Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 11 z 12 Previous  1, 2, 3 ... , 10, 11, 12  Next

Go down

Pisanie 09.01.20 18:22  •  Kompleks jaskiń - Page 11 Empty Re: Kompleks jaskiń
  Powoli rozluźniła uścisk wokół nadgarstka mężczyzny. Ostrożnym, ale stanowczym gestem oswobodził się z jej kleszczy, ale głęboko zatopionej obawy nie mogło zniwelować jedno, samotne wyznanie. Postanowiła mu jednak zaufać. Czy istniał jakikolwiek wybór, kiedy wszystko zawędrowało już tak daleko?
  Nie miał w sobie gwałtowności, która zazwyczaj mu towarzyszyła, ale kobieta nie potrafiła przewidzieć jego reakcji, gdyby w ostatniej chwili postanowiła się z tego wycofać. Byłby zły, wściekły? Zawiedziony?
  — Wiem... —  powtórzyła się znowu jak nagranie zdartej płyty. Potrafiła uwierzyć w jego słowa, więc dlaczego raz za razem musiała przypominać samej sobie, że w istocie tak jest? Dwie strony gryzły się w walce o uwagę, ale kiedy wyczuła pod opuszkami plątaninę szram na jego twarzy, zapomniała o tym, co jeszcze chwilę temu zajmowało jej myśli.
  Skupiła się na jego spojrzeniu, kiedy dłoń marszcząc otaczające warstwy ubioru prześlizgnęła się płynnie na powierzchnie jej skóry. Dreszcz rozchodzący się od tego miejsca szybko zastąpiło uczucie ciepła. Chłodne powietrze kontrastowało z temperaturą jego ciała, każdy drobny ruch pozostawiał po sobie niewidoczny ślad przyjemnego odczucia. Przyszła tu dzisiaj dla niego i noc nie mogła tego popsuć.
  Palce zaczepiły bezwiednie o tył kołnierza, między nimi zaplątał się także fragment pociemniałego łańcuszka. Nieśmiertelnik. Wychwyciła kątem oka błysk blaszki wiszącej poniżej jego szyi. Ostre cienie kłady się na niewyraźnym grawerze i nie potrafiła go teraz odczytać. Kącik ust drgnął w nieokreślonej emocji.
  Nadal był otoczony symbolami, których bez zadawania mu pytań nie potrafiła zrozumieć.
  Niecierpliwym gestem odsunęła od dłoni malutkie, zaplecione ze sobą ogniwa ozdobnej zawieszki i korzystając z łączącej ich bliskości sięgnęła w dół karku mężczyzny. Zatrzymała się wyczuwając pod spodem strukturę jakiejś blizny, wypukły kształt łopatki, która poruszała się pod mięśniami wraz z dążąca do jej biodra ręką.
  Sam pozbył się dla niej wcześniej swojej bluzy, a teraz prawdopodobnie nie były taki skory do tego, by chować jej ciało za kolejną warstwą zbędnych ciuchów. Słyszała, jak mruczy niecierpliwie ścierając się z krawędzią odchylonego swetra, czuła jak sięga do skromnego fragmentu odsłoniętej skóry zwiedzony ciasnymi splotami materiału.
  Pozwól mi.
  Przeniosła ręce do ciała i odpięła od siebie przeciwległe elementy haftki. Materiał na ramionach poluźnił się i tylko ciężar dłoni Wilczura sprawił, że nie zsunął się natychmiast z jej ramion. Ciuchów było niewiele, z ledwością chroniły ją przed zimnem, a teraz miało ich jeszcze ubywać.
  — Zrób to, nie powstrzymuj się dzisiaj niepotrzebnie — zachęcała go szeptem, przyciągając ostrożnie w swoim kierunku.
  Czuła się przy nim mniejsza niż zazwyczaj, jego obecność otaczała ją z każdej strony, była zarówno przytłaczająca i pokrzepiająca. Wszystko zależało od tego, jak bardzo potrafiła mu zaufać.
  O niczym więcej nie myśleć, upomniała się w duchu.
  Ale była potwornie świadoma, czuła każdy oddech, mogła policzyć ile razy jego klatka unosiła się i opadała, wiedziała o każdym milimetrze skóry, który przestudiował swoim dotykiem, dopóki nie uznał, że chcę dostać jej więcej. Im bardziej chciała się uspokoić, tym wyraźniej skupiała się na każdym drobnym geście Wilczura.
  Odwzajemniła jego roznamiętnione spojrzenie.
  Bliskość jego ust znowu kusiła, by się w nich zagłębić, za wszystkie te razy, kiedy nie miała odwagi wyjść ze skorupy swojego stanowiska. Nadal pamiętała doskonale, kiedy pocałował ją po raz pierwszy, bez ostrzeżenia, nadal pachnąć ziemią i krwią. Ale to było za szybko, niewłaściwie, wtedy nadal bała się stawiać w jego towarzystwie swobodne kroki. I czuła, że tą ułudną bliskością mógłby wrzucić ją do wora wszystkich swoich kobiet, których towarzystwo zapełniało mu czas.
  Powstrzymała się.
  Nie, właściwie postanowiła odłożyć sobie tą przyjemność na później.
  Złapała go za materiał koszulki, a pięść zacisnęła się na niej bez potrzeby. Ramię drżało lekko, z zimna i obcego dla niej doznania bliskości, ale ucisk nie zelżał. Policzki miała pokryte różem, kąciki ust uniesione ku górze w przekornym uśmiechu, który zastąpił jej poprzedni wyraz twarzy. Swobodnym gestem odgarnęła do tyłu uciekające z wiązania kosmyki czarnych włosów.
  — Obiecałeś mnie rozgrzać. Mam nadzieję, że dotrzymujesz słowa — mruknęła, porzucając pomysł rozpalenia ogniska. Było więcej metod na skuteczne pozbycie się gęsiej skórki, nawet jeśli towarzystwo mężczyzny wywoływało w niej wręcz przeciwne doznania. Ekscytacja zastąpiła łagodne uczucie nostalgii, którą wzbudził w niej wcześniejszy nocny spacer.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 10.01.20 12:26  •  Kompleks jaskiń - Page 11 Empty Re: Kompleks jaskiń
Był prawdopodobnie ostatnią osobą dotrzymującą obietnic, choć na słowa Yū odpowiedział wyraźnie rozbawionym uśmiechem. Zniecierpliwienie zalegające w oczach mieszało się z pożądaniem; zwykłym, prymitywnym pożądaniem, od którego temperatura ciała wzrastała do poziomu gorączki, a tkanki mrowiły uporczywie pchając do kolejnych etapów. Nie spodziewał się zachęty z jej strony, będąc bardziej przywykłym do wyznaczania granic w tej relacji niż przekraczania ich, więc kiedy tylko nadała dźwięk swoim myślom – nie powstrzymuj się... – mięśnie odczuwalnie się napięły.
  Puściła jakaś zastała w procesach zębatka, uruchamiając serię mechanicznych odruchów. Spękane przez słońce i suchość usta dotknęły jej ust, muskając je wpierw delikatnie, a potem coraz dłużej i pewniej; naciskając, prowokując do tego, aby rozchyliła szerzej wargi, wpadła w rytm. W uszach dudniło od uderzeń serca; głośny stukot odczuwał właściwie wszędzie, także w palcach, które zacisnął na materiale rozpiętej kurtki. Zrzucił okrycie za jej plecy, na ziemię, niedbałym gestem kogoś, kto pozbywa się opakowania, by wreszcie móc się nacieszyć prezentem.
  Nawet jeżeli cały ten czas powstrzymywała się z lęku, nie miała już odwrotu. Był skory do poświęceń, do czekania miesiącami, ale pękłaby mu cierpliwość, gdyby nagle – teraz – odsunęła go od siebie i kazała przestać. Doszłoby do rękoczynów, które zapewne – koniec końców – doprowadziłyby do przesadnego milczenia.
  A przecież chciał jej słuchać.
  Przesunął dłońmi wzdłuż wychudzonych boków, docierając do wystających kości bioder. Wkradając się pod ubrania, wyczuwał twardą wypukłość stawu, która w ogóle nie pasowała do miękkiej skóry brzucha, po której przeciągnął kciukiem lewej ręki. Palec nakreślił ścieżkę aż do linii spodni mocno przylegających do ciała i tylko cichy pomruk niezadowolenia, jaki wyrwał mu się w chwili przerwania pocałunku, zastygł między ich ustami.
  Oddychał spokojnie, równomiernie, choć oczy krążyły po jej twarzy, jakby nie był w stanie się zdecydować, czy powinien utrzymać z nią kontakt wzrokowy, czy bardziej interesuje go wszystko inne. Z zadowoleniem uniósł kącik ust, wciąż napawając się echem wyznania.
  Nie powstrzymuj się...
  Nie miał zamiaru. Nie odrywając dłoni od jej skóry przesunął je wyżej, palcami wyczuwając żebra i strupy, które mijał aż do wysokości jej piersi. Materiał zgniłozielonej koszulki i tkanina swetra także się podniosły, marszcząc na nadgarstkach wymordowanego i zbierając na nich coraz grubszymi fałdami.
  Instruowanie jej jak trzylatka nie było potrzebne; tak wymowny gest sam zachęcał do podniesienia ramion, aby ułatwić zdjęcie ubrania i wreszcie odrzucić je na bok. Nagi brzuch, kreślony starymi, bladymi bliznami wywołał w nim dziwne uczucie. Jakiegoś podskórnego rozdrażnienia, jakby aż do teraz sądził, że nigdy nic jej nie skrzywdziło; nigdy nikt nie dotknął jej tam, gdzie teraz sam dotykał, nigdy nikt jej nawet nie widział w tak intymnej sytuacji.
  – Połóż się – wymruczał w jej dekolt, garbiąc plecy, przechylając się nieco na bok i sięgając dłonią za nią, żeby chwycić skrawek kurtki i rozciągnąć materiał na ziemi, przynajmniej częściowo go prostując. Nie miało to nic wspólnego z wygodami, jakich zaznaliby w pierwszym lepszym łóżku, ale miało to znaczenie?
  Żadne.
  Łapał się na tym, że nie chciał jej zmuszać ani popędzać, choć mięśnie miał do przesady napięte, a mrowienie w wargach tylko potęgowało ciągłe uczucie napięcia. To wywoływało mniej przemyślane odruchy, zdradzające jego tłumioną aż do teraz niecierpliwość. Przestał się z tym kryć. Widzisz, jak doprowadzasz kogoś do granicy?
  Starczyło, aby ugięła się mocniej w kolanach, żeby sam natychmiast przeniósł swój ciężar naprzód, a potem – gdy osunęła się na podłoże – przechylił się ku niej, podpierając się po jej lewej stronie kaleką ręką. Drugą dłonią ujął jej brodę, zadzierając ją wyżej, aby móc dostrzec oblicze kobiety w blasku nocnego nieba.
  Przez widok pokraśniałych policzków nie był w stanie powstrzymać uśmiechu; białe, ostre kły wychynęły zza warg.
  – No proszę, zupełnie inna strona naszej oschłej królowej. Czym sobie zasłużyłem? – Błysk prowokacji w ślepiach zniknął, gdy przechylił głowę. – Też czekam na wyznanie – szepnął jej pod uchem, opuszczając oczy, aby przeciągnąć bezwstydnym spojrzeniem po odkrytym ciele łowczyni; jej bladej skórze, zszyciach, ranach zostawionych przez plagę.
  Palce przeniosły się niżej; ostrożnie, samymi opuszkami, przesunął po jej gardle, ześlizgując się między kości obojczyków. Stamtąd w dół. Usta, które wpierw grzały oddechem ciało, złożyły pierwsze muśnięcie na klatce piersiowej. Potem zniknęła ręka, która wylądowała na udzie łowczyni, palce zacisnęły się pod jej kolanem lekko odchylając szczupłą nogę na bok. Zaszurał piasek, gdy zmieniał pozycję; wszystko po to, by wargi sięgnęły do dalszych rejonów, zostawiając po sobie wilgotny ślad muśnięcia na splocie, na brzuchu; przegryzł lekko miejsce tuż nad pępkiem i ponownie przywarł ustami do części zaraz pod nim; zdążył ledwo tknąć jej podbrzusze. Zamarł niechętnie, gdy brodą otarł się o spodnie.
  Uniósł wzrok.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 11.01.20 22:02  •  Kompleks jaskiń - Page 11 Empty Re: Kompleks jaskiń
  Mrowiły ją palce, od natłoku uśmiechów, dzielonych oddechów, śmiałego dotyku, który w innej sytuacji uznałaby za wrogi. Obcowanie z nim było jak wkładanie ręki do wosku, niebezpieczne i satysfakcjonujące, kiedy już uda się przełamać niepokój. W lodowatym powietrzu jego bliskość dawała się odczuć w ten sam sposób. Wędrował pod gołym niebem znacznie dłużej niż ona, a mimo to, wszędzie gdzie dotknął było czuć żar. Z taką samą dokładnością jak roztopiona świeca, otaczał jej sylwetkę, działaniami upominając się o prawo do każdego centymetra odsłoniętej skóry.
  Obserwowała, nie bez satysfakcji, jego rosnące zaangażowanie, nawet zanim urzeczywistniła ciche słowa zachęty. Czasu na wypowiedzi było tak niewiele, wyłącznie w krótkich przerwach pomiędzy jednym pocałunkiem a drugim. Jednak również wtedy, zamiast pełnych wyrazów, wargi łowczyni drżały raczej w cichym pomruku upojenia.
  Objęła go zmarzniętymi ramionami wplątując palce we włosy, rozchyliła usta pod naciskiem, z nutą paniki odkrywając, że topnieje w obliczu jego inicjatywy. Nie powinna odczuwać takiego szczęścia wynikającego z własnej uległości, a mimo to cieszyła się w duchu, że jej charakter, szorstki jak jego dłonie, nie przerwał im w momencie, do którego zdążyli już dotrzeć.
  Materiał bluzki otarł się o jej ramiona, napięta od chłodu skóra uwydatniała każdą krzywiznę odsłoniętego ciała. Bladość odcinała się od czerni otaczającej skały, a przy ich ostrych, nieregularnych krawędziach wyglądała jak rzucony na grunt kawałek aksamitnego materiału. Pozwoliła, żeby ubranie zsunęło się w końcu z nadgarstków. Szaleńcze bicie serca, czego była zupełnie pewna, rozlegało się echem jakby ktoś zastąpił istotny mięsień bębnem.
  Słyszał to?
  Na pewno. Nie dało się już dłużej ukrywać reakcji spragnionego bliskości ciała.
  Osunęła się do tyłu, ręką założoną na jego szyi upewniając się, że podąży za nią w dół. Nie potrafiła znieść myśli, że Wilczur mógłby po prostu chcieć się jej przyglądać. Czasami wyłapywała jego wzrok, a w innym momencie przesuwała spojrzeniem gdzieś w okolice jego barków. Zamiast odpowiedzieć natychmiast na prowokację, pochwyciła kołnierz szarego t-shirtu pociągając go niezgrabnie w kierunku jego głowy.
  Jeszcze kilka chwil temu niemal wymusiła na nim, by okrył się ubraniami przed chłodem, a teraz z równie silną intencją chciała, by się przed nią odkrył. Zamiast szukać co chwilę odchylonego fragmentu, pod który mogłaby bezwstydnie wpakować dłonie, zamierzała utorować sobie drogę do nagiego torsu.
  — A zasłużyłeś? — uniosła zadziornie brew łapiąc się na kiepską prowokację. Spojrzała na jego uśmiech i na pół sekundy jej twarz zastygła. Oddech utknął gdzieś w piersi. Nie mogła się przez to skupić, pomyśleć o ostrzejszej ripoście na to niegodne oszczerstwo. Tak jej się podobał ten jego paskudny uśmiech.
  Wypuściła powietrze przez usta odzyskując opanowanie.
  — Oschła jestem dla wszystkich, ale tylko dla Ciebie potrafię być jeszcze miła — wyjaśniła i tylko od niego zależało, czy chciał jej w to wierzyć. Musieli się odrobinę poprztykać, nieważne jak intymna, czy uniosła była ta chwila. A przynajmniej ona musiała, czuła się wtedy bardziej sobą.
  Przekręciła głowę w bok, przytrzymując go przy sobie, kiedy do niej mówił. Uniosła się trochę przesuwając jedną dłoń z pomiędzy jego włosów na policzek, zaczepiła nieco o ucho, kciukiem przesunęła po jednej z blizn, ale zapatrzyła się wyłącznie na jego oczy, rzęsy, brwi. Piegi, ile on miał piegów. Z tak bliska mogłaby je wszystkie policzyć, gdyby tylko dał jej na to odpowiednio dużo czasu. Podparła się łokciem i pochwyciła w palce skraj odrzuconego na grunt płaszcza. Materiał zmiął się, kiedy zacisnęła na nim pięść. Czuła pod sobą niewygodny obecnego położenia, a nadzieja, że na ciele nie pozostanie żaden ślad umykała powoli w zapomnienie.
  Czy tak miało się to wszystko wydarzyć? Na skałach, pod gołym niebem, w surowym otoczeniu Desperacji?
  Koniuszkiem języka przesunęła po rozgrzanych wargach, nadal czuła na nich mrowienie i jego smak. Przełknęła ślinę. Miękka struktura szyi napięła się, kiedy przesunął po niej opuszkami. Usta pobladły od nacisku, którym starała się opanować brzmienie własnego głosu, gdy przesuwał się coraz pewniej wzdłuż jej ciała. Nagle posiadanie rąk wydało jej się okropnie uciążliwe, nie wiedziała co z nimi zrobić. Palce nie potrafiły zareagować inaczej na każde z tych doznań, niż zaciskając się i rozluźniając naprzemiennie. Gdyby tylko sięgała nadal za jego plecy, miałby tam już zapewne kilka niezbyt głębokich zadrapań. Ich spojrzenia się skrzyżowały, ale na dobrą sprawę nie spuszczała z niego wzroku, kiedy oddawał się własnym celebracjom. Mięśnie brzucha napięły się i zadrżały w lekkim rozbawieniu, który kontrastował z jej uprzednim napięciem.
  — Najpierw buty — przypomniała, bezwiednie zaczepiając kolanem o jego bok.
  Zmieniała lekko pozycje dostosowując się do niego. Wyprostowała nogę szturchając łagodnie czubkiem ciężkiego, zbędnego obuwia o łydkę. Wykrzywiła się w duchu przypominając sobie ile splotów sznurówek wiązała tego dnia przej wyjściem z kryjówki.
  Przeklęte sznurówki. Każdy węzeł był przeszkodą dzielącą ją od przekroczenia kolejnej granicy jak szlaban na drodze rozpędzonego pojazdu.
  Uniosła rękę znad ziemi, wsunęła palce pod gumkę przy spodniach. Materiał przylegał gładko do jej ciała, był dopasowany, elegancki. Lubiła te spodnie, a je też czekał jakiś marny los gdzieś na piachu.
  Zaczepiła, niby przypadkowo, o jego dłoń.
  — Jace... — powiedziała miękko. — Kocham Cię. Nie zapomnij tego nigdy.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 24.01.20 3:00  •  Kompleks jaskiń - Page 11 Empty Re: Kompleks jaskiń
Kolejne słowa Kami, które usłyszał, spowodowały, że kiedy odchylał głowę – wciąż znajdując się jednak blisko jej ciała – uniósł brew w wyraźnym rozbawieniu. „Zasłużyłeś?” Och, CHOLERNIE zasłużyłem. Zobacz, jak grzecznie się z tobą obchodzę, łowczyni. Jak posłusznie działam. Jak się powstrzymuję.
  Grow pocałował jej brzuch; wargi zacisnęły się mocniej na skórze, zostawiając na niej wyraźne zaczerwienienie. Odsunął się dopiero po chwili, przegryzając wybrane miejsce, jakby poprzednie oznaczenie było za słabe, za mało wymowne. Ostre kły nie nadszarpnęły tkanki, choć gdzieś z tyłu głowy, gdzieś z samego dna, z mętów, w których czyhała bestia, taki plan się zrodził.
  Chciał być dla niej jednak delikatny – inny niż dotychczas, choć jego szorstkie dłonie kłóciły się z taką definicją. Łapał ją za mocno. Za silnie gryzł. Szczęki, od powstrzymywania się, były jak zepsuty mechanizm, nad którym ledwo panował.
  „Najpierw buty”.
  Jasne, oczywiście. Ręka wymordowanego pospieszyła wzdłuż jej uda, ciągnąc za sobą wspomnienie dotyku aż do plątaniny sznurówek. Wiązadła zygzakowatym torem ściskały obuwie na szczupłej łydce łowczyni. Zadrapane palce szarpnęły za supeł zbyt mocno, aby nie zdradzić niecierpliwości. Z gardła wytoczył się wtedy niski warkot, fizycznie wyczuwalny nawet pod dłonią, którą ujęła jego dłoń.
  – Jace...
  Rozpracowywał ciasno zawiązany splot; chciał to zrobić prędko, nagle niezadowolony z faktu, że przed wyruszeniem zdecydowała się na ubranie czegoś tak czasochłonnego. Gorące powietrze, które wyślizgiwało się spomiędzy lekko zaciśniętych zębów, parzyło jej podbrzusze.
  Oddech uwiązł mu jednak w gardle, dokładnie wtedy, kiedy wsunął rękę pod wojskowy but, złapał za jego tył – wzmocnienie materiału obejmującego piętę było zimne, lodowate.
  – Kocham cię.
  Poczuł jak cierpną mu wargi.
  Za to się nienawidził.
  Wystarczyło jedno słowo – określenie – spojrzenie – żeby wymusić na nim ostrożniejsze ruchy; spuścić całą złość i rozgoryczenie. Patrzyła na niego, a on zachowywał się, jakby dostał w zdrętwiałe ręce szkło.
  Mógł ją bezpowrotnie stracić, jeżeli uderzy za mocno, zbyt brutalnie pchnie na ziemię? Idiotyzm. Nikogo tym jeszcze nie zabił. Nikogo...
  Ramię napięło się, gdy pociągnął za poluzowane w sznurówkach obuwie. Dłoń Growa, wbrew wcześniejszym chaotycznym próbom, pozbyła się następnej przeszkody, tłamsząc w sobie bezmyślne obrazy. Dość tego. Ślepia wyłapały poblask księżyca; jasna smuga przemknęła po źrenicach, którymi studiował odkrytą sylwetkę. Przeniósł ciężar ciała na prawą rękę, by lewą zająć się drugim butem. Ściągnął go i szurnął na bok.
  Wbij sobie do łba, że nie jest z porcelany; choć niejednokrotnie tak ją traktował. Nie rozsypie mu się w ramionach, jeżeli ściśnie silniej niż dotychczas. Złamie ją – i to było bez znaczenia.
  Miała mnóstwo szans na to, aby się odseparować. Sojusz nie był wymogiem. Był ich wyborem. Minęło w końcu pięć lat.
  Wtedy też była zima.
  Sypał śnieg. Zapowiadali zamieć. Każdemu krokowi towarzyszyło chrupnięcie. Teraz? Teraz było tak cicho, że słyszał głośne uderzenia jej serca. I swojego. Waliło jak oszalałe, boleśnie wyrywając się z rytmu. Zamknij się. MILCZ.
  Wyprostował plecy i sięgnął za siebie. Materiał koszulki zmarszczył się pod naporem jego palców – tuż przy karku. Przeciągnął tkaninę przez głowę, odkrywając korpus; blizny na piersi, tkanka na ramieniu zmarszczona i ciemna niby nadgniła skóra jabłka, zadrapania, siniaki. Odkładając ubranie w losowym miejscu, przechylił się do łowczyni. Znalazł znów blisko, znów dotknął ręką jej biodra, wcześniej przesuwając dłonią po boku; wyliczyłby żebra, gdyby umiał się na tym skupić.
  – Widzisz, w szczerości ci tak pięknie – wychrypiał nisko, paznokciami hacząc o jej spodnie. Przeciągnął nierównymi pazurami wzdłuż linii odzienia, zatrzymując się na jej boku, wsuwając palce pod tkaninę tej istnej elegancji. Ostatecznie wszystko sprowadzało się do człowieka, nie ubrań. Do ciał. Krwi w żyłach. Do spojrzeń. Grow uśmiechnął się; kącik ust wykrzywił oblicze w figlarnym grymasie, kiedy pociągnął ręką w dół. Nie odchylił się całkowicie; uniósł się tylko na kolanach, aby wygodniej jej było oderwać od ziemi uda. Nawet podczas tego krótkiego zabiegu przywarł do jej ust, muskając je, przegryzając zaczepnie dolną wargę. Język prześlizgnął się po czerwieniejącym miejscu, gdy dłonie odtrącały miękki materiał, zaraz odnajdując ostatnie okrycie jej ciała. Pozbądź się reszty sama – dokładnie to mówiło jego spojrzenie, kiedy palce przesunęły się po tkaninie bielizny, powoli zbaczając z podbrzusza w dół. Pod opuszkami poczuł ciepłe łono akurat w chwili, gdy powieki prowokacyjnie się przymrużyły. Śmiało, poznaj też m n i e.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 28.01.20 14:37  •  Kompleks jaskiń - Page 11 Empty Re: Kompleks jaskiń
  Widzisz, w szczerości ci tak pięknie.
  Palce zatrzymały się na milimetry od jego boku, wzrok zastygł, ale drobne poruszenie się mężczyzny zniwelowało dystans. Jego ciepło było kojące. Każdy fragment skóry, do którego przytknął na moment swoją dłoń przekształcał się za sprawą jakiejś niewyjaśnionej siły na pulsujący w jej zmysłach ślad. Nie chodziło już nawet o to, że miał szorstkie dłonie, ale że te należały właśnie do niego. Miało to znaczenie większe niż którekolwiek miejsce nawiedzone tą obecnością.
  Ich losy wielokrotnie się ze sobą splatały, ale powstały z tego sznur przypominał raczej wisielczą pętlę, a nie wstęgę... czego? Przeznaczenia? Parsknęłaby do własnych myśli, gdyby jeszcze wypadało tak zrobić. Zbyt dużo wysiłku kosztowała ich ta chwila, żeby zepchnąć wszystko na karb psotnego losu. A mimo to, szczerość... ze wszystkich określeń, to jedno pozostawiało posmak goryczy w lawinie słodkich pocałunków.
  Niby śmiech, prawie pomruk zastygł na jej wargach.
  — Chciałeś powiedzieć, że dobrze mi bez ubrań?
  Zatrzymała go przy sobie na chwilę, kiedy nachylał się do jej ust. Sztywne, wychłodzone palce przesunęły się po jego nagich bokach i oparły na  plecach, przedramiona bez nacisku przywarły do odsłoniętej skóry. Gdyby mogła, złapałaby za wskazówki na tarczy zegara, powstrzymała czas przed uciążliwym pośpiechem.
  Dlaczego tak pędził? Dlaczego teraz?
  Pośród tych wszystkich niewiarygodnie śmiałych, tak odmiennych dla nich gestów najbardziej cieszyła ją sama bliskość, ten niewinny z pozoru kontakt. Ręce przytknięte bez strachu do jej ciała. Strach? Czy dotychczas to rzeczywiście on był przeszkodą? Nie była skora do zwierzeń, nie szukała psychicznego komfortu w towarzystwie zaufanych osób, z problemami radziła sobie w samotności, a mimo to ciężar presji, o której nie zdawała sobie sprawy, momentalnie ustąpił.
  Sekundy mijały nieubłaganie. Gdzieś w tym wszystkim jej obuwie znalazło się na boku, za ruchem ręki uniosły się też biodra. Nie musiał nawet zbytnio się starać, odczytywała jego drobne gesty i podporządkowała się tej woli bez wahania. Pod sobą czuła nierówne fałdy zmiętoszonego materiału, miernej ochrony przed podłożem i temperaturą. Wygięty w łagodny łuk kręgosłup przy każdym drobnym ruchu konfrontował się z gruntem. I pomyśleć, że pewnego razu znalazła się w niemal identycznym położeniu. Przyparta do ziemi, gotowa bronić się przed mężczyzną, którego cierpliwość  kołatała się na granicy. Zdecydowana wydrapać mu oczy - ze strachu - jeżeli wykona jeszcze jeden ruch.
  Oparła wnętrze dłoni na jego policzku; ręka zatrzymała się w powietrzu, kiedy on przechylił się do odsłoniętego brzucha. Blizna za blizną, miała ich pełno. Palce podświadomie powędrowały do ust. Chciała się za nimi ukryć jakby ze wstydu. Wargi zadrżały pod osłoną, powieki opadły do połowy, patrzyła na jego zadziorny grymas spod długich rzęs.
  I nie ubyło jej przez to ani odrobinę z ostrości. Wzrok, jak czubek noża świdrował go badawczo.
  Nie było trzymania się za wilgotniejące ze wstydu ręce, wspólnych wypadów za miasto - ot tak. Nie było ukradkowych spojrzeń i pierwszych, pokracznych pocałunków. To wszystko okazało za trudne. Dużo łatwiej przyszło im po pięciu latach znaleźć się na gładkich skałach, z tarczą księżyca jako świadkiem.
  Chcesz budzić się z rzadka ze mną u swojego boku, a potem przeklinać sto nocy, podczas których każde z nas będzie toczyć gdzie indziej swoje własne wojny?
  Tysiąc razy wściekać się, a potem nagle łagodnieć wbrew sobie z gniewu, którego wątpliwie źródło przestanie mieć znaczenie w moim towarzystwie?
  Mimo tego wszystkiego, co tak wyraźnie nas od siebie oddziela być mój, jeżeli ja będę twoja?

  Pod jej stopą zachrzęścił piasek, podsunęła nogę bliżej brzucha i sięgnęła za wąski pasek materiału na biodrach. Powietrze ulatywało z niej wraz z każdym centymetrem, kiedy prześlizgiwała się palcami wzdłuż uda, łydki. Z jakiegoś powodu przypomniało jej się, kiedy spotkali się pierwszy raz. Wtedy też oddech ją zawiódł, powietrze zatrzymało się w płucach niezdolne je opuścić. Teraz uciekało powoli przez rozchylone ostrożnie usta. Mięśnie na brzuchu napięły się, gdy oparta na przedramieniu koniuszkami palców sięgnęła do jego boku, lekkim ruchem spychając tkaninę z zarysowanej przy mięśniach miednicy.
  Chciała wyczytać z jego twarzy odpowiedź na swoje bezgłośne pytania. Wiedzieć, że te tysiące obcych ludzi, łowców, kundli, nie mają prawa decydować o tym, czy wolno im się darzyć jakimś uczuciem. Co z tego, że przeszkadzają.
  Niech przeszkadzają.
  Niech wiedzą, że to nie ma żadnego znaczenia.
  Oschła królowa.
  Tym była w jego oczach?
  Nawet królowie i nawet wojownicy mają pod zbroją z blizn i doświadczeń miękką skórę. Możesz ją przebić jednym, wprawnym cięciem, jeżeli wiesz gdzie celować, w którym miejscu pomiędzy płytami ze stali kryje się słaby punkt. Albo kiedy się dla ciebie odsłonią.
  Oczywiście wolałaby usłyszeć z jego ust ładniejsze określenie, tyle że na nie zapewne nigdy sobie nie zapracowała. Miał rację, była oschła. Była też smutna, szczęśliwa, zakochana, zagubiona, przerażona i odważna... Uniosła kącik ust w bladym uśmiechu.
  — Co jeśli wszystko się teraz zmieni? — zapytała cicho kierując wzrok na niebo i zanim odpowiedział, o ile w ogóle miał taki zamiar, zwróciła znowu całą uwagę na niego. — Co zrobimy, kiedy wszystko się zmieni?
  I jak raz nie myślała o tym, żeby się bronić.
  Ostrożnie. Ignorowała ostrożność.
  Jeżeli czujesz niepokój, to znaczy że coś się zaraz wydarzy. Koło zmian musiało się toczyć dalej.


...
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 13.02.20 0:44  •  Kompleks jaskiń - Page 11 Empty Re: Kompleks jaskiń
[…]

   Żar bił z rozpalonego ogniska. Pomarańczowe światło muskało odsłonięte ramiona i brzuch, utrzymywało ciepło na piersi. Jak raz w głowie umilkł szyderczy chór, wytykający błędy przeszłości, podżegający do walki o nic, o głupoty. Zaległa cisza, przerywania jedynie oddechami, trzaskiem drewna i sporadycznym świstem wiatru.
   Po twarzy pełzły płomienie, sięgały oczu, na których dnie palił się pożar. Zwykle przygaszone źrenice, teraz tliły się dziesiątkami drobnych rozbłysków przy każdym minimalnym ruchu głowy, jakby silne ręce zgniotły diament i sypnęły nim prosto w jego spojrzenie.
   Potarł powieki, ścierając z nich zmęczenie – był wyczerpany.
   Mięśnie, jeszcze niedawno napięte i mokre, dopiero się rozluźniały. Ilekroć przymykał ślepia, dostrzegał zarys jej sylwetki. Jej dłoni sięgającej do jego rozszarpanego policzka. Jej ust układających się w słowa – rozbrzmiewały słabnącym echem na samej krawędzi zmysłu. Co jeśli wszystko się teraz zmieni?
   Spracowana ręka opadła na piasek, wsparł na niej ciężar; przekrzywił głowę. Obiecał, że rozpali ognisko; że nie pozwoli zmarznąć łowczyni. Że lada chwila po tym, jak ciałem wstrząśnie dreszcz, a w gardle utknie pomruk – dokładnie wtedy dołoży starań, aby pierwsze iskry wytworzyły języki ognia.
   Przypatrywał się, jak łowczyni zarzuca na siebie warstwy ubrań. Sam chwycił wcześniej tylko za spodnie i wyłącznie ich materiał przykrywał rozgrzaną sylwetkę; nie czuł chłodu.
   Skupiał się na niej. Jeszcze przed momentem całował każdy skrawek odsłoniętej skóry, haczył zębami o blizny, oddechem przenikał przez zadrapania i siniaki. A teraz miała tego więcej; parę ugryzień, kilka czerwonych śladów. Uniósł wzrok na jej szyję, gdzie wargi zacisnęły się mocno, tworząc ślad tuż pod linią szczęki – za wysoko, aby w ciepłych pomieszczeniach łowców ukryła to pod golfem lub chustką.
   – Jeszcze jest czas – wychrypiał wreszcie w pustą przestrzeń między nimi. Ściągnął łopatki. Wyprostowawszy plecy, uwolnił dłoń od własnego ciężaru i zaszurał opuszkami o ziarnka piasku – natrafił palcami na grzbiet jej stopy, dotknął kostki. Sunął dalej, aż do kolana. Ścisnął je mocniej, chcąc zwrócić na siebie uwagę. – Czas na jakieś wielkie zmiany. Jestem tak samo o ciebie niespokojny jak przed momentem. I pewnie podobnie, jak będę jutro. Całe życie doprowadzasz mnie do białej gorączki, więc dziś spasujmy z tym galopem, wasza wysokość. Usiądź bliżej – nie szarpnął, ale samym ruchem nadgarstka przyciągnął jej kolano w swoją stronę; o milimetr, może dwa – chociaż na chwilę niczego nie zmieniajmy.
   Zostawił rękę przewieszoną przez jej nogę. Ten niewyraźny, ale trwały dotyk miał mu przypominać, że przed momentem naprawdę coś się zadziało; że przełamali ostatnie mury, zakopali fosy. Na kilka chwil nie istniało nic innego prócz splątanych ze sobą ciał i ust szukających się wzajemnie. Czuł na wargach smak jej skóry.
   W górze mieniły się gwiazdy; błyskały, pojawiając się i znikając na przemian. Granatowe tło przenikały jaśniejsze plamy przypominające bladoróżową, fioletową i białą mgłę rozciągniętą po całym nieboskłonie. Księżyc był ogromny, srebrny, z widocznym owalem poświaty. Grow zadarł brodę, kierując wzrok na miliardy cekinów wysypanych na sklepienie. Zerknął na nie tylko przelotnie, krążąc oczami po konstelacjach i drodze mlecznej, w tę i z powrotem, jakby czegoś szukał. Ostatecznie przymrużył powieki, a gdy ponownie je rozchylił, wpatrywał się w ogień.
   – Nie było strasznie. Nie godziło w twoją dumę, ani nie zniszczyło ciała. Nie zrobiłaś nic złego. Czym się więc martwiłaś? – Ostre rysy twarzy jakby złagodniały, gdy opuścił głowę i wbił ślepia prosto w oblicze łowczyni. – Że to cię osłabi? – Nie powstrzymał uśmiechu; tej szczeniackiej cząstki, która zalęgła się w kącikach ust i wykrzywiła je ku górze. – Jeżeli nie chcesz, nie muszą wiedzieć.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 22.02.20 11:10  •  Kompleks jaskiń - Page 11 Empty Re: Kompleks jaskiń
  Tęsknota za ciepłem drugiego ciała wślizgnęła się w jej myśli, jak palce zakochanego nastolatka wślizgiwały się ukochanej osobie pod koszulkę - z odpowiednią dozą nieśmiałości i zniecierpliwienia. Patrzyła w górę, trawiąc w ciszy natłok wrażeń, które pozostawiła po sobie doznana bliskość. Z rękami skrzyżowanymi na piersi i głową przygarbioną między ramionami starała się zignorować chłód, bodziec zbyt rzeczywisty w porównaniu do wszystkiego, co zaprzątało jej głowę.
  Pochwycona przez dłoń Wilczura nawet nie drgnęła. Dopiero jego głos wdzierający się w ciszę otrzeźwił ją na tyle, aby opuściła głowę i natrafiła spojrzeniem na jego poruszające się w mowie usta. Zacisnęła palce na swoich bokach, dociskając ubranie do przemarzniętej skóry, ale nie straciła jego ręki. Z trudem rejestrowała fakt, że ośmielił się na gest, który w każdy inny dzień potraktowałaby z oziębłością.
  — Więc musisz przestać się martwić, dla własnego dobra — odparła z powagą, ale w kącikach ust czaił się subtelny uśmiech. — Jeszcze od tego wyłysiejesz.
  Westchnęła z bezsilności. Wszystko, o czym jeszcze chwilę temu myślała rozpłynęło się za mgłą. Wróciła na ziemię, a tam czaiło się przecież sto innych, równie istotnych zagadnień. Jedno z nich ciągnęło ją za kolano w jakimś niezgrabnym geście próbując zaskarbić sobie wyłączną uwagę.
  Dlaczego tak bardzo się martwił? Miał ją na wyciągnięcie ręki, a nadal upierał się, że towarzyszy mu ta jednakowa obawa. To ona była tutaj od kreowania sobie w myślach nieistniejących problemów, które potem doszczętnie ją pożerały. Kiedy znowu na niego spojrzała, w jej oczach czaiło się współczucie.
  Podniosła się, ale po pół kroku znowu ułożyła do siadu. Oparła się o jego bok i położyła głowę na ramieniu. Wsunęła czerwone z zimna palce do wnętrza swoich rękawów i zaczęła chuchać na nie ciepłym oddechem.
  Było już za późno na wystrzeganie się zmian.
  Nie zrobiłaś nic złego.
  Skupiła się mocniej na własnych zesztywniałych opuszkach i posiniałych paznokciach.
  — Sprawiło, że trochę bardziej boje się umrzeć. — Tym razem żaden grymas nie zmącił wyrazu jej twarzy. Nie wiedziała jak zareaguje na tak swobodny kontakt. Kiedyś w końcu wysunął z jej uścisku dłoń, kiedy przez ułamek sekundy sądziła, że udało jej się przebić przez tą warstwę powierzchowności. Cofnął rękę, odwrócił się do ogniska, a ona przysięgła sobie, że wyrzuci ten moment z pamięci.
  Ale pamiętała bardzo wyraźnie.
  Z jakiegoś powodu drażniło ją takie podejście. Jakby chciał jej wypomnieć zwłokę. Nie było przecież strasznie. Nie godziło w twoją dumę. Dlaczego nie mógł po prostu się cieszyć, zamiast analizować na głos jej powody?
  To twoje uczucie wykwitło pierwsze i było tak gwałtowne. Nie moje. Dla mnie to dopiero był ten czas.
  Schowała podbródek w kołnierzu narzuconego ponownie płaszcza. Widząc jego roznegliżowaną w dalszym ciągu sylwetkę, miała wrażenie, że cierpi chłód za ich oboje. Nie chciała jednak ani to o czym myślała, ani kaprys pogody położyły się cieniem na ich chwili wytchnienia.
  Bądź wdzięczna, powiedziała sobie w myślach. Ale głos, z którym myśli odbiły się echem w jej głowie brzmiał niebezpiecznie blisko tonu jej brata. Że akurat w takim momencie musiała sobie o nim przypomnieć.
  — Nie jestem nieomylna. Czasami dobrze jest mieć koło siebie kogoś z takim oślim uporem jak ty. Żeby mógł mi pokazać jak bardzo się mylę w niektórych kwestiach. — Przechyliła głowę zerkając od dołu na jego profil. — Ale cielesność jest dla mnie uciążliwa. Tęsknię za spokojem. Za ludźmi, którzy nie traktują bliskości jako karty przetargowej w negocjacjach. Zarazili mnie tą obawą. — Ci wszyscy ludzie, których lepkie palce szukały odsłoniętej skóry, których ohydne wargi miały służyć w zastępstwie argumentów, ich obietnice i przysięgi złożone na kolanach, na sekundy przed tym, jak paznokcie zatapiały się na udach. — Nie wątpię w szczerość twojego uczucia. To swoich myśli się boję.
  Pochowała już dwie bliskie osoby, a przecież ich też bezgranicznie kochała. Dlaczego tym razem miałoby być inaczej? Zawsze, gdy pozwalała murom wokół siebie opaść, działo się coś niespodziewanego. Coś, co zostawiło głęboką bliznę na jej sercu, a on prosił ją, żeby spróbowała wziąć na swoje barki kolejny ciężar.
  Nie podzielała jego zainteresowania ogniem, ani nawet gwieździstym niebem. Nawet jeżeli odwracała gdzieś na moment wzrok, jego ostrość rozmywała się na rzecz rozważań. Sceneria bez wątpienia była magiczna, chociaż spoglądanie na wszystko przez pryzmat chwilowego szczęścia nie było w jej naturze. Zamiast cieszyć oko światełkami migoczącymi ku niej z atramentowego nieba, zerkała raz za razem na Growlithe'a jakby starała się odczytać coś z jego bezwiednego uśmiechu.
  — Daj mi swoją rękę — powiedziała, żeby cisza nie trwała zbyt długo. Przymknęła nieokryte opaską oko i odetchnęła. Cicho zgadzała się na wszystko to, co w głębi duszy ją paraliżowało. — Za wiele ciężkich tematów jak na jeden raz. Powiedz mi o swoich bliznach. Kto Ci to zrobił? — Spojrzała na brakujący palec, ale potem przeniosła uwagę na rysy zdobiące twarz. Mogła mieć na myśli jedno i drugie. Od kiedy ostatni raz mieli okazję porozmawiać, przybyło mu bruzd. Sięgnęła jeszcze raz tej samej nocy do jego twarzy. Tym razem z dużo większą ostrożnością zaczepiła o kosmyki włosów odsłaniając do widoku ślady pazurów. Palce bez pośpiechu posunęły się też dalej. Pogładziła go po jasnej czuprynie, ale w żadnym wypadku nie poprawiło to wizualnej aparycji Wilczura. — I o co wtedy walczyłeś?
  Zanim zdążył jakoś zareagować na jej słowa, podciągnęła kolana bliżej piersi i wolną dłoń przyłożyła do ust, aby zagwizdać. W ciemności jej oczy wypatrywały bezgłośnego psa-ducha. Teraz rzeczywiście nie pogardziłaby jego ciepłym towarzystwem. Poza tym uwielbiała gładzić stworzenie między uszami, to zawsze ją uspokajało.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 14.03.20 23:08  •  Kompleks jaskiń - Page 11 Empty Re: Kompleks jaskiń
   Martwienie się było irytujące, jasne. Dostrzegał mnogość wad, przez które jak zwykle łatwiej było stracić niż zyskać – ale mimo wszystko to nieodłączna cecha jego charakteru. Nauczył się przejmować innymi jeszcze za czasów, w których wirus X nie przeżerał splątanych helis DNA, a troska o dobro sąsiada czy kolegi z biura stanowiła jedynie nawyk. Życie przekuło nadmierną opiekuńczość w przewrażliwienie i nawet jeśli wmawiał sobie, że tylko dzięki temu jest w stanie podtrzymać przy życiu empatię... to faktycznie nie chciał od tego wyłysieć.
   Błąkający się po wargach uśmiech przybrał obraz kwaśnej pochyłej, kiedy wplątywał palce we włosy, przeczesując je niezdarnym ruchem.
   – Myślisz? – rzucił do niej perfekcyjnie wyrobionym tonem kogoś, kto w panice jest w stanie uwierzyć w najbardziej wierutne kłamstwo. Gdyby nie rozbawienie przebijające się przez niepewność, zabrzmiałby bardzo autentycznie w swoim przerażeniu.
   Właściwie to przerażenie też w nim trwało.
   Ignorował je, więc blakło na co dzień, ale nie zmieniało to faktu, że starczyła chwila taka jak ta – pozbawiona zewnętrznych bodźców – i zaczynał łapać się na myśli, że zaraz wszystko pierdolnie. Kiedyś musiało. Nie było tak źle, póki słyszał głos łowczyni i dostrzegał jej ruchy; zdecydowanie gorzej bywało nocami, gdy kładł się styrany na legowisko. W samym środku ciszy, gdy nie pracuje nic prócz płuc i serca, w głowie pojawiają się obrazy...
   Zacisnął usta w wąską kreskę.
   Daj mi swoją rękę.
   Bezwiednie uniósł dłoń. Jak za mgłą pamiętał nawyki wyrywania się, cofania i prezentowania zamkniętych postaw; wszystko, byle nie dopuścić kogokolwiek – jej – do nawet najbardziej błahej informacji. Nie pozostało z tego nic. Jak napis na tablicy starły się uprzedzenia i nagle dotyk okazał się łatwiejszy, dużo bardziej naturalny.
   – Nie wiemkto mi to zrobił, dlaczego to zrobiono. Zwinął palce w pięść, mimowolnie przenosząc wzrok z drgających płomieni na okaleczoną rękę; prędko jednak utkwił spojrzenie w jej twarzy. Sine od nieprzespanych nocy powieki przymrużyły się dokładnie w chwili, w której ciepło jej opuszek wślizgnęło się na szorstki od blizn polik.
   Historia jaka kryła się za gojącymi ranami blakła z każdym dniem. Łapał się na tym, że przestaje zapamiętywać szczegóły, a jeżeli jakieś zaległy w kątach umysłu to prędzej czy później chaos wydarzeń wymieszał je z innymi, zupełnie niezależnymi od siebie. Były jak ziarna marku wrzucone w stos pieprzu, czarnego kminku i aframonu. Stały się bezkształtną stertą, którą łatwo przesypać między palcami, ale ciężko wyodrębnić konkretne przyprawy.
   – Musieli nas złapać – przypomniał sobie, lekko ściągając brwi. Na czole pogłębiły się fałdy zmarszczek. – Widzieliśmy tylko jednego, zaraz po wybudzeniu się, ale nie żył już, więc nie wiem, czy był pozostawionym na łaskę zdychającym pionkiem jakiejś większej grupy, czy jednak działał sam i coś przeszkodziło mu w szykach. Jeżeli czymś nas faszerowano, a pewnie tak, to to musiała być iście końska dawka. Nawet na sekundę się nie wybudziłem, choć używano co im wpadło w ręce – noży, lin, prętów. Każde rozkrojenie ciała, tego rzeczywistego, rozkrajało je także w sytuacji, którą przeżywaliśmy podczas – snu? wizji? – tego... letargu, w którym trwaliśmy. To było zbyt prawdziwe. – Doprowadzało do SZALEŃSTWA, rozumiesz? – Ale zniknęło, gdy tylko się ocknąłem. Pamiętam co działo się w tamtym miejscu, w tym chorym teatrze, ale dlaczego przełożyło się to na ciało? Nie wiem. Medyk DOGS stwierdził, że łapsko jest nie do odratowania, więc jeśli nie chcę amputacji aż po łokieć to musi mi pochlastać rękę, poodcinać zgniliznę, wszystko jedno zresztą. – Z gardła wyrwało się parsknięcie, kiedy pokręcił głową. – Sypię się i bez martwienia. Może komuś zalazłem za skórę.
   Może załaził za skórę zbyt wielu osobom.
   Może powinien przestań.
   Skrzące się oczy błądziły po twarzy łowczyni; po cieniach rzucanych przez rzęsy, po ustach od których oczekiwał odpowiedzi.
   Byłoby dobrze cofnąć się do dwa tysiące dwunastego; przetrwać kilka normalnych, ludzkich afer. Pokłócić się o to, że nie naprawił grzejnika. Że znów się zasiedziała w pracy. Że nie uważał i wdał się w bójkę; w bójkę prędko rozwiązaną przez tłum przyzwoitych ludzi wokół.
   – Przerażające, że blizny i walka nie kojarzą ci się z „ciężkimi tematami”.
   Zachrzęścił piach pod łapami. Gorąco zwierzęcego ciała przylgnęło do boku Yū, kiedy tylko kończyny ugięły się, a sylwetka zwaliła na ziemię.
   – Dowiem się w zamian czegoś o tobie? – Przekrzywił głowę, by wpatrywanie się w nią stało się wygodniejsze. – Czy rzucisz kolejną neutralną historię o łowcach?


Ostatnio zmieniony przez Arcanine dnia 16.03.20 10:49, w całości zmieniany 1 raz
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.03.20 22:49  •  Kompleks jaskiń - Page 11 Empty Re: Kompleks jaskiń
  Schowała się mocniej w przygarbionych ramionach. Ciepło towarzysza otaczało ją jak gorąca woda w wypełnionej po brzegi balii, której potrzeba opuszczenia staje się w każdą chwilą bardziej nieznośna i odległa. Wiedziała, że ulega wygodzie, wrogowi wielkich osiągnięć, ale zamroczona rzadką chwilą spokoju pozwoliła, by struga zalewał jej usta.
  Momentami patrzyła przed siebie w zamyśleniu, ze wzrokiem rozmytym na skrzących się w powietrzu drobinkach. Gdyby pozostała sama, schronienia przed własnymi myślami szukałaby w klatce skrzyżowanych na kolanach rąk, z linią kręgosłupa uwydatniającą się na wygiętych plecach, ze spojrzeniem wbitym w czubki własnych butów. Wyprostowanie się, przeniesienie ciężaru ciała na jego bok było przerażające, ale nie chciała nigdy wracać do tego, co zostawiła za sobą.
  Przeszłość jeszcze nie raz upomni się o jej pamięć.
  — Ludzie, z którymi się wychowałam walczyli o każdy oddech i pokryci byli z góry do dołu bliznami. Kiedy byłam mała, bardziej bałam się gdy ojciec mówił do mnie i do brata spokojnym tonem, niż jak podnosił na nas rękę. Jeśli ktoś zada ci ranę, przynajmniej wiesz co i gdzie boli. — Ułożyła dłoń na boku borzoja i oszczędnym ruchem zmierzwiła jego sierść. Oczywiście, że walka nie kojarzyła jej się z ciężkim tematem. W porównaniu do uczuć blizny miały swój określony kształt i pochodzenie.
  Zamknęła oczy zatapiając podbródek w materiale. Słuchała go z uwagą, ale nie potrafiła wyłuskać wielu istotnych szczegółów z tajemniczej opowieści. Nawet relacja padająca z jego ust brzmiała jak chorobliwy bełkot ofiary pogrążonej w gorączce. Najwyraźniej jednak to, co ich spotkało miało formę właśnie pozbawionych ładu majaków.
  — Może — odparła, kiedy ośmielił się zasugerować, iż komuś podpadł. Najwyraźniej za warstwą powagi skrywał pogodę ducha. W większości przypadków jego kwestie zabarwiał cynizm, ale tym razem uległa nastrojowi, który przekazywał jej chyba wraz ze swoją temperaturą. Uśmiechnęła się ostrożnie w odpowiedzi na jego parsknięcie, a jej spojrzenie złagodniało i zasnuło je na nowo zmartwienie. — Masz tu wielu wrogów — stwierdziła jakby do siebie i po chwili westchnęła głośno. — Bądź ostrożny.
  Ubieranie w słowa swoich obaw przychodziło jej z wysiłkiem. Jakby zdradzając, że w istocie podziela jego zmartwienia, ujawniała przed światem skrywaną głęboko słabość. Chyba wyraźniej denerwowała ją bezsilność, którą na podsumowanie jego słów mogła się wykazać. Jakim cudem miałaby go chronić?
  Podświadomie wiedziała, że mimo to chce spróbować.
  Szturchnęła go nieznacznie łokciem z cieniem oburzenia, kiedy odmówił zainteresowania opowieściami o łowcach. Takim sposobem musiała odrzucić z repertuaru trzy czwarte swojego życia. Nie gniewała się szczerze, była tylko odrobinę zawiedziona, że otwarcie gardził tym, czemu ona postanowiła się poświęcić.
  — Miałam wrażenie, że dowiedziałeś się dzisiaj dostatecznie dużo. — Rozprostowała ramiona, wypuszczając z badawczego uścisku palce jego oznaczonej ubytkiem dłoni. — Ile szram tyle opowieści i każda podobna do pozostałych. — Opuściła wzrok szukając w odmętach swojej pamięci historii wartych opowiedzenia. Nie miała w szeregach Łowców przyjaciół, na których mogłaby praktykować swoje krasomówcze zdolności, więc głos prawie ją zawiódł, kiedy w końcu zaczęła. — Zanim na powierzchnię wypłynęło całe to zamieszanie z człowiekiem określającym się Apokalipsą, miałam okazję natknąć się w odmętach kryjówki na pewien... artefakt. Tak myślę, że tym właśnie był. Nie wiem jak się tam znalazł ani dlaczego czekał tam akurat na mnie, ale mam wrażenie, że doskonale wiedział kogo i w jaki sposób pojmać. W zasadzie wystarczyło tylko, że go dotknęłam. Powinnam bardziej uważać... — Przerwała z miną człowieka, który nabrał się na oczywistą sztuczkę. Z perspektywy czasu wszystko wydawało się łatwiejsze. Wtedy, w podziemiu była zdecydowana unieszkodliwić zagrożenie, które stwarzała dla kryjówki organizacji sześcienna konstrukcja. Zanim myśli przerwały jej wywód na zbyt długo, powróciła na ziemię i zwracając się twarzą do Wilczura kontynuowała. — Mam wrażenie, że spędziłam w tej klatce tygodnie, chociaż w rzeczywistości musiało minąć zaledwie kilka minut. Tam... wszystko co działo się w tamtym miejscu przeniosło się później na rzeczywistość. Tak jak w twojej opowieści. — Uniosła rękę do twarzy pocierając policzek w jakimś nieokreślonym geście. Spotkanie z Apokalipsą spotęgowało tamte przeżycia, a teraz znowu wszystko sobie przypomniała. — Moje ciało zostało rozerwane kilkakrotnie, odbierano mi po kolei wszystkie zmysły do momentu, aż nie mogłam się dłużej ruszać. Wtedy pojawiły się cztery głosy. Niczego nie widziałam, nie mogłam się nawet czołgać, bo wszędzie w ciele tkwiły wbite kolce. Siedziałam tam tylko i słuchałam jak te osoby wyrywają mi z głowy wszystkie cenne wspomnienia. Byłam pewna, że wykrwawię się tam w samotności. — Nie poddała się tym razem przerażeniu, ale w którymś momencie nieświadomie zacisnęła palce na piasku pod sobą. — Zawsze chciałam być samotna, samowystarczalna. Wtedy dostałam to, o co zawsze prosiłam. Ja... chyba pierwszy raz pomyślałam, że się pomyliłam kiedy przyszedłeś po mnie w tamtym śniegu. Chociaż wtedy też sądziłam, że tracę zmysły i byłam pewna, że umieram. Ale tym razem nie byłam sama i jakoś mi to nie przeszkadzało, byłam szczęśliwa. Widzisz? Tym razem to o mnie. Chyba po prostu jestem potwornie samotna, nie chcę żeby ktoś się do mnie rzeczywiście zbliżał, bo jeżeli mnie porzuci, chyba pęknie mi serce.
  Ale ty powiedziałeś, że będzie inaczej.
  Pochyliła się nieznacznie w kierunku swoich kolan rezygnując się z oparcia na jego ramieniu.
  — Chyba nie umiem opowiadać. — Zmusiła się do uśmiechu. Była zmęczona własną tendencję do wpadania w melancholię. Przy historiach, które opowiadał jej Wilczur czuła się mała i nieważna. — Ale... pytaj, jeżeli chciałbyś coś ode mnie usłyszeć. Opowiedz mi o sobie... Powiedz mi coś, co chciałbyś żebym wiedziała. Jest tyle rzeczy, których w tobie nie rozumiem. — Przechyliła się w kierunku Javiera gładząc wąski pysk psa z uczuciem. — Jak to zmienić?
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 18.03.20 0:41  •  Kompleks jaskiń - Page 11 Empty Re: Kompleks jaskiń
   Początkowo nie zwracał uwagi na sygnały łowczyni, koncentrował się bowiem na trzaskach ogniska i ciepłej poświacie jaką dawał ogień. Całkowicie zapominał, że między nimi znajdowała się przepaść – dół nie do przeskoczenia, nie do pokonania, nie do zabudowania choćby rozchwierutanym mostem. To sprawiało, że jej drżenie, krzyżowanie rąk, wtulanie się w materiał narzuconego na ramiona płaszcza, ulatywały z rejestru i dopiero kiedy się odezwała, kiedy obrócił głowę i spojrzał na nią z góry, spod przymrużonych powiek starając się dostrzec w jej twarzy dziecko, którym była – zwykłą dziewczynkę, na którą podnoszono rękę, przywykłą do krwi i blizn – wtedy właśnie zorientował się, jak wiele ich różniło.
   Obrócił się, sięgając ręką za siebie, jednocześnie uważając, aby nie poruszyć ramieniem bardziej niż to konieczne; jej bliskość działała kojąco – jak zimny okład położony na świeżą, piekącą ranę. Jeszcze się nie otrząsnął sprzed chwili. Umysł połowicznie trwał w przeciągających się minutach. Przez cały czas miał wrażenie, że poderwie się do siadu, z ciężkim oddechem budząc ze snu. W uszach wciąż będzie słyszał jej oddech, nos wychwyci ostatnie wspomnienia jej zapachu, ale ekscytacja wyparuje, rozwiana przez twardą, stałą rzeczywistość.
   Fakt, że obraz jeszcze się nie rozpłynął, w niczym nie pomagał.
   Materiał bluzy zmarszczył się, kiedy zacisnął palce na kapturze. Powolnym ruchem przyciągnął ubranie do siebie, przewieszając je przez udo i strzepując pył z tkaniny. Masz wielu wrogów. Opuszki przesunęły się raz jeszcze, tym razem wzdłuż rękawa. Prawda.
   Chciał coś powiedzieć, ale niekoniecznie wiedział co powinien. Co nie zabrzmiałoby jak wyśmianie jej obaw albo jak zbytnia arogancja. Bądź co bądź dość miał zgrywania nieustraszonego. I król i żebrak ginęli od kuli – nie był tak wyjątkowy jak podkreślał na każdym kroku.
   „Miałam wrażenie, że dowiedziałeś się dzisiaj dostatecznie dużo”.
   Najwidoczniej nie.
   Umiał kodować część informacji, odcedzać te ważniejsze od zwykłej gadaniny, a  jednak wciąż trafiały się akcje, w których jako ostatni dostrzegał najbardziej oczywisty szczegół. Zacisnął zęby, starając się skoncentrować na jej słowach; historii, która wydawała się bardziej osobista niż wszystko co dotychczas opowiedziała.
   Mówienie przychodziło jej z łatwością – w tym rzecz. Za każdym razem, gdy podejmowała się tego zadania, kadry stawały przed nosem z wyrazistością filmu HD. Grow doświadczał jej wydarzeń, mimo coraz uboższej wyobraźni.
   Zmarszczył brwi, prawie niezauważalnie. Atmosfera zmieniła się i to na tyle gwałtownie, że znów stracił potrzebę rozmawiania. Podsunął jej bluzę, sugestywnie zerkając na okryte płaszczem ramię. Szybko jednak powrócił do oblicza łowczyni, jeszcze chwilę rozważając, czy powinien przerywać ciszę między nimi.
   Ostatecznie wziął wdech.
   – Kiedy byłem dzieciakiem, moja matka nie odstępowała mnie na krok. Próbowała zrekompensować sobie samotność na jaką skazywał ją ojciec. Nienawidziła jego pracy, nie cierpiała całej marynarki wojennej tylko dlatego, że wstąpił do Royal Navy i to był jej sposób na radzenie sobie z sytuacją. Budziła mnie z samego rana, odwoziła na zajęcia, a potem przyjeżdżała po mnie, podczas gdy inni gówniarze jak normalna grupa małolatów wsiadali do autobusu. Pozapisywała mnie na zdecydowanie zbyt wiele pozalekcyjnych zajęć i nawet kiedy uczyłem się zupełnie niepotrzebnych przedmiotów – była gdzieś w tle. Czekała w holu, w tych swoich dziwnych, czarnych sukienkach, jakby jej mąż umarł na morzu, a nie je tylko patrolował. Mówiła jeszcze mniej ode mnie, a kiedy postanowiła zabrać głos, zwykle kończyło się na kilku krótkich, oschłych słowach. Bardziej komendach. Nie było dnia, w którym nie deptała mi po piętach – wielka, chuda, dystyngowana kreatura. – Skrzywił się, bo sam ton, jaki towarzyszył temu określeniu, był zdecydowanie zbyt chłodny. A przecież – mimo tego ją kochałem. Jak chyba każdy dzieciak sądziłem, że dokładnie tak musi być. Że każdy tak ma, a jeżeli nie – że inni mają gorzej, a to mnie kopnął zaszczyt, bo na swój sposób o mnie dbała. Wtedy sądziłem, że nie daje mi czasu na oddech, bo to jej forma udowodnienia, że się mną interesuje. Chciałem, by się interesowała. Teraz widzę, że byłem jej potrzebny do wyżycia się. Nie mogła znieść rozłąki z ojcem, tego że zostawiał ją w ogromnym domu, z synem, na którego nie potrafiła spojrzeć przychylnie, a ładowanie we mnie swoich niespełnionych idei było na swój sposób relaksujące. Może lubiła kontrolować, może czuła satysfakcję, gdy nie chciałem się uczyć, ale robiłem to dla jej uznania. Zawsze – nacisnął na to słowo, jakby chciał je podkreślić – była gdzieś obok mnie, a jednak nigdy nie czułem się bardziej opuszczony niż wtedy, gdy odrzucała koc i kazała mi natychmiast wstać, żeby się nie spóźnić. – Podniósł spojrzenie na jej twarz, jakby już padło pytanie, które ugrzęzło mu w gardle. Nie była jedyną, której wyznania ledwo przechodziły przez krtań, choć bez wątpienia lepiej dobierała słowa. W ustach miał nadmiar miodu; samo rozchylenie warg wydawało się próbą rozklejenia dwóch scalonych ze sobą kartek papieru.
   Potrafił zrzucić przed nią ubranie, barier psychicznych już nie?
   Skrzywił się lekko, chwilę później wypuszczając powietrze przez nos. Ciężkie westchnienie nie dało ulgi, ale przynajmniej częściowo wymiotło z umysłu zawahanie.
   – Zginęła w wypadku samochodowym kiedy miałem osiem czy dziewięć lat. Albo dziesięć. Nie za bardzo pamiętam. W jednej chwili zostałem sam i poczułem kurewską ulgę, bo zdałem sobie sprawę, że nie dawała mi żyć. Trochę jak zadzierzgnięta na szyi pętla, która rok za rokiem zaciskała się coraz mocniej, aż nagle przez przypadek coś tę linę przerwało – i nabrałem wdechu. Wiesz do czego uderzam? – Zapauzował, choć wcale nie oczekiwał odpowiedzi. – Fizycznie była, ale psychicznie dawała w kość. Kiedy jej zabrakło, poczułem ulgę. Z wyrzutami sumienia, że patrzę na jej stratę jak na coś pozytywnego, ale to wciąż była ulga. I strzelam, że w drugą stronę to działa tak samo, łowczyni. Może mnie już dawno zabraknąć, ale nie będziesz przecież sama.
   Barki odchyliły się do tyłu, gdy ściągnął łopatki i sięgnął za siebie. Palce wczepił w zabrudzony łańcuszek, który zdjął z karku przeciągając go przez głowę.
   Tym razem to on ujął jej dłoń. Obrócił ją wnętrzem do nieba i opuścił pokrzywioną blaszkę na jej środek. To była ta część jego samego, której nie rozumiał. Zamknął palce Yū na nieśmiertelniku i wypuścił stuloną w pięść rękę.
   – Stoję po twojej stronie i nigdzie się nie wybieram. Masz też swoich łowców. – Nie potrafił wyzbyć się ironii. Może dlatego, że ich przywódczyni zniknęła, a oni nie byli wystarczająco dobrzy, aby ją odnaleźć. – Których, tak nawiasem, bardzo słabo znam. Czas chyba zrobić użytek z sojuszu. Jakie macie plany? Bo wiesz, jesteśmy dobrzy, jeśli chodzi o włażenie w cudze pomysły. Moglibyśmy się przydać, tak jak wy przydalibyście się nam. Niedługo.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 19.03.20 23:34  •  Kompleks jaskiń - Page 11 Empty Re: Kompleks jaskiń
  Odwdzięczyła mu się tą samą dozą zadumy, kiedy przejął rolę mówcy. Wzrok naprzemiennie rozmywał się ułożony wygodnie na językach ognia, a wyostrzał, gdy kierowała go na twarz mężczyzny. Nie była w stanie wyobrazić sobie małego chłopca, który kilka wieków temu mierzył się z życiem, tak jak teraz jego dorosła kopia ścierała się z rzeczywistością.
  Ten odległy świat, o którym zawsze mówił z jakąś dozą nostalgii w głosie i tym razem wydał jej się nieprawdziwy. Jakby wszyscy, którym przyszło dane urodzić się dawno temu, zmówili się w ciszy na spójną, przyozdobioną masą obcobrzmiących nazw wersję. Ale dla niego było to ważne, życie, o którym opowiadał tak bliskie, że historie dziejące się przed kataklizmami w dalszym ciągu rezonowały na człowieka jakiego miała przed sobą.
  Najwyraźniej oboje mieli pecha wychowywać się z dala od własnego ojca. Ale rzeczy poza naszym zasięgiem zawsze wydają się szlachetniejsze niż są w rzeczywistości.
  Zmrużyła oczy. Ciepło bijące od ogniska szczypało po twarzy.
  Ludzie pojawiają się w naszych życiach i każde z nich coś po sobie pozostawia, ale ile można być dzieckiem zapatrzonym w odległą figurę swojego idola? Doskonale pamiętała szlachetny odcień lazurytu i złoty wieniec wymalowany na plecach rządowego munduru, flagi powiewające ponad miastem i człowieka, w którego ona i jej brat wpatrywali się drżąc z ekscytacji.
  Nie nosili nawet tego samego nazwiska. Dla bezpieczeństwa.
  Obróciła głowę na bok. Chłodne powietrze niby czyjeś ręce gładziły zaróżowione od paleniska policzki. Czuła się okropnie wyrzucając z siebie nagromadzone przez lata żale, ale ulga zagłuszyła wyrzuty sumienia. Już dawno należało odkopać te wspomnienia i pozwolić im spłonąć pod gołym niebem.
  Nie będziesz przecież sama.
  Palce mimowolnie pozwoliły pokierować się jego gestom. Może dlatego, że nadal smakowała słowa nie zrobiła nic, aby zanegować jakoś jego śmiałość. Krótki kontakt, zaledwie muśnięcie szorstkiej skóry sprawiło, że skupiła spojrzenie na zwiniętej w rulon pięści.
  — Hm? — Spojrzała na kawałek blaszki w świetle rzucanym przez ognisko. Tej nocy widziała ją już kilkakrotnie, ale to była pierwsza okazja, aby przyjrzeć się jej z bliska. Delikatny grawer, potraktowana zębem czasu powierzchnia. Pozwoliła, aby przedmiot ułożył się w zagłębieniu dłoni, chłodny i tajemniczy. — Co to znaczy?
  Uniosła wzrok.
  Czym była dla niego ta rzecz i co chciał jej w ten sposób przekazać?
  Palce przywarły ostrożnie do nieśmiertelnika. Zmartwienia zastąpiła ciekawość. Małym gestem wybił ją z niepotrzebnego zamyślenia. Zawsze to robił, w jakiś sposób sprawiał, że atmosfera stawała się lżejsza.
  — Nie mogę powiedzieć, że rozumiem. Są tysiące rzeczy, których nie potrafię ogarnąć, szczególnie jeżeli chodzi o uczucia. — Zerknęła jeszcze raz na zwoje łańcuszka. Czy to był kolejny sznur, którego pętla zaciskała się wokół jego gardła? Wspomnienia potrafią cieszyć równie mocno co ranić. Uniosła dłoń do krtani i bezwiednie przesunęła opuszkami po miękkiej strukturze szyi. — Wszystko jest takie ciężkie, naładowane znaczeniami. Nawet to, w jaki sposób opowiadasz każe mi sądzić, że ten węzeł, o którym mówisz, nigdy do końca się nie rozwiązał.
  Zakuło ją w piersi, jakiś łagodny rodzaj współczucia.
  Gesty, którymi zazwyczaj posłużyłaby się, aby pocieszyć towarzysza broni w tym wypadku nie miały racji bytu. Pomijając, że szukanie kontaktu, którego całe lata odmawiała wydawało się nie na miejscu. Mimo to ręce, które nadal ściskały łańcuszek miały ochotę zniwelować dystans, tknąć go po ramieniu w zastępstwie słów.
  Zamiast tego znalazła zajęcie dla dłoni drapiąc Javiera za uszami.
  — Widzisz? Znowu zaczynam gadać od rzeczy. — Westchnęła wypuszczając przez usta chmurkę pary.
  Opuściła ramiona z teatralną rezygnacją, ale prawda była taka, że czerpała przyjemność mogąc spędzać z nim tak beztroskie godziny. Był... zastanawiała się, jak to dobrze określić. Wyrozumiały? Ale także czujny i zdecydowany. Ani na moment nie pozwolił, aby coś, co już złapał w garść się z niej wyślizgnęło.
  Stoję po twojej stronie i nigdzie się nie wybieram.
  — Powiedziałeś to już tyle razy, że chyba muszę Ci w końcu uwierzyć. — Odparła ukontentowana na tyle, by pozwolić znowu blademu uśmiechowi wkraść się na wargi. — Ale mimo wszystko ta noc nie będzie trwać w nieskończoność. Zanim znowu przyjdzie nam się spotkać... ciesze się, że pozwoliłeś mi spędzić ze sobą trochę czasu. Mam wrażenie, że znamy się już tyle czasu, a ja znam tylko jedną stronę osoby, którą jesteś.
  Kto by powiedział, że ręce, które na jej oczach niejednokrotnie zabijały mogą zachowywać się z taką czułością w kontakcie z odsłoniętym to światła ciałem? Dotychczas zapatrując się w jego spojrzenie widziała raczej zaciętość, nie troskę. Ale dzisiaj były takie momenty, kiedy zrzucił przed nią odrobinę swojej zbroi, wtedy właśnie zaczynały drżeć jej dłoni. Prześlizgiwała je wzdłuż boków zaplatając ostrożnie na ciele człowieka, którego postrzegała jako niezniszczalnego.
  Ty też nie jesteś sam. Dziękuję. Nie martw się więcej. Powiedz mi o wszystkim, co leży Ci na sercu.
  Pewnego dnia zapracuje sobie na prawo, by bez wahania wypowiedzieć na głos takie słowa.
  Teraz odetchnęła głęboko. Chciała, żeby reszta tej nocy również dla niego upłynęła dobrze.
  — Hm? Jeżeli będziesz mówił sekretami, nie zdołam przygotować Łowców na to, co zamierzacie. To zabrzmi jak wymówka, ale ostatnie tygodnie całą organizacją zajął się Vettori. Pamiętasz go jeszcze? Zaczął mnie wprowadzać w zaległości, które spowodowała choroba, ale sam nie odważył się jeszcze pchnąć pionków głębiej w planszę. Nie mamy jeszcze przed sobą wielkich planów, ale... planujesz poprowadzić DOGS na bitwę?
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 11 z 12 Previous  1, 2, 3 ... , 10, 11, 12  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach