Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Eden :: Góra Babel :: Katedra


Strona 3 z 15 Previous  1, 2, 3, 4 ... 9 ... 15  Next

Go down

Pisanie 07.12.15 18:48  •  Sala Sądu - Page 3 Empty Re: Sala Sądu
Cały ten sąd był na swój sposób męczący.
Hope zaczął dochodzić do wniosku, że jego dotychczasowe odosobnione życie zdecydowanie nie było żadnym błędem. Znalezienie się tutaj w przepełnionej innymi sali, skupianie uwagi na pojedynczej jednostce, która nie miała dla niego najmniejszego znaczenia, a musiał się zachowywać jakby było inaczej. W końcu jego obecność tutaj była swego rodzaju deklaracją, że interesuje się podobnymi sprawami, czyż nie?
Mimo to nieustannie pilnował swoich myśli, zachowując beznamiętny wyraz twarzy, nie odrywając spojrzenia od oskarżonego.
Szczeniak.
Niewykształcone pisklę.
Do jakiego stanu potrafią doprowadzić się wzajemnie ludzie. Jak wiele przejść musiał ten chłopak, by zdziczeć do podobnego stopnia?
Niektórzy rodzą się zdziczałymi, Hope. Kwestią jest jednak dalsze wychowanie, które może albo utemperować ich charakter, albo zmienić ich w chodzące maszyny do zabijania.
Pytanie brzmi, która opcja odnosi się do tego dziecka.
Jak długo by się w niego nie wpatrywał, odpowiedź i tak nie miała nadejść. Dobrze o tym wiedział. W końcu nie był wszechwiedzący. Jedyną osobą, która twierdziła, że przez jej usta przemawia wszechwiedząca istota - był sam Metatron, boski powiernik.
Nie zwrócił uwagi na jego chłodny ton, zbyt przyzwyczajony do podobnego brzmienia. Zamiast tego obserwował zmiany w jego zachowaniu, nadal się nie poruszając.
Jego tęczówki drgnęły nieznacznie, przesuwając się w bok, by ponownie zwrócić jego uwagę w stronę siedzącej obok niego anielicy. Dawno nie widział nikogo o tak dużej wierze w możliwości zmiany innych. Wyglądała na kogoś, kto sam chętnie rzucał się na linię strzału, by obronić uciśnionego przed atakiem. Nie ją powinien co prawda poddawać w tym momencie analizie, ale stanowiła na swój sposób dość ciekawy obiekt.
Jego głowa drgnęła o milimetr, gdy odchylił się niemalże niezauważalnie w tył, mierząc wymordowanego wzrokiem. Choć w jego słowach nadal było sporo jadu, na swój sposób zdawał się być spokojniejszy niż wcześniej.
Tym razem nie dodał niczego, pozostawiając tą sytuację anielicy. W kontaktach z innymi, Hope był w końcu ostatnią osobą, do której należało się zwracać. Ściągnęli go tutaj jedynie po to, by wydał osąd i to właśnie zamierzał wykonać, gdy przyjdzie odpowiedni czas. Póki co pozostawało mu słuchanie i obserwacja.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 09.12.15 3:10  •  Sala Sądu - Page 3 Empty Re: Sala Sądu
Huk towarzyszący zamknięciu opasłej księgi z powodzeniem zebrał zainteresowanie zebranych, którzy skupili swoje spojrzenie na Najwyższym, czekając, aż wreszcie się odezwie, poruszy, oznajmi wyrok. Metatron uniósł szczupłą dłoń i przesunął kciukiem oraz palcem wskazującym po swoich skroniach, marszcząc przy tym delikatnie brwi. W końcu odchrząknął, zabijając w Sali jakikolwiek szmer czy też odgłos, chcąc przemówić.
- Dobrze. – chociaż mówił niemalże szeptem, to był doskonale zrozumiały, przesuwając się po każdym zmyśle zebranych.
- Zanim wydam wyrok, chcę zapytać się o jeszcze jedno. Czy żałujesz swoich czynów? – mężczyzna przyglądał się uważnie wymordowanemu, oczekując odpowiedzi. Jednakże bez względu na to, jaka ona była, czy satysfakcjonująca czy też nie – Metatron podjął już decyzję co zrobić ze zbuntowanym chłopkiem.
- Bo widzisz, każdy zasługuje na drugą szansę. Widzę, że jesteś zagubioną owieczką, która potrzebuje pasterza, by móc wprowadzić ją na dobrą drogę. Zgubiłeś się, synu. Ale nie martw się. Pomożemy ci. Lisolette. – mężczyzna przekręcił się tak, by zwrócić bezpośrednio do anielicy.
- Zajmiesz się tym biedakiem przez jakiś czas. Pomożesz mu , by na nowo poczuł się potrzebny, kochany i przede wszystkim bezpieczny. Oczywiście dostaniesz do tego środki jak dodatkowe ubrania, leki oraz żywność. A my będziemy obserwować wasze poczynania. W razie kłopotów, możesz się zwrócić o dodatkową pomoc. – chociaż jego głos był łagodny, to dziewczyna mogła być pewna, że decyzja została już podjęta i nie mogła się z tego wycofać. Oficjalnie została opiekunem wymordowanego. A to, co dalej z nim zrobi – zależało tylko i wyłącznie od niej. Metatron podniósł się zamykając rozprawę, a następnie opuścił salę.


Oficjalnie Lilo musisz zajmować się Infem, przynajmniej przez jakiś czas, będę cię obserwować |: Zabierz go do siebie czy gdzieś |: I kończymy to, bo szczerze powiedziawszy mam tyle wątków, że już nie wyrabiam fizycznie z nimi. Możecie się rozejść.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 10.12.15 1:54  •  Sala Sądu - Page 3 Empty Re: Sala Sądu
Skrzywił się wyraźnie.
Był zmęczony, przemarznięty, nadal bardzo głodny i obolały. A do tego wszystkiego jeszcze zirytowany. Chciał już stąd iść, gdziekolwiek, byle by tylko nie wrócić do klatki. Mogliby go wyrzucić nawet z powrotem na pustkowia Desperacji. W sumie nawet by się ucieszył, gdyby się na takowych znalazł. Nadal by głodował, ale przynajmniej byłby wolny i nikt nie prawiłby mu kazań.
Nie wierzył im. Już dawno stracił umiejętność brania czegoś "na słowo". Więc kiedy anielica stwierdziła, że zależy im by mu pomóc, było dla niego jasne, że to wszystko stek bzdur. Przecież naprawdę, przez całe życie był jedynie popychanym śmieciem, od którego czasem pobrało się jakąś próbkę, nie zadając sobie nawet trudu by go wcześniej znieczulić. Dlaczego kogoś miałoby interesować życie kolejnego śmiecia z rynsztoka?
- Tylko taki rodzaj pilnowania kogoś znam. - mruknął, kiedy już wysłuchał odpowiedzi Liselotte na swoje pytanie. Nadzór? Jasne, rzecz jak najbardziej naturalna. Wszystko w celach naukowych, dla dobra ludzkości...
Potrząsnął głową.
Oczywiście nie wiedział o tym, że jego słowa mają się stać wkrótce prawdą. Kiedy tylko Metatron trzasnął swoją księgą, Infinity drgnął. Rzecz zwyczajna, podskoczyć lekko kiedy ktoś cię zaskoczy. Przeniósł spojrzenie z dwójki aniołów-przydupasów na głównego buca, posyłając mu przy okazji gromy z oczu. Więc się w końcu zdecydował? Dobrze wiedzieć, bo naprawdę nei miał zamiaru dłużej tutaj siedzieć.
- Nie. - odpowiedział bez ogródek.
Nie żałował nikogo, kto stanął na jego drodze do wolności - nie ważne czy był to człowiek, android czy jakieś zwierzę. Jeśli takowy osobnik stanowił dla niego zagrożenie, Infinity je eliminował. I parł dalej do przodu.
Przewrócił oczami, słysząc jak Metatron zaczyna opowiadać o nim jako o zbłąkanej owieczce, ale w sumie tego się mógł właśnie spodziewać. Ugryzł się jednak w język, czując że zaraz zacznie tutaj kląć na pewno i lewo. Przynajmniej na ten moment. Prawdziwa bomba miała jednak dopiero spaść. Kiedy Inf usłyszał, że faktycznie naprawdę może mieć nadzorcę, prze chwile pomyślał, że się przesłyszał.
- Co? Ona? Ma za mną latać i mnie wychowywać? - powiedział, stając na równe nogi - Gdzieś mam wasze ubrania, żywność i leki! Wypuśćcie mnie po prostu! Nie będę chodzić z jakimś dzieckiem za rękę!
Zaczął potrząsać łańcuchem, ale już bez tej furii, która mu towarzyszyła.
Westchnął i zacisnął mocniej zęby. Złapał kłem za wargę, popłynęła kropelka krwi. Posłał Lilo nieprzychylne spojrzenie, szczerząc swoje ludzkie kły. To z całą pewnością nei będzie prosta współpraca.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 10.12.15 19:35  •  Sala Sądu - Page 3 Empty Re: Sala Sądu
Po raz kolejny została zmuszona do lekkiego podskoku na krześle, gdy trzaśnięcie księgi uciszyło wszystkich zgromadzonych. Krótki przebłysk strachu zniknął już po chwili, gdy zlokalizowała źródło hałasu w osobie archanioła. Uśmiechnęła się delikatnie, spoglądając na swego anielskiego brata. Choć czasami miała co do jego osoby pewne obawy, to jednak nie miała większego powodu by mu nie ufać. Była bardzo ciekawa, jaką podejmie decyzję i liczyła na pomyślny wyrok. Gdyby to od niej zależało, byłaby gotowa choćby osobiście zająć się wymordowanym i pomóc mu w każdym możliwym aspekcie życia. Widziała jednak, że nie mogłoby to być rzeczą prostą. Chłopak wydawał się być bardzo oporny i wyraźnie jej nie wierzył, co było chyba najbardziej bolesnym aspektem całego sądu. Przez całe życie nie zdarzyło jej się skłamać w sytuacji innej niż ostateczna obrona własnego życia, więc podobne podejście do jej słów smuciło anielicę wyjątkowo mocno. Cóż jednak mogła poradzić? Nie zmusi go, żeby uwierzył. Ale, jeżeli da się jej szansę, może zdoła swoją rację udowodnić.
Milczała, gdy głos zabrał archanioł. Ukryła zaskoczenie jego decyzją, choć rzeczywiście nie spodziewała się takiego obrotu spraw. To, co chciała sama zaproponować, właśnie stało się jej nieodwołalnym obowiązkiem. Nie miała zamiaru protestować, choć w sercu zaćmił się cień obawy. Teraz może być trudnej przekonać chłopca o swoich dobrych zamiarach, bo jej starania może uznać za wykonywanie rozkazów. Trudno - była gotowa na każdy możliwy wysiłek i poświęcenie, by dopiąć swego i uczynić z wymordowanego porządną osobę.
Gdy Metatron już opuścił salę, westchnęła nieznacznie i zgrabnie zeskoczyła ze swojego tronu. Jak na mebel o królewskiej nazwie był zdecydowanie za mało wygodny. Teraz już bez cienia strachu przemierzyła salę, zatrzymując się dopiero naprzeciwko świeżo ułaskawionego. Gdyby coś takiego przyszło mu do głowy, mógłby teraz zrobić jej poważną krzywdę; stała na tyle blisko, że łańcuchy nie stanowiły przeszkody. Nie wyglądało jednak na to, by obawiała się ataku. Ze stoickim spokojem spojrzała w górę, szukając wzrokiem oczu chłopca.
- Mam na imię Liselotte i nie będę za tobą bezsensownie latać. Nie zamierzam dyszeć ci w kark i karcić za każdą rzecz, którą uznam za niewłaściwą. Nie zamierzam cię zmuszać do robienia niczego, czego nie będziesz sobie życzył. Mam dziewięćset dziewięćdziesiąt lat, ale jeżeli w dalszym ciągu uważasz mnie za dziecko to chyba nic na to nie poradzę. - - Uśmiechnęła się delikatnie, robiąc krótką pauzę od wypowiedzi. - Chciałabym ci pomóc. Mówisz, że nikt nigdy tego nie zrobił i ja ci wierzę. Możesz dać mi szansę być tą pierwszą - kontynuowała. To był dopiero początek bardzo trudnej rozmowy i wątpiła, by już po pierwszym zdaniu udało jej się przekonać chłopca do siebie. Miał święte prawo być nieufny, w końcu pewnie nie była jedyną osobą, która proponowała mu pomoc. Poprzednicy blondynki zapewne zawiedli, tym samym zrażając jasnowłosego do każdej wyciągniętej ku niemu ręki. Nie, nie było w tym nic dziwnego.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 12.12.15 15:55  •  Sala Sądu - Page 3 Empty Re: Sala Sądu
Białowłosy zaprzestał w końcu szarpania łancuchem. I tak nie miało to żadnego sensu, przecież już się tutaj rzucał na wszystkie możliwe strony a i tek guzik to dało. Tylko kilka kropel krwi ozdabiało teraz podłogę pod jego gołymi stopami.
W sumie dostrzegł dla siebie szansę. W końcu jeśli te durne anioły naprawdę chciały mu pomóc, nie mogły trzymać go cały czas na uwięzi. W końcu więc dojdzie do tego, że nadarzy się okazja do ucieczki. Póki co więc postanowił zagrać w tę durną anielską gierkę. Może na tym skorzysta. Może w końcu się porządnie naje, wyśpi, poczuje ciepło. Nie był na tyle głupi by wierzyć, że coś takiego jest naprawdę możliwe, ale gdzieś głęboko w jego skostniałym, obumarłym sercu rozpaliła się malutka iskierka nadziei.
Stał więc spokojnie, kiedy anielica wyznaczona na jego opiekunkę zeszła ze swojego tronu i podeszła do niego. Nie mógł jej teraz zrobić więcej krzywdy niż przeciętny człowiek. Okej, nadal był zdecydowanie silniejszy ale mógł ją w tej chwili chyba jedynie popchnąć, wywrócić, ewentualnie spróbować udusić. Jego zwierzęce atrybuty nadal jednak były zablokowane, w końcu kajdanki wciąż spoczywały na jego nadgarstkach.
Wysłuchał co jasnowłosa miała do powiedzenia i szczerze powiedziawszy, nadal był do tego wszystkiego sceptycznie nastawiony.
- Nie mam imienia. Ale wołali mnie Obiekt testowy 7533 albo "Infinity". To drugie to dlatego, że mogli mnie ciąć i kroić w nieskończoność, a rany i tak zasklepiały się błyskawicznie. - powiedział lustrując ją spojrzeniem. Był bardzo ciekaw, jak niby anielica wyobrażała sobie tę resocjalizację. Szczerze, to guzik go obchodziło czy chciała to zrobić osobiście czy jej kazali. I tak był sceptycznie nastawiony do całości. - Jesteś więc jakieś trzy razy starsza ode mnie. A mimo to zachowałaś tę naiwność dziecka? Jestem pod wrażeniem.
W kilka chwil potem do ich dwójki podszedł jakiś rosły anioł. Infinity nie mógł się powstrzymać przed głuchym warknięciem. Każdy kto znajdował się nawet w dalszej odległości od niego, był Postrzegany jako nieprzyjaciel. Anioł zdjął białowłosemu kajdanki a potem wskazał im wyjście. Kiedy tylko metal przestał stykać się z jego skórą, wymordowany poczuł się jakby mu nagle oddali cząstkę samego siebie. Przez myśl mu nawet przeszło, czy nie przywołać kłów i pazurów, żeby jeszcze bardziej wystraszyć Lilo. W końcu nie widziała wcześniej go w takiej formie. Powstrzymał się jednak, będzie ją straszyć jak już mu dadzą żreć. Czuł jak jego żołądek zaczyna trawić siebie od środka, tak był głodny.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 12.12.15 21:11  •  Sala Sądu - Page 3 Empty Re: Sala Sądu
Ani przez chwilę nie zakładała, że mogłaby się uciec do ograniczenia wolności swojego nowego podopiecznego. Byłoby to kompletnym absurdem, jeżeli chciała uzyskać jakikolwiek sensowny efekt swoich działań. W końcu wcale nie chodziło jej o to, żeby teraz chłopca we wszystkim kontrolować, to w ogóle nie tędy droga. Postanowiła sobie za punkt honoru, by zdobyć jego zaufanie i uczynić z niego jak najlepszy pożytek: nie dla siebie, ale dla wymordowanego. Skoro nikt do tej pory nie wpadł na to, żeby wpuścić trochę słońca do życia zbiega z laboratorium, to zrobi to właśnie ona. Niby Lise już miała jedną osobę, którą opiekowała się, ujmijmy to, zawodowo. Oprócz tego sprawowała pieczę nad całą podziemną organizacją niczym jakiś kosmiczny statek-matka. Doprawdy, jeden w tą czy w tamtą nie robił problemu, a wręcz przeciwnie; w tej chwili jakiś naturalny odruch, część jej osobistego charakteru wręcz wyrywała się na zewnątrz. Gdyby nie miała w sobie hamulców i zdrowego rozsądku, to już zalałaby Infinity'ego swoją bezkresną dobrocią - nie żartuję! Pewnie miałby dość po pięciu sekundach, ewentualnie krócej. Nikt nie byłby w stanie przetrzymać takiej dawki cukru na raz.
- A jak wolisz, żeby do ciebie mówić? - Tego w sumie nie określił, a dla anielicy było to bardzo ważne. Nie przepadała za zwracaniem się do innych w taki sposób, jaki im się nie podobał. W końcu to głupie, żeby czynić komuś przykrość poprzez wypowiadanie jego imienia.
- Nie jestem naiwna, po prostu nie jestem pesymistką - stwierdziła, uśmiechając się delikatnie. Zaraz też przybył jeden z aniołów zastępu, który wyraźnie nakazał opuszczenie sali. No tak, w końcu to nie było miejsce przeznaczone do pogaduszek, a o wiele poważniejszych spraw. Liselotte nie zawahała się ani przez chwilę; skinęła głową w kierunku chłopca i przeszła do wyjścia z pomieszczenia. On, chcąc czy nie chcąc, też będzie musiał się tam udać i lepiej żeby uczynił to dobrowolnie niż wyprowadzony siłą. Powinien mieć na tyle oleju w głowie, żeby na to wpaść.
- Chodź, zabiorę cię do domu - powiedziała zachęcająco. Choć widziała, że nie tryskał entuzjazmem, to nie traciła nadziei. Prędzej czy później musi jej się udać! W końcu nie powiedziała ani jednego nieprawdziwego słowa, intencje miała dobre i szczere. Jeżeli ktoś chciałby odrzucić taką pomoc, musiałby być głupi.

[zt Inf & Lil]
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 08.02.16 21:50  •  Sala Sądu - Page 3 Empty Re: Sala Sądu
Nigdy nie sądził, że kiedyś się tu znajdzie, choć to nie tak, że nie był tu nigdy. Był, ale w innych okolicznościach, zwykle z ciekawości. Po prostu myślał, że jemu nie przyjdzie sądzić dusz. Nie do tego go stworzono, ale prawda... Obecnie nie był już stróżem i mógł zajmować się czymkolwiek, co tylko mu wskazano. Swoje stanowisko stracił i liczył na to, że bezpowrotnie. Nigdy więcej nie chciał przeżywać tego, co musiał po stracie Vess. Zupełnie inaczej jest bowiem patrzeć na ludzi, którzy przeżywali swoje życie szczęśliwie, a co innego męczyć się razem z kimś, kogo stan był tak przerażający. Z kimś, kto zniknął pozostawiając po sobie rozdzierającą pustkę, której niczym nie można zapełnić.
Z każdym rokiem Ergo stawał się bardziej ludzki, tak czuł. Przeżywał silniej i pragnął więcej. Nie chciał więc wrócić do tego co było, nawet jeśli przed sobą nie miał nic. Bo lojalność stróża była bolesna jeśli się czuło. Bez niej było odrobinę lżej, ale powinność zamieniła się na bezsens. Z tym też musiał sobie radzić. Będąc szczerym szło mu kiepsko. Popadał tylko w większą stagnację. Jednak będąc na granicy rzucenia wszystkiego w cholerę, otrzymał wiadomość.
Stało się.
Dostał szansę by zrobić "coś", Coś cholernie nieprzyjemnego i jego zdaniem niewłaściwego, ale pojawił się. Nie z przekonań, a właśnie z ciekawości i egoistycznej chęci poczucia się znów częścią czegoś większego. Ktoś miał plan, ktoś nadał cel jego istnieniu, a to właśnie cel definiował anioły. Co pozostawało im bez niego?
Wszedł do pustej jeszcze sali i zatrzymał się niemal w progu. Widok tronów jakoś go deprymował. Skrzywił się brzydko. Zasiądzie na jednym z nich i spojrzy w oczy ludziom, którzy według aniołów dopuścili się zbrodni. Choć nie to było najgorsze, będzie musiał te zbrodnie osądzić. Idiotyzm. Ludzie składali się z grzechów i zbrodni. Jaki cel był w krzewieniu w nich jeszcze większej nienawiści? Bo tym właśnie było to przedstawienie - krzewieniem nienawiści, złośliwą farsą, sprawianiem, że ludzie przestaną ufać tym, którzy jako jedyni mieli moc skłaniania ich ku dobremu. Według Ergo nie osądzanie było celem aniołów, a pomoc. Tego był pewien. Nie karą powinni zachęcać ludzi do poprawy, a cierpliwością i wyrozumiałością. Sądzić  natomiast mógł tylko jeden. Anioły chyba o tym zapomniały, ale przecież teraz były jedynie ludźmi. Ludźmi ze skrzydłami. Z anielskości nie pozostało im nic prócz odrobiny pierza i kilku sztuczek.
Z tymi, zapewne plugawymi dla niektórych myślami, przesuwał dłonią po oparciu jednej z drewnianych ław ustawionych dla tych, którzy mieli chęć słuchać rozprawy. Pod palcami czuł nierówność misternych zdobień, ale nie zwracał na nie uwagi. Patrzył przez okno na niebo i pędzące po nim chmury. Błękit był kojący, a spokój teraz był mu potrzebny. Denerwował się, tak po ludzku. To było jak sprawdzian i nie wiedział czy mu podobała. Mimowolnie zerknął w stronę tronów. Nie śmiał zająć miejsca na podwyższeniu. Najchętniej odwlekałby tę chwilę w nieskończoność, choć to przecież ona była teraz celem. A jednak obawiał się go. Strach, jakże ludzkie uczucie. Uśmiechnął się gorzko. Czuł się tu obco, nawet jeśli w duchu wiedział, że nie powinien. W obliczu zbliżających się wydarzeń brakło mu pewności. Gubił się sam, jak miał prowadzić innych?
W końcu opadł ciężko na ławę. Westchnienie przetoczyło się przez salę i zwielokrotniło echem. Ergo odpiął dwa górne guziki najlepszej koszuli jaką miał. Czarnej koszuli. W jego szafie trudno znaleźć inne barwy. Przetarł twarz dłonią, nacisnął palcami nasadę nosa. Było mu duszno i gorąco, pomimo chłodu panującego w sali. Najwyraźniej rozgrzewały go obawy. Odchylił głowę i obejrzał sufit, ale również bez zainteresowania.
Bezwład.
Przez kilka długich chwil siedział w bezruchu, odpoczywając. Próbował poskładać myśli, przygotować strategię. Przecież widział już sądy nie raz. Nawet zamknął oczy... Jednak echo głosów jakie rozniosło się po korytarzu, zmusiło go do ruchu. Już czas? Poderwał się z miejsca popychany adrenaliną i biorąc ostatni głęboki wdech, ruszył ku tronom. Z gracją wspiął się na podwyższenie i usiadł na siedzisku po lewej stronie. Łokcie oparł na podłokietnikach, ale dłonie splótł przed sobą. Nie oparł się. Na pewno nie prezentował się wyjątkowo na tym miejscu. W prostym stroju i bez splendoru białych skrzydeł był ledwie turystą. I tak też się czuł.
Patrzył na salę z góry, choć w gruncie rzeczy czuł się cholernie mały.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 11.02.16 21:29  •  Sala Sądu - Page 3 Empty Re: Sala Sądu

Plotka odnośnie sądzonych dzisiejszego dnia rozeszła się po Edenie błyskawicznie. Bestie, potwory, najgorsi z najgorszych. Lista określeń kierowanych w stronę dwójki pojmanych wymordowanych ciągnęła się praktycznie w nieskończoność. Tym razem sala tronowa była wypełniona po same brzegi przez ciekawskie oczy, które z nieukrywaną niecierpliwością oczekiwała przyprowadzenie więźniów. A kiedy wreszcie nastała ta chwila – w Sali zapanowała niemalże namacalna cisza, mącona jedynie odgłosami butów oraz pobrzękiwaniem kajdan oraz łańcuchów. Każdy ich krok, ruch, wszystko – był bacznie obserwowany. Nie tylko przez skrzydlatych strażników ustawionych przy wyjściu oraz nieopodal zasiadającego na najwyższym miejscu Metatrona, ale i całej reszty gawiedzi. Od czasu do czasu ktoś odważył się szepnąć, a jego ledwo słyszalny głos przemknął pomiędzy zgromadzonymi.
W czasie paru uderzeń serca, Grimshaw oraz przywódca Kundli zostali doprowadzeni na środek Sali, a łańcuch połączony z ich kajdanami został zaczepiony o metalowe kółeczko zamontowane w kamiennej posadzce.
Metatron zajrzał do swojej książki i wręcz rozleniwionym ruchem przewrócił jedną z kartek, uważnie przesuwając wzrokiem po słowach zapisanych na nich atramentem. W końcu, po ułudnie ciągnącej się chwili, zamknął książkę z cichym hukiem i podniósł się, schodząc po paru schodkach, kierując w stronę jasnowłosego.
- Czekałem na waszą dwójkę. Zapewne nie muszę tłumaczyć, dlaczego się tutaj znaleźliście. – zaczął spokojnym, nieco lakonicznym głosem, poruszając się praktycznie bezszelestnie. Jedynie przez krótką chwilę obdarzył ciemnowłosego spojrzeniem niezwykle jasnych tęczówek, po czym skupił się na piegowatej twarzy przywódcy, zatrzymując się od niego w odległości niecałych dwóch metrów.
- I po co to wszystko, hm? – przechylił głowę nieco w bok, a długie, hebanowe i lśniące włosy opadły kaskadą po jego ramieniu.
- Ktoś tak doświadczony przez życie, ktoś, to żył jeszcze za starych czasów, kiedy nie było wirusa, powinien wiedzieć. A mimo to wybrał życie nędznika. Tak, zapewne za moment usłyszę, że przecież nie miałeś wyboru, że to świat jaki cię otaczał, pchnął w sidła zła i całego grzechu, który już na zawsze do ciebie przyległ jak niezmywalny brud. Ale czy… naprawdę? Wątpię, żebyś przez ponad tysiąc lat swej egzystencji nie wiedział, jak wyjść na prostą. Nie chciałeś. Prawda? – zamilkł na moment wpatrując się w sklepienie nad nimi, jakby to właśnie tam potrafił odnaleźć dręczące go wątpliwości.
- A zamiast wziąć się w garść, założyłeś grupę. Bandę szczeniaków, które kaleczysz swoimi grzesznymi ideami. Które podziwiają cię i chcą podążać twoimi śladami. Ale wiesz? Na swój sposób szanuję cię. Bo zdobyłeś ich zaufanie. Ale czy zastanawiałeś się przez chociaż krótką chwilę, jaką im krzywdę wyrządzasz? – ponownie na niego spojrzał, wpatrując się w dwukolorowe tęczówki.
- „Jakim prawem, kto dał wam prawo nas sądzić?” Chodzi ci po głowie, czyż nie? A kto dał tobie prawo zabijać niewinnych. Kto dał ci prawo gwałcić? Hm? Siła? Prawo dżungli? To właśnie odpowiedziałeś sobie na pytanie. Z tą różnicą, że my nie robimy tego, żeby nakarmić swoją egoistyczną bestię. Poczuć satysfakcję z siły. – odwrócił się i przeszedł parę kroków w bok, by zatrzymać się przed Ryanem.
- Degenerat, kanibal, morderca, gwałciciel i poniekąd pedofil. Ładną masz kartotekę. Czym jest dla ciebie cudze życie? Pyłkiem, który możesz zetrzeć butem, prawda? Uważasz się za aż tak potężnego i niepokonanego? Jednak pomimo zła, które wyrządziłeś, to jednak wciąż Twój przywódca jest gorszy. Bardziej okrutny. Prawda? – odwrócił głowę, a w jego jasnym spojrzeniu pojawił się niespodziewany błysk, tak ciężki do określenia.
- Nie żałujecie, prawda? Za wasze czyny jest tylko jedna kara.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 13.02.16 3:19  •  Sala Sądu - Page 3 Empty Re: Sala Sądu
Wrota otwarły się na oścież, a on w pierwszej chwili automatycznym, wpojonym przez wieki odruchem przemknął spojrzeniem po każdym zakamarku, jakby z miejsca  był w stanie wyśledzić wszystkie czujniki, kamery, każdą założoną pułapkę, minę, każdego zakamuflowanego pod szatami skrytobójcę. Wzrok nie zatrzymał się na niczym ani na nikim dłużej niż na ułamek sekundy, ale - ku swojemu własnemu rozczarowaniu - dostrzegał dość niekonkretne elementy. Był w stanie z obecnej odległości wyłapać mocno zarysowany wykrój rozdwojonych płatków kwiatu wetkniętego do kieszeni garnituru jednego z marszczących się aniołów; tuż obok była kobieta ze sztucznym futrem - na tyle misternie wykonanym, by Growlithe zahaczył spojrzeniem o wyrysowane cętki - aż wreszcie jego oczy skierowały się ku pierwszemu z sędziów. Twarz pozostawała nietknięta, ale przez oczy przemknął nieodgadniony cień. Wspomnienia uderzyły jak obuch, nasyłając kadry z przeszłości. Ty? Na ułamki sekund źrenice zwęziły się, a potem na powrót rozszerzyły. W tej sekundzie w sali rozległ się tylko trzask zamykanych kajdan, które wymordowany uniósł nieco, demonstracyjnie ukazując je samemu Metatronowi. Dokładnie tak, jakby gestem mówił: „żartujesz?”. Przestał wtedy świdrować Ergomiona, by zlustrować twarz głównego sędziego.
Na marginesie - stawiał się. Nie było opcji, aby przyprowadzili go tu po dobroci i choć żadna rękojeść nie odebrała mu świadomość, na ustach - teraz wykrzywionych w pogardliwym wyrazie - otworzyła się nowa rana, jedyna z możliwych do wychwycenia przez obecnych. Cała reszta...
Napiął mięśnie pod materiałem za dużych ubrań. Zmrużył oczy, wypuszczając skotłowane w płucach powietrze. Metatron gadał. Łaził. Coś wyrokował, choć większość słów przechodziła przez Growlithe'a, jakby był filtrem gotowym wychwycić tylko to, co istotne, a w obecnym momencie wszystko wydawało się idiotyczne. Skąd te kretyńskie powody? Długo wymyślał tę mowę? Musi tu być tak dużo światła? Raziło. Skąd takie widowisko? Prawie jak zwierzęta wypuszczone na ring cyrku. A ten... - uniósł ponownie spojrzenie na Ergomiona, patrząc na niego ponad ramieniem Metatrona - skąd się tu wziął? Co z Vess? Oddziały jej nie znalazły, wypuszczenie psów gończych nie dało żadnych rezultatów, tygodnie, aż wreszcie miesiące poszukiwań okazały się gówno warte, ale jak - do cholery - mogła się zapaść pod ziemię, gubiąc po drodze tego chwasta?
- … ałożyłeś grupę. Bandę szczeniaków - ciągnął Metatron.
Była gdzieś tutaj razem z nim? Też ją złapano i unieruchomiono? Wysłano na sam środek zbiegowiska, by wytykać palcami, podszeptywać z ustami przy uszach towarzysza, muskać dłonią ramię przyjaciela, by zwrócić na siebie uwagę, dopowiedzieć jeszcze kilka wyssanych z palca plotek. Co, jeśli prócz Vess, trafił tu inny Pies? Growlithe zmarszczył ledwo dostrzegalnie jasne brwi i wykrzesał z siebie tyle kultury osobistej, ile tylko był w stanie - czyli spojrzał na najwyższego rangą anioła z nieskrywanym znużeniem, choć wszystkie siły Nieba i Ziemi mu świadkiem, że tylko kajdany  trzymały go w miejscu. Był pewien, podobnie jak Ryan, że to dzięki takim ludziom (aniołom! - warknął umysł), zgoda, dzięki takim aniołom Bóg obdarzył nas środkowym palcem.
„Chodzi ci po głowie, czyż nie?”
Uśmiech czaił się w kącikach jego ust, ale ich nie wykrzywił. Jeszcze nie. Był cierpliwy jak na kogoś, komu nerwy dawno zamieniły się w strzępy. Zwyczajnie przyglądał się archaniołowi, poniekąd analizował jego mimikę, postawę sylwetki, błysk w oczach, nawet ruch pojedynczego kosmyka, który osunął się po ramieniu, ale poza tym pozostał milczący, jak nigdy dotąd.
To psychopata, jęknął w myślach, wznosząc na moment oczy ku sufitowi, jakby mimo opinii samego Metatrona, właśnie postanowił zasięgnąć rady Najwyższego. Cała ta sytuacja, ten proces, posiedzenie było na tyle irracjonalne, że w pierwszym odruchu nie chciał się wypowiadać w ogóle. Z góry potrafił ustalić, że nie przyniesie to żadnych owoców, a on do końca dnia będzie rzucał grochem o ścianę.
Ale duma nie pozwala, co?
Wziął ostatni, głębszy wdech - na tyle, na ile pozwalała mu na to pokiereszowana klatka piersiowa - i skupił się w pełni na aniele, aby przekazać mu indywidualną opinię na temat tego, co się tu działo.
- Mhm - białe kosmyki przesunęły się po policzku, gdy unosił ramię i podrapał się nim po żuchwie - czyli jesteś szurnięty.
Nadgarstki ponownie uniosły się odrobinę, dzwoniąc łańcuchami.
- Jeśli chcesz się bawić w sędziego i karać skalane grzechem dusze, to wpierw zapewnij im proces na poziomie, na jakim odbywają się wszystkie procesy, bez względu na oskarżenia. Chcesz być dobrotliwym szczeniakiem Tatusia? - Znów zadzwoniły kajdany. - To traktuj nas jak należy. Bo widzisz. Różnica między mną, a tobą, jest dość kolosalna. Ja nie chcę być diamentem w gównie, nie obchodzi mnie połyskiwanie nieskazitelnością i dobrocią, wysłuchiwanie zarzutów, których nawet mi nie przedstawiono, słuchanie gróźb od kogoś, kto nazywa się archaniołem, a jest tylko tyranem opakowanym w ładne pudełeczko z uśmiechem. Zauważyłeś? Nie ma czegoś takiego jak „prawo dżungli” w świecie, w którym ty żyjesz. Wróć. - Dźwięk przewijanej taśmy. - W świecie, w którym wydaje ci się, że żyjesz. Uformowanym na zasadach zapisanych w Biblii, harmonijnym i pięknym, tak? A jednak to piękno kalasz krwią, usprawiedliwiając się zasadą „oko za oko”? Jesteś aniołem. - Splunął w bok, tuż pod nogi jednego ze strażników. - To się jak, kurwa, anioł zachowuj. Przywdziej delikatny uśmiech niewiasty, złącz rączki w wieżyczkę i zwołaj wreszcie świadków, którzy dadzą solidne dowody. Chcesz sprawiedliwości? To miej argumenty. Żadne kartki i żadne moce nie są w stanie zapewnić gwarancji. Potrzebne jest coś niezbitego. Na chwilę obecną masz słowo przeciwko słowu, a to, że dowodzę grupą nie jest chyba czynem karalnym, Wysoki Sądzie?
Kącik ust wreszcie się uniósł. Na samo wspomnienie o DOGS, którzy nie potrafili usiedzieć w miejscu, którzy niejednokrotnie zbierali się z ziemi wrzeszcząc i szczekając jak prawdziwe psy, chętne do wyjścia poza tereny siedziby, do zlokalizowania nowego celu albo do przejścia jeszcze nieodkrytych przez nikogo terenów. Byli agresywni i energiczni, gryźli, drapali, klęli jak popadnie, wbijali noże pod żebra i dla większego cierpienia sypali w rany solą. Co z tego? Jednocześnie to oni skakali do płonących budynków, by ratować spod belek przygniecione ciała, to oni brodzili w ściekach po same brody wyławiając następnych topielców, to oni doglądali roślin, chronili „Przyszłości”, tłumili inne grupy. Życie ani na Desperacji, ani tutaj, nie było czarno-białym komiksem dla dzieci, trzylatków siedzących na kolanach osiemdziesięcioletniego, rodzynkowego dziadka, gdzie bohater był albo dobry, albo zły.
Zwykły heretyk.
- Jeżeli musisz bawić się w sądy, to żądam przeprowadzenia ich jak należy. Po pierwsze: zdjęcie kajdan z nadgarstków. To naruszenie praw. Unieruchomienie oskarżonego jest możliwe tylko wtedy, gdy stanowi on jawne zagrożenie. - Głowa uniosła się nieco wyżej odsłaniając rząd siniaków na gardle. - Nie potraktowano nas na tyle - odchrząknął, pozbywając się ostatków uśmiechu - ludzko, aby zapewnić medyczną opiekę mimo obrażeń zadanych przez Zastęp. Zagrożenie, jakie moglibyśmy sprawiać nie jest na poziomie, na którym trzeba nas traktować jak bandę dzikich zwierząt. Ale nie żałujesz, prawda? - Podniósł nagle głos, jakby chciał trafić do uszu wszystkich obecnych. - Jestem Wilczurem, alfą DOGS. Możesz połamać mi kolana i wbić twarz w ziemię, ale nawet wtedy nie otrzymasz ode mnie szacunku, archaniele. W tej sali zebrało się mnóstwo zbłąkanych owiec. - Jak na złość wzrok trafił na Ergomiona, gdy wypowiadał ostatnie słowo. Dopiero później przelotnie przyjrzał się rzędom szepczących widzów. - I pozwoliłeś, by przychodzili na procesy, oglądając egzekucję osób niemogących się nawet bronić. - Uniósł palec, jakby już się domyślał, że Matatron postanowi się mu wtrącić. - A nie pozwoliłeś. To, co powiedziałeś, nie było samymi zarzutami. Stwierdziłeś fakty. Własne fakty, wysnute na podstawie papierów mogących wyjść spod ręki kogoś niedoświadczonego lub nieobeznanego ze sprawą. Wyzwałeś nas od gwałcicieli, okrutnych morderców, pedofilów, degeneratów, ale to nasz pierwszy sąd i nasze kartoteki są w pełni czyste. Nie dając nam możliwości obrony wykazałeś się niekompetencją, a ta niekompetencja powinna cię sporo kosztować. Oskarżony nie jest winny, dopóki nie udowodni mu się winy. A ja, wbrew twoim oczekiwaniom, nie mam sobie do zarzucenia góry śmieci, z jaką próbujesz nas zrównać.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.02.16 0:38  •  Sala Sądu - Page 3 Empty Re: Sala Sądu
Wychodząc z celi, wyglądał jakby poddał się bez walki. Wyglądał. Rzecz jasna, jedynie na pierwszy rzut oka. Nie szarpał się, nie komentował, bez wyrazu przyglądał się nowym twarzom. Gdy wskazano mu drogę, wyszedł z celi, chcąc uchronić się przed niepotrzebnym dotykiem aniołów na swoich ramionach. Nieugięty błysk i duma nie zniknęły z szarych oczu, mimo że te zachodziły już zmęczeniem. Jego głównym celem było teraz to, by mieć tę całą szopkę za sobą. A mówiąc „za sobą”, bynajmniej nie miał na myśli podania im swojej głowy na tacy. Wolał jednak oszczędzać siły na później, nie mając jeszcze dokładnej świadomości tego, z czym mieli do czynienia. Ilu ich było? Do czego byli zdolni? Gdzie ich zabierano? Jak duże mieli szanse? Czy w ogóle jakieś mieli? Nawet jeśli odpowiedź na ostatnie pytanie miała być negatywna, wolał mieć pewność, że nie mieli już nic do stracenia, by zdobyć się na choćby bezmyślny atak na wroga. Przynajmniej już nie krwawił, choć zabezpieczona rana odzywała się lekkim – oczywiście tylko w jego mniemaniu – pieczeniem, które pozostawiły po sobie płomienie Growlithe'a, a ręka wróciła do swojego pierwotnego stanu, mimo niegroźnego mrowienia, które wciąż odczuwał. Bywało gorzej.
Raz jeszcze zwilżył językiem spierzchnięte wargi, choć w ustach przez cały czas czuł nieznośną suchość. Nie dało się ukryć, że potraktowano ich jak zwierzęta, które odgórnie zostały skazane na rzeź. Szkoda było na nie jedzenia, picia, medyka... wszystkiego. Kiedy jedyną osobą, na której pomoc możesz liczyć jest cicha buntowniczka, coś musi być nie tak. Obecnie w centrum dobra i wszelkiego miłosierdzia wszystko było nie tak. Sala, w której się znaleźli, tylko to potwierdziła. Grimshaw równie zdawkowo przemknął spojrzeniem po zbiegowisku aniołów, które – świadomie lub nie – zebrały się tu, by oddać się rozrywce obserwowania rzezi na niewolnikach. Chociaż od czasów wielkich koloseów dzieliło ich wiele lat, aktualnie mogli poczuć się, jak ludzie wpuszczani na arenę ku uciesze tłumów.
Poruszył rękami, gdy jego uszy wypełnił trzask mocowanych kajdan. Nawet wtedy nie próbował się wyrywać, wlepiając pozbawione zainteresowania spojrzenie w mężczyznę, który właśnie przemówił. Nie trzeba było byc geniuszem, by zauważyć, że mieli do czynienia z gwoździem tego popierdolonego programu, który teoretycznie miał za zadanie rozjaśnienie ich obecnej sytuacji, choć w praktyce nie wytłumaczył im niczego, a najważniejsze pytania zostały pozostawione bez odpowiedzi, jednak usta ciemnowłosego nawet nie drgnęły. Nie miał problemów z milczeniem, nie korciło go, żeby wciąć się w ten bezsensowny monolog. Kiedy odwrócił twarz w stronę szepczących skrzydlatych, nie robił tego z zażenowania, jakby przedstawiane mu grzechy nie robiły na nim wrażenia. Tak samo, jak dystyngowany anioł, który przewodził całej reszcie. Chociaż ciężko było puścić słowa ciemnowłosego mimo uszu, Ryan potrafił zachowywać się na tyle bezczelnie, by rozmówca odniósł wrażenie, że nie jest słuchany. Takie wrażenie mógł odnieść teraz Metatron, który musiał poczekać na swoją chwilę, zanim wymordowany znów skupił na nim swoją uwagę. Czuł, że wielu pochylało przed nim głowę w uczuciu skruchy, możliwe, że strachu, ale srebrzyste tęczówki autentycznie rzucały mu nieme wyzwanie, które mógł zrozumieć lub też nie. Wyższość, z jaką obnosił się Rottweiler była wręcz namacalna. Nie czuł się gorszy od zadbanego archanioła, który dzień w dzień grzał swoje dupsko na ciepłej posadzce, nie musząc przejmować się głodem, smrodem i szeroko rozumianym ubóstwem. Otaczał się swoją bandą oddanych obrońców, którzy na życzenie byliby w stanie wyręczyć go ze wszystkich czynności, łącznie z podtarciem tyłka.
„Degenerat, kanibal, morderca, gwałciciel i poniekąd pedofil. Ładną masz kartotekę.”
Czym zasłużył sobie na te komplementy?
„Nie żałujecie, prawda?”
Cisza. Na całe szczęście białowłosy skutecznie ją zagłuszał. Nie był też jedynym, który nie czuł się winny. Bynajmniej nie z powodu nauczenia się życia w ciężkich warunkach, mimo że piekło już od dawna na niego czekało. Gdyby tylko w nie wierzył, otwarcie przyznałby, że ten dzień nie był jeszcze tym dniem, w którym planował się tam wybrać.
Żałuj za grzechy, potężny i niepokonany Ryanie.
Dlaczego miał wrażenie, że wiarygodne kłamstwo wypowiadane suchym tonem nie załatwiłoby sprawy? Że dla lepszego efektu powinien paść na kolana i udać, że jest mu przykro? Brzydził się samej myśli, że być może niektórzy uciekali się do tak banalnych metod. Ale o jeszcze większy niesmak przyprawiała go anielska naiwność.
To zależy ― mruknął niejasno, na moment opuszczając wzrok na kajdany, które zabrzęczały, gdy nieznacznie poruszył nadgarstkami. ― Zależy na ile odpowiadają ci wymuszone teatrzyki. I, oczywiście, na ile w nie wierzysz.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.02.16 16:33  •  Sala Sądu - Page 3 Empty Re: Sala Sądu
Nie wierzył w to, co widzi. Tak bardzo nie spodziewał się ujrzeć tutaj akurat tych ludzi, że zaskoczenie wyryło mu się na twarzy. Ale nie tylko samo ich pojawienie się go zdziwiło. W minimalny sposób był przecież ostrzeżony, że jednym z oskarżonych będzie osoba, którą kojarzy. Tak naprawdę, to ich stan był najbardziej zadziwiający. Pokrwawione, posiniaczone ciała nie świadczyły o dobrym traktowaniu, chyba, że więźniowie byli wyjątkowo agresywni i sami to na siebie ściągnęli. To wydawało się wielce prawdopodobne. Ergo pamiętał, że Psy słynęły ze swojej gwałtowności. Sam nawet miał wątpliwą przyjemność tego doświadczyć. Poza tym z tą myślą łatwiej było mu zaakceptować ich stan. Ostatnio bardzo często się oszukiwał, wybielając rzeczywistość tak, by nie czuć się nią przytłoczonym.
Oblizał spierzchnięte wargi i zmusił do odwrócenia wzroku od więźniów. Czuł na sobie zdecydowanie zbyt dużo spojrzeń, a to kolejne wcale nie sprawiło, że poczuł się lepiej. Przez nie ogarnęło go irracjonalne poczucie winy, a to z kolei roznieciło ból dawnych wspomnień, by na koniec wszystko wybuchnęło złością, którą skrzętnie gasił, szczególnie po rozmowie z Ros. Mimo to, teraz, jeszcze bardziej niż na początku, miał chęć po prostu spieprzać. Albo komuś przyjebać. Widać Pan był dla niego cholernie łaskawy podsuwając mu pod nos taki obrót spraw! Pan. Prychnął w myślach. Los. Pan od dawno nie patrzył na swoje kochane marionetki, które bez jego sprawnych palców pociągających za sznurki robiły co chciały.
Poprawił się na tronie i podążył wzrokiem za Metatronem. Słuchał jego słów i znów się dziwił. Ten sąd miał kompletnie inny przebieg niż te, które pamiętał. Co tu się wyprawiało? Gdzie świadkowie, gdzie możliwość obrony albo chociaż wyjaśnień? Odchrząknął i nerwowo przekartkował akta. Bez sensu. Patrzył na linijki tekstu, czytał, ale prócz wypisanych tam okropieństw nie było nic więcej istotnego. Pierwszy raz zasiadał jako sędzia i cholernie się dziwił, że na podstawie jedynie tych kartek inni sędziowie przeprowadzali sprawy. Czy aby na pewno nie powinien przejść jakiegoś szkolenia zanim w ogóle ostał do tego wyznaczony?
„Jakim prawem, kto dał wam prawo nas sądzić? Chodzi ci po głowie, czyż nie?"
To zdanie oderwało go od bezsensownej czynności. Spojrzał na Metatrona jakby się urwał z choinki. Nie odpowiedział na pytanie, które sam zadał, a zasugerował wiele, jedynie podjudzając postawionych przed nim ludzi. Nie zachowywał się jak sędzia. Był oskarżycielem. Nadużywał pozycji. Ergo zamrugał. Westchnął głęboko i pospiesznie zamknął akta.
Naprawdę nie robimy tego by nakarmić swój egoizm? Naprawdę nie upajasz się teraz swoją władzą? Cisnęło mu się na usta. Nie opanował pełnego pogardy wykrzywienia warg. Pochylił głowę, umyślnie pozwalając grzywce zacienić część twarzy. Słuchał i nie dowierzał. Nie chciał tu być, nie chciał, by wszystkie obawy z jakimi nosił się od odejścia Vess stawały się prawdą. Świat leciał na łeb na szyję i anioły już go nie uratują. Teraz przecież musieli obawiać się nawet swoich braci.
„Tylko jedna kara."
Podniósł głowę gwałtowniej niż zamierzał. Już otwierał usta żeby się sprzeciwić, ale głos zabrał Wilczur i to takimi słowami, których Ergo znów się nie spodziewał. Co tu się do kurwy nędzy wyrabiało?! Wszyscy powariowali. Metatron owszem, może i był szurnięty, ale mówienie mu tego w twarz w obecnej sytuacji było skrajnie głupie.
- Co się z wami dzieje, ludzie. - Syknął pod nosem, ale oskarżony go zagłuszał. To dobrze. Ergo nie powinien pokazywać po sobie tego, co czuł, a przecież tak ciężko było mu się opanować. Jego maleńki cel właśnie został zdeptany przez rzeczywistość. Nie tak to sobie wyobrażał. Nie chciał być świadkiem upadku, a powstania. Pragnął odzyskania wiary, a nie jej utraty.
Weź się w garść.
Pomimo ogromnej fali obelg jakimi Wilczur zalewał głównego sędziego, Ergo w duchu wiedział, że mężczyzna po części ma rację. Pomimo swoich ułomności zasługiwali na odpowiednie warunki i szacunek jaki każdy powinien mieć do bliźniego. A nie można wymagać szacunku od kogoś, kogo mieszało się z błotem. Metatron zaczął źle, ale najwyraźniej w jego oczach sprawa była przesądzona. Nie zależało mu na tym, by oskarżeni zrozumieli swoje postępowanie, by naprawdę za nie żałowali. Chciał ich... zabić? Ta myśl wydała się Ergomionowi tak niedorzeczna, że nawet nie chciał jej do siebie dopuścić. I ze zdumieniem stwierdził, że nie potrafi trzymać strony bezwzględnego, samozwańczego archanioła. Na pewno nie w takiej formie w jakiej tamten by sobie tego życzył.
Wstał, choć wiedział, że wcale nie musi tego robić. Starając się zachować spokój, spojrzał na Metatrona i skłonił się płytko.
- Archaniele, z całym szacunkiem, ale niezależnie od popełnionych przez nich zbrodni i niewyparzonych jęzorów, zasługują na sprawiedliwy sąd i odpowiednie traktowanie. Tak nie postępuje się nawet ze zwierzętami. Nie dawajmy ludziom pretekstów do tego, by sądzili, że braknie nam miłosierdzia, wszak ludzie łatwo dokonują osądów, zupełnie odmiennie niż my. - Ucieszył się, słysząc, że udało mu się zupełnie zapanować nad własnym głosem i zabrzmiał odpowiednio pewnie, przekazując także starannie odmierzoną dozę szacunku. Nie raz przecież chował uczucia głęboko w sobie. Ta sytuacja nie różniła się przecież niczym. Znów mógł okłamywać innych i samego siebie.
Spojrzał na strażników.
- Proszę, rozkujcie ich i niech ktoś przyniesie im wody. - Polecił łagodnie. Być może wchodził w kompetencję archanioła, ale starał się to robić z rozwagą i pełnym poszanowaniem. Dziwił się wprawdzie, że wszyscy bez mrugnięcia okiem godzą się z jego rozkazami i patrzą przychylnie na wszystkie jego działania. Ergo nie był na tyle głupi czy rozgoryczony żeby jawnie mu się przeciwstawiać, ale jako sędzia wiedział, że ma pełne prawo stosować prośby tak do strażników, jak do zebranych i samych oskarżonych, a prośby te winny być spełnione.
Westchnął, spoglądając na oskarżonych. Może, gdyby nie wiedział o Psach tyle ile wie, też nie byłby tak łaskawy. Może ich los byłby mu bardziej obojętny, ale okoliczności były inne. Był stronniczy. Był lojalny. Był lojalny wobec Vess.
- Macie prawdo do złożenia wyjaśnień, ale nim to, musimy jak słusznie zauważyłeś - Kiwnął głową w stronę Wilczura - ...przedstawić wam oskarżenia.
Podniósł akta, otworzył i zaczął czytać.
- Jonathan'ie Charles'ie Wo`olfe, jesteś oskarżony o liczne kradzieże, morderstwa, gwałty, napady, groźby... - Lista była zadziwiająco długa, ale Ergo nie zająknął się, nie skrzywił ani razu. Czytał, pozwalając, by głos niósł się echem wśród pozornie cichej sali. Dotrwał do końca, nawet zrobił krótką pauzę, na chwilę spoglądając w twarz Wiczura. Lista przewinień była długa, ale i jego życie nie należało do najkrótszych.
Starając się zachować spokój, przeniósł spojrzenie na Rottweilera.
- Ty natomiast, Ryan'ie Jay'u Grimshaw jesteś oskarżony o dopuszczenie się gwałtów, morderstw, kanibalizmu i braku wiary. - Znów odchrząknął, bo gula w gardle skutecznie utrudniała mu podniesienie głosu. Zamknął akta i rozejrzał się po sali. Szmer dziesiątek oddechów wypełniał przestrzeń powodując, że Ergo z każdą chwilą milczenia czuł się bardziej nieswojo. W końcu odezwał się, głośniej niż poprzednio lecz głosem nadal zupełnie czystym.
- Powołuję pierwszego świadka. - Kimkolwiek on jest, dodał w myślach. Tak naprawdę liczył na to, że to Metatron o wszystko zadba, ale nie działo się dobrze. Cały ten sąd powoli okazywał się jakąś straszną farsą.

Jakby co, to przepraszam jeśli źle odmieniłem imiona D:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie   •  Sala Sądu - Page 3 Empty Re: Sala Sądu
                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Eden :: Góra Babel :: Katedra

Strona 3 z 15 Previous  1, 2, 3, 4 ... 9 ... 15  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach