie wszystkiego, łącznie ze stratą palców. Teraz tylko pytanie czyich. Jeżeli udało się obalić Metatrona, pierwszym ruchem Growlithe'a będzie próba władowania się na niego, jednocześnie uderzając ogniem o nieprzyzwoitej temperaturze w nadgarstek swojego przeciwnika ─ tak, aby puścił broń lub aby poluzował uścisk i dało mu się ją wyrwać, odtrącając jak najdalej. Bynajmniej nie po to, aby samemu ją pochwycić ─ liczyło się tylko rozbrojenie anioła i możliwość siadu na jego torsie. Chwyt znienawidzony przez wszystkich, bo oznaczający przegraną, choć Wilczur nie zapominał o zagrożeniu, jakie niósł ze sobą samozwańczy władca aniołów; właśnie dlatego, mięśnie były napięte i gotowe przyjąć niespodziewany cios od wroga. Zaraz lekki miecz, jakim posługiwał się bez przerwy Growlithe miałby jedno zadanie ─ wbić się w ramię Metatrona; dokładnie to, w którym  ten dzierżył własną broń, aby uniemożliwić mu poruszanie ręką prowadzącą, przyszpilając ją ─ najlepiej tuż nad łokciem, choć nie było to teraz możliwe do wyproszenia u Boga ─ do podłoża tak, jak jeszcze niedawno Metatron potraktował jego własny bark. Na wylot. Z klingą wbitą w grunt. Druga ręka, lewa, zostałaby wtedy objęta przez prawą dłoń wymordowanego. Palce zakleszczyłyby się na przegubie, wbijając go prosto w posadzkę.
Chcesz grawitacji?
Kącik ust by mu drgnął, gdy w tej samej chwili sięgał wolną dłonią do kabury z pistoletem.
Byłbym bardzo ciężki, gdybyś jej użył. To byłby idealny argument, że powiedzenie „miłość to ciężka sprawa” jest w pełni uargumentowywane. Jedno szarpnięcie i lufa pistoletu tknęłaby chłodem podbródek, nieprowokowana zjechałaby niżej, na gardło, a potem przesunęła się w bok ─ metal dotykałby pulsującej, wypukłej żyły, napędzanej dudnieniem adrenaliny. Mógłby zakończyć to od razu, już w momencie, w którym ręką chwycił za rękojeść pistoletu, lecz jeżeli nie byłoby to konieczne ─ to po co marnować nabój? Gorąco leżącego pod nim ciała, upstrzone zapachem wciąż świeżej krwi i tak mocno nadwyrężało jego zmysły, doprowadzając do istnego szaleństwa. Nawet by się nie zastanawiał. Nie w chwili, w której sekundy były jak przelewający się przez palce płynny piasek; wystarczyło, by Metatron się zawahał, a huk wystrzału nie przeciąłby sali. Mając przewagę Growlithe od razu pochyliłby się nad archaniołem, wargami szurając chwilę po jego policzku, szukając tego, co go interesowało, tego, co i tak należało się jemu, niżej, aż wreszcie dotarłby do grdyki, wciąż dociskając po drugiej stronie końcówkę beretty.
Rozchyliłby usta. Przesunął językiem po ostrych, górnych zębach. A potem szarpnął za jego skórę.

- - - - -
|| UŻYCIE MOCY:
- Umbrakineza: 3|3 (odpoczynek: 0|4);
- Pirokineza: 1|3

|| EKWIPUNEK:
- Miecz Światła.
- Beretta (naboje: 17/20). ← Być może będzie tu trzeba odjąć jeden nabój, ale to w zależności od tego, który wariant przejdzie.

|| PLAN WYDARZEŃ:
1. Dzieje się wola Nieba; Grow pada jak badyl na ziemię i jest dociskany niewidzialnym statkiem okrętowym do podłoża.
2. W momencie, w którym Shatarai atakuje nogę Metatrona, a moc grawitacji pada, Growlithe chwyta pewnie za swój miecz i atakuje dolną strefę Metatrona, celując w nogi; ściślej ujmując zgięcie kolan.
3. I teraz szyściutko jednocześnie lub w sekundowych odstępach czasowych:
- Growlithe uderza dłonią o podłogę (ranną dłonią), materializując jeszcze trochę cienia, który ma zajść na ranne u Metatrona sfery: będzie to rana wyszarpana przez Shatarai oraz ─ jeżeli się udało ─ przez Growlithe'a. Nagle lekka mgła materializuje się do większych rozmiarów ─ na potrzeby skonkretyzowania, niech to będą szczury, które mają za zadanie rozepchać i powiększyć otrzymane już rany, tym samym skutecznie podwyższając ból nóg;
- Chwilę po tym, jeżeli Metatron upadnie na ziemię (a jeżeli się zachwieje, Growlithe chwyci go prawą ręką za szmaty i ściągnie do siebie) Growlithe spróbuje na nim usiąść (okrakiem, na torsie), jednocześnie uderzając ogniem w prawy nadgarstek archanioła.
- Jeżeli Metatron nie puści broni, Growlithe spróbuje ją wyszarpać i odrzucić (szurnąć) na taką odległość, by ta znalazła się poza granicami Metatrona;
- Growlithe wbije swój miecz w prawe ramię Metatrona (starając się wycelować w miejsce nad łokciem lub pomiędzy łokciem a barkiem), by unieruchomić rękę prowadzącą anioła; drugą jego dłoń chwyci w swoją rękę (prawą) korzystając z siły wymordowanego;
- Lewą dłonią sięgnie po berettę; jeżeli będzie taka potrzeba ─ strzeli od razu; jeżeli nie, przytrzyma lufę przy gardle Metatrona dając znać, że w każdej chwili może pociągnąć za spust, a sam zaatakuje jego krtań. I zacznie gryźć.

|| DODATKOWE:
Ev, jakbyś mogła, pokieruj Haye (tygrysica) i Rindou (pająk); będą atakowali najbliżej stojące anioły wokół siebie.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 25.03.16 10:56  •  Sala Sądu - Page 6 Empty Re: Sala Sądu
Leslie sapnął głośno, co wyrwało się z jego tygrysiego pyska w akompaniamencie przerywanego ryku, gdy usilnie próbował dostać się do gardła anielicy. Był o krok od celu i z pewnością pozbyłby się jednego z niepotrzebnych wrogów, których dookoła mieli aż nadto, gdyby nie nagłe uderzenie. Zaledwie na chwilę spojrzał w bok, zamierając z otwartą paszczą nad zaatakowaną skrzydlatą. Może i popełnił ten jeden jedyny błąd, ale niezależnie od tego, z kim miał do czynienia, otaczające go płomienie buchnęły mocniej, jakby odzwierciedlały stan jego wnętrza, w którym momentalnie buchnęło od negatywnych emocji. Czarnowłosa nie powinna była mu przerywać i zanim jeszcze zdążyła wedrzeć się do jego głowy – albo właśnie właśnie dlatego, że to zrobiła – naraziła się na silne poparzenia.
„Wiem kotku, że palisz się do zabijania.”
Więc nie wchodź mi w drogę.
Wzrok anioła nie emanował przychylnością. Prawdę mówiąc, nie za bardzo interesowało go, co anielica miała mu do powiedzenia. Tym bardziej, że była w pobliżu, gdy trafiał do celi. Właściwie była głównym powodem, przez który tam trafił, zaraz po tym, że sam dał się pojmać. Wycofał się kawałek od szalejących promieni, wydając z siebie kilka niekontrolowanych pomruków niezadowolenia, co w języku zwierząt mogło oznaczać „Spierdalaj”, a przynajmniej tyle można było wywnioskować, gdy blondynowi nie udało się podzielić entuzjazmu na wieść, że stoi po jego stronie.
Zabawnie się składało, bo on nie stał po jej.
Zdawało się jednak, że płomienie zelżały, w końcu bezpowrotnie znikając z miejsca, w którym stała brunetka. Nie zanegował faktu, że mogła się na coś przydać, ale nie oznaczało to, że walczyła dla niego. Nie chciał jej wstawiennictwa. Jeżeli chciała pozbyć się Metatrona, musiała robić to dla siebie i swoich towarzyszy, dlatego jedyną ulgą, na którą był w stanie pójść Vessare było to, o co sam prosił – niewchodzenie jej w drogę. To wyjaśniało, dlaczego nie kiwnął palcem łapą, by od razu pozbyć się jej napastnika. Odwrócił łeb, przebiegając spojrzeniem po sali, jakby odnalezienie Syona znów stało się jego priorytetem. Doskonale słyszał krzyk przyjmującej na siebie porażkę Layli, ale to tylko utwierdziło go w przekonaniu, jak niekonsekwentna była.
Zastęp, co?
Zerknął z ukosa na dziewczynę, która całkiem szybko dała powalić się na ziemię, jak na kogoś, kto prawdopodobnie całe swoje życie poświęcił walce. Postąpił krok przed siebie – bynajmniej nie w stronę dwójki walczących – nim ostry ból nie przeszył jego boku i nie wydobył z jego gardła przeciągłego ryku. Mrożące uczucie przebiegło po całym jego ciele, wywołując niekontrolowany dreszcz. Raptownie odsunął się w bok, wychodząc z pola zasięgu lodowych kolców, choć na to było już za późno. Przymrużył dwukolorowe oczy, gdy obraz przez moment rozmazywał mu się przed oczami, jakby głośny gong cierpienia w jego czaszce odebrał mu cały rezon na te ułamki sekund. Potrzepał pasiastym łbem i starał się zmusić uginające się pod nim łapy do ponownego ustawienia się w pionie. Mętne spojrzenie zahaczyło o kałużę szkarłatu, która rosła w miejscu, gdzie stał, dopiero potem uniósł wzrok na anioła, którego wzrok czuł na sobie.
Pospiesz się, Leslie.
Szarpnął się w bok, starając się zignorować bolesny spazm rannego ciała, ale przede wszystkim uniknąć kolejnych, lodowych igieł, które nadciągały w jego stronę. Nie zamierzał jednak pozostawić przeciwnika bez odpowiedzi na jego atak. Pierwszy, delikatny jeszcze, podmuch wiatru poruszył włosami przeciwnika, przeczesując je ze zdradziecką czułością. Zdradziecką, bo chwilę później na sali rozpętała się istna wichura, ale to anioł przed nim był jej głównym celem. Powietrze dookoła niego zaczęło krążyć i nabierać coraz to większego pędu. Targało jego ubraniami, włosami, nawet skóra jego policzków zdawała się drżeć pod wpływem siły niszczycielskiego żywiołu. Gwałtownie poruszające się powietrze bez wątpienia chciało utrudnić mu oddychanie.
Nie to było jednak najgorsze.
Wstęga błękitno-fioletowych płomieni zaczęła oplatać się dookoła niewidzialnego wiru, znacząco podnosząc temperaturę pomieszczenia, ale to mężczyzna w samym centrum tego piekła miał się najgorzej, gdy palący ogień zaczął ocierać się o jego ciało, chcąc pożreć go żywcem.
Cillian rozejrzał się na boki, nie chcąc przypadkiem narazić się na atak kogoś innego. Ból otępiał jego umysł, ale nadal nie pozwolił umilknąć tej cząstce zdrowego rozsądku, która przypominała mu, że nie może tu zginąć. Nie mógł i nie chciał. Kolejna fala wiatru zdawała poderwać się od ziemi do góry, tworząc dookoła niego niewidzialną barierę, a jasna sierść zaczęła gwałtownie poruszać się do góry, jakby zaraz moc miała unieść właściciela.

MOCE:
Kontrola emocji: 3/3 – Layla, atakujący ją anioł i anioł z kontrolą lodu powinni odczuwać jej najsilniejsze skutki. Strach, smutek albo gniew.
Kontrola ognia: 2/3.
Zmiennokształtność: 2/5.
Kontrola wiatru: 1/3.

WAŻNIEJSZE PODJĘTE AKCJE:
→ Gdy Layla odepchnęła Zero od atakowanej anielicy, siła płomieni wzmogła się, co mogło doprowadzić do szkodliwych poparzeń. Odsunął się od niej, chociaż własne płomienie nie były w stanie wyrządzić mu krzywdy.
→ Po chwili jednak ugasił płomienie dookoła niej, skoro uznała, że chce walczyć z Metatronem, pozwolił jej dążyć do celu.
→ Nie pomógł jej z atakującym aniołem, bo miał ją gdzieś zarobił lodowymi kolcami w bok, przez co ciężko było mu przejmować się losem kogoś innego. No shit.
→ Uskoczył w bok, dostrzegłszy atakującego go anioła. Spróbował uniknąć lodowych igieł, które dla niego szykował.
→ Wytworzył tornado dookoła skrzydlatego, chociaż inni zebrani także byli w stanie odczuć siłę wiejącego w pomieszczeniu wiatru.
→ Wietrzny wir otoczyły płomienie, zamykając skrzydlatego w ognistej pułapce, z której właściwie nie ma większych szans wyjść cało.
→ Wytworzenie bariery z wiatru (w tą stronę sobie wieje). Można się przez nią przebić, ale trzeba liczyć się z faktem, że niektóre lżejsze rzeczy mogą unieść się do góry. Dostanie się do jej wnętrza i może być niewygodne.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 25.03.16 11:30  •  Sala Sądu - Page 6 Empty Re: Sala Sądu
Po raz kolejny, zupełnie świadomie, wykazywał się swoim ponadprzeciętnym brakiem szarych komórek. Doskonale wiedział, a przede wszystkim czuł jak bardzo nadwyrężone są jego mięśnie i całe ciało ogółem. Wcześniej oszczędził sobie użycia mocy właśnie po to, by teraz móc jej użyć. Gdyby nie ta oszczędność, szybciej przewrócił by się przy drzwiach sali, niżeli przez nie przeniknął. Nie oszczędzał się, po tych wszystkich latach skrajnego ryzyka nadal wyznawał zasadę: żyj tak, jakby każdy dzień miał być ostatnim. Jakkolwiek mocno uszkodzi własne ciało po całej tej brawurowej walce, przyjmie to na klatę, o ile oczywiście przeżyje.
Nie zakładał oczywiście, że wszystko pójdzie idealnie po jego myśli i kiedy mocne szarpnięcie uniemożliwiło mu dokończenie swojego planu, a ziemia nagle zaczęła osuwać mu się spod nóg, zareagował instynktownie, chwytając pierwszą napotkaną na drodze swoich przednich kończyn rzecz, a więc anielskie ciało.
- Ja pierdole, nie każ mi chociaż ginąć samotnie. Pieprzony skrzydlak, pożarłem kilku twoich kumpli. Smakowali tak jak wyglądają, jak gówno. - cedził kolejne słowa czując jak ogarnia go nagła ochota na ucieczkę z tego miejsca, zaciskając ramiona na nodze/ręce/brzuchu przeciwnika, w zależności od tego, co miał najbliżej krzywił się jednocześnie z bólu.
Wciągnij go pod ziemię Vincent, wciągnij go ze sobą. Zgińcie razem pod ziemią. Uciekaj, uciekaj...
Głos szalejący w głowie wcale mu nie pomagał, przypominał tylko, że jego szanse w tej walce nie są przeważająco wielkie, dobrze by było, gdy okazały się przynajmniej równe. Nie dało się jednak powiedzieć, że plan wciśnięty mu do umysłu przez dziecięcy głos był zły. Zacisną więc szczeki, lecz nie po to, by zatrzymać potok słów, lecz zakleszczył je na ciele anioła, chcąc wciągnąć go ze sobą do dziury, lub zmusić go do wyciągnięcia ich obojgu, jeżeli tamtej postanowi uciec od otwierającej się im pod nogami dziury. Zakładał jednak, że nawet żyjący setki lat anioł ceni swoje życie, więc przetrwają oboje. A dodatkowo wkurzony już porządnie Kirin nie szczędził sobie na niego sił, wgryzając się w ciało tak mocno, jak tylko mógł w tym momencie.


Co się tutaj dzieje:
- Kirin nie ogarnia tego co się dzieje wokół, jest rozdrażniony i zaprzestaje bezpośredniego ataku, przerywa działanie mocy artefaktu.
- Czując, ze grunt usuwa mu się spod nóg chwyta anioła za jakąś cześć ciała, z całych sił opata się wokół niego.
- Wgryza się w niego, chce go wciągnąć pod ziemię ze sobą, albo zmusić go żeby anioł wyciągnął ich oboje w bezpieczne miejsce. W końcu anioł.

Przenikanie: 1/3 odpoczynek.
                                         
Kirin
Doberman     Poziom E
Kirin
Doberman     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Vincent de Lacroix aka. Kirin / Seba z DOGS


Powrót do góry Go down

Pisanie 25.03.16 14:32  •  Sala Sądu - Page 6 Empty Re: Sala Sądu
Część planu powiodła się - rośliny, tak jak i on, nie chciały rozlewu krwi. Natura rozumiała swoje powołanie i podzielały zdanie tego, który nimi kierował. Więź z roślinami była tym mocniejsza, iż większość nasion pochodziła z jego własnych upraw. Anioł oraz pnącza znały się od dawna, skrzydlaty opiekował się całymi pokoleniami zielonych istot. I choć niektórzy mogliby nie wierzyć w inteligencję roślin, Ismael wiedział, że czują i myślą jak każda żywa istota. Wystarczało spędzić dużo czasu wśród nich, aby się o tym przekonać.
Druga część planu nie wyszła.
Odsunął się parę kroków, lekkimi ruchami skrzydeł starając się zachować równowagę. Zachwiał się jeszcze raz, zamrugał szybko oczami i wylądował na podłożu. Przez chwilę myślał, że zawiodły go próby utrzymania się w pionie, że machnął skrzydłem nie tak jak powinien. Dopiero po chwili, gdy całkowicie doszedł do siebie, zauważył wymierzony w niego sztylet gotowy do opadnięcia i zakończenia jego żywota. Nie szarpał się, nie próbował uciekać. Wydawał się być całkowicie pogodzony ze swoim losem, ale nie z powodu pnączy, które cicho sunęły mu na pomoc. Ogarniało go coraz większe poczucie beznadziei - przestawał wierzyć, że jego próby na cokolwiek się zdadzą. Dookoła krew i tak lała się strumieniami, cokolwiek by nie zrobił, to i tak walka nie zostanie przerwana. I pewnie zadręczałby się dalej, gdyby nie ratunek roślin i słowa obu aniołów. W duchu zganił się za brak wiary we własne umiejętności, ale nadal był zaskoczony efektem. Podniósł się na łokciach i patrzył na anioła poddanego wątpliwościom. Nie przerywał mu, wbijając w niego uspokajający wręcz wzrok. Anioł zastępu odetchnął głębiej, wierząc w swoją zdolność przemieniania serc. Jeśli udawali, to zdecydowanie nie był tego świadomy.
- Ciągle macie szansę wrócić na dobrą ścieżkę. Pomóżcie mi powstrzymać rozlew krwi, przekonać innych - powiedział do nich spokojnym głosem. Obdarzył oboje przyjaznym spojrzeniem, coraz bardziej im ufając. Isma zdecydowanie powinien bardziej uważać na dobór przyjaciół, ale w tym momencie nie dbał o swoje bezpieczeństwo, ale o życie każdego, kto znajdował się w sali. - Pan wam wybaczy, bracia. Oczyśćcie swoje dusze ze zła.
Podniósł się i odwrócił, by pomóc jednemu ze skazanych stróżów, ale nie czekał na wyniki. Słysząc krzyk za plecami, znów powrócił wzrokiem do aniołów, które wcześniej go atakowały. Dopiero w tej chwili w jego oczach pojawił się wyraźnie dostrzegalny strach. Z lekko rozchylonych warg również wydobył się krzyk, choć stłumiony ściśnięciem w gardle. Szybko odzyskał jasność umysłu i uwolnił z pnączy zarówno Cayenne, jak i drugiego pierzastego. Nawet jeśli chcieli go zabić, powinni mieć szansę bronić się przed wielkim pająkiem. Najgorszą śmiercią byłaby ta bez możliwości bronienia się. Bezczynne chwilowo rośliny ciemnowłosy natychmiast posłał w stronę pająka, starając się go odciągnąć od zaatakowanego, złapać za wszystkie kończyny i pociągnąć każdą w innym kierunku. Vex poczuł mdłości na widok oderwanego mięsa, jednakże nie wahał się rozwinąć skrzydeł, złapać Cayenne i odciągnąć od bestii. Wsunął dłoń do jednej z kieszeni, wyciągając kilka bardzo drobnych nasionek. Jego palce zaczęły powoli pokrywać się mchem, ale nie zwracał na to uwagi. Położył nasiona na ranie i rozkazał im rosnąć. Mech połączył się małymi korzeniami, próbując zatamować krwotok. Tylko tyle Ismael mógł w tym momencie zrobić poza zostawieniem anioła na pastwę losu. Jedno z pnączy dotknęło drewnianego kostura w tym samym momencie, w którym anioł zastępu go puścił. Wyciągnął oba wachlarze, rozwijając je. Ostre elementy odbiły złowieszczo światło. Choć nienawidził przemocy, zwykłym kijem nie byłby w stanie obronić nikogo przed pająkiem. Był gotowy walczyć o życie swoje i dwójki aniołów, choć póki co próbował jedynie oplątać pająka jak największą ilością pnączy.

***
Wydarzenia:
1. Starając się odzyskać równowagę, lekko macha skrzydłami. Cayenne ląduje na nim zanim się ogarnął.
2. Nie przerywa wypowiedzi aniołów, a następnie próbuje je uspokoić i przeciągnąć na swoją stronę.
3. Uwalnia oboje, kiedy atakuje ich pająk.
4. Posyła pnącza na pająka, próbując go odepchnąć, złapać za wszystkie kończyny i unieruchomić, ciągnąć każdą nóżkę w inną stronę.
5. Odciąga Cayenne i mchem stara się zatamować krwotok. Zaraz po tym zmienia broń z kostura na wachlarze.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 25.03.16 15:51  •  Sala Sądu - Page 6 Empty Re: Sala Sądu
/Sorry za jakość, ale nie mam czasu dzisiaj, a tu tylko do dzisiaj termin. :<

Ergo goniony krzykiem przerażenia jednego ze swoich pobratymców, w jednej chwili pożałował chęci zrobienia mu krzywdy, a w drugiej sam już z ledwością opanowywał strach. Skulił się w cieniu i zacisnął dłonie na roztrzepanych włosach.
- Co do kurwy... - syknął próbując opanować narastające negatywne uczucia. Przełknął ślinę i otarł wierzchem dłoni wilgotny policzek. Bez sensu, nie był przecież aż tak przerażony i pozbawiony woli walki. Tylko nagle poczucie bezsilności mocno chwyciło go swoimi łapami i nie chciało puścić, nawet jeśli wiedział, że nie do końca jest to jego własne uczucie. Był pewny, że nie rozkleiłby się w takiej chwili. Coś tu było nie tak. Odetchnął głęboko starając się unormować oszalałe bicie serca. Był bezpieczny tak długo, jak długo ukrywał się pod osłoną cienia. Nie miał czego się obawiać i kilka razy musiał to sobie w myślach powtórzyć żeby naprawdę uwierzyć. Był aniołem i jego wola była silna. Potrafił poradzić sobie z samym sobą, ze strachem, który chciał wcisnąć go w najdalszy kąt sali i zostawić łkającego jak dziecko. Poza tym naprawdę nie tak łatwo było go złamać.
Podniósł się z kucek i rozejrzał szybko, by ogarnąć chaos jaki rozgrywał się przed jego oczami. Był prawdopodobnie jedynym, który mógł z takim spokojem oglądać rozgrywającą się masakrę. Bryzgi krwi na ziemi, krzyki bólu i gniewu, błyski ognia; rdzawy, mdły zapach zmieszany z wonią spalenizny. I tylko wciąż jaśniejące za oknami niebo było spokojne, niewzruszone dramatem śmiertelników. Nie pamiętał, by kiedykolwiek był świadkiem czegoś takiego. Przez stulecia działo się wiele złego, ale on zawsze był gdzieś obok, nigdy w centrum wydarzeń. W sumie, teraz też nie był już w samym centrum. Krył się jak tchórz. Jak zawsze, nic się nie zmieniłeś. Cmoknął niezadowolony. Do popieprzonego kalejdoskopu uczuć doszła jeszcze frustracja, ale ona jako jedyna miała działanie swoiście pozytywne, bowiem popchnęła Ergo do działania.
Dostrzegłszy broń, wyskoczył z pod bezpiecznej osłony cienia, lekko skulony jakby obawiał się, że może go dosięgnąć zabłąkana strzała albo kula. Starał się pokonać odległość możliwie jak najszybciej, ale też nie panikując. Liczył na to, że dzięki wcześniejszemu ukryciu zyska przewagę zaskoczenia. Tygrysem wcale się nie martwił, wszak zdawał się być zajęty czymś, czy raczej kimś innym, a Ergo był szybki, a przynajmniej starał się być. Nic przecież nie utrudniało mu ruchów, a sala pustoszała.
Jeśli udało mu się dopaść do broni, chwycił ją pewnie, choć nie miał wprawy w jej używaniu, a potem obrócił się w stronę atakującej Ryana anielicy. To były sekundy, nie mógł się wahać i nie wahał się. Doskoczył do niej tak, by była w zasięgu jego broni. Miał nadzieję, że zanim zrobi to, co zamierzał, anielica nie zorientuje się w jego poczynaniach. Poza tym, wciąż jeszcze zbierała się z ziemi no i (chyba) była do niego odwrócona tyłem.
Ergo nigdy nikogo nie zabił, choć w czasie swojego istnienia widział wiele śmierci. Jednak patrzenie na śmierć, a jej powodowanie było czymś zupełnie odmiennym. Mimo to był zdeterminowany bo i tak wszystko stawało na głowie. Korzystając z tego, że kobieta prawdopodobnie wcale go nie dostrzegła, ze spokojem o który by siebie nie podejrzewał wymierzył cios w okolicę jej szyi, barku... gdzie trafił, tam trafił (o ile trafił). Jednak chodziło mu nie tyle o jej zabicie, a o wytrącenie ze skupienia i odciągnięcie od Ryana, który jak Ergo podejrzewał, starał się pomóc walczącemu z archaniołem Growlithowi.

Plan
1. Ergo mając nadzieję, że większość zajęta walką nie zwróci na niego większej uwagi, stara się dopaść do porzuconej broni.
2. Jeśli udaje mu się ją zdobyć, próbuje zaatakować anielicę, która pastwi się nad Ryanem.

Moce (w tym poście nie używane)
Ogień 2/3
Jedność z cieniem 1/3

Jak coś jest nie tak, to możecie na mnie krzyczeć.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie   •  Sala Sądu - Page 6 Empty Re: Sala Sądu
                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Eden :: Góra Babel :: Katedra

Strona 5 z 15 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6 ... 10 ... 15  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach