Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 6 z 8 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Next

Go down

Doświadczenie utraty czucia w nogach było dość niepokojące, aczkolwiek mogło być gorzej. Przynajmniej wyjdzie z tego z kilkoma siniakami na rękach i nogach zamiast wylądować dwa metry pod powierzchnią ziemi.
Raczej.
Ciągnięta za kark przez budynek, nie pisnęła ani słowa. Podejrzewała, że Jinxa lepiej nie drażnić bezcelowym gadaniem, tym bardziej że przed chwilą omal nie rozerwał innego faceta na strzępy. Pozostawał cień nadziei, że gdy Lise udowodni swoją nieszkodliwość dla jego interesów, każe jej zmykać i więcej się nie zobaczą. To by był całkiem rozsądny i zapewne korzystny dla obu stron układ.
Wypuszczona przez wymordowanego na wolność, wylądowała na podłodze, przysiadając z wciąż pozbawionymi czucia nogami ugiętymi z przodu i podtrzymując się rękami z tyłu.
- Cudownie - mruknęła pod nosem. Na pewno wspaniale będzie odzyskać władzę w kończynach dolnych, a szczególnie przyjemne będzie uderzenie bólu ze wszystkich stłuczonych miejsc. Oby tylko była w stanie wstać i chodzić, to już jakoś zniesie kilka nowych siniaków do kolekcji. Odgarnęła grzywkę z czoła i spojrzała na mężczyznę wzrokiem uprzejmie spokojnym, choć może i odrobinkę butnym. Mógł próbować ją wystraszyć, ale nie zamierzała na to reagować.
- Mam na imię Liselotte, jestem lekarzem. Na co dzień pracuję w M-3, ale dużo kręcę się po Desperacji i pomagam, komu mogę. Stąd zna mnie jedna z twoich pracownic, która spotkała mnie przypadkiem i poprosiła, żebym zajrzała do tego chłopca. - Kiwnięciem głowy wskazała na wciąż wyłożonego na kanapie Hirokiego. Zmarszczyła nieco brwi. Jeśli mieli utrzymać go przy życiu, a pewne zależało na tym im obojgu, nie było za wiele czasu na gadanie.
- Ma zapalenie płuc i potrzebuje antybiotyków. Moje zapasy się wyczerpały, więc w tym zakresie nie jestem w stanie pomóc. Zanim zdążyłabym cokolwiek skołować, młody pewnie już miałby o wiele poważniejsze powikłania. I owszem, najlepiej byłoby go stąd zabrać. Zrobiłabym to. - Błysnęła błękitnymi oczami w stronę właściciela burdelu. - Zabrałabym go, gdybym miała dokąd. Nie mogłabym się nim opiekować ani na Desperacji, ani w Edenie, ani w podziemiach. Za dużo podróżuję, a on potrzebuje stałej opieki. Nadal nie rozumie w jakiej sytuacji się znalazł i co to dla niego oznacza.
Westchnęła.
Biedne dziecko.
- Mogę poradzić, jak należy go leczyć. Jeśli są tu jakieś inne osoby, które wymagają pomocy medycznej, też pomogę. A tak to pójdę w swoją stronę i raczej mnie już więcej nie zobaczysz.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zabrzmiało, jakby rzucała mu wyzwanie. Aż chciało się ją zachęcić, by spróbowała wyrwać mu ze szponów Shiro. Należał do niego.
- Łowca. – powiedział cicho, a lewy kącik ust nieznacznie uniósł się ku górze. - Do tego anioł. No proszę.
Nie trzeba było być alfą i omegą, by poskładać te części układanki. Nigdy nie był fanem Łowców, choć też nie byli jego wrogami. Wiedział o ich sojuszu pomiędzy Psami, co nie zmieniało faktu, że nie witał ich u siebie z otwartymi ramionami. Przeniósł wzrok na chłopaka, w zamyśleniu łapiąc za kolczyk znajdujący się w jego dolnej wardze. Jakby rozważał wszystkie „za” i „przeciw” odnośnie jego ratowania. Mógł z łatwością ulżyć mu w cierpieniu. I nie być przy tym tak bardzo stratnym, jak do tej pory.
- Znalazłem go na śmietniku. Był jedną nogą w grobie. – powiedział spokojnie, podnosząc się z fotela. Zrobił dwa kroki i podszedł do jasnowłosego, pochylając się nieznacznie i wyciągając dłoń w jego stronę. Palce musnęły bladą szyję i zamarły w pozycji bliskiej do złapania go za gardło. A potem byłoby z górki.
- Nie przeżyje na Desperacji. Nie w jego aktualnym sposobie myślenia. Musi je zmienić i poszerzyć swoje horyzonty. Stać się silniejszy. – dłoń minęła gardło i wsunęła się pod mokre od potu kosmyki na czole.
- Dostaniesz antybiotyk. – odezwał się wreszcie po dłużącym milczeniu, kiedy się wyprostował i odwrócił do niej.
- Wyleczysz go. Nie opuścisz tego miejsca, aż Shiro nie stanie o własnych siłach. To nie jest ani prośba, ani błaganie. – podszedł do niej, spoglądając na nią z góry i tylko bogowie wiedzieli, co aktualnie siedziało w jego głowie. Antybiotyk był problemem. Już i tak jechał na oparach. Za bardzo w niego ładował, za bardzo był stratny, nie otrzymując nic w zamian.
Ten ostatni raz
- Przez ciebie najprawdopodobniej straciłem dobrego informatora. Musisz ponieść tego konsekwencje. Skoro bywasz często na Desperacji, to powinnaś doskonale wiedzieć, że nic nie ma za darmo. W ten sposób spłacisz swój dług względem mnie, Lisolette. Ale ostrzegam. Spróbuj mnie oszukać, albo nie uratować go. Dorwę cię wszędzie, gdziekolwiek się nie udasz. Znajdę cię i wtedy nie będę tak łaskawy, jak teraz. – wyciągnął do niej dłoń, by pomóc jej wstać, a w jego spojrzeniu pojawiło się coś charakterystycznego dla szaleńca.
                                         
Jinx
Mastiff     Poziom E
Jinx
Mastiff     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Servant of Evil


Powrót do góry Go down

- Owszem.
Skinęła głową. Nie było trudno się domyślić, do jakiej rasy należy i z którą organizacją trzyma - zresztą, symbol Łowców nosiła wryty w skórę. Choć nie był on widoczny na pierwszy rzut oka, nie kryła go przed nikim i w większości przypadków przyznawała się do współpracy z rebeliantami. Swoją przynależność do nich traktowała bardziej jak służbę, przez co nawet jej anielscy bracia nie patrzyli na ten fakt zbyt krzywo. Nie ulegało wątpliwości, że choć Lise opiekuje się potrzebującymi sił medycznych Łowcami, nie poprze żadnej ich sprawy, która będzie konfliktowała z jej sumieniem.
- Musi, ale jak? Próbowałam z nim rozmawiać, ale trudno sprawić, by w cokolwiek uwierzył. Może kiedy na ciele już wyzdrowieje, to i myślenie mu się poprawi. Inaczej będzie bardzo ciężko - zauważyła. Nie zamierzała ujmować chłopcu intelektu, ale wykazywał okropną tendencję do upartego niedowierzania w to, co przecież wciąż widział na własne oczy. Prędzej gotów był pomyśleć, że postradał zmysły, niż dopuścić do siebie istnienie rzeczywistości spoza murów miasta. A dla niego nie było już odwrotu; stracił go wtedy, gdy wirus X zajął jego ciało. Droga do M-3 dla Hirokiego była zamknięta.
- Wyleczysz go.
- Dobrze. Zrobię wszystko, co się da - zapewniła. Może to nawet lepiej, że życzył sobie jej opieki nad chorym. Tak było bezpieczniej, niż zostawiać go znów w innych rękach. Sama Lotte wolała zająć się sprawą do końca i dopilnować, by jasnowłosy młodzieniec odzyskał pełnię sił. Jeśli tylko jego opiekun był w stanie zapewnić odpowiednie materiały, terapia miała szansę zadziałać. Z tego, co anielicy udało się wywnioskować po przyspieszonej diagnozie, chłopak powinien mieć szanse na wyzdrowienie, trzeba było tylko zacząć działać jak najszybciej.
- Przykro mi z powodu tamtego incydentu. Miałam nadzieję, że jednak odpuści. - A już zdecydowanie nie planowała rzucać w Steve'a kaktusem. Wszystkie jej działania miały na celu tylko i wyłącznie obronę własną. To, że facet był aż nazbyt nachalny i niczym nie dawał się zniechęcić, to już nie była jej wina.
- To nie będzie konieczne - zapewniła. Zawahała się przez sekundę, ale ostatecznie włożyła lewą dłoń w tę wyciągniętą ku niej przez Jinxa, zaś prawą podparła się o podłogę. Nogi wciąż lekko mrowiły, ale powinna móc już stanąć na nogi. Zawsze to lepiej, niż oglądać świat z perspektywy trzylatka.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Złapał pewniej jej dłoń I pociągnął do siebie, pomagając tym samym stanąć pewniej na nogach. I to by było na tyle. Mieli układ. A przynajmniej można było to tak nazwać. Miał tylko nadzieję, że rzeczywiście jest w tym dobra, a nie łgała, by ratować swój tyłek.
- W razie kłopotów, powołaj się na mnie. W razie pytań, poszukaj Lidki, ona cię poinstruuje. – puścił jej rękę i odsunął się na odległość jednego kroku, choć nie spuszczał z niej swojego spojrzenia, nawet na drobne sekundy.
Ciekawe ile jest warte słowo anioła
- Dostaniesz pokój oraz dostęp do wszystkich potrzebnych pierdół. Twoim jedynym obowiązkiem jest utrzymanie go przy życiu i wyleczenie. Za moment podeślę kogoś z antybiotykiem. Mam nadzieję, że wszystko jest jasne. – pomimo uśmiechu, otwarcie jej groził. Groźba ukryta w cukierkowym pudełku.
Bolała go głowa.
Uniósł dłoń i potarł knykciem lewą skroń, czując nieprzyjemne mrowienie. Musiał się położyć i odespać ostatnie dni. Tutaj z pewnością tego nie zrobi. Nie teraz. Będzie zmuszony później przenieść ich do innego pomieszczenia. Ale teraz… teraz musi się przespać.
Bez zbędnych słów, czy też uwagi dla młodego wymordowanego ruszył w stronę drzwi, wymijając Lisolette. Czy tam Liselotte. Czy jak ona się tam nazywała. Nigdy nie miał dobrej pamięci do imion. Nim jednak na dobre opuścił pomieszczenie, jeszcze z ręką na klamce, odwrócił się, by spojrzeć na nią ostatni raz.
- Rozumiem, że jesteś świadoma tego, że nie masz prawa opuścić tego budynku? – zapytał, choć nie oczekiwał odpowiedzi. Zamknął za sobą drzwi, pozostawiając ich samym na tę krótką chwilę, nim jedna z pracownic przyniesie potrzebne rzeczy do leczenia chłopaka.


Zróbmy przeskok o parę dni. Niech Hiroki będzie już w miarę przytomny, bo ileż można pisać o chorobie.
                                         
Jinx
Mastiff     Poziom E
Jinx
Mastiff     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Servant of Evil


Powrót do góry Go down

- Jasne. - Skinęła głową. Normalnie wysiliłaby się jeszcze na uśmiech, ale jej obecny rozmówca chyba by go nie docenił. Wciąż odnosiła dziwne wrażenie, że próbuje ją zastraszyć w każdym wypowiadanym zdaniu. A przecież nie było to konieczne - wszak zrozumiała już za pierwszym razem, że nie może sobie pozwolić na żadne uchybienie. Wiedziałaby to nawet bez konkretnych ostrzeżeń, wystarczyło samo zachowanie kierownika tego całego majdanu. Bez względu na to, czy rzeczywiście zamierzał jej zrobić krzywdę czy nie, i tak zamierzała dopełnić lekarskiej powinności względem wciąż nieprzytomnego chłopca. Zabrała się do tego zaraz po wyjściu Jinxa, najpierw sprawdzając stan pacjenta. Gorączka powoli się zmniejszała, co musiało być zasługą przyjętego wcześniej lekarstwa. Skoro reagował na ibuprom, byli już o ten mały krok do przodu. Dalej potrzebna była już tylko cięższa artyleria, by pozbyć się właściwego źródła dolegliwości.
---
- I jak się czujesz? - Zerknęła na Hirokiego, standardowo badając go z bezpiecznej odległości. Co prawda wszystkie informacje o stanie zdrowia pojawiały się w jej umyśle za sprawą magii, ale o samopoczucie tak czy owak musiała i chciała zapytać. Przez kilka ostatnich dni taka scenka stała się wręcz rutynowa; choć Lise dostała wydzielony pokoik i sporo przemieszczała się po burdelu, załatwiając różne konieczne sprawy, najwięcej czasu spędzała przy chorym. Starała się choć trochę go rozweselić, coś poopowiadać, zająć go nieco podczas koniecznego odpoczynku. Nie mogła oczywiście zbytnio chłopaka zamęczać, większość dnia powinien tak naprawdę przesypiać dla własnego dobra. Wyglądało jednak na to, że leczenie przynosi efekty.
- Gorączka powoli odpuszcza - dodała ciszej, nie wiadomo czy bardziej do siebie, czy do pacjenta. Wprawdzie zadaniem anielicy było doprowadzenie Hirokiego do zdrowia, ale i tak czuła potrzebę zaopiekowania się nim w nieco innym wymiarze. Odrobinę przypominał jej ją samą sprzed tysiąca lat - zagubiony, bez ogólnego pojęcia, co się wokół niego dzieje, rzucony na głęboką wodę desperackiego życia. I jak tu się o niego nie troszczyć?

Wybaczcie tego nieskładnego posta. Poprawię się .-.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Ostatnie kilka dnia pamiętał jak przez gęstą mgłę — rejestrował wyłącznie nic nieznaczące skrawki z rzeczywistości. To jak kładła coś zimnego na jego czole, to jak zamknęły się drzwi, to jak coś stuknęło o blat stolika ustawionego niedaleko kanapy.
Z dnia na dzień wyłapywał tych skrawków trochę więcej i więcej, aż wreszcie którejś nocy rozwarł powieki i rozejrzał się dookoła. To, co go zaskoczyło, wywołało jednocześnie nieprzyjemny ścisk w okolicy żołądka, serca i gardła, którego nie potrafił rozluźnić. Leżał na plecach, z głową obróconą na bok i twarzą prawie milimetr od jej ramienia.
Usnęła w niewygodnej pozycji, na samym brzegu kanapy, z policzkiem opartym o splecione ręce. Oddychała wolno i miarowo — zupełnie inaczej niż on, bo jego oddech był płytki i urywany. Uniósł wtedy rękę. Okazała się mniej ciężka niż się tego spodziewał, dlatego z niemałą ulgą wykonał drugi krok, w którym odgarnął kilka jasnych blond kosmyków z jej twarzy, starając się to zrobić jak najdelikatniej i tak, aby jej nie wybudzić. W szarych tęczówkach pojawił się jakiś cień, gdy przyglądał się dziewczynie.

Dwa dni później siedział na kanapie, z nogami skrytymi pod dwoma warstwami ciężkich koców. Zaciskał lewą dłoń na prawej i wpatrywał się w czarne palce, na których wciąż czuł dziwne mrowienie — dlatego zwarł je jeszcze mocniej ze sobą.
— Jak się czujesz?
To pytanie wydawało się takie... nie na miejscu. Czy ktokolwiek zadał je choć raz, od kiedy znalazł się poza murami bezpiecznego miasta? Miasta, które coraz mniej wydawało się realne, a coraz bardziej przypominało sen.
Jest dobrze, odparł w końcu, w połowie zadowolony z tego, jak łatwo przyszło mu wypowiedzenie tego kłamstwa. Usta nawet nie drgnęły w fałszu, gdy nimi poruszał na kształt myśli wysłanej prosto w przestrzeń. Wiecznie beznamiętny ton był przy okazji idealnym amortyzatorem w takich sprawach — rzadko kto byłby w stanie wyłapać nieprawdę z jego tonu, skoro ten nie zmieniał się choćby o pół gamy.
Lise..., podjął po dłuższej chwili ciszy, odrywając wreszcie nieruchome spojrzenie od swoich rąk. Rozplótł wtedy palce i zacisnął obie dłonie w pięści, jakby dzięki temu był w stanie nadać swoim kolejnym słowom większej wagi. Wbił w dziewczynę poważne spojrzenie kogoś, kto ma na karku więcej niż piętnaście lat. Powinnaś już stąd iść.
                                         
Shirōyate
Opętany
Shirōyate
Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shirōyate Hiroki.


Powrót do góry Go down

W ostatnim czasie miała tyle roboty, że powoli zaczynała widzieć podwójnie. Przede wszystkim niemal nie odstępowała Hirokiego i rzadko opuszczała pokój z obawy przed tym, że pod jej nawet najkrótszą nieobecność chłopcu stanie się coś złego. Póki gorączkował, póki nawet nie podnosił się z pozycji leżącej, nie miała odwagi spuścić z niego oka. Z niepokojem obserwowała każdy ruch, nasłuchiwała oddechu i paskudnego kaszlu, po kilka razy na minutę upewniała się, czy nie ma żadnych komplikacji.
Niewiele obchodziły ją groźby właściciela burdelu. Mógł ją zamknąć w czterech ścianach swojego przybytku i mógł opowiadać, jakie czekają ją konsekwencje, jeśli zawiedzie. W gruncie rzeczy większość jego słów Lise puściła mimo uszu. Jakie to miało znaczenie, że według Jinxa odpracowywała stratę informatora? Nawet gdyby nie trzymano jej pod przymusem, sama czułaby potrzebę, by zostać i zaopiekować się chorym aż do samego, oby szczęśliwego końca. Zdarzało się nawet tak, że zasypiała siedząc na podłodze, oparta o brzeg kanapy.
Chociaż zajęta była głównie doglądaniem pacjenta, do głowy przyszedł jej jeszcze jeden eksperyment. Mając w swojej magicznej apteczce kilka wolnych pojemniczków, do jednego schowała pojedynczą dawkę antybiotyków dostarczonych przez Jinxa. Jeżeli jej przypuszczenia okazałyby się słuszne, lekarstwo powinno zacząć się samo odnawiać, tak jak pozostałe materiały i substancje zgromadzone w tym oryginalnym artefakcie. Nie pomyliła się - po kilku dniach dokonała próby i w miejsce wyjętej z opakowania tabletki po jakimś czasie pojawiła się nowa. Dotąd nie próbowała poszerzyć swoich odnawialnych zapasów, stąd sukces był nie byle jaki.
- Iść stąd? - Usiadła na drugim końcu kanapy i przypatrzyła się swoim butom, jakby miały do przekazania jakieś ważne wieści. - Nigdzie się nie wybieram, dopóki nie wyzdrowiejesz. - Błękitne spojrzenie wróciło do wymordowanego. Choć starała się wyglądać zwyczajnie i niewzruszenie, zmęczenie wręcz od niej biło. Pod oczami ułożyły się cienie, głos osłabł, a cera wyraźnie zbladła. A może wyglądała tak już wtedy, kiedy spotkali się kilka dni temu? Trudno powiedzieć.
- To i tak nie ode mnie zależy - dodała po chwili i machnęła dłonią w powietrzu. - Wypuści mnie dopiero wtedy, kiedy zechce. A wydaje mi się, że to jeszcze niekoniecznie teraz.
Nie była do końca pewna, jak długo złotooki wymordowany zamierza przetrzymywać ją w burdelu. Aż u Shiro znikną wszystkie objawy? Czy poczeka jeszcze kilka tygodni, żeby upewnić się o braku nawrotów, powikłań i wszelkich komplikacji? Musiało mu bardzo zależeć na tym, żeby nad chłopcem ktoś czuwał; inaczej odprawiłby anielicę zaraz po postawieniu diagnozy. Teoretycznie mógł tak zrobić i mieć ją z głowy, a jednak zdecydował inaczej. Ciekawił ją nieco powód takiego zachowania, a jednocześnie potrafiła je zrozumieć. Sama chciałaby, żeby ktoś, na kim jej zależy, miał jak najlepszą opiekę. Z drugiej zaś strony trudno jej było wyobrazić sobie Jinxa martwiącego się o kogokolwiek, nie po wrażeniach z pierwszego spotkania.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Hiroki zdał sobie sprawę z tego, że prawie nie pamięta Miasta-3, a więc powodu, dla którego planował ucieczkę z tego miejsca, w którym obecnie się znajdował. Przejawiał za to idealną pamięć do szczegółów, których z pamięci dobrze byłoby się pozbyć. Na przykład bez problemu przywoływał przed oczami twarz Kamiru, czyli młodszego syna wujka. Jego rodzina od strony ojca ogółem była nawiedzona, ale Kamiru uważano za wariata. Wuj zarządzał firmą produkującą tekstylia, w której przepracowało całe drzewo genealogiczne rodziny Shirouyate — pomijając oczywiście Kamiru, na którego patrzono z prawdziwym przerażeniem podczas wszystkich familijnych spotkań. Wuj długo naciskał, ale ponieważ starszy syn nie był wariatem (to jest, nie przejawiał obojętności do tekstyliów) pozwalał młodszemu parać się pisarstwem. Kamiru spędzał więc większość czasu na pisaniu wierszy, a potem cytowaniu ich w zastałych, zadymionych klubach. Poza tym tylko pił i palił. Hiroki przypomniał sobie nagle, jak jego nowy but przystanął niedopałek, którego nie ugasił Kamiru.
„Wiesz, młody. To miasto jest jak rak. Prawdopodobnie trzustki. Nie dostrzegasz jego działania, póki nie jest za późno, póki ktoś ci nie powie, że lada moment zginiesz w męczarniach, a medycyna tylko bezradnie rozłoży ręce. Niczego nie czujesz, ale ono wyżera cię od środka. Czaisz?”
Spojrzał na niego wtedy. Kamiru zawsze nosił skórzane rękawiczki. I obracał w rękach opakowanie po papierosach równie często, co buteleczki wódki.
„My, poeci, jesteśmy lekarzami. Czaisz? Widzimy tego raka, jakbyśmy mieli rentgeny w oczach. Jasne? Kolejny tomik wierszy mam zamiar zatytułować jako »Moja nieuleczalna choroba: miasto«. Dobre, co? Tylko nie mów nikomu... O cholera!”.
I w tej chwili nagle wybuchł śmiechem. Wyborny żart. Hiroki słyszał go miliard razy (w końcu przestał reagować), ale wtedy wydawał się szczególnie urażony. Suma summarum nie miał pojęcia, czy Kamiru wydał ten tom (niespodziewanie zniknął z ich życia, na co wuj w sumie nie zareagował, bo to przecież zwykły WARIAT) i prędko o nim zapomniano. Czemu więc teraz obraz twarzy kuzyna był tak wyraźny? To, jak jego usta, przytrzymujące odpalonego papierosa, wypowiadały zdanie: „to miasto jest jak rak”?
Białowłosy potarł niespodziewanie buzię. Był blady jak odsłonięta kość, ale czuł się o niebo lepiej. Nie rewelacyjnie. Znośnie. Na tyle, by racjonalnie myśleć.
Przyłapał się na tym, że naprawdę chciał, żeby stąd poszła. Jej obecność zaburzyła rytm, do którego powoli się przyzwyczajał. Od ponad dwóch lat (dwie zimy) widywał tylko Jinxa, Jaspera, Lidkę i czasami, ale i tak przypadkiem, gości burdelu. Nie mógł z nimi jednak rozmawiać, więc szybko stali się dla niego beztwarzową masą. Mijając kogoś na holu nie mógł sobie później przypomnieć, jak mógł wyglądać, a już tym bardziej — co mieć na sobie. Liselotte dawała mu więc teraz coś, co próbował z siebie wyplenić.
Była dla niego nadzi...
Przymrużył oczy. Naprawdę powinna już iść. Był o tym przekonany.
Nie będzie cię więził, zaczął wbrew sobie. Jinx... to miejsce..., ścisnął mocniej koc zakrywający jego nogi, to miejsce go zepsuło. Zachowuje się, jak ktoś pod stałym naciskiem. Musi być zmęczony, ale nie ma szansy na sen. Znam go od dwóch lat. Większość nocy muszę spędzać w jego pokoju.
Jak to brzmi? Źle?
Nie sypia. Nie może. W tych nielicznych momentach, gdy wreszcie mu się uda, zazwyczaj ktoś go budzi. Na ironię losu. Byłem świadkiem, jak nagle zrywał się i wybiegał. Tak po prostu. Początkowo byłem przerażony. To nie było normalne. W sumie nadal nie jest. Ale zawsze wracał. Najczęściej miał ręce czerwone od krwi. Nie trochę brudne. Czerwień była gęsta jak syrop. Po same nadgarstki, jakby włożył je do farby. Nazajutrz dowiadywałem się od Lidki, co miało miejsce. Agresorzy wszczynający burdę z kobietami, które tu pracują. Wrodzy klienci, którzy uważają, że coś się im należy. Złodzieje szukający jedzenia albo ubrań. Dzikie zwierzęta w szale. Jest tutaj tyle osób, które mogłyby chronić przytułek, ale gdy tylko Jinx jest w pobliżu, zawsze rozprawia się ze wszystkim osobiście. Setki razy siedziałem z nim po nocach i myłem mu te czerwone ręce. Po wszystkim woda była jak krew. Zawsze wtedy milczy, jakby uważał, że taki stan rzeczy mu się należy, ale to nieprawda. Nie będę go bronił. Jest ostatnią osobą, którą chciałbym podziwiać albo jej współczuć. Nie jest jednak zły. Rozumiesz, co mam na myśli? On nie rzuca się w wir walki, aby dać komuś po mordzie. Robi to, bo tylko tym sposobem może ochronić ludzi, którzy dla niego pracują. Ludzi, którzy mogliby zginąć, gdyby sami próbowali obronić to miejsce.
Spojrzał na nią poważnie. Naraz dostał parę lat więcej.
Uwięził cię tutaj przede wszystkim dlatego, byś mnie wyleczyła... ale także po to, by mieć cię na oku i nie pozwolić, aby ten mężczyzna znów cię zaatakował. Uważa, że tutaj jesteś bezpieczna, ponieważ może nad tobą czuwać.
Umilkł na moment, przyglądając się w skupieniu jej twarzy; od wielu dni nie był tak przytomny jak teraz i szybko mogła dojść do wniosku, że szuka w niej potwierdzenia. Czeka na przytaknięcie, które da mu znać, że wszystko pojęła.
Dlatego musisz stąd iść, Lise. To złudne bezpieczeństwo. Będąc tutaj, pomagasz mnie, ale zabijasz jego.
Jesteśmy rakiem, który go wyniszcza. Wyniszczamy miasta, które dają nam schron.
Mam nadzieję, że w twoim domu dobrze ci się żyje. Sam chciałbym wrócić do swojego, ale to chyba niemożliwe. Przynajmniej póki co.
Przerwał na moment, odwracając twarz. Wzrok wbił w zamknięte drzwi i przez sekundę nasłuchiwał. Słyszał kroki? Pełen roztargnienia wciągnął powietrze do obolałych od kaszlu płuc.
Chyba tylko tyle pamiętam z twoich słów, gdy miałem gorączkę... Ale nie mogę wrócić do miasta, prawda? Pokręcił nagle głową. Jasne, że nie. Więc nieważne. Nie wiem, po co stale wszystkich o to pytam.
Coś wymyślę.
Coś muszę wymyślić.
Powiem Jinxowi, że jesteś wolna, a ty wrócisz do domu. Dostajesz teraz szansę, więc przestań się opierać. Przecież chcesz wrócić do domu?
Bo nie każdy może to zrobić, Lise.
                                         
Shirōyate
Opętany
Shirōyate
Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shirōyate Hiroki.


Powrót do góry Go down

- Wierzę ci - skwitowała całą historię. W szlachetność serca właściciela burdelu trudno było wierzyć, to fakt. Ale już myśl, że dba o swoich, była do przyjęcia. Lise zresztą nie byłaby sobą, gdyby odmówiła dostrzeżenia dobra w kimkolwiek, a Jinx wcale nie był najgorszym napotkanym przez nią przypadkiem. Można się było nawet pokusić o stwierdzenie, że spośród mieszkańców Desperacji był jednym z lepszych. W końcu troszczył się o zdrowie chłopca, którego miał pod opieką; pilnował prowadzonego przez siebie przybytku, obronił nawet obcą sobie dziewczynę przed napaścią. Może i nie promieniował aurą księżniczki Disneya, ale też nie zajmował się zabijaniem dla zabawy, nie wyglądało na to. Istniały uzasadnione przypuszczenia, że to całkiem porządna osoba. Na standardy świata poza murem, może nawet lokalny dobroczyńca. Świadczyły o tym nie tylko opowieści Hirokiego. Anielica przypomniała sobie słowa Betty: przynajmniej ktoś się mną opiekuje. Opinia dzielona przez dwie osoby była mocniejsza niż zdanie samego tylko chłopca, a i blondynka zaczynała w nie wierzyć.
- Słuchaj, to jest... - szaleństwo. Pokręciła głową. - Nie, inaczej. Rozumiem, co masz na myśli. Nie zamierzam przebywać tu dłużej, niż będzie to konieczne. Byłoby to marnowanie mojego czasu i nadużywanie gościnności Jinxa, a tego nikt nie chce. Kwestią kluczową jest tu twoje zdrowie i to od niego wszystko zależy. Według wszystkiego, czego jestem w stanie się o nim dowiedzieć, nastąpiła znaczna poprawa.
Jasna, pokryta drobnymi bliznami dłoń wylądowała na ramieniu chłopca, ledwie go dotykając. Trwało to zaledwie kilka sekund, nim anielica cofnęła rękę. Pewne opiekuńcze odruchy były zbyt silne.
- Choroba ustępuje, co do tego nie mam wątpliwości. W procesie zdrowienia ważne jest też samopoczucie... a widzę, że z tym też nie jest najgorzej. Tak długo, jak wierzysz i nie tracisz ducha, będziesz zdrowiał. Skoro uważasz, że dalej poradzisz sobie bez mojej opieki, zaufam ci. Możesz powiedzieć Jinxowi, że czujesz się dobrze, a ja to potwierdzę. Pamiętaj tylko, żeby jeszcze w najbliższym czasie uważać na siebie bardziej, niż zazwyczaj. Dobrze?
Odczekała moment na choćby najmniejsze potwierdzenie. Tak długo, jak młody miał wolę walki, proces powrotu do zdrowia powinien przebiegać bez komplikacji. Liselotte nie była jedyną osobą, której zależało na jego dobrym stanie i mogła spokojnie założyć, że ktoś inny się nim zajmie. Poza tym miał już na tyle lat, żeby samemu się o siebie zatroszczyć, czyż nie? Fakt, że jeszcze inne osoby się nim opiekują, był tylko dodatkową zaletą.
- Nie pójdę teraz do domu. - Pokręciła lekko głową. - Ruszam dalej, pomagać komu się da. Póki tylko dam radę. Ty też, gdybym kiedykolwiek mogła coś dla ciebie zrobić, możesz na mnie liczyć. Nie zapomnij o tym, proszę.
Odwróciła głowę w stronę drzwi. Czy tylko jej się wydawało, czy słyszała kroki?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Drzwi pchnięto niemal w idealnej synchronizacji. Zaledwie parę milimetrów śmignęły tuż przed nosem jasnowłosej. Ciężkie spojrzenie opadło na dziewczynę i wyraźnie pytało, czy gdzieś się wybiera, choć usta nic nie powiedziały. Kiedy ją mijał, pchnął drzwi, zamykając je z głuchym trzaskiem, ostatecznie oznajmiając, że to jeszcze nie czas na jej opuszczenie burdelu. Nie, kiedy on sam wyraźnie jej powie, że jest „wolna”. Kiedy się upewni.
Zatrzymał się przed kanapą, na której siedział jego zniewolony podopieczny, przyglądając mu się w milczeniu, aż wreszcie położył jedną dłoń na jego głowie, przesuwając palcami po miękkich kosmykach, brakowało mu tego, a drugą dłonią wciskając w jego małe, zielone jabłko.
- Potrzebujesz witamin. – powiedział cicho, zabierając rękę z jego głowy, choć z nieurywanym ociąganiem.
- I? – zapytał, przenosząc wzrok na jasnowłosą, w oczekiwaniu, aż zda mu całą relację ze stanu chłopaka. Owszem, dzieciak zdrowiał w oczach. Z każdym kolejnym razem kiedy tutaj przychodził, widział znaczącą poprawę w jego zdrowiu. Ale Shebę interesowało więcej szczegółów. To, że powłoka zdawała się regenerować, nie oznaczało, że środek nie gnił.
- W przyszłym tygodniu wybieram się do miasta. – podjął po chwili temat, przechodząc przez pokój, kierując się w stronę szafy. Złapał za drzwiczki i je otworzył, a te z wyraźnym bólem zaskrzypiały.
- Chcę go zabrać ze sobą. – złapał za koszulkę I ściągnął ją z siebie, rzucając niedbale gdzieś w kąt. Sheba miał plan. Plan, w którym widział małego, a do tego potrzebował go w pełni zdrowego, a przede wszystkim trzeźwego na umyśle, z czym, nie oszukując się, ostatnio było wyjątkowo ciężko. Wyszarpał z plątaniny ubrań ciepłą bluzę na zamek i zarzucił ją na grzbiet.
- Zabierzesz nas do miasta. – to raczej nie była prośba, a stwierdzenie. Tak czy siak musiałby skontaktować się z jakimś Łowcą. A po co utrudniać sobie życie, skoro jeden z nich jest pod ręką?
- Odwdzięczę się. – dodał w myśl zasad panujących na Desperacji, że nic nie ma za darmo. Podszedł do fotela, na którym się zwalił jak pan i władca, wywalając przy tym nogi na stół, wbijając spojrzenie w drobną sylwetkę jasnowłosej.
                                         
Jinx
Mastiff     Poziom E
Jinx
Mastiff     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Servant of Evil


Powrót do góry Go down

 Dłoń Liselotte od mięśni Hirokiego oddzielał tylko cienki materiał bluzy, jaką miał na sobie od dnia ich pierwszego spotkania, dlatego bezproblemowo wyczuła, jak chłopiec sztywnieje pod jej dotykiem; nawet jego usta zdawały się mocniej zacisnąć. To jednak nie powstrzymało jabłka.
 Wejście Jinxa wywróciło spokój do góry dnem. Jasnowłosy zdążył jedynie przenieść spojrzenie z dziewczyny na właściciela burdelu, a potem poczuł, jak coś boleśnie wbija się w jego zęby. Machinalnie już rozchylił wargi; smak owocu był mu niemal zapomniany, jednak sam sposób, w jaki go otrzymał, w pierwszej chwili miał oznaczać wyplucie wszystkiego, co ściekło do ust.
 Pamiętał jednak doskonale pierwszą noc tutaj; ten moment, jak Jinx chwycił go brutalnie za szczęki i wlewał wodę siłą, nie dając mu ani czasu na przełknięcie, ani tym bardziej na wyplucie choćby kropli. Dlatego przełykał i krztusił się na przemian, aż Sheba nie uznał, że wystarczy. Że może, przynajmniej na moment, decydować o ciele.
 Zaraz potem oparł rękę o jabłko i w pomieszczeniu rozległo się chrupnięcie odgryzanego kawałka. Przeżuwał powoli, zawiedziony faktem, że nie zdążył odpowiedzieć dziewczynie, choć perspektywa tego, że go „zrozumiała” i planowała opuścić burdel, była pokrzepiająca.
 — Zabierzesz nas do miasta.
 Usta Hirokiego zamarły trzy centymetry od żółtego wnętrza owocu. Przez chwilę sądził, że się przesłyszał. Że jednak nie był taki zdrowy, jak mu się wydawało, że może nie dosłyszał, że... Nie. Oczywiście, że dosłyszał. Sheba te słowa wypowiedział wystarczająco dobitnie, żeby ich prawdziwość nie ulegała wątpliwościom i teraz Shirouyate był na granicy; między niedowierzaniem, że otworzyły się przed nim dotychczas zabite dechami drzwi, a przerażeniem.
 Nie odezwał się; gardło miał ściśnięte maksymalnie jak się dało. Nie mógł też zmusić się, żeby rozchylić szczęki i posmakować jabłka, którego tak bardzo mu brakowało; sok spływał spomiędzy jego zaciśniętych, rozcapierzonych palców, ale na to również nie zareagował.
 Po prostu wpatrywał się w ciemnowłosego i jego wzrok przedstawiał niewypowiedziane pytanie.
 „O czym ty mówisz?”.
                                         
Shirōyate
Opętany
Shirōyate
Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shirōyate Hiroki.


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 6 z 8 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach