Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 9 z 12 Previous  1, 2, 3 ... 8, 9, 10, 11, 12  Next

Go down

Pisanie 29.12.18 17:21  •  Kompleks jaskiń - Page 9 Empty Re: Kompleks jaskiń
 Misiek nie był zbyt dobrym survivalowcem. Zaliczał się raczej do tych niezdarnie uciekających od śmierci wymordowanych. Pomimo gatunku w jakim przyszło mu żyć, mentalnie pozostał dzieckiem.
Dzieckiem obawiającym się bólu oraz śmierci. Dzieckiem, które podążało za pierwotnymi instynktami, a jednym z nich — większym od strachu — był głód.
Mamoru uważał, że całkiem udanie schował się w krzakach. Nie przypuszczał jednak, że pechowo wystawił kawałek stopy tuż za krzaki tym samym zdradzając swoją pozycję. Cóż się dziwić, w przeszłości naoglądał się za dużo głupot w telewizji, w efekcie czego uważał, że nauczył się skutecznie ukrywać.
 Kwestię zaskoczenia mieli już odhaczoną.
— Czego?
Nakrytemu misiowi nie pozostawało nic innego, jak wyjść ze swojego ukrycia w nadziei, że nieznajomy nie zechce go zabić.
Wyłonił się z krzaków ostrożnie, wystawiając blond czuprynę ponad wystające gałęzie z liśćmi. Dużymi oczyma natrafił na Wataru, obserwując go z dystansem.
Ma pan coś do jedzenia?
Zapytał bez ogródek, wcale nie ukrywając się ze swymi zamiarami. Wręcz przeciwnie, Mamoru był nieco naiwny i zbyt łagodny, aby bezczelnie kłamać.
 Wyszedł cały z krzaków, na początku nie zbliżając się do łowcy. Nieufność zakiełkowała w nim w momencie, kiedy uświadomił sobie, że nieznajomy nie musiał mieć wobec niego przyjaznym zamiarów.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.01.19 19:42  •  Kompleks jaskiń - Page 9 Empty Re: Kompleks jaskiń
Tymczasem Absent całkiem nieźle sobie radził, choć wiele razy był pewien, że lada moment zginie, będzie cierpiał albo chociaż stanie mu się krzywda. Na szczęście póki co nie było tak źle, nawet te blizny które miał, nie były specjalną tragedią, szczególnie kiedy wróżyło się samemu sobie szybką i bolesną śmierć na zmianę z długim, pełnym cierpienia życiem. Nie widział jednak sensu choćby w próbie zmiany swojego myślenia uznając, że lepiej się miło zaskoczyć niż srogo zawieść.
Na przykład w porównaniu do Mamoru uznałby, że próba śledzenia nie ma najmniejszego sensu, bo z pewnością coś pójdzie nie tak, więc pewnie od razu by się ujawnił. Przy okazji przygotowałby się z wielką niechęcią do walki licząc się z faktem, że ewentualny przeciwnik może być wrogo nastawiony albo nawet silniejszy od niego. Na szczęście to nie on by od szukania jedzenia tylko zaopatrzeniowcy, więc głód z reguły nie należał do jego największych zmartwień.
Przyglądał się zaskoczony, jak z krzaków wyszedł młodzieniec, dziecko wręcz w potarganym, starym ubraniu, bez butów nawet. Przy nim mógł poczuć się jak burżuj, bo jednak łachy miał w całkiem niezłym stanie, nawet najmniejszej dziurki chyba jeszcze w nich nie miał. Jego fryzura też wyglądała lepiej, choć podczas misji z reguły o włosy nie dbał.
- Co? - spytał w pierwszym odruchu, nie spodziewając się takiego pytania. Zamrugał aż zdziwiony, jednak nie odrywał wzroku od wymordowanego. W pewnym momencie jednak na szybko się rozejrzał, aby upewnić się, że obdartus przed nim jest sam i to nie jest żadna większa zasadzka, której nie ma możliwości, by przeżył.
Widząc jednak, że nikogo więcej nie ma podrapał się po głowie i spytał wreszcie:
- Jeśli dam ci trochę jedzenia dasz mi spokój? - nie chciał spytać wprost czy ten dzieciak nie planuje wbić mu sztyletu w plecy, jak on tylko odwróci się do niego tyłem. A jedzenie mogło być dobrym zabezpieczeniem, by ten zajął się jednak czymś innym niż jego ekwipunkiem po skręceniu mu karku czy coś.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 28.01.19 10:18  •  Kompleks jaskiń - Page 9 Empty Re: Kompleks jaskiń
 Mamoru posługiwał się płynnym japońskim, jak na rodowitego mieszkańca tej wyspy przystało, jednak zdziwienie jakie zauważył na twarzy nieznajomego, zasiało w nim ziarno niepewności czy aby na pewno mężczyzna go rozumie.
 Zbliżył się nieśmiało, wychodząc nieco bardziej zza krzaków.
Oczywiście, że dam panu spokój, um. Nie mam złych zamiarów.
Zapewnił go i aby ukazać mu swoje zamiary podniósł obie dłonie w geście obronnym.
Jestem Mamoru, a pan?
Zagadnął, chcąc nieco bardziej przekonać do siebie nieznajomego. Nie chciał, aby ten myślał, że jest dla niego zagrożeniem, gdyż nim nie był kompletnie. Mamoru pod postacią ludzką stanowił prawdziwą oazę spokoju i dobroci, jedynie kiedy przemieniał się w swoją biokinetyczną postać stawał się bestią z piekła rodem, gdyż nie do końca panował nad nią oraz krążącym w nim wirusem.
Co ma pan dobrego do jedzenia?
Zagadał znowu, wydawać się mogło, że dzieciakowi gęba się nie zamykła. I faktycznie ziarno prawdy w tym było — samotny, bez towarzystwa szukał sobie kompanów, których umiał potem zagadać na śmierć. Bywało to dla wielu upierdliwe, przez co dzieciak nie mia za wielu kolegów, dodatkowo znalezienie kogoś w swoim wieku graniczyło z cudem, a dzieciaki z wiosek najczęściej obawiały się go uznając za dziwaka i nietutejszego.
 Samotność była dla niego okropna. Nie mógł wrócić do miasta, ale również życie na Desperacji nie było łatwe. I tak źle, i tak.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.02.19 18:13  •  Kompleks jaskiń - Page 9 Empty Re: Kompleks jaskiń
Choć intuicja i pesymistyczne nastawienie do świata krzyczało w nim, że to z pewnością zasadzka i z pewnością zaraz zginie to jednak im dłużej przebywał z - jak się okazało - Mamoru to tym bardziej miał wrażenie, że ma do czynienia ze zwykłym dzieciakiem. Fakt, raczej ufnym, a przez to głupim, szczególnie bacząc na fakt, gdzie się znajdowali, jednakże póki co nie zapowiadało się, żeby przebywając w jego towarzystwie miał zginąć śmiercią tragiczną. Może to się stanie dopiero później, kto wie.
Przyjrzał się dokładnie, choć z odległości jego dłoniom. Chyba rzeczywiście nie miał złych zamiarów. Może dopiero od niedawna jest w takiej sytuacji i dlatego nie ma teraz nawet zapasów na zimę, nie miał kiedy ich przygotować.
- Mów mi Absent - odpowiedział wreszcie się rozluźniając. Uznał, że ryzyko jest minimalne, a jeśli się pomylił to cóż, jego strata. Ktoś musi ginąć z powodu własnej głupoty. - Zaraz zerknę.
Począł przeglądać swoją "wyprawkę Łowcy", jak to ją nazywał, w której miał jakieś zapasy jedzenia. Musiał je wygrzebać spod grubego koca, w końcu jednak dorwał się do czegoś, co wyglądało jak sucharki. Wątpił, by miał coś lepszego, w końcu najlepsze rzeczy wyjadał na początku misji, a pod jej koniec pragnął powrotu do bazy z nadzieją, że na miejscu zje coś lepszego.
- Mam to - pokazał je chłopakowi, biorąc sobie przy okazji jednego. W sumie zgłodniał.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 28.09.19 20:56  •  Kompleks jaskiń - Page 9 Empty Re: Kompleks jaskiń
  Okoliczny pejzaż przywoływał wspomnienia. Surowy, kamienisty krajobraz, który wyrastał nagle z pustynnych piasków był niezmiennie cichy i opustoszały. Rytmiczny koncert nocnych owadów powoli dobiegał końca, w powietrzu wzmagały się rześkie podmuchy, które goniły po niebie kłęby ciemnych chmur.
  Dyskretny odgłos kroków mącił surową harmonię skalnego rumowiska.
  Nie starała się skradać. Lekki marsz był wszystkim, do czego zdołała się zmusić, a stąpając po płaskiej powierzchni skał robiła to niemal bezgłośnie. Głębokie cienie kładły się na gruncie wokół niej, więc szła środkiem niskiej wyrwy w jasnej strudze. Opuścił ją strach, a w jego miejsce wlała się obojętność - uczucie, które nie opuszczało jej zbyt często w ostatnich dniach.
  Powrót był ciężki, a zostanie wrzuconym w sam środek lawiny obowiązków jeszcze gorsze. Wąska bransoleta na nadgarstku, której nie dało się w żaden sposób ściągnąć tylko potęgowała wrażenie, że kobieta wymyka się od swoich powinności. Właściwie mogło tak być. Wymknęła się z kryjówki, nikogo nie informując uprzednio o tej podróży. Dom, w którym zawsze czuła się bezpiecznie zaczynał ją dusić.
  Zatrzymała się na moment, by teatralnie unosząc głowę ku niebu nabrać oddechu. Nie wiedziała czego dokładnie szuka. Cała jej wiedza na temat ostatnich wydarzeń było mocno ograniczona, wiązała się z uczuciem goryczy i szeroko pojmowanej niechęci. Nie mogła jednak udawać, że nic takiego nie miało miejsca, skoro ingerencja Apokalipsy w jej życie odbiła się na nim tak wyraźnie.
  Ciemne pręgi gojących się ran nadal widoczne na całej powierzchni jej ciała były dostatecznym dowodem. Bledły, lecz nie na tyle szybko, by Kami patrząc w lustro nie przeklinała na głos paskudnej skazy, która ją dotknęła. Ślady te były wisienką na torcie wszelkich blizn, jakie wpływały na jej średnio przyjemną dla oka aparycję. W duchu upominała się jednak, że mogło być znacznie gorzej. W końcu miała umrzeć.
  Obecny plan zakładał, że w pierwszej kolejności wyrwie się z kryjówki i zanim ktokolwiek zwróci na to uwagę, oddali się w mniej przyjemne okolice. Miejsce, w którym się znalazła bez wątpienia spełniało te warunki, niekiedy aż za dobrze. Nieprzyjemne, chłodne jaskinie zionęły podmuchami ze swojego wnętrza, gdy jednooka je mijała, ale paradoksalnie nie czuła się tutaj źle. Wręcz przeciwnie. Skupisko kamiennych lejów i niezbadanych grot, chociaż nigdy nie zostało to oficjalnie ustalone, stało się niejako jej miejscem spotkań z Wilczurem. I w tym momencie pojawiał się punkt drugi całego przedsięwzięcia, którego założeniem było odszukanie jasnowłosego.
  Nie było nikogo innego, z kim mogłaby poruszyć wątek niedawnego, tajemniczego porwania, jakie rozdzieliło ich, gdy wędrowali z kundlami przez martwy las. Potrzeba, by z nim pomówić pojawiła się naturalnie, tak, jak gdyby nie była w stanie przejść ze wszystkim do porządku dziennego, zanim jeszcze raz nie rozdrapie do krwi tego tematu.
  Za długo stała już w jednym miejscu, dlatego ponaglił się do dalszego marszu. Miarowy krok pozwalał także odgonić od siebie myśl, że ostatnie wydarzenia traktuje jedynie jako wymówkę, by go wypatrywać. Nie było nikogo, kto rozliczyłby ją z tak prymitywnych, wewnętrznych rozterek, a mimo to, kiedy mijała kolejne odnogi rumowiska, czuła wyrzuty sumienia z powodu własnych intencji.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 07.10.19 23:16  •  Kompleks jaskiń - Page 9 Empty Re: Kompleks jaskiń
Cokolwiek. Chciał usłyszeć cokolwiek, co zdołałoby uspokoić jego nerwy i wymusić na mięśniach stały rytm pracy. Wystarczyłoby zaledwie tyle, aby informatorzy jednomyślnie zgadzali się w kwestii łowców. Zamiast tego przynosili strzępy plotek, od których Growlithe marszczył brwi i z niedowierzaniem reagował na następne bzdury wymrukiwane przez specjalistyczne jednostki – praktycznie żadne wiadomości się ze sobą nie zgrywały. Doszło do tego, że osobiście zakręcił się w pobliżu siedziby rebeliantów, jednak zbyt wiele wojskowych patroli skutecznie wypłoszyło go z okolic ścieków. Jeżeli był gorszy czas na zaostrzenie rygoru wśród armii, to Grow nie był w stanie go sobie wyobrazić. Szwendał się więc po Desperacji, na przemian klnąc i biorąc się w garść. Wysłany do Łowców pies wrócił po trzech dniach – torba Javiera była pusta; ktoś musiał odebrać zapisaną na kartce prośbę o odzew, ale nie pokuszono się o odpowiedź.
JAK TO ODEBRAĆ?
Na zniecierpliwieniu skorzystały mary; syciły się coraz częstszymi napadami bezsilnej wściekłości, od której knykcie Wilczura bezustannie nosiły ślady bójek. Szepty w czaszce nasilały się; nie potrafił przetasować myśli, aby znaleźć odpowiednią ich kombinację. Ułożyć tak, aby zyskać nad nimi przewagę.
Nie miał pojęcia co robić.
Nie dawał rady tego nawet wytłumaczyć. Skleić w byle kłamstwo, ale kłamstwo na tyle wiarygodne, żeby samemu w nie uwierzyć.
Seria ostatnich wydarzeń była nieprawdopodobna. Przywykł do niebezpieczeństw, zbiegów okoliczności. Oswoił się z tym, że pewnego dnia może usnąć na wygrzanej skrzyni, od tak wielu lat traktowanej jak łoże królów, by następnego ranka obudzić się z liną zadzierzgnięta na gardle i wrogiem plującym w twarz. Ale plaga jako biblijna kara?
Zmarszczył się, gdy umysł podsunął obraz rozgorączkowanej kobiety. Pamiętał ją zupełnie inaczej. Tam, na szczycie gór, traciła energię, całą swoją dumną postawę. I kiedy coś w niej zaskoczyło, kiedy miał wrażenie, że już do niej dotarł, całość rozbłysła, zniknęła. Plan poszedł w diabły.
Wilczur warknął, płosząc idącego obok psa. Javier, kuląc pod siebie ogon, skoczył w bok, nisko zwieszając łeb. Jego ślepia błyszczały w ciemnościach jak cekiny wyłapujące światło księżyca. Zagięte uszy przylgnęły ściślej do czaszki; nie odważył się podejść bliżej właściciela. Dotrzymywał mu tylko kroku, więc gdy ten niespodziewanie przyspieszył, borzoj także wypruł do przodu.
Wkrótce obaj biegli.
Łapy dudniły o ziemię wybijając nierówny takt. W bezgłośnej ciszy świszczał tylko wiatr w uszach i chrupał piach ubijany twardymi poduszkami. Chuda sylwetka charta jako pierwsza się zatrzymała. Pierś unosiła się i opadała w szybkich wdechach-wydechach, z pyska zwisał jęzor otoczony mgiełką gorących wyziewów. Javier dyszał, przypatrując się, jak w kilku susach ogromne wilczysko, dotychczas prowadzące w tym szaleńczym maratonie, pokonuje wzniesienie, stając na jego górze.
Grow zatrzymał się raptownie, dostrzegając ruch tuż przy jaskiniach.
W pierwszej sekundzie wyglądała tak jak dawniej – i to go unieruchomiło. Chwyciło za mordę, skuło olbrzymie łapy. NIEMOŻLIWE. NIEMOŻLIWE. TO NIEMOŻLIWE – słyszał z każdej strony, dziesiątkami tonacji, setką głosów, tysiącem emocji. Im dłużej ją obserwował, tym dostrzegał więcej zgrzytów. Jej dobra kondycja nie zgrywała się z niemal umierającym stanem sprzed tygodni.
Powinna być martwa.
Jakaś jego część, ta chłodna i racjonalna, przedstawiała suche fakty. Martwa i tyle.
Tymczasem twardo maszerowała przed siebie.
I pachniała inaczej.
Z gardła wyrwał mu się niski charkot, który zaraz przerodził się w krótkie, głośne szczeknięcie, przeszywające nocną ciszę jak strzała.
Do diabła – co za różnica co podpowiada logika?
Ruszył przed siebie, w dwóch długich skokach pokonując nierówne wzniesienie. Tuman kurzu wzbił się rzadkim pyłem, kiedy wylądował ciężko na ziemi, płynnie, jakby ćwiczył ruchy od kilku prób, przechodząc do truchtu. Krok zwolnił po niespełna dziesięciu przebytych metrach; z bliska jej woń była odurzająca, dokładnie taka, jak ją zapamiętał. Chłonął ją na nowo, niespiesznie pokonując ostatni odcinek, który ich dzielił, zniżając pysk na wysokość jej twarzy, oczami szukając z nią kontaktu wzrokowego.
Cholera, Yū.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 09.10.19 20:01  •  Kompleks jaskiń - Page 9 Empty Re: Kompleks jaskiń
  Oparła dłonie na powierzchni skały szukając miejsca, by postawić kolejny krok w górę wzniesienia. Rumowisko nie posiadało wyznaczonych ścieżek. Każdą z nich ktoś wydeptywał na nowo, gdy ulewne deszcze zalewały zagłębienia i jaskinie spłukując z nich wszystkie ślady ludzkiej bytności. Podłoże opadało w wyrwy, a innym razem pięło się w górę ostrym, skalnym grzebieniem. Tak jak teraz, gdy idąc bezmyślnie przed siebie natrafiła w końcu na przeszkodę w postaci stromego podejścia.
  Postawiła but na krawędzi wzdychając bezdźwięcznie. Rany i zmęczenie nie zniknęły jak za dotknięciem różdżki. Owszem, pewne procesy zachodziły diabelnie szybko, lecz oswobodzenie ciała ze wszelkich dolegliwości musiało być nawet ponad zdolności tajemniczego bytu. O ile jego dziełem było to, że choroba zaczęła się gwałtownie wycofywać.
  Ostatnie tygodnie pozostawiły za sobą zbyt wiele niewiadomych i gdyby każdej z nich poświęcić myśl, w otchłani niewytłumaczalnych kwestii zniknęłyby kolejne doby. Niektóre zjawiska należało wyłącznie zaakceptować, na przykład to, że Yū ostatecznie nie poddała się śmierci. Kostucha przesunęła białym palcem po krtani, a potem zniknęła z obietnicą szybkiego powrotu.
  Były przyjaciółkami, jednooka i ta zakapturzona, koścista łajza, która sapała jej w kark na porządku dziennym.
  Dlatego teraz, zamiast znajdywać się sześć stóp pod ziemią, kobieta maszerowała wbrew rozsądkowi dnem wyrwy. A właściwie robiła to jeszcze kilka sekund temu, zanim przeszkoda zatrzymała ją w miejscu. Mgiełka własnego oddechu przesłaniała jej widok, gdy zadarła głowę odpowiadając spojrzeniem, na echo rozbijające się w dole.
  Zastygła wsłuchując się w zwierzęce tony. Odgłosy stąpania miękkich łap ucichły gdy czarny kontur psiej sylwetki zarysował się ostro na tle nieba. Odstąpiła od ściany robiąc mu miejsce. Sporo miejsca.
  Nie był małym kundlem, choć dokładnych wartości nie umiałaby podać. Kiedy opadł na wszystkie cztery kończyny, wiedziała jedynie, że jest wielki. Absurdalnie przerośnięty i ani odrobinę mniej niepokojący tylko dlatego, że wiedziała kim jest.
  Zacisnęła usta nie spuszczając z niego wzroku. W całym zamieszaniu nawet nie zdała sobie sprawy, że Wilczur przybył w towarzystwie. Obecność Javiera, psa który nie szczekał, w porównaniu do właściciela tak donośnego odgłosu nie skupiała na sobie uwagi. To nie jego szczęki mogły jednym kłapnięciem pozbawić człowieka głowy, ale przede wszystkim to nie niemego borzoja chciała zobaczyć.
  Pozwoliła by kurz opadł. Kilka sekund aby mieć pewność, że świadomość nie opuściła cielska wielkiego czworonoga. Spojrzenie które napotkała było rozumne, pełne obecności człowieka ukrytego pod formą zwierzęcia. Dwukolorowe spojrzenie świdrowało ją z myślą, której nie potrafiła odczytać.
  Czasami nadmiar wniosków był gorszy niż ich brak, więc zanim do głosu doszły domysły, wyciągnęła przed siebie dłoń. Miękkie kroki bezgłośnie niwelowały dzielącą ich odległość, ale gdy tylko znalazł się w zasięgu jej wyciągniętej do przodu ręki, cofnęła ją. Ostatni fragment pokonała samodzielnie po to, by otoczyć ramionami schyloną szyję wymordowanego. Bez wahania oparła na nim swój ciężar. Nie miało to żadnej różnicy, w porównaniu do niego była jak pchła i nie wyłącznie ze względu na swój wzrost.
  Palce wpiły się silnie, lecz bez agresji, w gęste futro, przeczesując je oszczędnym, nieśpiesznym ruchem. To była zupełnie nowa sytuacja, a mimo to miała wrażenie, że już od dawna chciała w taki sposób dać upust dla swoich emocji. Znaleźć spokój w geście, który był mieszaniną tego, co nowe, a czymś, co było jej okropnie bliskie. Nawet jeżeli miała przed sobą gigantyczną bestię, widziała w niej drugiego człowieka.
  Nie wiedziała co powiedzieć. Czy w ogóle cokolwiek mówić.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 22.10.19 22:05  •  Kompleks jaskiń - Page 9 Empty Re: Kompleks jaskiń
Niski, gardłowy warkot powoli ustawał, przerywany coraz częstszymi pauzami, aż wreszcie któraś z kolei zamieniła się w stałe milczenie. Coś wisiało w powietrzu, jakaś elektryczna moc jak po burzy. Wzdłuż kręgosłupa przebiegały ciarki, cały czas.
Wielkie wilczysko przyglądało się podchodzącej kobiecie; jej kroki były bezgłośne, jakby spacerowała po miękkim dywanie, a nie twardych, śliskich skałach. Gdy uniosła dłoń, podniosło się także spojrzenie zwierzęcia. Rozszerzone źrenice z pełną uwagą obserwowały kolejne ruchy łowczyni, a kiedy była już blisko, trójkątne uszy poruszyły się i nagle przekierowały naprzód. Łeb opadł jeszcze trochę, płaski, czarny nos wysunął ku chudym palcom Kami. W chwili, w której miał już jej dotknąć, ta gwałtownie się odsunęła. Nie rozumiał dlaczego. Nie wiedział, czy miało to jakieś znaczenie. Przestraszyła się? Nabrała wątpliwości?
Testowała go?
Przeniósł uwagę z jej ręki na twarz. Czerwone oko dla niego było szare jak popiół. Miał do niej zdecydowanie za dużo pytań. Gdzie byłaś? Co się z tobą działo? Dlaczego wojsko podniosło liczebność w patrolach i co się odwala z twoją organizacją? Desperacja pęcznieje od plotek – któreś z nich muszą być prawdziwe. Które?
Rozumne ślepia patrzyły nieruchomo, w napięciu, przeładowane zniecierpliwieniem, ale mimo tego kryjące niechęć do zbyt radykalnych środków. Tak samo mocno chciał znać odpowiedzi na swoje wątpliwości, jak pragnął dać im czas; dłuższą chwilę, aby atmosfera rozrzedziła się, a mechanizmy działające na najwyższych obrotach zmniejszyły prędkość do optymalnego biegu. Niech choć raz nic ich nie popycha, wszak całe życie musieli za czymś gonić. Należy im się ta chwila.
Objęła go i tylko dzięki temu mogła poczuć, jak mięśnie pod szorstkim futrem twardnieją na granit, drżąc od zbyt mocnego napięcia. Z krtani wyrwał się stłamszony pomruk, a dotychczas bezczynnie ustawiona sylwetka poruszyła się, jakby miał zamiar zrobić krok do tyłu i w tej samej sekundzie z tego zrezygnował. Przełożył tylko ciężar ciała z jednej łapy na drugą. Należy się.­
Sunęła rękoma po jego szyi, wywołując ciepło w środku organizmu. Oparł wtedy łeb na jej ramieniu, przekręconym w bok pyskiem przylegając do jej karku. Wtulając się leniwie i garnąc do niej, odetchnął głębiej, wreszcie pozbywając się wstrzymanego powietrza. Wraz z tym ciężkim wydechem uleciały nagromadzone przez ostatnie tygodnie zmartwienia o jej stan. Stała tu przed nim, w lepszej formie. Przede wszystkim była
ż y w a.

Cofnął łeb, żeby móc na nią spojrzeć. Nierówno ścięte włosy i ciemne, gojące się rany. Chłonął to wszystko dokładnie, próbując oszacować straty, jakie wyrządziła plaga.
Ta kobieta, dawniej dumnie przewodząca największej grupie rebeliantów, stała się cieniem dawnej siebie. Poszarzała cera, zamglony wzrok. Growlithe zarzucił łbem, kładąc po sobie uszy. Zimny nos dotknął okrytego ubraniem obojczyka czarnowłosej, lekkim szturchnięciem próbując naprowadzić na dręczącą go myśl.

Co się z T o b ą działo?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 25.10.19 20:00  •  Kompleks jaskiń - Page 9 Empty Re: Kompleks jaskiń
  Delikatna warstwa spokoju nakryła jej ramiona niczym płaszcz. Pozwoliła sobie na ciche westchnienie, które zginęło natychmiast w okrywie z miękkiego futra. Palce zsunęły się w końcu z szyi Wilczura, chociaż jednooka pozbawiała się tej przyjemności z oczywistą niechęcią.
  — Dobrze Cię znowu widzieć — wyszeptała w odpowiedzi na zwierzęcy pomruk. Zrobiła krok wstecz, aby ogarnąć spojrzeniem całokształt jego drugiego oblicza i tknęła ostrożnie pysk, gdy ten szturchnął ją ponaglająco. Czas nie ucieknie. Nie tym razem. Pomyślała z taką intensywnością, że gdyby Growlithe chciał, na pewno mógłby to usłyszeć.
  Nie był ranny, w najgorszym wypadku zmęczony biegiem, ale seria ostatnich wydarzeń nie zostawiła na nim wyraźnego śladu. Takiego, który dało się wychwycić z pomocą wyłącznie szybkich oględzin. Nie mógł jej przecież powiedzieć, jak się czuł, ale nawet gdyby zwierzęca forma nie pozbawiła go tej możliwości, najpewniej i tak zbyłby pytanie mamrocząc półsłówka. Z tego powodu uniosła dłoń do jego barku i oparła ją ponad rozgrzanymi mięśniami.
  — Chodź — powiedziała. Nie czekając na jego decyzję, odwróciła się i zaczęła marsz w kierunku, z którego przybyła. Zerknęła dyskretnie przez ramię, ale wychwytując kątem oka spojrzenie wymordowanego nieśpiesznie przeniosła wzrok na kotlinę. Mógł zrównać się z nią jednym susem, gdyby zawahanie zatrzymało go w miejscu na zbyt długo.
  Bezkształtne rumowisko ciągnęło się w każdym kierunku, bez nazw, bez ścieżek. Jaskinie, wyrwy, nagle uskoki na krawędzi których odrobina nieuwagi mogła skończyć się upadkiem i śmiercią. Wiatr przeganiał się w tych wąskich przejściach nadając miejscu rytm na kształt oddechu, sprawiając wrażenie, że marsz odbywał się po uśpionym gigancie, a nie skalistym krajobrazie. W oddali trwało życie. Głuche, przyduszone odgłosy docierały tu jak huk sztucznych ogni z sąsiedniego miasta.
  Zatrzymała się na moment i sięgnęła wzrokiem ku osmolonym skałom. Ktoś dawno temu rozpalił tutaj ogień, którego pozostałości zmyły już dawno intensywne deszcze, a wiatr rozciągnął popiół po całej okolicy. Czas sprawił, że nie ostało się nic, poza czarnymi smugami na kamieniach.
  Nie tutaj.
  W oddali zarysowała się na tle nocy jakaś potraktowana czasem konstrukcja. Niewielka kamienna fontanna, jej gruzy o nienaturalnym kształcie, nadanym przed wieki ręką człowieka. Małe wypłaszczenie placu ginęło pod piachem i kamieniami, pożerane przez naturę. Nie spojrzała w tamtym kierunku, tylko odbiła lekko na wschód. Nie tu.
  Każdą z tych płytkich jaskiń znała na wylot. Mogła bez problemu zasnąć w rytmie wody sączącej się ze sklepienia. Przesunęła dłonią po ścianie jednej z grot, gdy mijała ją nieśpiesznym krokiem. Wzrok z sentymentem zahaczył o pogrążone w cieniu znajome formy, ale im również nie poświęciła nadmiernej uwagi. Koniec końców to były wyłącznie skały, szare, zimne i milczące.
  — Kiedy wstałam po tamtym zdarzeniu, rany zaczęły się już goić — wyjaśniła, krocząc mozolnie po naturalnych schodach stromego podejścia. — Jestem przekonana, że ktoś mógłby to określić cudem. Bardzo bezpieczne stwierdzenie, jeżeli nie chce się drążyć tematu. — Zatrzymała się w połowie skarpy łapiąc kilka oddechów. Powrót kondycji był kwestią czasu, ale teraz jak każdy zwyczajny człowiek poddała się zmęczeniu. Porównując jej stan z tym sprzed tygodnia różnica, była diametralna. Ruszyła dalej nie przerywając mówienia, ale niekiedy spoglądała ku Wilczurowi, jakby w rzeczywistości rozmowa (monolog) była trywialną pogawędką o pogodzie. Miała dość patosu, który otaczał kilka przeszłych sytuacji. — W rzeczywistości zabawił się nami jakiś obłąkaniec. Denerwuje mnie to okropnie.
  Z frustracją uderzyła pięścią o mijany głaz, ale szczyt wzniesienia był już na wyciągnięcie ręki i nie chciała znowu przystawać. Skała jak wszystkie inne, a mimo to, właśnie tutaj Kami postanowiła zatrzymać się i usiąść. Wypuściła powietrze przez nos i oklapła ostrożnie wpatrując się najpierw w aksamitną ciemność okolicy. W końcu odchyliła się opierając ręce za plecami by zaobserwować, jak w tym wszystkim odnajdzie się Growlithe.
  — Nie potrafię czytać w myślach, więc jeżeli chcesz coś powiedzieć, musisz się bardziej postarać — wyjaśniła z nutą optymizmu, wręcz humorystycznie. Nie uśmiechała się, ale jasne było, że nie mówi tego też z przekąsem. O ile oczywiście jest coś, co chcesz powiedzieć, pomyślała i wyciągnęła rękę w jego kierunku.
  Jakby na to nie patrzeć, był wielkim kundlem. Mogła spoglądać na niego przez pryzmat człowieka, ale większą część swojej egzystencji odbył jako wymordowany. Takiego go poznała. Być może na gest wyciągniętej dłoni nie mógł odpowiedzieć tym samym, ale każdy rodzaj bliskości był dla niej równie istotny.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 12.11.19 20:46  •  Kompleks jaskiń - Page 9 Empty Re: Kompleks jaskiń
„Dobrze Cię znowu widzieć”.

  Nie mógł się uśmiechnąć, nie w tej postaci. Ten sam rodzaj ulgi dało się jednak dostrzec już przy samym sposobie, w jakim przymrużył ślepia. W klatce piersiowej poczuł ścisk mocny jak chwyt zadzierzgniętej na szyi liny u osoby, która właśnie zeskoczyła ze stołka. Długi, nieruchomy dotychczas ogon poruszył się lekko na boki, wykazując pierwsze, zdradliwe oznaki zadowolenia. Ciebie, cholera, też.
  Z nisko zwieszonym łbem ruszył za nią; gigantyczny, milczący cień, zakrywający łapami niewidzialne ślady jej kroków. Szli chwilę, a może całe godziny, nie za bardzo się orientował. Świat zawęził się do jej osoby, skurczył drastycznie i nagle, że dopiero w chwili, w której przystanęła, obracając się do niego przodem, zauważył inną część kompleksu.
  Ściągnął łopatki, unosząc łeb, a pochylając w dół zapiaszczony pysk. Na mordzie widać było drobinki ziemi i kurzu, nałapane w sierść podczas szaleńczego biegu przez bezdroża Desperacji. Szpiczaste, wilcze uszy drgały, kiedy mówiła. Co chwila odchylały się na boki, kiedy wyłapały dźwięki pustyni i wracały do przodu, aby jak najwyraźniej wychwycić słowa Kami.
  Patrzył na nią uważnie. Pomimo katastrofalnych w skutkach wydarzeń ostatnich tygodni wciąż żywił nadzieję, że to ich tylko umocniło. Naiwne stwierdzenie jak na kogoś, kto szydził z cudów; miał jednak swoje powody, aby zrobić wyjątek. Przede wszystkim zauważył, że nerwy, zwykle przypominające wyszarpany ze wszystkich stron kłębek, wygładziły się w towarzystwie łowczyni. Nie pamiętał, kiedy ostatnim razem ogarnął go spokój; ten zwykły, wszechobecny spokój, który rozluźniał mięśnie i oczyszczał umysł jak wichura zmiatająca z ganku nadgniłe liście. Ciężkie wspomnienia dotyczące apokalipsy, a wcześniej informacje, które przekazał mu Rhett i przyjęcie Lysane zaraz po ataku na Góry Shi – to poszło w niepamięć, kiedy wreszcie zaistniała szansa, że ich drogi przetną się ze sobą. Nie zliczył ile razy pogrążał się w przemyśleniach, próbując doprowadzić do spotkania szybciej niż dzięki roli przypadku, prędzej niż przez absolutną konieczność. Coraz częściej przyłapywał się na tym, że byle wpadkę DOGS traktuje jak pretekst do „połączenia sił z sojuszniczą grupą” i choć nie potrzebował ich bojowych, medycznych ani intelektualnych zdolności, to potrafił zniżyć się (w głębinach umysłu) do poziomu najbiedniejszego i najbardziej atakowanego przywódcy, byle wymusić zainteresowanie z j e j strony. Ten rodzaj mimowolnego poniżenia cały czas walczył z godnością i tylko dlatego nigdy nie usłyszała dziesiątek próśb o przyjazd i setek banalnych opowieści o tym, jak Psy nie radzą sobie na jakiejś płaszczyźnie. Nawet teraz analizował, czy dało się to przyspieszyć. Zdziałać cokolwiek, aby mieć ją przy sobie tydzień temu. Albo wczoraj.
  Albo kiedykolwiek, byle wcześniej.
  Czas grał tutaj rolę? Pewnie nie.
  Rzeczywistość i tak wydawała się nagięta. Szumiało mu w skroniach i ledwo wychwytywał bodźce z zewnątrz. Dla większości ciemność była niematerialna. Dla niego okazywała się czymś gorszym, namacalnym. Przypominała gęsty sos, w którym się zanurzał, gdy tylko brakowało promieni słonecznych, latarek i świec. Nienawidził tego. Znał uczucie, w którym mrok chwytał go, niemal całkowicie się z nim scalał i zazwyczaj Grow znosił to źle; jakby wpadał w głębiny. Czarne, zimne i niegrawitacyjne. W tak odległych miejscach czaiły się kreatury.

Dziś były zbyt słabe.

  Chwilowo nie myślał o marach; zbyt skupiał się na Yū. Na jej wyjaśnieniach, na jej sylwetce. Na dłoni, którą uniosła i do której podszedł, aby wsunąć pysk pod rękę. Na szczytach smoczych gór bała się go dotknąć; odpychała, cofała się, zabraniała mu tego. Przystawał więc na każde muśnięcie, którego wcześniej nie mogła mu dać.
  Z chwili na chwilę masywny łeb zaczął tracić na zwierzęcym obrazie. Sierść cofała się, wchłaniana przez nienaturalną pracę organizmu, sylwetka powoli przekształcała w zupełnie inną formę. Skurczyły się pazury i spłaszczył pysk, tylne łapy, w akompaniamencie chrupkich trzasków, przestawiły się w stawach. Na oczach Yū zachodził mozolny proces przemiany; uwydatniały się kości, ściągały w dół mięśnie. Gorący, wilczy oddech, który muskał odsłonięty skrawek nadgarstka łowczyni, wkrótce został zastąpiony przez gwałtowny powiew chłodniejszego powietrza, kiedy – już mężczyzna, nie wilk – wciągnął powietrze do płuc.
  Noc pogłębiała cienie pod ich oczami, więc kiedy uniósł na nią wzrok, wyglądał na zmęczonego. Oparty o wnętrze jej ręki polik otarł się lekko o dłoń, ale zaraz odsunął się, zrywając krótki kontakt fizyczny.
  Znajdował się tak blisko przywódczyni, że gdyby chciał, jednym krokiem mógłby przełamać jakąś nienazwaną, ale odczuwalną przez ich dwójkę linię. Zamiast tego, przyklękając stabilnie na jednym z kolan, wyprostował plecy i wyciągnął szyję. Przewieszony przez kark łańcuszek wyłapał blask księżyca, gdy Wilczur przysunął się o następny milimetr. Palce oparł na lodowatym głazie; nierównej ściance skały, na której postanowiła przysiąść łowczyni. Przypatrywał jej się trochę z dołu, zaciskając usta. Za dużo miał do powiedzenia i zamiast zdecydować się na któreś pytanie, wychrypiał tylko;
  – Tęskniłem. Cholernie martwiłem się, że coś ci zrobił.
  Gorycz mieszała się z rozdrażnieniem. Pretensją. Jakby zakładał, że celowo go unikała, nie dawała znać, że żyje. A przecież wiedziała, że będzie szukał, przetrząśnie wszystkie lasy i przekopie zwały śniegu. Może chciała wpierw wylizać rany? Odpocząć od obowiązków, odsunąć się od towarzystwa. Zęby Grow zazgrzytały, gdy pomyślał, że...
  – Łowcy się tobą zajęli? Wyglądasz już dobrze.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 13.11.19 20:13  •  Kompleks jaskiń - Page 9 Empty Re: Kompleks jaskiń
  Łowcy się tobą zajęli?
  Ledwie widoczny cień prześlizgnął się po jej spojrzeniu, zanim bezwiednie przeniosła go na czubki butów.
  Powrót do rodziny okazał się pełen bezmyślnego rozdrapywaniem starych ran. Musiała każdego dnia, z każdym oddechem udowadniać im, że zasługuje, by dzierżyć swoje stanowisko. Nie spodziewała się odnaleźć współczucia wśród zdrajców, dezerterów, kłamców i złodziei, ale strupy na ciele były niczym przy powitaniu, które jej zgotowali.
  — Na swój sposób — przyznała bez uśmiechu. Oparła policzek na uniesionym ku górze ramieniu.
  Nie wyglądała dobrze. Kiedy ostatni raz spojrzała na siebie w lustrze, w zgodzie z odbiciem obie uznały, by nigdy więcej tego nie powtarzać. Wyglądała lepiej. Lepiej niż tydzień temu, gdy gorączka i krew lejąca się z nosa sprawiły, że nie miała siły wstać z łóżka. Adam był gotowy przywiązać ją do mebla siłą, gdyby nie to, że choroba zaczęła nagle i gwałtownie ustępować. Nie od razu odzyskała siły, część obrażeń pozostała niewidoczna gołym okiem: strach, nieufność. Budząc się we własnym łóżku obawiała się ton betonu wiszących nad jej głową. Ponieważ nieznany wróg dysponował tak potężną siłą, nikt nigdzie nie był już bezpieczny.
  On za to prezentował się nienagannie, tak jak zawsze. Fascynujący proces transformacji i towarzysząca temu kakofonia umknęły uwadze łowczyni, nawet mimo tego, że Wilczur robił to w jej towarzystwie po raz pierwszy. Odniosła wrażenie, patrząc w różnokolorowe oczy, że tylko one nie uległy żadnej przemianie. Mrugnęła, zanim wilcze spojrzenie nabrało znowu ludzkiego charakteru.
  — Nic nie zrobił... nic więcej — odpowiedziała cicho, czując nagłą potrzebę, by wszystko mu wyjaśnić. To jak rozległość ran przyszpiliła ją do szpitala, jak lawina kłopotów, nagłych potrzeb raz za razem zamykała jej przed nosem drzwi, którymi próbowała do niego uciec. Chciała przeprosić, że wbrew swoim ograniczeniom nie przyszła tutaj szybciej. Zapewnić, że wszystko jest dobrze.
  Nie gniew i siła, ale to, że był tak otwarcie zmartwiony ją złamało.
  Zsunęła się ze skały i uklękła przy nim. Ściągnęła swój płaszcz podróżny, lekki, bezkształtny kawałek materiału, który owinęła bez słowa wokół ramion mężczyzny. Zatrzymała dłonie ściskające skraj narzuty przy jego obojczykach z mieszaniną ulgi i zdeterminowania malującą się na twarzy.
  — Wyglądasz dobrze. Ciebie to coś nie zdołało ruszyć. — Przechyliła lekko głowę przyglądając się jego bliznom.
  Nie znała pochodzenia żadnej z nich, dostrzegła kilka świeżych, może nawet takich, które nabył w walce, kiedy ona uciekała w góry przed własnym cieniem. Obiecała sobie, że zapyta go o nie, kiedy nadarzy się ku temu odpowiednia okazja. Chciała móc zwyczajnie usiąść i zacząć zadawać  pytania, dowiedzieć się czegoś, co wykraczało poza obręb wymiany informacji wśród sojuszników. Pamiętała jak zasypiał obok dzieląc się z nią swoimi wspomnieniami sprzed kataklizmów, ale potem nigdy więcej tego nie powtórzył.
  Szanowała Growlithe'a i podziwiała go, ale martwiła się i chciała zobaczyć. Wiedziała doskonale, że sobie poradzi, był silny i twardy, nie dałby się tak łatwo pokonać, a mimo to, kiedy na wzgórzu zostali po raz kolejny rozdzieleni, nie potrafiła pozbyć się obaw. Teraz to wszystko, ten nadmiar bodźców zniknął, ciężar z jej ramion wyparował.
  Apokalipsa jednak coś zmieniła.
  Dotychczas jednooka sądziła, że jej głód nie jest aż tak ogromny. Spędziła wśród Łowców większość swojego życia, pracując, walcząc, zajmując umysł obowiązkami. Tylko wtedy czuła spełnienie, wiedziała, że jest potrzebna, miała sens. A mimo to, kiedy z ust mężczyzny padło kilka skierowanych ku niej słów, dopiero wtedy odkryła, że jej układanka cały czas była niepełna. Brakowało jej tego, szczerej, bezinteresownej troski.
  Prawie się rozpłakała z ulgi.
  Przechyliła się do przodu zaplatając ramiona wokół jego szyi. Niezgrabnie oparła głowę na jego ramieniu. Pomimo cienkiej okrywy własnego płaszcza czuła pod palcami strukturę jego skóry i blizny. Zapach psiej sierści, surowa woń piachu, z którym na Desperacji z każdym krokiem konfrontowały się zwierzęce łapy. Oddychała powoli.
  — Przepraszam. Nie chciałam Cię zostawiać — wymamrotała, spoglądając ponad jego ramieniem w noc. Wtedy sądziła, że robi to, co powinna. Znikając mogła uchronić otaczających ją ludzi. Wtedy wszystko to miało jakiś sens - teraz w ogóle go nie czuła. Nie wiedziała co powiedzieć, nie umiała się wytłumaczyć i żałowała. Żałowała, bo on już niejednokrotnie pokazał jej, że skala problemu nie ma dla niego żadnego znaczenia. — I dziękuję, że tu nadal jesteś.
  Bała się, że mówi to za późno. Tak bardzo zwlekała, odrzucała od siebie te myśli, odpychała ciężar, który ze sobą niosły, ale nie rozluźniała objęć. Dopiero nagły podmuch uświadomił ją, że ma przed sobą niemalże nagiego mężczyznę. Cienkiej powłoczki lekkiego płaszcza nie dało się liczyć. I nie sam fakt, że brakowało mu ubrań kazał jej wrócić myślami do przyziemnych spraw, ale to, iż temperatura o tej porze roku nie sprzyjała tak wielkiej otwartości.
  Odprężyła mięśnie, nadal będąc na kolanach rozejrzała się dookoła szukając w ciemności znajomego ruchu. Uniosła palce do ust i zagwizdała wyraźnie, wsłuchując się w echo niesione w kamienistej dolinie. Zauważyła nieco wcześniej, że Wilczurowi towarzyszył jego pies, jeden, który ją tolerował. Prawdopodobnie dlatego, że przynosiła mu jedzenie i zapewniała odrobinę pieszczot, zanim ruszył w długą drogę przez Desperację niosąc wiadomość do swojego właściciela. Jeżeli wzrok jej nie mylił, to mógł mieć ze sobą coś, co przydałoby się teraz mężczyźnie. Liczyła więc, że Javier zareaguje na krótki sygnał, którym zazwyczaj przywoływała go w okolicy murów.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 9 z 12 Previous  1, 2, 3 ... 8, 9, 10, 11, 12  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach