Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 9 z 18 Previous  1 ... 6 ... 8, 9, 10 ... 13 ... 18  Next

Go down

Pisanie 31.05.18 2:25  •  Pokój medyczny - Page 9 Empty Re: Pokój medyczny
Gdzieś w połowie drogi przystanął; był już wystarczająco daleko, aby go nie ujrzeli i nie wszczęli pościgu na sam widok kogoś, kto wynosił ich nieprzytomny łup. Położył wtedy Shiona na ziemi i zajął się niektórymi ranami. Nie był medykiem, nie miał nawet podstawowej wiedzy na temat zakażeń. Działał intuicyjnie i pewnie to najłagodniejsze słowo dla tego, jak sobie poradził z problemem. Bluza, którą okrył ciało wymordowanego, wkrótce straciła rękawy i kawałek dołu. Pasy materiału oplatały niektóre części ciała rudowłosego — między innymi prawą łydkę i tors.
  Później znów wziął go na ręce. I tak długa droga, wydawała się teraz o wiele dłuższa.

Nad ranem znalazł się w kryjówce. Słońce ponownie wychyliło się znad linii horyzontu, otulając promieniami zziębniętą po nocy glebę. Wilczur przymrużył zmęczone ślepia, ale nie doświadczył oślepiającej jasności dnia; do tego czasu zdążył wślizgnąć się w wyrwę. Po tym znalazł się w domu.
  Zaniósł Shiona do pokoju medyków, drzwi otwierając odrętwiałym ramieniem. Skrzypnęły, zwracając uwagę siedzącej przy jednym z pacjentów dziewczyny. Jej oczy zrobiły się dwa razy większe, a usta zniknęły za gwałtownie uniesioną do twarzy dłonią.
  — O Boże... co się..?
  Rozkaz jaki padł z gardła herszta — suń się — od razu podniósł wymordowaną z miejsca. Odeszła pośpiesznie od śpiącej matki i przepuściła mężczyznę, by mógł ułożyć rannego Psa na łóżku polowym tuż obok.
  — Idź po Jekylla.
  — Ale...
  Spojrzał na nią, a ona zacisnęła usta. Nic więcej nie powiedziała. Ostatni raz skierowała wzrok na Shiona i przez krótki moment wyglądała żałośniej niż Kundel DOGS, ale zaraz po tym obróciła się i wybiegła na korytarz.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 31.05.18 23:13  •  Pokój medyczny - Page 9 Empty Re: Pokój medyczny
Naprzemiennie tracił przytomność i ją odzyskiwał. Nieświadomy kto go niesie, bezowocnie próbował się bronić, wyrywać a nawet gryź, chociaż jego ruchy były słabe, wręcz znikome.
Chcą mnie zakopać? Porzucić żeby dzikie zwierzęta mnie rozszarpały?
Gdyby nie ból oraz sztywność ust i gardła, zapewne uśmiechnąłby się delikatnie, wręcz w pogardzie.
Jaka szkoda. Mogliby chociaż mnie zjeść. Po co marnować mięso?
Umierał. Zapomniany i porzucony. Wiedział, że się nie zjawią, że się nie z j a w i, ale do ostatniej chwili żałosna nitka nadziei tliła się w jego głębi. Miał nadzieję. Naprawdę miał.
Miał jednak momentami przebłyski. Wydawało mu się, że nad jego głową widzi nocne niebo. Policzek, choć rozpalony, otula chłodny i przyjemny wiatr. Że zna silne ramiona, które go niosą. Szorstkość palców, które go dotykają. I jasne, wyróżniające się kosmyki na ciemnym prześcieradle nocy.
Znał, ale nie pamiętał.

Otworzył gwałtownie jedną powiekę. Przez moment wpatrywał się w czerń sklepienia, a potem wydając z siebie stłumiony jęk, przekręcił się na bok, by chociaż trochę odciążyć ranne plecy i nie dotykać ich żadnym materiałem. Oddech delikatnie przyspieszył, ale po krótkiej chwili uspokoił się na nowo. Wtedy jego spojrzenie natrafiło na wymordowanego. Powoli, wręcz jakby bawił się z czasem, przechylał głowę, aż jego wzrok natrafił na jego twarz.
Grow.
Popękane i ranne usta poruszyły się, ale nie wydostał się z nich żaden dźwięk. Było aż tak źle, że dopadłby go halucynacje? A może już umarł, i znalazł się o wiele gorszym Piekle, gdzie ta okropna gęba Wilczura będzie go prześladować? Wnętrze chłopaka żałośnie zachichotało.
Ułuda. Iluzja. Wytwór jego zmęczonego umysłu.
Wyciągnął dłoń przed siebie, by przeciąć palcami nieprawdziwy obraz. Ale opuszki musnęły materiał koszulki, a potem, powoli, wręcz niespiesznie, zacisnęły się na nim, marszcząc go nieznacznie. Powieka drgnęła. Czuł go. Był żywy. Ciepły. Prawdziwy.
- P...aw...iwy. - wycharczał, a dolna warga zadrżała.
- Pawiwy.... om. - był w domu, chociaż nie wiedział jak. Przyszedł po niego? Znalazł go i zabrał do domu? Jego?
Słowa, które usłyszał będąc torturowanym uderzyły w niego ze zdwojoną siłą, a ramiona zaczęły drżeć. Ciężko było stwierdzić z tej perspektywy czy płakał, czy też się śmiał. A może jedno i drugie?
- ...om. - powtórzył znowu i westchnął cicho, ponownie na niego spoglądając, tym razem z niemą prośbą malującą się w oku.
- Wo...y. Ph...hoe. - wycharczał zanosząc się kaszlem. Nie pamiętał kiedy ostatnio miał, jakkolwiek to nie zabrzmi, coś mokrego w ustach. Chciał się tylko napić, spokoju i móc spać. Nic więcej nie potrzebował. Może jeszcze to, żeby już tak nie bolało. Ale wtedy uderzyło w niego coś bardzo mocno. Rzeczywistość. Rozszerzył bardziej powiekę, delikatnie rozglądając się, jakby chciał się do końca upewnić, że to prawda, a nie igraszki jego umysłu i zacisnął bardziej palce na ubraniu białowłosego.
- ie powieaełem... ie powieaełem... ie aiłem... ie. - zaczął powtarzać jak mantrę zlepek niezrozumiałych, wybrakowanych słów, kręcąc przy tym lekko głową. Musiał wiedzieć. Musiał to powiedzieć. Nie zrobił tego. Nie zdradził.
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

Pisanie 22.06.18 9:19  •  Pokój medyczny - Page 9 Empty Re: Pokój medyczny
Przewrócił kolejną stronę książki, ale jego spokój szybko legł w gruzach. Nachalne puk, puk przekształciło się w łomot, zanim zdążył odpowiednio zareagować. Wtedy też odezwał się upiorny ból głowy. Wlókł się do lewego płata czołowego po samą potylicę. Złapał w palce kark, by go pomasować, ale nie odczuł nawet chwilowej ulgi. Oblizał koniuszkiem języka spierzchnięte zęby, w tym samym czasie ujmując w dłoni butelkę. Soczyste kurwa ujrzało światło dzienne. Była pusta. Wyrzucił ją pod nogi i zgniótł podeszwą buta.
  — Pali się? — wysyczał przez zęby, pewny, że ledwo trzymające się na zawisach drzwi zaraz runął, a wówczas dołoży wszelkich starań, by osoba odpowiedzialna za je wyważenie, zamontowała je z powrotem.
  Młoda kobieta, najwyraźniej zachęcona słowami Bernardyna, wtargnęła do środka. Dyszała ciężko, nierówno, w dłoni trzymając klamkę. Zanim cokolwiek powiedziała, załapał w usta nową dawkę tlenu i omal się nią zachłysnęła. Na twarzy Dr pojawił się cień uśmiechu, ale po napotkaniu jej spojrzenia szybko zelżał. Domyślał się po co przyszła, a on nie miał zamiaru ugiąć się pod ciężarem jej spojrzenia. Spojrzenia, które mówiło: „Zabiję cię, jeśli ona umrze. Przysięgam.”
  Wstał z kulawego stołka, by bardziej podkreślić swój upór. Odłożył tomiszcz na zdezelowany blat kredensu i wbił toksycznie zielone ślepia w twarz kobiety. Wiedział, że racjonalne argumenty do niej nie trafią. Wypowiedział ich wystarczająco wiele, by się o tym przekonać na własnej skórze.
  — Nie potrzebnie się fatygowałaś. Moja odpowiedź nadal brzmi „nie” — odparł stanowczo, energicznie. Nie miał zamiaru dać jej dojść do słowa. Naiwnie wierzył, że wtedy się odczepi. Uniósł brwi, dostrzegając, że kobieta drży na całym ciele, jakby stało się coś strasznego. Była blada jak ściana. Patrzyła na niego swoimi szklistymi, dużymi oczami. Po policzku pociekła łza w ramach kolejnej, niezbyt udanej próby złapania oddechu. Na ten widok poczuł gorzką satysfakcje, ale i ona szybko się ulotniła. — Nie patrz na mnie tak, jakbyś zobaczyła ducha. Nie nafaszeruje twojej matki środkami przeciwbólowymi, zapomnij — skwitował trochę zły, a trochę znudzony tym, że dziewczyna już drugi raz go nachodzi, by przekonać go, że jej matka potrzebuje dawki leków na uśmierzenie bólu, których mieli deficyt. Strach całkowicie przyćmił jej rozum, a przecież jej matce nie groziło niebezpieczeństwo. Jedyne co mogła stracić, to czucie w nodze. Niewielka strata na tle poniesionych obrażeń.
  Dziewczyna wreszcie ustabilizowała swój oddech. Łapczywie wciągnęła powietrze do płuc i otworzyła usta, by wreszcie się odezwać, ale Jekyll nie pozwolił na to, od razu przejmując inicjatywę.
  — Wracaj do niej. Potrzebuje twojego wsparcia — odparował, zanim na jej wargach ułożyły się jakiekolwiek słowa, które w chociaż najmniejszym stopniu mógł traktować jak oznakę protestu. — No już, już. — ponaglił, machając lekceważąco ręką w charakterze prymitywnego sio!. — Leki są zarezerwowane dla osób bardziej potrzebujących. Przecież wiesz — dodał w kolejnej próbie przemówienia jej do rozsądku.
  Czoło kobiety zostało przecięte przez zmarszczkę.
  — Zamknij się i mnie wreszcie posłuchaj — wydyszała. Mówienie nadal przychodziło jej z wyraźnym trudem, ale na jej twarzy pojawiła się wyraźna ulga, bo oto wreszcie przebiła się przez potok słów Bernardyna, który - o dziwo - dostosował się do jej polecenia, chociaż przez jego twarz przetoczył się cień dezaprobaty. — Wilczur po ciebie posłał — wydusiła w końcu. — Przywlekł do pokoju lekarskiego tego... tego... — wypuściła ze świstem powietrze z płuc — ...zakichanego zdrajcę. — wyszeptała cicho, niewyraźnie, z trudem wykrzesując z siebie te określenie, jakby właśnie poruszyła temat tabu. — Jest w opłakanym stanie — dodała takim tonem, jakby miała nadzieje, że niedługo zdechnie w najgorszych męczarniach, ale Dr jej nie słuchał. Nie słuchał jej od momentu, kiedy  z jego ust padło słowo Wilczur. Już wtedy wiedział, że coś musiało się stać. Herszt zwykle nie zawracał nikomu dupy błahostkami. Skoro po niego zawołał, sprawa nie cierpiała zwłoki.
  Doktor krzątał się przez chwilę po pokoju w celu skompletowania apteczki, a potem ruszył za kobietą wąskim korytarzem. Deptał jej po piętach, aż wreszcie wyminął ją w drzwiach, kiedy znaleźli się przed pokojem medycznym. Potoczył po nim wzrokiem, zatrzymując go dłużej na Wilczurze.  
  — Co się... — urwał w połowie zdania. Głos ugrzązł mu w gardle, bo wtedy spojrzenie zatrzymało się na zwijającym się w kącie smarkaczu. Treści żołądkowe podeszły mu do gardła, kiedy się do niego zbliżał, wyczuwając w powietrzu zapach stęchlizny. Odkąd wszedł na drogę abstynencji, żołądek przechodził okres buntu, a podświadomość krzyczała jak najęta — Jesteś popsuty Jekyll, popsuty do szpiku kości. Nawet jeśli zarwiesz z nałogiem, nie pozwolę ci o nim zapomnieć, cholerny alkoholiku. Nie myślisz, że to takie proste. Wiedział, że to nie było takie proste. W końcu był lekarzem i kto jak kto, ale on miał świadomość tego, co nałóg robił z człowiekiem, jednak musiał przyznać przed samym sobą, że nawet nie najgorzej mu to szło. Od paru tygodni w jego oddechu nie było czuć alkoholu. Suchość w ustach zabijał tylko i wyłącznie wodą, która pozostawiała cierpki posmak na języku, niemniej jednak dzięki temu się nie zataczał i nie tracił kontaktu z rzeczywistością. Epizod w kwaterze Wilczura ocucił go.
  — Siedź cicho — rzucił do dzieciaka, który mamrotał coś pod nosem, najwyraźniej chcąc przekazać im jakąś wiadomość, ale Jekyll nie był na tyle uprzejmy, by się pochylić i wyczytać ją z ruchu jego warg. — Nie próżnują. — Krótki komentarz, wypowiedziany niemal pod nosem, opuścił jego wargi, kiedy pochylił się nad pacjentem, wyłapując kilka priorytetów, wśród których znalazła się wypalona dziura w plecach. — Potrzebuję dużo czystych szmat i wiadro wody. Na już! — Odnalazł spojrzeniem dziewczynę, która nadal stała w progu. Otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale po chwili je zamknęła, w ostatniej chwili powstrzymując się od komentarza. Zniknęła w drzwiach. Dr nie próżnował. Wyciągnął z apteczki ampułkę z pigułkami. Czterema białymi tabletkami, które miały mu pomóc w wcale z bólem głowy. — Wyciągnij język — polecił Kundlowi, ale ten poszedł w zaparte i nie wyciągnął, więc Dr nabrał na palce dwie pigułki i wcisnął je w jego rozchylone wargi. Dopiero po chwili zrozumiał, dlaczego chłopak nie wykonał jego polecenia. Miał uszkodzony język.
  Kąciki ust Dr wzbiły się lekko ku górze. Robiło się ciekawie.

Post nie jest wysokich lotów. Na moje usprawiedliwienie powiem tylko tyle, że jestem zagoniony, a chciałem go dziś wstawić, bo i tak długo czekacie. Musicie mi to zatem wybaczyć.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Pisanie 23.06.18 16:44  •  Pokój medyczny - Page 9 Empty Re: Pokój medyczny
— Co się...
  Aż do teraz Growlithe się nie poruszył. Stał nieruchomo, jak rzeźba wyciosana z wyjątkową precyzją, ubrana w odpowiednie materiały i przybrudzona kurzem. Ręce skrzyżował na piersi, wzrok miał utkwiony w popękanych, suchych wargach, które co rusz bełkotały nowe słowa. Większość z nich zrozumiał, a mimo tego postanowił zachować stagnację. Trwał w tej pozie tak długo aż drzwi pokoju skrzypnęły żałośnie, a wraz z ich akompaniamentem, padło pytanie.
  Pół pytania.
  Wilczur zwrócił twarde spojrzenie prosto na Jekylla. Wzrok ślizgnął się po ścianach, półkach i filarach i wreszcie padł na obliczu medyka. Obaj byli wymęczeni. Ich twarze zarysowywały się bruzdami z każdym mocniejszym zaciśnięciem szczęk. Białka przekrwiły się i stanowiły czerwone pole z paroma różowymi żyłkami, liczniejszymi u kącikach ślepi. Powód wymęczenia był jednak całkowicie od siebie różny i kiedy Grow nie wyczuł w oddechu Jekylla cierpkiej woni alkoholu, przez krótką sekundę jakiś błysk rozświetlał jego spojrzenie. Zgasł równie prędko, znikając za powiekami. Gdy je uchylił patrzył ponownie na Shiona. Dzieciak oddychał szybko i nieregularnie, na jego czole wystąpiły perliste krople potu. Aż prosiło się, aby podać mu kubek z wodą albo przynajmniej przemyć rozgorączkowane ciało.
  — Siedź cicho.
  Jeżeli Shion umilkł — a lepiej, aby tak się stało — to jedynym dźwiękiem zakłócającym mroczne milczenie tego miejsca był jego przerywany oddech, ocierające się o siebie tkaniny ubrań Jekylla i jeden krok Wilczura, którym wycofał się, aby dać więcej przestrzeni medykowi.
  Teraz skupiał się na jego profilu. Gdzieś podskórnie, z głębi podświadomości, docierały do niego krzyki. On się NIGDY z tego nie uwolni. Musisz to zrozumieć. Sądzisz, że to takie proste, takie szybkie? Minie kilka dni, tygodni? Będzie normalnie? Nie będzie, Jace. Nigdy już nie będzie. Jest ZEPSUTY. Oddajesz Shiona w ręce kogoś, kto NIE DZIAŁA.
  Nie ufał Jekyllowi w sposób, w jaki ufa się kompanowi. Nie potrafił obdarzyć go wystarczająco szczerym oddaniem, aby mógł pozostać w swojej pracy sam. Oddał mu Kundla pod skalpel i nie zamierzał w to ingerować w żaden sposób. Jedynym zadaniem jakie nałożył sam na siebie, było zdobycie informacji. Zwykła, bierna obserwacja.
  — Nie próżnują.
  Przytaknął tylko, jakby od niechcenia. Na końcu języka miał słowa, które utknęły w gardle, a potem obiły się o zęby. Wilczur zacisnął szczęki i przeniósł wzrok ponad Jekyllem. W drzwiach stała szczupła dziewczyna o drżących rękach i z niedowierzaniem wymalowanym na twarzy. Na polecenie aura wokół niej stała się jakby cięższa, prawie tak, jakby samymi słowami doktor włożył jej na ramiona przedmiot o wysokiej wadze. Szybko jednak obróciła się na pięcie i pomknęła w mrok korytarza.
  — Wyciągnij język.
  — Będzie jak z Gavranem? — rzucił to pytanie gdzieś w przestrzeń.
  Zdawało się, że nie patrzył na długowłosego, jednak — w rzeczywistości — kątem oka dostrzegł jego kąciki ust trzęsące się w przedsmaku uśmiechu. Było w nim coś psychicznego, co nadawało powietrzu duchoty i zimna. Sama jego obecność przywodziła na myśl obraz średniowiecznych lochów, gdzie noże obrastają rdzą, a kajdany dzwonią przy każdym desperackim ruchu więźniów.
  Wyplątał ręce i już podnosił jedną z dłoni, wyciągając ją w stronę Jekylla, ale zrezygnował, gdy do pokoju wpadła zdyszana dziewczyna. Trzymała pod pachą ciężki koc, w dłoniach metalowe wiadro z wodą, z przewieszonym przez nią trzema szmatami. Dwie następne przerzuciła sobie przez lewe ramię.
  — Przyniosłam — poinformowała zachrypniętym od biegu szeptem. Postawiła naczynie na stołku, koc rzuciła w nogi Shiona. Grow odebrał od niej materiały szmat.
  — Idź już.
  — Ale... — to już drugi raz, kiedy głos ugrzązł jej w gardle. Spojrzała na Wilczura z jakimś dziecięcym, niewinnym niezrozumieniem.
  — Poradzimy sobie.
  Jej wzrok mimowolnie padł na bok, przekierował się ku leżącej pod prześcieradłem, wciąż śpiącej matce. Nie zamierzała się jednak wykłócać. Kiwnęła tylko głową, a potem opuściła pokój.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 30.06.18 1:19  •  Pokój medyczny - Page 9 Empty Re: Pokój medyczny
Duchota napłynęła do pomieszczenia, niemal w tej samej sekundzie, w której dziewczyna opuściła pokój medyczny, by przysłużyć się pierwszy raz od wielu godzin społeczeństwu. Jekyll niemal czuł układający się na skrawku swojej skóry łaskoczący oddech. Oddech, który należał do dyszącego mu w kark Wilczura. Starał się o tym nie myśleć. Zignorował też mrowienie w karku, chociaż miał ochotę sięgnąć palcami do okropnej blizny, bo koszmarny praktykach medycznych mężczyzny.
  — Będzie jak z Gavranem?
  Pytanie zabrzęczało w uszach Jekylla, ale na jego wykrzywionych w pół uśmiechu ustach nie ukształtowała się odpowiedź, zamiast tego grymas zelżał, a zalążek dobrego humoru rozleciał się na atomu.
  Zacisnął na moment mocno powieki. Nie wiedział, jak będzie i niczego z góry nie zakładał, wkładając dumę głęboko w kieszeń. Mogło być różnie, a deklaracje typu zrobię wszystko, co w mojej mocy ani nie trafiły do jego gustu, ani nie zadawalały odbiorców. Ileż podobnych wyznań słyszało się niegdyś w filmach? Tysiące i na ogół nie wróżyły nic dobrego. Lepiej nie zapeszać, mówili na praktykach. Jekyll co prawda nie wierzył w zabobony,  jego wiara była ograniczona do medycyny i do własnych możliwości, ale też nigdy nie karmił nikogo złudzeniami, słodkimi słówkami, kiedy prawda była gorzka jak sok z cytryny. Nie miał za grosz empatii, ani wyczucia w tych sprawach i nawet nie próbował tego ukryć.
Będzie gorzej, chciał powiedzieć, ale żaden dźwięk nie został przetworzony przez struny głosowe. Głos ugrzązł mu w gardle, dlatego zerknął przez ramię i spiorunował mężczyznę wzrokiem, które mówiło więcej niż tysiąc słów. Spojrzenie Dr było zimne i karcące, a jednocześnie zawierało w sobie śladową ilość rozgoryczenia, ale nie trwał długo.
  — Połknij. — Kolejna komenda wypadła z pomiędzy jego warg i znów całkowicie skupił się na drobnym, wychudzonym ciele. Widział, jak grdyka Kundla porusza się niespokojnie, drży, a potem znów zastyga bezruchu. Przyłożył dłoń do jego czoło, wyczuwając po palcami zastygłą juchę i gorąco. Skóra Wymordowanego była niczym rozgrzany piekarnik. Parzyła opuszki palców Dr, wypalając linie papilarne. Syknął i wycofał pospiesznie palce, mimowolnie zerkając na znaki, które układały się w jedno słowo.
Zdrajca.
  Przełknął bezdźwięcznie ślinę, czując uścisk w żołądku. Serce zabiło mocniej, uderzając boleśnie o żebra. Wtedy uświadomił sobie, że nie chciałby się znaleźć w skórze żadnego zdrajcy, chociaż pod pewnym względem dzieciak zasłużył sobie na taki los.
  Sięgnął jedną z rąk do mebla, na którym sterczała w połowie opróżniona butelka wody. Zacisnął na niej palce. Od ścian odbił się stukot, kiedy paznokcie uderzyły o szklaną strukturę naczynia.
  — Wypij. — Szyjka butelki natrafiła na usta Shiona. Ruchy Jekylla były precyzyjne, dokładne i mechaniczne. Poruszał się jak maszyna. Praca mięśni była oszczędna, ale wyważona. Patrzył, jak Kundel ostatkiem siły siorbnie parę szybkich, łapczywych łyków. Jak strużka woda ulatuje pod krzywiźnie szczęki, skapuje po podbródku i spada na sztywny koc, a potem głowa upada, jakby kark nagle uświadomił sobie, że nie ma siły dźwigać jej ciężaru. Po chwili zaczerwienione od łez i zmęczone oczy Kundla zamknęły się (jedno z nich nie wyglądało najlepiej), a Dr odetchnął, wypuszczając ze świstem powietrze.
  Bernardyn nie zainterweniował. Pozwolił mu zasnąć, ale by się upewnić, że żyje, złapał w palce nadgarstek. Niemal od razu wyczuł pod nimi rytmiczny puls.
  — Dobrze, bardzo dobrze — wydusił z siebie w ramach pochwały, mimo iż adresat najprawdopodobniej nie był w stanie takowej wysłuchać.  Był świadom, że kapsułki, które znajdowały się w żołądku pacjenta, nie zwalczą bólu. Obrażenia były zbyt rozległe. W takim stadium ich rozwoju najskuteczniejsza była narkoza, ale nie miał odpowiednich warunków, by mu ją zaaplikować. Musiał się zadowolić tym, co miał, a posiadał parę sztuczek w zanadrzu. I doświadczenia. Przede wszystkim to drugie.
  Kątem oka zarejestrował powrót dziewczyny. Odebrał niej miskę, kładąc ją na krześle i zanurzył jedną ze szmat w wodzie. Na szczęście nie był ani zimna, ani  ciepła. Poczuł z tego tytułu ulgę, jakby kamień spadł mu z serca. Wykręcił materiał, po czym zaczął delikatnie, acz skrupulatnie przemywać ranę po oparzeniu. Martwica rozłożyła się niemal na całą powierzchnie pleców. Dr zgadywał, że użyli benzyny albo innej, łatwopalnej substancji. W każdym razie do wesela nie ma szans się zagoić, ale nie podzielił się z tym spostrzeżeniem na głos.
  — Skoro już tutaj jesteś, nie stój jak kołek i pomóż — warknął pod chwili w kierunku Wilczura, który nie wiadomo dlaczego oddelegował dziewczynę. Bernardyn podskórnie wiedział, że akurat ona byłaby w tym momencie bardziej pomocna niż właściciel niewyjściowej mordy, ale nie mógł marnować energii na protesty. Obmywszy Shionowi łopatkę, wyczuł pod materiałem kości. — Patrz i uczuć się. — Jeśli herszt posłuchał, Jekyll pokazał mu co i jak ma robić, a sam zajął się innymi obrażeniami. Jego ofiarą padło wyryte w skórze słowo „CATS”. Krew już nie ciekła, ale rany były głębokie. Po tym incydencie niewątpliwe pozostaną upokarzające blizny.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Pisanie 30.06.18 2:35  •  Pokój medyczny - Page 9 Empty Re: Pokój medyczny
Śledził przebieg postępowań jak profesjonalny widz, który zna całą genezę oglądanej historii i doszukuje się w niej choćby drobnej niepoprawności, minimalnego odstępstwa od oryginału — wszystko po to, by potem machnąć obszerną krytykę, czepiając się każdego zająknięcia i pomylonego półsłówka. Jeszcze za czasów, w których krew miał czystą, a umysł niezbrukany musem przetrwania, także ratował życia. Choć z ich dwójki to Jekyll zasługiwał na większy brak zaufania, koniec końców ocalił więcej istnień, niż Wilczur kiedykolwiek będzie w stanie. Chociażby dlatego Grow powinien — z szacunku do tego, czego sam nie potrafił — zaniżyć wymagania. Pozwolić mu pracować. Dać z siebie wszystko.
  Jakaś wewnętrzna część nakazywała mu jednak obarczać doktora ponadprogramowymi wymogami, którym pewnie nikt nie byłby w stanie sprostać. Wpatrywał się więc uważnie w jego szczupłe dłonie, które sprawnie uwijały się przy ciele ledwo dychającego Shiona.
  Dzieciak był już na skraju. W jego organizmie tlił się niewielki ogień; płomyk, który mógł zgasnąć, jeżeli Jekyll nieodpowiednio machnie ręką. Raz stłamszony żywioł nigdy nie rozpali się na nowo; nie mieli już więcej szans.
  — Pomóż.
  — Nie znam się na tym — zaoponował natychmiast, przenosząc wreszcie wzrok z pogrążonej w nerwowym śnie twarzy Kundla na medyka. — Mogę ci coś podać albo ci przyklaskać, ale nie mam zamiaru go dotykać. Z naszej dwójki to ty jesteś doktorem. Ja go jedynie uszkodzę.
  Ja JUŻ go uszkodziłem, nie widzisz?
  W całym tym wariactwie pewne było jedno. Shion nie musiał wylądować tu w takim stanie. Prawdę mówiąc, mógł być teraz w pełni zdrów; rześki, wypoczęty, najedzony. Bez ran od noża, bez poparzeń, bez suchoty w gardle i gorączki. Mógł być sprawny, przytomny i roześmiany. I taki prawdopodobnie by był, gdyby siłą nie wciśnięto mu w czaszkę przeświadczenia, że jest Psem. To niewielkie nasionko zaczęło rosnąć. Pielęgnowane dzień za dniem wypuściło korzenie i tak bardzo werżnęło się w umysł młodego wymordowanego, że był w stanie poświęcić wszystko, aby udowodnić słuszność tych słów.
  Być może oprawcy starali się wyplenić z niego marzenie o byciu prawowitym członkiem wrogiej frakcji. Ale nie da się, tak po prostu, czegoś naprawić. Raz złamana kość zrasta się w inny sposób. Staje się mocniejsza. Grubsza. Shiona już łamano, ale teraz zrósł się tak bardzo, może nawet ostatecznie, że nie mieli w sobie dość siły, aby dokonać kolejnego uszkodzenia. A nawet jeśli, podpowiadał monotonny głos w głowie herszta, kto wie czy nie spowodują tym silniejszej lojalności do DOGS? Z każdego da się zrobić wiernego towarzysza. Nie sądzisz?
  Białowłosy uniósł nagle dłoń i jakby zapominając o tym, co dzieje się wokół — zapominając o Shionie walczącym o życie i Jekyllu próbującym wzniecić większy ogień z płomyka tak małego jak ten od zapałki — dotknął palcami twarzy pochylającego się nad pacjentem doktora. Źrenice były zwężone, w niczym nie przypominały ludzkich. Szorstkimi knykciami przesunął po jego poliku, odgarniając do tyłu jeden z długich pasm; były mokre i śliskie jak węże. Zwierzęce ślepia przyglądały się w skupieniu profilowi drugiego wymordowanego. Zachował niezachwianą powagę, prawie tak, jakby nie przyszło mu na myśl, że mógłby mu w czymś przeszkodzić swoim dotykalstwem.
  — Jesteś dobry w tym co robisz — podjął niechętnie. — Niepotrzebna ci moja pomoc. Dziś masz ręce chirurga. — Niespiesznie zabrał dłoń, znów zwracając spojrzenie na oblicze Shiona. — Jestem pod wrażeniem. Może nawet tym razem nie spieprzysz sprawy przez swoje słabości, Jackie?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.07.18 2:06  •  Pokój medyczny - Page 9 Empty Re: Pokój medyczny
Ramiona Jekylla poruszyły się, gdy nimi wzruszył, a z jego ust uleciało powietrze, ale żaden komentarz nie opuścił jego gardła. Po części na to liczył. Liczył, że Wilczur nie weźmie w tym udziału, stanie z boku i będzie przyglądał się, jak Bernardyn opatruje pacjenta, a trochę mu to zajęło. Kundel oberwał niemal z każdej strony. Na jego jasnej karnacji odznaczały się sińce różnych wielkości i rozmiarów. Miał połamane i zwichnięte kości. Dr je nastawił i usztywnił prymitywnymi narzędziami, które miał pod ręką. Zabiegi, który został poddany Shion, sprawiały, że z jego gardła padały od czasu do czasu — mimo utraty nieprzytomności — bełkotliwe dźwięki, ale lekarz nauczył się takowe ignorować, kilka razy nawet krzyknął, a z jego oczu mimowolnie popłynęły łzy. Może myślał, że znów znalazł się w rękach oprawców, więc Jekyll powtarzał jak mantrę, że znajduje się w dobrych rękach. Wiedział, że nic nie poradzi na ból, który mu doskwierał. Wprawnie operował narzędziami, by jak najszybciej podreperować zepsute ciało i podarować mu wytchnienie od doznanych cierpień. Czasem ścierał zakrwawionymi rękoma pot z własnego czoła, pozostawiając na nim smugi krwi. Raz lub dwa przetarł oczy. Były zaczerwione. Czuł pod powiekami piasek. Odbiło się na nim piętno nieprzespanych nocy, ale o nic nie po prosił. Robił swoje.
  W natłoku zajęć, przez okres paru minut, a może nawet godzin - upływ czasu przestał mieć dla niego znaczenie - zapomniał, że, oprócz oddychającej ciężko w kącie pomieszczenia kobiety i ledwo żywego Kundla, jest w nim jeszcze jedno, w pełni sprawne istnienie. Pewnie dlatego wzdrygnął się, kiedy poczuł na policzku dotyk szorstkich, gorących palców i prawie sam nie wrzasnął, ale zabrakło mu na moment tchu w piersi i to uratowało go przed tym kompromitującym, świadczącym o strachu odgłosem. Choć został wyprowadzony z równowagi i praca serca nieznacznie przyśpieszyła, nadal zręcznie posługiwał się imadłem, igłą i nićmi, zszywając głębokie rany najpierw na pośladkach, a potem na czole Kundla. To nie była robota noża, czy nawet scyzoryka. Ostre przedmioty tego typu nie pozostawiały po sobie takich nieregularnych, szarpanych śladów. Zostały zadane albo narzędziem o nieregularnym kształcie po kroju fragmentu szkła, albo pazurami. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę, bo szczerze mówiąc, w swojej karierze lekarza, często spotykał się z podobnymi ranami i obstawiał przy tej drugiej opcji. Sam miał podobną, ulokowaną pod jednym z ostatnich żeber. Jej sprawca badał właśnie strukturę skóry Jekylla, a robił to tak delikatnie, jakby obawiał się, że pod silnym naporem ją uszkodzi. Dr nigdy nie posądziłby herszta o podobną delikatność, ale nie dał tego po sobie poznać. Udał też, że słowa, które padły z gardła mężczyzny, nie pozostawiły po sobie żadnego wrażenia, chociaż niewątpliwie przez jedną, ulotną sekundę oddech zamarł mu w przełyku, a grdyka poruszyła się zauważalnie, gdy go przełknął, w obawie, że się zakrztusi tym życiodajnym procesem. Pomyślał o butelce whisky, które przechowywał pod pryczą w swoim zakwaterowaniu i charknął nosowo, gdy pojawiła się chęć konsultacji się z jej bursztynową zawartością.
  Nie pozwolił wycofać Wilczurowi dłoni. W ostatniej chwili ujął w palce jego nadgarstek, popisując się swoją wrodzoną zręcznością. Wyczuł pod wrażliwymi na dotyk opuszkami puls, ale to nie oznak życia szukał w drugim Wymordowanym. Przyjrzał się jej, odkładając zakrwawione przyrządy chirurgiczne na bok. Pogładził kciukiem sieć naszkicowanych pod skórą sinych żył. Unormował oddech, choć zajęło mu to trochę czasu.
  — Masz brud i krew pod paznokciami — rzekł i w tej samej chwili uścisk zelżał. Spojrzał Wilczurowi prosto w oczy.  W jego własnych, tych jadowicie zielonych, zagościła determinacja. Ty natomiast masz palce rzeźnika – mówiło.
  Kącik ust wygiął się delikatnie ku górze, ale ostatecznie drżenie nie ukształtowało się w uśmiech. Mimika pozostała beznamiętna.
  — Oczywiście, że mam ręce chirurga, dlatego na tym polu bitwy jesteś bezradny — oświadczył nad wyraz spokojnie, jakby tłumaczył dziecku skomplikowaną formułkę, lecz w tych słowach krył się pewien podtekst. Musiał mu zaufać. Chcąc czy niechcąc w takich chwilach po prostu musiał mu zaufać. Posłał po niego, więc musiał obdarzyć go odrobiną zaufania albo zdegradować do rangi, która nie wymagała aż tyle poświęcenia. — Dzieciak nie umrze. Jest silny i chce żyć. Ma też coś, czego nie miał jego poprzednik — odparł po chwili stawiając diagnozę. Nadprodukcja krwinek czerwonych utrzymała go przy życiu. Miał dużo szczęścia. I tym razem Wilczur zdążył na czas. Natrafił na niego w ostatniej chwili. Dzień zwłoki i Kundel byłby zimny, sztywny, martwy. Kolejny trup do puli porażek DOGS. Ostatnie miesiące były skalane rozlewem krwi, a kolejna strata zabolałaby jeszcze bardziej, więc dlaczego Wilczur podjął ryzyko i posłał po Bernardyna, na którym nie potrafił w pełni polegać?
  Zerknął na pogrążonego w braku przytomności Shiona. Rytm jego oddechu i bicie serca powróciły do normy. Drżenie stopniowo ustawało, a  gruczoły potowe wreszcie przestały produkować nadprogramową ilość potu. Jekyll nabrał do ust parę głębokich oddechów. Niby kilka następnych godzin będą decydujące, ale już teraz mógł powiedzieć głośno i wyraźnie, że nie  s p i e r d o l i ł. Ego szczerzyło do niego kły w potwornym uśmiechu. Schowana do kieszeni duma wylazła na wierzch, jak potwory spod łóżka, których bał się w dzieciństwie, gdy zostawał sam jak palec w dużym domu w środku burzliwej nocy. Zatryumfował. Powoli odzyskiwał równowagę.
Na pewno wydobrzeje, ale minie wiele czasu, zanim wyduka z siebie chociażby pojedyncze zdanie. Niemal odgryzł sobie język — ponowił swój raport, bo inaczej nie dało się tego nazwać. Jego głos był złowieszczy, pobrzmiewał w nim chłodny profesjonalizm, jakby los pacjenta była mu całkowicie obojętny, jakby nie łączyła ich żółta chusta i przynależność do jednego gangu, który przynajmniej teoretycznie kładł nacisk na wspólnotę. Naciągnął powiekę chłopca i zajrzał pod nią.  — A te oko nie nadaje się już do niczego. Ktoś najprawdopodobniej ugasił na nim papierosa — dodał, dostrzegając w białku okruchy popiołu, ale nie sięgnął do nich palcami, w obawie, że jeszcze bardziej uszkodzi soczewkę, której funkcjonalność straciła datę ważności. — To wszystko, co mogę dla niego teraz zrobić. Potrzeba czasu, by doszedł do siebie. Bardzo dużo czasu. Musi się oszczędzać.
  Zaschło mu w gardle. I znów pomyślał o whisky pod łóżkiem. Palce mu zadrżały. Zacisnął je w pięść, by to ukryć i oblizał wargi.
Jesteś alkoholikiem i nic tego nie zmieni. Sam potrzebujesz czasu. Cholernie dużo czasu.
  Nie miał czasu. Wiedział, że go nie miał. I wolał nie myśleć o tym, że zaraz wróci do swojego pokoju, złapie za butelkę, by wlać sobie jej zawartość do gardła, a potem urwie mu się film, wyrzyga wszelkie treści żołądkowe, przełknie cierpki, kwaskowy smak i wróci do siebie po dniu lub dwóch, borykając się z kacem. Znów zatoczy błędne koło w ramach swojej bezsilności.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.07.18 19:19  •  Pokój medyczny - Page 9 Empty Re: Pokój medyczny
— Masz brud i krew pod paznokciami.
Uniósł brwi, nawet nie biorąc pod zastaw opcji, aby stłumić drwinę.
Mówisz? — Usta ułożyły się w grymas, który według opinii Growlithe'a miał stanowić perfekcyjny obraz zaskoczenia. W rzeczywistości był tylko krótkim drgnięciem warg — równie dobrze mógł w ogóle nie mieć miejsca. — Odejmę premię mojej manicurzystce. Może bardziej się postara na następny raz.
Wypuszczony z uchwytu obrócił dłoń i wsunął paznokieć kciuka pod paznokieć środkowego palca z zamiarem pozbycia się przynajmniej części osadu, jakby komentarz Jekylla naprawdę dał mu do myślenia.
„Oczywiście, że mam ręce chirurga”.
O nie, Jackie. To nie takie oczywiste.
Grow aż nazbyt wyraźnie pamiętał drżenie jego nadgarstków, gdy przyciskał je do desek skrzyni. Pod skórą dudniła krew alkoholika, któremu niedaleko było do roztrzęsionego kotka. Wylałby połowę wody ze szklanki, gdyby ktoś kazał mu ją przenieść z jednego mebla na drugi. Byłeś taki słaby, doktorze. Uległy chorobie, podporządkowany jej szeptom. Jedna jej propozycja i chwytałeś za butelkę przytakując i... co? Wmawiałeś sobie, że to ma sens? Pomoże? Coś w tym stylu?
Growlithe był na niego zdany, choć mu nie ufał. Na szczęście działało to w obie strony, a przynajmniej Wilczur miał w sobie wystarczające zapasy arogancji, aby tak uważać. Chociażby dlatego jego pewność siebie nie malała, bez względu na to czy dotarła do niego aluzja,  czy nie.
Obejrzał się na Shiona. Nie mógł sobie odpowiedzieć co pchnęło go do poszukiwań. Dzieciak znikał jak każdy — nie stanowił wyjątku w rankingu tajemniczości. Miał coś do ukrycia. Tak jak Grow. I Jekyll. Więc skoro przywyknięto, by nie wchodzić nikomu w paradę... skąd przeczucie, które gniotło hersztowi gardło jak obroża, za którą ciągnie pozbawiony cierpliwości właściciel? Zapytany wzruszyłby barkami. Po prostu wstał i poszedł, wytropił go i zabrał do siedziby. Historia jak każda inna.
— Na pewno wydobrzeje.
Na te słowa przytaknął krótko, błądząc jeszcze chwilę po sylwetce rannego. Pierś Kundla unosiła się i opadała w rytm płytkich wdechów i wydechów, ale wydawał się teraz o wiele spokojniejszy, nawet jeśli ten pokój jeszcze długo będzie trzymał w sobie wspomnienie jego nagłych krzyknięć, syków i mamrotu.
— Potrzeba czasu, by doszedł do siebie.
Wreszcie utkwił spojrzenie w Jekyllu. Wargi rozchyliły się, a potem znów złączyły, jakby w ostatniej sekundzie zrezygnował z jakichś słów. Miał mu dużo do powiedzenia, ale uznał, że to nie jest odpowiednie miejsce, ani czas, ani tym bardziej okoliczności.
Zostawiam go w twoich rękach. W razie problemów informuj mnie na bieżąco.
Znów ten dziwny blik w kącikach ślepi, jakby w umyśle migał pomysł; może tylko początek planu. Wilczur wsunął rękę na twarz, wyczuwając pod palcami kilka wypukłych ran. Jedną z nich sprawił mu doktor. Ręce chirurga, co?
Wychodząc trzasnął drzwiami.

zt + Jackie
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.07.18 1:27  •  Pokój medyczny - Page 9 Empty Re: Pokój medyczny
………DOGS ostatnio co rusz osiągało jakiś naprawdę przyzwoity sukces tylko po to, by po chwili przeżywać nieprzyjemne zderzenie z brutalną rzeczywistością i o ile wszelkie wygrane cieszyły Chrisa, tak utrata części Psów wzbudzała w nim nieprzyjemne poczucie bezsilności, które z kolei wywoływało frustrację. W dodatku dostał oficjalnie potwierdzenie faktu, że złapał Syndrom Obcego, co wymuszało przygotowanie się do wyprawy po składniki. Ze względu na ostatnio napiętą sytuację wewnątrz gangu nie chciał nikogo wysyłać w swoim imieniu, wolał sam się za to zabrać, więc kolejna nieprzyjemna informacja dotarła do niego w trakcie sporządzania listy rzeczy do zrobienia podczas wypadu.
Pukanie do drzwi go zaskoczyło, ponieważ większość Psów  praktykowała wpadanie do jego pokoju w biegu/bez zapowiedzi/z hukiem. Oderwał się od swojej listy i starając się unikać drapania swędzącego ciała poszedł sprawdzić, kogo licho tym razem przyniosło. Widząc w drzwiach jednego z Ratlerów odpowiedzialnych za rolę ucha i nosa wśród Psów zamrugał zaskoczony, tym bardziej, że mina członka gangu była nietypowa, połączenie zmartwienie, zakłopotania i dezorientacji.
- Chris, Wilczur wrócił z ciężko rannym Shionem, ponoć młody znajduje się w naprawdę złym stanie, Jekyll się nim zajmuje – głos mimo niepewnej miny był suchy, a szpieg mówił rzeczowo. – Nie znam jeszcze szczegółów, ale to znowu poruszyło rój. Wiesz, sprawy związane z tym Kundlem są inne, zaczynają chodzić plotki różnego rodzaju. Bardziej i mniej pozytywne.
Pudel westchnął ciężko i zmierzył palcami przydługie blond włosy. No tak. Wszystko, co związane z rudym przeważnie było  s p e c y f i c z n e. Psy miały to do siebie, że były cholernie nieufne w pewnych kwestiach i cała sytuacja związana z panem nietoperzastym z reguły budziła w nich niechęć i agresję.
- Dobra, po pierwsze spytaj się czujek, jak konkretnie wyglądało wejścia Wilczura. Gdy Jekyll skończy zajmować się Shionem wypytaj go o konkrety, chcę mieć raport ze stanu zdrowia Kundla. Co do plotek… Growlithe nie ratowałby kogoś, w kogo lojalność wątpiłby, gdyby było inaczej, już byśmy o tym wiedzieli, czyli każ wewnętrznym ukrócić wszelkie negatywne plotki powiązane ze stanem Shiona. Nie chcę, by ciężko ranny Pies musiał wysłuchiwać jeszcze dodatkowo wątpliwości w temacie jego przynależności. Nie dopuść też do tego, by ktoś zaczął szeptać, że to Wilczur tak go stłukł. To już w ogóle rodziłoby jeszcze większe kłopoty. Raport z działań ustny, zreferuję go i potem Growlithe’owi, zobaczymy, co będzie chciał z tym zrobić. Sam w ogóle będę musiał się spytać, co się stało. Ostatnio cholernie dużo się dzieje.
Chris był od roboty papierkowej, czyli też do niego należało oddzielanie informacji istotnych i nieistotnych. Ratlery bezwzględnie raportowały bezpośrednio Wilczurowi o wszystkim, co na zewnątrz, ale pogłoski odnośnie wewnętrznych problemów między Psami częściej najpierw trafiały do sekretarza, by mógł określić, czy jest w ogóle sens zawracania hersztowi głowy jakąś pojedynczą sprawą. To nie przedszkole w końcu, gdzie Growlithe musiałby każdemu ocierać nosek albo wysyłać niegrzecznych do kąta. Upilnowanie całej tej bandy szubrawców było ponad siły kogokolwiek. Dlatego to Chris oceniał, czy dany konflikt między członkami gangu trzeba zdusić w zarodku, czy też należy przymknąć na daną sytuację oko. Jeśli to pierwsze, to raport ze sprawy lądował u Wilczura i dalej od sprawy Skoczek umywał ręce.
Ratler wyszedł, natomiast Pudel został postawiony przed dylematem, kiedy odwiedzić rannego Psa.
--------- Kilka dni później* ---------
Skoczek odłożył swoje wyjście na później, postanawiając najpierw wybrać się do rannego Kundla. Nie bardzo wiedział kiedy do niego wpaść; od razu, następnego dnia, za tydzień, za dwa. Słyszał, że stan Shiona jest ciężki, dlatego nie chciał przeszkadzać w początkowej fazie kuracji, więc postawił na termin wynoszący kilka dni później. Broń Boże nie chodziło mu o spisywanie raportu; bardziej martwił się na razie o samego Psa. Przed wizytą celowo wyszorował się agresywnie, by: 1) nie cuchnąć od razu na samym wstępie, 2) ograniczyć ilość zarazków (o ile to w ogóle było możliwe). Tyle o ile, że Syndromem Obcego nie dało się zarażać. Zmartwiony, zdenerwowany, sfrustrowany i generalnie w stanie psychicznym wskazującym na zamartwianie się o kogoś prawie na śmierć wybrał się w końcu do miejsca, w którym został umiejscowiony Shion. Odetchnął głęboko przed drzwiami i zdecydował się nawet zapukać przed wejściem do pokoju. Tak zapobiegawczo. Zaraz po tym wślizgnął się cicho do medycznego, zamykając za sobą lekko skrzypiące wrota. Do krainy prawie umarłych, tych, którzy częściowo mogli się już znajdować po drugiej stronie, ale Bernardyni wczepiali się w nich zębami i ciągnęli z powrotem.
- Shion? - głos Pudla był dość cichy, przede wszystkim brzmiał łagodnie, chociaż przebijała się w nim nuta niepokoju; nawet on czuł nieprzyjemną woń ran. - Tu Christopher. Wybacz, jeśli ci przeszkadzam, chciałem tylko sprawdzić, jak się czujesz. Jeśli chcesz, mogę wyjść.
To brzmiało tak mdło, ale nawet nie wiedział, jak inaczej ma zacząć. Niebieskie ślepia w końcu w pełni mogły się przyjrzeć rannemu Kundlowi, oddech Skoczka na chwilę zamarł.
Było źle.

|| * Nie byłam pewna, czy wolisz kilka godzin, dni, czy tygodni, więc jak coś, to daj znać, najwyżej zedytuję ten kawałek.
Syndrom Obcego, rozwój (2/5)
                                         
Skoczek
Pudel     Opętany
Skoczek
Pudel     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Christopher Alexander Black (godność przybrana z powodu amnezji!)


Powrót do góry Go down

Pisanie 21.07.18 22:17  •  Pokój medyczny - Page 9 Empty Re: Pokój medyczny
Dni zlewały się w jedno. Godziny, dni, tygodnie. Nie miał pojęcia jaki jest faktyczny dzień tygodnia, miesiąca. Nie miał pojęcia jak długo tutaj leży. Na przemian tracił i odzyskiwał przytomność. Krzyczał, płakał, jęczał i spał. Widział różne twarze przenikające przez pomieszczenie. Psy przychodziły po poradę medyczną i odchodziły. A on nadal tu tkwił. Nadal leżał na pryczy, sam, z jedynym towarzystwem trzy razy dziennie, kiedy zmieniano mu opatrunki na plecach oraz smarowano różnymi maściami jego rany.
Najgorsze były jednak noce. Było mu na przemian zimno i gorąco, nie potrafił ułożyć się w odpowiedniej pozycji, aby nie bolało aż tak bardzo. W efekcie gdy nad ranem przychodził Bernard sprawdzić co z nim, Shion leżał w przekrwionych bandażach cały spocony.
Nie potrafił jeść, chociaż Matylda naprawdę się starała. Przygotowywała mu wszelakiego rodzaju zupy czy też papki. Ale nie był w stanie tego połknąć. Gardło po oparzeniach za bardzo bolało, szczątki języka były nie do ruszenia. Wegetował. Posiłkował się jedynie wodą, którą przynoszono mu w dzbanie każdego ranka. Tracił na wadze. Znikał w oczach. Wciąż umierał, chociaż niewątpliwie coś w nim już i tak umarło, w momencie, kiedy wpadł w paskudne łapska Kotów, o czym przypominała gojąca się rana na czole.
Nie spał, kiedy do pokoju wkroczył Pudel.
Powieki drgnęły, kiedy usłyszał jego głos. W pierwszych chwila próbował rozdzielić rzeczywistość od halucynacji, do końca nie potrafiąc uwierzyć, że ktokolwiek przyjdzie do niego zobaczyć, jak się ma. Już dawno temu pogodził się z łatką, jaką mu przyklejono, gdzie niewątpliwie większość Psów uśmiechnęłoby się na wieść, że ten koci zdrajca został zajebany.
Powieka drgnęła, kiedy otworzył jedno, zdrowe oko i przekręcił lekko głowę, wpatrując się w mężczyznę. Usta pokryte strupami poruszyły się, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk, nawet szept. Niepewnie podparł się na jednym łokciu, i chociaż ciało krzyczało i znowu szarpało go, to postanowił podnieść się do pozycji siedzącej. Spomiędzy warg wyleciało głośne syknięcie na myśl przywodzące niezadowolonego węża, któremu ktoś nadepnął na ogon, gdy skóra na plecach nieco popękała, pomimo bandaży, które mocno ją zaciskały.
Minęło dobrych parę sekund, kiedy na nowo przeniósł wzrok na Skoczka, wpatrując się w niego intensywnie. Po co przyszedł? po raport? Tak, to musi być to. Zapewne potrzebował raportu, ale w jego aktualnym stanie... nie był w stanie nic powiedzieć. Dlatego też pokręcił lekko głową na znak protestu i wskazał drżącym palcem na żółtą chustę, która miał przy sobie Pudel. Na samą myśl poczuł ścisk w sercu. Swoją stracił. Właściwie nigdy się nie zastanawiał co się dzieje, kiedy jakiś Pies utraci znak swojej przynależności do gangu. Dostaje nową? A może po prostu musi o nią zawalczyć.
Ale ja nie mam już siły na walkę.
Przeniósł wzrok w stronę dzbana. Przekręcił się lekko, wyciągając dłoń w jego stronę.
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

Pisanie 22.07.18 1:03  •  Pokój medyczny - Page 9 Empty Re: Pokój medyczny
........Trzy poziome zmarszczki będące oznaką sporego zmartwienia pojawiły się na czole Chrisa, gdy ten przyglądał się rudzielcowi. Został poinformowany, że stan Shiona jest zły, ale nie spodziewał się, że wygląda aż tak tragicznie, co zresztą było naiwne z jego strony. W gruncie rzeczy nawet nie był pewny, co powiedzieć, a przecież wśród Psów uchodził za naczelną gadułę, ale w takiej sytuacji większość słów po prostu stawała mu w gardle. Skoro jednak już tu przyszedł, to nie zamierzał uciekać z podkulonym ogonem z tak prozaicznego powodu jak brak pewności co do tego, co w ogóle powiedzieć. W końcu w najgorszym położeniu znajdywał się rudzielec, o czym Pudel nie miał zamiaru zapomnieć.
Podszedł powoli bliżej w stronę pryczy, na której leżał ranny, odruchowo przegryzając sobie z powodu nerwów dolną wargę. Zmarszczka pogłębiła się, podobnie jak niepokój w niebieskich ślepiach, gdy Shion zaczął gramolić się do pozycji siedzącej. Chris nie zadawał sobie teraz pytań w stylu „jak mogło do tego dojść”, ale był sfrustrowany tym, że ostatnio Psy nie potrafiły chronić swoich. Desperacja była Desperacją, niemniej takie przypadki zdarzały się coraz częściej. Jak tak dalej pójdzie, to DOGS będzie chciało wojny z każdym, kto nie ma na sobie żółtej chusty, a stąd już była prosta droga do katastrofy. Jednak w tym konkretnym momencie było to nieistotne.
- Nie musisz nic mówić, jeśli nie chcesz lub nie możesz. Nie po to przyszedłem – nie wiedział, czy dobrze zinterpretował gest Shiona związany z pokręceniem głową; może dlatego dłonią przelotnie dotknął swojej chusty, jakby miała mu pomóc w odgadnięciu myśli Kundla… miał wyjść, zostać?
Widząc, jak rudowłosy przenosi wzrok na dzban przyspieszył nieco kroku, by móc już po chwili podać naczynie chłopakowi. Jeśli zaszła taka potrzeba, to przystawił je bezpośrednio do ust Kundla, jednak jeśli ranny wolał sam przytrzymać dzbanek, to Chris nie oponował, chociaż wyglądał, jakby kontrolował każdy jego ruch z obawy przed jakimiś komplikacjami. Nie chciał, by stan młodego pogorszył się jeszcze bardziej, nawet jeśli teoretycznie i tak było już ponadprzeciętnie źle. Jednak jemu w odróżnieniu od części Psów zależało na tym, by rudowłosy wrócił do zdrowia i to z całą pewnością nie było spowodowane chęcią otrzymania raportu. Nie był sadystą, do cholery jasnej.
Stopą przesunął w kierunku pryczy taboret. Chciał tu trochę zostać, o ile Shion mu na to pozwoli.
- Jeśli nie życzysz sobie mojego towarzystwa, to wyjdę – zaczął nieco niepewnie, dłonią nerwowo zmierzwił sobie włosy. – Mimo wszystko pomyślałem, że może to dobry pomysł, jeśli wpadnę zobaczyć, jak się czujesz. Sam z natury jestem gadułą, długotrwałe milczenie pewnie ciężko byłoby mi znieść, ale nie wiem, czy w twoim przypadku jest tak samo. Chociaż ciągła cisza jest chyba nieprzyjemna dla każdego.
Przerwał na chwilę, zerknął na rudowłosego i westchnął cicho.
- Z drugiej strony mogę po prostu posiedzieć i pomilczeć. Ewentualnie jestem na tyle stary, że pomimo zatartych wspomnień mam jakieś opowieści w zanadrzu... chociaż bajek pewnie nie chcesz słuchać - uśmiechnął się nieco krzywo. - Mogę też poopowiadać, co się dzieje tutaj, ale nie jest to nic ciekawego.
Najpewniej jednak powinien zacząć od podstawowej kwestii.
- Tak chyba będzie najprościej... chociaż stan twojego oka również mnie martwi, ale ciężko mi znaleźć lepsze rozwiązanie. Zamrugaj raz, jeśli mam zostać i dwa, jeśli wolisz, bym wyszedł. Nie obrażę się - od czegoś musiał zacząć.
                                         
Skoczek
Pudel     Opętany
Skoczek
Pudel     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Christopher Alexander Black (godność przybrana z powodu amnezji!)


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 9 z 18 Previous  1 ... 6 ... 8, 9, 10 ... 13 ... 18  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach