Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Eden :: Góra Babel :: Katedra


Strona 4 z 15 Previous  1, 2, 3, 4, 5 ... 9 ... 15  Next

Go down

Pisanie 17.02.16 3:35  •  Sala Sądu - Page 4 Empty Re: Sala Sądu
Najwyższy z aniołów zamknął na moment oczy, I przez chwilę wyglądał na kogoś, kto właśnie uciął sobie krótką drzemkę. Trwał tak w bezruchu, jakby układał w swojej głowie wszystko to, co usłyszał, aż wreszcie odetchnął przeciągle, jakby tym jednym niepozornym gestem chciał pozbyć się wszelakich trosk.
- Ergomionie. – przemówił swoim cichym głosem, nawet nie racząc spojrzeć na drugiego anioła, będąc w pełni świadom, że nawet z tej odległości idealnie go słychać.
- Chyba zapominasz o swoich kompetencjach. Chcesz ich rozkuć? Dwójkę niebezpiecznych wymordowanych, którzy mają krew twoich braci i sióstr na swoich rękach? Którzy jak tylko poczują wolność na nadgarstkach z pewnością urządzą tutaj małą rzeź, za wszelką cenę próbując wydostać się z tego miejsca? Chyba nie muszę ci przypominać, co dają te ciężkie kajdanki, prawda? Nie tylko powstrzymują ich, by stali grzecznie w jednym miejscu. Rozumiesz? – odwrócił się bokiem i spojrzał spokojnie na siedzącego po prawej stronie Ergomiona. – To również odpowiedź na twoje pytanie, Wilczurze. Dlaczego was nie rozkujemy. Żądasz od nas, byśmy traktowali was jak należy, a powiedz mi, co TY zrobiłeś, żebyśmy tak czynili? Jaką dasz mim gwarancję, że przesiedzisz spokojnie do końca procesu nie atakując nikogo tutaj? Zresztą, sami sobie zapracowaliście na to. Kiedy oddział przyszedł po was, rzuciliście się jak zwierzęta. Walczyliście zażarcie, pokazaliście swoją agresywną i niebezpieczną stronę. Jesteście niebezpieczni, i daliście nam wszelakie powody do zachowania ostrożności na najwyższym poziomie. – westchnął ciężko a siedzący po lewej stronie anioł, dowódca wszystkich zastępów poruszył się nieznacznie. Był potężnym aniołem o widocznej krzepkości, nijak mający się do stereotypowego obrazu anioła. Jego czerwone włosy były spięte w lekką kitkę na czubku głowy a na twarzy malowało się znużenie. Jakby cała ta farsa dookoła najwyraźniej go nudziła a on sam nie wiedział, co właściwie tutaj robi.
- Że pozwolę się wtrącić. – mruknął głębokim głosem, mimo wszystko dość przyjemnym dla ucha.
- Wiesz, wbrew tej twojej paplaninie i bełkotu ubranego w przepiękne słowa… – machnął lekko ręką. – … bronisz się idiotycznie. Nikt ci nie odmówił możliwości udowodnienia… niewinności. Ale swoim zachowaniem tylko i wyłącznie pogarszasz swoją sytuację i upewniasz nas w przekonaniu, że jesteś winny. To dopiero początek procesu, a ty plujesz pianą na wszystkie strony, jakby wszystko było przesądzone. Skoro chcesz i wymagasz od nas godnego tratowania i szacunku, zacznij zachowywać się jak należy. Tak, stanowisz jawne zagrożenie. I każda osoba, która stanowi takowe zagrożenie jest skuta. – wyprostował się, a po chwili ziewnął przyciskając wierzch dłoni do ust.
- Świadkowie będą, chociaż nie sądzę, żeby byli potrzebni. Mamy inne sposoby. Jak serum mówienia prawdy, chociażby. Jak widzisz wojowniku, nie oskarżymy was przez nasze widzimisię i domysły. Jeśli to, co mówimy okaże się oszczerstwem – zostaniecie wypuszczeni. Proste, prawda? – wzruszył ramionami i odchylił się, dając pole do manewru Metatronowi. Archanioł skinął lekko głową i odwrócił się, wracając na swoje miejsce, na którym zasiadł.
- Dobrze. Zacznijcie mówić. Złóżcie wyjaśnienia.
Jednakże nie dane było im nawet otworzenie ust, kiedy drzwi ponownie się uchyliły i do środka wkroczyła kolejna grupa aniołów, prowadząca następnych więźniów.  
Przez ułamek sekundy na twarzy Metatrona zawitał krótki uśmiech, lecz ponownie został zmazany przez niewzruszony spokój. Najpierw przykuto Zero, po prawicy Growlithea w odległości metra od niego, a następnie drżącego Nathaira. Wyglądał jak mała kupa gówna, ujmując w eufemizm. Drżał, nie mogąc powstrzymać niepohamowany konwulsji, był cały blady, niemal przezroczysty a przydługie kosmyki lepiły się do jego skroni. Przez cały czas ściskał zdrową dłoń na przypalonej dłoni, próbując wygrać z oszałamiającym go bólem. Wtedy, jeszcze w celi, nie wiedział do czego zmierza Zero. W przyszłości będzie mu wdzięczny, pomimo szpecącej i okropnej blizny, jaką mu pozostawił, ale w teraźniejszości czuł nagromadzoną wściekłość i otumanienie bólem. Oprócz głośnego krzyku, od którego ochrypł, uraczył złotowłosego aniołem tępym uderzeniem w skroń, kiedy zaczął się wyrywać i rzucać niczym wyciągnięta ryba z wody. Jednak siła szybko z niego uszła, pozostawiając z jego ciała rozdygotaną kupę mięsa. Ale przynajmniej zakażenie zostało zatrzymane. Rana nie ropiała a i gorączka powoli ustępowała, co pozwalało na coraz bardziej jasne myślenie.
Kiedy wyprowadzano go z celi, w akcie desperacji ugryzł jednego z aniołów, ale szybko został spacyfikowany i do samej katedry szedł grzecznie, z niego spuszczoną głową, przyglądając się z dziwnym zainteresowaniem misternie ułożonym kamieniom pod stopami. Teraz, kiedy wreszcie ujrzał swojego podopiecznego, szarpnął się chcąc bezcelowo do niego podbiec ale i to spełzło na niczym, w efekcie końcowym zakuwając go po lewej stronie Ryana.
Jay… – wymamrotał ledwo słyszalnie. Żył. A to było najważniejsze. Pytanie teraz: na jak długo? Przygaszone spojrzenie powędrowało w stronę Metatrona, a Nathair poczuł dziwne ukłucie w klatce piersiowej. Nie, nie strachu. O dziwo, nie bał się. Ale niepohamowanej furii. Za to, co robił. Jemu, Ryanowi, nawet Growlithowi, któremu poświęcił kilka uderzeń serca. Po prostu czysta nienawiść.
Aniołom nie przystaje, wiesz?
- Leslie Cillian Vessare. Anioł stróż przywódcy DOGS. Po tym jak zdradziłeś swoją rasę I odszedłeś, powinieneś już na wstępie stracić swoją rangę. Naprostujemy to. – mruknął Metatron kartkując coś w księdze i mruknął. – Oskarżony o zdradę, cudzołóstwa, liczne brutalne ataki oraz.. – tu uniósł spojrzenie na niego po czym ponownie skupił się na księdze.
- Morderstwa. Przynajmniej jedno udowodnione. Jak dobrze wiesz, jako anioł, jest to najgorsze z możliwych zbrodni. Wiesz co cię czeka za to, prawda? A pozbawienie skrzydeł to najlżejsza z kar. Właściwie byłem nieco zaskoczony, kiedy dowiedziałem się, że dobrowolnie oddałeś się w ręce Zastępu. Chciałeś uratować Jonathana, prawda? – pokiwał lekko głową i westchnął, przenosząc spojrzenie na najmniejszego z oskarżonych.
- I wreszcie Nathair Colin Heather. Taki młody, a taki głupi. Wciąż niewyrośnięte pisklę. – powiedział z wyczuwalną nutą rozczarowania w głosie. Pokręcił lekko głową.
- Na całe twoje szczęście nie zabiłeś nikogo. Ale jako stróż miałeś bardzo ciężki przypadek. – jego wzrok spadł na Grimshawa, ale trwało to zaledwie parę chwil.
Mam…
- Słucham?
Mam podopiecznego. Ryan jest nadal moim podopiecznym. – przemówił cicho chłopak i poruszył nieco rękoma. Metatron pokręcił głową.
- Już nie jest. Zostałeś uznany za zdraj—
Jest. Cokolwiek nie powiesz,  Ryan jest moim podopiecznym. I będę go bronił do końca. – warknął chłodno.
- Przepiękny heroizm. Szkoda, że nie wykorzystałeś tego dla dobrej sprawy. – wycedził przez zaciśnięte zęby dowódca zastępu. Metatron odchrząknął i kontynuował.
- Zostałeś uznany za zdrajcę. Przeciwstawiłeś się rozkazowi samego Boga. Znałem twojego ojca, Nathairze. Wiem, co inne anioły mówią o tobie. Że wdałeś się w jego geny. Ale ja tak nie uważam. Myślę, że wdałeś się w matkę. – zamilkł, a Nathair poczuł mdłości, doskonale wiedząc dokąd to zmierza. – Biedak, postradał zmysły przez tę kobietę. Ale cóż mu się dziwić? Była cudzołożnicą. Tak samo jak i ty. Nathairze Colinie Heather, czy przyznajesz się, że łączyły cię intymne stosunki z twoim podopiecznym, Ryanem Jayem Grimshawem? – zamilkł w chwili, kiedy w Sali pojawiły się przejęte szepty. Nathair milczał. Wyjdzie na jaw. To wszystko wyjdzie na jaw. Nawet jak skłamie, to oni wiedzą. Już wiedzą.
Czy to ważne?
Racja. Już nieważne. I tak jest w gównie po uszy i jeszcze próbuje w nim pływać. Już wszystko stracone. Spojrzał na Metatrona i uśmiechnął się krzywo.
Zazdrościsz? – zapytał. Usta Metatra zwęziły się w jedną linię a dowódca zastępu parsknął cicho pod nosem, szybko jednak poprawił się z cichym “ups”. Nathair wzruszył jedynie ramionami. Nie miał planu. Ani pomysłu. Nie wiedział co zrobić. Wszystko jedno.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 19.02.16 4:42  •  Sala Sądu - Page 4 Empty Re: Sala Sądu
Korzystając z faktu własnej nieomylności zadarł nieco brodę, choć intuicja nakazywała coś zupełnie odwrotnego (wszak odsłanianie gardła przed wrogiem to jak czerwona płachta machana bykowi przed nosem) i wbił spojrzenie prosto w Metatrona, niemalże z namacalnym ciężarem na kącikach ust hamując uśmiech. Był poważny na tyle, na ile pozwalała mu na to okoliczność, a że całą sytuację sprowadził do poziomu cyrku, nic dziwnego, że wyglądał na zadowolonego. Mimo ciążących na nadgarstkach kajdan, mimo świeżych ran zadanych pięściami i rękojeściami mieczy anielskich wysłanników, nawet mimo faktu, że były tu tłumy ciekawskich par oczu wbitych w epicentrum „rozprawy”, nie dało się mu przyczepić plakietki przestraszonego perspektywą niechybnego końca nieszczęśnika.
Wiedział, do czego prowadzi ten proces.
Między Bogiem a prawdą, że powinien wpaść teraz choćby w krótkie zawahanie, w czasie którego przemyślałby doskwierające mu na barkach zarzuty; gwałty, pobicia, kradzieże, uprowadzenia, pedofilię, morderstwa, tortury, bluźnierstwo wobec Boga, wobec wszystkich możliwych bogów w zasadzie, wszystkie tonowe ciężarki ściągające jego duszę wprost do kotła podziemnego szarlatańskiego królestwa. A mimo tego zakpił ze swojej powinności, naprzód wysuwając aurę swoistej arogancji.
Tylko tego brakowało, żeby zginął przez nadmiar wżartego w jego charakter snobizmu.
W końcu przewidział tak proste zachowanie i chociażby ten stan rzeczy podsycił jego grubiaństwo. Uniósł kącik ust ciut wyżej, bezczelnie wpatrując się w oczy Metatrona. Zdawało się, że samo jego spojrzenie mówiło: i co? Już nas nie oskarżasz? Już jesteś taki ostrożny, dobry i spokojny? Już nie kpisz? Nie szydzisz? Nie prowokujesz? i widać było, że wziął to za własną wygraną. Nie dlatego, że jawnie Metatron przyznał się do błędu. Nie musiał tego robić, a i sam wymordowany nie wymagał od niego tak kolosalnego, poddańczego chwytu. Nie był głupi, naiwny, a już na pewno nie wyobrażał sobie nie wiadomo czego. Wystarczyła ta ogromna zmiana z sekundy na sekundę. Jeszcze przed momentem archanioł był w stanie choćby siłą wszyć w ich twarze materiały z napisami „Morderca”, „Gwałciciel”, „Okrutny Cham” i co jeszcze anielska natura była w stanie wymyślić. A teraz? Teraz zachowywał się, jak na sędziego przystało.
Bingo.
Niewiele trzeba było, by zmanipulować kogoś o nabrzmiałym ego. Co, Jace? Prościzna? Mężczyzna mimowolnie przybrał poważniejszą maskę, choć jasne ogniki wciąż tańczyły w dwukolorowych ślepiach. Nie był w stanie powstrzymać się przed ukazywaniem satysfakcji choć w tak błahy sposób. Czyli jednak prawdą było, że urzędnicy są jak książki w bibliotece - im wyżej postawieni, tym rzadziej się do czegoś przydają.
Nie krył jednak zaskoczenia (co prawda trwało pół uderzenia serca, ale nadal), gdy jeden z  sędziów przyznał mu rację. Spojrzał wtedy na niego z dołu, na siłę próbując skrzyżować wzrok z Ergomionem, jakby za sprawą samego spojrzenia mógł poznać jego intencje. Nie mógł co prawda zbyt długo go lustrować, bo już teraz grupka skrzydlatych widzów wyrysowywało sobie scenariusze ich relacji, ale nawet te kilka okruchów sekundy dało mu możliwość zarzucenia pytaniem: co ty do diabła robisz?
Prócz czytania zarzutów? - podpowiedział rozbawiony umysł, na co Growlithe zacisnął usta i pokręcił głową. Ergomion się narażał i to solidnie na tyle, by mogło być to dla niego nieopłacalne. Kretynie, nie rób tego. Siedź cicho. Stwarzaj pozory. Nie jesteśmy Vess. Nic cię z nami nie trzyma. Zero zobowiązań. Dotarło? Ciało wymordowanego spięło się, kiedy do uszu docierały następne zarzuty. Odczekał g r z e c z n i e aż Ergomion dobrnie do końca listy, a dopiero potem oznajmił z butnością, że na sali nie ma Jonathana Charlesa Wo'olfe'a.
- To zmarła osoba. - wyjaśnił. Podniesiony głos odbił się rykoszetem od wysokiego sufitu, a Growlithe spojrzał ponownie Metatronowi prosto w oczy. - A to tylko idealny dowód na to, jak nieaktualne są wasze archiwalne kartoteki.
Nie trzeba było żadnego serum prawdy, by Wilczur przyznał się, że tak Metatron, jak i przywódca Zastępu mierzwili go pod włos, a on był o krok od żałosnego stęknięcia, że im dłużej, tym bardziej nie ma ochoty użerać się z kimś tak niewykwalifikowanym. Już dla samej zasady przyglądał się mężczyźnie o krwawych włosach, choć tak w spojrzeniu, jak i w samej postawie, nie dało się odczuć prawowitego poważania.
- Jesteśmy niebezpieczni - powtórzył za nim, smakując to słowo z urągliwą nutą. - Rzeczywiście. To widać.
Krzta ironii zazgrzytała jak piasek ulokowany między pocierającymi o siebie zębami. Trzeba być ślepym, by nie dostrzec siniaków, otarć i jątrzących się ran na ciele tak jego, jak i Ryana; zaczerwienienia na skórze, porwane ubranie, zmierzwione włosy i szkliste, wypełnione adrenaliną spojrzenie - każdy z punktów przypominał o tym, jak zażarta była walka i choć Growlithe miał chęć dorzucenia paru dodatkowych groszy, zakładał, że niewiele przysłużyłoby się to sprawie. Pierwsza najbardziej pobudliwa kwestia już wyrwała się z jego krtani - reszta stanowiła tylko dodatki do umocnienia konstrukcji, którą zaczął budować na żywca. Wystarczyło nadal czekać na ich potknięcia, a patrząc na to, jak wystartowała rozprawa, błędy Metatron produkował hurtowo i tylko przesiedzieć, aż się któryś wyłapie.
„Nikt ci nie odmówił możliwości udowodnienia...”
Oczy błysnęły zaintrygowane.
„... niewinności.”
I jak na zawołanie na ustach Growlithe'a znów pojawił się grymas, dotychczas nieprzerwanie upchnięty w kąciki ust.
- Czyżby?
Wzrok prześlizgnął się sprawnie na Metatrona.
- To miłe, że uczycie się na błędach.
Przygotował się już jednak do odpowiedzenia na kolejne zdania - choć samo polecenie (nie znosił wykonywania rozkazów, najczęściej je w końcu wyśmiewał) potrafiło go wystarczająco wkurzyć, to tym razem miał zamiar wytłumaczyć chociażby tyle, że idiotyzmem jest kazanie mówić, gdy przedstawione zarzuty wciąż są jedynie ogólnikami rzuconymi bez potwierdzenia, ale zawiasy zapiszczały i do sali wpłynęły nowe zapachy. Słowa, które osiadły Wilczurowi na ustach uformowały się w nieforemną gulę zatykającą gardło, a on sam raptownie skierował spojrzenie ku wchodzącym. Zmysły choćby przelotnie nie zerknęły na Nathaira - do końca wbite były w twarz Vessare'a, rejestrując każdy jego krok, każde drgnięcie dłoni, każdy szczęk łańcuchów, chyba nie wierząc, że to, co widzi, nie jest tylko płonną fatamorganą.
Nie ma opcji.
Nie słuchał Metatrona, który dopiero po fakcie zaczął sprawować swój urząd jak należy. Nie wtrącał się już, nawet nie oponował przed dalszymi grzechami, jakimi go obarczano. Jak posąg wpatrywał się uparcie w więźnia i choć nie wydobył z siebie żadnego dźwięku czuć było wagę wszystkich przekleństw jakie cisnęły się mu na wargi. Dopiero to perfidne pytanie - „chciałeś uratować Jonathana, prawda?” - wyrwało go z letargu. metaforycznie huknięto mu z rozmachu w twarz, aż ramiona wyprostowały się raptownie, a sylwetka znów zwróciła frontem do Metatrona. Zachował neutralną mimikę, ale wewnątrz narastał gniew.
Jak tępi byli, by nie zrozumieć, że Jonathan nie istniał? Nie tylko formalnie, ale również cieleśnie i duchowo? Nadal pogrzebany był pod tonami gruzów dawnej Japonii i nie ostało się po nim nawet tkliwe tchnienie. „To” co stało na sali sądowej nie tylko nie czuło się Jonathanem. Nie było nim. Odrodziło się, przybrało nową godność, nowe rysy charakteru, inne ramy wyglądu. Niektórzy upieraliby się, że wciąż można znaleźć podobieństwa, ale przestrzeń lat, dekad, wieków i wreszcie tysiąclecia zmodyfikowała wszystko. Od mentalności, przez rysy twarzy, kolor oczu, zapach skóry, ciepłotę ciała, na cholernej osobowości kończąc.
To nie tylko wydawało mu się śmieszne.
To żałosne.
Szczęki zacisnęły się na moment zdradzając rosnące zdenerwowanie. Pal licho z ułomnością aniołów. Pal licho z ich brakiem umiejętności prowadzenia prawdziwej, anielskiej rozprawy. Pal licho, że Ergomion podstawił gardło pod brzytwę, a Nathair rzucał się jak po delirium. Dał się złapać. Leslie, do jasnej rogatej kurwy, dał się złapać. Nie w bójce, nie broniąc siebie lub kogoś innego, nie warcząc, ujadając, walcząc z przeciwnikiem i przegrywając z nim. Spacyfikowano go, bo padł na kolana i zaczął błagać, by wrzucili go do celi, z której większość pragnęła wyjść. Z tą myślą szybko się okazało, że „zdenerwowanie” to lekkie określenie na ogień pochłaniający Growa od środka. Paliło go, jakby nałykał się żrącej substancji. Trzymaj gardę. Trzymaj gardę. Trzymaj gardę. Palce zacisnęły się w pięści, powstrzymując narwane drżenie; wszystkie komórki wrzeszczały, by coś rozniósł, rozdrapał, rozgryzł, spuścił ze smyczy wewnętrzną bestię, by sam ją podjudzał. Ona to załatwi. Da radę. Mało razy ratowała go z opresji? Przecież rzadko się na niej zawodził. Mógł po prostu zamknąć oczy, weź wdech, jak zawsze, pamiętasz rytuał, a potem odepnij kaganiec, zerwij obrożę...
Dość.
Nie mógł pozwolić, by puściły mu hamulce - dałby chorą satysfakcję tym, którzy nie tak dawno sami się potknęli. Traktowali go jak zwierzę i potrzebowali tylko lekkiej, mało wymuszonej prowokacji, aby przywołać się do porządku. Dyshonorem dla nich było, by ktokolwiek - a już z pewnością oskarżeni - przypominali im o pierwotnym zamyśle sądu, ale prosili się o to od samego początku. Grow widział w oczach niektórych tu zebranych tę nić niezrozumienia - z jakiej racji Metatron nagle zaczął ważyć słowa, choć jeszcze przed chwilą pierwszy palił się do stawiania krzyżyka na bestiach Desperacji? - i wiedział, że nie mógł tego zepsuć tylko dlatego, że na sali pojawił się Vessare. Nie po to odstawiał teatrzyk, żeby przed zakończeniem zejść ze sceny.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 23.02.16 16:23  •  Sala Sądu - Page 4 Empty Re: Sala Sądu
Musiał to zobaczyć. Musiał przyjść, usłyszeć, poobserwować. Jego punkt widzenia znacznie różnił się od tego, który miał obecny „przywódca skrzydlatych”. Łapanie losowych osób, sadzanie ich przed sądem, męki psychiczne i próby wyciągnięcia z oskarżonych wszystkiego. Zero suchych nitek, ważne, aby się przyznali. Nieważne czy naprawdę dopuścili się złych czynów, czy działali w obronie własnej lub bliskich. Nic nie było ważne poza przyznaniem racji Najwyższemu. Chwila… Podobnie przecież działali Rosjanie w czasie wojny…
Dowiedział się we własnym zakresie kto został złapany, ale ciężko mu było poznać informacje na temat oskarżonych. Polegał wyłącznie na słowach innych aniołów, a te różnie traktowały istotę, która zniknęła nagle gdzieś na ziemskim padole, by powrócić kopiąc w drzwi. Jedni nie chcieli mu odpowiedzieć, inni mijali się z prawdą, ale najbardziej prawdopodobną wersją było schwytanie przywódcy jednego z gangów oraz „anielskich zdrajców”. Nie Ismie było osądzać, kto trafił na salę sądową – był jedynie marnym aniołem zastępu, który ostatnie dwadzieścia lat spędził w M-3, prawie nie mając pojęcia o sprawach skrzydlatych. Koniec fałszu bycia zwykłym człowiekiem, musiał wrócić w swoje progi. Nie chciał się przeprowadzać z czystego przyzwyczajenia do przybranych rodziców, ale mógł zaangażować się jakoś w życie Edenu. Rozsądek nakazywał również obecność na jednym z sądów i wyrobienie własnego zdania na temat przesłuchań. Póki co, nie uważał ich za konieczne. Właściwie winą aniołów było to, kim stali się mieszkańcy Desperacji. Środowisko, w którym mieszkali, dałoby się naprawić – dać im więcej wody, pożywienia, bezpieczeństwa. Sam nie mógłby tego zrobić, rośliny szybko umarłyby bez nawodnienia. Przemycanie z miasta również nie było dobrym pomysłem, póki ludzkość nie przestanie strzelać do wszystkiego, co zbliża się do murów. Ale przecież Metatron jest zbyt wspaniały, by pomyśleć o przyczynie ich grzechów. Dużo lepiej ich przecież wybić. Ktoś zapomniał, że zesłanie zarazy było wolą Stwórcy.
Droga z miasta do siedziby aniołów nie była krótka. Leciał ile sił w skrzydłach, jednak starał się robić to tak, by nikt go nie widział lub pomylił z ptakiem. Wiadomym było, że jeśli porwie się przywódcę – cała reszta podąży na ratunek. Nie chciał oberwać w locie czymkolwiek, co mogli mieć pod ręką zdenerwowani członkowie gangu. Widział walki, postacie kryjące się w cieniu. Leciał zbyt wysoko, by określić ich ilość i stan, ale trupy aniołów świadczyły o tym, że planują odbić skazańców. I nie będą o to prosić.
Ismael miękko wylądował przed katedrą. Postawił bose stopy na podłożu, złożył powoli skrzydła i poprawił kaptur, który nieco zsunął się z jego głowy. Nie chciał pokazywać swojej twarzy. Nie był pewny zasad dotyczących wyglądu – tatuaże mogły stać się przyczyną oskarżenia go o przyjaźń z samym Lucyferem. Jedynymi widocznymi czarnymi znakami na jego ciele były te na dłoniach, ale o nie się nie bał. Najgorzej wyglądać mogły złociste tęczówki otoczone czernią, a te skryte były w cieniu białego kaptura. Vex ruszył przed siebie, do sali. Podpierał się kosturem, jednak starał się nie wydawać żadnych odgłosów. Spóźnił się, więc nie powinien przeszkadzać.
Jeśli sędzia zwrócił na niego uwagę, to Isma nawet ładnie się ukłonił, aby nie przerywać. Ale to raczej wątpliwe, by oderwał się od pracy. Usiadł pod jedną ze ścian, skrzyżował nogi i położył kostur na kolanach. Obserwował w spokoju, choć sumienie gryzło go, by ostrzec wszystkich przed niebezpieczeństwem albo chociaż uciec. Nie był pewien czyją stronę powinien przyjąć. Oskarżenie o zdradę nie bardzo mu się uśmiechało, ale z drugiej strony widział problemy Desperacji. Wszystko dało się uzasadnić, chcieli przetrwać. Zachowywali się jak zwierzęta, zostali sprowadzeni do instynktu. Ale mieli do tego prawo.
Anioł pochylił głowę, żeby to, co chciał zrobić, nie wydawało się zbytnio podejrzane… i zauważalne. Skupił się na osobniku, który nie był aniołem. Na „gwałcicielu, mordercy i złodzieju”. Pozbierał szybko wszystkie swoje myśli, uspokoił oddech, zamknął oczy. Zetknął palce niczym do modlitwy, przestał oddychać i przeniósł swoją świadomość w ciało Growa. W pierwszych sekundach ciężko mu było się odnaleźć. Takiej wrogości nie spotkał jeszcze u nikogo, a nie robił tego pierwszy raz. Wewnętrzna bestia wywołała szok w spokojnym z natury Ismaelu. Sekundy mijały, a on nie był w stanie wypowiedzieć ani słowa, czuł się bardziej zagubiony niż mały szczeniaczek w obcym domu. W końcu dał radę się ogarnąć, choć jego skupienie wyraźnie zniknęło i nie miał pojęcia jak ubrać to wszystko w słowa.
Sssh. Przepraszam za wtargnięcie. Ja widziałem… Nie potrafił się skupić. Czuł się jak ofiara otoczona stadem wygłodniałych wilków. A czasu coraz mniej. Uh… Kawaleria nadciąga. Albo raczej samobójcy. Będą tu niedługo. Głos anioła zastępu próbował dotrzeć do mało bestiowej części oskarżonego, ale nie było to łatwe. Mógł porównać to do patrzenia w ślepia wściekłemu rottweilerowi. I na rany Chrystusa, nie denerwuj się tak – on lubi taki widok. Wycofał się jak najszybciej. Teraz dopiero docenił wredny głosik w jego głowie – wolał go bardziej od warczącej sfory czworonogów, która tylko czekała na rozkaz do ataku.
Odetchnął bezgłośnie. Serce wyraźnie przyspieszyło, a strach nie minął. W tym momencie bał się wezwania przez Metatrona, odkrycia tego, co przed chwilą zrobił. Jasne, mógł się zasłaniać chęcią znalezienia informacji w głowie oskarżonego czy zmuszenia go do zeznań zgodnych z tym, co chciał usłyszeć sędzia. Problem pojawiał się w tym, iż serce Ismaela było zbyt czyste, aby kłamać. Nie potrafił, nawet w obronie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 23.02.16 20:19  •  Sala Sądu - Page 4 Empty Re: Sala Sądu
Co za szlachetny gest.
Szkoda, że bezużyteczny.
Chłodne spojrzenie przesunęło się leniwie po twarzy Ergomiona, który jako jedyny postanowił wychylić się przed szereg i sprzeciwić temu, który – jak sądził – był panem i władcą tego zbiegowiska. W przeciwieństwie do Growlithe'a – czy też Johnatana, jak to wolał – nie próbował dociekać, jakie były intencje anioła ani też, co zamierzał z tego mieć. Mawiano, że skrzydlaci byli kwintesencją bezinteresownej pomocy i dobroci, jednak postawiwszy jego i Wilczura w tak podbramkowej sytuacji, dość szybko wykorzenili z niego to przeświadczenie albo przekonanie o tym, że po prostu naprawdę mogli być tacy, jakimi ich widziano. Obecnie byli wyłącznie bandą samozwańczych świrów, którzy być może przedstawiali im wyuczony teatrzyk z jednym dobrym, a z drugim złym gliną. Co za szkoda, że ta próba zachowania harmonii w przyrodzie gówno im dała.
Łańcuch stuknął o posadzkę, niosąc krótkie echo po całej sali. Nie miał na celu przerywać Metatronowi, choć nie dało się ukryć, że zagłuszenie go nie byłoby najgorszym pomysłem, gdy tak tracił swój oddech na pieprzenie trzy po trzy.
Chcemy zobaczyć świadków, którzy są nieodzowną częścią każdej rozprawy. Pogrążasz się, aniele, twierdząc, że nie będą potrzebni, kiedy jesteście w stanie zastosować bardziej radykalne metody. Od jak dawna stosujecie tortury na swoich więźniach? ― wymruczał pozbawionym jakiejkolwiek barwy tonem. Zupełnie, jakby wyczytywał nudną treść z kartki. Przeniósł spojrzenie na archanioła, jawnie nie okazując wobec niego żadnego szacunku ani nawet podziwu z powodu tego, że podporządkował sobie znaczną cześć Edenu.
Grimshaw niemalże od razu zareagował na odgłos kroków za plecami. Spojrzał za siebie przez ramię, ze szczątkowym zainteresowaniem obserwując nową „dostawę” sądzonych, nawet jeśli wśród nich znalazła się znajoma twarz, która to ostatnio śmignęła mu przed oczami, gdy znalazł się na polu walki. Nie dało się jednak ukryć, że zadziwiające było to, że nadal się trzymał. Miało się jednak wrażenie, że wystarczył lekki podmuch wiatru, by posłać chłopaka na posadzkę.
Przekręcił głowę z powrotem ku Metatronowi, przysłuchując się kolejnym zarzutom, które tym razem skierowane zostały ku pozostałej dwójce, zupełnie jakby zapomniał o wcześniejszej prośbie o zeznania. Śmieszne, skwitował w myślach, mimo że nic nie wskazywało na to, że jego twarz miała nagle zmienić swój wyraz i zacząć emanować najprawdziwszym rozbawieniem. Spoglądał na długowłosego anioła, jak na kogoś niedoświadczonego, kto tylko próbował odpowiednio sprawdzić się w swojej roli i przekonać innych, że się do tego nadawał. Jay przesunął językiem po wewnętrznej stronie zębów i rozchylił nieznacznie usta, wypuszczając przez nie powietrze w czystej rezygnacji. Rzadko kiedy się nudził, ale tym razem naprawdę czekał aż sprawy przybiorą jakiś ciekawszy obrót. Miał wrodzoną alergię na pierdolenie, które automatycznie przyprawiało go o ból głowy.
Może coś zrobisz?
„Ryan jest moim podopiecznym. I będę go bronił do końca.”
I co na to powiesz?
To bardzo dobrze się składa.
Rozejrzał się po sali, jakby w ogóle nie starał się słuchać zarzutów wobec Heather'a, nawet jeśli te dotyczyły również jego. W rzeczywistości wyłapywał każde słowo – rzecz w tym, że niczego nie robił sobie z błędów, które popełnił, a aktualnie potraktował Nathaira jak kogoś, kto doskonale odwracał skupiał na sobie uwagę tłumu. W tym momencie był skupiony na czymś zgoła innym. Ponad dwadzieścia. Zerknął z ukosa na Wilczura, jakby tylko czekał aż ten spojrzy w jego stronę. Źrenice mężczyzny znów przybrały formę drapieżnych, pionowych kresek. Znów starał się podchwycić tę znikomą nić porozumienia, którym wykazywali się przez wszystkie lata, gdy w grę wchodziło uchodzenie z życiem. A kiedy nie mogli liczyć na „właściwe traktowanie”, o które prosił...
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 24.02.16 0:21  •  Sala Sądu - Page 4 Empty Re: Sala Sądu
Na całe szczęście uderzenie w skroń wywołało chwilowy dyskomfort. Spodziewał się, że Heather zacznie panikować i chociaż korciło go, by w pierwszej chwili jeszcze mu się odwinąć, powstrzymał się, skupiając na zupełnie innym celu. Gdy wyprowadzili go zza krat jego głowę zaczęły przejmować sceptyczne myśli, w czym nie było absolutnie niczego dziwnego. Nie bez powodu wpakował się w to bagno, a teraz mógł mieć zaledwie nadzieję, że cokolwiek zdziała. Gdyby nie przyszedł tu dobrowolnie, w pojedynkę nie zaszedłby tak daleko. Teraz drzwi wielkiego sądu miał już przed oczami i zamiast przyspieszyć kroku, zwolnił go nieznacznie spotykając się z pospieszającym szturchnięciem jednego ze strażników. Syknął przez zaciśnięte zęby, piorunując go roziskrzonym spojrzeniem, by parę kroków później doprowadzić do tego, że anioł zastępu „niby przypadkiem” potknął się o jego nogę, jednak udało mu się złapać równowagę, zanim upadł. Co prawda, wykazał się przy tym gracją słonia, ale nawet to nie zdołało przyćmić obaw Leslie'go, gdy ponownie skupił się na wejściu do sali sądowej, za którymi prawdopodobnie już znajdował się O'Harleyh, a jeśli nie – niebawem miał się tam znaleźć. Przygotował w głowie wszystko, za wyjątkiem tego, jak powinien się zachować w jego obecności. Nie mógł też przewidzieć, jak białowłosy zareaguje na jego obecność, co zrzucało na jego barki jeszcze większy, niewidzialny ciężar. A jakiś szept podświadomości uparcie chciał dać mu do zrozumienia, jak bardzo Wilczur go nienawidził.
Może przyjście tu nie było aż takim dobrym pomysłem?
Zamknij się. Muszę się skupić.
Zaczynasz wątpić?
Owszem. W twoją przydatność.
Mógł naprawdę jeszcze przez długi czas zastanawiać się, na ile dobrze postąpił, ale klamka zapadła, a czas na to dobiegł końca, gdy stanął twarzą w twarz z zebranymi w sądzie. Tłumowi nie poświęcił zbyt dużej uwagi, choć przez ułamek sekundy zastanawiał go powód tego zbiorowiska. Ułamek, dopóki jego spojrzenie nie skupiło się na przytwierdzonym do łańcucha Growie. I on starał się nie okazywać swojej wściekłości, którą zdusił między zaciśniętymi palcami, których knykcie aż pobielały. Krew zahuczała mu w uszach i gdyby nie ten jeden głęboki oddech, który wciągnął nosem – choć przysiągłby, że odnosił wrażenie, że było znacznie cięższe niż zazwyczaj – prawdopodobnie sam wyszarpnąłby się, wyrządzając krzywdę znajdującym się w pobliżu strażnikom. Zacisnął zęby i przełknął ślinę, przyłapując się na tym, że im bliżej Wilczura go prowadzono, tym coraz bardziej odbiegał wzrokiem ku innemu punktowi. Kiedy stał już obok niego, niemalże na wyciągnięcie ręki, dwukolorowe tęczówki zatrzymały się na twarzy Metatrona, obarczając go całkiem zrozumiałym obrzydzeniem. Gdyby nie on--
Dlaczego na niego nie spojrzysz? Czujesz, że znowu jest na ciebie wściekły? Powinien zrozumieć, że masz genialny plan, a ty powinieneś umieć go przekonać.
Po czyjej stronie jesteś, do kurwy nędzy?
Po swojej.
„Leslie Cillian Vessare.”
Zero ― naprostował, zaprzeczając swojej znajomości zasad savoir-vivre, gdy wciął mu się w słowa. Zdecydowanie wolałby, gdyby już w tym momencie zdołał go uciszyć – nie musiałby słuchać tych śmiesznych zarzutów, od których jego brwi stopniowo unosiły się wyżej, jakby pierwszy raz miał do czynienia z czymś tak niedorzecznym. Wyraz ten szybko spełzł z jego twarzy, ustępując miejsca zrezygnowaniu przemieszanego z rozgoryczeniem. ― Wymyśliłeś to na poczekaniu? Wolałbym usłyszeć solidne fakty na temat mojego cudzołożenia i udowodnionego morderstwa. Widzę, że wiesz znacznie więcej niż ja ― rzucił sucho, dopiero po chwili ukradkiem zahaczając spojrzeniem o twarz Jace'a. Zdawał się puścić mimo uszu zadane mu pytanie, skoro archanioł był w stanie odpowiedzieć sobie na nie sam, choć język świerzbił go od sarkastycznej riposty, którą miał na jego końcu. Trwało to jednak krótką chwilę, dopóki nie postawiono zarzutów Nathairowi. Właściwie nijak go to zaskoczyło.
Przynajmniej ty nie przespałeś się ze swoim podopiecznym. Jeden zarzut masz z głowy.
Stłumił prychnięcie i powstrzymał się od skrzywienia, opuszczając wzrok na krępujące jego nadgarstki kajdany, które coraz bardziej mu ciążyły. Wcześniej nie przewidział, że w ogóle przyjdzie mu je nosić.
Potem ci to wyjaśnię ― rzucił pod nosem na tyle ledwo słyszalnie, że dla całej reszty jego słowa przypominały wyłącznie niezadowolony pomruk. Dopiero w uszach znajdującego się obok wymordowanego nabierały sensownego wydźwięku.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 24.02.16 5:19  •  Sala Sądu - Page 4 Empty Re: Sala Sądu
Pssst, nie musicie tego czytać, Ergo kompletnie nic nie robi. xD

I tyle było z prób wpłynięcia na co, na co teoretycznie miał mieć wpływ. Bezsilność, to najgorsze z ludzkich uczuć, nienawidził go, a przecież miał dużo czasu żeby je poznać. Towarzyszyła mu od wielu miesięcy, a może nawet lat? Nie liczył czasu. Ale czym była jego bezsilność w obliczu bezsilności ludzi postawionych przed Metatronem, zdanych na łaskę istnienia, które czuło się od nich lepsze, choć wcale lepsze nie było? Po raz kolejny na przestrzeni kilkunastu dni Ergo wypomniał sobie egoizm.
Skłonił się archaniołowi i usiadł, bez słowa. Zgodził się z nim, nie ze strachu, zwyczajnie nie miał żadnego interesu w tym, by przesadnie się upierać, albo płaszczyć. Według niego ani jeden ani drugi oskarżony w sali wypełnionej aniołami nie mieli żadnych szans, więc równie dobrze można było ich rozkuć, aby okazać wspaniałomyślność. A nawet gdyby okazało się, że zaatakują, to niech ich zabiją. Przynajmniej nie stanowiliby dłużej kłopotu i farsa skończyłaby się szybciej. Z goryczą stwierdził, że ich śmierć wcale tak bardzo by go nie obeszła. Vess już nie było, nie miał więc wobec tych ludzi żadnego obowiązku. Jedynie sumienie szeptało mu, że jeśli będzie miał okazję, by złagodzić ich cierpienia, powinien to zrobić. I zapewne zrobi o ile nadarzy się ku temu okazja.
Siadając, złapał wbity w w siebie wzrok Wilczura - niezrozumienie podszyte masą negatywnych emocji, i jak wszelki gniew rozumiał doskonale, tak nie zrozumiał niemego pytania. Przez myśl przemknęło mu, że może wini go za śmierć Vess, nawet jeśli on też obiecał ją chronić. Szybko jednak pozbył się przykrych urojeń. Nie było żadnych podstaw by mógł tak sądzić, to tylko złośliwa podświadomość przypominała mu o błędach jakie popełnił.
Nim mężczyzna zdążył odwrócić spojrzenie, Ergo zrobił to pierwszy. Zwrócił oblicze w stronę okna próbując być obojętnym wobec całego zbiegowiska. Czuł, że anioły nie powinny sadzić żywych, od tego były ludzkie sądy. W ogóle, anioły nie powinny sądzić nikogo, prawo wyłączności miał na to jedynie Bóg. Ale co przyszłoby Ergomionowi z rzucania się jak pchła na grzebieniu? Bo był pchłą, ledwie pyłem w obliczu anielskich uzurpatorów. Wysłucha więc całej tej szopki, odezwie się jedynie będąc pytanym, a potem wyjdzie stąd, zapomni i... i co? Nieświadomie zacisnął dłonie w pięści. A potem wróci do owiec, albo zawiśnie na poddaszu, egoistycznie stanowiąc problem dla miłej gospodyni.
Wiadomość, jakoby mieli błędy w kartotece jakoś w ogóle nie wywołała w nim emocji. Przeczytał to, co miał na kartce. Nawet jeśli Wilczur nie uważał się za wyczytaną osobę, dla Ergo nie miało to znaczenia. Tkwił w swoim postanowieniu, nabierając wody w usta. Słuchał w duchu ciesząc się choć odrobinę, że Metatron zszedł z tonu i że w jakiś sposób drugi sędzia wspierał to, by dać oskarżonym możliwość wyjaśnień.
Znów spojrzał na środek sali dopiero kiedy wprowadzili kolejnych więźniów. Wcale nie był zadowolony, tym bardziej gdy okazało się kim są nowi oskarżeni. Krew się w nim zagotowała. Właśnie tego nie chciał być świadkiem. Jakim prawem sądzili anioły? Znów wyłaził z niego egoizm. Dopóki na własne oczy nie zobaczył jak to wszystko wygląda i co się właściwie wyprawia w Edenie, miał to gdzieś. Cały świat mógł nie istnieć byle on miał spokój, ale teraz? Jak mógł stać obojętnie obok tego wszystkiego? A mógł, bo nie miał ani siły ani chęci, by cokolwiek zmienić. Był jednostką, być może nieodosobnioną, lecz nadal jednostką. Teraz nic nie zdziała, nawet gdyby tego pragnął. Bezsilność wiązała mu ręce i zapychała usta.
Słuchał bełkotu o zdradzie, mordach, grzechach, pusto wpatrując się w jakiś punkt nad głowami wszystkich zebranych. W sercu robił własny rachunek sumienia. Użalał się nad sobą, bo to było najłatwiejsze, ale im więcej zarzutów padało, tym bardziej zdawał sobie sprawę, że jego wieczność było niesamowicie spokojna i piękna w porównaniu do tego, co przechodzili inni. Gorycz wykrzywiła mu usta. Cóż z tego, że inni być może mieli gorzej? Dla niego jego własne problemy i smutki były najważniejsze. Jest egoistą? I dobrze. Najwyraźniej na ziemi to właśnie egoizm popłacał. Z ociąganiem skierował wzrok na profil Metatrona kiedy wymieniał zdania z młodym stróżem.
Brew mu drgnęła na wieść o jego "przewinieniach", ale powstrzymał parsknięcie. Pięknie. Anioły, które za sprawą Tatusia zostały wystawione na pokuszenie są sądzone z powodu zbyt słabej woli. Skoro Bóg tak bardzo chciał żeby pozostali idealni i nie dali się ponieść ludzkiej fantazji, po co dał im możliwość przyjęcia ludzkich powłok? Co złego było w ich intymności? Ergomionowi wydawało się, że ten "grzech" został postawiony nawet wyżej niż wymienione morderstwa. Pokręcił głową. Archanioł po raz kolejny dowodził, że działa jak zwykły, szukający sensacji człowiek. Ergo powoli przestawał się dziwić. Nikt nie był idealny, tylko Metatron zdawał się nie dopuszczać do siebie tej myśli i dlatego Ergo nie mógł go słuchać. To w jaki sposób wywlekał brudy, w jaki sposób odnosił się do oskarżonych przyprawiało go o mdłości. Jeszcze chwila, a czara goryczy się przeleje. Samozwańczy archanioł, chyba nigdy nie miał okazji poczuć tego, co przeżywają stróże po tym jak zeszli na ziemię. Nie wiedział ile trudu i poświęcenia to kosztuje. Anioły się łamały, dostosowywały, ale nadal pozostawały aniołami. Nie były zdeprawowane i do gruntu złe. Okoliczności zmuszały ich do podejmowania ryzyka i wybierania mniejszego zła. Świat nie składał się jedynie z czerni i bieli, dlaczego archanioł tak bardzo przeczył rzeczywistości?
Ergo oczywiście nie usprawiedliwiał morderstw, za te powinni wszyscy, jak tu stoją, otrzymać stosowne kary, choć wątpliwym było, by zabijali dla przyjemności. Przynajmniej anioły. Natomiast z resztą oskarżeń na nich ciążących nie mógł się zgodzić. To nie były sprawy, które powinno się poruszać w tej sali. Kogo obchodzi kto z kim sypiał i co komu zabrał? Bez sensu. Na razie jednak milczał. Nawet bardziej wsunął się na siedzisko tronu. Słuchał, nie patrząc na zebranych. Wrócił do kontemplowania jasnego nieba za oknem i dławienia w sobie negatywnych emocji, ale mimo prób i tak nie ukrył podszytej gniewem bezsilności. Ta wykrzywiła mu usta i sprawiła, że na zwykle pogodnym obliczu zagościł brzydki grymas.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 26.02.16 0:32  •  Sala Sądu - Page 4 Empty Re: Sala Sądu
Jeżeli w jakikolwiek sposób słowa młodocianego anioła wywarły jakieś wrażenie czy te zdegustowanie na Metatronie, to nie dał po sobie nic znać. Opuścił luźno obie dłonie wzdłuż swojego ciała i złączył palce ze sobą, przez moment sprawiając wrażenie, jakby chciał wygładzić poły swojej szaty, w którą był ubrany. W końcu pokręcił delikatnie głową, najwidoczniej nie zgadzając się z usłyszanymi słowami.
- Dostaliście szansę na wyjaśnienia. A w zamian co otrzymaliśmy? Kolejne żądania od was. Ale dobrze. Skoro tego tak pragniecie, mamy świadków. I nie tylko wśród osób naszej rasy, ale również i waszej. Oczywiście nie muszę przypominać o tym, że kłamstwo ma krótkie nogi i nawet, jak teraz kryjecie się za fałszywymi słowami to i tak wasza dusza ujrzy światło? Bowiem w świetle i świętym ogniu naszego Ojca, Pana i Zbawiciela nie ma miejsca na kłamstwa i zło, którym nasiąknęliście. To samo tyczy się moich młodszych braci. – spojrzał kolejno na Zero a następnie na Nathaira.
- Ale dobrze. Niech przemówią inni. – anioł odwrócił się i wrócił na swoje miejsce, gdzie zasiadł, uważnie przyglądając się oskarżonym a jego twarz przybrała ten niemalże irytujący i niewzruszony wyraz, jakby założył maskę, chcąc skrywać przed światem swoje prawdziwe emocje i uczucia. Uniósł lewą dłoń i machnął ją w swoją stronę, najwyraźniej dając znak na wprowadzenie pierwszego świadka. Dwóch strażników stojących przy drzwiach uchylił potężne wrota i jeden z nich wyślizgnął się na parę uderzeń serca.
Jak się okazało, pierwszą osobą, która przemawiała okazała się anielica z zastępu. Jej słowa rozbrzmiewały echem w Sali, kiedy przemawiała opowiadając o brutalności Grimshawa. I chociaż nie spoglądała na oskarżonych, można było wyczuć, że atmosfera zgęstniała i była niemal namacalna. Po kobicie byli przyprowadzani następni. W głównej mierze anioły z zastępów, które doznały krzywd w czasie pojmania Growlithea oraz Ryana. Ale wśród świadków znalazły się również inne anioły, z pozoru niezwiązane z zaistniałą sytuacją. A nawet dwóch wymordowanych, którzy widzieli jak przywódca DOGS z uśmiechem szaleńca rozpruwał brzuch jednej osobie. Ile w tym było prawdy – nikt nie mógł powiedzieć. Jednakże jedno było pewne. Wszystkie postawione zarzuty były w pełni popierane słowami świadków. Nikt nie stanął w ich obronie, nawet nie próbował.
Sam proces pomimo wielu przewijających się person, trwał zaskakująco szybko. Jedynie dowódca zastępu siedzący po lewicy Metatrona zdawał się wyjątkowo nudzić, a w pewnym momencie sprawiał wrażenie, jakby przysnął wsparty policzkiem na jedną z dłoni.
Kiedy w końcu wrota zamknęły się za ostatnim ze świadków, archanioł podniósł się i uniósł obie ręce ku górze uciszając zebraną anielską gawiedź, która zażarcie szeptała między sobą. Momentalnie zapadła cisza, a wszystkie spojrzenia były skierowane w stronę ciemnowłosego mężczyzny.
- Jak sami słyszeliście, moi bracia oraz siostry, ta dwójka tutaj jest winna dokonanych zbrodni. Ich dłonie skąpane są krwią nie tylko innych zwyrodnialców, ale też niewinnych osób. Przed takimi jak oni musimy chronić biednych i pokrzywdzonych, tych, którzy sami nie są w stanie się obronić. Powiadam wam moi drodzy, że wymordowani, którzy stanęli przed dzisiejszym sądem, są wcieleniem samego Szatana. Są kwintesencją zła. I nawet nie żałują czynów, jakich się dopuścili. Świadkowie przemówili. Wydaje mi się, że już wszystko jest jasne. – przemówił donośnym głosem, a kiedy jego spojrzenie chłodnych tęczówek spotkało się ze spojrzeniem dwubarwnego wzroku Growa, Wilczur mógłby przysiąc, że pojawił się w nich dziwny błysk.
- Naszym świętym obowiązkiem jest ochrona innych, dlatego też nie możemy dopuścić, by ponownie pozbawili życia, bądź zadali krzywdę innym. Wyrok w tej sprawie może być tylko jeden. Ale nie obawiajcie się. Nasz Ojciec jest łaskawy. Wystarczy, że okażecie skruchę, kiedy wasze dusze zostaną oczyszczone i wyzwolone z tych plugawych i grzesznych ciał. – zamilkł na krótką chwilę, pozwalając, by wypowiedziane słowa dotarły do uszu wszystkich zgromadzonych.
- Wam, moi bracia, którzy zboczyliście z drogi dobra, dam szansę na odkupienie swoich grzechów. Wystarczy, że własnoręcznie pomożecie swoim podopiecznym w oczyszczeniu ich dusz. – jego spojrzenie spoczęło najpierw na Zero, a potem na Nathairze, najwidoczniej wyczekując ich odpowiedzi.
Czyli… innymi słowy, mamy ich… zabić? – zapytał Nathair wyjątkowo pustym głosem, chociaż wewnętrznie krzyczał. Wił się i rzucał, chcąc wykrzyczeć, że to, co mówi archanioł jest istnym szaleństwem. Że postradał wszystkie rozumy, dając im przyzwolenie do popełnienia jednego z największych i najcięższych grzechów. Był szalony. Totalnie oszalał.
Jednakże na zewnątrz Nathair zachował wyjątkowy spokój. Jakby to, co działo się dookoła niego, było tak naprawdę tylko dziecinnym koszmarem, z którego lada moment się obudzi.
- Nie nazwałbym tego zabijaniem. Jesteś jeszcze młody, wręcz pisklęciem. Masz szansę na zrehabilitowanie się i odpokutowanie grzechów, jakie popełniłeś. Wybór należy do ciebie. Musisz jedna wyzbyć się z serca uczuć i emocji, które cię zatruły i zżerają od środka. Jesteś aniołem, a nie człowiekiem. Emocje pozostawmy ludziom. – głos Metatrona był spokojny, wręcz kojący.
Jest dobrym mówcą, przemknęło przez umysł młodego anioła. Tylko…. nic nie wiedział o uczuciach. Jak ktoś, kto nigdy ich nie zaznał, miał jakiekolwiek prawo wypowiadać się o nich?
Raptownie Nathair osunął się na ziemię, siadając na piętach i opuścił zarówno barki jak i głowę, wyglądając na kogoś, kto już dłużej nie jest w stanie unieść ciężaru świata. Jakby cała ta rozprawa wyssała z niego całą siłę i energię. Wypompowała go. I poniekąd tak się czuł.
Zmęczony. Cholernie zmęczony.
Masz rację. Dałem się ponieść uczuciom. Dałem się zwieść. Błagam o wybaczenie za me obrzydliwe postępki. Chcę… chcę odpokutować całe zło, którego się dopuściłem. – powiedział cicho.  I chociaż opuszczona głowa tłumiła nieco jego głos, to jednak w Sali był wręcz namacalny.
- Czy jesteś gotowy wziąć na siebie wyzwolenie umęczonej duszy Ryana Jaya Grimshawa zakańczając jego z pewnością bestialski żywot w tym życiu? – Nathair skinął ledwo zauważalnie głową.
Tak, archaniele. Jestem. Masz rację. Mój podopieczny… a raczej, jak wcześniej zauważyłeś, były podopieczny, dopuścił się wielu niewybaczalnych grzechów. Pozwól wziąć mi za niego odpowiedzialność. Za to, że nie byłem w stanie sprowadzić go na dobrą i sprawiedliwą drogę, a pozwoliłem podążać ciemną doliną wprost w objęcia samego Szatana. – Metatron skinął głową, najwyraźniej w pełni usatysfakcjonowany otrzymaną odpowiedzią.
- Wstań bracie. Rozkujcie go i podajcie mu miecz Światła. – polecił archanioł. I kiedy Nathair nieporadnie zaczął się podnosić, jeden z aniołów, który go przyprowadził wcześniej, podszedł do chłopaka i wyciągnął klucz, którym bez najmniejszego problemu rozkuł. Kajdanki ciężko upadły na posadzkę wydając z siebie charakterystyczny dźwięk a Nathair raptownie poczuł, jaki ciężar musiał znosić przez ostatnie godziny. Spojrzał w milczeniu na krwawe otarcia dookoła nadgarstków, a następnie powiódł spojrzeniem po Sali, skrupulatnie omijając Grimshawa. Po sekundzie podszedł do niego inny anioł, wysoki i dobrze zbudowany, niosąc w obu dłoniach wcześniej wspomniany miecz. Pomimo swojej długości, zdawał się być dość zgrabnych, a półprzezroczysta klinga wyglądała na taką, która pochłania światło dookoła niej. Nathair wyciągnął zdrową dłoń i objął palcami ciepłą klingę. Zaskakujące, jak bardzo lekki okazał się miecz, choć skrzydlaty był przygotowany na ciężar, który powinien pociągnąć go w dół.
- Wystarczająco ostry, by móc przeciąć skałę. I również kamienne od grzechu serce. – słowa Metatrona odbijały się od anioła, powoli nie dopuszczając go do siebie. Nathair wpatrywał się w Ryana, do którego powoli zmierzał, aż wreszcie zatrzymał się w odległości paru centymetrów od niego. Wpatrywał się przez czas paru uderzeń serca w srebrne tęczówki, pełne chłodu i obojętności, a następnie oderwał wzrok i spojrzał na dłonie wymordowanego, kiedy położył na nich swoją lewą, z paskudną raną, teraz zasklepioną błękitnym ogniem Zero.
Wybacz. Naprawdę przepraszam cię za to, co zrobię. Ale nie mam wyboru, Jay. Zaboli przez chwile. – powiedział cicho, przesuwając drżącymi palcami po przedramionach wymordowanego, zahaczając o jego rzemyki, które były jego nieodłącznym elementem Ryana, pozostawiając na nienaturalnie bladej skórze krwawe ślady. Zdał sobie sprawę, jak bardzo drży. A w gardle narasta nieprzyjemna gula.
Mam go skrzywdzić, to dlatego.
Odsunął się na odległość półtora kroku.
Pochyl nieco głowę. Proszę. – odezwał się cicho, a jego głos wydał się tak nienaturalny, jakby nie należał do niego, tylko do kogoś zupełnie obcego. Zacisnął obie dłonie na rękojeści, próbując nie krzywić się, kiedy poczuł palący ból lewej dłoni w momencie unoszenia miecza nad głową do zadania ostatecznego ciosu.
Czas na moment zatrzymał się dookoła niego, a Nathair mógłby przysiąc, że słyszy tylko i wyłącznie swój umęczony i urywany oddech. Wszystko umarło dookoła.
A potem ruszyło w zastraszającym tempie.
Cięcie było jedno, i gdyby nie drżenie być może nawet proste i precyzyjne, kiedy ostrze zaskakująco łatwo oddzieliło od siebie ciało, ścięgna, mięśnie i kości.
Rzeczywiście wystarczająco ostry, by przeciąć skały, przemknęło przez umysł chłopaka, kiedy na kamienną posadzkę opadły oba odcięte przeguby Grimshawa, tuż nad kajdanami, jednocześnie wyswobadzając Opętanego spod ich działania. Krew momentalnie zaczęła barwić misterny wzór kamienia, lecz Nathair nie poświecił nawet ułamka sekundy na podziwianie. Nawet nie spojrzał na Ryana. Nie rzucił nic w stylu „uciekaj, walcz, broń się”. Wiedział doskonale, że odzyskawszy swoje moce, jego podopieczny sobie poradzi. Wierzył w niego. Ruszył biegiem, po drodze rzucając na ziemię miecz i odepchnąwszy go nogą, posłał po ziemi tuż pod nogi Wilczura, mając nadzieję, że kto jak kto, ale on będzie wiedział co z tym zrobić, a następnie skrzydlaty wbił się w impetem w stojącego nieopodal Zero anioła, który parę chwil wcześniej rozkuł go, i wpadł z zaskoczonym skrzydlatym wprost w jasnowłosego, wywracając ich. To kupiło mu parę dodatkowych sekund, które kurczyły się nieubłagalnie w chwili, kiedy pierwszy szok minął. W ostatniej chwili uniósł jedną rękę, by otoczyć ich trójkę barierą ochronną. Zero był w pełni sił. Miał o wiele większe szanse na powalenie anioła niż Nathair. Anioła, który kopnięciem zrzucił z siebie Nathair i odwrócił się do Zero łapiąc go za gardło, żeby powstrzymać go przed ewentualnym ruchem.
W Sali wybuchło zamieszanie. Gdzieś ponad krzykami pełnymi przerażenia i szoku, przedzierały się rozkazy Metatrona o zamknięciu wrót, ale najwyraźniej za późno to wypowiedział, kiedy zebrane anioły, przynajmniej w większości rzuciły się do ucieczki. Ale nie wszystkie. Niektóre niestrudzone siedziały na swoich miejscach, z zaskakującym spokojem obserwując to, co miało się wydarzyć…

------

Wiem, że może być chaotycznie, bo nie umiem opisywać walk, to macie OBRAZEK
I mała prośba. Pod każdym poście napiszcie w spoilerze w skrócie, dosłownie parę zdań, co wasza postać robi, kogo atakuje itp. Będę czytać wasze posty, wiadomo, ale przy takiej ilości osób o wiele łatwiej mi będzie potem zerkać tylko zerkać do spoilerów, by przypomnieć sobie kto co robi, okej? ._.

Ryan - brak obu dłoni; silne krwawienie; nieco otępiający ból.
Zero - obity tyłek (będą siniaki); ból jednego żebra z lewej strony.
Grow - stare rany.
Ergomion - cały i zdrów.
Ismael - cały i zdrów.
Nathair - stare rany + wycieńczenie. Bariera 1/2 (z racji osłabienia wytrzyma tylko dwa posty)

Metatron - zdrowy
Zaphiel - zdrowy
Anioł #1 - lekko obity.
Anioł #2 - zdrowy
Anioł #3 - zdrowy
Anioł #4 - zdrowy
Anioł #5 - zdrowy
NPC #1 - zdrowy
NPC #2 - zdrowy
NPC #3 - zdrowy
NPC #4 - zdrowy
NPC #5 - brak sprecyzowanego miejsca znajdowania
NPC #6 - brak sprecyzowanego miejsca znajdowania
NPC #7 - brak sprecyzowanego miejsca znajdowania
NPC #8 - brak sprecyzowanego miejsca znajdowania
NPC #9 - brak sprecyzowanego miejsca znajdowania
NPC #10 - brak sprecyzowanego miejsca znajdowania



Ostatnio zmieniony przez Nathair dnia 12.09.17 22:29, w całości zmieniany 1 raz
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 26.02.16 3:33  •  Sala Sądu - Page 4 Empty Re: Sala Sądu
Miał niemożliwe do zneutralizowania wrażenie, że zagorzali „służbiści na warcie”, z jakimi przyszło mu się zmierzyć w ─ niewątpliwie niesprzyjającej utrzymaniu dalszego życia ─ rzeczywistości, pobierali nauki u zmarłych dawno gestapowców. Różowy język przebiegł po pękniętej przez szamotaninę wardze, kiedy Wilczur już w najwyższym stadium zniecierpliwienia starał się przekazać proste wiadomości: zachowuj się jak anioł. Przestań popełniać te same błędy. Znów się potknąłeś. Źle, do diabła. Ci świadkowie są z dupy wyjęci. Spróbuj jeszcze raz. Znów porażka. Najwidoczniej zagnieżdżona wewnątrz osobowości charakterna strona przywódcy dawała mu się we znaki dostatecznie mocno, by nawet w obliczu „wyższych władz” próbować zadrzeć brodę bardziej niż oni byliby w stanie. Nie traktował tego jednak wystarczająco poważnie, aby jeszcze raz zabrać głos, bo choć wszystko wskazywało na niechybny koniec ─ w dodatku dość żałosny, niesłuszny i, przede wszystkim, nieuargumentowany ─ miał przy okazji nieodparte wrażenie, że nie był jedynym, który jest w stanie przeciwstawić się woli Metatrona.
„Ssssh”.
Powieki drgnęły, jakby ktoś wybudził go z transu, a on sam ─ marszcząc brwi ─ ukradkiem zerknął na bok, jakby spodziewał się, że po lewej stronie wyrósł mu kolejny anioł pragnący przywitać go ze swoim mieczem. Najlepiej w konfrontacji ostrze vs zęby, a patrząc na aktualne wyposażenie, nieciężko się domyślić, kto musiałby zamawiać wizytę u dentysty w najbliższym terminie.
„Przepraszam za wtargnięcie.”
Warknęło.
Growlithe raz jeszcze odznaczył się brakiem spokoju. Tym razem wzrok przemknął po prawej stronie, przyglądał się nawet upchniętym tam aniołom, ale żaden z nich nie wydawał się zainteresowany nim na tyle, żeby korzystać z mocy.
Spieprzaj, syknął nie kryjąc ani zmęczenia, ani zniecierpliwienia. Racjonalna część umysłu podpowiadała mu już, że to kolejna sztuczka Metatrona, w końcu w sali miał do dyspozycji moce dziesiątek aniołów. Któryś z nich musiał posiadać na tyle dobrze opracowane zdolności, żeby przepchnąć się przez zagracony pokój umysłu i dorwać się do małego człowieczka przycupniętego między ciężkimi kartonami. A jeśli była to jakaś tragicznie śmieszna forma próby skłonienia go do przyznania się do wyrecytowanych win, to wciąż było za...
„Uh... kawaleria nadciąga.”
Kawaleria?
„Albo raczej samobójcy.”
Spojrzał prosto w oczy Metatrona.
„Będą tu niedługo.”
Mieli czas.
Mieli mnóstwo czasu, choć proces śmigał jak wystraszony hukiem pioruna koń. Pierwsze kilka kroków nieporadnego kłusa w sekundę zamieniło się w szalony galop. Ziemia uciekała spod kopyt, tętent mieszał się z kolejnymi warknięciami grzmotów, aż wreszcie coś uderzyła w Grow'a, przywołując go rzeczywistości. Ktokolwiek wtargnął na jego teren ─ właśnie z niego wybył. Powieki przymrużyły się jeszcze bardziej, kiedy kierował oczy ku posadzce, jakby to ona wydawała mu się teraz najbardziej interesująca. W praktyce zaczęło mu dzwonić w skroniach i ─ co gorsze ─ nie mógł wyzbyć się podłego uczucia naruszenia. Metatron już wcześniej groził im „swoimi sposobami”, w tym serum prawdy ─ w obecnym położeniu nic nie stawało na przeszkodzie, żeby wydał niemy rozkaz komukolwiek na sali, kto byłby w stanie namieszać tam, gdzie i tak chaos stykał się z wrzaskiem.
Przybędą. Są już blisko. Durni samobójcy. Przecież wiesz, kim oni są. Po co udajesz, doszukując się intryg? Metatron jest zbyt... Coś zachrobotało w jego umyśle, przerywając łącze. Cienka nitka z Shatarai została przerwana i ponowne odzyskanie wilczycy okazało się poza zasięgiem możliwości. Podświadomie zdawał sobie jednak sprawę, że nie pozostał obojętny na szaleństwo aniołów. Nawet jeśli to jego pchnięto przed oblicze samozwańczego archanioła, gdzieś niedaleko Babel węszyły Psy i biegły po tropach. Szły po jego krokach, gdy on sam zmuszony był wsłuchiwać się w zarzuty. Metatron ─ ani nikt inny ─ ani razu nie zadał obowiązkowego pytania. Nie padło żadne: „a jak jest twoja wersja wydarzeń, Grow?” albo cokolwiek, co dałoby mu możliwość rewanżu. Z góry uznano, że słowa jednostki przewyższają prawdę drugiej strony, więc już teraz skupił się wyłącznie na tym, aby ustabilizować huragan burzący człowieczą świadomość. Wciągnął powietrze przez zęby, czując zimno na dziąsłach i odczekał kilka chwil, jakby poprzez niegroźne duszenie był w stanie pozbawić tchu również krzyczące wewnątrz czaszki upiory.
„Potem ci to wyjaśnię.”
Te ciche słowa odwróciły jego twarz. Nieznacznie. Ledwo drgnął ─ po prostu chciał się przekręcić na tyle, aby móc na niego spojrzeć, a i tak było to dostatecznie ulotne, aby nie nabrano podejrzeń. Nie mógł... wróć. Nie chciał nic teraz mówić; wystarczyło, że jakaś kobieta bluzgała za niego, opowiadając o kolejnych erotycznych fantazjach któregoś (Grow się już gubił o którego „łajdaka” chodzi) z oskarżonych. Nie było czego wyjaśniać. Po prostu cię stąd wyciągnę, pomyślał ze znużeniem, przekierowując wzrok prosto na Ryana. Dostrzegł charakterystyczny błysk w zimnych, zwykle niezapisanych emocją oczach. Niezauważalnie wyciągnął kącik ust ku górze. Jeśli głos w jego głowie ─ zaczynał się zastanawiać, czy to nie była jedna z mar, jakaś personifikacja jego podświadomości ─ podpowiadał, że Psy nadciągały, a Ryan postanowił dać znak... wszystko chyliło się ku końcowi, który Metatronowi nie przypadłby do gustu. Może gdzieś w trakcie wyniknąć kilka komplikacji, ale na dobrą sprawę ─ ile miał do stracenia, gdy już teraz Pan Sprawiedliwości, Mister Dobroci i Czempion Mądrości postanowił wręczyć Nathairowi, tej różowej, dygoczącej, zakłamanej, brudnej, niezdecydowanej pchle, miecz o niewymyślnej nazwie?
Czekał więc na odpowiedni moment. Dał sobie czas, bez ustanku wmawiając zniecierpliwionemu ego, że przecież jeszcze ma go sporo w zanadrzu, nawet jeśli Metatron bez wahania strącał kolejne klepsydry niedbałym machnięciem dłoni.
Odwrócić ich uwagę.
Zrobić zamieszanie.
Co mogło być łatwiejsze, niż to?
Białowłosy rozejrzał się raz jeszcze, w nienazwanym stanie. Nie było widać po nim ani zaciekawienia, ani czegokolwiek innego. Spojrzał tylko twardo na Ergomiona, przetrzymał na nim wzrok na tyle długo, na ile było to możliwe, a potem zlustrował resztę sali ─ sprawdzał liczebność aniołów, węszył w poszukiwaniu trucizn, stali, chemii, przyglądał się ich mimice w sekundowych odstępach, wyciągając z twarzy zebranych wszystko to, co byli w stanie mu przekazać.
Ale gdy dotarł do mety i skupił się z powrotem na Grimshawie, klamka zapadła. Nie musiał się trudzić. Heather obrał jego rolę, ściągając na siebie spojrzenia wszystkich wkoło. Byli głupi, jeśli łudzili się, że stróż zdradzi podopiecznego, bo choć ciężko było o polubienie fuchy, z jaką przyszło się zmierzyć Nathairowi ─ otrzymał ją od „odpowiedniej osoby”. Metatron powinien zrozumieć, że mając do wyboru zdradzenie Woli Bożej, która nakazywała mu chronić Ryana a posłuchać samozwańczego archanioła, wybór losował się sam.
Wcale nie chodzi tu o żadnego Boga!
Trzask warknięcia uderzył go w kark. W tym samym momencie szczęknął miecz rzucony o ziemię, a ruchliwe oczy skierowały się na płynące ku niemu ostrze. But uniósł się tylko odrobinę, by złapać deskę ratunku. Nie potrzebował teraz żadnych podpowiedzi, ciało nie ulegało wahaniu. Widząc przed sobą brzytwę, po prostu ją łapał. Skoro dostępnymi opcjami była utrata palców albo pożarcie przez morze, wybierał palce, w pełni świadom przyszłego kalectwa.
Ale jeśli teraz nie ruszy, fala aniołów zmyje z powierzchni ziemi nie tylko jego.
Powstrzymał się przed spojrzeniem ku Zero. Nawet nie wiedział, że Nathair w przypływie nagłej głupoty postanowił rozpętać piekło na boskich kafelkach wypucowanych przez służebne anielice i rzucić się jak cegła na jednego ze strażników. W obecnej chwili Grow był w pełni skupiony na tym, który znajdował się niedaleko niego. Mężczyzna właśnie podniósł spojrzenie, dłonią sięgając już do pasa, by dobyć miecza. Palce ślizgnęły się po wyrzeźbionej rękojeści i rozległ się nawet charakterystyczny dźwięk ocierającej się o siebie stali, ale chwilę potem mógł poczuć, jak coś z impetem uderza go w brodę.
Zareagował automatycznie. Ręce wsunęły się w białe kosmyki i szarpnęły mocno, wyduszając z gardła wymordowanego nienaturalny charkot. Wilk wewnątrz szarpał się na uwięzi, wypychając ciało Growlithe'a nie tylko wściekłością, ale i adrenaliną.
Kajdanki utrudniają ci manewr, wiesz?
W takim wypadku musiał posłużyć się tym, co mu zostało. Będąc ściąganym do poziomu podłogi przez szarpiącą za włosy rękę, wsunął opuszki na łokieć mężczyzny, postąpił krok do przodu, bliżej niego, zmuszając go, by zgiął rękę w łokciu i napinając mięśnie, złapał go pewniej i pchnął w bok ─ do wewnątrz, ku brodzie strażnika. Nie złamał kości; nie byłby w stanie, a i cały zabieg nie miał tego na celu. Istotnym elementem było tylko to, aby na tyle mocno wyciąć ramię, by palce puściły.
W drugiej sekundzie, głowa odchyliła się i z tempem przyłożył głową w podbródek mężczyzny. Siłą rzeczy musiał się odchylić, gdy jego ramię niespodziewanie wrzasnęło bólem, a tysiące impulsów przepłynęło nerwami prosto do mózgu. Jeszcze nim zdążyłby ponownie przybrać bojową pozę, w ogólnym rozgardiaszu rozległ się dźwięk chrupnięcia, gdy nos anioła nie przeżył bliskiego spotkania z barkiem wymordowanego.
Liczyły się fragmenty sekund tak małe, że nie przewyższały wielkością pyłku. Dlatego mimo krwi, która ubrudziła nie tylko twarz agresora, ale i jego własny polik, pchnął go ostatni raz, zmuszając nie tyle do upadku, co do cofnięcia się, a potem zanurkował, by pochwycić miecz. Pod zniekształconą taflą wydawanych przez archanioła poleceń nacisnął na bok miecza jedną nogą w jednej chwili; w drugiej podważył ją brzegiem buta stopy obok i jednym ruchem uniósł na tyle, by przytrzymać broń między kostkami.
Sama Opatrzność będąca teraz gdzieś na Himalajach raczy wiedzieć, co by się stało, gdyby ktoś Growlithe'a pchnął do przodu. Skoro miecz był tak ostry, że kroił skały, pewnie nie miałby problemu z twarzą wykrzywioną w paskudnym grymasie rozdrażnienia.
Ale kajdany pękły.
Przekrojone boską stalą upadły ze stuknięciem na posadzkę, podczas gdy Growlithe prostował się z mieczem w lewej dłoni. Zważył ciężar, rozglądając się po plenerze. Niektóre anioły zerwały się już na nogi, ktoś chwycił się za krzyżyk u piersi i wygłaszał pod nosem modlitwę ─ ciężko stwierdzić, czy po to, aby się ochronić, czy jednak wspomóc przywódców. Zanim wiązanka próśb dobiegłaby końca, przez środek pomieszczenia przebiegł czarny wilk.
Shatarai, Livai, Shiva. ─ Każde kolejne imię przywoływało dodatkową jednostkę. Wpierw gdzieś z sufitu, dosłownie jak kropla wielkości przeciętnego automatu, spadła czarna maź. Nim roztrzaskała się o ziemię, bezkształtna masa przybrała konturów ─ wychynęły skoczne łapy, długi pysk, ogon długości ciała ─ i miast drżącej cieczy padła na linię podłoża szczupła sylwetka wilczycy. To ona wypruła ku siedzącym na ławach widzom ─ ku mężczyźnie, który na widok wilka zamarł z rozchylonymi ustami, na których ciepłem osiadło słowo „dopomóż...”
Miecz uderzył o miecz.
Rozległ się dźwięk łudząco przypominający drapanie pazurami po tablicy. Growlithe warknął pod nosem czując wagę ataku ─ jego nadgarstek nadal był w słabej kondycji, nawet mimo podarowanej mu przez Shiona krwi. Teraz liczyło się jednak to, aby jak najszybciej...
Nagle złapał kontakt wzrokowy z Ryanem ponad ramieniem strażnika, który ignorując pulsujący ból z wygiętego nosa napierał na przywódcę gangu z niesłabnącym zapałem. Seria sprawnych pchnięć nie tylko zmuszała Wilczura do cofania się, ale prowadziła go wprost w ramiona wzburzonego tłumu upchniętego za barierką, w obecnej sytuacji nie będącej jednak żadną istotną przeszkodą, jeśli w grę wchodziła możliwość własnoręcznego spacyfikowania wrogów dekalogu.
Grow nie musiał jednak mówić nic ponadto ─ wystarczyło szybkie przekierowanie spojrzenia na drzwi, a potem z powrotem na Grimshawa. Informacja została przekazana jak zawsze, gdy nie dane im było swobodnie składać następnych, słownych meldunków, a po kolejnym kroku w tył nić jaka wiązała go z Jayem została trwale przerwana.
Livai w tym czasie odkleił się od brzegu ściany. Choć prezentował się jak wyjątkowo kleista maź, wystarczyły dwa machnięcia potężnymi skrzydłami, aby wzbić się w powietrze i wykonując jednorazowy manewr, w którym nienaturalnie szybko okręcił się dookoła własnej osi, wykpiwając wszelakie prawa fizyki, zapikował ku Zaphielowi.
Nie był jednak jedynym, który upatrzył sobie przywódcę Zastępu. Jeszcze nim imię opuściło gardło Growlithe'a druga wilczyca ─ mocniejsza, silniejsza od towarzyszki ─ dała susa ku mężczyźnie, rozchylając paszczę po brzegi uzbrojoną w tak cienkie kły, że przypominały szpikulce, nie uzębienie przeciętnej wadery. Zaatakowała nadgarstek ręki, którą ten miał zamiar chwycić po miecz.

- - - - -
|| UŻYCIE MOCY:
- Umbrakineza: 1|3 (odpoczynek: 0|4);

PLAN WYDARZEŃ:
1. Uderzenie głową stojącego najbliżej (po lewej stronie Growa, Anioł nr 2) anioła w brodę (od dołu).
2. Anioł złapał Growa za włosy (automatycznie).
3. Szarpany za włosy Grow wykonał jakkolwiek nazywający się manewr, w którym jednym ruchem wygina łokieć napastnika do wewnątrz, zmuszając jego ciało do przechylenia się w tył (w skrócie -> x).
4. W naturalnym odruchu mężczyzna puścił włosy i chciał się wyprostować; w zamian Grow huknął go ramieniem w nos i pchnął do tyłu.
5. [G] Chwycił miecz między nogi, ściślej ujmując, między buty i szarpnął oburącz w dół, by przeciąć kajdany.
6. [G] Użył umbrakinezy; stworzył na chwilę obecną 3 mary -> Shatarai, wilczycę (która zaatakowała jednego z aniołów-widzów); Livaia, jastrzębia (który zajął się Zaphielem) oraz Shivę, drugą wilczycę (która tak samo zaatakowała Zaphiela).
7. Grow sobie walczy ze strażnikiem.

W międzyczasie Growlithe bazował na zmysłach; tak powonieniu, jak i wzroku.

Mkey.
Mam nadzieję, że:
a) nie ma tu tak wielu błędów;
b) nie straciłem sensu zdań;
c) dziadek wyciągnął rzepkę;
d) nie przegiąłem pały (tak czy siak, dla potomnych: manewr na strażniku oraz uwolnienie Growa z kajdan udało się za zgodą aktualnego MG).
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 27.02.16 13:10  •  Sala Sądu - Page 4 Empty Re: Sala Sądu
Gdyby nie obawiał się gniewu archanioła, może i wystąpiłby w obronie oskarżonych, spróbowałby coś zrobić. Ale nic nie zrobił. Sumienie zaczynało gryźć go po stopach, robić mu wyrzuty. Jeśli zginą, to z jego winy – siedział sobie pod ścianą, grzeczny i niewinny, bo przecież on nie zszedł ze ścieżki dobra. Po co miał się wtrącać, jeśli sprawa go nie dotyczyła, jeśli to nie on był pokrzywdzonym. Przeżył wiele lat nawet nie będąc świadomym tego, kim jest, bo komuś zachciało się eksperymentów albo jakiejś dziwnej formy ochrony. I przed czym? Kto i po co rzucił na niego iluzję, zakrył wspomnienia, a potem wykopał na jakąś wieś? Jeśli miał być chroniony przed samym sobą i swoimi poglądami, to właśnie ujawniła się porażka cichego wielbiciela.
I co, mały kurczaku? Będziesz siedział i patrzył na ich nierówną walkę?
Głos znowu dał o sobie znać. Szyderczo zaśmiał się gdzieś we wnętrzu czaszki, wyszczerzył zęby we wrednym uśmiechu. Jak widać, sytuacja go bawiła na tyle, by przestać się obrażać za wcześniejsze słowa Ismaela. Anioł wiedział, że oskarżeni nie mają żadnych szans wobec potęgi Metatrona. Nawet, jeśli jego zarzuty i sposób prowadzenia rozprawy były żałosne, to nie mieli jak się bronić. Zakuci w kajdany, otoczeni mieszkańcami Edenu, pozbawieni możliwości obrony zarówno fizycznej jak i słownej. Archanioł zadawał złe pytania. Chciał, żeby się przyznali, ale pominął jeden szczegół – co, jeśli naprawdę byli niewinni, a sytuacja z ich punktu widzenia była zupełnie inna? Dlaczego tak bardzo chciał udowodnić swoją rację, a nie ich? Naiwne, niewinne serce Ismy nie było w stanie tego pojąć.
Poruszył się lekko, poprawiając swój siad. I to był jedyny ruch, jaki na razie wykonał, bo później wtargnęli świadkowie. Słuchając ich, Vex wpadł w dziwne poczucie zagubienia. Z drugiej jednak strony miał wrażenie, iż wszyscy oni są istotami o wypranych mózgach, podstawionymi, zastraszonymi, by mówili tak a nie inaczej. Jak mogli być wiarygodni, jeśli nikt nie występował im naprzeciw? Dlaczego nie zaproszono przyjaciół „skazańców”, którzy mogliby złożyć swoje zeznania? To było niesprawiedliwe. Cholernie niesprawiedliwe, przynajmniej w oczach Ismaela. Czego się jednak spodziewać po aniele będącym w stanie rzucić się na ratunek małemu kamyczkowi na drodze?
Gdy „świadkowie” skończyli się, szepty przetoczyły się przez całe zgromadzenie gapiów. Skrzydlatych, którzy wcześniej nie powiedzieli nic, tak samo jak i on. Różne pojawiły się zdania na cały ten cyrk. Nie wszyscy byli przekonani co do win oskarżonych wymordowanych oraz aniołów. A potem rozległa się cisza. Gęstą atmosferę dałoby się pociąć nożem i z powodzeniem zrobić kanapki, ale raczej mało smaczne.
Słowa Metatrona wywołały u ciemnowłosego wybuchową mieszaninę uczuć. I on śmiał się zwać przywódcą Edenu? Głosem Stwórcy? Nie był wiele lepszy od tych, którzy złamali wiele boskich przykazań. To on powinien wylądować na procesie, skoro wystarczało mu tak niewiele. Prawdę powiedziawszy, już przed sądem znany był wyrok. Jeśli chciał to zrobić, to zrobiłby to i tak. Vex rozchylił wargi, jakby chciał coś krzyknąć, lecz ściśnięte gardło nie wydało żadnego dźwięku. Nie mógł się sprzeciwić, a przynajmniej w tych kilku krótkich chwilach. Ścisk z gardła przemieścił się do serca. Nie mógł się tylko przyglądać. Nawet, jeśli uznają go za zdrajcę i zabiją. Musiał spróbować. Najwyżej za kilkaset lat uznają go jakimś cholernym męczennikiem i namalują na obrazku.
Podniósł się, próbując zachować spokój, opanować drżenie rąk. Powoli wsunął dłoń do jednej z wielu kieszeni, by wyciągnąć pełną garść nasion. Nie miał czasu na sprawdzanie, co dokładnie planował wyhodować. Bluszcze, cierniste krzaki, drzewa, krwiożercze bestie z Desperacji. To nie miało znaczenia, bo i tak mógł im rozkazywać. Najważniejsze było działanie. W czasie, gdy były anioł stróż rozmawiał z Metatronem, Isma planował rozmieszczenie roślin. Ostatecznie stwierdzł jednak, iż lepiej będzie działać bez planu. Przeszedł parę kroków, a następnie wzbił się w powietrze, wypuszczając nasiona. Odbijały się od posadzki, turlały, szły w swoje strony. Były ich dziesiątki, a każde wkrótce miało wyrosnąć na rozkaz anioła zastępu.
Wylądował tuż przed Metatronem, w chwili, gdy „rehabilitujący się” anioł prosił o pochylenie głowy. Nie powstrzymywał go, bo to byłoby wystąpienie przeciw woli przywódcy. To nie on będzie miał krew na rękach.
- Archaniele, czy na pewno chcesz splamić grzeszną krwią świętą ziemię? Czy naprawdę twierdzisz, iż Ojciec jest łaskawy, a następnie każesz aniołowi złamać przykazanie? Po piąte – nie zabijaj. Dlaczego rozkazujesz stróżowi, nawet jeśli byłemu, oddzielić duszę grzesznika od ciała? – Nie wierzył w to, że cokolwiek zmieni. Był małą pchłą i nawet umiejętność przemawiania niewiele by zdziałała. Próbował w końcu odezwać się do prawej ręki Boga, więc kimże on był? - Czy nie stajemy się jednymi z nich, kiedy zabijamy? Odbieranie życia nie jest sprawą aniołów.
Gdyby nie napływ adrenaliny, pewnie dalej siedziałby w swoim kąciku pod ścianą i bezczynnie się wszystkiemu przyglądał. Jeśli jednak miałby zginąć, to wolał umrzeć za swoje przekonania wygłoszone publicznie, a nie skryte gdzieś na dnie serca. Nie mógłby dalej żyć, jeśli bezczynnie przyglądałby się wszystkiemu z bezpiecznego miejsca.
- Dlaczego… Dlaczego nie traktujesz wszystkich po równo i nie dasz całej czwórce jeszcze jednej szansy? – Jego głos odrobinę przycichł. Oparł się bardziej o kostur, zacisnął palce na drewnie. W tym momencie nasiona powoli zaczęły pęcznieć, niektóre z nich zaczęły szukać szczelin w podłodze, by wzmocnić swoją stabilność. Chciał dodać jeszcze coś, ale za jego plecami wybuchła wrzawa. Obejrzał się, z rosnącym w oczach strachem. Może nie powinienem tu przychodzić?
- Wybacz więc, archaniele, ale nie mogę bezczynnie przyglądać się bezczeszczeniu świętej ziemi, niesprawiedliwości i łamaniu świętych przykazań. Nie takimi nas stworzył Pan – dodał i stuknął kosturem o posadzkę. Pędy roślin natychmiast ożywyły się, zaczęły rosnąć i łapać za nogi wszystkich w pobliżu. Nie miały podanych konkretnych celów, więc było im wszystko jedno czy próbują unieruchomić anioły, czy też skazańców. Oszczędzały tylko tych, którzy uciekali z sądowej sali. Ismael odbił się, machnął skrzydłami i poleciał w tył, w międzyczasie obracając się, by widzieć dokąd leci. Wylądował dopiero przy barierze utworzonej przez anioła i z częściowo rozpostartymi skrzydłami, ścisnął oburącz trzymany w dłoniach kij. Miał zamiar przywalić każdemu, kto zbliżył się z wyciągniętą bronią. Nie był po żadnej ze stron, chciał tylko uniemożliwić walkę i niepotrzebny rozlew krwi.
Zachciało ci się ratować zagubione owieczki…
Zamknij się.


***
Wydarzenia:
1. Zniesmaczony Isma sobie wstaje.
2. Ze strachem podlatuje sobie do Metatrona, w międzyczasie ciepając nasiona we wszystkie strony. Mniej więcej w chwili, gdy Nath prosi o pochylenie głowy.
3. Wykłada chemię na półki swoje zdanie, cichutko aktywuje nasiona, żeby zaczęły rosnąć.
4. Odlatuje do ciepłych krajów do bariery Natha, jest w gotowości bojowej do obezwładnienia każdego kto się zbliży. Roślinki sobie łapią za nogi co popadnie poza uciekającymi z sali.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 05.03.16 14:04  •  Sala Sądu - Page 4 Empty Re: Sala Sądu
Termin: 8.03
A potem piszę posta na sporą niekorzyść użytkownika. Trust me, nie chcecie tego.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 05.03.16 23:26  •  Sala Sądu - Page 4 Empty Re: Sala Sądu
Nigdy nie był dobrym aktorem. Nawet nie starał się udawać, że potrafi grać, choć gdyby tak było, pokusiłby się o teatralnie kichnięcie, zrzucając to na nagły napad alergii na pierdolenie. Rzecz jasna, nie minąłby się z prawdą. Przebywanie w towarzystwie takich osób wciąż przyprawiało go o ból głowy. Gdyby nie żelastwo na rękach, już teraz ostentacyjnie masowałby sobie skronie z dezaprobującym wyrazem na twarzy. Tymczasem pozostawało im słuchać – bo i nie mieli żadnego wyjścia, gdy dźwięk tak dobrze niósł się po wielkiej sali sądowej – i milczeć, bo prawdopodobnie nie istniał żaden argument, który przemówiłby do Metatrona. Musiał ochujać na starość – tłumaczył to sobie w najbardziej rozsądny sposób – a z takimi było najgorzej. Myśleli, że wszystko, co robili było najlepsze i najmądrzejsze. Najgorsze jednak, że niemalże wszystkie chłystki dookoła, ślepo podążały za swoim mentorem.
Grimshaw poświęcił im nie dłużej niż sekundę, gdy raz jeszcze przesunął wzrokiem po sali. Wiara potrafiła doprowadzić do wielu katastrof. Kolejna właśnie nadciągała. Był o tym przekonany, kiedy jego wzrok zawisł na miejscu, w którym kolejno pojawiali się coraz to nowsi świadkowie. Niektórzy z nich nie minęli się z prawdą, ale nie odczuwał skruchy niezależnie od słów, w jakie ubierali niegodziwość jego postępków. Inni z kolei zdawali pojawić się tu tylko po to, by umocnić wagę ich grzechów. Nie wspominając już o tym, że nie na wszystkie wcześniejsze zarzuty znalazł się jakiś argument. Ani trochę się temu nie dziwił.
Powiedz coś.
Usta ciemnowłosego nawet nie drgnęły.
„... mamy ich… zabić?”
Słyszałeś werdykt.
Przekręcił nadgarstki w kajdanach, gotów do każdego gwałtownego ruchu, który pomógłby mu wyswobodzić się z pułapki. Nigdy nie zakładał, że istnieją sytuacje bez wyjścia. Po prostu niektórzy nie widzieli dla siebie perspektyw, pozwalając negatywnym myślom przejąć nad sobą kontrolę i obezwładnić ciało, niszcząc wszelką chęć walki. Jemu nigdy jej nie brakowało. Nawet teraz nie zamierzał ginąć w tak banalny sposób i na oczach tych wszystkich współczujących mu zepsucia owieczek Pana.
Zwilżył językiem dolną wargę i zerknął z ukosa na Nathair'a, dostrzegając, że raptownie zaczął umykać mu z pola widzenia. Nie minęła chwila, a przekręcił twarz w jego stronę, przysłuchując się tej żałosnej scenie. Nie potrafił dokładnie oszacować, na ile dużo było w tym prawdy. Odkąd tylko go poznał, nie wyrobił sobie o nim na tyle dobrego mniemania, by uwierzyć, że nie złamie się pod naporem ostrych słów.
Łamałeś go wystarczająco wiele razy.
Tym razem jednak nie zamierzał wypowiadać ani słowa, uważnie przypatrując się swojemu przyszłemu katowi, jakby chciał przejrzeć go na wylot. Starał się wychwycić każde najmniejsze drgnięcie niepewności i każdy zdradliwy grymas na jego twarzy. Nie wahał się nawet spoglądać Heatherowi w oczy, kiedy ten znalazł się wystarczająco blisko. Nie poruszył się, kiedy drżące palce przesunęły się po jego skórze, nie chcąc stępić uczucia nierównomierności. Bał się, stresował – cokolwiek. Te wszystko przekładało się na wrażenie, że chłopak nie mógł tego zrobić albo pierwszy raz ocierał się o podobną sytuację. Nigdy nikogo nie zabił albo też nie zabił nikogo świadomie. Mógł też po prostu tego nie chcieć, choć tę opcję wziął za mniej prawdopodobną. Otrzymywał właśnie okazję, z której aż żal było nie skorzystać.
Przed chwilą powiedział, że będzie cię bronił do końca.
Właśnie. Dla nich to jest koniec.
Ale tego nie zrobi.
Wiem.
„Pochyl nieco głowę. Proszę.”
Nie spełnił prośby Colina od razu, jeszcze przez moment bez emocji przyglądając się jego twarzy, jakby już niebawem zamierzał mu odmówić albo po prostu sam doprowadzić do tego, że będzie żałował tej decyzji. Był jednak przygotowany na wszystko. Zdawkowo przesunął wzrokiem po stojących najbliżej aniołach, które prawdopodobnie z niecierpliwością oczekiwały od niego ugięcia karku. Uczynił to dopiero po chwili, gotów wyszarpnąć ręce z kajdan, gruchocząc własne kości, co uważał za nieśmieszną ironię losu, biorąc pod uwagę powagę wcześniejszego złamania, które zagoiło się w parę godzin.
Ktoś wspomniał coś o ironii losu?
Wątpił, by skrzydlatego aż do tego stopnia omsknęło się ostrze. Rottweiler usłyszał głośny trzask metalu upadającego na posadzę, w który wplotło się nieprzyjemne plaśnięcie mięsa. Krew obficie bryznęła na podłogę, zapewne przyprawiając niejednego widza o mdłości, choć to Jay powinien przejąć się najbardziej. Nie na co dzień traciło się ręce, choć Ryan miał wrażenie, że przeżywa kolejne niesmaczne deja vu. Co prawda, obrót spraw wymagał na tyle szybkich reakcji, że niemalże od razu poradził sobie ze swoim problemem. Nie minęła chwila, a ciemna, półprzezroczysta masa owinęła się wokół pozostałych po dłoniach kikutów, tamując krew i formując się na kształt dłoni, którymi ku zdziwieniu wszystkich był w stanie swobodnie poruszać, mimo że były zaledwie cieniem jego własnych rąk.
Spojrzenie Koiry momentalnie przyciągnęło jego uwagę, jakby jego wymowność była wystarczającym szturchnięciem w bark, ponaglającym do odebrania przekazu. Momentalnie zwrócił twarz ku wrotom do sali, a pstryknąwszy palcami, podłoga w pobliżu drzwi i pod nogami próbujących je zamknąć aniołów, pokryła się grubą warstwą lodu, który miał uniemożliwić im podjętą czynność, blokując oba skrzydła od spodu. Już po chwili każdy obecny w sali był w stanie dostrzec swój oddech w postaci mlecznej mgiełki, gdy rozgorączkowana atmosfera została schłodzona pokaźną ilością lodu.
Nie zamierzał na tym poprzestać.
Ponieważ postanowił kupić Wilczurowi więcej czasu, mur lodowych kolców wyrósł podłogi, mając na celu powstrzymanie zbliżających się aniołów zastępu. Nie tylko chciał odciąć ich od siebie i przywódcy DOGS, ale także w miarę możliwości zadać im dotkliwsze obrażenia.

MOCE:
Kontrola cieni: 1/3
Kontrola lodu: 1/3

WAŻNIEJSZE PODJĘTE AKCJE:
→ Po odcięciu rąk, Ryan zmaterializował je sobie przy pomocy cieni, przy okazji tamując krwotok (ręce znikną wraz z czasowym wyczerpaniem się mocy artefaktu).
→ Dostrzegłszy sygnał od Growlithe'a przymroził drzwi do podłogi, by uniemożliwić ich zamknięcie. Temperatura powietrza w sali drastycznie spadła.
→ Wytworzył dość sporą i całkiem grubą ścianę lodu pomiędzy sobą i Growem a zbliżającymi się z obu stron aniołami (lód nie tworzy całkowicie szczelnie domkniętej kopuły), by dać Wilczurowi czas na uwolnienie się. Całkiem możliwe, że lodowe kolce zraniły kogoś, kto przypadkiem znalazł się już zbyt blisko.

Mam nadzieję, że jest w miarę składnie, ale piszę to po całym dniu poza domem, więc wiadomo jak jest.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie   •  Sala Sądu - Page 4 Empty Re: Sala Sądu
                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Eden :: Góra Babel :: Katedra

Strona 4 z 15 Previous  1, 2, 3, 4, 5 ... 9 ... 15  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach