Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 10 z 12 Previous  1, 2, 3 ... 9, 10, 11, 12  Next

Go down

Pisanie 20.11.19 2:48  •  Kompleks jaskiń - Page 10 Empty Re: Kompleks jaskiń
  Zacisnął zęby.
  Nic więcej.
  Miał ochotę przetrząsnąć Desperację raz jeszcze w poszukiwaniu tego ułomnego antagonisty – zdeptać i jego, i te chore idee, które wszystkim próbował wcisnąć. Słowa wypowiedziane na wichrowych szczytach wciąż go paliły. Wcale tak nie myślał. W rzeczywistości miał szczerze gdzieś jacy byli inni. Liczyło się tu i teraz. Liczyła się Yū, liczyło się DOGS. Liczyło się niewiele spraw; wszystkie tak samo egoistyczne i prywatne. Nauczył się jednak łgać; robić to na tyle autentycznie, aby mu uwierzono i sytuacja z jeźdźcami tylko utrwaliła w nim to przeświadczenie.
  Musiał jedynie wymyślić co dalej; za rok mieli wrócić. Jak ich stąd, do licha, wykurzyć na amen?
  – Wyglądasz dobrze. Ciebie to coś nie zdołało ruszyć.
  Potaknął, by zaraz wzruszyć barkami. Regeneracja u wymordowanych przebiegała dość dobrze; u niego niemal rewelacyjnie, jeżeli się postarał. Wolał sądzić, że nie ma rzeczy, osoby, ani zdarzenia, które byłoby w stanie go pokonać. Z taką dewizą prościej było ryzykować, choć bywały momenty, gdy całą pewność siebie co do własnej nienaruszalności trafiał szlag.

Jak, do cholery, teraz.

  Nie działo się to szybko; mógł zareagować. Odsunąć podawany płaszcz, oprzeć się bliskości, która jak raz okazała się jej inicjatywą. Wiedział, że w innych okolicznościach, czasach, miejscu, z mniejszym tchórzostwem z jego strony i słabszymi blokadami z jej, byliby szczęśliwi; może po paru miesiącach ciągłego zabiegania o przypadek wreszcie wyłapałby subtelny uśmiech, chwilę po tym, jak odstawiłaby na talerzyk filiżankę z ulubioną kawą. Podniosłaby na niego wzrok i na krótką chwilę cały lokal zawęziłby się do jej postaci; nie byłoby szczęku sztućców i naczyń, nie byłoby rozmów, ani koloru ścian. Byłaby wyłącznie ona i niewidzialne, elektryczne połączenie między ich spojrzeniami; o wiele bardziej wymowne i konkretne niż słowa, takie, którego nigdy nie doświadczył na Desperacji. W Anglii – owszem. Desperacja rządziła się niestety swoimi prawami, przede wszystkim jednak czas płynął tutaj inaczej. Zbyt szybko, aby nawiązać kontakty; zbyt chaotycznie, by odnaleźć spokój, a to on był głównym wymogiem, dzięki któremu dało się wyczuć coraz silniejszą więź. Po latach, przeradzających się w dekady, aż wreszcie w wieki i – do cholery – pierwsze milenium, Grow po prostu ten fakt zaakceptował. Jeżeli miałoby się coś stać, jeżeli miałby znaleźć osobę, którą traktowałby inaczej, lepiej, to już by tego doświadczył.
  A jednak, mimo całej tej wiedzy, był zaskoczony. Dzisiejsze spotkanie w niczym nie przypominało poprzednich. Zaplotła ramiona wokół jego szyi, a on, ogarnięty niepewnością, trzymał ręce nieruchomo, pozwalając łowczyni wtulać się w siebie jak...
  … jak kto?
  Suchość w gardle i ustach przybrała na sile, gdy rozchylił wargi, starając się zareagować na ten nagły akt uczuciowości inaczej niż pytaniami albo, gorzej, idiotycznie milcząc; cholernie idiotycznie, bo czemu akurat teraz zabrakło mu słów? Żadne nie brzmiały tak jak powinny? Było ich za mało, za dużo? Skąd w ogóle myśl, że powinien się nad nimi zastanawiać, skoro nigdy wcześniej tego nie robił? A może właśnie w tym rzecz? Może za każdym razem wypowiadał coś, co ją odpychało, blokowało albo zniechęcało i dopiero długa rozłąka, spowodowana przeciwnościami, plagą i konfrontacją z wrogiem potężniejszym niż jakikolwiek napotkany na drodze agresor, pozwoliła oczyścić atmosferę między nimi?
  – Przepraszam, nie chciałam cię zostawiać.
  Oczywiście, nie było za co przepraszać. Przed sekundą sądził inaczej, wręcz żądał od niej wytłumaczenia, zadośćuczynienia za czas zmarnowany na poszukiwaniach, wyczerpujących wędrówkach i zamartwianiu się; a potem nagle, gdy tylko przeprosiła go na głos, to wszystko uleciało jak powietrze z odwiązanego balona. Do uszu napłynęła krew, która szumiała szaleńczo, nie pozwalając skupić się na rzeczywistości i przemieniając ją w ubogą w dźwięki, kolory i zapachy wąską teraźniejszość.
  Brakowało mu czegoś, czym mógłby udowodnić swoje zadowolenie; czegoś poza mimiką twarzy, tonacją głosu albo żartobliwym podziękowaniem. Czegoś, prawdopodobnie, niezależnego od fizycznej powłoki; może tej nici porozumienia tworzonej tylko wtedy, gdy spojrzenia się za sobą krzyżują, a cały świat wokół zamiera w bezdechu. Mógłby wtedy zareagować zupełnie inaczej, ale organizm był ubogi w reakcje, choć nie tak, jak sam umysł. W głowie miał pustkę, gdy Yū, wraz z ciepłym oddechem, wypowiedziała mu w ramię ciche:
  – I dziękuję.
  Ręce same powędrowały do jej sylwetki, obejmując ją pokracznie w wąskiej talii. Czuł się jak zdecydowanie zbyt silny i zbyt wielki olbrzym, któremu dano do potrzymania miękką glinę, jednocześnie każąc jej nie uszkodzić, nie naruszyć kształtu. Wiedział, że nie ma prawa uważać jej za porcelanę – niejednokrotnie w zawiłościach ich relacji udowodniła, że potrafi poradzić sobie w brutalnych warunkach – ale mimo tego nigdy nie wyzbył się wrażenia, że tej ochrony potrzebowała. Albo on potrzebował takiej bajeczki, aby być dla niej użytecznym.

– Wydaje ci się, że to takie proste? Zabijanie?
– Tak. Tylko zabijanie dobrze ci wychodzi.

  Ramiona Yū powoli traciły na sile; poczuł jak odpręża mięśnie i niespiesznie się wycofuje. Przekrzywiając głowę na bok, ledwo wyczuwalnie otarł się ustami o jej policzek – sekunda dzieliła go od durnej myśli. Stłamsił ją, a potem i tak rozmyła się w głośnym, przebijającym powietrze gwizdnięciu. Dźwięk jakby ciął atmosferę z dołu na górę.
  Opuszczając dłonie przypatrywał się wpierw im – brudnym od piachu, krzywym pazurom, twardej, popękanej skórze i zbrązowiałym od strupów knykciom – nim nie przeniósł spojrzenia na łowczynię.
  Javier pojawił się chwilę później, długimi łapami wskakując na wyższe poziomy skalistego podłoża. Zakrzywione uszy opadły, a potem przylgnęły do czaszki, gdy Grow niespiesznie podniósł się z kucek i podszedł do psa, uprzednio oddając Yū płaszcz. Na grzbiecie czworonoga, niczym wrośnięta w plecy narośl, znajdował się wytarty przez czas i podróże plecak; zwykle używany do umieszczania wewnątrz wiadomości, tym jednak razem po brzegi wypchany wciśniętymi tam ubraniami.
  Grow jednym strzepnięciem rozwinął spodnie, które jeszcze niedawno upychał w niezbyt wielkiej kieszeni, a potem wcisnął stopę w nogawkę. Podciągając materiał na biodra ściągnął zaraz sznurki i zawiązał mało precyzyjny supeł. Spomiędzy gwałtownie rozwartego pyska psa wysunął się różowy, zawinięty jęzor. Javier ziewnął, zdradzając rosnącą niepewność; Grow w tym czasie przekładał już t-shirt przez głowę. Z drugiej kieszeni torby wyciągnął bluzę – zwykłą, czarną, niezbyt zresztą nową. Potem poklepał podopiecznego po boku.
  Odrywając dłoń od ulizanej wiatrem sierści wreszcie skupił wzrok na łowczyni.
  – To wróci – i będzie próbowało nas zabić, jeszcze raz, wystawi na próbę wszystkie dobre cechy – cierpliwość i tolerancję; oboje to wiemy. Co go tym razem powstrzyma? Grow bawił się, mimowolnie, zdobytym artefaktem; dziadostwo znajdowało się na jego nadgarstku bez względu na formę, było jak cień, który dostosowywał się do kształtu ubrań i pozycji. – Nie użyłem artefaktu ani razu i nie wiem czy kiedykolwiek to zrobię. Nie rozumiem czego od nas oczekuje. Użyźnienia desperackich gleb? – sarkazm wykrzywił mu twarz. – Będzie niezadowolony, wściekły jak wcześniej. Zacznie się mścić za nie nasze winy. Ten mechanizm psuje się zbyt długo, żeby po wymienieniu dwóch zębatek działał poprawnie. Faktycznie trzeba restartu – nie wierzył, że to mówi, a jednak był szczery; o wiele szczerszy niż na wzgórzu, stojąc naprzeciwko żądnego apokalipsy potwora. – Ale nie możemy na to pozwolić. Muszę – zrobić tak wiele rzeczy, wyznać ci tyle głupich grzechów – zmusić cię wreszcie do mówienia. Dlaczego nigdy nie potrafiliśmy rozmawiać, Yū?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.11.19 21:42  •  Kompleks jaskiń - Page 10 Empty Re: Kompleks jaskiń
  Nie oczekiwała z jego strony akceptacji. Nie oczekiwała, ale bardzo jej pragnęła. Mężczyzna miał setki powodów, żeby wycofać się bez wyjaśnień, a mimo to po raz kolejny okazał jej zrozumienie, o które pewnie niewielu mogłoby go oskarżyć. Ona również tkwiła w przekonaniu, że balansuje na wąskiej granicy jego tolerancji, ale miała nadzieję, że bardzo się myli. Pod dotykiem szorstkich dłoni wyczuła zawahanie, jakby czegoś się obawiał. Jakie myśli zaprzątają Ci w tym momencie głowę?
  Wyciągnęła ręce w kierunku borzoja i gładząc jego smukły pysk pozbywała się z ramion napięcia. Nawet jeżeli tylko na chwilę, mogła odetchnąć i zapomnieć o reszcie zmartwień. Nie straciła w tej walce sojusznika, miałam wrażenie, że przez atmosferę zagrożenia oplatające ich węzły wyłącznie się zacieśniły. Wziął na swoje barki odpowiedzialność za jej życie, nawet jeżeli nigdy go o to nie prosiła, sam o tym zadecydował, sam tego chciał. Był potwornie obecny, jego egzystencja przytłaczała, kiedy pojawiał się na polu walki wszystkie pary oczu kierowały się ku niemu. Może tego nie chciał, ale lśnił na swój sposób.
  Yū nienawidziła tego blasku. Kiedy stawał się żelazną wersją siebie, niewzruszony i potwornie skuteczny. Niczym piękny, wyniosły posąg, którego nic nie mogło zarysować. Dopiero takiego sytuacje jak ta, kiedy jego powierzchnia pokrywała się bruzdami czuła, że są do siebie podobni. Nie pragnęła widzieć przed sobą superbohatera, chciała mieć przed sobą człowieka, który tak jak ona może się bać, może się mylić i może się cieszyć.
  Usiadła na nogach i otoczyła ramiona zwróconym do rąk płaszczem. W pierwszej chwili trzymała zwinięty materiał w dłoniach, ale potem chłodne podmuchy wiatru ponagliły ją do przywdziania cienkiej, bezkształtnej okrywy. Ręce jej drżały, ale nie tylko z zimna. Bezskutecznie zwinęła je na udach w pięści.
  — Słowa nie wygrywają wojen, a mnie nauczono wyłącznie tego. — Spuściła wzrok na bransoletę, której siostra tkwiła na przegubie mężczyzny. Przedmiotu nie dało się zdjąć, ale dotychczas nie wiedziała, że ktoś poza nią taką posiada. Poza tym nie znała nawet zastosowania dziwnej ozdoby. Wilczur już dawno ją wyprzedził. — Apokalipsa postanowiła odejść po rozmowie, ale czy rzeczywiście czujesz się w tej sytuacji wygranym?
  Spojrzała mu w oczy.
  Nie, oczywiście, że nie. W najlepszym wypadku odciągnęli swoją egzekucję, może przekrzykując się na wzgórzu wzbudzili litość w monstrum, które porzuciło ich pełnych nerwów i niepokoju. Byli bezbronni, zagonieni w kąt i osaczeni. Kilkoro ludzi nie miało prawa brać odpowiedzialności za cały świat. Sytuacja była na tyle absurdalna, że jednooka nie czuła na swoich ramionach ciężaru podejmowanych decyzji. Jak kobieta, której niejasne myśli kotłowały się wokół osoby stojącej zaraz przed nią, miała uratować glob przed nienazwanym kataklizmem?
  — Chcę z tobą rozmawiać, ale nie wiem od czego zacząć. — Zagryzła dolną wargę i wbiła paznokcie w miękkie wnętrze dłoni. — Chciałabym poznać twoje powody i motywacje. Chciałabym poznać Ciebie. — Westchnęła i rozluźniła plecy. Na moment prawie zapomniała jak krępujące bywało dla niej swobodne prowadzenie dyskusji. Kiedy jej ton nie był szorstki i zadaniowy. — Nigdy w życiu nie miałam osoby, na której mogłam polegać, o swoje stanowisko zawalczyłam sama, ale jeżeli Apokalipsa wróci, a zrobi to na pewno, chciałabym walczyć u twojego boku.
  Oparła dłoń za plecami. Była już spokojniejsza, pewna swoich słów i intencji.
  Niezależnie od tego, jak bardzo działania monstrum mogły wpłynąć na innych, ostatecznie to właśnie ich, liderów rozliczano z krzywd, których nie byli autorami. To ich psy gończe nieznanego napastnika ścigały po wszystkich krainach, by ściągnąć siłą przed upadły, trupi sąd. Skoro śmierć i tak miała nadejść niespodziewanie, to Yū chciała mieć chociaż wpływ na to, jak potoczy się jej życie, zanim do tego dojdzie.
  — I nawet jeżeli nigdy się nie pojawi — dodała do swoich poprzednich słów.
  Chociaż pokraczne, to było jej wyznanie, jej stanowisko. Prawda, której nie potrafiła nigdy wcześniej nadać odpowiedniej formy, ułożyć w słowa. Nie miała okazji, aby pozwolić im zabrzmieć tak spokojnie. Senna atmosfera nocy i jej niezmącona, aksamitna ciemność były wystrojem, w jakiego obecności chciała wreszcie się przed nim otworzyć.
  Nawet gdyby przez resztę nocy nie padły już żadne inne słowa, mogłaby ją spędzić w towarzystwie Growlithe'a i jego kundla. Mogła milczeć obserwując przemijający czas. Obserwując ich. Nigdzie się nie śpieszyła, niczego nie próbowała zdobyć i dosięgnąć, jutro było niezapisaną kartką. Żadnych wielkich planów, którym musiała podołać.
  Zamknęła oczy, oddychała powoli. Chciała rozpalić ognisko, uciec przed tym spokojem do trywialnego zbierania zeschłych gałązek. Rozniecić płomienie w miejscu pomiędzy nimi, ogrzać się, zaśmiać. Pogrążyć w opowieściach. O czym chciałby wspomnieć, gdyby poprosiła go o zabranie głosu? Jakimi historiami mógłby się z nią podzielić, gdyby potrafili ze sobą rozmawiać? Noc była taka długa, czy znalazłaby się w niej chwila, w której mogłaby po prostu położyć się u jego boku, poczuć ciepło innej osoby?
  Pragnęła, żeby tym razem wszystko potoczyło się inaczej. Nie czuła w sobie gniewu, nie pragnęła udowadniać mu swojej racji, odsuwać się w poczuciu winy, w milczeniu obserwować jak poszerza się dzieląca ich przepaść. W tej wizji wyciągała w jego kierunku rękę, pytała cicho: pomożesz mi się przez to przeprawić?
  A on przecież nigdy jej nie porzucił.
  — Ten świat nigdy nie powinien dostać drugiej szansy. Swojej pierwszej jeszcze nie zmarnował. To jest to, czego wszyscy w głębi ducha chcieli. Otoczenie, w którym tylko najsilniejsi są w stanie przetrwać. — Mimo podniosłości pewnych chwil nadal mieli wiele tematów, które należało poruszyć. Wiele rzeczy, jakie powinno się zrobić, by Desperacka noc nie okazała się dla nich zabójczo zimna. Uczucia bez wątpienia potrafiły rozgrzać, ale nie dało się na nie wiecznie liczyć. Czasami przydawał się najzwyklejszy ogień. — Może to tylko etap przejściowy? Dlaczego to ludzie mają być na szczycie rozwoju? Jeżeli już, to właśnie oni są największym problemem. — Westchnęła i podniosła się do pionu. — Pomożesz mi rozpalić ogień? Wzięłam ze sobą trochę jedzenia. Nie jest to uczta, ale może mogę Cię chociaż namówić na jakiś mały posiłek w swoim towarzystwie?
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 08.12.19 1:28  •  Kompleks jaskiń - Page 10 Empty Re: Kompleks jaskiń
  – Apokalipsa postanowiła odejść po rozmowie, ale czy rzeczywiście czujesz się w tej sytuacji wygranym?
  Znała odpowiedź na to pytanie, a jednak i tak mogła dostrzec, jak głowa wymordowanego porusza się w zaprzeczeniu. Musiał przyznać (głównie przed samym sobą), że sromotnie przegrał tę walkę, choć na wichrowych wzgórzach zapewne prezentował się jak ktoś, kto wie co robi. Wie jak osiągnąć cel. Wie jak wygrać. W rzeczywistości jedyne, do czego się przygotował, to łgarstwo, szantaż, dużo głupstw – wszystko to, co mogło odwlec cios, ale nie dałoby rady go zatrzymać.  Łatwo mówić o szczęściu, bo przeciwnik z pobłażliwością potraktował ich rosnącą mobilizację, a potem, nie wyrządzając szkód, odszedł w nieznane; Grow nie był jednak pewien, czy chce to określać „fartem”. Nie było w tym żadnego szczęścia. Niczym się nie różnili od skazańców, którzy z zimnej celi doglądają dziedzińca, mając przy tym frontowy widok na wiązane na belkach liny. Pozostało im tylko kilka godzin do wschodu i był to czas przeznaczony na gorączkową próbę znalezienia poszlak uniewinniających. To czekanie było gorsze niż sam stryczek.
  Domyślał się w sumie, dlaczego apokalipsa wybrała ich, ale były to wciąż tylko zgadywanki. Opuścił spojrzenie, przyglądając się teraz szarym, zmurszałym kamieniom. Otaczająca ich cisza szumiała w uszach, docierała przez nie do mózgu i stamtąd wywiewała myśli jak wiatr sprząta liście z desek werandy. Stałby tak kolejne pół minuty, gdyby łowczyni się nie odezwała, a kiedy to zrobiła, przerwał też nerwową zabawę artefaktem. Palce obejmujące błyskotkę wody zsunęły się z niej i powędrowały do góry, docierając do napiętego karku, wsuwając się w brudnoszare włosy.
  – Sądzisz, że już nie wróci? – podjął, ale głównie po to, by jakoś przerwać milczenie ze swojej strony. Po wargach ściągniętych w roztargnionym, poważnym wyrazie, błąkał się cień uśmiechu; kącik ust drgnął kiedy wspomniała o walce u jego boku. – Ja sądzę, że zrobi to, gdy stracimy czujność. On bardzo chce wygrać.
  – To jest to, czego wszyscy w głębi ducha chcieli. Otoczenie, w którym tylko najsilniejsi są w stanie przetrwać. Może to tylko etap przejściowy? Dlaczego to ludzie mają być na szczycie rozwoju? Jeżeli już, to właśnie oni są największym problemem.
  Wzruszył barkami, zsuwając rękę z napiętych mięśni karku.
  – Uczepiono się ludzi, bo są najbardziej rozwinięci, skomplikowani; najłatwiej nadać im złe cechy. A w sumie nie tylko ludzie wyrządzają krzywdę. Do Ziemi roszczą sobie prawa też zwierzęta. Wilki walczą o terytorium, tak samo pumy, likaony, dużo małych gryzoni. Surykatki... żyją jeszcze w ogóle? – Zbył to pytanie machnięciem dłoni. – Zresztą, nieważne. Nawet nie pamiętam jak wyglądały, a chodzi tylko o to, że zwierzęta od zawsze zabijały i gwałciły, czasami z zupełnie głupich powodów. Jakoś nie widziałem żadnej Apokalipsy w kształcie gigantycznych modliszek, które tłukły do głów kanibalskim modliszkowym samicom, że jak nie przestaną wpierdalać partnerów na kolację to świat zezgonuje. Nie widziałem żadnej Apokalipsy-delfina, która stwierdza, że jak całe towarzystwo delfinów nie przestanie się narkotyzować biednymi, małymi rybkami, to wodne królestwo wyparuje, niech już zmawiają zdrowaśki. Nie widziałem żadnej innej Apokalipsy, która szantażowałaby kogokolwiek. Uwzięli się na nas, Yū, bo jesteśmy najsilniejsi i tak liczni. – Nabrał tchu, gwałtownie się rozluźniając. – Pewnie, chętnie zjem z tobą obiad. Chciałem to nawet proponować, ale w obliczu ostatnich rewelacji boję się spojrzeć na zwierzynę, żeby zaraz jakaś tajemna siła wyższa nie zinterpretowała tego jako jawne wykroczenie. Panie przodem.
  Dżentelmeńskim ruchem wskazał jałową glebę Desperacji, a zaraz potem ruszył w krok za łowczynią. Jak to możliwe, że i on nie czuł gniewu? To, co było nieodłączną częścią jego osobowości, co wżarło się w duszę jak rak wżera się w organ, nagle wyparowało. Przecież przy niezliczonych spotkaniach żarli się po łapach; kłócili mając odmienne zdania. Prowokowali siebie i wszystko dookoła, aby coś sobie udowodnić. Nie wiedzieli co. Nie miało to znaczenia. Chcieli być lepsi, przepychali się jak dzieciaki; tylko po to, aby wreszcie usłyszeć: „okej, masz r a c j ę”.
  – Wybrali nas, bo jesteśmy przywódcami, racja? Bo mamy największą moc przebicia? – Grow schylił się po leżący na ziemi, suchy badyl. Nie zwalniając kroku porwał go z podłoża, a potem zamachnął się i rzucił go przed siebie. Świsnęło, by zaraz ciszę przeszył dźwięk łap uderzających o grunt. Javier wypruł do przodu jak strzała wcześniej naciągnięta na cięciwę. – Wydaje im się, że zrozumiemy tę idealną wizję, pogodzimy się i... co właściwie? Wspólnymi siłami zamienimy glob w wielki rajski las deszczowy? A potem Ziemia zapełni się zwierzyną i roślinami, które będą się wybijać z naszą pomocą albo bez niej? – Tam, gdzie wyhamował borzoj, pojawiły się teraz kłęby dymu. Gwałtowna próba zatrzymania się wzbiła tumany kurzu, niemal do połowy zasłaniając psa.
  Grow sięgnął po kolejny kij; ten trzymał już w dłoni. Robiło się zimno.
  – Nie możemy po prostu uciec? – głos chrypł, kiedy schodził do cichszych tonów; teraz też. Zważył trzymany przedmiot w ręce. – Nie mamy żadnej satysfakcji, żadnej prywatności. – Zacisnął zęby, nim szorstko nie dodał: – Nie mamy nic. Czy twoi ludzie wiedzą w ogóle jakie ryzyko podjęłaś? Wiedzą, co dla nich zrobiłaś?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 08.12.19 22:48  •  Kompleks jaskiń - Page 10 Empty Re: Kompleks jaskiń
  Oczywiście, że wróci. Apokalipsa zwycięstwo miała już w kieszeni i czekała tylko, kiedy odebranie nadziei strwożonym przywódcom będzie miało najsłodszy smak. Gdy ich obawy dojrzeją, a do głosu dojdzie desperacja i szaleństwo - zmiażdży ich dla własnej satysfakcji. A skoro zagłada była pewna, równie dobrze zgraja liderów mogła żyć bez strachu, w przekonaniu, że kataklizmu nie da się powstrzymać. Może został im ustalony termin, ale zamiast w nerwach obserwować zbliżającą się ku niemu wskazówkę, woleli czerpać z resztek pozostałego im życia.
  Możliwe, że wcześniej pojawi się coś jeszcze bardziej niszczycielskiego, spadnie im na głowy meteoryt, albo całe powietrze stanie się toksyczne. Z groźbą nagłej śmierci żyli nie tylko oni, ale cała ludzkość. Ich obciążono wyłącznie nadprogramową świadomością, a im więcej myśli poświęcało się temu zagadnieniu, tym cięższe stawało się podnoszenie badyli z gruntu.
  A ogień nie zapłonie bez chrustu.
  Uniosła naręcze suchych gałązek, towary wręcz ekskluzywnego na kamienistym rumowisku, a potem podeszła do mężczyzny i wepchnęła mu w ramiona swoje zbiory.
  — No proszę, chciałeś to zaproponować. — Spojrzała na niego powątpiewająco, wręcz z przekorą, a potem poklepała zebraną podpałkę upewniając się, że Wilczur nie upuści jej nagle na grunt. — Mnie również siła wyższa odebrała odwagę, ale potem zdałam sobie sprawę, że wolę umrzeć z pełnym brzuchem. Na taki gest brawury jeszcze mnie stać. — Przechyliła lekko głowę szukając w jego twarzy jakiejś reakcji, uniosła brwi prowokując wręcz do jednej z nich. — Może powinnam dać Ci szansę się zreflektować? Potrzymam Cię za rękę, jeżeli nadal dygocesz.
  Schyliła się po kawałek suchej kory i dołożyła ją na czubek kupki jasnowłosego posyłając mu nieodgadnione spojrzenie, a potem celebrując rzadki na Desperacji objaw dżentelmeństwa ruszyła przodem. Gdyby na miejscu Wilczura był inny człowiek, dwa razy musiałaby się zastanowić nad prawdziwą intencją tej zbędnej uprzejmości. Przepuszczanie ludzi przodem równało się zazwyczaj z chęcią wbicia im noża między łopatki, ale na jej szczęście Growlithe miał ręce zajęte ich przyszłym ogniskiem.
  Niezręcznie, pomyślała zerkając na bok, bez odwracania głowy w geście, który zdradziłby jakie myśli zaprzątają jej umysł. W melodii pojawiła się fałszywa nuta. Co właściwie na nowo rozbudziło w niej niepokój? Może odpowiedź, w której potraktował jej propozycję jak żart, albo zabawne w założeniu nawiązania do... jak to było, narkotyzujących się delfinów? W innej sytuacji najpewniej uśmiechnęłaby się w rozbawieniu, ale zamiast tego dopadło ją nieprzyjemne wrażenie okpienia. Jej wiedza odnośnie delfinów była mocno ograniczona do tego, co była w stanie znaleźć w książkach.
  Westchnęła zamykając na moment oczy. Gdyby ich rozmowa zamieniła się w sprzeczkę, przynajmniej mogłaby polegać na swoim doświadczeniu. Zamiast tego dorzuciła mu w ramiona kolejne gałęzie, a potem zabrała się za budowanie własnej sterty, zanim na horyzoncie pojawi się miejsce idealne na to, aby wzniecić ogień.
  Nie było sensu burmuszyć się z powodu delfinów.
  — Czy według Ciebie mam siłę przebicia? — zakpiła z cichym parsknięciem. — Być może Apokalipsa wierzy w nas bardziej, niż powinna. Nie sądzę bym mogła wpłynąć na moich ludzi każąc im oddzielać plastik od papieru przy wyrzucaniu śmieci, nie mówiąc już o ratowaniu globu. To, co stało się z ziemią nie jest - niestety - moją zasługą. Mam tylko mgliste pojęcie o prawdziwych powodach takiego obrotu sprawy i przyznam szczerze, że moja ambicja nie sięga dalej niż granice starej Japonii. — Zatrzymała się, by mógł zrównać z nią krok. O wiele lepiej się czuła, kiedy nie musiała zerkać co chwilę przed ramię albo odwracać się, by na niego spojrzeć. Dżentelmeństwo dżentelmeństwem, ale z jednookiej nie była żadna dama. — Nie wydaje mi się, żeby przywrócenie kilku drzew i przekopanie strumienia miało poprawić czyjś los. Więc oboje zgadzamy się z tym, że sytuacja jest beznadziejna?
  Podskoczyła w miejscu poprawiając ułożenie badyli w ramionach. Spojrzała nawet na Javiera, który z energią szczeniaka aportował rzucony mu kawałek gałęzi. Wyglądało to tak, jakby wybrali się na nocny spacer z czworonogiem. Wszelkie problemy stały się odległe niczym mury miasta i równie bezsensowne co krucha, betonowa konstrukcja majacząca gdzieś za aksamitną ciemnością.
  O ile pamiętała (w zasadzie była tego pewna), najbogatszym nie tylko w zasoby, ale również siłę roboczą był S.SPEC, a mimo to nie wiedziała nigdy, aby ich mundurowi zniżyli się do idei ratowania martwiejącego ekosystemu. Jeżeli ten ekosystem miał kły i pazury, to mógł się spotkać jedynie z pociskiem 19mm, najlepiej w przestrzeni pomiędzy lewym a prawym oczodołem.
  Jeżeli dyktatura padłaby jej łupem, wtedy nawet siły porządkowe dostałyby zielone uniformy, ale niestety jednooka na swojej obecnej pozycji mogła co najwyżej zadbać o poprawny rozwój bakterii w ściekach i przyrost mchu na wilgotnej ścianie. Czy Apokalipsa rzeczywiście sądziła, że uda jej się zbudować pod ziemią rajski zakątek pilnując jednocześnie by dziesiątki tysięcy ludzi nie mordowały się na ulicach M3?
  Owszem, była kobietą i jak wiadomo kobiety stać na rzeczy niesamowite, ale dla ochrony własnego, stłamszonego rodzaju wolała nie wychylać się za bardzo z tymi supermocami.
  — Ta bestia chciała artefaktów, nie nas. Powinniśmy je zniszczyć. — Spojrzała wymownie na swoje biodro, w miejscu, gdzie na skraju paska wisiała niewielka bezdenka. Torba, która tej nocy kryła w sobie nie tylko jej ulubioną broń, ale również trochę jedzenia i kuszę odziedziczoną po poprzednich liderach. Nigdy nawet jej nie użyła, więc na dzień dzisiejszy szala wad i zalet przekrzywiała się wyraźnie w kierunku tego pierwszego. Nie czuła żadnego sentymentu względem bezsensownego przedmiotu, mogła wrzucić go na stos razem z resztą podpałki.
  Zacisnęła dłonie na zeschłych witkach dopiero wtedy, gdy Wilczur ściszył głos. Z jakiegoś powodu miała wrażenie, że dopiero teraz mówi w zgodzie ze sobą, jakby wcześniej po prostu zapełniał ciszę.
  — Dokąd chciałbyś uciec?  — Zapytała bez entuzjazmu, jak dziecko, którego marzenie zderzyło się z przykrą rzeczywistością.  Nie wierzyła, by ucieczka miała jakikolwiek sens. Przed czym chciał się schronić? Jaką drogę obrać?
  Nie chciała mu powiedzieć, że przede wszystkim była zmęczona ciągłym uciekaniem. Uciekła z domu, od swojej rodziny, ze szpitala, z cmentarza, przed odpowiedzialnością, przed swoją przyjaźnią z Norishige, cały czas uciekała przed wspomnieniem tamtej misji, uciekła przed Apokalipsą i tylko teraz stała wyprostowana. Patrzyła na Wilczura z bólem.
  — Nie zrobiłam tego dla nich  — odparła. Teraz także jej głos ochrypł. — Nie potrzebują wiedzieć, to ich nie dotyczy. Nie po to wymykam się wieczorem, żeby cała kryjówka w myślach mnie żałowała. Pracować należy w ciszy, to sukces ma wybrzmiewać, a ja, Jace, nie czuję się jeszcze wygraną.  — Pokręciła głową ostrożnie, ale w zdecydowaniu. Wiedziała, że Wilczur w swoim życiu najprawdopodobniej przeżył już wszystko i nie śpieszył się, by stawiać kolejne kroki, ale jej życie nie było wieczne i wolałaby ruszyć już do przodu. Na początek w celu rozgrzania przy ogniu zmarzniętych dłoni. — Dotychczas sądziłam, że jesteś zadowolony ze swojego życia, swojej pozycji.  — Nie mamy nic, powtórzyła sobie w myślach jego słowa. — Będziesz szczęśliwy, jeżeli uciekniesz?
  Dostaniesz to, czego ci brakuje?
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 14.12.19 23:35  •  Kompleks jaskiń - Page 10 Empty Re: Kompleks jaskiń
  Wątpliwości Yū godziły w jego dumę, nawet jeśli (albo zwłaszcza wtedy) kiedy miała rację. Uśmiechnął się do niej, stosując jeden z grymasów na pograniczu cierpienia i nadziei; idealny dla kogoś kto musi spojrzeć mordercy w twarz udając przy tym, że świetnie się bawi z nożem podetkniętym pod gardło.
  – Nie wierzysz? – podjął zaczepnym, udawanie urażonym tonem kogoś, kto całe życie przeszurał w zgodzie z dekalogiem, a tu nagle zarzucono mu oszczerstwa – rzecz nie do pomyślenia.
  Oczy błyszczały, wyłapując każdy błysk księżyca; wpatrywał się w łowczynię rozbawiony, ale łapczywy jak tygrys, który stara się nie złapać ofiary zbyt prędko. Który na miękkich łapach skrada się do niej, z mięśniami naciskanymi jak sprężyny, z uszami skierowanymi ku niej.
  Lubił ten specyficzny rodzaj ciszy między nimi. Bo – jak zauważył – cisze są różne. Cisza po huknięciu drzwiami różniła się od ciszy spotykanej w bibliotece. Zupełnie inaczej brzmiała ta wewnątrz grobu i taka w kosmosie. Wśród wielu aur towarzyszącym milczeniu, Grow doszedł do wniosku, że ich była pełna napięcia. Najbliżej jej było do chwili przed burzą; ale to nie do końca to.
  Przyjmując kolejny kawałek drewna, uśmiechnął się do niej trochę szerzej. Na co była zła? Co ją tym razem zaczęło drażnić? Nie potrafili rozmawiać; czemu nawet milczeć nie umieli? Tym bardziej, że nawet nie chciał jej denerwować. Nie zakładał, że którekolwiek słowo z wypowiedzianej tyrady Kami odbierze jako lekceważenie – i być może dlatego nie wpadł na to, że jej nagłe oklapnięcie spowodował sam.
  Szedł zresztą tuż obok, cały w tej swojej niewiedzy.
  – Czy masz? – Uniósł wzrok na rozgwieżdżone niebo; wyglądało jakby ktoś sypnął pokruszonymi brylantami prosto w jednolicie czarną tkaninę; drobinki błyskały i zanikały, niezależnie od siebie. – Tak, raczej tak. Ludzie cię słuchają. Chcą cię słuchać. To inny rodzaj siły przebicia niż ten, któryja stosujęstosuje większość Desperatów. – To mogło być na swój sposób imponujące. Growlithe nie pamiętał, by kiedykolwiek samymi słowami zneutralizował konflikt. Już od najmłodszych lat działał w ramach „bojowego supportu”; gdy dorósł, ledwie zapoznał się z rozkładem szpitalnych korytarzy, a już składał papiery do policji. Żył z walki. Dlatego właśnie stalowe mięśnie kryły pod sobą strzępki chaotycznych myśli i emocji, których nie potrafiłby uszeregować. Cokolwiek starał się przekazać, zwykle wychodziło źle. Jak wtedy, z Dantem. Jak z Zero – nim nie zniknął. Jak przed Apokalipsą, gdy łgał jak pies i tylko cudem z pyska nie pociekł mu jad.
  W jednym był jednak pewien. Pokręcił więc głową na jej słowa.
  – Nie. Apokalipsa traktuje artefakty jako śmiercionośną broń, która może zniszczyć świat. Sądzisz, że coś z tak wielką mocą wewnątrz nie będzie przydatne?
  Do zniszczenia jej samej?
  Do uśpienia jej, przynajmniej?
  Borzoj przemknął wzdłuż ściany jednej z niskich jaskiń. Za długimi łapami ciągnęły się chmury kurzu i piasku. Na suchy grunt skapnęła gęsta kropla śliny, gdy Javier zatrzymał się o dwa metry przed nimi, puszczając z uchwytu powykrzywianą niczym reumatyczne ramię gałąź. Łeb psa uniósł się i opadł jak u kuca, który zarzuca nim, aby odgonić natrętną muchę. Z gardła nie wydobył się jednak żaden dźwięk. No i właśnie, może Yū ma rację? Może nie mieli żadnego prawa głosu?
  – Dokąd chciałbyś uciec?
  Spojrzał na nią, nie do końca pewien, czy naprawdę była tym zainteresowana. Spodziewał się entuzjazmu, może zaintrygowania. W swojej wersji wydarzeń Yū kierowała na niego wzrok i tylko nim potwierdzała, że też chce zniknąć, zatopić się w tej relacji, całkowicie porzucić dotychczasowe życie; ale szara rzeczywistość twardo odgrywała własny scenariusz i jej głos wydawał się zbyt szorstki, niemal zawiedziony. – Obojętnie. – Przyznanie się do tego na głos tylko potwierdzało, jak nieprzemyślenie złożył swoją ofertę. Nawet dla niego brzmiało to jak marudzenie dzieciaka, który chciał uciec z domu, bo bał się konsekwencji wyborów, nie wiedząc przy tym jednak, dokąd mógłby się udać, gdyby rzeczywiście się zdecydował. Jego pierś uniosła się i opadła w głośnym westchnięciu. – Masz rację, lubię swoją pozycję. Lubię to co robię. – Dotarli do przysadzistej jaskini, którą niedawno w pędzie minął Javier. Pies kroczył teraz obok nich, z badylem między zębami, wzrokiem starając się zachęcić do dalszej zabawy. Grow zwrócił na niego uwagę dopiero wtedy, gdy upuścił na grunt stertę uzbieranych drewien. Wylądowały z łoskotem, prawie zagłuszając kolejne słowa.
  – Kocham też ciebie, a DOGS w tym przeszkadza. – Szczęki czworonoga rozwarły się chwilę po tym, jak zdeformowana dłoń zacisnęła się na krańcu patyka. Ogon poruszył się niepewnie, gdy gałąź uniosła się nad ramię właściciela. Pies zamarł w absolutnym bezruchu, jakby był tylko robotem, któremu ktoś wyłączył sterowanie, ale wystarczył świst przecinanego powietrza, by wypruł w ślad za ciśniętym w noc kijem.
  Wpatrywanie się w energiczne zwierzę jak raz nie wywołało w Growie pozytywnych uczuć; bardziej ścisnęło go rozdrażnienie i nostalgia. Niedorzeczny duet, który nigdy nie powinien zaistnieć, podkręcony tylko jej pytaniem. Byłby szczęśliwy, gdyby uciekł?
  – Gdybyś uciekła ze mną – zauważył po dłuższej chwili, krzywiąc się na sam dźwięk tych słów. – Mówię niewyraźnie?
  Javier dopiero dobiegał do celu, nie było więc czym zająć dłoni. Z braku lepszej opcji Grow przykucnął i chwytając za pierwszy lepszy kawałek drewna zaczął konstruować stos. Nie było mu zimno; praktycznie w ogóle nie odczuwał niskich temperatur, przynajmniej jeszcze nie. Dostrzegł jednak jak blade są palce łowczyni i jak bardzo kontrastuje to z czerwonymi knykciami – sam niezbyt pamiętał jak to jest być człowiekiem, jak to jest odczuwać wszystkie przyziemne bodźce.
  Skupił się na ognisku. Słychać było tylko szuranie ocierających się o siebie patyków, pod sam koniec budowy wzbogacone o dudnienie psich łap.
  Wilczur, łapiąc za zabawkę psa, przyciągnął go bliżej siebie. Pies nie zdążył puścić i siłą szarpnięcia postąpił dwa kroki do przodu, dopiero wtedy rozwierając paszczę.
  – Dobry pies. – Sięgając do torby na boku zwierzęcia, poklepał go pod karkiem. Potem zagłębił rękę w plecaku i szukając chwilę wśród kartek, papierków i walającego się wewnątrz piachu, wreszcie wyłapał zapalniczkę.
  Pstryknęło trzykrotnie nim pozbył się zalegających pod przyciskiem ziarn ziemi. Potem wątły ogień rzucił mdłe, żółtawe światło na jego skórę i rękaw bluzy. Płomyk zgasł zaraz potem i choć Grow jeszcze kilkakrotnie wcisnął opuszką klawisz, nie zapalił się ponownie.
  Znów westchnął; tym razem bardziej pretensjonalnie niż zamierzał. Unosząc zapalniczkę, uniósł też spojrzenie. Wbił je w łowczynię, aluzyjnie machając przedmiotem, jakby na końcu języka miał: „i kurwa tyle z tego” – ale, z niewiadomych przyczyn, postanowił się powstrzymać przed bluzgami.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 19.12.19 23:55  •  Kompleks jaskiń - Page 10 Empty Re: Kompleks jaskiń
  — Wierzę i dlatego Cię podpuszczam. Wręcz na to liczę. — Uniosła brew w odpowiedzi na reakcję Wilczura, przechylając głowę w lekkim rozbawieniu. To był chyba pierwszy raz kiedy się w jej kierunku uśmiechnął i przeszedł ją z tego powodu dreszcz (była pewna, że to nie z zimna). Nawet jeżeli niecodzienny grymas mężczyzny był boleśnie sztuczny, pozwoliła sobie na delikatne uniesienie kącików ust. Udawał czy rzeczywiście się starał, zrobił to, a widok był absurdalnie przyjemny dla oka. Naręcze gałęzi zatrzęsło się na jej ramionach, gdy po pierwszej reakcji w postaci zaskoczenia zalała ją fala satysfakcji.
  Po prawdzie nie mogła sobie wyobrazić tak zakrawającej o szablonowość sytuacji. To, co powszechne, w ich wypadku było rzadkością. Jednooka nigdy nie prosiła przewrotnego losu, aby wrzucił ją w ramiona przeciętności, nawet jeżeli tym samym miałby ją pchnąć w ku jasnowłosemu. Do pewnych rozwiązań nie istniała droga na skróty. Przyjemnie byłoby oderwać się myślami od realiów, usiąść wspólnie przy wyimaginowanym stole i zamiast sprawami ludzkości, zająć się dla odmiany sobą, ale teraz również czuła się dobrze. W jego towarzystwie prawie zapominała o ostrożności. Chciała o niej zapomnieć, pozwolić sobie na naiwność i swobodę, które zwolniłyby ostatnie zaciągnięte hamulce. Zamiast wiecznie uciekać, z ufnością odwrócić się i spojrzeć w oczy drapieżnika.
  Zmierzyła go czujnie wzrokiem i zadarła nos ku górze. Mogła chociaż wyglądać dumniej, niż się czuła.
  — W tej kwestii nie będą słuchać. To tylko oszustwo, podłe kłamstwo. Świata nie da się już zmienić na lepsze dla wszystkich. — Nawet siła niczego tu nie zmieni. Tyrani budują wokół siebie poczucie bezpieczeństwa, ale tylko oni zdają sobie sprawę, jak wielu w tym procesie należy poświęcić. Ile nienawiści leży w cieniu każdego dobra, jak krwawe są fundamenty tej twierdzy. U podłoża każdego raju leżało piekło. Popełniłaby wielki grzech zasiewając w sercach ludzi nadzieję na lepsze jutro. Może ktoś posiadał siłę, by tego dokonać, ale nie ona. Nie żadne z nich. — Nie zamierzam nigdy im o tym wspominać. Jeżeli bransoleta posiada moc, dzięki której będę w stanie zapewnić lepsze życie swoim ludziom, to muszą mieć pewność, że dzieje się to dzięki mnie. Nie za sprawą obcej istoty, która trzyma wszystkich liderów za gardło.
  Utkwiła spojrzenie w zalanym cieniem wejściu do jaskini.
  Ostatecznie i tak musiała kłamać, chociaż tym razem dla większego dobra. Niezależnie od tego jak groźnym przeciwnikiem mogła się okazać Apokalipsa, trwoga w szeregach rebeliantów była ostatnim, czego potrzebowała. Życie musiało toczyć się dalej tak, jakby rozmowa na wzgórzach nigdy nie miała miejsca, a przejmujący strach w jej głowie nie istniał.
  Zamrugała kilkakrotnie, skupiając wzrok na krawędzi ciemnego zagłębiania. Chociaż przyzwyczajone do mroku, jej spojrzenie nie było w stanie przebić się przez aksamitną kurtynę czerni i zajrzeć do wnętrza pieczary. Wilczur zatrzymał się przed nią, więc zaufała, że nie wyczuł w okolicy niebezpieczeństwa. On sam składał się w dużej mierze z zagrożenia, za dużo czasu spędził samotnie w ciemności i kiedy wychodził, coś ze sobą wywlókł.
  Schyliła się żeby odłożyć zebraną podpałkę w akompaniamencie jego słów. Obojętnie.
  — Sądziłam, że... — zaczęła bez pośpiechu, ale mężczyzny kontynuował, więc w ciszy wsłuchiwała się dalej w jego odpowiedź. W pewnym momencie schyliła się po długi badyl i z westchnieniem wycelowała nim w kucającego po przeciwnej stronie wymordowanego. — Mówisz wyraźnie, ale krzywisz się przy tym jakbym kazała Ci zjeść cytrynę. Mówisz kocham też ciebie, ale brzmisz jakby moja egzystencja sprawiała ci same nieprzyjemności. — Nakreśliła czubkiem kija mały okrąg, a potem wrzuciła przedmiot to składanego przez mężczyznę paleniska. — Jesteś beznadziejny, cholera, pod każdym możliwym względem. Mógłbyś chociaż powiedzieć to porządnie.
  A zrobiłeś to jak zwykle, po swojemu.
  Nie była nawet zła, pod maską opanowania krył się lekki uśmiech, odrobina satysfakcji i ciepło, które w jednej chwili zniwelowało potrzebę rozpalenia ogniska. Uwielbiała go za to, kim był. Kim się stał. Nawet jeżeli on sam mógł siebie nienawidzić, porównywać do osoby, którą zmieniły kataklizmy, ona nie znała innego Jace'a. Dla niej był pełnym obrazem człowieka, którego kochała.
  Usiadła po drugiej stronie sterty patyków i także zaczęła składać je w trójkątny stosik. Zmarznięte dłonie bardziej przeszkadzały, niżeli pomagały go tworzyć, ale nie o praktyczność jej działań w tym momencie chodziło. Chciała się czymś zająć, coś robić, kiedy kolejne słowa cisnęły się na usta.
  — Nie chcę uciekać, nie chcę żyć w takim świecie, w którym musiałabym wiecznie się ukrywać, żeby z tobą być. Niech wszystko inne się zmieni. — Spojrzała na wątły płomień tańczący na skraju zapalniczki. Nie skupiała się za bardzo na samym ogniu, jasny punkcik zatańczył w jej spojrzeniu, zanim wokół znowu zrobiło się ciemno. — Ale DOGS to twoja rodzina. Nie przypadkowi ludzie, którym przyszło ci wydawać rozkazy. Ty ich wybrałeś, a oni wybrali ciebie. Na setki lat, na całe życie. Ludzie będą umierać  — ja umrę — ale oni cię nie zostawią. Wiesz...
  Zacisnęła pięści ponad suchym drewnem, palce pobielały z napięcia.
  Wiesz? Moja rodzina mnie zostawiła. Nie ma dnia, w którym o tym nie myślę, przeklinam ich, ale bardzo za nimi tęsknię. Zazdroszczę ci, bardziej niż potrafię to okazać.
  — Zamiast ze mną uciekać... możesz ze mną zostać? — Skrzyżowała ramiona opierając je na kolanach. Straciła całkowicie zainteresowanie nieodpalonym ogniskiem, przestała zwracać uwagę na chłód, który prześlizgiwał się pod ubranie sprawiając, że ręce jej drżały. Położyła policzek na przedramieniu patrząc z ukosa na odległą tarczę księżyca. — Proszę?
  Miał rację, nie potrafili rozmawiać. Wystarczyło kilka słów, by zaczęły pożerać ją wyrzuty sumienia i niemalże żałowała, że pozwoliła emocjom wziąć górę nad rozsądkiem, a ustom poruszać się w rytm wypowiadanych wyrazów. Tego rodzaju otwartość była dla niej synonimem słabości, ale chciała w końcu przestać być więźniem niewypowiedzianych myśli. Życie było krótkie, nawet dla łowcy.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.01.20 2:27  •  Kompleks jaskiń - Page 10 Empty Re: Kompleks jaskiń
  Wstrzymał dech, kiedy świsnęło powietrze, przecięte suchym, krzywym kijem. Końcówka zawisła na wysokości jego ślepi, wlepionych czujnie w łowczynię, nie w jej prowizoryczną broń. Patrząc w jedyne oko Yū, zmarszczył brwi. Nie potrafił określić emocji, które rościły sobie prawa do tych decydujących. Był wściekły, rozbawiony, znudzony — jaki? Te uczucia targały całym ciałem, szukały ujścia i go nie znajdywały. Bywało, że kiedy zalewała go fala niezrozumianych bodźców uderzał w blat stołu, aż echo niosło się po korytarzach; albo nagle się wyłączał, milczał zmuszony do słuchania — jakby był karconym, cholera, psem. I pewnie skrzywiłby się jeszcze raz, ale ponieważ dopiero co wytknęła mu krzywienie się, wyjątkowo postanowił nie powielać błędu. Skrzywił się więc dwukrotnie bardziej.
  Niespodziewanie poczuł do siebie rozdrażnienie; po co w ogóle to wszystko mówił? Proponował? Po co pokazywał, że cała sytuacja z Apokalipsą, z DOGS, z łowcami, z nią zdecydowanie go przerastała? I właściwie czego mógł oczekiwać? Zrozumienia? Poklepania po głowie?
  Wizerunek tworzony dekadami, setkami lat, wizerunek obleczony szwami, zalany krwią, cuchnący potem oraz ziemią okazał się ostatecznie jego brzemieniem; ale przecież był świadom konsekwencji, gdy zamiast zdeptać pielęgnował tlący się pomysł. Znał wagę bycia liderem. Liderzy się nie wycofują. Nie uciekają. Nie cofają się. Walczą. Potem umierają.
  Popękane wargi wilczura zaczęły się rozklejać; ty też...
  (ŻAŁUJESZ)
  masz dość?
  Dostrzegł jej ręce chwytające za kolejne patyki. Słysząc słowa Yū zaczął się zresztą zastanawiać czy była tą samą osobą, którą odnalazł na szczytach smoczych gór. Nie trzęsła się już, nie kryła pod warstwami ubrań i milczenia. Zwłaszcza jednak — nie chciała uciekać. Nabierała werwy. I mówiła. Mówiła, odsłaniając się kawałek po kawałku, strzepując kurz z tajemnic, uczuć i myśli, które zwykle zatrzymywała dla siebie; niedostępne, stłamszone, traktowane jak rany, których nie można pokazać nikomu, bo ludzie — z samej swojej natury — kochali je rozdrapywać.
  Bezpieczniej było kryć sekrety niż się nimi dzielić.
  Powieki Wilczura przymrużyły się, gdy gwałtownie urwała zdanie. Wiesz... Wyczekiwał dalszych słów, a gdy te padły, szczęki zwarły się mocniej. Podrapał się krótkimi, nierównymi paznokciami po prawej dłoni; ze słowami zdecydowanie radziła sobie lepiej niż on kiedykolwiek będzie w stanie. Co z tego, że miała na to mniej czasu? Dzięki temu nie musiała go pokonywać w walce, nie musiała go nawet dotykać — i tak stawał się potulny. Rozmiękły. Miała w jakimś stopniu rację. Jej egzystencja go ogłupiała. Tego nie znosił.
  Puścił chropowatą w dotyku gałąź i podniósł się z ziemi. Kontuzjowane kolano znów przypomniało o swojej niesprawności; tępy, mocny, krótki impuls bólu. Dotarł przez kręgosłup aż do mięśni twarzy. Grow zmarszczył nos, jednak w tej samej chwili sięgnął za siebie i chwycił w pięści materiał bluzy. Przeciągnął ją przez głowę, burząc i tak zmierzwione włosy i nawet gdy potrząsnął łbem na boki, nie udało mu się wrócić do poprzedniej fryzury.
  W krótką chwilę znalazł się za Yū; stawiał lekkie kroki, miarowe, ciche wystarczająco, by go zignorować, gdyby od samego początku nie znali swoich pozycji. Ukucnął po lewej stronie, kładąc po boku bluzę; wybrał ślepą strefę. Celowo? Wsunął dłoń na jej bark, palcami dotykając karku.
  — A zamiast serii wywiadów, mogłem cię, do cholery, porwać. Żylibyśmy szczęśliwie w jakimś dungeonie umieszczonym na samym środku niczego, nie przejmując się apokalipsami i przewrotnością losu — warczał cicho, niemal niewyraźnie. Pochylił się, prawie opierając pierś na jej ramieniu. Gorąco oddechu ociepliło ucho łowczyni, kiedy Grow przekrzywił głowę. — Mógłbym zostawić rodzinę, którą wybrałem i która wybrała mnie, zostawić całą ich nieśmiertelność. Nienawidzimy jej. Wolimy umierać, w tym mamy jakiś wybór. — Zamilkł. — Co z twoimi wyborami, Yū?
  Wsunął rękę głębiej, docierając nią do linii obojczyków, wyczuwając opuszkami brzeg nakrycia wierzchniego.
  — Zdejmij płaszcz — zszedł o kolejny ton, gdyby nie chrypa, z pewnością by szeptał. — Ubierz pod niego bluzę, zawołaj Javiera. On też da ci ciepło. Czerp garściami, skoro wiesz, że wygrasz. Zamiast od razu opadać z sił, użyj tych swoich sztuczek. Przegadaj mnie. Rozpalę ogień, jeżeli mnie — uśmiechnął się — zachęcisz.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 05.01.20 23:38  •  Kompleks jaskiń - Page 10 Empty Re: Kompleks jaskiń
  — I mógłbyś znacznie więcej, prawda?
  Gdybyś nie brał pod uwagę mojego zdania.
  Stała się w jego oczach dokładnie tym, czego pragnęła za wszelką cenę uniknąć. Blokadą, zaciągniętym hamulcem. Przez nią się powstrzymywał, może nawet zmieniał.
  A mimo to, wizja była wręcz przyjemna. Jak azyl dla umykających myśli, które rwały się do wielkiej zmiany.
  — Co byśmy zrobili z całym tym wolnym czasem? Bez zamartwiania się o jutro? — odpowiedziała mu półgłosem. Nie musiała robić tego wyraźniej, był przy niej. Głowa oparta na ramieniu drgnęła nieznacznie w stronę, z której dochodziły słowa. Bez zarzutów, szczerze zainteresowana kierunkiem, w którym podążały jego marzenia.
  Co z twoimi wyborami, Yū?
  Podbródek przechylił się o kolejne centymetry. Zaczynało brakować dzielącej ich odległości. Ciepła dłoń przesunęła się po jej karku, zaczepiła o skraj ubrania. Czerp garściami, skoro wiesz, że wygrasz.
  — Sądzisz, że rzuciłam na ciebie jakiś urok? — Odwróciła się nieznacznie w jego kierunku. Zdrowe, jedyne oko dostrzegło go w końcu, jego twarz i uśmiech. — A może to twoje własne pragnienie? Coś, do czego tak trudno się przyznać, nawet gdy nikt nie patrzy.
  Ręce prześlizgnęły się po skraju kołnierza, nie wkładała w to serca. Sięgnęła bardziej przed siebie, na oślep poszukując w cieniu jego drugiej dłoni. Dwa palce, wysunięte do przodu, przesunęły się w krótkim geście po jej wierzchu, w górę. Przechyliła się w jego stronę, oparła na kolanie i sięgnęła do twarzy mężczyzny. Blizny, które zdobiły jego oblicze, pojawiły się na nim pewnego dnia.
  — Nienawidzisz nieśmiertelności, ale jednak są rzeczy, dla których warto odnieść rany i przeżyć. W pewnym sensie mnie to cieszy. — Spojrzała na niego poważnie. — Że jeszcze nie odnalazłeś tego, za co chciałbyś umrzeć.
  Wzgardziła jego bluzą i radą, by przywołać do siebie Javiera. Jedno z drugim należało do niego, ale ona musiałaby go tylko przegadać żeby dostać oba. Jak łatwo było wszystko zrzucić na karb ludzkiej słabości. A on przecież miał do niej słabość.
  Głęboko na dnie jej kieszeni leżała zapalniczka.
  Był przecież ogrom rzeczy, których nie potrafiła dosięgnąć. Żadne sztuczki, karty z rękawa, zaklęcia wypowiedziane w słowach, którymi tak bezwzględnie się posługiwała nie mogły jej tego dać. Kiedy w grę wchodził drugi człowiek, nie było żadnej pewności. Musiała być najlepszą wersją siebie, aby dla kogoś innego zaledwie wystarczać. Miał jej za złe, że walczyła o siebie kosztem jego zdecydowania?
  Może właśnie tego w głębi serca potrzebował, jakiejś zmiany. I nie w niej się zakochał, ale w wizji wolności. Z taką konkurentką nie miała żadnych szans.
  Opuściła ręce na jego ramiona. Zabawne, że kiedy on się uśmiechał, jej twarz pozostawała praktycznie bez wyrazu. Nie cieszyła się jak dziecko, każdy mały gest był precyzyjny i zamierzony. Pozbawiony przypadkowości. Nie, moja ręka nie znalazła się tam wcale przez dziwaczny zbieg okoliczności, miała tam trafić. Ty to wiesz i ja wiem.
  — Dzisiaj też przyszłam tutaj z twojego powodu. Martwiłam się o Ciebie. — Westchnęła z rezygnacją, uciekła wzrokiem na dół i na bok, jakby jeden tylko kierunek nie wystarczał. — Wychodząc z kryjówki nie myślałam sobie: "muszę wiedzieć jak sytuacja wygląda u moich sojuszników". To nie jest już sprawa sojuszu. Może kiedyś nią była. — Dlaczego wypowiadanie niektórych słów wymagały więcej odwagi niż rządzenie rebelią? Może po raz pierwszy od dawna czuła, że coś, co mówi rzeczywiście jej dotyczy. I gdyby mogła ująć to w łatwiejszy sposób, zapewne by to zrobiła, ale wszystko było ciężkie, skomplikowane. Dlatego mówiła, mówiła, mówiła. Za wszystkie dni kiedy milczała. — Zastanawiałam się, czy nie chciałbyś po prostu od tego wszystkiego odpocząć. Martwieniem się, że coś się wydarzy. Nawet jeżeli to tylko na chwilę, chciałabym o niczym więcej nie myśleć.
  Tyle spraw, tyle zmartwień. Tyle powodów, żeby bez powodu wybuchnąć płaczem. Nawet głupie przejmowanie się, że nie może z nim rzeczywiście uciec, że głupie, szczęśliwe życie, o którym wspomniał nie może wydarzyć się naprawdę. Musiała być zachłanna, bo niczego ponad to, co wywalczy własnymi kłami i pazurami nie dostanie, a i to prędzej czy później ktoś zapragnie jej odebrać.
  — Mogę cię pocałować?— zapytała, zapominając o ognisku. O potrzebie, by ogrzać się przy ogniu. Kiedy trzymała dłonie na ramionach mężczyzny, czuła bijące jego ciepło. Ciepły oddech, kiedy nachylił się w jej kierunku. Mogła przysiąc, że jego ciepło przenikało nawet przez materiał płaszcza, którego być może z rzeczywistej troski próbował się z niej pozbyć.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 07.01.20 1:09  •  Kompleks jaskiń - Page 10 Empty Re: Kompleks jaskiń
Nie ograniczały go żadne zasady ani normy.
  Zapytany sam nie znałby odpowiedzi. Dlaczego się blokował? Co go w ogóle powstrzymywało? Rzucał historyjki o porwaniu – a przecież porywał już ludzi. Jej nie mógł?
  Pobielały mu knykcie, gdy zaciskał dłoń w pięść, ściskając w palcach brzeg narzuconego na jej ramionach płaszcza. Chciał, żeby już go z siebie ściągnęła. Żeby go posłuchała, tak jak słuchają go Psy, jak od najmłodszych lat słucha go Evendell. Jak słucha go każdy.
  Zamiast tego czas zaczął się rozwarstwiać, rozciągać, wydłużać jak topiąca się guma. Każdy ruch łowczyni wydawał się przemyślany, niespieszny. Prawie leniwy. Ręka Wilczura, nie bez trudu, poluzowała chwyt, przesuwając się z powrotem na jej kark.
  „Co byśmy zrobili z tym czasem?”
  Zaczął się krzywić. Zdenerwowana mina pojawiała się na jego obliczu jak obraz na wykonanym polaroidem zdjęciu – z sekundy na sekundę wyraźniała, nabierała szczegółów. Siły.
  – Nie daj Boże byśmy odpoczęli – wymamrotał pod nosem; cicho, ale bez rozdrażnienia, które zwykle mu towarzyszyło kiedy tracił kontrolę nad płynnością wypowiedzi. Gdzieś w samym tonie dało się wyłowić rozbawienie; jego szczątki, lichy osad. – To byłoby straszne.
  Dotknęła go, wytrącając z równowagi. Odwróciła się, uklękła i znalazła tak niebezpiecznie blisko, że zapach jej skóry omal nie rozsadził mu czaszki; wystarczył jeden wdech, aby ucisk w skroniach stał się bolesny, otumaniający jak narkotyk. Cały organizm wypełniło napięcie; odruchowo chciał cofnąć głowę, byle znaleźć się poza zasięgiem jej uroku, ale jednocześnie plułby sobie w twarz, gdyby jeszcze raz uciekł. Ta druga część wygrała, choć gdyby się odsunął, nie usłyszałby pewnie dalszych słów.
  A nienawidził, gdy się o niego martwiła.
  Zaczynał wtedy zakładać, że faktycznie było o co.
  Tak jakby sama nie stawała codziennie do walki. Jakby nie zasypiała ze świadomością, że może już jutro zbudzi ją seria z karabinu, krzyki, bluzgi, ciężkie kroki. Jakby nie przewodziła ludźmi, którzy zdradzali ją, którzy upadali na zdarte do krwi kolana, którzy wymagali od niej poświęceń. Jakby nie zachorowała na ustrojstwo, od którego słabła w oczach.
  To takie ironiczne.
  Mogę cię pocałować?
  Zamarł.
  W żyły wlano beton, mięśnie wymieniono na marmur. Jedyną żywą częścią wydawały się oczy. Błyszczały nienaturalnie, wpatrzone w jej oblicze, szukające wśród rysów choćby minimalnego załamania świadczącego o tym, że żartowała. W ściśniętym gardle drapały go setki słów, które mógłby wypowiedzieć, ale żadne nie wydawały się teraz dostatecznie dobre.
  Poruszył palcami, choć z jej perspektywy ten dotyk musiał być jak nerwowe drgnięcie, dziki impuls wywołany ukłuciem.
  Kuło go w żołądku i w piersi, i w skroniach. Mrowiły opuszki, którymi powoli wędrował z jej karku na szyję, szczękę – wreszcie zatrzymując się na poliku.
  Szorstkim kciukiem przeciągnął wzdłuż dolnej wargi łowczyni, bezmyślnie opuszczając wzrok na jej rozchylone usta.
  Czasami przywoływał wspomnienie ich gorzkiego początku, gdy traktował ją jak zdobycz, a ona jego – jak wroga, z którym musi zachować zimne, profesjonalne relacje dla dobra obu stron.
  Czasami sądził, że naprawdę użyła czegoś nadprzyrodzonego, żeby ich sobie zjednać.
  Nie planował tracić dla niej głowy. Nie zależało mu na ciepłych stosunkach z łowcami. DOGS też charakteryzowała autonomia, sojusz pragnął utrzymać wyłącznie ze względu na Nyanmaru. Mimo tego prawie zaprzepaścił ich pierwsze spotkanie, skory do ironii i zabaw granych na własnych zasadach.
  Zimne, nocne powietrze wywoływało naturalne dreszcze, z których nawet nie zdawał sobie sprawy; ignorował je tak samo jak fakt, że Kami nie przyjęła bluzy.
  Mrużąc powieki wsunął rękę dalej, hacząc palcami o ciemne pasma włosów opadających na jej policzek. Odgarnął kosmyki za jej ucho, jednocześnie przysuwając się bliżej, przekraczając przy tym ostatnią dzielącą ich barierę. Dotyk szorstkiego opuszka, którym dotychczas ją gładził, zastąpił dotyk ust. Na sekundę. Z gardła wymordowanego wyrwał się pomruk niezadowolenia. Nie tak. Niewygodnie. Za daleko.
  Opadł na kolana, by nie przejmując się utrzymaniem równowagi, mógł musnąć ponownie jej wargi. Chłonąć powietrze, którym oddychała. Zasmakować słów, które zalegały jej na języku, a których nigdy nie wypowiedziała.
  Mogę cię p o c a ł o w a ć?
  Do diabła, mogła wszystko.
  Co ją blokowało?
  Łowcy? Pozycja? Rasa?
  Niewiedza?
  Z cichym cmoknięciem oderwał się od jej warg, kładąc jednak usta niżej, na jej brodzie, a potem szczęce, szyi; wilgotne ślady, jakie zostawiał, były jak mgiełka; od razu znikały, gdy tylko padał na nie zimny powiew powietrza. Dotarł do jej ucha, przez chwilę jedynie oddychając, zbierając rozpierzchnięte myśli. Co mógł jej powiedzieć, żeby raz na zawsze zburzyć dzielący ich mur?
  – Zrobię dla ciebie wszystko. – wychrypiał wreszcie, opierając usta o jej skórę, tuż pod uchem; lekko, by móc mówić, ale wystarczająco, by czuła każde tknięcie warg podczas wypowiadania słów. – Stanę w twojej obronie. Potrzebuję cię. Tracę zmysły. Jest mi tak nienaturalnie GORĄCO, chcę zasnąć i obudzić się z ręką na twojej talii, z twarzą tuż przy twojej twarzy, mam dość, serdecznie, kurwa, dość tych zabaw, szturchania się, odskakiwania, warczenia, plucia sobie pod nogi, prowokowania i godzenia się. To chcesz usłyszeć?
  Rękę zsunął na jej plecy; na ten nieszczęsny, niepotrzebny płaszcz. Krótką przerwę, jaka między nimi zapadła, zmącił jeszcze cichszym tonem dopiero wtedy, gdy zaczerpnął tchu.
  – Bo co innego mam rzucić, by nie brzmiało jak sprawianie samych nieprzyjemności? Kocham cię. Cholera, to wszystko. Nic więcej. Nie da się tego rozdrobnić, ani określić lepiej, tego się chyba nawet nie określa. To coś obsesyjnego, nieprzetłumaczalnego, coś niekontrolowanego i nie ma znaczenia czy tego chcę, czy nie. Czy ty tego chcesz. Dokładnie to próbuję ci pokazać. Oddając bluzę. Zgadzając się na walkę na arenie. Nie biorąc cię siłą. Kiedy ty mi wreszcie uwierzysz?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 08.01.20 0:23  •  Kompleks jaskiń - Page 10 Empty Re: Kompleks jaskiń
  Przechyliła głowę, dopasowując się do jego dłoni i zanim dotyk zagościł na jej wargach, była jak zwierzę łaknące uwagi właściciela. Nawet przez ułamek sekundy nie żałowała słów, które z ciepłym uczuciem wypowiedziała w jego kierunku. I gdyby poprzestał wyłącznie na tym krótkim kontakcie, odsunięciu kosmyków z jej twarzy, i tak miałaby trudności z powrotem na ziemię.
  Bo przecież zimnej, otaczającej ich z każdej strony skały już nie było?
  Zniknęła sterta drewna, zniknął Javier - niepotrzebny.
  Patrząc przed siebie widziała przymrużone oczy mężczyzny i kiedy powieki opadły całkowicie, odwzajemniła pocałunek z tą samą dozą cierpliwości, z którą wcześniej sięgnęła do jego ręki. Na jej ustach zastygł wyraz psotnego uśmiechu. Sam w końcu zdecydował się zniweczyć dzielący ich dystans i chociaż zazwyczaj był szorstki i bezpośredni, delikatnie pokazał jej, jaki również może się stać.
  Zrobię dla ciebie wszystko.
  Oparła się o jego bark, sięgając ramionami za plecy, uniosła dłoń, która zagłębiła się w nierównych włosach, żeby nie próbował się teraz odsunąć. Nie kiedy jego oddech, brzmienie słów, które wypowiadał łaskotało po odsłoniętej skórze, wyostrzało wszystkie zmysły. Tylko zimna już nie czuła. Zewsząd otaczało ją ciepło, które jak zdała sobie sprawę, należało wyłącznie do niego. To był on, temperatura jego ciała, ramię otaczające wąskie plecy.
  — Wiem... wiem... — odpowiadała bez składu. Spojrzała ponad jego ramieniem, w ciemność roztaczającą się wokół.
  To chcesz usłyszeć?
  Powietrze wypuszczone bezgłośnie z ust przybrało formę jasnej mgiełki. Przez kilka sekund migotało chaotycznie, zanim rozpłynęło się jak nieistotne zmartwienie. Oczywiście, że chciała to usłyszeć. Czy była przez to próżniejsza niż zwykle? Tylko dlatego, że ucieszyło ją to, co z przejęciem mówił tym swoim cichym, ochrypłym tonem?
  Jej ambicja nie kończyła się na wyznaniach, od których z chęcią topniała w jego niepewnym uścisku.
  Kiedyś sądziła, że kochać kogoś leży w obowiązku każdego człowieka. Tak jak jej ojciec kochał jej matkę - dla mediów, a potem udawał, że kocha swoje dzieci. Wiedział przynajmniej, że należy zafałszować prawdziwe uczucia, aby latorośl nie wyrosła w nienawiści do niego.
  Nawet jeżeli łączącej ją z Wilczurem znajomości nie otaczała atmosfera bezwzględnego szczęścia, przynajmniej cechowała ją szczerość.
  Nikt od nich tego nie wymagał, nikt nawet nie zwracał na nich uwagi. Dopóki panował pokój, można było zapomnieć o rolach, jakie przyszło im pełnić.
  Potrzebuję cię.
  Tracę zmysły.
  Odchyliła się i kiedy skończył mówić, sięgnęła do jego twarzy. Zbliżyła się, by jeszcze raz zająć jego usta pocałunkiem, zanim słowa, które wypowiadał z taką gorliwością przestaną rozbrzmiewać echem w jej myślach. Chciała wyryć je sobie w pamięci, zamienić w czyny, rozciągnąć ma dni, miesiące, na wieczność. Przeniosła ciężar ciała na kolano i sięgnęła wyżej, odgarnęła mu włosy z czoła i musnęła wargami odsłonięty fragment skóry.
  — Więc spróbujmy życia, innego niż dotychczas. — Odszukała jego spojrzenie i uniosła kącik ust. — Złap mnie i przyciągnij bliżej siebie. Nie puszczaj, dopóki nie będziesz szczęśliwy. Przysuń dłoń do mojej talii tak, żeby była tam jeszcze, kiedy następnym razem się obudzę...
  I następnym. I kolejnym. Gdyby to tylko było możliwe.
  Nie zamieniłaby swojego życia na żadne inne, nawet jeżeli w jednej z nieskończonych kombinacji tych możliwości znalazłoby się to, które mogłaby spędzić u boku jasnowłosego bez przeszkód. Drogą, którą przebyli aż do tego momentu, pełna prowokacji i godzenia się, była jedyną, w której mogła docenić jak daleko wspólnie zaszli.
  Mała wyspa szczęścia na oceanie desperacji.
  Wierzyła mu. Chyba nigdy nie zwątpiła, od kiedy pierwszy raz, z jakim bólem, przyznał się pokrętnie dławiąc przy własnymi słowami. Tym razem powiedział to bez zawahania, będąc tak blisko, że słowa stały się tylko pretekstem do dzielenia jednej przestrzeni, dla oddechów które mieszały się w jedno, kiedy ich ciepło uciekało w noc.
  Nikomu nie pozwoliłaby zbliżyć się tak bardzo.
  A on? Wdarł się w jej przestrzeń jak chłód nocy i był równie dotkliwy co lodowaty wiatr, ale gdyby teraz tak po prostu odszedł, zimno wdarłoby się dużo głębiej, niż wyłącznie pod warstwy cienkiego ubrania.
  Podświadomie zacisnęła palce na nadgarstku którejś z jego dłoni. Wiele emocji ukrywało się w tym małym geście, przede wszystkim była to jednak prośba. Prośba, aby bez względu na wszystko, co wydarzyło się i jeszcze wydarzy, nie zniknął pewnego razu, jak znikało wszystko, co w swoim życiu kochała.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 09.01.20 0:06  •  Kompleks jaskiń - Page 10 Empty Re: Kompleks jaskiń
Poddawał się zabiegom bez żadnych tchórzowskich ucieczek. Musnął lekko wargami jej usta, gdy tylko się nad nim pochyliła, a potem nie ruszył się, gdy odgarniała zapiaszczone włosy z czoła. Lekkie tknięcie jej ust właściwie niczym się nie różniło od przypadkowego otarcia się o płatki kwiatu.
  Nigdy wcześniej nie wykazała takiej inicjatywy; być może dlatego ledwo drgnął, raczej pozwalając jej działać niż przejmując stery. Wydawało mu się, że ciężko  wykrztusić z siebie szczere wyznanie, ale gdy tak ulegał jej dotykowi; gestom, które powoli i niepewnie mu oferowała, zaczął się zastanawiać, czy rzeczywiście był tym, któremu zawsze brakowało odwagi.
  Spokojnie, łowczyni, przesunął ręką wzdłuż jej pleców, ale zatrzymał się, gdy dotarł do jej lędźwi. Wsłuchując się w jej słowa, otoczył ją w talii ramieniem, jednym, gwałtownym ruchem przyciągając bliżej siebie.
  Życia innego niż dotychczas? Czy ona w ogóle wiedziała czym jest takie życie? To setki godzin przewędrowanych z jednego punktu do drugiego tylko po to, żeby wymienić spojrzenie i kilka zdań. To warowanie przed wejściem do ścieków, nerwowo zaciskając zęby w oczekiwaniu na werdykt, choć każdy łowca, nawet najbardziej skretyniały żółtodziób jakiego można wymyślić, powinien wiedzieć, że przepustka jest prawdziwa i zezwala na przekroczenie progu ich siedziby. To przede wszystkim mniej milczenia, a więcej zaufania.
  Patrzył prosto na nią, nieruchomo, bez rozkojarzenia. Nie rozglądał się po terenie, nie szukał oznak potencjalnego niebezpieczeństwa. Rejestr zawęził się do jej twarzy, do jej wzroku; i do ręki, którą go chwyciła.
  Uśmiechnął się wtedy; trochę zbyt arogancko, trochę za wyniośle. Miał do przekazania za dużo, nie starczyłoby im nocy. Miała mu uwierzyć. Zaufać.
  Cofnął bark, by móc sięgnąć jej dłoń, naciskiem zmuszając, aby puściła pochwycony nadgarstek. Nie wkładał w to przesadnej siły; zwykle gryźli się o każdą sprawę jakby zapominali, że oboje są na tak samo wysokim stanowisku – że oboje takie stanowiska wywalczyli – ale bywały chwile (jak ta) kiedy jedno drugiemu się zwyczajnie poddawało. Mięśnie wtedy wiotczały, a umysł czekał na dalsze komendy, absolutnie nie uważając, by wykonywanie ich było dyshonorem.
  Uniósł drobniejszą rękę, kciuk wsuwając w jej wnętrze. Rozprostowując szczupłe palce łowczyni przyciągnął je do swojej twarzy, opierając o zabliźniony policzek. Pod opuszkami, prócz szorstkiej skóry, dało się wyczuć pomarszczone, śliskie fragmenty szram.
  – Nie musisz mnie przy sobie zatrzymywać, Yū. Sam zostanę. – Opuścił wzrok; ponieważ klęczał, a ona uniosła się na kolanach, spojrzenie miał na wysokości jej szyi. Wieki temu krew w jej żyłach przyniosła mu ulgę. Nawet teraz mrowiły go zęby na samo wspomnienie, choć w pełni się kontrolował.
  Właśnie dlatego, mrużąc mocniej powieki, powoli odjął rękę od jej dłoni. Nie minęła chwila, a łowczyni mogła poczuć jak palce bez wahania decydują się wsunąć pod materiał nie tylko wełnianego swetra, ale też nałożonej na korpus koszulki. Zetknięcie z jej chłodnym ciałem wywołało dreszcze.
  – Dotykaj mnie. Masz do tego prawo. – Ciepły oddech łaskotał w jej szyję, gdy Grow wymrukiwał te oczywistości. Wbił palce w chude biodro, by w razie odruchu nie pozwolić się jej odsunąć.
  Miała być blisko.
  Przełamać blokadę, poznać go od drugiej strony. Nie patrzeć jedynie przez pryzmat poszarpanych ubrań i wilczych zębów.
  Miała nauczyć się tych blizn – pamiątek po walkach, które staczał tylko po to, aby teraz dane im było się spotkać. Miała bez krępacji mówić to, co zamierało jej na ustach. Miała się nie bać i nie wycofywać.
  Zwykle był dla niej delikatny. Słuchał jej odmów, jak karcony pies cofał się na swoje miejsce. Nienawidził się za to. Poczucie przegranej zostawiało gorzki posmak na języku, bo tak naprawdę od początku chciał to wszystko przyspieszyć. Niekoniecznie zniszczyć zbyt gwałtownym ruchem, który całkowicie utrwaliłby obraz podejrzliwości w jej oczach – ale zrobić krok naprzód. Zburzyć coraz cieńszą barierę, która ich oddzielała.
  Ktoś musiał uderzyć w szybę pięścią, żeby pojawiły się pierwsze rysy.
  Mogę cię pocałować?
  Tknął nosem jej gardło, nim nie złożył na jednej z gojących się ran pocałunku. Wargi otarły się o chropowaty jak kora strup zdobiący front jej szyi, zaraz przylegając do skrawka odsłoniętego ramienia. Wolną ręką, tą, której jej nie przytrzymywał, odgarnął materiał płaszcza i swetra, by mieć dostęp do skóry. Ale to nie to.
  Z krtani wyrwało się ciche, tłumione warknięcie.
  Na Desperacji były tylko dwie cholernie niepotrzebne rzeczy – Aoiści i Jej ubrania.
  Odchylił głowę, ale tylko po to, aby podnieść rozognione ślepia i wyłapać jej spojrzenie. Oddech, zwykle spokojny, teraz miał zbyt wyważony; specjalnie normowany, by nie przyznać się, że nawet tak krótki kontakt wywoływał coś więcej.
  Uniósł się na kolanach; wystarczająco, aby się z nią zrównać; mieć oczy na wysokości jej wzroku. Nie sięgnął jednak jej ust, choć znalazł się nagle milimetr od nich; nabrał tylko tchu, zaczerpując jej oddech.
  – Pozwól mi – poprosił niecierpliwie, wolną ręką łapiąc za materiał jej płaszcza; tuż przy barku, aby móc go zdjąć. Zszarpać. Pozbyć się, byle jak.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 10 z 12 Previous  1, 2, 3 ... 9, 10, 11, 12  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach