Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 2 z 18 Previous  1, 2, 3 ... 10 ... 18  Next

Go down

Pisanie 07.12.14 21:08  •  Pokój medyczny - Page 2 Empty Re: Pokój medyczny
„Dobrze, musisz iść na prycz”.
Przewrócił oczami. Tak jakby nie zorientował się, że brzmiało to dokładnie jak: „tak, jasne, jak sobie chcesz, przyjmijmy twoją wersję, żebyś mnie wreszcie posłuchał i ulokował swoje dupsko na czymś stabilniejszym niż powietrze. Teraz.”  Aluzja równie delikatna, co piła mechaniczna w rękach psychopaty. Oboje doskonale wiedzieli, że Growlithe prędzej by się wyrżnął na glebę w pozycji rozgwiazdy, niż posłuchał czyjegoś rozkazu. A za to właśnie wziął słowa Ourell'a ― za rozkaz, którego i tak nie miał zamiaru wykonać. Jak rozkapryszony dzieciak, zbuntowany nastolatek, który znów opiera się nonszalancko o ścianę, nawet nie patrząc w oczy rozczarowanego rodzica. Prędzej to wyśmieje, zignoruje, wykpi, układając rymowanki, niż potulnie pokiwa głową i spełni żądanie. Nie dlatego, że szczególnie uwłaczałoby to jego czci; a dlatego, że miał coraz większe wrażenie bycia zależnym od medyka. Nie mógł pozwolić sobie na odsłanianie brzucha, merdając przy tym radośnie ogonem. Po prostu nie. Jeśli zaś wiedział, że Ourell chce go wyleczyć to była to wiedza bardzo... podświadoma. Gdzieś na wierzch wyłaziły ewentualności, że Arachangel robi wszystko, aby mieć już spokój. Spokój, który był akurat tą rzeczą, o którą Growlithe'a się nie prosi.
Skrzywił się nagle, gdy dotarły do niego słowa, wypowiedziane w zasadzie już chwilę temu. Wpierw nie chciał go słuchać, zapierając się rękoma i nogami, byle tylko dowieść swoich teorii, a teraz liczy na to, że mu ponownie ― phh, śmieszne ― „zaufa”? Nie było opcji. Święta zasada mówi, że nie wchodzi się trzeci raz do tego samego bagna, bo jakichkolwiek butów by się nie ubrało: to nadal będzie bagno, które wciąga jak odkurzacz.
Ourell ― zaczął powolnym, niskim tonem, lustrując medyka nieprzeciętnie wyzywającym spojrzeniem. Wiedział, że jakkolwiek prowokujący by nie był: Ourell i tak nie podejmie się gry. Pod tym względem był dla Growlithe'a całkowicie niezrozumiały. Często przecież korzystał z ironii czy sarkazmu, beształ i uderzał z otwartej dłoni w głowy nieposłusznych pacjentów... a gdy przychodziło co do czego robiła się z niego miękka klucha, na którą przywódcy momentami nie chciało się patrzeć. Tak jak teraz, gdy blondyn zaczął się do niego zbliżać. A gdy podszedł wystarczająco blisko...
Chwycił go od dołu za szczękę.
„Możliwe, że się zatrułeś” ― przedrzeźniał Ourell'a nieco piskliwym głosem na przemian ściskając i rozluźniając palce, tak, by robić z jego ust dzióbek. Dodatkowa zmiana tonacji, by naśladować głos blondyna i ironia malowana. ― Czy ty mnie w ogóle słu ― przerwał nagle, podnosząc wierzch dłoni do ust. Kwaśny, szczypiący posmak wymiotów znów podrażnił jego gardło i podniebienie, ale w ostatnim momencie przełknął tę niewielką porcję, na koniec krzywiąc się z niesmaku. Jasne. Musiał mu przytaknąć. Pod tym (niewielkim) względem Ourell miał rację. Ledwie stał. Już naprawdę nie wspominając o tym, że nogi miał jak z waty. Wrażenie, że za moment się pod nim ugną nie odchodziło na moment, a przez wybuch gniewu i użycie mocy, ciało jeszcze bardziej sobie z niego kpiło. Wszystkie komórki postanowiły się zgrać i wyłączyć w tej samej sekundzie, przez co Growlithe czuł się dosłownie tak, jakby połknął cement. Nagle.
Mimo to nie skorzystał z jego pomocy. Jeśli Ourell w jakikolwiek sposób spróbuje go dotknąć, najprawdopodobniej raz jeszcze spotka się z przyjemnością obcowania z pięścią Wilczura, nawet jeśli miałaby to być ostatnia rzecz, jakiej dzisiaj dokona. Zszycie rany? Rana jak każda inna. Nie będzie biegał z każdym kuku do Ourell'a, żeby ten podmuchał przecięty kartką palec. Miał mu dać coś na ból głowy. Growlithe zmierzył go wzrokiem. Nic więcej, głupi psie.
To może od początku, bo widzę, że nie zrozumiałeś przekazu.  Nie zrobisz nic, póki ci nie pozwolę. Chyba, że czujesz się na siłach, aby zebrać całą rzeszę pieprzonych sprzymierzeńców, gotowych rzucić się na mnie za twoim rozkazem. Czujesz? W końcu nikt cię tu siłą nie trzyma. Masz wybór. Miałeś go, gdy dołączałeś do DOGS. Nie kryłem się z warunkami i nie muszę się kryć z nimi teraz. Jesteś żołnierzem. Moim żołnierzem, który stawił się na baczność z własnej woli i z własnej może odejść. Nie bez konsekwencji, ale to nadal są opcje. Nie obchodzi mnie to, co robisz. Póki wykonujesz swoją robotę jak należy, nie będę ci się wcinał. Ale nie zapominaj, że teraz pracujesz dla mnie, pod moim nadzorem. A ja wymagam lojalności, Ourell. Bezwzględnej. Możesz się czuć jak Mesjasz, któremu powierzono ważną misję, ale to nie ty piszesz zakończenie tej historii. ― Choć jego widok każdego lekarza przyprawiłby o zawał, głos zachrypł odpowiednią nutą, dzięki czemu słowa brzmiały wyraźnie i donośnie, choć przypominały powarkiwania. Pewny siebie ton nie pozwolił, aby Growlithe podupadł w chwili swojego przekazu. Wbił świdrujące spojrzenie prosto w oczy Ourell'a, przewiercając go na wylot, zaglądając dalej. Gdzieś głęboko pod cielesną powłokę, jakby za wszelką cenę chciał zedrzeć tę cholerną skórę, by obnażyć go jeszcze bardziej. Nagle podniósł wyżej głowę, unosząc nonszalancko brew. ― Pojmujesz? Nie ma żadnego „musisz”, nie ma żadnego „Grow”. Na tych ziemiach, w tym pokoju, wokół tych przedmiotów i tych ludzi jestem twoim panem. Nie kolegą, nie wrogiem, nawet nie pacjentem. Nie możesz traktować mnie jak równego z równym, bo nie jesteśmy na równi. Posłuchaj... ― Ourell mógł poczuć na oszpeconym policzku opuszki palców Wymordowanego, gdy ten uniósł dłoń i zbliżył ją do jego twarzy, szczególnie interesując się okropną blizną po ogniu. ― Lubię cię. Jesteś uroczy. Widać, że ci zależy. Ale znaj swoje cholerne miejsce, bo zaczynam tracić cierpliwość, gdy setny raz słyszę, jak mam ugiąć kark i paść kolanami w błoto, bo ty się bawisz w marnego lekarzynę. Jeśli podoba ci się zabawa w przedszkole, to baw się w nią w obecności innych. Nie mnie.
Powieki opadły do połowy, a on wreszcie oderwał wzrok od medyka. Przebiegł nim sprawnie po otoczeniu, jakby usilnie czegoś szukał. Cholera. Wszystko osuwało mu się sprzed oczu. Plener przekręcał się na boki, przechylał, obracał. Nawet gdy Growlithe zamknął ślepia i otworzył je na nowo, wzrok wciąż płatał mu figle.
Jeśli chcesz mi pomóc, musisz mi zaufać. ―  Powrócił do Ourell'a, jakby nie znalazł nic ciekawszego i koniec końców musiał zadowolić się nim. ― Jeśli mi zaufasz, pozwolę się zbadać, ale muszę też z tobą pogadać. Robisz się rozwydrzony. A to mi nie na rękę.
Jak na zawołanie dłoń Growlithe'a odsunęła się od twarzy Ourell'a pozostawiając na skórze poważnie ciepłe wspomnienie dotyku. Tak. Do ostatniej chwili planował go spalić.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 13.12.14 4:12  •  Pokój medyczny - Page 2 Empty Re: Pokój medyczny
Jesteś jak rozwydrzony bachor.
Myśl przestrzeliła mu przez głowę, kiedy po raz kolejny wychwycił wzrokiem następny z lekceważących gestów od strony Wilka. Nie jego wina, że tak bardzo lubił pakować się choćby i z szesnastą parą butów w bagno. Kiedy uważał coś za słuszne, dążył do tego za wszelką cenę. Białowłosy powinien wiedzieć o czym mowa, a mimo to świecił kompletnym niezrozumieniem. Chociaż, może to Ourell niczego nie potrafił pojąć? Dla niego potrzeba pomocy nie była w żaden sposób uwłaczająca. Bycie zależnym od kogoś, kto ma za zadanie ściągnięcie z pleców kolejnego, diabelnie ciężkiego balastu, nie oznaczało skreślenia z listy samodzielnych, silnych gnojków, którzy trzymają za pysk każdego, komu tylko przyjdzie do łba choć raz schylić przed nimi głowę.
Anioł był równie mocno uparty, co jego pacjent? Błąd. Nie miał przed sobą pacjenta. Przed jego obliczem stał przywódca.
Mimowolnie przechylił ciało do przodu, chcąc zawędrować za złapaną szczęką, która lada chwila stała się marnym odzwierciedleniem marionetki, wprawianą w ruch za pomocą sprawnych palców Wilczura. Skierował różnobarwne ślepia wprost w kolorowe tęczówki rozmówcy, na ten krótki moment, stając z nim do walki bez ciosów. Choć pozycję miał niefortunną, z jego spojrzenia dało się wyczytać, że Ourell zaczął gotować się od środka. Ogarnęła go najczystsza w świecie irytacja, jednakże brakowało jej wyzywającej nuty, której z kolei nie szczędził sobie białowłosy. Blondyn był po prostu zły, że został zmuszony do wzięcia udziału w jakiejś przeklętej grze wstępnej, która odwlekała w czasie moment udzielenia przez niego pomocy. Gadanina Growlithe’a była dla niego samego aż taka ważna?
Jednakże, to nie tak, że lekceważył jego autorytet. Szanował go, jak każdego innego człowieka, z tą różnicą, że Wilczur miał jako jedyny pełne prawo wydawać mu polecenia związane z misjami, bądź pomniejszymi zadaniami organizacyjnymi, stąd też respekt automatem był większy, niż w przypadku zwykłego Kowalskiego. Anioł nigdy nie ociągał się z wykonywaniem poleceń. Leciał z uśmiechem za hordą wygłodniałych Psów, idących na żer, byleby tylko robić za pielęgniarkę terenową, w razie jakichkolwiek komplikacji w czasie polowania. Nie robił problemu z posprzątaniem całego salonu lub też zaszyciem siódmy raz tej samej dziury. Chował zmarłych członków, czasami mając wrażenie, że jest jedynym, który uważał, że odpowiedni pochówek należy się nawet największemu łajdakowi. Ba, byłby w stanie zrobić mu nawet masaż, gdyby Wilk pewnego pięknego dnia przyszedł i ni stąd ni zowąd rzucił, że ostatnio bolą go plecy. Przyniósłby mu tą głupią szklankę wody i zatkał usta z rozkoszą, gdyby nie przemawiało przez niego przyzwyczajenie diagnozowania i wyciągania jak najlepszych wniosków. Chęć leczenia, którego bieg wydarzeń zdążył już ustalić, a który bynajmniej nie zawierał w sobie pakowania w Wilka litra wody i tabletki przeciwbólowej - nie w tej kolejności, jaką piegowata twarz mu nakazuje. Fakt, źle mu szło, a przynajmniej tak można przypuszczać po wyraźnym czerwonym zabarwieniu jednego z policzków, który doznał zaszczytu bliższego spotkania z pięścią białowłosego. Jednak objawy mówiły same za siebie. Nawet teraz.
Spojrzenie zgubiło na sile, obserwując, jak Wilczur przykłada sobie do ust wierzch dłoni. Na krótką chwilę ukazał szczere zmartwienie, które już po sekundzie zastąpił falą frustracji. Przesadzał? Możliwe. Ourell miał tendencję do przesadzania, choć na ogół starał się tego nie pokazywać. Nawet teraz Growlithe odbierał jego specyficzne przejęcie, jako brak szacunku czy chęć świętego spokoju. Zuchwale kazał mu siadać? Bo się do jasnej anielki boi, że Wilk faktycznie za chwilę padnie przed nim na kolana, w następnej kolejności ryjąc pyskiem o parkiet. Naprawdę tak trudno było uwierzyć, że chciał po prostu ulżyć mu w cierpieniu? Nie czerpał absolutnie żadnej perwersyjnej przyjemności z upartego pokazywania mu palcem, gdzie była ta walona prycz, która namiętnie pragnęła kontaktu z rozgrzanym ciałem wymordowanego.
Niechętnie cofnął się o krok.
Przez krótką chwilę prowadził burzliwy dialog sam ze sobą, czując, że jego decyzja może okazać się tą nieprawidłową.
- Dałbyś sobie pomóc. – burknął ze zrezygnowaniem, głosem przegrańca. Z niewyobrażalnym żalem wsunął palce pomiędzy kosmyki blond włosów i szybko je zmierzwił, dalej uczestnicząc w walce Ourell vs. Ourell. Czuł się jak pies ciągnięty na smyczy w stronę kliniki weterynaryjnej, gdzie umówiono go na zabieg kastracji.
Mimo to zdecydował się pokazać, że jest lojalny, choć cały jego umysł krzyczał głośne „nie!”.
Odchylił głowę do tyłu, a zaraz za nią pobiegło całe ciało, odsuwając się od Growlithe’a jeszcze o kilkanaście cennych centymetrów. Mimowolnie przebiegł ręką po skórze, która nagrzała się pod wpływem palców wymordowanego. Nie przepadał za dotykiem… szczególnie takim, który jedną nieplanowaną myślą może go ukatrupić. Upewniwszy się, że Wilk da radę utrzymać się w pionie przez niecałą minutę zawędrował szybko w stronę zdewastowanych wcześniej ziółek. Obszerna wiedza, którą nabył jeszcze zanim świat stanął na głowie, rzadko kiedy opierała się na zasadzie wybierania odpowiedniego zielska z tutejszego „ogródka”, jednakże jakie warunki, takie medykamenty. Sprawnym okiem przebiegł wzrokiem po szmatce, zaraz sięgając ręką po odpowiedni specyfik. Później wrócił do stołu po przygotowaną wcześniej kwartę z wodą. Grzecznie wrócił do Growlithe’a, memłając w ustach przekleństwa godne samego siebie.
- Ty nakręcasz tę zabawę, ale masz rację. Nie jesteśmy na równi. Z tego względu… - podał mu wcześniej zgarnięte rzeczy, uważając, by nic nie poleciało na ziemię. - … żuj przez chwilę, a następnie popij wodą.chyba, że to też chcesz zrobić po swojemu. Wtedy wsadź to sobie w tyłek i czekaj, aż stracisz przytomność z powodu osłabienia.Powinno pomóc na ból głowy.
Cały czas wyglądał tak, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć. Słowa dusiły go od środka, ponieważ nie mógł zdzierżyć tak powolnych etapów leczenia. Potrafił ustąpić, co zresztą widać, ale cierpiał przy tym okrutnie. Nie z powodu niechęci do podporządkowania się Growlithe’owi.. on po prostu wiedział więcej i był tego świadomy, dlatego ciężko było mu patrzeć, jak jeden z jego podopiecznych robi ze sobą takie rzeczy. Ourell nie potrafił siedzieć bezczynnie. To jak zabronić psu węszyć albo kotu mruczeć.
Zakładał, że przez częstotliwość wymiotów Wilka, medykamenty wylecą z niego równie szybko, jak szybko białowłosy zaczął tracić swoją cierpliwość.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 14.12.14 22:06  •  Pokój medyczny - Page 2 Empty Re: Pokój medyczny
Spoiler:

Ma czego chciał.
Spojrzał na zioła, lekko marszcząc brwi. Nigdy nie był zwolennikiem „wspomagaczy” przy leczeniu. Wychodził z założenia, że jeśli organizm był wystarczająco wyhartowany to nie potrzebuje żadnych dodatków z zewnątrz. Nic dziwnego, że Growlithe tak często kręcił nosem, gdy podawano mu lekarstwa albo za wszelką cenę próbowano opatrzyć półkilometrową ranę. Ourell pochodził z zupełnie innego świata, gdzie podobna pomoc, oznaczała szybsze dojście do siebie. Wszystkie szmaty, rośliny, pigułki i nici były tylko po to, aby cudzy organizm nie musiał się tak trudzić, by dojść do siebie. Górna warga Wilczura drgnęła. Widoczne obrzydzenie falą spłynęło z czubka jego głowy po sam dół, ciągnąc za sobą zielonkawą barwę. Chyba tylko Ourell mógł dostrzec, jak musiał się natrudzić, żeby sięgnąć po to świństwo. Ręka lekko mu drżała, brwi co rusz marszczyły się bardziej, jakby do ostatniej chwili wykłócał się z drugim „ja”, czy powinien zażyć lekarstwo, czy uderzeniem wytrącić je medykowi z ręki. Korciła go druga opcja. Była bardziej... taka, jaka jego zdaniem powinna być. Był rozwydrzonym bachorem? Owszem. Ale wielu przez tego rozwydrzonego bachora straciło śliczne ząbki.
Nakręcam – przyznał, gdy chwycił w palce zielone cholerstwo. ― Ale to ty ją zaczynasz. - Wsunął liście (?) między wargi, zaczynając powolny (poooo-woooool-nyyyyyy) proces żucia. W tej kwestii nie musiał nic komentować - mina mówiła sama przez się. Wyglądał zresztą jak osoba, która lada moment ma wszystko zwrócić Ourell'owi pod nogi. Nie był ani krową, ani jeleniem, żeby delektować się trawiastą zielenią tego oto zioła klasy C+. Przełknął z niesmakiem, od razu wyrywając pojemnik z wodą. Ruch, jaki wykonał był zbyt gwałtowny, ale utrzymał się w pionie, choć koniecznie musiał przesunąć stopę do tyłu, by zachować równowagę. Szarpnął ramieniem, przechylając drastycznie kubek i pochłaniając jego zawartość wielkimi haustami.
[TUTAJ JEST NIEISTOTNA CZĘŚĆ POSTU, W KTÓREJ GROW SERIO NIC NIE ROBI, ale nie mam weny, by to opisać]
W końcu bardziej z poczucie musu, niż chęci przebył na miękkich nogach odległość dzielącą go od pryczy, odwrócił się na pięcie o sto osiemdziesiąt stopni i po prostu runął na łóżko polowe. Dosłownie. Jakby nogi wreszcie nie wytrzymały i ugięły się pod jego ciężarem, posyłając go wyznaczone miejsce. Przed położeniem się obroniły go tylko ręce, które natychmiast wsparły się z tyłu, podtrzymując go we względnym pionie.
Więc? – zapytał, prostując nogi w kolanach. Przez chwilę przyglądał się ubrudzonym spodniom, po czym skrzyżował nogi w kostkach, wznosząc dwukolorowe spojrzenie prosto w oczy Ourell'a. Bywały momenty, kiedy nie dało się go znieść. Bez wątpienia to jeden z nich. ― Chcesz posłuchać, co mam ci do powiedzenia, czy nadal będziesz zakładał, że jestem walonym pijakiem?
Problemem ludzi niemyślących nie jest to, że nie myślą, tylko to, że myślą, że myślą. Przy takim stanowisku pozostał Growlithe, który do końca nie spuszczał wzroku z twarzy rozmówcy, jakby za wszelką cenę chciał pozbyć się jego cielesnej powłoki, by zrozumieć, co kryje się wewnątrz jego umysłu. W pewnym momencie przechylił nawet głowę na bok, pozwalając, by parę białych kosmyków z grzywki osunęło się, przysłaniając doszczętnie złote oko. Pierwszy raz od dłuższego czasu wargi przybrały formę uśmiechu. Kącik ust drgnął ku górze, gdy przyglądał się Ourell'owi. Bardziej natarczywi są tylko Arabowie na pustyni sprzedający wodę w proszku i mohery.
Domyślam się, że przed historyjką na dobranoc, wolałbyś wpierw zająć się raną? – To nie tak, że Ourell był przewidywalny, ale ciągłe powtarzanie tego samego zdania sprawiało, że nawet Growlithe nie potrafił tego zbyć machnięciem ręki. Głównie dlatego, że miał zwichnięty nadgarstek. ― Czy jeśli się nie zgodzę, sam zdejmiesz ze mnie ubranie? – Jak na zawołanie wsparty z tyłu rękoma, lekko wypiął pierś do przodu, prezentując niezbyt okazały tors. Zaraz rozejrzał się ukradkiem po ścianie, w której tkwiły drzwi, jakby nagle sobie przypomniał, że ktoś może za nimi stać, próbując podsłuchać ich tajne rozmowy. ― Ta twoja dziewczyna tu jeszcze wróci? Mogłaby się wystraszyć, że jej boy traci dziewictwo z jakimś gruboskórnym, połamanym facetem, zamiast zabrać się za nią. Nie jest zazdrosna, że codziennie obmacujesz chmarę pacjentów, a jej nie ruszyłeś choćby w myślach? - Parsknął głośno. ― Jeśli zapytasz, skąd wiem, odbiję piłeczkę i odpowiem, że mam oczy, Ourell. Kaja się przy tobie jak głupi szczeniak. Nie jest może najwyższych lotów, ale... - Koniuszek języka przebiegł po górnych zębach Wymordowanego, gdy przybiegał wzrokiem do medyka. Najwidoczniej wrócił mu dobry humor. Kolejne wahania. ― Ale to nadal zauroczenie, moja anielska cnotko. Ale z drugiej strony nie wpadniesz, tak jak ja. To jej „zdychaj” brzmiało nienawistnie. Myślisz, że rzuciła na mnie jakiś czar? Przeleciałem kolejną orleańską skrzydlatą?
Wypuścił głośno powietrze, zmieniając pozycję na nieco przygarbioną. Do stu schabowych, naprawdę wyglądał, jakby się nad tym zaczął zastanawiać.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.12.14 16:23  •  Pokój medyczny - Page 2 Empty Re: Pokój medyczny
Buffy Collins była dzisiaj wyjątkowo znudzonym dziewczęciem. Na dworze zimno i wieje, więc kompletnie nie ma nic do roboty. Przeturlała się kilka razy po swoim łóżku, by po chwili zajrzeć pod nie i wyciągnąć jakieś kolorowe pisemko. "Świat Kobiety". Uuu. No nieźle. Giggle pokazała język blondwłosej, uśmiechniętej pani na okładce. Co jak co, ale Buffy potrafiła czytać. Trochę jej zajęła ponowna nauka, ale hej, mamy przecież wieczność przed sobą. Można poświęcić czas na zgłębienie tajemniczych sekretów liter czy na randkę z książką. Giggie otworzyła na losowej stronie i jej oczom pojawił  się napisany dużymi literami tytuł. "JAK UWIEŚĆ SWOJEGO SZEFA?" Wczytała się w tekst, ale nic ciekawego tam nie było. Jakieś krótkie spódniczki i duże dekolty.
... o dekoltach tu nie mówmy.
Kilka kartek dalej zobaczyła ładny obrazek, który przedstawiał choinkę i prezenty pod nią. Spodobał jej się, więc czytała dalej. Po piętnastu minutach wiedziała już wszystko. To się nazywa święta i obchodzi się to-to w zimie, za kilka dni. Collins poderwała się z łóżka i wybiegła na zewnątrz pod postacią pantery, by po jakimś tam czasie i wielu przygodach, których tu nie będę opowiadać, znaleźć się tym razem w salonie psów. Ustawiła małą jodełkę w kącie i usiadła na dupie przed choineczką. Zagapiła się na drzewko, któremu zdecydowanie czegoś brakowało. A, właśnie; ozdoby. Nie chciało jej się iść po bombki, to poszła do swojego kochanego kolegi Ourella.
- SIEMASZ, OU~! - wykrzyknęła, otwierając drzwi do pokoju medycznego. - Jak tam życie? O-ooo... Wilczur!
Jak to było? Krótkie spódniczki i duże dekolty, krótkie spódniczki i duże dekolty.
Giggie spojrzała na swoje spodnie, spojrzała na Growa, spojrzała na spodnie...
... i podwinęła nogawki.
- No! Bo wiecie, ja to tylko na chwilę, nie przeszkadzajcie sobie. - podeszła do półki i zaczęła ją przeszukiwać. O, ta buteleczka z czymś w środku nada się na czubek. - Bo wiecie, robimy święta! Choinka, pierwiki czy jak im tam i rodzina. Okej? - jakaś igiełka jej spadła na ziemię, ale Dobermanka szybko ją podniosła i odłożyła na miejsce. - Ou, Ty pomożesz mi potem zrobić łańcuchy z czegoś. Nie wiem, masz może jakieś flaki? Grow, Ty... - szybki zerk na Wilczura. - Ty leż. Potem zrobisz coś do jedzenia! I stół, tak. Jakieś ozdoby jeszcze. Oulie, masz tu jeszcze coś? - wyciągnęła opakowanie waty. O, idealne na choinkę. - Jak skończysz naprawiać Growa, to przyjdź do salonu. Grow, Ty też. Zrobimy prawdziwe święta! - wyszczerzyła zęby w uśmiechu, przytuliła medyka, pomachała łapką Wilczurowi, zahaczając wzrokiem o jego tors i tyle jej było. Nabałaganiła i sobie poszła. Cała Buffy~
Tylko ciekawe, czy te podwinięte nogawki coś dały.
No nic. W każdym razie teraz Giggle poleciała do salonu, by zając się arcytrudnym zdobieniem drzewka.
[z.t]
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.12.14 6:51  •  Pokój medyczny - Page 2 Empty Re: Pokój medyczny
Pokój medyczny - Page 2 Sloneczko_wrpepqq

Zwycięstwo.
Z idealnie ukrytym zadowoleniem przypatrywał się, jak Wilczur – choć z wyraźnymi oporami, to jednak! – przeżuwa podane przez niego lekarstwo. Woah.. postąpili mały kroczek do przodu w drodze do faktycznego poprawienia stanu poobijanego przywódcy. Choć w umyśle Ourell’a ktoś zaczął rozrzucać naokoło konfetti, anioł dobrze wiedział, że w tym przypadku następny ruch może okazać się mniej pozytywny. Z tym typem nigdy nic nie wiadomo i choć blondyn szczerze ucieszył się, że chociaż tyle udało mu się na chwilę obecną osiągnąć, doskonale zdawał sobie sprawę, że to dopiero początek całej ich przygody. Magicznej wędrówki, która swój finisz będzie mieć albo na nagrobku niesfornego pacjenta, albo na zewnątrz budynku, kiedy to okaże się, że pełen sił Growlithe, zostanie wypuszczony wolno z sali tortur medycznej, spod czujnego oka kata medyka, zostawiając za sobą wszystkie dolegliwości, które mu dokuczały.
Zwycięstwo numer 2.
Z pokerową miną obserwował starania Wilczura w dojściu do łóżka polowego, choć nie śmiał nawet słownie proponować mu swojej pomocy, bojąc się, że tym razem znowu dostanie po gębie. Rozpaczliwe skrzypnięcie starej jak świat pryczy, zdało się być potwierdzeniem rozkazu podtrzymywania osłabionego cielska białowłosego, aż do odwołania. Ourell postąpił kilka kroków na przód, zatrzymując się dopiero przy biurku, o które to oparł się tyłkiem, kierując głowę w stronę Wilczura. Zwrócił łeb ku białowłosemu, co mogło wydawać się nieco nienaturalne, acz była to konieczność, by choć trochę wyłapać jego mizerną sylwetkę jedynym funkcjonalnym okiem. Projektant wnętrz niestety nie wziął pod uwagę faktu, że prawa strona medyka – czyli de facto ta, po której znajdują się w obecnej chwili łóżka polowe – jest dla niego absolutnie niewidoczna, gdy stoi frontem do drzwi. Pech.
- Mikrofon jest Twój. Po prostu mów. – odparł spokojnie, dając Wilczurowi pełne prawo do głosu, choć mina anioła nie malowała w barwach szczególnie promiennych. Dalej był zły o niepotrzebne zamieszanie, które miało miejsce przed kilkoma chwilami, acz usilnie starał się tego nie manifestować ze skutkiem bliżej dobrym, niż średnim.
Niestety nie mógł się powstrzymać od uniesienia brwi, słysząc kolejne słowa swojego rozmówcy, który najwyraźniej zmieniał swoje nastawienie częściej niż ciężarna kobieta zdanie. „Ogórki? Jakie ogórki... chcę dwie tabliczki czekolady z sosem majonezowym. Tylko kiszone!” Skrzyżował ręce na piersi.
- Jasne. Rozbiorę Cię z miłą chęcią nawet zębami, bylebyś skończył gadać o pierdołach. – skomentował krótko, ponosząc się stanowi bliskiemu dobrze znanej irytacji. Dlaczego rozmowy z nim zawsze były takie trudne? Definicja pecha; całe życie pod wiatr, całe życie pod słońce i całe życie prowadząc dialog z Growlithem. Naprawdę nie miał ochoty bawić się w kolejne gierki. Na dobrą sprawę nigdy nie czuł potrzeby, aby marnować w tej sposób swój czas, jednak Wilk jak na złość wplatał złośliwości i zaczepki w co drugie zdanie. Męczące.
- Może wróci, może nie.. jest mi winna miskę. – westchnął, przeczesując ze zrezygnowaniem włosy. – Poza tym to nie jes-..
„SIEMASZ, OU~!”
Aż się wzdrygnął, automatycznie przenosząc zdziwione spojrzenie w stronę nader głośnego gościa, mimowolnie zapierając się rękoma o blat stołu, niby to w gotowości do odbicia się i ewentualnej ucieczki bądź uniku. Gdy tylko błękitnej oko ogarnęło sylwetkę Dobermanki, zaskoczenie ani na chwilę go nie opuszczało, a ogólne spięcie wymalowało się na jego twarzy.
Zbaraniał.
- Co..-.. co ty tutaj rob-…? – i znowu mu przerwano. Ku chwale, że tym razem nie pięścią w pysk, a następną paplaniną dziewczyny. – Jakie znowu święt… Zostaw tę wodę utlenioną! – rzucił niemal, delikatnie odbijając się od biurka, by nareszcie stanąć w pionie. Oczywiście Giggle uznała, że lepiej będzie go zignorować. – Kiedy ja... wata jest do zwrotu! … jestem zajęty i nie mam czasu, żeby robić jedz.. – nie odwzajemnił przytulenie, zdając się być zbyt pochłonięty ogarnianiem o ile rzeczy będzie się musiał później dopraszać. - …enie. – I tyle po Buffy. Zdążył tylko rozchylić nieznacznie usta, obserwując z wolna zamykające się drzwi. Na ułamek sekundy zerknął w stronę Growlithe’a niby to doszukując się w nim jakiegoś wyjaśnienia, acz szybko jego tragiczny widok sprowadził Ourella na ziemię. Natychmiast sięgnął po notatnik i stanął metr przed Wilczurem.
Skrobnięcie długopisu o pożółkłą kartkę.
Odzyskać ukradzioną wodę utlenioną i watę.
- Tak. Z pewnością była czarownicą i rzuciła na Ciebie klątwę. Zresztą.. znowu uprawiałeś seks z pierwszą lepszą? – podniósł karcące spojrzenie znad zeszytu, w którym łaskawie przestał bazgrolić. Nigdy nie podobał mu się styl życia Growlithe’a. O ile nigdy nie próbował go jakoś czynnie zmieniać, za pomocą stanowczych kroków, to Ou miał w zwyczaju prawić wiele moralizatorskich gadek. Cud, że w tym wypadku postanowił powstrzymać się od jakichkolwiek innych komentarzy… przynajmniej na ten temat.
Nareszcie zauważył.
Sina bransoleta naokoło nadgarstka wymordowanego.
- Boli Cię ręka? – zapytał po raz kolejny absolutnie nie nachalnym tonem, wyzbywając się wszelkich pozostałości po pretensjonalności z poprzedniej wypowiedzi. Wbił wyczekujące spojrzenie w białowłosego, wyraźnie zachęcając go spojrzeniem do wygadania się nie tylko na temat ostatnio zadanego pytania.
Twoja chwila, Grow.
Start!
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.12.14 11:55  •  Pokój medyczny - Page 2 Empty Re: Pokój medyczny
Był praktycznie normalnym mężczyzną, z normalnymi dolegliwościami, charakterem, problemami i relacjami międzyludzkimi. Codziennie rano nie chciało mu się wstać, ale zbierał się z łóżka z cierpiętniczą miną – czyli jak każdy facet – później próbował zjeść coś na śniadanie, o ile miał na  to czas. To też każdy facet robi. Dalej wybywał do pracy, czasami zostawiał w niej dłużej. Punkt, który również odhaczyłby każdy przeciętniak. Kiedy łaskawie wracał do domu, pierwsze co, to lądował w łóżku. Zwykle nie sam, ale to również była domeną każdego mężczyzny. Szczególnie, jeśli chodzi o Desperację.
Dlatego tak ciężko było mu zrozumieć styl życia Ourell'a. Jego wiecznie milutki ton głosu, jego wieczny brak zainteresowania na wszystko, co prywatne. Czasami Growlithe'owi zdawało się, że życie Bernardyna ograniczało się tylko do pracy. On nie wstawał – on wyskakiwał z łóżka. On nie jadł śniadania – karmił wpierw pacjentów. Zamiast iść do pracy, on cały czas w niej trwał. Przecież nieistotnym było, o której godzinie wleciało się do pokoju medycznego, prawdopodobieństwo, że Ourell tu będzie, było stuprocentowe. Nigdy nie widział też go z butelką piwa albo w nieogarnięciu. Owszem, zwykle prezentował się, jakby jakiś parokilogramowy dinozaur przemielił go lewą częścią szczęki, potem obślinił i wypluł, ale wygląd nijak miał się do jego rozeznania. Pstryknięcie palcami, a Ourell już jest w gotowości podać kolejny zastrzyk w...
Jak na zawołanie wszystkie mięśnie się napięły, a oczy przymrużyły, próbując wyostrzyć rozmywający się obraz. Gdyby tylko mógł, już z miejsca chwyciłby za coś ciężkiego i rzucił w źródło hałasu, chcąc je zwyczajnie uciszyć. Do cholery, głowa wystarczająco mocno go bolała, żeby teraz... Spojrzał na nią, kierując rękę na skroń. Palce wsunęły się we włosy, które odgarnął niedbale, gdy przebiegał dłonią aż na kark.
„Choinka, pierniki...”
Jasne...
„Grow, Ty...”
Zamknął oczy.
„Ty leż!”
Niedoczekanie.
„Potem zrobisz coś do jedzenia!”
… huh?
„I stół, tak.”
… z czego niby miał zrobić ten stół? Chwila. Co? Zerknął za wychodzącą Buffy.
… cisza.
Growlithe jak na zawołanie spojrzał na Ourell'a, krzyżując z nim zaskoczone spojrzenie. Zaraz uniósł zdrową rękę do góry, w geście „stop” i zmarszczył lekko brwi.
Nikomu ani słowa o tym, co przed chwilą tu zaszło – zaznaczył tonem, nieznoszącym jakiegokolwiek sprzeciwu. ― Jeśli ktokolwiek będzie mnie o coś pytał – wszystkiego się wyprę.
„- Jeśli spierdolisz sprawę, powiem wszystkim w szkole, że twój  brat jest w więzieniu.
- Mój brat jest strażnikiem!
- Tę część pominę.”
Widać jednak, że Ourell prędko odzyskał rezon. Growlithe bez jakiegokolwiek zainteresowania przyglądał się, jak medyk zmniejsza dzielącą ich odległość. Jak to było? Że zdejmie z niego ciuchy zębami? Uniósł dwukolorowe, nieco zaszklone spojrzenie, aby móc nadal lustrować jego twarz. Nie podobała mu się taka perspektywa. Zdecydowanie bardziej wolał górować nad rozmówcami.
„Zresztą.. znowu uprawiałeś seks z pierwszą lepszą?”
Znajdź mi dziewczynę. Wtedy przestanę. – Westchnął marudnie i to tak, jakby faktycznie miał zamiar zrezygnować z własnych przyzwyczajeń, gdyby tylko został spełniony ten jeden, konkretny warunek. O którym i tak prędko zapomniał... Arachangel najwidoczniej z niewiarygodną wręcz swobodą potrafił przeskakiwać między tematami, skutecznie zresztą sprawiając, że Growlithe faktycznie się nimi interesował. Wilczur podniósł rękę z siną obręczą dookoła nadgarstka tak, jakby chciał ją podać Ourell'owi na przywitanie. W czasie całej tej szamotaniny... ― Zupełnie o niej zapomniałem. Trochę.
To nic, że zaczynała przypominać kolorem przegniłą śliwę. To nadal było tylko „trochę”.
Ekran zawsze mu tak pływał?
Nie znam się na tych twoich medycznych tematach, ale jedno wiem na pewno: jeszcze dwa tygodnie temu, gdybym miał ochotę, to skopałbym jakiemuś wojskowemu dupę i posadził na niej bratki. I serio nie twierdzę, że Liltheen miała ze mną jakiś problem, ale do diabła, nie każda dziewczyna, z którą ląduję w łóżku, później każe mi zdychać. Poza tym zachowywała się, jakby miała zapalenie wyrostka. I wybiegła. Dosłownie wyskoczyła z łóżka - Adam Małysz zbliża się do końca... TAK... WYSKAKUJE..! LEECII! I LĄDUJE ZWINNIE JAK KOBRA NA SAMYM DNIE! Cóż za emocje. Cóż za widowisko! <-- po fakcie zrozumiałem, że to zabrzmiało perwersyjnie... a nie miało.wciągnęła spodnie i już jej nie było. – Chwycił go za bluzę i przyciągnął do siebie, tak, by czoło Ourell'a znalazło się przytknięte do jego głowy. Przy okazji spojrzał mu prosto w oczy, choć osobiście niewiele już widział. Nawet przez śnieżne włosy medyk mógł jednak poczuć gorąco. Niby nic dziwnego. Growlithe miał naturalnie podwyższoną temperaturę ciała. ― Do wszystkich jednostek: nie schlałem się. Jak mnie zrozumieliście? Rzygam od paru dni. Może jestem przewrażliwiony – puścił go ― ale jak na moje – Liltheen to wiedźma, Ourell.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 21.12.14 16:44  •  Pokój medyczny - Page 2 Empty Re: Pokój medyczny
Po raz kolejny przebiegł wzrokiem po zsiniałej ręce, nieświadomie marszcząc brwi. Zastanawiał się. Po raz kolejny próbował przypomnieć sobie wszystkie czynności, które powinien wykonać w sytuacji, którą teraz przed nim postawiono. Efekt dopełniłby tylko szum pracującego komputera, który usilnie starał się wykrzesać z siebie właściwie procesy. Na szczęście mózg Ourella zwykł funkcjonować w ciszy.
- Trzeba Ci zrobić jakiś zimny okład, żeby ją trochę… zmniejszyć. – odparł, przeczesując ręką włosy ze wzrokiem cały czas wbitym w obrażenie. Nie wyglądał na szczególnie zadowolonego kolejnym zmartwieniem, które spadło na jego barki. Obrzęknięta ręka prezentowała się nie najlepiej, a na dodatek do szeregu ran, o których musiał pamiętać dochodziła cała masa innych dolegliwości. Choćby ten brzuch, który tak uparcie wołał do anioła o opatrzenie. Jednak wszystko po kolei.
Wkrótce zaczął stanowić absolutne przeciwieństwo postawy Wilczura. W odróżnieniu od niego, wzrok anioła był rozbiegany po całym poobijanym ciele pacjenta, podczas gdy ten zwykł od jakiegoś czasu wbijać spojrzenie na dłużej, kumulując je w jednym punkcie. Ourell wyglądał jak skaner, który starał się przetransportować wszystkie obrazy do centrum, ulokowanego w jego łbie, aby przypadkiem nie pominąć żadnego ważnego szczegółu. Mimo iż wyglądał na całkowicie pochłoniętego syceniem swoich oczu tak koszmarnymi widokami, uszy nie śmiały się obijać. Słuchał go bardzo uważnie, nawet w pewnym momencie marszcząc brwi w akcie komentarza do niektórych kwestii, którymi Wilczur się z nim podzielił.
- Skoro zachowywała się w taki sposób, to chyba jasne, że coś jej było. – skomentował, o dziwo odnosząc się do kwestii nagłego wyskoczenia z łóżka, a nie przerażających zapewnień dziewczyny o niechybnym końcu jej chwilowego partnera. Czy nawet dla Archangela nie było niczym dziwnym, że tak wielu pragnęło śmierci jego przywódcy? Cóż, Ourell lubił przesiadywać w siedzibie, bo wtedy potrzebujący łatwiej mogli go znaleźć, jednak nie był całkowicie wybity od rzeczywistości. Wiedział co się działo na powierzchni, ba, nawet niektórzy informowali go o najświeższych plotkach prosto z M-3. Sam nawet nie do końca rozumiał, dlaczego zdawał sobie sprawę, że najnowszym krzykiem mody wśród młodych dziewcząt było farbowanie grzywki na kolor różowy, jak jedna z typowo młodzieżowych wokalistek z M-1. Skoro zasłyszał takie smaczki, nic dziwnego, że jego uszy wychwyciły informację, jak wielu ludzi ma na pieńku z białowłosym. O ile Ourell nie interesował się plotkami, o tyle w tą mógł jak najbardziej uwierzyć. Zresztą nawet teraz Growlithe wylądował w pokoju medycznym zaraz po tym jak wdał się w bójkę.
Nim zdążył coś powiedzieć, został przyciągnięty do Wilczura i zmuszony oprzeć czoło o jego łeb. Ostatnimi czasy dosyć często łamali zasadę przestrzeni osobistej… a raczej Level E ją łamał.
- Zrozumieliśmy dobrze i wyraźnie już dobrą chwilę temu, bez odbioru. – odparł, automatycznie przykładając wolną rękę do twarzy Growlithe’a. Ujął nią policzek, acz w tym dotyku nie było absolutnie niczego co można by skojarzyć z czułym gestem, chyba, że maminym sposobem mierzenia temperatury. Po paru chwilach palce zawędrowały w górę, a dłoń opadła na czole Wilczura, w momencie w którym anioł sam odzyskał możliwość nieznacznego odsunięcia się od mężczyzny. Doskonale zdawał sobie sprawę, że bez sensu się wysila, jednakże machinalne odruchy wzięły nad nim górę.
O ile jego twarz wyrażała pełną moc skupienia, przeplatanego z naturalnym zmęczeniem, o tyle w chwili gdy zaczął składać informację w jedną całość, w jego oczach błysnął cień grozy, choć sam Ourell z grubsza wydawał się tak samo spokojny, jak zawsze.
Anioł już wiedział, że nie wyśpi się przez kolejne następnych dni.
Wstrzymał oddech.
Zataczanie się, majaczenie, wymioty, seks, rozkojarzenie, dziwne zachowanie partnerki…
Wypuścił z wolna zebrane powietrze nosem.
- Kiedy ostatni raz sikałeś? – zapytał zupełnie tak, jakby było to pytanie odnośnie ostatnio obejrzanego filmu. Przez moment wbił wyczekujące spojrzenie w Wilczura, zupełnie tak, jakby jego odpowiedź mogła zaważyć na całym jego życiu… co śmieszne, faktycznie tak było. Jednak nim upłynęły dwie sekundy, Ourell opamiętał się i poleciał do stołu. Rzuciwszy notatnik na blat, ukucnął. W tempie ekspresowym wyjął następną miskę, orientując się, że nie ma co czekać na Sanę. Położył ją [miskę, nie Sanę] na ziemi i pchnął na tyle mocno, by zatrzymała się mniej więcej przed wymordowanym. Pamiętał, co było kilka chwil temu. Jeśli nie daj Boże będzie mu się chciało uzewnętrznić, lepiej żeby miał w co. Zostając tak na kuckach, zaczął przegrzebywać cały asortyment, który do tego czasu zgromadził.
- Obawiam się, że niestety była wiedźmą. – zaczął przy akompaniamencie stukających metali. - Możesz mieć chorobę, która doprowadza człowieka do śmierci w ciągu kilku dni. – pozytywnie, ale przekazywanie prawdziwych informacji niestety też leży w jego obowiązkach. Nieważne czy były to wieści dobre czy złe. – Straciliśmy już sporo czasu, a ja nie chciałbym tracić go więcej. – wyjął jakiś malutki kubek z roztrzaskanym uchem i powędrował do bali z wodą. – Jest źle, a będzie jeszcze gorzej, jeżeli nie pozwolisz mi siebie opatrzyć. Nie obchodzi mnie, że Ciebie boli to tylko trochę lub wcale. – odparł spokojnie i napełnił pojemnik wodą o dosyć niskiej temperaturze. Nie minęła chwila a już zaczął moczyć wcześniej przechwycone szmaty. – Jeśli te rany tak zostaną, będzie źle. – źle to on się czuł, powtarzając po raz setny tą samą śpiewkę. Nawet dla siebie samego zaczął brzmieć jak zacinająca się płyta, chociaż wiedział, że nie ma innej możliwości. Przecież nie chce mieć na głowie zakażenia. Uniósł nieznacznie pomoczoną szmatę. – Zimny okład na rękę. Nie najwyższych lotów, ale takie warunki, a ja nie mam nic innego do zaoferowania. Trzeba zmniejszyć obrzęk. Później należy ją unieruchomić i wstawić w temblak. – zapowiedział to, co zamierzał, żeby później nie było zaskoczenia. – Następnie brzuch… - nie podchodził - Błagam, nie chcę znowu zarobić w mordę, więc powiedz mi na wstępie czy jak po raz kolejny Cię dotknę, znów zawinę się w tył?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 21.12.14 20:21  •  Pokój medyczny - Page 2 Empty Re: Pokój medyczny
Trzymał rękę w górze, jak do pocałunku. Był pewien, że Ourell weźmie ją w dłonie i zbada, zacznie dotykać sinych miejsc, sprawdzi, czy pacjent nie bagatelizuje sprawy i czy przypadkiem to nie jest czymś poważniejszym, niż się prezentuje. Dostrzegł jednak, że wzrok medyka zamiast skupić się na jego oczach, błądzi po całym ciele, skanując je od stóp po samą głowę. Pod pewnym względem miało się wrażenie, że blondyn zagląda nawet pod ubranie, doszukując się obrażeń nawet w punktach zasłoniętych pobrudzonym materiałem.
Growlithe jednak nie opuszczał wzroku. Wolałby wiedzieć, co dokładnie chodzi Ourell'owi po głowie, a im dłużej wpatrywał się w jego oczy, tym uświadamiał sobie, że sprawa jest naprawdę karkołomnie oczywista. Gość był totalnym pracoholikiem. Z ust białowłosego wyrwało się bezgłośne westchnięcie, gdy Wymordowany doszedł do wybitnie ambitnego stwierdzenia – Liltheen była nienormalna.
Co ty powiesz? – rzucił tonem, który wymuszenie zasugerował rozmówcy, że Growlithe jest „zaskoczony”. ― Ale w Desperacji jest mnóstwo oszołomów. Mogła zachowywać się jak idiotka, nie mając wcale złych intencji. – Co nie zmieniało faktu, że „mogła” tak się zachowywać, ale się nie zachowywała. Usta Growlithe'a uformowały się w grymas rozżalenia. ― Początkowo była w porządku. Nachodziła mnie od paru dni. Dopiero potem zaczęło jej się nagle spieszyć, żeby wylądować w łóżku.
A TY JEJ NIE ODMÓWIŁEŚ.
Grymas ułożył się w uśmiech. Oczywiście, że jej nie odmówił. Zbyt ładnie prosiła. Zbyt ładnie układała usta w słodkie słowa. W porównaniu z Ourell'em była naprawdę ugodowa i przyjemna. Palce puściły materiał bluzy blondyna, gdy ten z wiecznym niezadowoleniem odsunął się od pacjenta.
Wolę się upewnić. Do niektórych jak widać słabo co dociera – zaznaczył nonszalancko, zmywając z warg jakiekolwiek emocje. Pozwolił się zbadać medykowi, choć doskonale zdawał sobie sprawę, że wykrycie u niego gorączki było czymś niemożliwym. Sam wiedział tylko tyle, że łeb mu po prostu pękał. Aktualnie nie różnił się absolutnie nie czym od tykającej bomby, która tylko czeka, aż na liczniku pojawią się cztery zera. Drażniące pulsowanie, zaczynające się w skroniach i przechodzące praktycznie aż po kark Wymordowanego coraz bardziej doprowadzało go do szału. Nie mógł się już doczekać, aż...
... he? – wymsknęło mu się. Dosłownie tak, jakby niepohamowanie kaszlnął, po uprzednim uderzeniu wielkim łapskiem futbolisty prosto między łopatki. Zamrugał nawet z namacalnym zaskoczeniem. ― Masz zamiar wytropić ten hydrant i go przesłuchać, panie szeryfie? Jeśli nie chcesz otrzymywać sarkastycznych odpowiedzi, przestań zadawać głupie pytania. Nie pamiętam, Ourell. Nie jestem dzieciakiem. Nie mam harmonogramu dnia, gdzie 6.05 to siusiu, a 6.06 szybki prysznic, by o 6.10 umyć ząbki.
Miska podjechała praktycznie idealnie między jego nogi. Oh, nie musiałeś. Choć zawsze chciałem to dostać na Gwiazdkę.
Założy sobie na głowę.
I będzie udawał żółwia.
Ta rozmowa wydawała mu się nie mieć sensu. Do teraz. Ourell wydawał się coraz bardziej kojarzyć fakty, o co cały czas zabiegał białowłosy. Grow już sam nie wiedział, jak powinien nakierować lekarza, aby dotarło do niego, że nie jest pijany. Choć cuchnął piwem, rzygał jak zawodowy menel i chwiał się, nie mogąc prosto utrzymać się na nogach. No i zachowywał się agresywnie. Czyli dokładnie tak, jak zwykle zachowują się ludzie, mający w żyłach procentów nieco ponad normę.
„Widziałem ostatnio horror o alkoholiczce.
Coś ty? A jaki tytuł?
Piła 3”.
Ting. Ting. Ting.
Wreszcie dotarło do Ourell'a, że ofiara jego lekarskiego katowania nie wypiła więcej niż pół szklanki.
„Możesz mieć chorobę, która doprowadza człowieka do śmierci w ciągu kilku dni.”
Rozluźnił się. Widać było, jak wszystkie mięśnie Growlithe'a przestają się napinać, a wciąż uniesiona dłoń  rozcapierzonymi palcami opada nieco w dół, jakby chory miał coraz mniej sił, by utrzymywać ją na odpowiedniej wysokości. Więc umrze? Tak po prostu? Nie w żadnej bitwie, tylko zwyczajnie, przez dziwkę, która zaraziła go jakimś ustrojstwem?
Nie wyglądał na specjalnie przejętego. W porównaniu z Ourell'em, który zaczął się rzucać po pomieszczeniu, jak pingpongowa piłeczka. Tutaj. Tam. Woda. Szmaty. Uspokój się, Ourell. Nie ma sensu. Właśnie to mówiła jego twarz, którą jak na zawołanie rozświetlił przebłysk uśmiechu.
„Błagam, nie chcę znowu zarobić w mordę, więc powiedz mi na wstępie czy jak po raz kolejny Cię dotknę, znów zawinę się w tył?”
To pytanie wywołało u niego cichy chichot. Ramiona zadrżały, by zaraz Growlithe wyprostował się i przechylając głowę na bok spojrzał rozbawiony na Ourell'a. Oczy lśniły w panującym wokół półmroku, jakby podchwytując błąkający się po ustach uśmiech. Choć ironiczny, co do jego szczerości nie mogło być wątpliwości. To była jego autentyczna odpowiedź na pytanie i innej medyk z pewnością nie otrzyma. W ślepiach pojawiło się nieme wyzwanie, kiedy - po ostatnich jego słowach - sięgnął zdrową ręką za siebie, chwycił za brzeg i tak rozerwanej koszulki i przełożył ją przez głowę. Na cerze znajdowało się parę niewielkich ranek, wyglądających jak otarcia, siniaków i - przede wszystkim - pamiątka po krześle.
Tch.
Odłożył ubranie na podłogę.
No chodź, Ourell.
Przecież nie po to wciąż trzymał rękę w górze.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 24.12.14 15:24  •  Pokój medyczny - Page 2 Empty Re: Pokój medyczny
Grymas wyraźnie odznaczył się na oszpeconej twarzy.
Czy naprawdę tak ciężko było zrozumieć jego sposób pracy? Chciał wszystko robić jak najdokładniej i jak najszybciej. Nie urodził się wczoraj, toteż jego doświadczenie nie brało się z ostatnio obejrzanego maratonu „Dr House’a”, który w każdym odcinku dostawał ciężki, niemożliwy do rozwiązania przypadek, który udawało mu się okiełznać dzięki następnemu ze swoich genialnych przebłysków. Życie to nie serial. Ourell zdawał sobie sprawę, że czas goni go nieustannie, dzierżąc w swych dłoniach widły, by w razie nie zamknięcia się w wymaganym terminie, dziabnąć go nimi w tyłek, by popamiętał wszystkie zmarnowane sekundy. On już zaczął czuć ostry ból na każdym ze swoich pośladków, bo sam pojął jak niepewna była przyszłość osoby, którą się zajmował. I za którą był odpowiedzialny. Wilczur z pewnością nie odbierałby tego w ten sposób. W jego oczach, to on był właścicielem wszystkich piesków, które pałętały mu się u nodze, szeleszcząc żółtymi chustami na potwierdzenie swojej przynależności. Miał rację. Białowłosy mocno trzymał za smycz każdego z Kundli, a Ourell przekonał się o tym dobitnie już kilka minut temu. Mimo to Growlithe nie był jednym, który musiał wytrzymywać ciężar odpowiedzialności na swoich zmizerniałych barkach. Medyk był nim przygniatany od samego początku swojego istnienia, ale choć miał za sobą tysiące lat, chyba dopiero w tym stuleciu czuje, jak po raz pierwszy faktycznie zaczyna boleć go od niego w krzyżu. W końcu ma pod swoją opieką ogrom ludzi… a w tym masę ryzykantów. Mało tego.. właśnie teraz patrzył na najbardziej problematycznego człowieka, z jakim było mu dane się spotkać i… cholera jasna, on naprawdę chciał mu pomóc. Dopełnić swojego przeznaczenia i zrobić to choćby dla siebie samego, by później czerpać radość z widoku Wilczura, który nie wymiotowałby jak wcześniej wspomniany menel i docinał mu tak jak zawsze, bez ozdoby w kształcie ohydnej szramy na brzuchu. Niech zrozumie, że nad nim czasami też ktoś musi czuwać…
Niech mu na to pozwoli.
Zaufa.
Uwierzy w jego słowa…
… i przyjmie do wiadomości fakt, że pytanie o siku było niewyobrażalnie ważnym elementem całej diagnozy, psiamać!
- Przecież nie pytam Cię o dokładną datę i godzinę, a bardziej dzień. – sprostował szybko, nim podał swoje przypuszczenia względem dolegliwości Wilczura, który po usłyszeniu złych wieści… sflaczał. Okay, okay.. nie sflaczał, ale wyraźnie się rozluźnił, co zmartwiło Ourella równie mocno, co ucieszyło. Woah.. koniec szamotanin?
Oczywiście w absolutnie żaden sposób nie okazał radości z nagłej zmiany nastawienia białowłosego, bo też jakoś nie widział sensu, aby się z niej teraz cieszyć. W sumie można by powiedzieć, że wyglądał jak jedna wielka skorupa. Mina mu zrzedła. Spoważniał. Już nie wyglądał na zirytowanego kpiącymi odpowiedziami Growlithe’a czy też jego agresywnym zachowaniem.
Pełne skupienie.
Zero strachu.  
Ciężar na barkach zaczął przybierać na wadze, a im cięższy się wydawał, tym Ourell szybciej skakał od ściany do ściany w poszukiwaniu przyrządów potrzebnych mu do leczenia. Nie panikował. Po prostu robił to, co do niego należało. Gdy jest się lekarzem pojęcie „paniki” nie powinno być w ogóle znane. Nikt nie musiał wiedzieć, że żołądek przewracał mu się na drugą stronę, a ręce stają się trochę zimniejsze, niż przywidywała ustawa. Znowu, Ou? Stres?
Kiedy nagle…
… chichot?
Popatrzył na niego niewyobrażalnie zdziwiony i.. no.. po części urażony. Śmiech był dla niego nie na miejscu. Rozumiał, że Growlithe miał zupełnie inną mentalność, niż on, jednakże.. bagatelizowanie własnego życia?
- To nie jest śmieszne. – powiedział niemalże zrezygnowanym tonem, choć przynajmniej ta nienaturalna powaga spełza z jego mimiki, zastępując ją czymś odpowiedniejszym dla Ourella. Kolejne rozdrażnienie? Cóż, owszem, ale w zdecydowanie łagodniejszym wymiarze, niż parę chwil temu. Poniekąd trudniej jest denerwować się na rozluźniający atmosferę śmiech, aniżeli płonięcie żywcem…
Błękitne spojrzenie natychmiast zjechało w dół - na klatkę piersiową wymordowanego. Gdyby Ourell nie był tak beznadziejnym przypadkiem, Growlithe mógłby nacieszyć się faktem, że wzbudza w nim takie zainteresowanie. Jednak niestety, było ono czysto medyczne. Dopełniał to fakt, że zamiast cienia uśmiechu na widok nagości białowłosego, medyk skrzywił się jeszcze bardziej, obserwując zadrapania na piegowatej skórze, których wcześniej nie zauważył przez przysłaniający je kawałek podartego materiału. Szybka analiza i powrót do sinej ręki. Z niewyobrażalną delikatnością wsparł dłonią przedramię pacjenta, by ten nie musiał już utrzymywać jej o własnych siłach. Następnie szybko skierował mokrą szmatę na opuchnięte miejsce, ostrożnie ją opatulając. Z perspektywy Growlithe’a jego styl udzielania pierwszej pomocy mógł wydać się po prostu śmieszny. Obchodził się z Wilczurem zupełnie tak, jakby szczerze bał się wyrządzić mu chociaż odrobinę bólu. Jakby operował nad czymś tak cennym, że pod żadnym pozorem nie mógł tego skrzywdzić. Mimo to wszelkie czynności wykonywał do końca, a ostrożność na którą się porywał, nie ujmowała efektowi końcowemu, który wyglądałby dokładnie tak samo, jakby od niechcenia zarzucił mu szmatę na łapę i fajrant. Odwiązał żółtą chustę z bernardynem, którą miał uwieszoną na szyi i zrobił z niej temblak, przewieszając wymolestowaną rękę Wilczura, dalej zwalniając go z obowiązku trzymania jej o własnych siłach. Za kilka chwil i tak miał w planach usztywnić mu rękę, jednak nawet teraz nie chciał, aby Grow robił zbyt wiele.
- Znowu zszyję Ci brzuch, ale tym razem nic z tym nie rób. Rozerwałeś sobie sporo skóry. – powiedział przebiegając wzrokiem po paskudnej ranie po krześle, która zdecydowanie zbrzydła, odkąd Growlithe postanowił ją rozszerzyć, na chama rozrywając nici. Wstał i szybko zawędrował do półki, wcześniej molestowanej przez Buffy. Zrobiła mu tam niezły bajzel, jednak po wypowiedzeniu wszelkich OBZYDLIWYCH przekleństw z kategorii „psiakostka!” lub „niech to dunder świśnie!” nareszcie znalazł nowe, potrzebne mu przyrządy. – Połóż się, ale uważaj na rękę. – powiedział, na nowo przywdziewając łagodniejszy ton głosu, o dziwo robiąc to bardzo naturalnie. Mimo to sprawiał wrażenie pochłoniętego czarnymi myślami. Coś go mocno niepokoiło, a zmęczona twarz wydawała się jeszcze bardziej zmarnowana.
Zerknął na cały asortyment lekarstw, który miał w tej chwili pod ręką.
Ciężar na barkach znowu dał o sobie znać.
- Będę musiał Cię zostawić. – odparł zupełnie tak, jakby sekunda spędzona bez towarzystwa opryskliwego wymordowanego była najgorszą rzeczą, jaka kiedykolwiek mogłaby go spotkać. – Nie mam wszystkich składników na przygotowanie lekarstwa, a z tym nie wypada długo czekać. – mruknął, biorąc w rękę kaukaski granat. Jeden z ulubionych specyfików Ourella.. miał sam w sobie tak wiele zastosowań. – Dlatego nie zdziw się, gdy w nocy obudzisz się, a mnie akurat przy Tobie nie będzie. Poproszę Sanę, aby w razie jakby co, tutaj z Tobą była. Mimo wszystko postaram się wrócić jak najszybciej, choć to różnie bywa. – zbieranie walonego kwiatka, który kwitnie tylko podczas pełni.. no cudo. A czy teraz w ogóle jest pełnia? – Przekichane... – mruknął niby to sam do siebie, cały czas intensywnie się zamyślając.
Sięgnął po kolejny kubeczek i wycisnął do niego sok z wcześniej pochwyconego owocu. Skończyła się sól fizjologiczna… czymś dezynfekować trzeba.

Przepraszam za nielogiczność, ale pisałam pod presją.. ._.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 26.12.14 1:06  •  Pokój medyczny - Page 2 Empty Re: Pokój medyczny
- Przecież nie pytam Cię o dokładną datę i godzinę, a bardziej dzień. 
Oh, ale wiesz, geniuszu, że pytając o dzień, pytasz również o datę? – zapytał tak uprzejmie, że niejedna panna zechciałaby sprzedać mu ostrego liścia w nadstawiony policzek. Growlithe obrzucił go niemalże zirytowanym spojrzeniem i westchnął pod nosem. Nie potrafił zrozumieć lekarzy. Czasami zachowywali się jak banda przewrażliwionych dziewczynek, wrażliwych na każdą niedokładność. ― Dawno. Nie miałem czasu na takie błahostki.
Przewrócił nagle oczami.
„To nie jest śmieszne”.
Nie? A on się śmiał.
Masz rację – przyznał w końcu z lekkim przekąsem. Naturalnie, Ourell miał słuszność. To nie było śmieszne. ― To jest ironiczne.
Bo jak inaczej chciał to nazwać? Wielki rewolucjonista, buntownik z powołania, zawsze zwycięsko wychodzący z najgorszych bitew... miał umrzeć przez jedno potknięcie? W aktach przedstawiałoby się to równie czarująco jak: „Miał dwa metry wzrostu i ważył ponad stówę. Mięśnie twarde jak skały. Przyczyna zgonu? Poślizgnął się na piłeczce tenisowej i skręcił sobie kark”. Mimo to Growlithe naprawdę nie wyglądał na osobę, która ma zamiar wyrywać sobie włosy z głowy, tylko dlatego, że ktoś pociągnął za stryczek, gdy on przypadkiem przełożył głowę przez drewnianą belkę gilotyny.
W milczeniu przyglądał się, jak Ourell wreszcie odważył się do niego podejść i zajął się zwichniętym nadgarstkiem. Wilczur nie był lekarzem, ale widząc prowizoryczną szynę, chyba tylko cudem powstrzymał się przed kolejnym wybuchem śmiechu - tym razem z pewnością głośniejszym i mniej pohamowanym. Szmata Bernardyna wydawała się tutaj niepotrzebna. Przecież jego ręka nie była złamana. Owszem, bolała, gdy nią poruszał, ale nie był to ból, który byłby wieczny. Gdyby tylko zeszła opuchlizna...
Brew mu drgnęła.
Zresztą, od tej lekarskiej troskliwości, Growlithe miał ochotę uciec, byle jak najdalej. Postanowił jednak, że – dla własnego spokoju – wykona polecenia. Był zmęczony. Wszystkie magazynowane siły, przeznaczył na wybuch gniewu, a tak się złożyło, że wściekłość po nim spłynęła.
Tak, tak. – Odrzucił piłeczkę. Ton głosu nie wskazywał na to, że w ogóle go słuchał. Zresztą – było to strasznie trudne zajęcie, gdy przez większość swojego śmiesznego monologu, medyk zaczął przedstawiać cały plan wydarzeń, niezbyt do szczęście Growlithe'owi potrzebny. Prawdę mówiąc, w obecnej sytuacji było mu wszystko jedno. Równie dobrze Ourell mógł zaproponować mu masaż tirem, a Wilczur  pewnością odpowiedziałby tak samo. „Tak, tak” było tak olewcze, że niejeden rozmówca poczułby się zignorowany do tego stopnia, że zgłoszono by to na komisariat, w związku z najwyższą obrazą. Nic nie mógł jednak na to poradzić. O wiele łatwiej przyjąłby do wiadomości dławiącą ciszę i niepewność, jaka kładła łapska na jego ramionach od kiedy sięgał pamięcią, niż dobrotliwe uświadamianie, w jak kiepskim był stanie. Wsparty na łokciu, został uderzony jednym, konkretnym zlepkiem liter.
- Przekichane...
Pewnie nie miał tego usłyszeć, bo zdawało się, że Ourell wolał rozmawiać ze sobą, nie z pacjentem. Paradoksalnie właśnie to słowo dotarło do uszu Growlithe'a ze zdwojoną siłą i utkwiło w umyśle na dłużej. Przekichane?
Nie przesadzaj – odpowiedział automatycznie ze zwykłej przekory. Nagły stres, jaki na każdym kroku prezentował medyk wydawał mu się zwyczajnie nieuzasadnioną brednią, bez której im obu byłoby teraz przyjemniej. Czymś, co – co najwyżej – powinien był odczuwać sam „poszkodowany”. Nie osoba nie dość, że nieodpowiedzialna za niego samego, to jeszcze w zasadzie obca. ― Nie potrzebuję twojej troski – zaznaczył na tyle dobitnie, by do Ourell'a dotarło, że postawa, jaką sobą reprezentował była żenująca. Czego się spodziewał? Że ten śmiertelnie chory Wilczur, nagle stanie się przerażonym szczeniakiem, który z podkulonym ogonem zacznie szlochać, przypominając sobie o niezrealizowanych planach?
Growlithe prychnął lekceważąco, odwracając głowę na bok, jak zbuntowany nastolatek. Nie dało się wychwycić nagłego błysku w kąciku jego oka, bo to prędko utonęło w cieniu rozczochranej grzywki.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 30.12.14 3:49  •  Pokój medyczny - Page 2 Empty Re: Pokój medyczny
Łapanie za słówka takie śmieszne.
Ourell nie ciągnął więcej tematu daty, godziny, dni i innych dupereli, o które dyskusja toczyła się wręcz bez sensu. Naprawdę nie przypuszczał, że ktoś byłby w stanie robić problemy o tak proste pytanie. Wiadomo, że dotyczyło sfery prywatnej. W końcu kto o zdrowych zmysłach chwaliłby się sprawnością układu wydalniczego? Nie jesteśmy czterolatkami, by szczycić się dziełami stworzonymi w toalecie. Jednakże anioł wyraźnie nie miał ochoty na przedłużanie. Skoro nie mógł otrzymać precyzyjnej odpowiedzi, po prostu zrezygnował z dalszego upraszania się o nią, wieńcząc swoją przegraną przewróceniem oczami.
Poza tym, miał znacznie ważniejsze rzeczy do roboty.
Wyśmiewanie wykonywanych przez medyka czynności, zdecydowanie nie należałoby w tej sytuacji do rzeczy najbardziej rozważnych. Growlithe i dziesiątki innych pacjentów, którzy śmieli zrobić sobie kuku i przyjść do niego po ratunek, przekonali się o tym nie raz. Wilczur miał okazję nawet kilka chwil temu. Ourell był po prostu… beznadziejnie uparty w tym, co uważał za najważniejsze. Niesienie pomocy było celem jego powstania, a on nie wygasł w nim aż do tego momentu. Początkowo ograniczał się do biernego łażenia za podopiecznym i doglądania jego poczynań na ziemi, co jakiś czas szepcząc dobrą radę wprost do ucha. Jednakże po odejściu Kreatora, setki aniołów otrzymały nowy plan obowiązków, który tym razem zakładał w sobie więcej efektywności, niż poprzednio. Niektórym się to nie spodobało, inni podeszli do tego jak do wyzwania, które rzucił im sam Stwórca, chcąc sprawdzić ich możliwości. A ówczesny Zachariel? Zawsze angażował się w swoje obowiązki całym sercem, więc pomimo szramy zawodu i przerażenia, jakie pozostawiła po sobie świadomość braku Ojca, cieszył się, że pełnoprawnie będzie mógł popylać po ziemi. Nawet, jeśli miał zastać ją w tak tragicznym stanie. Pierwsze kilkadziesiąt lat mocno dało mu w kość, lecz później było już tylko lepiej. Nauczył się wielu pożytecznych rzeczy, między innymi jak się rozmawia z ludźmi twarzą w twarz. Wierzcie lub nie, jednak wiele było sytuacji, gdzie Zachariel najzwyczajniej w świecie się gubił. Niby wiedział, jak ten marny puch funkcjonuje, myśli i działa, jednakże… spokojna rozmowa z kimś, kto nie wierzy w anioły i ich dobroć jest najzwyczajniej w świecie niemożliwa. Przychodzi do Ciebie wypiękniały koleś, rozkłada skrzydła, brudząc Ci piórami świeżo pozamiataną podłogę i co? Gada Ci, że od dzisiaj będzie łazić za Tobą krok w krok, pilnując, aby nic złego Cię nie spotkało? Jak tu teraz spokojne zjeść? Pójść do toalety? Przebrać się? Bezpiecznie wziąć prysznic? Przecież niektórzy wyhodowaliby sobie cały dywan z mydeł, których najzwyczajniej w świecie baliby się podnieść… jednak mimo wszelkich przeciwności, Ourell zawsze angażował się w swoje obowiązki tak, jak tylko potrafił, a niemożność ich dopełnienia była dla niego palącym uczuciem, które wyżerało go od środka. Tak, jakby pozwolił na coś złego. Chociaż ukrywał swoją tożsamość, prawdziwe brzmienie celu przebywania w siedzibie i nie musiał tłumaczyć się z nie podniesionego mydła podopiecznego pod prysznicem, trafili mu się tacy delikwenci, którzy i tak sprawiali, że Ourell siwiał z dnia na dzień. Ten opatrunek naprawdę był potrzebny…
„Nie przesadzaj.”
Gdyby potrafił…
- To nie jest błahostka, ale skoro odbierasz to jako przesadę, to może chcesz porozmawiać o czymś innym? – zapytał, nie mogąc ukryć ledwie wyraźnej – ale jednak - nuty irytacji w swoim głosie. Mimo wszystko rozumiał, że nie może cały czas smęcić Wilczurowi nad uchem i choć żołądek właśnie urządzał sobie konkurs fikołków wyczynowych, Ourell po raz kolejny przyjął dyktowane przez przywódcę warunki. Póki nie kolidowały z jego prośbami i obowiązkami - było w porządku. – Ale dopiero za chwilę podzielisz się ze mną najgorętszymi smaczkami ze swojego życia. Postaraj się na chwilę nie mówić. – rzucił z ironią, tym razem prosząc Wilczura o same starania, bo oczywiście nie można było spodziewać się po białowłosym rzetelnego milczenia, podczas trwania zabiegu.
Zdezynfekował igłę i nić wcześniej przygotowanym sokiem z owocu kaukaskiego, pobieżnie przelatując też ranę Wilczura. Właściwości odkażające powinny zminimalizować ryzyko zakażanie, którego Zachariel tak się obawiał, widząc rozrywaną skórę brzucha.
Wziął się do roboty.


Ostatnio zmieniony przez Ourell dnia 05.01.15 4:49, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 2 z 18 Previous  1, 2, 3 ... 10 ... 18  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach