Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 1 z 6 1, 2, 3, 4, 5, 6  Next

Go down

Ostatnie piętro Czarnej Melancholii. Wchodząc na górę po schodach, w pewnym momencie chcesz wmówić sobie, że wyżej już być nie może. Gdy pokonujesz ostatni stopień, z ulgą zauważasz, że nie ma już ani jednego więcej. Przed tobą jest już tylko długi korytarz z mnóstwem par niemalże identycznych drzwi (pomijając widniejące na nich numery i stopień ich zniszczenia). Wybrałeś jeden z dawnych apartamentowców, więc musisz namęczyć się, by do niego dotrzeć. Na szczęście musisz iść cały czas prosto, a im dalej idziesz, tym drzwi na końcu korytarza, które masz naprzeciw siebie, stają się wyraźniejsze. Przypominają wejście do pokoju zbuntowanego nastolatka, który – jak głoszą zakazy wstępu na drzwiach – nie życzy sobie niczyjego towarzystwa.
Pięćset dziewięćdziesiąt sześć.
Od zakazanego miejsca dzieli cię kilka kroków. Choć ciekawość chce uparcie wziąć górę, wsuwasz klucz do zamka wyznaczonych przez obsługę drzwi. Ktoś nadchodzi, potem wymija cię. Nie możesz powstrzymać się od zerknięcia z ukosa w tamtą stronę. Bez zawahania otwiera TE drzwi, pozwalając na ujrzenie skrawka lekko zabałaganionego pokoju. Drzwi zatrzaskują się, a barwne ostrzeżenia znów rażą cię w oczy. Najwidoczniej to jego miejsce.

PLAN POKOJU
Dzięki, Kot!

UWAGA. Pokój służy wyłącznie jako mieszkanie Zero. Nikt z obsługi nie da nikomu innemu kluczy do tego pokoju, a do dyspozycji macie całą masę innych miejsc (dokładnie 598 pokoi). ~
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

Ciężkie drzwi hotelu stanęły przed nimi otworem, skrzypiąc podstarzałymi już zawiasami. Mimo tego kawał drewna, z którego były zrobione wydawał się być całkiem stabilny, mimo lat, które zdążyły już minąć. Ciepło wnętrza budynku powitało dwójkę przybyłych swoimi łagodnymi objęciami, pozwalając na odczucie różnicy pomiędzy temperaturą na zewnątrz i tą w środku. Większość gości była zbyt zajęta popijaniem alkoholu w prowizorycznym barze obok hotelowej recepcji, ale brak uwagi był w tym momencie zbawieniem. Gdyby tylko nie pchnął tych cholernych drzwi barkiem, bo „tak było prościej”...
TRZASK.
Ramiona jasnowłosego drgnęły, jakby zaraz miał schować swoją głowę pomiędzy nimi, żeby uchronić się przed głośnym dźwiękiem, ale zanim zdążył to zrobić, wokół na ułamek sekundy zapadła cisza, a potem gwar rozmów ponownie zaczął nieść się po dość sporych rozmiarów sali. Miał nadzieję, że żadna z konwersacji nie dotyczyła właśnie jego, ale została mu brutalnie wyrwana i zmiażdżona. Na domiar złego – kobiecymi dłońmi.
Zero! ― Głos dotarł do niego szybciej niż sama jego właścicielka. Właścicielka, która jeszcze nie zdążyła przyjrzeć się aniołowi z bliska, a mimo tego już rozpoczęła swoją tyradę w akompaniamencie butów stukających o panele: ― Coś nie tak z twoim słuchem?! Miałeś przynieść to, o co cię proszono, a nie jakieś cholerne truchło. Mówiłam, że to ważne. Przestań się bawić, miałeś tu być dwie godziny te-- ― dziewczyna w czapce, spod której wyłaniała się czarna, nierówno przycięta grzywka zamilkła, zatrzymując się w połowie kroku, gdy dzieliły ich zaledwie dwa metry od siebie; dokładnie wtedy, gdy wreszcie odwrócił twarz w jej stronę, obrzucając ją nieprzyjemnym spojrzeniem, przypominającym, że istniały sprawy ważne i ważniejsze. Ale nie to sprawiło, że zrzedła jej mina. Kat miała to do siebie, że mimo swojego wybuchowego nastawienia, przejawiała się nie do końca zrozumiało opiekuńczością wobec swoich znajomych. Odkąd także zamieszkała w hotelu, dbała o dotyczące go sprawy, ale na szczęście nie była typem, który dobro hotelu przekładał ponad dobro jednostek. Vessare nie zdziwił się, gdy w bursztynowych oczach pojawiło się zatroskanie.
Co się stało?
Jej ręka mimowolnie uniosła się do góry, ale plan przybliżenia jej do napuchniętego oka zakończył się fiaskiem. Cillian odruchowo cofnął głowę, przypominając jej, że ręce powinna trzymać przy sobie. Nawet jeśli gesty z jej strony nie były dwuznaczne. Zachowywała się bardziej, jak starsza siostra.
Nadal łupało mu w czaszce, a jej obecność bynajmniej nie polepszała sprawy.
To długa historia ― rzucił wymijająco. ― Opowiem ci ją, gdy kiedyś wspólnie usiądziemy przy kawie, na którą cię zaproszę.Czyli mniej więcej nigdy. Chyba to zrozumiała, skoro ściągnęła brwi, zaś on tylko odchrząknął, chcąc pozbyć się nieprzyjemnej chrypy po nawdychaniu się zimnego powietrza. ― Pewnie zdążyłaś zauważyć, że nie mam czasu na wykłady.
Definitywnie zakończył tę rozmowę, omijając czarnowłosą i skierował się ku schodom, choć perspektywa wspinania się na samą górę nie była obiecująca.
Pomogę ci z nim.
Akurat, prychnął w myślach. Sam nie rozumiał, dlaczego w pierwszej chwili irytacja ścisnęła jego gardło. Widocznie uznał, że dziś dotykało go wystarczająco dużo rąk, ale jeszcze bardziej niepokoił go fakt, że wymordowany mógłby nie mieć nic przeciwko. Oczywiście, kretynie, w końcu chce mu pomóc, a nie zaciągnąć go do łóżka. Na szczęście, gdy już postanowił się odezwać, jego głos brzmiał zaskakująco spokojnie:
Nie. Lepiej wytłumacz im, dlaczego jutro nie będą mieli czym napoić klientów.
Zrobię to późni--
Możesz pocieszyć ich tym, że potem dam się wychłostać.
Będziesz miał szczęście, jeśli nie zrobię tego osobiście ― burknęła, ale potem wypuściła powietrze przez usta ze świszczącą rezygnacją. ― Ale w razie czego...
Wiem, wiem ― mruknął, trącając czubkiem buta pierwszy stopień, jakby zwykłe schody tym magicznym sposobem miały stać się ruchome. Niestety życie nie było takie proste. Dopiero wtedy ponownie obrzucił spojrzeniem białowłosego; najpierw dosięgnął nim brudne od krwi kosmyki włosów, później ledwie błyszczące pod nimi oczy, nos, usta. Nie znosił, gdy był w takim stanie, a sam fakt, że się w nim znalazł, tylko przypominał mu o tym, że zjawił się za późno.
Już nieraz zbierał go z ziemi, więc nic dziwnego, że tym razem nawet nie spytał go o pozwolenie, gdy nachyliwszy się, jedną rękę wsunął pod jego kolana, by zaraz poczuć jak mięśnie poobijanych pleców odzywają się bólem, gdy chłopak przyjął na siebie dodatkowy ciężar. Growlithe jednak wydawał się być dziś lżejszy. Jak za każdym razem, gdy na jakiś czas pozbawiano go jego żywiołowości.
Nie wierć się. ― Kącik jego ust mimowolnie drgnął, jakby zaraz miał uformować na jego twarz złośliwy uśmiech. Drobna iskra tym razem nie zdołała wzniecić płomienia, chociaż wiedział, że jego znajomy był w stanie sprawiać problemy zawsze i nawet tym, którzy nie mieli w planach wyrządzenia mu szkody.
Jeszcze nigdy nie próbował dostać się na górę tak szybko, jak dziś, gdy pod opuszkami palców wyczuwał ciepłą, niekrzepnącą teraz krew. Na ziemię odstawił go dopiero, gdy znaleźli się na właściwym piętrze.

[...]

Pyk.
Łysa żarówka, zwisająca na cienkim kablu z sufitu oświetliła łazienkę, do której Zero zaprowadził białowłosego zaraz po zatrzaśnięciu za sobą drzwi do pokoju. Jakaś pęknięta już kafelka poruszyła się pod jego butem, wydając z siebie krótki zgrzyt. Zbliżył się do wanny i zsunął ramię białowłosego ze swojego karku, jednocześnie odsuwając swoją rękę od przytrzymywanego boku. Nie puścił jego nadgarstka, jakby zapomniał o tym, że w ogóle go trzyma. Jego wzrok zawisł na wysokości klatki piersiowej Wilka i to wcale nie dlatego, że zapomniał o konieczności patrzenia drugiej osobie w oczy.
Rozbierz się i wejdź do wanny. ― Wbrew pozorom wiele kosztowało go wydanie z siebie tych poleceń. Złośliwa świadomość podsuwała mu scenę, podczas której po prostu zacina się w środku tak krótkiego zdania, ale poziom opanowania, na jakie się zdobył był satysfakcjonujący. Chyba w tej chwili nie był do końca pewien, na co się pisze. Dotyk miękko zsunął się z ręki chłopaka, sunąc opuszkami po jej szorstkim wierzchu, zanim puścił ją wolno, formując swoją dłoń w pięść, gdy przemknął przez nią jakiś tęskny impuls. Pierdol się, ręko. ― Przyniosę ubrania.
Przeważnie był bardziej rozmowny. Przeważnie. Teraz mechaniczny ton dawał mu się we znaki, jakby był przekonany co do tego, że tym sposobem zamknie drzwi do środka. Czuł się beznadziejnie za każdym razem, gdy odwracając się do niego plecami, przez jego usta przebiegał grymas niezadowolenia i bólu, który starał się zetrzeć z twarzy, kiedy znów przyszło mu na niego spojrzeć. Gdy opuszczał łazienkę, musiał przełknąć ślinę, czując na języku gorycz niewypowiedzianego przekleństwa. Jakby tego było mało, w pobliżu przetoczyło się marudne miauknięcie przygarniętego niegdyś futrzaka, który jak zwykle miał tupet, by na dzień dobry domagać się jedzenia. Vessare przesunął ręką po skroni, jakby ten cichy dźwięk przyprawił go o silniejszy ból głowy, ale zignorował kocura i przykucnął obok szafki. Jedną ręką od razu przesunął po boku pleców, gdy drugą ściągnął koszulkę z półki. Odsunąwszy szufladę, wyjął z niej kilka opatrunków, których miał u siebie aż w nadmiarze. Mógłby zbić na nich fortunę, gdyby... sam nie potrzebował ich tak często. Miał już wszystko.
W drodze powrotnej okazało się, że wcale nie było mu tak spieszno do oglądania obnażonego kumpla. Przez chwilę rozważał zastosowanie wymówki, w której to przypomniałby sobie, że zgłosił się do szlachetnej akcji zamiatania pustyni, ale nogi same prowadziły go tam, gdzie w ich mniemaniu był potrzebny.
Jak się okazało – zbyt potrzebny.
To nie przypadek, że stanąwszy u progu łazienki, zatoczył wzrokiem wielki łuk, najpierw mknąc nim po ścianach i suficie, jakby to one miały okazać się ciekawsze od widoku nagiego przyjaciela. Z drugiej strony przebył naprawdę długą drogę, by zasłużyć na nagrodę, a zamiast tego dźgnięto go ostrzem rozczarowania, kiedy to Growlithe niekoniecznie pokusił się o współpracę, a ubrania jak na nim były, tak zostały.
Sztuczka z siłą woli nie zadziałała?


Ostatnio zmieniony przez Zero dnia 01.01.15 13:28, w całości zmieniany 1 raz
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

(...)

„Nie wierć się”.
Warknął pod nosem jakieś niemiłe ustrojstwo, co swoją konsystencją przypominało coś pomiędzy „właśnie miałem zamiar” a „pierdol się, Lassie”. Jeśli ktokolwiek myślał, że będąc w tym stanie dobrowolnie podda się wszelakim poczynaniom ze strony kumpla – mógł już na starcie dać sobie siana i wyjść choćby kominem, bo właśnie przegrał teleturniej. Nie ułatwił mu tego zadania, jak każda dobra panienka zarzucając ramiona na szyję i wtulając się w swojego księcia, aby zrównoważyć ciężar. Jego ręce nawet nie drgnęły. Ta, która dotychczas błądziła w okolicy brzucha właściwie na nim została, wreszcie mogąc się o coś oprzeć, co było jak najbardziej na niekorzyść Vessare'a, bo – jak się zaraz okazało – łokieć lekko dźgał go w tors, przyprawiając o nieprzyjemne uczucie. Głowa była jedyną częścią ciała, która pomagała intencjom anioła. Wsparł się nią o jego ramię, choć rozwalona szczęka pulsowała tępym bólem. Powarkiwał jeszcze cicho, aż do momentu, gdy jego nogi ponownie nie stanęły na względnie stabilnym podłożu. Policzek nadal oparty był jednak o bark jasnowłosego, bo zależało mu głównie na tym, aby nie nadwyrężać i tak mocno nadwyrężonych strun głosowych.
„Nowy przywódca”, co? – wychrypiał, przekręcając nieco łeb, by usta znalazły się jak najbliżej ucha Leslie'ego, który w tym samym momencie mógł poczuć, jak chusta wciąż przewieszona przez jego szyję zostaje zerwana siłą. Porozcinane palce chorej ręki zacisnęły się na brudnym, poplamionym krwią i piachem materiale z czarnym, wyjącym wilczurem, gdy Growlithe mocno przyciskał pięść do biodra. Jak przegrani królowie, gotowi bronić swoich insygniów do ostatniej kropli krwi, tak on z równym szacunkiem traktował coś tak bzdurnego, jak kawałek uświnionej szmaty. Osoba trzecia byłaby w stanie ujrzeć jeszcze zirytowany błysk w dwukolorowych oczach, nim przymknął powieki i ze zmarszczonymi brwiami pokuśtykał do pokoju numer 599.
Dla niego było to jak jedno mrugnięcie. Okres, kiedy wtargano go po schodach, zerwanie jego własności, a potem – nagle – znalazł się już w łazience. Chwiał się lekko (w zasadzie kołysał na boki), więc czym prędzej oparł się dłońmi o brzeg wanny, sadzając o nią również skopany przez Koty tyłek. Wszystko wokół dosłownie mu wirowało. Gdy tylko sunął wzrokiem po otoczeniu, nawet ściany zdawały się podskakiwać i przewracać na boki, więc koniec końców najlepiej dla niego było, aby przymknął powieki i już ich nie otwierał. Prawda jednak była mniej ujmująca. Nawet, gdy zamykał oczy, zdawało mu się, że znajduje się w jakimś cholernym pomieszczeniu, w którym grawitacja nie jest koniecznością. Ciało zdawało się być zbyt lekkie, wręcz chorobliwie znikome, czekające tylko na sygnał, aby oderwać się od ziemi.
Ciężko więc sprecyzować, czy zignorował polecenie Zero, czy po prostu go nie usłyszał, ale gdy tylko ten wrócił, zamglone spojrzenie (nadal podirytowane) padło na jego twarz, a usta od razu wykrzywiły się w charakterystycznym wyrazie. Wyglądał równie klarownie, co dzieciak, któremu dano o jedno kwaśne Rutinoscorbin za dużo. Najwidoczniej pojęcie wdzięczności nie wszystkim jest znane, nie wspominając w ogóle o praktykowaniu.
Z tego co się orientuję – wciągnął powietrze przez zęby ― jestem truchłem, nie magikiem. Dziś żadnych sztuczek nie będzie.
No proszę. Nawet jego czasami potrafiło urazić zdanie kogoś, kogo nigdy wcześniej nie widział na oczy, choć bez dwóch zdań prędzej umówiłby się na randkę z traktorem, niż się do tego przyznał. Nie potrzebował nawet słów nieznajomej, które przecież tak czy owak zachowała dla siebie, względnie również dla Leslie'ego. Wystarczyło jedno spojrzenie na jej twarz, w jej oczy, w sam sposób, w jaki się do niego odnosiła. Czy może raczej; w jaki nie odnosiła się wcale. Podświadomie dziewczyna zwyczajnie go irytowała; w teorii można uznać, że był zły, że ktokolwiek pomylił go z nieżywym worem zbitego mięsa. Nawet jeśli niewiele się od niego różnił. Ciężkie, świszczące powietrze wydzierało się spomiędzy szorstkich warg, po których raz po raz przebiegał język. Jego końcówka sprawnie usuwała nadmiar krwi, jaka wciąż drobnymi kropelkami wyglądała z rany po obcęgach. Brakowało tylko tego, aby i Zero zaczął gryźć po rękach.
Położył chustę DOGS na grzejniku i nawet planował już sięgnąć dłonią za siebie, by chwycić za koszulkę i przeciągnąć ją przez głowę, ale lodowaty ból skutecznie wybił mu to z głowy. Dosłownie drgnął, jak rażony piorunem, zaraz przedstawiając światu swoje niezadowolenie za pomocą pojedynczego, przeciągłego syknięcia (zęby do teraz miał mocno zaciśnięte). Zaraz jednak mięśnie szczęki wyraźnie przestały się napinać. Z ust wyrwało się zrezygnowane westchnięcie. Burza w końcu musiała minąć, nawet jeśli w uszach wciąż grzmią trzaski piorunów.
Mimo wcześniejszych powarkiwań, burknięć, posykiwań i innych równie rewelacyjnych prezentów, jakimi obładowywał nieszczęsnego kumpla, teraz najwidoczniej całkowicie zrezygnował ze swojej ofensywnej postawy. Nawet dotychczas silnie spięte ramiona rozluźniły się nieco; zniknęła też zmarszczka na samym środku jego czoła, zwiastując odchodzący gniew. Na ten ułamek sekundy nawet wzrok odjechał mu gdzieś na bok. Widać było, jak ciężko mu przełknąć dumę, której ogrom nie powinien pomieścić się w jednym ciele. Potrzebował dłuższej chwili, w czasie której mimowolnie powrócił matowym spojrzeniem do przyjaciela, a usta wreszcie ułożyły się w pytanie. Tylko Leslie mógł wiedzieć, jak trudno mu było wykrztusić to jedno - zdawałoby się, że głupie - słowo:
Pomożesz?
Czyli jednak słyszał.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Poczuł niemałą ulgę, gdy lichy ciężar chusty został zerwany z jego szyi. Nawet cień tęsknoty czy przejęcia nie zamajaczył na jego twarzy, skoro tak czy inaczej zamierzał zwrócić własność jego prawowitemu właścicielowi. Zachował dla siebie pchające się na koniec języka kąśliwe pytanie, na które znał odpowiedź już bez pomocy Wilczura. Wiedział, że nikt nie sprawdziłby się lepiej na tym stanowisku, mimo że nigdy otwarcie o tym nie mówił. Nie musiał, a bezpieczniej było nie dokarmiać i tak już przerośniętego ego przywódcy DOGS. Zamiast tego zerknął z ukosa na poobijaną twarz, a dostrzegłszy determinację, wiedział, że choćby nawet przyznał, że nie powinien brać tej sytuacji na poważnie, Growlithe i tak zrobiłby swoje. W końcu chodziło o jego psy.
Zero przywykł już do upartości białowłosego i to na tyle, by nawet w chwilach, w których mógłby na jakiś czas o niej zapomnieć, nie odzywał się ani słowem. Ogień trzeba było zwalczać ogniem, więc zazwyczaj nie tracił czasu na sprzeczki, od razu przechodząc do rzeczy. Ale teraz sytuacja miała się nieco inaczej, a wyczekujące spojrzenie jasno dawało wymordowanemu do zrozumienia, że skoro nie potrafił użyć dziś magii, powinien dać sobie radę rękami.
Ale jak na zwłoki całkiem nieźle się trzymasz ― odparł, jakby sam chciał wierzyć, że to prawda. Jego ton nie został zabarwiony żadnym wyrazem, choć głównie ze względu na to, ze nie było mu do śmiechu. Mając do czynienia z Lesliem, chwilami ciężko było wyczuć, w którym momencie był poważny, a kiedy po prostu zbierało mu się na kąśliwość. Był to jeden z głównych powodów, dla których nie był najlepszy w zawieraniu znajomości. ― Z natury nie jest zbyt taktowna. Może poczujesz się lepiej z myślą, że mam to codziennie.
Nic nie poprawia humoru bardziej niż świadomość bardziej kiepskiego stanu innej osoby. Najlepiej kogoś, kogo dobrze się zna. Szkoda tylko, że Cillian patrząc na Growa, nie odczuwał tej wewnętrznej satysfakcji. Boląca głowa, podbite oko i drobne skaleczenia, były niczym w porównaniu z obecnym stanem albinosa. Czuł się chory za każdym razem, gdy gryzła go myśl, że ten dzień mógł być tym, który być może odnotowałby jako najgorszy w swoim życiu. Na szczęście ta choroba trawiła go tylko od środka, nie musiał przyznawać się, że kiedyś go zabije.
Bandaże i koszulka wylądowały na boku, zrzucone niedbale na podłogę. Blondyn założył ręce na klatce piersiowej i wsparł się bokiem o framugę drzwi, chcąc dać Syonowi trochę czasu na pozbycie się ubrań. Od razu zniechęcił się do przyglądania się jego trudom i nawet nie spostrzegł się, gdy jego – aktualnie już nieobecny – wzrok skupił się na brzegu wanny, którą teraz zdobiła krwawa smuga. Palec wskazujący sam z siebie zaczął wystukiwać bezdźwięczny rytm na jego ramieniu, jakby w zniecierpliwieniu, ale na dźwięk znajomego głosu na dłuższą chwilę zamarł w bezruchu, nie zdążywszy wykonać kolejnego uderzenia.
Musiał ocenić, czy nie żartuje.
Odpowiedź na pytanie była oczywista, ale to raczej jasne, że do takiego rodzaju „pomocy” Vessare niekoniecznie się palił. Może w innych okolicznościach...
Przestań.
Marudnie przesunął ręką po karku, odwracając tym gestem uwagę od tego, jaki rzeczywiście miał stosunek do rozbierania swojego kumpla. Kiedy kiwnął głową, automatycznie wkroczył na cienki lód, po którym musiał przejść, mając nadzieję, że kolejne chrupnięcia pod jego nogami nie sprawią, że nagle wpadnie do głębokiej wody, pociągając za sobą O'Harleyha. Z tym, że jego towarzysz jeszcze zdołałby wydostać się na brzeg, a on już niekoniecznie.
Moja lista rzeczy do zrobienia nie uwzględniała, że kiedykolwiek zedrę z ciebie ubrania. ― Wcale. ― Możesz już zacząć myśleć nad wynagrodzeniem ― rzucił zgryźliwie. „Akceptuję płatności kartą i gotówką”. Zbliżywszy się do niego, przykucnął (choć było to mniej wygodne od uklęknięcia) i chwycił za końce sznurówek butów. Wystarczyło jedno pociągnięcie, by te posłusznie rozplątały się. Rozpoczęcie od nich wydawało mu się dobrym przygotowaniem do pozbywania się kolejnych partii ubrania, choć zabrawszy się za luzowanie wiązań, miał wrażenie, że niewidzialna pętla na jego szyi zaciska się jeszcze mocniej. Mimowolnie odetchnął głębiej, na ciężkim wydechu, pozwalając sobie wydać kolejne polecenie: ― Przytrzymaj się wanny.
Głuche łupnięcie towarzyszyło odrzucanym na bok ciężkim buciorom.
Jasnowłosy podniósł się na równe nogi i nachylił nad Wilczurem, zaciskając palce na brzegach zniszczonej koszulki. Z dużą ostrożnością zaczął podwijać ją do góry, by uniknąć podrażnienia świeżych ran. Dopiero dotarłszy do ramion, zdał sobie sprawę, że w całym tym skupieniu wstrzymywał oddech, choć nikt nie wymagał od niego chirurgicznej precyzji. Wtedy jeszcze wydawało mu się, że był w trakcie najgorszego, dopóki zwijając już zdjętą koszulkę – teraz będącej już kawałkiem brudnej, poszarpanej szmaty – zahaczył wzrokiem o brzeg spodni, które wciąż czekały na jego interwencję. Niech to szlag.
Chwycił go za przedramię i pomógł podnieść się na równe nogi. Ułożył pokaleczoną dłoń na swoim ramieniu, gdyby ciało Growlithe'a nagle stwierdziło, że przytulenie się do podłogi to świetny pomysł. Dwubarwne tęczówki straciły swój blask, kiedy przesunął spojrzeniem po rannym torsie, wreszcie docierając do zakazanego miejsca. Potrzebował tylko krótkiej chwili, żeby wiedzieć, gdzie sięgnąć, a kiedy palce zaczęły rozprawiać się z zapięciem jego spodni, od razu uniósł wzrok, walcząc z samym sobą, by nie patrzeć tam, gdzie nie powinien, ale jedna z głębszych ran okazała się być dobrym punktem zaczepienia.
Potrzebował krwi.
Możesz... ― rzucił sugestywnie, nie widząc potrzeby kończenia zdania. A raczej nie chciał go kończyć, gdy jego ręce wsunęły się za materiał jego bielizny na biodrach, chcąc pozbyć się jej razem z rozpiętymi już spodniami. Jak bardzo perwersyjnie brzmiałaby teraz propozycja ugryzienia? Otóż to. Leslie niemalże od razu skarcił się w myślach, starając się zapomnieć o przyjemnym uczuciu ciepła pod opuszkami palców. Co dziwne – nie czuł wstydu w związku z zaistniałymi okolicznościami. Doprowadzały go do szaleństwa, które właśnie niespokojnie tłukło się w środku przyspieszając puls.
Może to nie był taki dobry pomysł.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

Podniósł brew słysząc jego marudzenie.
- Więc twoja lista do zrobienia jest bardzo nudna, Vessare – warknął, dając szczególny nacisk na nazwisko rozmówcy, żeby ten zrozumiał powagę sytuacji. Mimo słów i sposoby, w jaki je wypowiedział, nie brzmiał jednak jak ktoś, kto ma pretensję o tę pierdołę. Ponaglający, ostrzejszy ton został użyty ze zgoła innego powodu, niż złość, że przyjaciel miał jakieś „ale”, by rozłożyć go na czynniki pierwsze. Większym problemem dla Wilczura okazało się utrzymanie na nogach. Potem będzie się zamartwiać o dziewictwo kumpla.
- Nie muszę. Już wymyśliłem – rzucił, przyglądając się, jak Leslie przed nim kuca. Łaskawie podniósł nogę, by zdjęcie buta nie wymagało zbyt dużego cackania się, bo – jak pewnie zostało wspomniane – Growlithe pierwszy raz w życiu marzył, żeby przylgnąć do powierzchni płaskiej, choćby miało się to równać rozpłaszczenie na podłodze, jak podrzędny gatunek rozgwiazd. Wszystko wokół wirowało mu tak natrętnie, że najchętniej padłby tu i teraz i tylko jakieś zalążki dumy nakazywały mu, aby utrzymał się w pionie. - Kąpiel w zamian za nie uwalenie ci łóżka brudem, krwią i kawałkami ciał, które chowam w kieszeniach. To przyzwoita okazja. Pasuje? – Oczy mu rozbłysły. Dosłownie, jakby wszystko to, co właśnie zaproponował, wziął na poważnie. Lekki ton, jakim to wypowiedział eliminował podobne opcje i ku chwale ojczyźnie - Leslie nie musiał się obawiać, że jego porywczy znajomy zrealizuje niecne plany.
Nagle oparł się o Zero. Zostało już tak niewiele. Jeszcze chwila i strumień wody zmyje wszystkie ohydztwa pozostawione po wspomnieniach nierównych walk.
Usta mu drgnęły.
- Możesz...
Wiedział, do jakich wyrzeczeń gotów jest Zero i właśnie dlatego – ten przeklęty raz – nie miał zamiaru wykorzystywać jego dobrej woli. Nawet jeśli termin „poświęcenie” niespecjalnie pasował do całego ogółu, wyjątkowo można było go podpiąć pod postać anioła. Growlithe przesunął palcami po ramieniu przyjaciela, błądząc głodnym spojrzeniem po odkrytym skrawku szyi. Podświadomość szeptała do niego, aby złamał ustalone zasady, uznając to za „jednorazowy wyjątek”, przypadek, może nawet „sytuację bez innego wyjścia, niestety”. Przymrużył oczy, przekręcając odrobinę głowę na bok, wciąż wwiercając się spojrzeniem w ledwo widoczny zarys żył na gardle. To... tylko... jeden... raz... Przecież go tym nie zabije. Ha. Zero nawet nie poczuje ugryzienia. W końcu Growlithe potrafił być delikatny, gdy naszła go taka ochota. Wystarczyłoby wgryźć się szybko, wypić mało, odsunąć się równie prędko. Plan był dziecięco prosty, a jedzenie – na wyciągnięcie ręki. Poczuł jeszcze, jak żołądek skręca mu się w supeł...
W snach.
Uszczypnął Leslie'ego w ramię – perfidnie po wewnętrznej stronie, by bolało bardziej – i prychnął, jak ktoś, kto otrzymał niegodną ofertę, jak na swoje wysokie stanowisko. Ton, jakim Zero wypowiedział sam początek propozycji brzmiał nie tak, jak powinien. „Możesz...” - Ale nie chcę – wtrącił wreszcie, doskonale wiedząc, że anioł i tak nie miał zamiaru dokańczać zdania, bynajmniej nie dlatego, że uznał pomysł za nietrafiony i w porę chciał z niego zrezygnować. Są jednak sytuacje, w których coś, na co w każdej innej chwili zgodzilibyśmy się bez namysłu, wydają się w tym konkretnym momencie nieodpowiednie. Do takich zjawisk należało to, co kreśliło się teraz pomiędzy nimi. Już przyglądanie się mu z takiej odległości było – paradoksalnie – rzadkim zjawiskiem i przyprawiało Growlithe'a o pewien rodzaj niepewności. W końcu spędzał praktycznie każdy wolny dzień u jego boku, niejednokrotnie starając się przekroczyć pewne granice, ale Zero już parę lat temu wytoczył dookoła siebie linię i odgrodził się od świata rzędem murów. Nawet, jeśli niektóre z nich zostały zburzone przez Wilczura, ten nadal czuł się mocno ograniczony w  towarzystwie przyjaciela. Jak teraz. Naprawdę jego widok był taki odpychający? Zmarszczył piegowaty nos w niemym niesmaku. W porządku – szarfy z „Mister Wiosny 2015” z pewnością nie wygra, ale – mimo ran po hakach flagrum – nie prezentował się gorzej, niż po innych, podobnych akcjach.
- Miejmy to za sobą... Chcę się wyspać. – Wcale tak nie było i Zero mógł być o tym święcie przekonany. Chociażby po nucie, jakiej użył Growlithe wypowiadając ostatnie słowa – dokładnie tak, jakby mówił „chodźmy już stąd, skoro mówisz, że i tak nic dobrego z tego nie wyniknie”. Położył sprawniejszą – prawą – dłoń na nadgarstku anioła i niezbyt mocnym ruchem zmusił go, aby naparł na brzeg jego spodni, by wreszcie uwolnić się od ciężaru materiału, który – akurat teraz – wydawał mu się najmniej potrzebną rzeczą w zasięgu ręki. Czuł szorstką tkaninę, która przemykała po ranach, zahaczając o postrzępione, odstające kawałki skóry. Nawet jeśli w niektórych punktach było to ledwo odczuwalne, pieczenie i tak się odezwało, wysyłając całą rzeszę piskliwych alarmów prosto do mózgu.
Natychmiast bezgłośnie wciągnął powietrze przez zaciśnięte zęby, ale był zdolny przetrwać teraz burzę z gradobiciem, gdyby nagrodą miało się okazać zdjęcie lepiących się od krwi poszarpanych ciuchów. Choć spodziewał się, jak jego ciało zareaguje na kontakt z wodą, miał świadomość, że Zero nie wpuściłby go do łóżka w stanie, w jakim obecnie się znajdował.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Spoiler:

Krótko zaprzeczył głową. Nie zgadzał się z zarzucaniem nudy jego prywatnej liście, chociaż sam przed sobą przyznał, że skłamał. Postrzępiona grzywka – teraz dodatkowo pozlepiana krwią – odgradzała Wilczura od widoku dwubarwnych oczu, gdy chłopak kucał naprzeciwko niego, dzięki temu przez chwilę nie musiał kryć przygnębionego i pełnego wyrzutu spojrzenia, którym obarczył brudne buty.
Nie narzekam, O'Harleyh ― z równym naciskiem wypowiedział znane mu nazwisko białowłosego. ― I tak dostarczasz mi sporo rozrywki ― rzucił tonem, który naprowadzał rozmówcę na to, o co dokładnie mu chodziło, ale równocześnie dawał do zrozumienia, że nie miał mu tego za złe. Nie było sytuacji, w której ktoś z kijem w ręku zmuszałby go do pognania w miejsce, gdzie Growlithe'owi działa się krzywda. Jego działania w tym przypadku były kwestią pojedynczego impulsu, a zanim się nad tym zastanowił, rzucał się w wir walki, byleby tylko wykonać swoje zadanie jak najlepiej. Dopiero po czasie odczuwał tego skutki. Choć nie uważał się za słabego, nawet jego mięśnie w końcu musiały odezwać się tępym bólem, który przypominał mu o każdym upadku, uderzeniu, a także o tym, że w tej chwili nie powinien o tym myśleć. W tym ciasnym gronie to nie on był tym, który miał większy problem, dlatego nawet nie stęknął, gdy z kolejnym ruchem plecami znów targnął bolesny spazm.
Za to ten marudny dźwięk opuścił jego usta, będąc idealnym komentarzem dla wspaniałomyślności wymordowanego. Ktoś coś mówił na temat niepatrzenia w zęby darowanemu koniowi?
Zapomniałeś wspomnieć o bonusowym spaniu na podłodze, które wędruje na moje konto. Wierz mi, że duchu skaczę z radości ― w tej chwili zabrzmiał, jakby sam w sobie był kwintesencją malkontenctwa, które jednak opuściło go równie szybko, co się pojawiło. Wiedział, że niezależnie od wszystkiego, sam ustąpiłby mu lepszego miejsca. Wiedział też, że nic nie stało na przeszkodzie, by wspólnie skorzystali z materaca, a przynajmniej to Grow nie widział żadnych przeszkód.
Mimo że ciężko było to dostrzec czy nawet poczuć, dotyk na ramieniu sprawił, że jego mięśnie spięły się lekko, gdy Zero stłumił drgnięcie. Po prostu to zrób, ponaglił w myślach, nie rozumiejąc sensu całej tej zabawy. Wystarczyło, by uważny wzrok padł na twarz przywódcy DOGS, a był pewien, że mogli obejść się bez zbędnej szopki, darując sobie tkwienie w tej męczącej ciszy, przez którą czas dłużył się niemiłosiernie. Nie czuł się, jak ktoś, kto planował z dumą zostać honorowym dawcą – aktualnie miał wrażenie, że czeka na wyrok.
Tak też było.
Syknął przez zaciśnięte zęby, odruchowo unosząc ramię wyżej i przechylając głowę na bok, jakby w geście obronnym zamierzał zmiażdżyć rękę kumpla między barkiem a policzkiem. „A to niby za co?” – zdawał się mówić wyraz oblicza blondyna w wydaniu niesłusznie ukaranego zwierzęcia, jednak usłyszawszy słowa młodzieńca, stwierdził, że samo uszczypnięcie byłoby lepszym rozwiązaniem. Wraz ze śliną przełknął całe rozgoryczenie, które naszło go wraz z nieodpartym wrażeniem, że to on był tu tym, którego się brzydzono.
No pewnie. Czego innego się spodziewałeś, dupku?
Po prostu... ― zaczął, ale szybko zreflektował się i skinął głową, przyjmując to do wiadomości. Łatwo uświadomił sobie, że nie ma pojęcia, co właściwie chce powiedzieć. To, co wielu innym przyszłoby bez żadnego wysiłku, jemu przychodziło z ogromnym trudem, jakby przyznanie, że po prostu się martwił było niemożliwe do opisania przy pomocy jego ust. Zrezygnował z tego bezcelowego wysiłku.
Szybko zapomniał o odniesionej porażce, gdy dłoń białowłosego naparła na jego rękę, sprawiając, że opuszki palców musnęły  jego biodro i uda. Nawet nie zorientował się, kiedy osuwający się na podłogę materiał wyślizgnął się z jego rąk, a głos Wilczego – choć dotarł do jego uszu – przypominał raczej niezrozumiały bełkot. Dopiero ostatnie słowo przywołało go na z powrotem na ziemię.
„(...) wyspać.”
Ja też. ― Złota zasada: jeżeli nie słuchałeś, przynajmniej udaj, że to robiłeś. Rzecz jasna, ta reguła niosła ze sobą pewne konsekwencje i nie zawsze się sprawdzała, ale ten jeden jedyny raz miał nadzieję, że nie palnął żadnej głupoty. Udało mu się zabrzmieć, jakby wiedział, co robi i w ten sam sposób udało mu się zachować, gdy na moment ich dystans ograniczył się do minimum. Z jakąś dziwną zaciętością zaczął wpatrywać się w popękane kafelki nad wanną, gdy pomagał Syonowi wejść do niej. W czasie wygodnego sadzania go na białej powierzchni, zdążył skarcić się w myślach jakieś pięćdziesiąt razy, byleby tylko nie powieść wzrokiem niżej. Niemałą ulgę przyniosło Lesliemu pozbycie się ciężaru tego zbliżenia. A przecież to był dla niego dopiero początek.
Szum wody wypełnił łazienkę. Vessare uklęknął obok wanny, a niewygoda płytek od razu dała mu się we znaki. Podwinął rękawy i podłożył ręce pod strumień wody, spłukując z nich krew i resztę brudu. Przy okazji wybadał temperaturę wody. Nie chciał, żeby pacjent dostał krwotoku na jego oczach. Przez chwilę manipulował kurkami i chwycił za słuchawkę, która na siłę została dokręcona do kranu, gdy uznał, że powinno być w porządku.
Gdyby coś było nie tak, powiedz.
Szkoda tylko, że jak na złość strumień wody najpierw dosięgnął jego głowy, a i zaczął spływać po jego twarzy. Cillian ostrożnie przesunął ręką po umorusanych kosmykach, upewniając się, że nie będzie go szarpał, jeśli włoży w to więcej siły. Starał się jak najszybciej rozetrzeć między palcami bardziej uparte skrzep, by biel powróciła do łask. Potem – chyba nawet w jego oczach pojawił się wtedy zadziorny błysk – przemył mu twarz, jak niesfornemu dzieciakowi, chociaż nie dało się nie wyczuć ostrożności, którą zachowywał przy każdym ruchu. Kiedy wreszcie skończył, Growlithe prezentował się znacznie lepiej. Nie idealnie, ale jasnowłosy wreszcie miał przed sobą twarz, a nie krwawą maskę.
Teraz możesz ― sprecyzował. Dzięki ci za pozwolenie, o łaskawco. ― Powiesz mi jak to się stało? I co to za jebana banda? ― Zmarszczył nos i ściągnął brwi, skupiając spojrzenie na jego plecach, po których właśnie przesuwał ręką, by pozbyć się juchy. Tym razem dał upust swojego niezadowoleniu, do którego miał prawo, choć zdradzał tym swoje stanowisko, a prawda była taka, że pomimo nieczęstego tracenia równowagi, gdy coś mu się nie podobało, zazwyczaj starał się tego pozbyć lub to unieszkodliwić. Zwykle chciał robić to sam.
Nakierował słuchawkę na uda Growlithe'a i mimowolnie przemknął wzrokiem po jego ciele, przygryzając dolną wargę od wewnątrz.
Zaraz usłyszy, że to nie jego sprawa.
Ale nie dlatego oddychanie przychodziło mu coraz ciężej.
Ta cholerna krew nie chciała się zmyć.
Co ja, kurwa, robię ze swoim życiem...
Zacisnął palce w pięść, rozluźnił je i wreszcie dosięgnął brudnej i wrażliwszej skóry. Nie. Ledwie dosięgnął. Zaledwie musnął udo Wilczura, jakby nie był pewien, czy w ogóle może sobie na to pozwolić. Wedle własnego mniemania – nie mógł, a dla własnego dobra nie powinien. Musiał pocieszyć się myślą, że to tylko chwila, ale ta przedłużała się nieustannie w jego odczuciu, a brudu chyba nie ubywało.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

Więc właśnie. Kłopot w tym, że Growlithe nie widział żadnych przeciwwskazań, aby...
- Śpij ze mną.
… dokładnie. Bezpośrednia propozycja, bezpośredniego ewenementu, który nie poczułby się urażony, nawet gdyby Zero już wcześniej po prostu uznał, że śpią razem. - Wtedy możesz zachować skakanie z radości na inną okazję, bo strasznie nie lubię, jak ktoś wala się po łóżku. – Po tych słowach parsknął pod (notabene: złamanym) nosem. Reakcje Zero miały w sobie jakiś urok. Growlithe nie był pewien, czego innego miałby się spodziewać (chyba wszyscy reagowali podobnie na niespodziewane uszczypnięcia), ale prawdopodobnie i tak była to wina Vessare'a i jego skalnego podejścia do bólu. Jak świat światem Wilczur nigdy nie widział, żeby Leslie choćby krzyknął, gdy wbijano mu kolejny zardzewiały gwóźdź w dłoń, a syknął odruchowo na o wiele łatwiejszy do przyjęcia gest. I jak tu nie popaść w skrajności?
Białowłosy prędko jednak spoważniał. Nie dopytywał, co chodziło aniołowi po głowie, trzymając się zasady, że gdyby chciał, dokończyłby myśl. Bardziej musiał się skupić na wejściu do wanny i nie wywinięciu rajskiego orła. Nawet jeśli pojęcie wstydu nie było mu do końca znane, to jednak w tematach dumy orientował się znacznie bardziej. Ciężko uznać, że niebiosa są mu dziś przychylne, ale pod tym jednym kątem wreszcie nie było większych kłopotów. Poczuł zimno bijące od wanny, gdy tylko udało mu się usiąść. Podkulił nieco nogi, przez moment przyglądając się poharatanym nogom i lekko drżącym kolanom.
Chciał nawet coś powiedzieć.
No, ale.
W ostatnim momencie zamknął usta i zacisnął powieki. Ramiona lekko uniosły się ku górze, głowa automatycznie opadła ciut wprzód. Letnia woda zmyła z jego włosów powierzchowny brud, ściekając niewielkimi strumieniami wzdłuż reszty wysmarowanego wspomnieniami walk ciała. Nie mógł powiedzieć, że coś „było nie tak”, ale wiadomo jak to jest, gdy po piekącej ranie przemknie coś chłodniejszego, a – zważywszy na temperaturę Wilczura – ciecz wydawała mu się teraz niemalże lodowata.
„Teraz możesz”.
Przesunął wierzchem dłoni po brodzie, ścierając z niej ostatnie krople i spojrzał z niemym wyrzutem na Leslie'ego. W gwoli ścisłości: nie był zły. To raczej tak, jak patrzy się na kumpla, który znowu palnął głupotę, za którą i tak nie można się na niego gniewać. Prędko zresztą skierował rękę na przeciwległe przedramię i zajął się próbą zmycia z niego choć odrobiny stwardniałego świństwa.
- Są dokładnie tym, czym ich nazwałeś – sprostował beznamiętnie, przyglądając się jasnoczerwonemu strupowi. - Jebaną bandą, Lassie.
Po tym umilkł.
Wielu pewnie wie, jak to jest, gdy próby przypomnienia sobie jakiejś informacji kończą się żałosnym fiaskiem. Czarna, głęboka, bezdenna dziura, do której można sięgnąć, ale z której nic się nie wydobędzie. Growlithe w tym momencie przechodził właśnie taki kryzys i choć zwykle potrafił aktorzyć lepiej od niejednego celebryty, tym razem wszystkie emocje wyrysowały się na jego twarzy niemalże czarnymi na białym tle, drukowanymi literami. Punkt kulminacyjny dosięgnął – oczywiście – oczu, by zaraz impulsem skierować się ku barkom. Ramiona podniosły się i opadły. Będzie ciężko.
- Powiedziałbym, gdybym wiedział. Myślę, że mnie zaatakowali. Może ktoś się zakradł i uderzył czymś ciężkim w głowę? – Jak na zawołanie ręka przestała czyścić przedramię, a skierowała się na tył głowy Levelu E. Wsunął palce pod skręcone kosmyki i wyczuł tam parę mniejszych guzów, ale co do trafności swojego wariantu nie mógł być pewien. W sali tortur... Mięśnie nagle stężały. Tak, zdecydowanie. W sali tortur było okropnie... równie dobrze wszystko, co uzbierał, mogło pochodzić właśnie stamtąd. - A może dodano mi coś do szklanki. Może to moc jakiegoś anioła, artefakt Wymordowanego, jakieś chrzanione cuda wianki afrykańskich szamanów. Nie wiem, do diabła. Wydaje mi się, że mrugnąłem i z jednego miejsca pojawiłem się w drugim. Wierz mi. Żaden dzień nie jest przyjemny, gdy budzisz się i widzisz tę różową mordę. Po co ty go w ogóle brałeś? Lepiej byłoby i dla mnie, i dla ciebie, gdyby trajkoczące ścierwo zdechło tam, gdzie jego miejsce. Czyli nigdzie.
Ich głównym problemem wcale nie było to, że Growlithe honorowo ściągał na siebie kłopoty, dziwnym trafem napierając na przyjaciela do tego stopnia, że wpychał również i jego. Jakiś zgrzyt pojawiał się zawsze i prawda była taka, że prędko można było się do tego zwyczajnie przyzwyczaić. Szkopuł w tym, że tam, gdzie Growlithe nie widział nawet drobnej siatki, jaka miałaby pełnić rolę linii oddzielającej to co można, od tego, czego nie wolno, tam Leslie rejestrował gruby, marmurowy mur, wysoki, potężny i nie do przeskoczenia. Nic więc dziwnego, że gdy ręka jasnowłosego skierowała się ciut niżej, niż jakikolwiek kumpel mógłby sobie życzyć, Growlithe nawet na to nie zareagował, traktując to raczej, jak coś normalnego. Nie. Inaczej. Jak coś dozwolonego. Coś, co nie będzie potępiane tylko dlatego, że każda inna persona na jego sytuacji już dawno syknęłaby i kazała się odwalić. Paznokieć przemykał dalej po strupie, próbując zdrapać jak największą ilość zaschniętej krwi, a ciało nawet nie drgnęło, czując ledwie muśnięcie chłodu.
Dopiero po chwili – gdy zrozumiał, że na sekundowym tknięciu się skończyło – przerwał robotę i wyprostował się gwałtownie, dokładnie tak, jak nie powinien robić człowiek o stanie porównywalnym do tego, w jakim aktualnie sam był. Ramiona opadły, a głowa odchyliła się mocniej do tyłu, strącając z końcówek mokrych włosów parę samotnych kropel. Growlithe zerknął kątem oka w stronę Zero, spotykając się z dwukolorowymi tęczówkami, będącymi idealnie pięć centymetrów od jego policzka. Leslie nie musiał nawet widzieć całej twarzy Wymordowanego. Wystarczył dostępny profil i brew, która mimowolnie powędrowała w górę, nieskrywanie udostępniając mu całą dostępną paletę pytań, jakimi mógłby go obdarować... gdyby tylko usta nie zacisnęły się w wąską kreskę. Przez dłuższą chwilę milczał. Dopiero po tym, spróbował zerknąć za siebie, ale jak pewnie łatwo się domyślić: skończyło się na kwaśnej minie i napiętych mięśniach. Tępy ból skutecznie uniemożliwił mu podobne manewry, a on sam odwrócił spojrzenie z powrotem na poranione przedramię, najwidoczniej rezygnując z rozbrojenia zagadki. Czego oczy nie widzą, temu sercu...
- Jak się źle czujesz, to możesz iść. Poradzę sobie – mruknął z zaskakującą lekkością. Wręcz zerowym zainteresowaniem, jak gdyby sama obecność anioła wydawała mu się teraz niekoniecznie przychylna. Jak to wyglądało? Dokładnie tak, jakby na słowa „Dobrze, oddzwonimy do pana” odpowiedzieć „Ale ja nie mam telefonu!” i usłyszeć „Nic nie szkodzi”. Znał Zero nie od wczoraj, więc zdążył zorientować się o jego ekscentryzmie. Nie musiał zresztą znać szczegółowych danych. Wystarczyła pewność, że jest lojalny i trzyma buzię na kłódkę w sprawach, w których inni wymiotowaliby kolejnymi ciekawostkami z życia jego szczekającej brygady – a co do tego nie miał żadnych wątpliwości. Zwykle ucinał tematy, których Leslie nie chciał rozkopywać, bo sam nie na wszystko grzecznie odpowiadał. Od Zero różnił się jednak zaskakującą prostolinijnością w chwilach, w których inni zaczęliby się hamować. Mogło się nawet zdawać, że w towarzystwie stróża, zdzierał z siebie wszystkie maski. Niekoniecznie potrafił sprecyzować, czy podobne obnażenie wywoływało w nim pozytywne uczucia, ale jednego był pewien; nie czuł się wtedy źle i prawdopodobnie dlatego na każdym kroku próbował pokazać mu, że „do niczego nie musi się zmuszać”.
- Ale zanim śmigniesz stąd z podkulonym ogonem, może ty powinieneś mi powiedzieć jak to się stało? – Niewielki wir, jaki utworzył się przy ujściu z wanny wciągał kolejne czarne ziarna ziemi, wymieszane  z bordowymi kawałkami zakrzepłej czerwieni. Growlithe właśnie zdrapał spory kawałek suchej krwi, który prędko zniknął w odpływie. Mięsień na twarzy mu drgnął, gdy zacisnął mocniej zęby. Widać, że to, co teraz nieustannie kręciło się w jego głowie, sprawiało mu swego rodzaju trudność. Doskonale wiedział, że słowa, które w umyśle zdawały się być w porządku, wypowiedziane na głos traciły na powadze czy samej wartości. Dłonie dawno już opadły na poprzecinane szerokimi „krechami” uda, ale Growlithe nawet nie zorientował się, kiedy ponownie je podniósł, by zacząć natrętnie przesuwać paznokciami po wierzchu prawej ręki. Wzrok i tak marudnie błądził mu gdzieś w okolicy kranu wanny do czasu, aż wreszcie się nie odezwał. Wtedy z rozmachu wbił go w oczy Zero.
- Jak to się stało, że zacząłeś mnie tak traktować? Jestem twoim kumplem, do cholery. Widziałeś mnie w gorszych sytuacjach i dopiero teraz przypomniało ci się, że czujesz do mnie wstręt? – Ślepia mu rozbłysły. - Wkurzające.
Zmarszczył brwi, wyrażając tym swoje i tak silnie uwydatnione niezadowolenie. Pewnie nie musiał tego nawet mówić. Leslie był na tyle inteligentny, aby zrozumieć o co mu chodzi i bez słów. Zresztą... Paznokcie przebiegły mocniej po zaczerwienionej skórze ręki. Wszystko i tak wypisane było na jego twarzy. Wymordowany prychnął niespodziewanie, podkulając nogi trochę bardziej.
- Przepraszam - wykrztusił spomiędzy zaciśniętych zębów. - Martwię się tylko. W końcu zlali cię z mojego powodu, a teraz jeszcze na to wszystko patrzysz. Jak nie chcesz, nie musisz. Nie jesteś mi nic winny, Leslie.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

„Śpij ze mną.”
Całe szczęście, że roześmiał się nerwowo jedynie w duchu. Nie miał pojęcia, dlaczego w tej jednej chwili odniósł wrażenie, że Growlithe sobie z niego żartował. Nie. To z jego słuchem było coś nie tak, a jego uszy wychwytywały tylko to, co chciał usłyszeć. Gdzieś po drodze umknęło mu kluczowe „nie” i co z tego, że wtedy ta deklaracja nie miałaby żadnego sensu. Co z tego, że już wcześniej był świadomy tego, że mu to nie przeszkadzało?
Przynajmniej ten jeden raz mógłby się z nim zgodzić i poświadczyć, że – owszem – ma spać na tej cholernej podłodze. Uświadomić mu, że tego nie chce, bo spanie z kumplem jest dla niego obrzydliwe.
Chciałbym.
Ale.
Kolejne słowa Wilczura nieco go otrzeźwiły. Otarł się o włos od dobitnej odmowy albo przypadkowego zgodzenia się na taki układ, bo mimo wszystko wiedział, jaka odpowiedź była korzystniejsza. Ale nie chodziło tu o korzyści i w tym jednym przypadku Leslie był w stanie bez protestów odsunąć na bok swój egoizm.
Oczywiście, że nie lubisz, bo musisz mieć więcej miejsca na walanie się dla siebie. ― Całkiem łatwo przyszło mu przejęcie tonu przyjaciela. Mało tego! Zmusił się do spojrzenia mu w oczy ze znaną złośliwością, z którą często się do siebie odnosili, zamykając całe niezadowolenie w ciężkim kufrze swojego umysłu, który strącił gdzieś w przepaść. ― Zajmuję dużo miejsca ― dodał zaraz, jakby to uprzedzenie miało wpłynąć na zmianę zdania. Nie było to kłamstwo. Faktycznie zajmował dużo miejsca – szkoda, że głównie wzdłuż. ― Wolę, żebyś się wyspał, a nie zastanawiał się, czy w końcu cię zgniotę. Tym bardziej, że już wystarczająco cię sponiewierali ― mruknął, marszcząc nos. Akurat tu nie brakowało mu szczerości. Gdy wreszcie spojrzał na to z innej perspektywy, przekonał nawet samego siebie, że takie postępowanie było słuszniejsze. Było mu o wiele łatwiej, gdy udawanie przestawało być udawaniem, bo w gruncie rzeczy przez większość czasu nie czuł potrzeby zatajania czegokolwiek przez Syonem.
Z tym jednym małym wyjątkiem.
Wiedział, że często popełniał błędy i naprawdę cieszył się z tego, że wymordowany nie był dociekliwy w stosunku do niego. Co prawda, czasami popadał w paranoję, mając wrażenie, że albinos po prostu postanowił wszystko przemilczeć; że wie. Ale z drugiej strony nie było to coś, na co przymykało się oko.
Jasnowłosy, obrzucony pełnym wyrzutu spojrzeniem, wzruszył ramionami w obronnym geście. Ot, dla zasady. W końcu musiał zająć się jego twarzą, choć sam nie wyglądał lepiej z limem pod okiem, które z każdą chwilą wydawało się być jeszcze bardziej fioletowe i zakrzepłymi smugami, tworzącymi na połowie jego twarzy pokraczną siatkę. Żadne z nich nie miało dziś szansy zdobyć tytułu mistera w kwestii wyglądu.
Kiwnął krótko głową, gdy starał się dokładnie oczyścić każdą ranę. Dopiero, gdy albinos zamilkł na chwilę, zerknął na jego profil, chcąc sprawdzić czy wszystko w porządku. Nie zamierzał popędzać go z zeznaniami. Mieli jeszcze dużo czasu. Ponadto musiał wziąć pod uwagę, że O'Harleyh nie miał żadnego obowiązku, by się z tego spowiadać. Miał swoją grupę, a ta bójka należała do ich osobistych spraw, które na pewno – w mniemaniu większości – jego nie powinny dotyczyć. A jednak. Był tym natrętnym wsparciem z zewnątrz.
Możliwe ― przyznał, mimowolnie podążając wzrokiem za ręką chłopaka. Kiedy tylko odsunął ją od głowy, Zero poszedł za jego przykładem, ale z większą ostrożnością wybadał palcami miejsca, które – jak się okazało – faktycznie były poobijane. Skwaszony wyraz twarzy przekazał, że to nie tylko było możliwe, ale jasnowłosy już założył, że tak właśnie się stało. Ale guzy były niczym w porównaniu z odniesionymi przez niego ranami. ― Takich rzeczy nie robi się komuś, kogo się nie zna. Chyba że jest się jakimś popieprzonym psychopatą, ale jaka jest szansa na to, że wszyscy nimi byli? Myślałem, że to sprawa Psów, ale jego obecność trochę mnie zmyliła. Poza tym wcale nie chciałem go zabierać, gdyby nie to bylibyśmy tu szybciej. Myślałem, że chcesz, żebym go zabrał, ale i tak nie sądzę, by ktoś przejął się dogorywającym aniołem w Desperacji. ― Właśnie. Specjalnie zostawił go bez żadnej pomocy. To, że zwiększył jego szanse na przeżycie, wcale nie oznaczało, że mu je zapewnił.
Możliwe, że dociekałby dalej, gdyby w końcu nie zapomniał o tym, o co właściwie pytał. Gdyby nagle świat nie ograniczył się do niego i zakrwawionego uda. Gdyby hucząca w uszach krew nie zagłuszyła szumu wody. Zapomniał zwrócić uwagę na to, co interesowało go najbardziej – reakcję levelu E, ale zdaje się, że zorientował się, że nie było żadnej, kiedy udo nie wymknęło się spod jego palców, a ręka nie została odtrącona z agresywnym rozmachem. Przyzwyczaił się, przypomniał sobie, nieumyślnie dołując się jeszcze bardziej. Nie chodziło o to, że przyzwyczaił się do Vessare'go, ale o to, że na świecie było już mnóstwo osób, które – w przeciwieństwie do anioła – pchały tam swoje łapska bez cienia skrępowania. Nie mógł mieć całkowitej pewności, nie będąc tego świadkiem, ale w tej chwili wmówienie sobie, że tak właśnie było, przyszło samoistnie. W tym kluczowym momencie zmarszczył brwi, nie rejestrując tego, że właśnie znajduje się pod ostrzałem spojrzenia Growa. Tak było lepiej. Gdyby wyczytał wszystkie niewypowiedziane pytania z jego twarzy, poczułby się jeszcze gorzej.
O ile mogło być gorzej.
Wielokrotnie i nawet teraz zastanawiał się, jakby to było, gdyby zdjął tę cholerną maskę. Gdyby przestał widzieć mury tam, gdzie ich nie było. Co by się stało, gdyby zrzucił z siebie ten ciężki kamień i gdyby ten kamień wylądował tuż przed nosem Growlithe'a. Za każdym razem – i teraz też – kończyło się na gdybaniach. Ale nie za każdym razem powinien dzielić się z kimś swoją uwagą. Potknął się i nim się zorientował, że coś mu umknęło, Syon mówił coś o uciekaniu z podkulonym ogonem. Nawet nie miał szansy docenić zrozumienia z jego strony.
Jego ręka drgnęła, zanim zatrzymała się całkowicie, przerywając poprzednio wykonywaną czynność. Z jakiegoś powodu nie odważył się podnieść wzroku, obserwując jak blade strugi spływają po skórze przywódcy DOGS.
Przecież nigdzie się nie wybieram. Jak co się stało?
Oderwał rękę, jak i wzrok od nieszczęsnego uda, ale z ociąganiem uniósł go wyżej, robiąc krótką przerwę na przeciwległym brzegu wanny. Dotarcie nim do piegowatej twarzy sprawiło mu znacznie więcej trudu, ale i tak nie potrafił zmierzyć się z gniewnym spojrzeniem, dlatego kiedy wymordowany przyglądał się dwubarwnym tęczówkom, on skupił się na jakimś nieokreślonym punkcie na jego twarzy, jakby zastanawiał się, czy ten konkretny pieg od zawsze tam był.
Wstręt?
Ścisnął słuchawkę mocniej. Możliwe, że trzasnąłby go nią w pysk, gdyby za sprawą impulsu nie stwierdził, że to on sam, Leslie, był głównym obiektem wściekłości, która targnęła nim od środka. Ta wściekłość nie ujrzała światła dziennego czy raczej światła łazienkowej żarówki. Nie mogła. Została przyćmiona lekkim uśmiechem, w który uformowały się jego usta i który towarzyszył uniesieniu spojrzenia na błyszczące tęczówki Wilczura. Za to nienawidził się jeszcze bardziej, bo wiedział, że ten wyraz można było odczytać dwojako. „Przejrzałeś mnie, Sherlocku” albo „Chyba nie sądzisz, że to prawda?”. Przez pesymistyczne nastawienie przyjaciela, wiedział, którym szlakiem zamierzał się udać.
Myślałem, że--
„Przepraszam.”
Uśmiech spełzł z jego twarzy, ustępując miejsca jakiemuś cieniowi zaskoczenia. Wiedział, że dostał po głowie, ale nie, że aż tak mocno. Słuchawka prawie wyślizgnęła mu się z rąk i gdyby w porę nie przytrzymał jej mocniej, stałby się przyczyną kolejnego siniaka na nodze młodzieńca, czego wolał uniknąć.
Nie kończ.
Chciał mu przerwać, ale z jakiegoś powodu nie potrafił tego zrobić. Istniały słowa, których nie powinien słuchać; takie, które sprawiały, że znowu ściskało go od środka. Co gorsze – było to przyjemne ściskanie. Przyprawiało go o sprzeczności, których nienawidził czuć równie mocno, jak nienawidził tej chorej nadziei. Wypuścił powietrze ustami, opuszczając wzrok. Potrzebował chwili, żeby znaleźć jakąkolwiek odpowiedź. Nie przeczył, że powinien to wszystko uściślić. Rzecz jasna, uściślić w bezpieczny sposób. Wtedy znów na jego twarz wpełznął nieprzyjemny wyraz. Chociaż nienawidził tego cholernego tiku nerwowego, teraz uratował mu życie i dzięki niemu zyskał trochę czasu.
Przestań ― mruknął, chwytając go za nadgarstek. O dziwo, z tym nie miał większego problemu. ― Nie czuję wstrętu. Unikałem posądzenia o molestowanie kumpli. Myślałem, że może ci to przeszkadzać. ― Podobno kłamstwo powtarzanie wielokrotnie staje się prawdą, ale nawet on wiedział, że to wyjaśnienie wypadło wyjątkowo kiepsko, chyba że faktycznie myślał o tym aż tak intensywnie. ― Może jesteś jedną z tych osób, które stwierdziły, że pewne miejsca „zachowują dla kogoś specjalnego”. ― Uniósł brew, chociaż sam ton świadczył o tym, że niekoniecznie rozumiał to zjawisko. Każde kolejne słowo pozostawiało niesmak na jego języku. ― Dobrze wiesz, że nie robiłbym tego w ogóle, gdybym się brzydził. ― Jak na zawołanie puścił jego rękę i – tym razem już pewniej – położył dłoń na jego udzie, zmuszając go do częściowego rozprostowania wcześniej podkulonej nogi. Jedynie on miał świadomość tego, jak bardzo serce tłukło mu się w klatce piersiowej i jak bardzo wymusił tę pewność siebie, ale dzięki temu sprawniej udało mu się pozbyć skrzepu. ― Nie przepraszaj. To za tamtego pożyczonego piątaka sprzed dwunastu lat. ― Oboje dobrze wiedzieli, że nie było żadnego piątaka, ale mogli uznać, że był. Mogli też uznać, że białowłosy po prostu zapomniał o tej sytuacji, ale jednak miał całkowitą rację co do tego, że blondyn nie był mu nic winny, ale nie było żadnej zasady, która zmuszałaby go do braku bezinteresowności. ― Zlali? To tylko draśnięcie ― prychnął, przysuwając palec do rozcięcia nad brwią. Choć rana była niewielka, ból po uderzeniu nasilił się wraz z dotykiem, ale jasnowłosemu nie drgnęła nawet powieka. Z nim też bywało gorzej.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

Było w tym ziarnko prawdy.
Parsknął pod nosem.
- No w sumie - rzucił bez ceregieli, przypominając sobie, jak ostatnio potraktował Ryana. Nawet jeśli po obudzeniu się mężnie zaprzeczał, że coś takiego miało miejsce, doskonale wiedział, w jakiej pozycji zwykle zasypiał... i gdzie kończył, gdy wreszcie się budził. To jednak nadal nie było dla niego żadnym wytłumaczeniem i nawet miał ochotę wykłócać się o to, by Leslie spał obok niego, wykorzystując do tego argumenty pokroju "przecież nie jestem gruby". Fakt. Nie był. Nie był też kobietą, która skutecznie nawiązywała do swojego wyglądu, aby wzbudzić w towarzyszu poczucie winy, zażenowania i - w efekcie - wymusić zgodę co do jej propozycji i tylko dlatego zamknął gębę, pozwalając ciszy zapanować w pomieszczeniu. Przynajmniej do chwili, aż ta nie zaczęła go wystarczająco dobijać.
- Jak chcesz. Cierp - skwitował bezdusznie, jak ktoś, do kogo podane motywy w pełni dotarły, ucieszyły (a przynajmniej zadowoliły) i uciszyły. Dobra. Było ciężko, ale "jakoś" udało mu się pojąć, że Leslie zwyczajnie tego nie chciał. Może gdzieś głęboko w sobie brał pod uwagę, że mogło to być spowodowane faktyczną troską o jego stan, ale nawet jeśli odczuwał coś takiego, to było zbyt nikłe, aby przyćmiło inne powody. Sytuacja wydawała się jasna. To Growlithe walał się po materacu, jak kamień w mikserze po ataku padaczki. To on wiercił się, budził w środku nocy, przekręcał z boku na bok, kulił albo na powrót przewracał na plecy, nakładając poduszkę na głowę. "Sponiewierać", jak to określił Vessare, mógł się co najwyżej sam, zakładając, że jasnowłosy nie należał do person szczególnie nadpobudliwych w czasie snu. A nie należał. Jak więc miał inaczej myśleć? Śpij ze mną. "Nie, lepiej nie". Czemu? "Bo cię zgniotę". Przecież jesteś spokojny, gdy śpisz. "Nie zmieszczę się". Nie jestem gruby. "W sumie to muszę wyjść w nocy odwiedzić ciotkę". Możesz to zrobić rano... "Jest bardzo niecierpliwa".
Irytujące.
I jak tu mu wierzyć na sło--
Impuls.
Chwilowy ból.
Ledwie drgnął.
Posklejane wodą kosmyki przemknęły po palcach Vessare'a, gdy ten wybadał poobijaną głowę Wymordowanego. Ironia losu, że nawet w miejscach, które były przysłonięte, posiadał rany. Wyglądało jednak na to, że Growlithe najmniej się tym przejmował.
- Owszem. Takie rzeczy robi się komuś, kogo się nie zna. Nie znam ich, Leslie. Jeśli był tam ktoś, kogoś kojarzę, to i tak jego obraz nie nakłada się z tym, jaki pamiętam sprzed lat. Nie sądzę też, żeby był to temat, który w ogóle powinien cię interesować. To tylko... - skrzywił się - ... drobne potknięcie. Prześpię się i coś na to zaradzę.
Jak zawsze. Był prawdopodobnie jedną z niewielu osób, które zamiast powiedzieć całą prawdę lub przemilczeć większość kwestii, bagatelizowała sprawy, które nie posiadały nawet swoich lżejszych odpowiedników. Coś, co było masakrą, było masakrą i już. Słysząc podobne sformułowania, niektóre osoby z pewnością by się wściekły. W końcu niezbyt odpowiednim krokiem było twierdzenie, że śmierć przyjaciela i towarzysza, członka r o d z i n y była częścią "drobnego potknięcia". Share musiał właśnie przewracać się w swoim okropnym grobie.
Było jednak coś innego, niż zwykła niechęć opowiedzenia aniołowi o wątkach z przeszłości. Niż sceptyczność co do wygadania się na temat tej czerwonowłosej zakały, streszczenia paru elementów dotyczących DOGS. Prawda, że Growlithe nie kwalifikował się jako ktoś, kto każde pytanie nagradza odpowiedzią. Raczej ironizował, przez co rozmowy z nim wypadały dość kiepsko w rankingu zrozumienia. Jak często bywało, że ktoś nie pojął głównego meritum sprawy tylko dlatego, że w temat wkradała się nutka sarkazmu? Właśnie. Z Zero było o tyle łatwiej, że rozgryzł jego charakter. A przynajmniej do tego stopnia, aby nie wynikało zbyt dużo pomyłek, bo - nie przesadzajmy - wiele epizodów było wciąż szczelnie zamkniętych i to nie tylko, jeśli chodzi o Growlithe'a, Syona O'Harleyh'a czy nawet Jace'a. Coś się działo wewnątrz Leslie'ego. Gdyby zapytano Wymordowanego o to wprost, powiedziałby, że wie. Że wiedział od dawna, że "coś jest nie tak", ale ilekroć próbował się nad tym zastanowić, warianty traciły na jakości. Nie. Nie umiał domyślić się, co było powodem rozdrażnienia u towarzysza, co sprawiało, że zaczynał się rozpraszać, marudzić albo nagle milczeć, bo nigdy nie przemknęło mu nawet przez myśl, że Zero ma poważne problemy. Tak samo, jak nie przyszło mu do głowy, że sam wścieknie się o taką pierdołę.
A jednak.
Mimo połamania, był p e w i e n, że rozszarpałby Zero, gdyby tylko tego chciał. Ale nie chciał. W tym momencie wymagał wyjaśnień, niekoniecznie świadom, czemu w ogóle tak bardzo mu na nich zależy. Nie był ani jego matką, ani nikim innym podobnego pokroju, a jednak, gdyby Leslie zamilkł i ściął się na dobre, Growlithe by tego nie zaakceptował. Istniały dla niego mury, które szanował i ignorował, często wmawiając sobie, że zwyczajnie ich nie ma. Były jednak pewne przeszkody, które zwyczajnie go irytowały. Drapały w gardło, paliły wnętrzności, ściskały za serce. To była jedna z tych kłód. Nawet, jeśli łatwiej byłoby przejść obok, wymijając ją z gracją rannej antylopy, wszystkie stworzenia na Niebie i Ziemi wiedziały, że Wilczura nie można było wpakować do wora osób, chętnych na takie rozwiązania. Już wolał wykrzyczeć wszystko w twarz, zachodząc trochę za daleko, niż początkowo planował. Nawet przeprosiny - z czasem - przestały wydawać mu się takie straszne. I tak były jednorazowe.
Drap. Drap. Drap. Drapdrapdrap. Drap...
"Przestań".
Nie miał wyboru. Niekompletna liczba paznokci podrapała ostatni raz wierzch zaczerwienionej ręki, nim ta bez ingerencji samego Growlithe'a odsunęła się na bezpieczniejszą odległość. Palce lewej dłoni poruszyły się jeszcze, przebiegając jednorazowo w powietrzu, nim wolno zacisnął je w pięść. Nie. Za cholerę mu się to nie podobało. Mógłby nawet przysiąc, że to, czego teraz słuchał, było poniżej wszelakiej krytyki. Molestowanie? Brew mu drgnęła. Miejsca dla kogoś specjalnego..? Skrzywił się, jakby znalazł coś rosnącego pod zlewem. Choć poczuł, jak uścisk Leslie'ego robi się lżejszy, sam wyszarpał dłoń z jego uchwytu z charakterystycznym „tch”, układając przy tym usta w jeszcze większy wzór niedowierzania. To prawda. Istnieli ludzie, którzy wyglądają na dorosłych, a zachowują się gorzej od szczeniaka.
- Mam ochotę ich poprawić – przyznał z narastającą nutą rozeźlenia. Był jak ktoś, kogo trzyma się na krótkiej smyczy, ale kto ma bardzo dużo do powiedzenia. Tak dużo, że zrobiłby to natychmiast... gdyby nie właśnie to uwiązanie, jakim w tym przypadku była podświadoma chęć zachowania zimnej krwi. - Słyszysz się w ogóle? – wycedził przez zaciśnięte zęby, przyglądają się mu. Czuł, jak „coś” w nim narastało. Podchodziło pod samo gardło, rozpychając jego ścianki. Znał to uczucie na tak wysokim poziomie, na jakim chciałby, aby to zelżało. Jak przełknąć wybuch gniewu? Zaśmiał się nerwowo, bez cienia wesołości. - Ja? Osobą, która „zachowuje pewne miejsca dla kogoś specjalnego”? Sam nie wierzysz w te brednie. Widziałeś, jak mnie dotykali. Wiesz, że nie mają zahamowań, tak samo, jak wiesz, że to, co powiedziałeś, było beznadziejne.
Nie poruszył się. Nawet, kurde, nie drgnął. Dopiero, gdy zimna ręka spoczęła na jego nodze, a on, zamiast wyrazić swoją niechęć (czego przecież wymagał od niego Leslie), zwyczajnie w świecie ją wyprostował. I tyle. Koniec z poruszaniem się, koniec z wyzwiskami, które zostały ucięte, nim w ogóle doszło do ich użycia. Teraz i tak było już za późno. Właśnie przełamała się szala. Nie miał siły na kłótnie. Nie teraz. Nie w tym stanie. Nie, gdy serce zaczęło bić o parę razy za mało. Nie, gdy głowa sama poleciała mu na bok, ciągnąc za sobą pochlastane ciało. Mokre, pokręcone przez wodę kosmyki z pewnością nie były niczym przyjemnym, gdy zetknęły się z suchym materiałem powyciąganej bluzki Vessare'a, ale w tym momencie czas nie pozwolił się nad tym dokładnie zastanowić. Impuls. Jeśli miał do wyboru uderzyć głową o ścianę albo oprzeć ją o ramię, zdecydowanie wybierał opcję drugą.
- Widzisz? – mruknął ciszej, błądząc spojrzeniem w okolicy miejsca, w którym dłoń blondyna dotykała jego uda. - Nie mam nic przeciwko. Nikt nie ma. – Ciężkie powieki zsunęły się nieco niżej. Najwidoczniej uznał, że uświadamiając go o tym, pozbędzie się w przyszłości nieporozumień. Zakładając, że niektórzy potrzebowali pozwolenia, przyjął z góry, że Lassie jest właśnie taką osobą. Zamknął oczy. - Na moment... muszę odpocząć...
Przeniósł ciężar ciała tak na ramię, jak i na chłodny brzeg wanny, całkowicie rezygnując z siedzenia o własnych siłach. Zmęczenie mocno dawało mu się we znaki, ale wiedział, że w tej sytuacji uśnięcie byłoby złym pomysłem. Pocieszał się tym, że umycie go nie mogło trwać latami, a potem będzie czas tylko na miękki materac i ciepły koc...
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Odetchnął głębiej i jakoś powstrzymał się przed wypuszczeniem powietrza w wyrazie ulgi, która ogarnęła go, kiedy Growlithe postanowił przyjąć do wiadomości jego argumenty. Nie musiał ciągnąć tego dalej, nie potrzebował nowych wymówek, które na pewno wkrótce miały przestać podobać się jego kumplowi, o ile już nie musiał powstrzymywać się przed krzywieniem się na nie. Zero miał nadzieję, że nie i tym razem tego się trzymał – nieważne, jak bardzo trudno było mu przełknąć własny wybór. Może kiedyś, próbował zapewnić samego siebie. Może kiedyś nie będzie musiał owijać w bawełnę. Może kiedyś wykręcanie się nie będzie potrzebne. Może kiedyś już w ogóle nie będzie tego potrzebował. Może kiedyś będzie potrafił wprost powiedzieć „nie” i nie odczuwać, że to słowo sprawi, że odniesie wrażenie przegranego życia lub – co gorsze – urażenia najważniejszej dla niego osoby. Może kiedyś... przestanie sobie wyobrażać, że będzie miał go dość. Przez tyle lat powtarzał sobie to samo, a to kiedyś nadchodziło bardzo powoli. Chyba nie nadchodziło wcale. Albo już dawno ominęło go i wybrało sobie kogoś innego.
Subtelny jak zawsze ― prychnął, niby to urażony. Wyciągasz go z bagna, a ten jeszcze każe ci cierpieć! Ale wiedział, że sam się o to prosił i równie dobrze wiedział, że tej nocy podłoga będzie dla niego jeszcze bardziej twarda niż podczas nocy, w których nie udało mu się dotrzeć do łóżka, bo trafił nie na ten materac, na który trzeba, gdy widok dwoił mu się i troił pod wpływem procentów.
Tej nocy miał nie spać w ogóle.
Jak na zawołanie obrzucił go sceptycznym spojrzeniem. Syon znał go nie od dziś, a Leslie już niejednokrotnie dawał mu do zrozumienia, że w takich sytuacjach nie lubi być odcinany. Może temat sam w sobie nie powinien go interesować, ale interesowało go, dlaczego białowłosy został potraktowany w tak bestialski sposób. Fakt faktem – oboje obrywali już nieraz, ale fatalne doświadczenia blondyna nie przekroczyły jeszcze tej granicy. Granicy kneblowania, przywiązywania do krzeseł i wypróbowywania na nim kolejnych zabawek nie dla dzieci. Widząc przyjaciela w takim stanie, mógł tylko wyobrażać sobie, jak ciężko było to znosić, a to i tak niewiele w porównaniu z tym, co mógłby powiedzieć na ten temat, gdyby odczuł to na własnej skórze. Nie. Wtedy na pewno nie powiedziałby nic i pod tym względem nie różnili się od siebie, mimo że te „drobne potknięcia” wcale nie były takie drobne, a ich „lekkie draśnięcia” niejeden medyk uznałby za stan krytyczny.
― Krwawisz.
― To tylko draśnięcie.
― ... urwało ci rękę.
― Mam jeszcze drugą.

Perspektywa zostania hipokrytą powstrzymała go od skomentowania tego, ale chodziło też o poszanowanie prywatności albinosa. Nie chciał o tym mówić, więc nie musiał. Vessare musiał opuścić wzrok, zdając sobie sprawę, że jego oczy miały do powiedzenia coś zupełnie innego. Wolałby wiedzieć.
Jasne. Nie zapomnij mnie uwzględnić.
Pewnie i tak zapomni.
Nigdy nie widzi się odpowiedzi, która jest pod nosem. Tym bardziej nie widzi się jej, gdy samemu się nią jest. Jego problem miał białe włosy, sto osiemdziesiąt centymetrów z hakiem, był zgryźliwy i cholernie ślepy, ale skrzydlaty cieszył się z tego, choć poczuł silne ukłucie, gdy wyrwał się z jego uścisku, jakby właśnie wyrządził mu krzywdę. Z drugiej strony miał pokrętny tok rozumowania, a mianowicie sądził, że nie da się wyrządzić krzywdy komuś, komu na nas nie zależy.
No, nie zależy w ten sposób.
Bo nie zależy.
Poprawiaj ― odpowiedział wręcz automatycznie i bynajmniej nie brzmiało to jak „Z twojej ręki to zaszczyt”. Ton przypisano by komuś, kto nie ma nic do stracenia albo rzeczywiście uważa, że sobie na to zasłużył. Bo zasłużył. Za bardzo kręcił, gdy odpowiedź była banalna, choć chyba bardziej ciężkostrawne okazało się patrzenie na jego zachowanie zupełnie na opak. Na pytanie odpowiedział nieco niepewnym wzruszeniem barków, uznając, że milczenie zostanie przyjęte z większym entuzjazmem. Na jego obliczu pojawił się jednak cień niezrozumienia, jakby oczekiwał, że albinos powie mu, co chciałby teraz usłyszeć i jak inaczej ma zapewnić go, że nie czuje wstrętu.
Przecież dobrze wiesz jak, Zero.
Tylko, że...
Kącik jego ust drgnął ledwo zauważalnie. Powstrzymał się przed niechybnym przywołaniem na usta grymasu niezadowolenia. Może nawet lekkiego niesmaku, którego teraz O'Harleyh nie chciałby zobaczyć. Nie on byłby adresatem tego obrzydzenia, ale pomyślałby, że nim jest.
Niczego mu nie ułatwiał.
„Widziałeś, jak mnie dotykali.”
STUL PYSK.
Tym razem miał ochotę podnieść głos, jakby karcił nieposłusznego szczeniaka, ale jakieś niewidzialne łapsko ścisnęło mu gardło. W samą porę, chciałoby się rzec. Dobrze znał to uczucie. Było jednocześnie pomocne i męczące. Choć ze stoickim spokojem przyglądał się Wilczurowi, w środku wrzał. Gdyby tylko pozwoliłby na wybuch tego wulkany emocji, drżałby na całym ciele, powiedziałby o kilka słów za dużo. Zrzuciłby na niego całą nienawiść, którą pałał do każdego z osobna za kładzenie na nim swoich łap, za ich fałszywe spojrzenia, w których kryła się tylko chęć dobrej zabawy. Było mu niedobrze, gdy na nich patrzył – to dlatego szybko przestawał. „Pamiętasz zepsute drzwi szafy? Żaden, kurwa, przypadek. Rozjebałem je, gdy tamta brunetka mizdrzyła się do ciebie w barze. Prawdopodobnie już ją rżnąłeś.” Mniej więcej wtedy próbował przekonać samego siebie, że przynajmniej Grow dobrze się bawi, choć wolałby, żeby była kiepska w łóżku. To właśnie TO było niesprawiedliwe. I to, że musiał odwracać kota ogonem, mimo że ciężar się powiększał i przygniatał go do ziemi.
Tak, widziałem ― rzucił zdawkowo, chcąc uciąć drażliwy temat. Musiał się postarać, by nie wycedzić tego przez zaciśnięte zęby. Przesunął wilgotną ręką po boku szyi, zdradzając, że naprawdę było mu głupio z powodu tej gafy. Rzadko kiedy dawał zapędzić się w kozi róg, ale dobry obserwator, który spędziłby z nim naprawdę dużo czasu, zauważyłby, że w tym jednym odruchem zaburzał opanowaną postawę.  ― Nie chciałem, żebyś tak to odebrał.
Powiedziałby coś jeszcze, ale zupełnie wyleciało mu to z głowy, gdy głowa wymordowanego wylądowała na jego ramieniu. Przyjęcie tego ciężaru na siebie nie było łatwe – na początku spiął się, jakby w ręce wciśnięto mu co najmniej trzydziestokilogramowy ciężar, a on za wszelką cenę próbował go nie upuścić. Moment, w którym objął go na wysokości ramion, stał się krótkim epizodem wyrwanym z jego życia, jakby ciało zareagowało samo, czując, że level E w każdej chwili może opaść do tyłu ze zmęczenia. Lepiej, żeby nie dorobił się kolejnego guza przez nieuwagę anioła, który w założeniu miał mu pomóc, a nie zaszkodzić jeszcze bardziej. Z jakiegoś powodu ten nagły spokój udzielił się też jemu, choć z ociąganiem przekręcił głowę na bok, by przyjrzeć się zmęczonemu Growlithe'owi, czując przy tym, jak wilgotne kosmyki ocierają się o jego policzek.
Wiem ― rzucił cicho – tak, że wyraźniejsze było już tylko ciepłe powietrze, które owionęło czoło Wilczego z tej niewielkiej odległości. Aż zdawało się, że od muśnięcia warg dzieliły go zaledwie milimetry, a nie doszło do niego tylko dlatego, że stróż ponownie odwrócił głowę. ― Odpoczywaj. Niedługo skończę.
Faktycznie postanowił się uwinąć, mając na uwadze senność Growa. Z zamkniętymi oczami, chłopak mógł tylko czuć, jak ręce z większą pewnością przesuwały się po jego ranach, pozbywając się krwi i brudu, ale w gruncie rzeczy za każdym razem, gdy niemalże ocierał się o bardziej wstydliwe partie jego ciała, błądził wzrokiem po dnie wanny, to zaczepiał nim o jej brzegi, ponieważ to nie on był jednym z tych, którzy „nie mieli zahamowań”.
Woda ucichła.
Słuchawka stuknęła o dno wanny.
Już ― poinformował, choć wcześniejsze sygnały były na tyle oczywiste, by młodzieniec zorientował się, że drzemka dobiegła końca, a zasypianie w wannie nie było najlepszym pomysłem. Jasnowłosy powoli zaczął podnosić się z klęczek, a kolana zaraz przypomniały mu, że wcześniejsza pozycja nieco im zaszkodziła. Obejrzał się za siebie przez ramię i pochylając się nad białowłosym, byleby tylko go nie wypuścić, wysunął jedną nogę w stronę zdezelowanego dywanika, by przysunąć go bliżej wanny. Kiedy już pomógł wygrzebać się Syonowi z wanny, okazało się, że całkiem dobrze przemyślał akcję ochronienia jego nagiego tyłka przed chłodem kafelek, gdy usadził go ostrożnie na poszarpanym materiale. Wsparte o wannę plecy mogły już nie mieć tyle szczęścia.
Już prawie koniec.
Jutro będę musiał wybrać się do miasta ― podjął, zsuwając z (niegrzejącego) grzejnika dwa ręczniki, z czego jeden podał albinosowi, gdy usiadł po turecku obok, ściągając brwi w skupieniu. A zdawało się, że tak banalna rozmowa tego nie wymagała. ― Najpierw zajmę się nogami. Okryj się. ― No jasne. Chyba nie dałeś mu go, żeby sobie potrzymał, kretynie. Oczywiście miło byłoby, gdyby się wytarł, ale wyszedł z założenia, że Grow będzie chciał to zrobić i bez polecenia. Przysunął szorstki materiał do jego nóg i ostrożnie przycisnął, nie przecierając. ― W każdym razie daj znać, gdybyś czegoś potrzebował. Wiem, że masz od tego ludzi, ale ostatnio odniosłem wrażenie, że niektórzy stali się bardziej... hm, podejrzliwi. ― Zmarszczył nos, jednak wyraz jego twarzy szybko złagodniał, gdy pokręcił głową sam do siebie. Mówienie pozwalało mu nie myśleć o tym, co właśnie robił. ― Ale mogło mi się tylko wydawać.
Zanim sięgnął po bandaż, odruchowo ułożył ręcznik na wysokości bioder wymordowanego. Nie zrobił tego ostentacyjnie. Po prostu wyglądało to tak, jakby dokładnie w tym miejscu przerwał osuszanie i nie chciał odrzucać ręcznika gdzieś dalej, gdyby jeszcze miał się przydać. Chwycił za bandaż i zaczął owijać go wokół nogi białowłosego. Mimowolnie zerknął w bok z ukosa, dosięgając spojrzeniem ubrań leżących na podłodze.
Chcesz, żebym pomógł ci się ubrać, gdy skończę? ― mruknął, starając się brzmieć, jak najbardziej neutralnie. W gruncie rzeczy wyczekiwał momentu, w którym jego bielizna ponownie wyląduje na swoim prawowitym miejscu. Jej brak doprowadzał go do szaleństwa, które chciało zerwać się z grubego łańcucha. To było złe.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Nie zapomnij mnie uwzględnić.
- Pewnie i tak zapomnę.
Pieprzony jasnowidz.
- Poprawiaj.
- Mhm.
Cóż. W tej kwestii się nie mylił. Teraz nawet gdyby chciał (a, nie oszukujmy się, chciał bardzo) rzeczywiście spełniłby, jakże diabelnie subtelną prośbę Zero. Drapana dłoń świerzbiła go od tej potrzeby, ale powstrzymywał się z jednego, egoistycznego powodu. Pewnie gdyby teraz podniósł na niego rękę, usłyszałby tylko trzask łamanych kości, a obrażeń miał już w nadmiarze.
Nic dziwnego, że wolał zachować resztki zdrowia, jednocześnie bezczelnie użyczając sobie jego ramienia.
- Odpoczywaj.
Taki miał zamiar.
- Niedługo skończę.
Wypuścił powietrze, a klatka piersiowa powoli opadła. „Nie spiesz się” - powiedziało ciało i brakowało tylko faktycznej mowy. Zmęczenie chlastało go po łapach, więc siłą rzeczy jedynym przyjemnym scenariuszem było pozostanie w obecnej pozycji tak długo, aż nie zregeneruje się do stopnia co najmniej przyzwoitego. Wiedział, że nie ma na to szans i lada moment będzie zmuszony wyjść z wanny, a żeby było zabawniej: jego cel wzrastał z sekundy na sekundę, przeskakując o kolejne stopnie jak zawodowy alpinista. W pierwszej chwili marzyło mu się, żeby wyleźć z wanny i wyrżnąć się na pierwszej prostej przestrzeni. Później uznał, że wywinięcie orła mógłby sobie odpuścić, bo serwowanie kumplowi intensywnej, oryginalnej farby na kafelkach nie było chyba tym, co jego samego interesowało. Później wymyślił sobie, że sam się ubierze i przespaceruje żwawo do łóżka... cóż... do tego stopnia było jeszcze to względnie możliwe i bezpieczne, ale od momentu, kiedy zaczął wyrysowywać plan przeturlania się po podłodze, wskoczenia na stolik, zeskoczenia i wylądowania na materacu uznał, że opcja z ubraniem póki co wystarczy.
Bach.
Usiadł na dywaniku, zsuwając dłoń z ramienia stróża. Palce musnęły ostatni raz materiał jego koszulki, nim wierzch ręki stuknął o ziemię, a Growlithe oparł się całymi plecami o brzeg wanny. Tak też nie było źle. Im bliżej podłogi, tym mniej bolesny wydawał się upadek. Był zajęty myśleniem o tym, że jest zajęty myśleniem, gdy do jego rąk trafił ręcznik. „Okryj się”. Oczywiście. Wykonał polecenie niemalże natychmiast, przymykając na powrót powieki. Niezbyt pomagał Zero, choć w duchu uważał, że było inaczej. W końcu mu nie przeszkadzał, a to też jakaś forma pomocy. Zakładając, że Vessare musiał to robić.
A nie musiał.
- Chcę, żebyś szybko wrócił – odpowiedział na zadane jakiś czas temu pytanie. Zabrzmiał trochę marudnie, może nawet, jak ktoś zmęczony albo zaspany. Zresztą – prezentował się tak, jakby lada chwila miał mu zasnąć, wpadając twarzą w jego ramię. Chyba tylko cudem trzymał się jeszcze przytomności. - Będzie mi się nudziło bez ciebie.
Wszystko jasne.
- Co chcesz z miasta?
- Ciebie.
- Z kokardką na szyi?

[...]
„Chcesz, żebym pomógł ci się ubrać, gdy skończę?”
Pokręcił głową. Propozycja była kusząca, ale rezygnacja z niej dodała paru niezłych punktów do dumy Wymordowanego. - Dam radę, mamo – mruknął nieco ironicznie akurat, gdy ręcznik wreszcie oderwał się od jego ciała, pozostawiając po sobie tylko dziwne uczucie – coś jak pomieszanie chłodu i niewygodny. Podniósł wzrok. - Leslie – poprawił się natychmiast i choć nie dało się wyczuć skruchy w jego głosie, to sam fakt przeprowadzenia korekty był z pewnością czymś nieczęsto spotykanym w towarzystwie Growlithe'a. Chociażby dlatego, że nie przywykł do przyznawania się do błędów, a już tym bardziej, do przyznawania się i poprawiania ich tego samego dnia w naprawdę niewielkim odstępie czasowym. Przy niektórych najwidoczniej kły tępieją. Grow będzie musiał to później przemyśleć, bo jeszcze straci na drapieżności i wszystkie krowy będą się z niego nabijać.
Lubił Leslie'ego i lubił być dla niego nieco milszy, niż dla pozostałych, ale tak się niechybnie składało, że zaganianie bydła w ślepy zaułek i wyrżnięcie ich co do łba też wpisywało się w jego hobby. Co tu kryć – nie mógł przesadzić z żadnej strony.
JACE.
No nie.
A już był pewien, że pozbył się tego cholerstwa raz na zawsze.
DUSI CIĘ.
Odprowadził swojego prywatnego owczarka szkockiego wzrokiem pełnym czegoś z góry nieopisanego. Jeśli oczy są zwierciadłem duszy, to w jego oczach kryła się teraz chaotyczna czerń, zamazując „to i owo” do tego stopnia, że nie dało się rozczytać emocji. „Idź, Lassie” - mógł sobie pozwolić na takie słowa i doskonale o tym wiedział. Vessare podporządkowując się – w mniejszym lub większym stopniu – zachciankom Wilczura i przychodząc mu zawsze na pomoc... to sprawiło, że Growlithe z czasem zaczął postrzegać go jako coś niedołączonego. Dlatego teraz robił to, co robił i przyglądał się tylko, jak Zero wstaje i wychodzi. Wygonił go.
Nie bez powodu jednak przezywał go mianem jednego z najbardziej wiernych psisk, którego losy znane są prawdopodobnie każdej małoletniej duszy stąpającej po M3.
DUSI CIĘ. DUSI CIĘ.
Po prostu wiedział, że wróci.
JACE.
Musiał trzymać się ramy wanny – RAMY.CHOLERNEJ.WANNY – aby w ogóle się schylić po ubrania, jakie leżały... ile? 20 centymetrów od niego? Dwadzieścia góra. A i tak miał wrażenie, jakby przechylał się co najmniej o soczyste 90 stopni i to nad kilkukilometrową przepaścią z malutką wstążką strumyka w dole. Wydłubał bieliznę spod koszuli (a tu cię mam!) i przygarnął do siebie. Nie spieszył się, nawet nie starał się spieszyć. Wszystkie czynności śmiało można mianować ruchami konającego żółwia, ale to wszystko (no... prawie wszystko; powiedzmy 90% winy) dlatego, że nogi mu drżały, a zgięcie ich w kolanach wymagało dodatkowej porcji samozaparcia. Na takową zdobył się dopiero po chwili (jedno samozaparcie w sosie własnym raz!). Dalej było już tylko lżej.
Palce musnęły posiniaczone gardło, prześlizgując się po pomarszczonym zgrubieniu. Odczekał jeszcze moment, chcąc mieć absolutną pewność, że da radę wstać i nie wpaść znowu do wanny, ale po jakimś czasie uznał, że delektując się aktualną pozycją niewiele zmieni, toteż dźwignął się na nogi ignorując protest ciała i wsparł o ścianę, nim runął jak długi na podłogę.
Growlithe 1.
Grawitacja 0.
Gdyby przeprowadzano ważny sondaż i zapytano go teraz, jak się czuje, nie znalazłby słów, aby to opisać. Jak gumowy ołówek? Jak galareta? Jak sterta posklejanych śliną pianek ogniskowych? Czegokolwiek by nie użył, aby nakreślić odczuwaną przez siebie fatalność, pewnie i tak w pełni nie udałoby mu się tego zobrazować.
Chwytając koszulę Zero odgonił nawet marę, która niestrudzenie paradowała obok niego, pieszczotliwie dotykając ucha i szepcząc wciąż to samo zdanie. „Dusi cię. Dusi cię”. Ignorował to, zarzucając na siebie koszulę i postanowił zignorować również później. Nie tylko dla własnego dobra, choć to niewątpliwie wychodziło przed szereg.
Nagle znieruchomiał.
Zdał sobie sprawę z tego, jak kretyńsko musi teraz wyglądać. Z porozcinanymi, zabandażowanymi palcami, które drżały przy każdym ruchu do tego stopnia, że już trzeci raz podejmował się próby zapięcia guzika. Najchętniej by się zaśmiał, ale ironia utknęła mu w gardle i tam już została do czasu, aż wreszcie nie uporał się z trzema górnymi – pomijając pierwsze dwa – guzikami. Dolne zostawił nietknięte. Zwykle nie miewał problemów ze wzrostem, ani wagą, ale tym razem poczuł się zgoła drobniejszy, niż był w rzeczywistości. Przesunął wolno bosą stopę po podłodze, wyciągając jedno ramię i przyglądając się za dużemu rękawowi. Druga dłoń mimowolnie trafiła na dolny brzeg materiału, spod którego wystawał tylko niewielki fragment czerni bokserek. Chwycił w palce spód i pociągnął nieco w dół, robiąc niezbędny krok ku następnemu pomieszczeniu.
Do łóżka jeszcze nie dotarł.
Zatrzymał się w progu i oparł ramieniem o framugę. Poczuł szczypiący ból, ale zamiast wyrazić go mimiką twarzy, prędko odszukał Zero i zerkając na niego niepewnie chwycił za koszulę na wysokości piersi, podniósł materiał i puścił, pokazując, że jest na niego za duża o rozmiar czy dwa. Nie, żeby liczył, że Vessare coś z tym fantem zrobi.
Nawet Growlithe uznał, że i tak robił już ponad miarę.
- Na pewno, Leslie? – zapytał w końcu, unosząc kącik ust. Automatycznie. - Nigdy ze sobą nie spaliśmy. Nie chcesz nawet spróbować?
DUSI CIĘ.
Stul ten pysk. Nic mnie nie dusi.
ALEŻ TAK. ALE SPOKOJNIE. SUMIENIE JUŻ TAK MA.

                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 1 z 6 1, 2, 3, 4, 5, 6  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach