Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Strona 2 z 8 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Next

Go down

Łup, łup.
Łomotanie z mniejszą lub większą siła wdzierało się w kanały słuchowe Monday, przez co myśli dziewczyny raz po raz były zakłócane niepokojącymi dźwiękami. W sumie mogła w tej chwili tylko myśleć, siedzieć cicho i nie przeszkadzać dorosłym w rozwiązywaniu ich trudnych spraw. Takie tam, stracili łączność, a jakieś cztery małe obiekty ostrzeliwują ich transporter.
Ładne sobie robisz wakacje, Mizuyama.
Wszyscy w wozie coś robili. Albo ostrzeliwali napastników, albo wydawali rozkazy, albo szukali schronienia, albo też w jakikolwiek sposób przyczyniali się do przeżycia zgromadzonych na wyprawie osób.
No cóż, wszyscy poza Risu. Ona nie miała zdecydowanie nic do roboty, jedynie siedziała zwinięta w kulkę pośród małego tłumku ludzi, których praktycznie nie znała i pozwalała im ratować dupę drużyny.
- Po prostu nie umrzyjmy - zasugerowała sama do siebie, więc w ogólnym gwarze strzelaniny nikt nie miał szans tego dosłyszeć.
I właściwie tak mogłaby sobie siedzieć.
No, gdyby nie pocisk, który odbił się i jakimś cudem przeleciał dokładnie nad głową niczego się niespodziewającej dziewoi, która na jego krótki świst aż podskoczyła z przerażenia. Jednym ruchem zrzuciła stopy z ławki i obróciła tułów, wpatrując się w miejsce, gdzie uderzyła zbłąkana kula. Centymetry oddzieliły młodą służkę od śmierci i ta świadomość przyprawiła ją o nagły dreszcz. Przez jakiś czas miała wytrzeszczone oczy i właśnie takie granatowe spojrzenie wlepiła przez chwilkę w jedyną znaną sobie osobę w tym pojeździe. Ten wzrok mówił ratunku.
Żałosna jesteś, Mizuyama. Nie bądź dzieciakiem.
Otrząsnęła się i powróciła do poprzedniego wyrazu twarzy. Rozkołatane serce powoli powracało do normalnego tempa skurczów, oddech z grubsza się uspokoił. Tylko oczy nadal biegały po wnętrzu pojazdu, teraz już uważnie chłonąc każdy detal otoczenia. Dłonie zacisnęła na ławeczce po obu stronach nóg. Gdyby znała jakieś bóstwo, pewnie modliłaby się o pomyślne rozstrzygnięcie tego starcia, ale tak to myślała raczej tylko o tym, jakie mogą być potencjalne szanse na to, że wszyscy przeżyją. I oby były wysokie. Chciałaby w to wierzyć.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kiyoshi nie przejmował się zbytnio walką... albo inaczej. Nie odczuwał jakiegoś większego skoku adrenaliny związanego z nią. Już wiele lat temu przywykł do takich niespodzianek i jakoś go one nie ruszały. Ta znieczulica była efektem kilku czynników. Raz, zaczął się do tego przyzwyczajać. Dwa, tyle razy uszedł z czegoś takiego z życiem, że nie widział tu już prawie żadnego zagrożenia. Trzy, znaczna ilość "części zamiennych" nie była w stanie czuć czegokolwiek, co znacznie zbliżało go do androida, któremu było obojętne, czy straci rękę bądź nogę. Przecież to tylko części, które i tak za darmo mu wymienią.
Sporo się teraz działo, ale mózg Kiry nie miał problemu z ogarnięciem tego.
Jeden odpadł... rozwalają nam wóz... poszła antena...
Na większość komunikatów odpowiadał tylko skinięciem głowy, starając się skupić na strzelaniu, choć niewiele to w tej chwili dawało.
Kurwa, skąd oni wiedzą jak radzić sobie z wozem opancerzonym? Przecież tylko S.SPEC ma do nich dostęp. Atakowali już wcześniej jakieś konwoje?
Ponownie kiwnął głową.
- Skręć w zabudowania - rozkazał krótko.
Przytaknął również drugiemu żołnierzowi, notując w umyśle wzmiankę o skale.
- Otwieraj - rzucił do Adriana, nie odrywając się od strzelania.
Właściwie, wszystko co teraz robił, było tylko dodatkiem do strzelania. Nawet nie odwracał wzroku, gdy słyszał czyjś głos, bądź komuś odpowiadał.
- Cholera, nic ci nie jest? - rzucił, słysząc jęk rannego.
Nie mieli teraz czasu na opatrywanie go, ale Abukara wolał wiedzieć, czy mężczyzna da radę jeszcze walczyć i zaczekać na pomoc, czy istnieje jednak możliwość, że bez natychmiastowego leczenia wykrwawi im się tu za kilka minut.
Gdy tylko Kiyoshi dostrzegł jadący wzdłuż burty motocykl, posłał w jego kierunku kilka pocisków z nadzieją, że i ten łupieżca odpadnie.
Jeśli udało mu się posłać go do piachu, uśmiechnął się jednym kącikiem i zajął pozycję obok Kaukaza. Jeśli zaś przeciwnikowi nic się nie stało i zniknął Abukarze z oczu, wojskowy zaklął pod nosem i również ruszył w stronę eliminatora.
Zaczął strzelać przez szparę w drzwiach, która dawała mu nieco większe możliwości niż poprzednia pozycja.
O Monday nawet nie myślał. W sumie, jej widok teraz nawet by go zdziwił. Mężczyzna kompletnie o niej zapomniał. Z resztą, pewnie i tak mało by go obchodziła. Nie był niańką. Dziewczyna musiała sama zadbać o to, by jej tutaj nie zabili. Wszyscy żołnierze mieli teraz nieco ważniejsze rzeczy na głowie niż chronienie jej.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

W chwili, gdy Kaukaz uchylił drzwi, spostrzegł rękę sięgającą do drzwi wozu. Rękę ściskającą mały pakunek z czterema cyferkami, jarzącymi się krwistoczerwoną barwą. Rękę, która była połączona z resztą typa, o paskudnej, poprzecinanej bliznami twarzy, w ciemnych okularach przeciwsłonecznych. W chwili, gdy bandyta go zobaczył, szarpnął motor w bok, by uniknąć ewentualnego postrzału i rzucił pakunkiem w szparę między drzwiami pojazdu. Żadna z tych akcji nie udała mu się do końca. Laser dezintegracyjny wypalił sporą dziurę w klatce piersiowej łupieżcy. Jego motocykl skręcił ostro w prawo i przewrócił się na bok wraz ze zwłokami byłego właściciela. Ciśnięty pakunek odbił się od burty i upadł na ziemię, którą zostawili daleko w tyle. Kaukaz szybko schował się przed odwetem trzeciego Desperata, w odróżnieniu do Kiry, wręcz z ochotą szukającego obrażeń. Jego cel nie spodziewał się dodatkowego oporu, po wyeliminowaniu jednookiego Rosjanina i zbytnio zbliżył się do stanowisk strzelniczych. Abukara strzelając mógł dostrzec metalowy błysk w zaciśniętej dłoni bandyty, na sekundę przed strzałem, który zmienił jego twarz w krwawą miazgę. Kolejna sekunda później okazała się decydująca dla przyszłości podróżnych. Bowiem wówczas eksplodował granat, uszkadzając koła, opony i potężnie zaburzając trajektorię jazdy transportera. Żołnierz miał rację – wyciskanie siódmych potów z maszyny powoduje zmniejszenie przyczepności. Wybuch obrócił pojazdem o kilkadziesiąt stopni, rzucając wszystkimi pasażerami o przeciwległe ściany. I tak właśnie Monday rozbiła sobie łuk brwiowy, Kaukaz nabił sobie siniaka o kolano drugiego żołnierza, ranny Rosjanin podciął Kirę, który upadł na niego i spowodował jeszcze większe obrażenia.
Na pytanie Kiry, jednooki miał ochotę rzucić zgryźliwą uwagę, ale ciężar blaszaka odebrał mu oddech.
Zanim kierowca zdołał wyrównać kurs, a żołnierze się ogarnąć, ostatni łupieżca zdołał dotrzeć do pojazdu i wrzucić przez otwór strzelniczy drugi pakunek, z krwistoczerwonymi cyframi na wyświetlaczu. Jeśli ktokolwiek zainteresował się nagłym prezentem, mógł dostrzec jaskrawe cyfry układające się w napis „00:05”. Motocyklista tymczasem wycofał się spoza zasięgu CKM’ów i pocisków Kiry.
Przez ten czas zdołali zbliżyć się trochę do zabudowań, ale przez owe cyfry i wyświetlacz ich dalsza podróż stanęła pod znakiem zapytania.

Obrażenia:

- Kira - nic
- Rosjanin - postrzał ramienia, połamane żebra
- Monday - rozcięty łuk brwiowy
- Kaukaz - siniak pod okiem
- Blondas - potłuczenia
- Radiotelegrafista - kolano obolałe po kontakcie z czaszką Kaukaza

3 łupieżców już nie ma.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Był zaskoczony, gdy przyszło mu udaremnić zamach, lecz wkurwiony, gdy zaczęło nimi zarzucać jakby byli jakimś pierdolonym żarciem w wielkim blenderze na kółkach. Eliminator nie zdążył nawet wydać z siebie bluzgów, lecz nie omieszkał warknąć, gdy czyjeś kolano wpadło mu niechcący do oka. Ogólnie zapadł chwilowy chaos, a przynajmniej dopóki Polak nie otworzył na nowo ślepi. Czuł na jednym nieprzyjemne pulsowanie i wzbierające się ciepło. Właściwie już miał rzucić winowajcy, jakiegoś niepochlebnego suchara dla rozluźnienia atmosfery, a przynajmniej dopóki nie dostrzegł tajemniczego pakunku z magiczną liczbą 5 znajdującego się wewnątrz pojazdu. Serce mu co prawda na moment zamarło, lecz reszta funkcjonowała nad wyraz sprawnie toteż nie mógł nie zareagować.
Jeśli miał możliwość to pierwsze co zrobił sięgnął i wypierdolił tę cegłę plastiku tą samą drogą co ta wleciała lub jeżeli było szybciej to zapewne jakiś towarzysz rzucił się w tym samym czasie do drzwi coby je otworzyć i przez nie cacko wyfrunęło. Zdając sobie sprawę, że chcąc nie chcąc znowu czeka ich w takim wypadku zabawa w blender, bo przecież nie możliwe było by w takim czasie bomba oddaliła się na tyle by nie grzmotnęło i nie zarzuciło wozem. Dlatego zaraz potem chwycił się czegokolwiek stałego przyciągając do siebie Monday w sposób mało delikatny, tak by być dla niej ewentualnym pancerzem przed kolejnym miksowaniem.

                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Tak, jakby obecna sytuacja nie była wystarczającą kaszanką. Monday mogła tylko siedzieć na ławeczce w niemalże stuprocentowym bezruchu, ograniczając się tylko do oddychania, mrugania i sporadycznych zerknięć dookoła. Korciło ją, żeby zamknąć oczy i wyobrazić sobie, że jest w kinie na jakimś filmie, ale po pierwsze efekty były zbyt realistyczne, a po drugie - skutki takiej lekkomyślności byłyby równie rzeczywiste.
Trzeba było siedzieć w domu, Mizuyama.
No trzeba było, trzeba. Mogła od samego początku życia nie pakować się w sprawki S.SPEC, a zamiast tego iść na studia, znaleźć sobie pracę na kasie w Stonce, mieszkać spokojnie z rodzicami i cieszyć się istnieniem. Ale po co ułatwiać sobie życie, skoro można wpaść na pomysł poświęcenia się służbie bandy wojskowych i urzędników już od późnej młodości.
Dzieci, zacznijcie myśleć nad swoją przyszłością, bo skończycie jak Risu.
Chociaż teoretycznie praca dla władzy była czymś w rodzaju zaszczytu i nawet stanowisko popychadła miało swoje profity. Co jednak z tego, skoro wystarczyło jedno usadzenie młodej służki w transporterze, by spojrzała prosto w oczy śmierci i raz na zawsze przekonała się, że wypady poza miasto zdecydowanie nie są dla niej. Nie bała się budzić ważnych osobistości o czwartej rano w celu załatwienia służbowych pierdół, nie bała się mieszkać sama w tak młodym wieku, ale perspektywa rychłego pożegnania się ze światem była na tyle odstraszająca, by w tej chwili odechciało się jej wycieczek za mury.
Jeszcze nie było tak źle, póki nie odczuwała wyraźnych kłopotów i mogła się łudzić, że wojsku uda się jakoś odeprzeć atak i wyjść z sytuacji bez większych obrażeń.
Ale zawsze musi pojawić się coś, co doprowadzi do rozwinięcia akcji z ostrym pierdolnięciem.
BANG!
Samochód zmienił się w jeden wielki blender, młócąc razem wszystkie zgromadzone w swoim wnętrzu osoby.
Halo! Bilety kupowaliśmy na osobowy, nie na betoniarkę!
Trudno określić położenie poszczególnych osób w takiej sytuacji, ale widząc, że Adrian po coś sięga, niezwłocznie usunęłaby mu się z drogi w razie potrzeby. Po pierwsze - nie dotykać. Zresztą, tak bardzo byłą w tej chwili bezużyteczna, że jedyne co mogła robić, to postarać się nie przeszkadzać. Takie powzięła sobie postanowienie i uznałaby jego realizację za prostą, gdyby nie nastąpiła rzecz kolejna. Szarpnął nią jak co najmniej kawałkiem szynki, co było pierwszą rzeczą, jaka się jej nie spodobała. Drugą był fakt, że nie puszczał. Trzecią - że wiedziała, iż protest w tej chwili będzie bardzo lekkomyślny i nic dobrego nie przyniesie.
Stąd też rezultat był jeden. Monday z zakłopotaną miną przytknęła wierzch dłoni do rozciętej brwi, syknęła cicho i spaliła konkretnego buraka.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kurwa.
Wybuch granatu zaburzył jego równowagę i zwalił go z nóg. Mężczyzna odruchowo wyciągnął przed siebie ręce, nie puszczając broni, ale starając się uchronić od upadku. I dzięki Bogu, ze tak zrobił, bo gdyby nie to, Rosjanin mógłby poczuć na sobie pełen ciężar skrzydlatego, a bądźmy szczerzy, nikt nie lubi gdy z zaskoczenia przygniata go 160 kilogramów. A już zwłaszcza, gdy te 160 kilogramów, to jakiś obcy, mechaniczny facet. Brr.
Kiyoshi zignorował minę mężczyzny i przetoczył się na bok, by nad nim nie wisieć. Niestety,, z powodu turbulencji wstawanie nie było na razie dobrym pomysłem.
Nie minęły dwie sekundy, gdy Abukara dostrzegł coś, czego zdecydowanie nie powinno tu być. Jego oczy szerzej się otworzyły.
- Kurwa - zdążył mruknąć nim dostrzegł, że jeden z wojskowych już sięga po pakunek.
Jego reakcja była natychmiastowa. Ktoś już bierze ładunek? Więc nie ma co się samemu za to brać.
Zamiast tego, Kira postanowił pomóc Adrianowi w znalezieniu miejsca przez które pozbędą się paczki.
Jednym porządnym kopniakiem otworzył drzwi za sobą i przekręcając się trochę, wycelował w nie broń na wypadek, gdyby miał tam zaraz zobaczyć paskudną gębę łupierzcy.
Kiedy paczka opuściła już transporter, skrzydlaty chwycił się mocno jednej z ławek (siedzeń), by kolejny wybuch nie rzucił nim znowu w randomowe miejsce. Niestety, jego waga mogła tu stanowić problem. Gdyby spadł na taką Risu na przykład, to bez złamania by się pewnie nie obyło, a to zdecydowanie nie było im teraz potrzebne.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Akcja Adriana powiodła się bez zarzutu, skoro cała załoga współpracowała, byleby nie zostać zespolonym na poziomie atomów, to znaczy zmienić się w jedną, bezładną masę krwawych resztek. Pakunek oddalił się od pojazdu i dał się słyszeć wybuch, ale nie był to ładunek o wielkiej mocy, więc obyło się bez kolejnych turbulencji. Kierowca jedynie odrobinę skontrował odrzut.
- Dowódco, chyba już nas nie gonią.
Rzeczywiście, jedyny rozlegający się w okolicy silnik to ten pracujący pod maską transportera. Łącznościowiec nie miał jednak najlepszej miny. Pokręcił ze złością głową, po czym zameldował Kirze:
- Muszę naprawić sprzęt, plus straciliśmy antenę. Kiedy się zatrzymamy, będzie to dość długi postój.
Blondyn oderwał się od CKMa i wyjął z plecaka apteczkę. Zaczął opatrywać Rosjanina w trakcie jazdy, żeby nie tracić czasu.
- Przytrzymaj go tutaj – zwrócił się do Monday, wskazując na ramię żołnierza. Niech w końcu będzie użyteczna.
Jeszcze kwadrans. Pół godziny. Wjechali między pierwsze zabudowania. Wokół nich stało osiedle i niemalże nie wyglądało, jakby apokalipsa nadeszła. Poza kilkunastoma gruzowiskami i blokami z odkrytym trzecim piętrem. Zabudowania nie ciągnęły się przez kilkadziesiąt kilometrów, ale jakieś zabezpieczenie chyba stanowiły. jeszcze się zastanowię > A burza zbliżała się szybko. Kojące podmuchy wiatru dostawały się do dusznego wnętrza transportera i przynosiły ulgę siedzącym Specom.
- Co teraz, dowódco? – zapytał kierowca.
Adrian i Kira mieli niejasne poczucie, że nie są jeszcze u celu, choć niby opis miejsca się zgadzał z tym, co słyszeli na odprawie. A sprawdzić koordynatów nijak się nie dało, z zepsutym sprzętem.

Obrażenia:
- Rosjanin - postrzał ramienia - w połowie opatrywania, połamane żebra
- Monday - rozcięty łuk brwiowy
- Kaukaz - siniak pod okiem
- Blondas - potłuczenia
- Radiotelegrafista - kolano obolałe po kontakcie z czaszką Kaukaza

                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kira skinął głową na wiadomość od podwładnego i wychylił się przez otwarte na oścież drzwi, by raz - rozejrzeć się, czy rzeczywiście nikt ich nie goni; dwa - zamknąć je w końcu. Na szczęście, nikogo nie zobaczył. Wolał się jednak nie cieszyć z zawczasu. Coś mu mówiło, że takie zakończenie przygody z łupieżcami byłoby zbyt piękne, żeby było prawdziwe.
- Pozostajemy w gotowości. A tym czasem postarajcie się ogarnąć rannych - rozkazał wskazując ruchem głowy rannego Rosjanina. Sam zaś usiadł na jednej z ławek i przyjrzał się otaczającym go ludziom. Walka nieco ich poobijała, ale nie wyglądali jeszcze aż tak źle. Kilka siniaków, parę zadrapań. Tyle to mogli sobie zrobić nawet nie wychodząc z domu. Skrzydlaty nie bardzo się tym przejął. Wartą zapamiętania była chyba tylko rana wspomnianego wcześniej pobratymca. Postrzelone ramię mogło okazać się w przyszłości kłopotliwe.
Skinął głową gościowi od radia.
- Znajdziemy jakieś względnie bezpieczne miejsce, a ty postarasz się to ogarnąć. Liczę, że dasz sobie z tym jakoś radę. - Na twarzy Abukary pojawiło się nawet coś na kształt uśmiechu. Sytuacja nie była najlepsza, ale musiał przecież wierzyć w "swoich" ludzi. Byli w stanie sobie z tym poradzić, prawda? Chyba nie przydzielili mu kompletnych imbecyli, czyż nie?

W końcu stanęli. Po upewnieniu się, że teren jest w miarę bezpieczny, Kira otworzył drzwi i wyszedł na zewnątrz.
- Dobrze więc, masz teraz czas by naprawić ten uszkodzony złom - rzucił w stronę radiowego. - My w tym czasie sprawdzimy najbliższy teren. Skoro mamy tu spędzić kilka najbliższych godzin, to wypadałoby się rozejrzeć. Straciliśmy łączność z bazą, ale krótkofalówki powinny chyba działać na tak niewielkim dystansie. Przynajmniej zanim zacznie się burza. - Wziął jedną i spróbował sprawdzić czy działa.
- Ty - tu wskazał na "blondasa" - pójdziesz się ze mną rozejrzeć. Reszta nie oddala się od pojazdu. Spadziński pod moją nieobecność i gdyby się coś stało, to ty przejmujesz tutaj dowodzenie. - Spojrzał z powagą na Kaukaza. Wolał od razu ustalić swojego zastępcę, którego w razie czego miała słuchać reszta. Nigdy nie wiadomo, co się stanie.
- Ktoś ma jakieś zastrzeżenia? - rzucił przygotowując sprzęt.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Adrian ciągle czuł ten przypływ adrenaliny, gdy to jeszcze przed chwilą obejmował ładunek wybuchowy, który przecież mógł mu w każdej chwili grzmotnąć w łapach. Teraz jednak z ulgą, ujmował kaburę AJITa by zgodnie przykazem dowódcy pozostać w gotowości po tym, jak wypuścił Monday z uścisku. Zagrożenie wszak zawsze mogło wrócić, dlatego czujnie obserwował przestrzeń poza pojazdem, kiedy to dziewczę udzielało pierwszej pomocy poszkodowanemu.

Gdy się zatrzymali, a drzwi transportera się uchyliły, Kaukaz wyszedł z pojazdu i zatrzymał się przy nim częstując się...powietrzem. Mimo wszystko szóstka osób zamknięta w niewielkim, nagrzanym transporterze nie wpływała korzystnie na jakość tego, znajdującego się w pojeździe.
- Tak jest. - Skinął głową, gdy padło na niego brzemię zajęcia się budą i jej zawartością. Nie miał również pytań o czym równiez poinformował. Potem przyszło mu zapewne obserwowanie pleców oddalającego się dowódcy.
- Ruski, podejdź tu i na chwilę rozepnij kamizelkę, bo widzę, że się krzywisz przy zginaniu. Możesz mieć pęknięte żebra. - Rzucił do swego brata Słowianina, gdy sylwetka Kiry zniknęła mu z pola widzenia. Następnie metodycznie obmacał towarzysza, potwierdzając swoje obawy, które były zbieżne z wrażeniem bólu w klatce Rosjanina. - Postaraj się nie rzucać po ziemi, bo możesz sobie przebić płuco i się utopisz we własnej krwi. - Przestrzegł go - Poczatuj chwilę, ja przykleję plaster księżniczce nim ściągnie na nas coś mięsożernego. W między czasie zerkając jeszcze na jego opatrunek. - Uśmiechnął się zawadiacko i poklepał towarzysza po ramieniu. Tym zdrowym, a następnie ruszył ku Monday. Niby rozcięty łuk brwiowy nie był czymś strasznym, lecz utrudniał wizję, a zapach ran mógł przyciągnąć coś o dobrym węchu. W końcu była to Desperacja.
- Mon, siadaj i daj się połatać nim ściągniesz coś...głodnego. - Poklepał podłogę otworzonego transportera. Sięgnął potem po apteczkę. - Głowa do góry i powiedz mi czy coś coś cie boli? - Kto wie, może sobie coś złamała, jak Rusek. Adrian wolał się upewnić. W między czasie przemył zaschniętą krew na czole dziewczyny, która przy okazji również spłynęła na twarz. - Jak brudaskowi podobają si wrażenia z Desperacji? - Zażartował, odkładając brudną gazę na bok, odkaził ranę i sięgnął po medyczną igłę. Kilka szwów si przyda. Kto wie, co będą robili, a rozcięcia nad łukiem brwiowym lubiły rozkleić się w najmniej odpowiednim momencie. - Spokojnie, byłem najlepszym hafciarzem na kursie, nie będzie potem nawet śladu. - Zapewnił, wiedząc, że widok igły mógł spłoszyć dziewczynę. Sprawnie jednak nałożył kilka szwów, zaimpregnował swe dzieło warstwą gęstej maści spreparowanej specjalnie na tego typu obrażenia i przypieczętował plastrem w postaci gazy na plastrach. Brudne gazy i materiały spakował do plastikowego pojemnika i zamkną. W czasie tej medycznej interwencji to jednym okiem łypał na telegrafistę, to drugim na Ruskiego, nasłuchując przy tym dźwięków przestrzeni. Odpowiadał za nich.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Odkąd udało jej się wydostać z objęć Adriana, świat zaczął na powrót nabierać kolorów. Przepraszam, Kaukaz, taka prawda D: Monday, której nikt nie dotyka bez pozwolenia, to miła i grzeczna dziewoja, stąd też rozejście się do najpilniejszych zajęć było dobrą taktyką, jeżeli chciano całą załogę utrzymać w dobrej kondycji psychicznej. Skinęła głową blondynowi i sprawnie podeszła do niego oraz rannego, przytrzymując też od razu ów element, o którym wspomniał wojskowy. Także wszystkie inne ewentualne instrukcje z jego strony wykonała bez mrugnięcia okiem, nie chcą przecież robić problemów. Już i tak czuła się zgoła głupio otoczona tymi wszystkimi mężczyznami, którzy znali się na rzeczy, wiedzieli co ze sobą zrobić i potrafili cokolwiek w tej całej Desperacji ogarnąć. A ona? Biedny dzieciak, który o niczym nie ma pojęcia i którego nieustannie trzeba pilnować, by nikt mu krzywdy nie zrobił.
To teraz się łaskawie na coś przydaj, Mizuyama.
No i tym sposobem nareszcie miała zajęcie na poziomie swoich możliwości, nawet jeżeli było to tylko głupie asystowanie w procesie opatrywania ran. Lepsze to, niż bierne siedzenie na ławeczce i czekanie na powrót do domu. Zresztą, Risu przecież właśnie w tym się specjalizowała - w pomaganiu z tym, na co inni nie mieli czasu czy ochoty, załatwianiu koniecznych spraw, jakie zostaną jej zlecone.
A więc teraz się rozdzielali. Nie miała nic przeciwko temu, jak długo nikt nie wywlekał jej gdzieś poza względnie bezpieczną przestrzeń samochodu i nie kazał popylać samotnie po jakichś ruinach czy pustyni. Nikt o zdrowych zmysłach przecież nie postąpiłby tak z dzieckiem, które pierwszy raz w życiu opuściło wnętrze murów.
Czekaj, że niby kto tu jest księżniczką?
Podejrzewała, że to do niej odnosi się owo stwierdzenie, a gdy działania Polaka potwierdziły jej przypuszczenia, obrzuciła go wściekłym spojrzeniem.
- Sam jesteś księżniczka, padalcu jeden - rzuciła, chociaż denerwowało ją może nie samo określenie - to była w stanie jeszcze jakoś znieść - ale fakt, że teraz najwyraźniej znowu zamierzał jej dotykać. I tym razem nie powinna protestować, tylko grzecznie siedzieć i dać się opatrzyć, a to nie będzie przyjemne dla żadnej ze stron. Wystarczy sobie przypomnieć, co się działo, gdy pierwszy raz miała z Kaukazem do czynienia i jak gwałtownie reagowała na jakąkolwiek osobę, która znalazła się za blisko. Usiadła jednak i posłusznie skierowała głowę do góry.
- Nie, nic mi nie jest - wycedziła przez zaciśnięte zęby, starając się opanować odruchy i nie uciekać przed zabiegami, jakie stosował na niej eliminator. - Akurat Desperacji to sobie pooglądałam a pooglądałam w tej blaszanej puszce. Póki co to zaliczyłam tylko mniej stabilną wersję rollercoastera i widać na czym się skończyło - stwierdziła, wskazując na swoją brew, gdzie Polak właśnie czynił swoje medyczne zabiegi. Odruchowo cofnęła się widząc igłę i spojrzała podejrzliwie na mężczyznę. Nie do końca mu ufała, chociaż chciała wierzyć, że nie zrobi jej krzywdy jakimś nieostrożnym wbiciem narzędzia, czy coś. Ostatnie na co miała ochotę, to wrócić do Miasta prosto do kliniki na zakładanie protezy w miejsce drugiego oka. Mimo wszystko wolała swoje własne od mechanicznego zamiennika, nawet jeżeli niektóre jego funkcje były przydatne.
- Już? - upewniła się, gdy rana na łuku brwiowym została umyta, zaszyta i zaklejona. Zaraz po potwierdzeniu zamierzała się rzecz jasna odsunąć od wszystkich zgromadzonych na jakąś bardziej neutralną odległość.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Sytuacja załogi była stabilna. Zabieg przeprowadzany przez Adriana na Monday nie był w praktyce skomplikowany i nie nastręczał żadnych trudności. Po chwili czoło Mizuyamy zdobił plaster, zakrywający ranę na łuku brwiowym.
Rosjanin, opatrzony wcześniej przez blondyna, usadowił się przy jednym z otworów strzelniczych po lewej stronie i oparł się plecami o burtę. Wyjrzał przez okno, niezbyt interesując się sceną, rozgrywaną pomiędzy eliminatorem a służącą. Technik rozłożył w swoim kącie narzędzia i zaczął rozkręcać radiostację. Chciał dostać się do środka, by wymienić kilka wadliwych elementów. Nie miał na podorędziu zbyt dużego zapasu części, ale uważał, że zdoła zapewnić dowódcy wsparcie. Kierowca wysiadł i stanął w drzwiach od transportera, lustrując całą załogę. Wyglądał, jakby chciał wygłosić jakiś komentarz, ale trzymał usta zamknięte.
Słońce prażyło mocno i jego gorące promienie mogły bardzo łatwo zmienić transporter ze schronienia, w piekielną pułapkę. Wszelkie cienie mocno kontrastowały z blaskiem, rozlewającym się dookoła. Uważne rozglądanie się groziło poważną ślepotą, dlatego większość trzymała oczy wewnątrz przyjaznego półmroku wojskowej konserwy.
Dlatego żadne z nich nie zauważyło, że nie byli tutaj sami. Okolica tętniła życiem, tym drobnym, od karaluchów i wijów, bytujących pod kamieniami i w zbutwiałych drzewach, jak i tym większym, w postaci kundla, który stanął na odległość strzału od transportera i zaczął grzebać łapą w ziemi. Flirty Adriana zagłuszały delikatne chrobotanie podłoża. Zatrzymali się pod budynkami, kawałek od skrzyżowań, dlatego byli trochę lepiej chronieni, z łatwo dostępną drogą ucieczki. Ale otoczenie ich przez wroga mogło nie sprawiać problemu, skoro ulica miała tylko dwa kierunki jazdy.
Gdzieś w oddali zaskrzeczał ptak. Sęp lub kruk. Lub coś jeszcze innego.

Kira wraz z blondynem oddalili się od transportera, idąc na zachód. Blondyn nie był właściwie pewien czego szukają i czego powinni się spodziewać w tej okolicy. Wiedział tylko, że nie wygląda zbyt przyjaźnie. Transporter zostawili na boku głównej ulicy, terasz szli wzdłuż niej, mając po bokach różnorakie domy, sklepy i tereny już-nie-zielone.. Minęli kundla, ogryzającego kość, na ich widok zaskomlał i uciekł. Mijali poorane pociskami bloki, wszędzie szkło z porozbijanych witryn, kurz, pył. Gruzy i zniszczenia. Lej po niewielkim pocisku, który wyrwał kawał asfaltu ze środka ulicy. Kawałek dalej napotkali jednak długi kawałek gąsienicy, która musiała odpaść z jakiegoś pojazdu. Blondyn rozejrzał się uważnie i podniósł wyżej swój karabin. Wcześniej trochę ospały, teraz jakby spiął się wewnętrznie. Znikła lekka flegmatyczność, krok stał się bardziej żwawy.
Musieli przebyć kawałek drogi po szkle, jego chrzęst był zbyt głośny w tej pozornej ciszy. Wiatr dął coraz mocniej, drobiny pyłu unosiły się z ziemi i wciskały się do oczu, jeśli ktoś akurat spojrzał pod wiatr. Skrzypienia zardzewiałej blachy, szelesty cichsze i głośniejsze. Nieregularne, jakby przypadkowe.
A może pozorujące przypadek?
Słońce prażyło i świeciło po oczach, ograniczając percepcję do zapachu i słuchu, który zawodził, gdy odzywał się wiatr. Blondyn notorycznie mrużył oczy
Szlag by trafił to słońce.


Obrażenia:
- Rosjanin - [postrzał ramienia] -> prowizorycznie opatrzony, połamane żebra
- Monday - [rozcięty łuk brwiowy] -> opatrunek
- Kaukaz - siniak pod okiem
- Blondas - potłuczenia
- Radiotelegrafista - kolano obolałe po kontakcie z czaszką Kaukaza

                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Off :: Archiwum misji

Strona 2 z 8 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach