Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 5 z 9 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Next

Go down

Pisanie 23.10.17 18:17  •  Mieszkanie Mengeli - Page 5 Empty Re: Mieszkanie Mengeli
Jej brwi niebezpiecznie uniosły się, lewa tęczówka, teraz zasłonięta przez opadającą grzywkę mieniła się przez chwilę kolorami czerwieni i fioletu. Na jej ustach pojawił się jednak dziwny, niepokojący uśmiech, który już po chwili przerodził się w nieprzyjemny wyszczerz. - No właśnie, koteczku - szepnęła, przybierając minę sztucznie zdegustowanej. Sytuacja wyraźnie ją rozbawiła. - po co te nerwy?
Mężczyznę widocznie z łatwością można pokonać jego własną bronią. Wydawał się być dość porywczy, nie lubił odmowy i z pewnością uważał się za lepszego, niż w rzeczywistości był i co miał do zaoferowania. - Moją szkołą - szybkim ruchem głową strzepnęła grzywkę wpadającą wciąż do lewego ślepia - Było przede wszystkim życie. Ciągła praktyka. Ale książki... - wskazała na leżące nieopodal pisma, których tytułów nie była w stanie odczytać z tej odległości, nawet pomimo swych doskonałych oczu - ...trzymałam w dłoniach jak o Tobie jeszcze ptaszki nie śpiewały. - parsknęła, kręcąc głową z dezaprobatą. - Nie wierzysz? Spytaj mnie więc o jakąś chorobę. - Przypomniała sobie pradziadka, niezwykle inteligentnego i oczytanego człowieka, który nauczył ją podstaw zielarstwa. Była też prababka, która podszkoliła Marcelinę w zakresie początkowej medycyny. Niezwykle mądra kobieta, jej cięty język i poczucie humoru przeszły do historii tamtych wiosek w Nowej Desperacji. Wymordowana uśmiechnęła się mimowolnie na samo wspomnienie sędziwej, przystojnej kobiety o zmarszczkach tak głębokich, że zapewne sięgały mózgu. I tych oczach, wspaniałych, mądrych i spokojnych, acz w każdej chwili mogących przybrać odcień szalonego, wzburzonego oceanu.
Masz na mnie ochotę.
Wszystkimi siłami powstrzymała się, by nie wyrzygać na niego całej zawartości ostatniego posiłku. Zapewne same wymiociny składałyby się w większości ze śliny - nieważne, słowa Mengele zdecydowanie źle wpłynęły na jej żołądek. Odprowadziła mężczyznę wzrokiem, zamykając natychmiast oczy i poświęcając ten czas na medytację i szybszą regenerację. Jej moce wciąż były osłabione, większość z nich pozostawała nieaktywna. Czuła jednak, jak wraca do sił. Miała tylko nadzieję, że zaskoczy ją chociaż jedna w chwili, gdy faktycznie będzie potrzebna.
Powrót Mengele zwiastowały głośne drzwi, które zamknęły się na tyle głośno, by wyrwać dziewczynę z półsnu. Szybko odkryła, z czym jest przyniesiona przez niego pizza - nie zdążyła się nawet ucieszyć z samego faktu, co jej przyniósł. Słodki, mdlący zapach ananasa doprowadził ją niemal do utraty przytomności. Obroży zupełnie się nie spodziewała, dlatego gdy ta wylądowała na jej szyi Marcelina jedynie spojrzała w dół w jej poszukiwaniu; niestety, kąt jej oczu nie mógł pozwolić na chociażby dostrzeżenie skrawka obroży. Gdy poczuła irytujący impuls nawet nie syknęła, a jedynie zacisnęła mocno pięści. Sram na Twój kluczyk - pomyślała z satysfakcją - rzeczy materialne nie są dla mnie żadnym problemem.
No, zazwyczaj nie są. Teraz nie mogła nawet liczyć na swoje umiejętności.
- Nie. - powiedziała, odsuwając się. - Nie jestem głodna aż tak. Nie jadam ananasa. W dodatku to połączenie... - skrzywiła się, odwracając wzrok i starając się oddychać ustami - Okropność!
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 26.10.17 10:22  •  Mieszkanie Mengeli - Page 5 Empty Re: Mieszkanie Mengeli
Widziałem, jak jej brwi podnoszą się, a coś w wyrazie jej twarzy czy tam pyska, wydało się mocno niepokojące, nakłaniające raczej do cofnięcia się niż dalszej rozmowy z nią. Nazwała mnie koteczkiem? Raczej nie sprawiała wrażenia chętnej do zabawy… co by mi akurat nie przeszkadzało, gdyby była zdrowa… bo póki co nie była. Nie odpowiedziałem na powtórzone przez nią moje pytanie. A raczej zwyzywałem ją od kotów bez szkoły.
- Życie? To tak średnio ta „szkoła” Ci pomogła… skoro śmiertelnie chora wylądowałaś przykuta do mojego łóżka – odpowiedziałem jej, złośliwie się do niej uśmiechając.
- A ile masz w ogóle lat? Nie przepadasz, że związkami, w których kocica… jest o kilkaset starsza? – spytałem się, domyślając, że skoro zwróciła uwagę na wiek, to różnica jest spora. Chyba mi to nie przeszkadzało - dzięki wirusowi dalej wyglądała młodo... i dalej miałem na nią ogromną ochotę. Gdy spytała o chorobę… wypaliłem pierwsze, co mi do głowy przyszło – Na przykład: hypertonia arterialis – oznajmiłem jej. Byłem pewien, że dobrze wie co to jest… ale na pewno nie zna starej nazwy z zapomnianego już języka, używanego gównie przez naukowców, lekarzy i studentów.

Po chwili wróciłem z pizzą i obrożą. Gdy zapiąłem ten drugi przedmiot na jej szyi… to chyba nie wyglądała na zachwyconą. Zwłaszcza, gdy została potraktowana niewielkim impulsem elektrycznym. Chwyciłem kawałek znienawidzonej przez siebie pizzy hawajskiej, próbując go jej podać… ale ta z jakichś powodów nie była z tego powodu zachwycona. Zmrużyłem oczy, słysząc odmowę.
- Nie? Nie chcesz być karmiona? – domyśliłem się w pierwszej chwili… ale jednak okazało się, że darzy ananas na pizzy podobną nienawiścią co ja, więc uśmiechnąłem się złośliwie do niej.
- Przecież mówiłaś, że jesteś tak głodna, byś nawet robaki zjadła – przypomniałem jej… chociaż owszem, sądziłem, ze wiele osób wolało by owady od hawajskiej – Przykro mi, ale nie mówiłaś, co chcesz zjeść. Mogłaś powiedzieć… a teraz za późno. Musisz jeść – takie są zalecenia medyczne. Więc posłuchaj grzecznie polecenia doktora… i jedz! – rozkazałem jej, sięgając ręką do kieszeni, by nacisnąć guzik na pilocie, rażąc ją prądem. Trochę mocniejszym niż poprzednio ale dalej słabym.
- Jedz! – rozkazałem jej, zbliżając kawałek pizzy do jej ust, uważając by mnie nie użarła – Jedz, bo inaczej sobie porozmawiamy! Choćbyś miała rzygać… masz to zjeść! – krzyknąłem na nią, uśmiechając się złośliwie… tym szerzej, im bardziej się krzywiła. Musiałem jej udowodnić, że postawię na swoim. Że w naszym związku to ja rządzę!

Spoiler:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 26.10.17 21:42  •  Mieszkanie Mengeli - Page 5 Empty Re: Mieszkanie Mengeli
Przewróciła oczami, wypuszczając powietrze jednym, krótkim wydechem. - Pomyśl, to nie boli. - W pewnym momencie poczuła, jak siły warstwami wypełniają jej żyły, mięśnie, skórę. Lek widocznie działał, choroba cofała się, słabnąc z każdą kolejną godziną. Uśmiechnęła się do siebie. Jeszcze chwilę, już niedługo. - My nie mamy takiego dostępu do leków, jak wy.
Słuchała. Oczy otworzyły się szerzej, ona sama poczuła nieprzyjemny dreszcz muskający ją po karku. Związek? - Myślę, że ty nie dożyjesz nawet połowy z tych lat, które obecnie sobie liczę - odpowiedziała tajemniczo, wzruszając ciężko ramionami. - Nadciśnienie tętnicze. Wykończyło mojego wujka, odszedł trochę za daleko od osady bez żadnego towarzystwa.
Zaskoczyły ją słowa mężczyzny i wnioski, do jakich doszedł. Kolejne godziny spędzone w jego towarzystwie, każde wypowiedziane, następne słowo i sposób, w jaki to robił tylko potwierdzało dość nieoptymistyczne obawy Marceliny...
Zalecenia medyczne? A to Ci dopiero. Marcelina doskonale wiedziała, że w takim stanie jedzenie było koniecznością - ale nie w takiej formie, nie w postaci bomby pustych kalorii i tłuszczu - potrzebowała przede wszystkim białka. Jej wiedza medyczna była wzbogacona o epizody w mieście-3 i styczność z książkami wyższej medycyny. - Mam alergię na ananasa! - warknęła, sycząc przez nagły, niespodziewany i przede wszystkim znacznie silniejszy od poprzedniego impuls. Mimo wszystko nawet przez myśl jej nie przeszło, by chociażby spojrzeć na kawałek tego okropieństwa. Odetchnęła głęboko, zaciskając zęby. Czuła rosnącą złość, opanowała się jednak wystarczająco szybko. Powoli wracała do sił. Jeszcze tylko chwilę... Wytrzymasz, chciała szepnąć sama do siebie. Myśl wystarczyła. Grzywka znów zakryła jej mieniące się złocistą żółcią oko oraz szpecącą, a zarazem tak piękną bliznę nad brwią, ciągnącą się jeszcze długo po skórze...
Musiała przejść do swojego planu. Natychmiast. - Jesteś naukowcem ze s.specu - zaczęła, mając nadzieję, że już nie będzie próbował na siłę karmić ją tym słodkim świństwem... - W wojsku pracuje pewien mężczyzna, który... - zaczęła, tajemniczo rumieniąc się i odwracając wzrok - ...chyba poczuł do mnie coś więcej. - Czekała na reakcję. Odwróciła spojrzenie, próbując wychwycić emocje pojawiające się na twarzy naukowca. - Nie wiem właściwie, co się z nim stało. Ba, nawet nie znam jego godności! Ale pamiętam taki jeden, mały szczegół. Miał dość sporą bliznę na lewym policzku i ślepe, zamglone, jasne oko po tej stronie. Doszły mnie słuchy, że awansował w tej całej wojskowej karierze. - zamilkła, czekając w napięciu na odpowiedź. Jeżeli dobrze to rozegra, być może dowie się czegoś istotnego.
W cieniu coś się poruszyło. Ruch ten zauważyła jednak tylko Marcelina. W pokoju zaś zrobiło się trochę chłodniej, a mrok czający się do tej pory w kątach jakby zgęstniał... wydawał się być teraz myśliwym, który powoli otacza swoje ofiary.
Szaleństwo? Paranoja?
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 31.10.17 14:23  •  Mieszkanie Mengeli - Page 5 Empty Re: Mieszkanie Mengeli
Uśmiechnąłem się, gdy usłyszałem słowa Marceliny.
- Wiesz, tłumaczenie się brakiem dostępu do leków jest trochę… słabe – stwierdziłem – W końcu dobry lekarz powinien sobie poradzić z tym, co ma. Medycy czy znachorzy te dwa tysiące lat temu potrafili sobie poradzić, korzystając z ziół – oznajmiłem jej, chociaż prawdę mówiąc niespecjalnie w to wierzyłem. Ja byłem naukowcem. Gdybym stracił dostęp do narzędzi, leków, przyrządów... to chyba nie byłbym nic w stanie zrobić. W końcu o setek lat medycyna szła w tę stronę: coraz mniejsze znaczenie rozmowy z pacjentem a coraz większe zaufanie w narzędzia i laboratoria. Ale skoro Marcelina była z innego świata… to powinna chyba sobie poradzić z tym, co miała? A przynajmniej mogła się dziwnie nie tłumaczyć.

Nie dowiedziałem się, ile Marcelina ma lat. W sumie nie powinno mnie to dziwić. W końcu mówi się, że kobiety o wiek się nie pyta. A czy nieumarłych to też dotyczy? Kotów również? Zanim jednak zdążyłem o to spytać… ta mnie zaskoczyła wspomnieniem o nadciśnieniu tętniczym. Zaskoczyła mnie… otworzyłem usta przez chwilę nie wiedząc co odpowiedzieć. Przecież nie mogła mieć trzech tysięcy lat by znać ten język – aż stara nie była ani ona ani wirus. Ani tym bardziej nie mogła chodzić do żadnej szkoły czy czegoś takiego. Spiorunowałem ją wzrokiem. Czyżby… umiała czytać w myślach? Mogła mieć… tego typu umiejętności? I była w stanie ich używać mimo choroby i osłabienia? Wcale mi się to nie podobało!

Zaśmiałem się, słysząc jej wykręty i pokręciłem przecząco głową.
- Ananasa? Ciekawe, gdzie w tej całej Waszej Desperacji macie ananasy! Walczycie o kawałek… nie wiem czego, truchła… a będziecie się raczyli ananasami? Może jeszcze ośmiorniczkami i masłem! – prychnąłem, podając nazwy najbardziej wyszukanego jedzenia, jakie mi przyszło do głowy. Wzrost cen takiego masła zaczął się prawie tysiąc lat temu i postępował nieustannie, aż zaczęto go nazywać „złotem zachodu”. W każdym razie wątpiłem, by Marcelina jadła ananasa na Desperacji… a czy mogła jeść go w mieście? Być może tak. Chociaż nie sądziłem, by uczulenie na ananas było możliwie. Więc mimo jej sprzeciwu miałem zamiar ją zmusić, by zjadła przyniesioną przeze mnie pizzę hawajską.

Słysząc jej słowa… przez chwilę oniemiałem. Skąd taka nagła zmiana tematu?
- Myślisz, że to Cię ochroni? Taka nagła zmiana tematu? – zaśmiałem się, chyba domyślając się, do czego ona zmierza – Myślisz, że co? Że jak się powołasz na jakiegoś wojskowego, to Ci daruję zjedzenie hawajskiej? A może Cię jeszcze uwolnię i puszczę wolno?! Chyba mnie masz za idiotę! A tego swojego znajomego to wymyśliłaś na poczekaniu! – prychnąłem z pogardą dla jej głupoty, że myślała, że mnie nabierze na tak żałosny numer! Jednak opis przedstawiony przez nią… wydał mi się znajomy. Tak, kojarzyłem kogoś takiego. Grymas zrozumienia przebiegł mi po twarzy, gdy sobie próbowałem go skojarzyć. Charakterystyczny. Nawet bardzo. Czy to możliwe… że Marcelina go też wyczytała z mojej pamięci? Była w stanie tak robić?
- Mógłbym skłamać, że nie kojarzę go… a nawet jeśli go znam z widzenia, to co to zmienia w Twojej sytuacji, moja kocico? – spytałem, sięgając ręką do kieszenie, by ją ponownie potraktować prądem. Powoli zwiększałem napięcie – skoro nie reagowała, to może używałem na nią za słaby. I ponownie próbowałem zbliżyć pizzę do jej pyska.
- Zjedz to! Natychmiast! – zażądałem, próbując wepchnąć jej to siłą do ust. Jeśli ich nie otworzyła… to rozsmarowałem zawartość kawałka na jej pysku.
- Naprawdę wolisz być głodna? Bo wyjdę… i wrócę za dwa dni, jeśli nie chcesz mnie widzieć! – zagroziłem jej.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 03.11.17 15:18  •  Mieszkanie Mengeli - Page 5 Empty Re: Mieszkanie Mengeli
Zignorowała go. Stwierdziła, że dalsza dyskusja z tym ignorantem nie jest konieczna, a wręcz zbędna - już dawno obiecała sobie, że nie będzie wdawać się w dyskusję z ćwierćinteligentami. Co ciekawe - takie osobniki bardzo często kryły się pod białymi fartuchami bądź innymi mundurami pozwalającymi im czuć się ważniej, lepiej, mądrzej, trzymając w dłoni dokument, który tylko potwierdzało to myślenie. Ci ludzie zbyt często bywali abderytami.
Nie mogła się za to powstrzymać i parsknęła śmiechem, gdy usłyszała wzmiankę o braku ananasów na desperacji. Idiota. - A kto powiedział, że desperacja jest moim stałym miejscem zamieszkania? - zapytała, parskając. Czy on faktycznie nie potrafił łączyć faktów? Przecież jego hycel złapał ją w mieście-3, w pubie, a nie na desperacji. To chyba wystarczający dowód na to, że wymordowana nie jest mieszkanką desperacji. Zabawne - zastanawiała się nad reakcją Mengele, gdyby ten dowiedział się, czym tak naprawdę zajmuje się Marcelina i jaką pozycję dzierży na desperacji...
Znowu impuls, tym bardziej mocniejszy. Tym razem również nie wydała z siebie żadnego dźwięku, chociaż była na granicy. Była jednak twarda - nie z takimi rzeczami miała w swoim życiu do czynienia. Oprawcy wymyślali jej zdecydowanie ciekawsze tortury, a ich pamiątki nosi nadal na rękach, obecnie pokryte pięknymi, nieskończonymi dziełami sztuki stworzonymi igłą i tuszem. - To nie kłam. - Jej głos był spokojny, nadal opanowany, niemalże wyprany z emocji. Sztuki tej nauczyła się już kupę lat temu. Musiała. - Po prostu odpowiedz.
Poważnie? Mógł wyjść i zostawić ją samą, z tą pizzą? Na całe dwa dni? To brzmiało bardzo kusząca. Ale niestety - potrzebowała informacji. Chociaż z drugiej strony - mogła je zdobyć w inny sposób. Owszem, wtedy wizja zemsty mogła się wydłużyć o następne kilka tygodni, miesięcy, lat. Nikt jednak nie będzie jej dalej trzymał w tym zamknięciu i traktował jak psa. Nikt nie będzie ślinił się na jej widok, karmił pizzą z ananasa i zakładał obrożę z funkcją rażenia prądem. Nikt nie będzie jej nazywał swoją kocicą, a przede wszystkim nikt nie będzie fantazjował na jej temat nie kryjąc się z tym... przy niej.
ZABIĆ GO! ROZSZARPAĆ NA STRZĘPY! POLICZYĆ MU WSZYSTKIE KOŚCI! WBIĆ KŁY I PAZURY W ŻEBRA! WYSSAĆ OCZY! - szepty stawały się coraz głośniejsze, a cienie w pomieszczeniu wręcz pchały się do opuszczenia mroku.
Jeszcze chwila, moje skarby. Nagroda za posłuszeństwo będzie soczysta.
Oj tak. Będzie.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 12.11.17 13:13  •  Mieszkanie Mengeli - Page 5 Empty Re: Mieszkanie Mengeli
Moje słowa nie spotkały się z odpowiedzią. Dlaczego? Czyżby nie potrafiła znaleźć argumentów, aby im zaprzeczyć? W związku z czym wolała się w ogóle nie odzywać? Tak to oceniałem, wychodząc założenia, że prawie wszystko wiem najlepiej – a przynajmniej dużo lepiej od jakiejś kocicy bez szkoły. Jej wybuch śmiechu… mnie zaskoczył. Spiorunowałem ją wzrokiem. Wiedziałem, że kiedyś żyła w Mieście, w końcu w trakcie naszego pierwszego spotkania udało mi się ją podstępem namówić, by udała się do mojego mieszkania, po czym uśpiłem ją narkotykiem czy jakimś tam środkiem usypiającym, dodanym jej do napoju. Ale od tego czasu, od momentu, gdy mi uciekła, musiała żyć poza na Desperacji! Tak mi mówili wynajmowani ludzie, którym płaciłem spore pieniędzy, za znalezienie mi jej. I to długie przebywanie poza Miastem było jakoby powodem przedłużającego się oczekiwania na jej ponowne schwytanie. I głównym powodem, dlaczego to wszystko tak wiele mnie kosztowało. W każdym razie powstrzymałem się od komentarza, który by chyba za wiele nie wnosił do obecnej dyskusji.

Poraziłem ją prądem, niestety i tym razem bez większego skutku. Widziałem, że się przez chwilę spięła. Mimika jej pyska, zmiana rytmu oddechu, spojrzenie, reakcję organizmu – to wszystko dowodziło, że obroża działa… ale efektów za dużych nie było. Popatrzyłem na nią ze złością – nie lubiłem, gdy coś szło nie po mojej myśli.
- No dobrze, niech Ci będzie. Może go nawet kojarzę. Służył pod kapralem Lorem Ipsum gdy jeszcze ochroną głównej bramy laboratoriów zajmował się sierżant Dolor Sit Amet… ale jak się on nazywał? W każdym razie… był jakiś incydent. Jakiejś grupie udało się sforsować wejście i uznano, że sierżant Dolor Sit Amet nie radzi sobie zbyt dobrze i go zdegradowano. „Awans poziomy” – tak to nazwano. Skierowano go do archiwów, gdzie uznano, że niczego nie będzie w stanie spieprzyć. A ten Twój znajomy krótko później awansował na kaprala. Ale jak miał na imię? Nie przypomnę sobie. Wszystkich przeniesiono niemalże na „front” do patrolowania okolic wejścia do Miasta… bo z kolei tych, którzy to wcześniej robili, jako doświadczonych w boju, skierowano do ochrony laboratoriów, nie mogąc ryzykować kolejnych tego typu incydentów. Więc jest spora szansa, że ten Twój niedoświadczony kochaś już nie żyje – opowiedziałem jej… w zasadzie tylko po to, by ją zdołować. Rzeczywiście był niedoświadczony? Tutaj nie miałem pojęcia, bo ta szrama mogła świadczyć o czymś innym. Chociaż równie dobrze mógł się na ulicy potknąć i sobie ten głupi ryj rozwalić. Kocica liczyła, że on ją uratuje? Fantazjowała o nim? A równie dobrze mógł nie żyć, patrolując rejony wejścia do Miasta! Uśmiechnąłem się do niej złośliwie, z ostentacyjną satysfakcją, mając nadzieję, że na jej pysku pojawi się wyraz zniechęcenia, złamania. Bo ja już ją zmuszę, by była posłuszna! Była moja! I miała się słuchać! Więc gdy moja groźba wyjścia nie zrobiła na niej wrażenie, ja zamiast wyjść… postanowiłem jej jednak powiedzieć parę słów, od razu reagować na to jej stawianie się. Wkurzyła mnie! I to mocno!
- Także Twój kochaś… Ci nie pomoże. Tęsknisz za nim? Mogę nawet spróbować zdobyć jego zdjęcie i imię, powiesić Ci nad tym łóżkiem, do którego jesteś przykuta, byś dniem i nocą rozmyślała nad tym, co straciłaś. Im więcej będziesz o nim myśleć, tym szybciej dojdzie do Ciebie, że już nigdy się nie spotkacie. I tym szybciej zrozumiesz… że jesteś MOJA! Cała MOJA! I mogę z Tobą zrobić… co chcę! Czy to jasne, moja ty Kocico?! – wydarłem się na nią, znowu sięgając ręką do kieszeni, by ją potraktować kolejną dawką prądu. Oczywiście jeszcze mocniejszą. Warto było sprawdzić, na ile jest wytrzymała.
- Widzę, że masz spore problemy z wykonywaniem poleceń! Masz zjeść tę pizzę! Chyba, że wolisz być skatowana! Myślisz, że nie umiem zadać bólu?! Że nie jestem w stanie kogoś zmusić by cierpiał? Wiesz, że w przeszłości, kaci musieli mieć duże doświadczenie medyczne by być w stanie tak kogoś torturować, by ten strasznie cierpiał ale nie umiał przed zdradzeniem wszystkich informacji, które od niego próbowano wyciągnąć? Mogę… zrobić eksperyment. I zobaczyć, czy w dzisiejszych czasach znajomość anatomii też się przydaje! – wydarłem się na nią, na końcu bez ostrzeżenia uderzając ją otwartą dłonią w policzek. Może nie było to zbyt miłe… ale mogła się nie stawiać.
- Twój wybór, czy wolisz krzyczeć z bólu… czy z przyjemności! – dodałem, chwytając ją prawą ręką za pierś, gdy w tym czasie lewą ręką, w której trzymałem niesamowicie potężną broń – kawałek pizzy hawajskiej – zbliżyłem do jej pyska, usiłując go wepchnąć do środka. Jeśli złośliwie zamknęła usta, prawą ręką chwyciłem ją za policzki, z całej siły je ściskając, próbując ją zmusić do otwarcia ust, by w razie sukcesu wepchnąć do środka zimny kawałek ten broni biologicznej, stosowanej od ponad tysiąca lat w pizzeriach na całym świecie. Żarty się skończyły!
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 12.11.17 14:30  •  Mieszkanie Mengeli - Page 5 Empty Re: Mieszkanie Mengeli
Skierowała w jego stronę uszy. Słuchała, z wrażenia prawie spadła z krzesła - jednak dał się nabrać? Plan zadziałał! Nie pozwoliła umknąć żadnej literce, żadnemu słowu, który Joseph do niej wymawiał. Mężczyzna nawet nie mógł wyobrazić sobie, jak bardzo te słowa były dla niej ważne. Starała się zapamiętać absolutnie wszystko.
Zacisnęła zęby. Wiedziała, że znowu to zrobi - i spodziewała się, że tym razem na jeszcze większych obrotach. Tym razem cicho jęknęła. Tak cicho, że wręcz bezgłośnie. Nadal jednak trwała twardo, wypuściła cicho powietrze i nadal utrzymywała bezduszną, obojętną twarz. Panowanie nad mimiką miała opanowane do perfekcji.
NIE JESTEM TWOJA.
Westchnęła ukradkiem czując coraz większe zmęczenie. Jej organizm był wycieńczony chorobą, stresem i kolejnymi porcjami nieprzyjemnych impulsów. Czuła, że nie jest w stanie użyć żadnej ze swojej mocy, co strasznie ją irytowało. Teraz przydałaby się przynajmniej jedna. Joseph jest tylko człowiekiem. Słabym, nic nie znaczącym człowiekiem. - Nie zjem - orzekła krótko, mrużąc oczy i z wciąż niezmiennym, niemalże bezdusznym wyrazem twarzy wysłuchała wywód swojego oprawcy do końca. Nie przerwała mu, nie poruszyła się, cierpliwie pozwoliła wyszaleć się negatywnym emocjom swoje dręczyciela. Dlatego nie spodziewała się tego, że otrzyma haniebny cios w policzek. Jej głowa odchyliła się pod wpływem uderzenia, twarz odwróciła niemalże o dziewięćdziesiąt stopni w prawą stronę, jednakże zamiast powrócić nią do pozycji wyprostowanej przez kilka sekund trwała tak, patrząc z opuszczoną, wyskręcaną szyją na podłogę. Musiała się uspokoić; czuła, jak złe emocje zaczynają ogarniać jej ciało. Nie mogła pozwolić, by ktoś odbierał jej godność w taki sposób. W końcu, powoli i bez pośpiechu wróciła do normalnej, wygodnej pozycji. Jej zaczerwieniony policzek nieznośnie pulsował. Zdradzieckie, lewe oko na chwilę przybrało odcień soczystej czerwieni, Marcelina jednak opanowała rodzącą się burzę i powróciła do stoickiego spokoju w zaledwie trzy sekundy. - W takim razie przynieś mi jego zdjęcie. - powiedziała, zmuszając się do niemówienia przez zaciśnięte z podirytowania zęby.
Tak jak można się było spodziewać, zamknęła mocno usta i odsunęła się od kawałka ohydnej pizzy. Gdy Mengele chwycił ją mocno za policzki ponownie poczuła przypływ furii, tym razem znacznie mocniejszy - wymordowana nienawidziła niezapowiedzianego dotyku jakiejkolwiek części jej ciała - i doznała nagłego przypływu siły, zapewne przez aktywowanego wirusa X, który dawno nie dawał o sobie znaku. Wyrywała się dość silnie i próbowała ugryźć rękę naukowca.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 12.11.17 17:18  •  Mieszkanie Mengeli - Page 5 Empty Re: Mieszkanie Mengeli
Opowiedziałem o jej byłym kochasiu, szeroko się uśmiechając. Nic nie mówiła. Czyżby była załamana tym, co mu się mogło stać? Liczyła, że ją uratuje? A tu nici! Uśmiechnąłem się złośliwie, napawając się jej… właśnie czym? Rozbitą nadzieją na ratunek? To musiało ją boleć. I to pewnie bardziej, niż późniejszy impuls prądu, na który w końcu jęknęła. Niby cicho… ale teraz już nie była w stanie całkowicie stłumić bólu, co skwitowałem, jakżeby inaczej, triumfalnym uśmiechem. Który szybko znikł z mojej twarzy, gdy usłyszałem jej kolejną, kategoryczną odmowę. Nie zje?! To się zobaczy! Zacząłem swój kolejny monolog, który Kocica nie przerywała, ale mimo tego uderzyłem ją otwartą dłonią w policzek. Miała szczęście, że byłem naukowcem, więc dostawałem zadyszki od wejścia po schodach, a jedyne co dźwigałem, to elektroniczny notatnik. Bo nawet zakupów sam nie robiłem – wolałem zamówić wszelkie produkty z dowozem, w szczególności jedzenie… no i pizzę hawajską, którą ciężko było zakwalifikować do kategorii jedzenia.
- Czemu nic nie mówisz? Ciesz się, że nie oberwałaś od swojego Kochasia. Wtedy byś nie wstała! A może do Ciebie trzeba mieć twardą rękę? Lubisz to? – wydarłem się na nią. Jej spokój mnie jeszcze bardziej zirytował niż jakieś krzyki czy groźby. Czy jej cisza nie była dowodem… na ignorowanie moich wszelkich prób i starań? Zresztą czy rzeczywiście aż tak ją to zabolało? Nie sądziłem – była Wymordowaną, więc miała wysoki próg odporności na ból i szybką regenerację – jak każdy inny z tych przeklętych Zarażonych.
- A żebyś wiedział, że przyniosę! Będziesz patrzyła na tę paskudną mordę z bliznami! Codziennie, zawsze! Nawet, jak będę się z Tobą zabawiał, to jego oczy, będą na Ciebie zerkać – zapowiedziałem jej podniesionym tonem, chwilę później próbując jej wepchnąć kawałek pizzy do pyska. Widząc, jak próbuje mnie ugryźć, szybko cofnąłem dłoń. Nie chciałem się od niej niczym zarazić. Uderzyłem ją otwartą dłonią kolejny raz, wyrzucając poszczególne kawałki na jej twarz.
- Nie chcesz jeść to nie! – wydarłem się na nią, odchodząc od jej łóżka… szybko jednak wracając. Z igłą. I kroplówką. Wkułem się jej w przykutą do łózka rękę… po czym bez słowa wyszedłem. Nie chciała jeść, to niech się zadowoli roztworem glukozy!

z/t
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 12.11.17 18:57  •  Mieszkanie Mengeli - Page 5 Empty Re: Mieszkanie Mengeli
Kochasia.
Parsknęła pod nosem. Cała ta sytuacja była dość zabawna - zorientowała się, że Joseph odczuwa w tej chwili coś w rodzaju... zazdrości. Czuła to, wszak posiadała umiejętność odczuwania emocji innych. Co prawda najlepiej i najdokładniej wyczuwała strach, inne emocje również odbijały się echem o jej umysł, znacznie słabiej, czasami dziewczyna nawet myliła je ze sobą. Teraz była jednak pewna.
Patrzyła na mężczyznę wciąż obojętnymi, wciąż bezdusznymi oczami koloru wzburzonego oceanu. Nie odczuwała ogromnej przyjemności ze słuchania dość dziwnych fantazji Mengele - nie potrafiła sobie wyobrazić sytuacji, gdy - jakby nie było - jej własny, niedoszły już teraz teść patrzy nań ze zdjęcia w chwili, gdy jej dręczyciel bezpardonowo rozbiera ją i zabawia się jej ciałem bez jej zgody. Skrzywiła się lekko. To była raczej dość paskudna wizja.
Odwróciła twarz, zaciskając mocno zęby i zamykając oczy, by żadna z części pizzy nie dostała jej się do oczu. Gdy uniosła powieki dostrzegła go w momencie wbijania igły w jej skórę - chciała zaprotestować, poczuła nagle przypływ gorąca i duszności, strużka potu spłynęła dyskretnie po jej prawej skroni. Bała się igieł - przypominały jej ten rok niewoli w podziemnych laboratoriach s.spec... wszystko do niej wróciło. Nim jednak ocknęła się i wróciła do siebie, mężczyzna już opuszczał pomieszczenie.
Długo siedziała, nie mogąc wydać z siebie żadnego dźwięku. Poczuła, jak dreszcze opanowują całe jej ciało. Chciała łkać - zebrała w sobie resztki sił i zmusiła ciało do zmiany stanu skupienia. Przybrało ono postać gęstego, czarnego dymu, który zsunął się na podłogę i jeszcze przez krótką chwilą unosił się w powietrzu, by w końcu z powrotem stać się tą sama Marceliną. Dziewczyna leżała na podłodze, na boku, bolącym, podwójnie zbitym policzkiem dotykając chłodnej podłogi. Uniosła się na rękach, patrząc na elektryczną obrożę leżącą przed nią. Zagryzła wargi i wstając, zachwiała się, starając poszukać czegoś do picia. Niestety, nie znalazła nic. Dostrzegła za to swój plecak leżący w kącie przy drzwiach.
Mogła chwycić go, wyciągnąć broń i rozsiąść się wygodnie na fotelu. Czekała by pewnie długo, opłacałoby się to jednak - zobaczyć zdziwioną minę Josepha Mengele, by przez kolejne dwie sekundy obserwować spływającą krew po ścianie, w którą ten uderzy pod wpływem strzału z Billie Jean.
Nie mogła tego zrobić teraz. Musiała poczekać, musiała zdobyć więcej informacji, wizja posiadania zdjęcia zaś miło ją zaskoczyła. Tym razem miała cholerne szczęście. Rozprostowała więc kości, rozciągnęła się i zrobiła kilka kółek po pomieszczeniu. Wyciągnęła z plecaka butelkę pełnej wody, którą szybko opróżniła. Butelkę włożyła z powrotem, plecak zamknęła i odłożyła w dokładnie to samo miejsce, w którym przez cały czas leżał. Dopiero wtedy usiadła z powrotem na fotelu, raz jeszcze dematerializując się i pozwalając ciału ponownie się skrępować. Wcześniej nie zapomniała o obroży, w którą szybko się wcisnęła.
I czekała.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 14.11.17 9:18  •  Mieszkanie Mengeli - Page 5 Empty Re: Mieszkanie Mengeli
Zaleta lub problem z byciem naukowcem S.SPEC., zależy jak na to patrzyć, był taki, że nie mieliśmy unormowanego czasu pracy. Prości ludzie, ten cały plebs, żałośne, nieświadome niczego stworzenia pracowały 5 dni w tygodniu, w sumie 40 godzin? Nas to nie dotyczyło – mogliśmy pracować tyle, ile chcieliśmy. A to znaczyło, że większość z nas w laboratorium spędzało dużo więcej czasu – w końcu to było naszym życiem. Siedzieliśmy tam prawie codziennie, od rana do późnych godzin nocnych, często zostając na noc. A gdy już wychodziliśmy, to gównie po to, by poczytać jakieś ostatnie artykuły naukowe albo wziąć udział w jakimś sympozjum. Dlatego też niestety kolejnego dnia musiałem się udać do laboratorium. Gdybym tego nie zrobił, byłoby to cholernie podejrzane. Ale plus był taki, że w międzyczasie udało mi się spotkać z paroma osobami i zebrać parę informacji tamtym byłem Kochasiu mojej Kocicy. Ku mojemu szczeremu rozczarowaniu ten dalej żył – wielka szkoda, zdjęcie jego rozerwanego granatem albo pochodzące z jego sekcji, byłyby znacznie lepsze. Mogłem niby użyć jakiegokolwiek, ale nie byłem dobrym aktorem i kłamcą, więc Kocica by się natychmiast zorientowała. Wziąłem więc w miarę aktualne zdjęcie – według danych w bazie, do której ktoś mi na chwilę dał dostęp w zamian za obietnicę dostarczenia pewnych substancji psychotropowych, pochodziło sprzed pół roku, i wróciłem wieczorem do domu, idąc od razu do pomieszczenia z moją Kocicą.

Wszedłem do pomieszczenia, poza zdjęciem biorąc parę przydatnych zabawek – przede wszystkim paralizator, nożyk i jakiś bacik rodem z sex-shopów. W końcu mieliśmy w planie się zabawić. A przynajmniej ja miałem taki plan a ona nie miała tutaj nić do powiedzenia.
- Witaj ponownie moja Kocico. Jak Ci się spało Kochanie? Lepiej się czujesz? – powiedziałem do niej, szeroko się uśmiechając – Przemyślałaś wszystko? Będziesz grzeczna i posłuszna? Czy jednak chcesz pokazać swoją kocią naturę, być krnąbrna, drapać i gryźć? – spytałem się wprost, podchodząc do niej od strony łba, gdy ta leżała tak przywiązana pasami, za kostki, pas i nadgarstki do łóżka.
- Nie gryź, bo mam przygotowane jakieś kagańce i kneble, a chyba nie chcesz mieć niczego w ustach – ostrzegłem ją, sięgając ręką do jej łba, by ją po nim pogłaskać – zwłaszcza po jej kocich uszach. Mogłem dodać jakiś prostacki żart o tym, co mogłaby w ustach mieć... ale powstrzymałem się. W końcu byłem cywilizowanym naukowcem a nie jakimś chamem.
- Może być miło i przyjemnie… – zacząłem mówić, głaskając ją, po czym cofnąłem dłoń i sięgnąłem nią do kieszenie – …lub mało przyjemnie – dodałem używając pilota od obroży, posyłając jej słaby ale odczuwalny impuls – Wybór Kocico należy do Ciebie – wyjaśniłem jej – Mam też zdjęcie Twojego Kochanka. Niestety żyje, ale nie wiadomo, jak długo jeszcze. Zresztą… i tak się nie spotkacie. Będziesz moja Kochanie! Już na zawsze! – obiecałem jej, obchodząc ją dookoła, głaszcząc ją po prawej dłoni.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.11.17 12:43  •  Mieszkanie Mengeli - Page 5 Empty Re: Mieszkanie Mengeli
Joseph dość szybko wrócił - szybciej, niż Marcelina się spodziewała.
Patrzyła uważnie, bacznie i taksująco na mężczyznę, który z wesołym powitaniem wkroczył do pomieszczenia. Prychnęła w duchu, uśmiechając się kącikami warg delikatnie, pozwalając podziwiać swoje śnieżnobiałe, lekko wystające kły.  Siedziała z pozoru spokojnie, wyluzowana i bez napiętych mięśni; z jej gardła dało się wyczuć delikatne, ledwo dosłyszalne drgania. Czuła rosnącą adrenalinę, musiała jednak utrzymać spokój i opanowanie; cierpliwie słuchała tego, co Joseph miał jej do powiedzenia. Wszystkie informacje, które Mengele przekazał o jej kochasiu zapisała w swoim szkicowniku, który ukryty był w jej plecaku pod nieobecność swojego dręczyciela. Spojrzała na niego, unosząc lekko jedną brew - poczuła lekki impuls, ten był jednak bardzo niewyraźny i w porównaniu z wcześniejszymi przypominał raczej pieszczotę łabędzim piórkiem. Nastawiła uszu i wsłuchała się w kolejne informacje naukowca - czyli to prawda. Ten drań żył!
Odetchnęła głęboko, jeszcze przez chwilę siedząc nieruchomo na krześle. W momencie, gdy Joseph dotknął jej dłoni ta odskoczyłaby z odrazą, gdyby nie te pasy, które skutecznie ją krępowały. Miała już dość kontaktu fizycznego z tym człowiekiem, a innych sytuacji z nim nie chciała sobie nawet wyobrażać. Zamknęła oczy i zrobiła trzy, głębokie i długie wdechy.  Zwróciła całą swoja uwagę na swój organizm, chcąc porozumieć się z nim, skonfrontować, upewnić się, że zregenerował się po chorobie dostatecznie, czy nabrał wystarczająco wiele sił, by wykorzystać cały potencjał umysłu. Już po kilku chwilach była pewna, że tak.
Uniosła powieki i zacisnęła pięści. Po tak poważnej chorobie, która niemalże doprowadziła do jej śmierci jej moce mogły momentami zawodzić; jednakże fakt pozostawał faktem. Teraz to ona była silniejsza od tego mężczyzny i to on był na jej łasce. Po upływie chwili jej ciało zaczęło zmieniać konsystencje. Dla przypadkowego obserwatora to zjawisko przypominało parowanie skóry Marceliny w gęsty, czarny dym. W dość szybkim tempie dziewczyna zniknęła z fotela, pojawiając się momentalnie obok niego w pełnej swej okazałości; jej dłonie, łokcie i stopy jeszcze przez kilka sekund pozostawiały za sobą ciemną firanę, włosy zaś zdawały się dymić.
Kilka kroków dzieliło ją do Josepha. Wyciągnęła rękę do porzuconego, skórzanego plecaka, w którym znajdował się cały jej ekwipunek; w dokładnie tym samym momencie z cienia zaczęły wyłaniać się czarne, kotowate stworzenia przypominające dość spore, czarne pantery; wszystkie szeptały coś, w niezrozumiałych językach, śmiały się między sobą otaczając zdezorientowanego mężczyznę. Podeszły do niego i okrążały go, sycząc zaciekle. Wymordowana podeszła do mężczyzny szybkim krokiem i machnęła lewą ręką w bok - mężczyzna poczuł wtedy silne uderzenie w klatkę piersiową. Dziewczyna podeszła do niego pewnym, szybkim krokiem i chwyciła go za koszulę. - Czas na tą bardziej przyjemną część naszego spotkania - warknęła, przykładając wyciągnięty sztylet do klatki piersiowej Josepha - Dziękuje za potrzebne mi informacje, kochanie - przycisnęła ostrze bardziej. Niewiele brakowało do jego wbicia się w miękką, nieumięśnioną skórę naukowca - Nie zabiję Cię. - powiedziała w końcu, odsuwając się od mężczyzny dwa kroki w tył, trzymając w dłoni wyciągnięte z rąk mężczyzny zdjęcie. - Jestem zwolenniczką zasady życie za życie. - dodała, chowając sztylet. Jej ciało ponownie zaczęło tonąć w ciemnej zasłonie, tym razem okrążyła ona wolno całe jej ciało. - Jeśli jednak znowu spotkamy się w takich okolicznościach nawet się nie zawaham. - pantery zaczęły wycofywać się, lecz gdy ten podjął najmniejsze próby ataku bądź ruchu jedna z nich rzuciłaby się na niego, chwytając za łydkę ogromnymi szczękami. - Nie wiesz, z czym masz teraz do czynienia, Joseph - Czarny dym rozpłynął się, a zamiast kotowatej Marceliny na jej miejscu pojawiła się zwykła, ludzka dziewczyna z dokładnie taką samą fryzurą i identycznymi oczami. To nadal była ona. - Nie jestem tą samą Marceliną, co przy naszym pierwszym spotkaniu - dodała, chowając zdobyte zdjęcie - Nie radzę też nikomu zdradzać, co tutaj się wydarzyło. Jeżeli piśniesz chociaż jedno słówko, które mogłoby pokrzyżować moje plany znajdę Cię. - ostatnie, jednoznaczne spojrzenie w stronę mężczyzny. Odwróciła się na pięciu i opuściła mieszkanie. W momencie, gdy przekroczyła próg drzwi mary rozpłynęły się.
Spoiler:

z/t
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 5 z 9 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach