Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 1 z 18 1, 2, 3 ... 9 ... 18  Next

Go down

Pisanie 15.11.14 22:26  •  Pokój medyczny Empty Pokój medyczny

Pokój upchnięty tuż przy magazynach z najcenniejszymi łupami organizacji. Jest niewielkich rozmiarów, a jego ogólny wystrój zachowany w typowych standardach DOGS - ubogi. Chyboczące się biurko, trzeszczące krzesło, rozpadające się łóżka polowe i pamiętające zamierzchłe czasy materace. Każda rzecz ma stan wątpliwej użyteczności, a przynajmniej taki, przy którym goście z sanepidu zaczęliby wyrywać sobie włosy z głowy, rzuciwszy okiem na samo umeblowanie. Jednak koszmarne warunki nie przeszkadzają medykom w wykonywaniu zabiegów, które mają miejsce niemalże codziennie, bo jak wiemy, gdy spuszcza się pieska ze smyczy, łatwo o to, by stała mu się krzywda.
Pomieszczenie oświetlają lampy naftowe, zawieszone na groźnie wyglądających hakach, wyrastających z nagich, zimnych ścian. Mimo to jest tutaj całkiem ciemno, choć wystarczająco widno, by nie potknąć się o - dla przykładu - leżącego na ziemi trupa. Ha.. kostnica trzy piętra wyżej, sorry. Poza tym na jednej ze ścian, tuż nad balami z wodą, zawieszono dwie półki. Jedna zdążyła jednostronnie się poluzować i teraz zwisa żałośnie nad ziemią, acz druga uparcie się trzyma, nosząc na sobie ciężar pudła z przyborami do szycia; niewysterylizowane igły, kilkanaście kolorowych (bądź nie) nitek, jakieś szmaty... naparstek?
Generalnie pomieszczenie spełnia swoją funkcję.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.11.14 22:41  •  Pokój medyczny Empty Re: Pokój medyczny
Noc jeszcze młoda.
Gwiazdy dopiero zaczęły otwierać oczy, zaspany księżyc powoli wchodził po drabinie na niebo, spychając ociężałe słońce pod horyzont. Wszystkie potwory spod łóżka nie mogły się doczekać, żeby wyjść, ale... to jeszcze nie był ten moment. To chwila między dniem, a nocą. Pora idealnie pomiędzy, której nie da się dokładnie sprecyzować, bo mija zbyt prędko, aby dokładnie móc ją zauważyć. A już z pewnością przez kogoś, kto ewidentnie nie miał na to czasu. „Przyszłość” była jedynym dorobkiem Boba. Jego niepisanym dzieckiem, które pielęgnował w miarę możliwości, przelewając na nią wszystkie swoje siły. Czasami szalała tu burza, rzadziej panowała niespokojna cisza. Dziś zdecydowanie atmosfera w barze przechodziła z drugiego stadium do pierwszego. Początkowo Bob nie zwracał na to uwagi ― bójki były tu raczej częste i kończyły się co najwyżej paroma zbitymi kuflami. Dopiero gdy do jego uszu dobiegł trzask łamanego drewna, huk i odgłos tłuczonego szkła podniósł wzrok znak idealnie wypolerowanego naczynia i łypnął groźnie ku niewielkiej grupce stłoczonej dookoła krzywego stołu.
Myślisz, że nie dam ci rady?! ― wrzasnął barczysty mężczyzna, uderzając łapskami o blat. Jedna jego ręka równała się przeciętnej głowie dorosłego. Bez wątpienia mógł więc zgnieść nią niejedną czaszkę. ― Powtórz, gówniarzu! ― warknął, wbijając świdrujące, przytłaczające wręcz spojrzenie w twarz rozbawionego młodzieńca. Białe włosy kręciły się lekko, przesiąknięte tym, co jeszcze przed chwilą było w kuflu, a aktualnie znajdowało się na jego głowie. Obok leżało połamane krzesło, które dopiero co skończyło swą podróż. Dziękujemy za skorzystanie z naszych linii lotniczych. Mamy nadzieję, że lot przypadł panu do gustu. Ostra krawędź nogi mebla lekko kuła Jace'a w pulsujący tępym bólem nadgarstek, ale nie przejmował się tym szczególnie. Zgiął nogę w kolanie i podciągnął ją nieco bliżej siebie, przesuwając palcami po mokrym czole, by odgarnąć grzywkę.
Bob przyglądał się temu niezbyt zadowolony. Fakt, że na moment ― jebane.pięć.sekund. ― odwrócił wzrok od bandy przypłacił teraz kolejnymi szkodami. Znał Growlithe'a. Wiedział, że przywódca DOGS nie przepuści podobnej przewagi. Nie, gdy ktoś zupełnie nieznany wpierw wylewa na niego kubeł piwa, a potem w szale rzuca w niego krzesłem. Zdziwił się tylko reakcji Wilczura. Nie rzucił się do gardła oponenta, nawet nie skomentował jego zachowania. Nie wyglądał też na wkurzonego. Prędzej na rozbawionego.
No nie ― westchnął Bob, gdy okazało się, jak bardzo się pomylił.

[ . . . ]

Bob, no przestań ― burknął Growlithe, opierając się barmanowi. Mężczyzna był jednak nieugięty, widocznie korzystając z pewnych przywilejów, jakie go obowiązywały w ramach bycia właścicielem „Przyszłości”. Wypchnął Jace'a i otrzepał ręce. Wymienili tylko niechętne spojrzenia, Bob usłyszał prychnięcie i wrócił do środka.
Dobrze zrobiłeś, gościu! ― warknął awanturujący się wcześniej mężczyzna, wiwatując Bobowi.
Owszem, dobrze zrobił wywalając z baru Growlithe'a.
Bob poprawił mankiety koszuli, zerkając na grupkę.
Teraz czas na tych frajerów. Wyrzuci ich oknem.

[ . . . ]

Było mu... niedobrze. Niebo sczerniało równie mocno, co wzrok mu się przymglił. Wszystko wokół podskakiwało i fikało, robiło szpagaty i salta w tył, za każdym razem doprowadzając Growlithe'a do szaleństwa. Nie pamiętał już nawet, że Bob go wywalił. Zresztą... to nie była jego wina. Zmarszczył brwi. Oczywiście, że nie jego wina. Przecież grzecznie poprosił łysego wielkoluda o przerwanie kłótni. Co prawda lewym sierpowym, ale był to najgrzeczniejszy lewy sierpowy, na jaki mógł się w tej sytuacji zdobyć. W końcu każdy by się zirytował, gdyby przerwano mu wieczór w barze, tak?
Growlithe niemalże czuł jeszcze chłód szklanki, którą obejmował dłonią. Ilekroć jednak zaciskał palce, chwytał tylko pustkę, przy okazji krzywiąc się lekko. Początkowo nie rozumiał dlaczego. W tym momencie nie był nawet pewien, gdzie dokładnie jest i ― co ważniejsze ― po ilu godzinach doślimaczył się do siedziby. Chyba już automatycznie zawsze rwał się w tym kierunku. Znajomy zapach suchej ziemi i ciemność w pierwszej kolejności przyniosły mu ulgę... by zaraz zacząć przeszkadzać. Chciał trafić do swojego pokoju i przeczekać...
Ciche mruknięcie zaskoczenia wyrwało się z jego gardła, gdy przyćmiony umysł dopuścił do siebie myśl, że ból ręki nie jest wcale przypadkowy. Growlithe dłuższy moment lustrował dłoń, z szeroko rozcapierzonymi palcami, przy okazji nadwyrężając zmysł wzroku. Teraz... w sumie... nie był do końca pewny kiedy to się stało, ale ręka z pewnością była zwichnięta (według niego to w ogóle złamana i oderwana).
Muszę znaleźć Ourella ― wychrypiał niskim głosem, odbijając się od ściany, do której od paru chwil namiętnie się przyklejał.
Do dziś nie wyjaśniono jak znalazł drogę do pokoju medycznego. Na chwiejnych, miękkich nogach, chwytając się ścian i dziwnych osób przemknął licznymi korytarzami, parę razy dochodząc do punktu wyjścia, by po dobrej godzinie natrafić na znane drzwi. Oparł palce o chropowaty materiał drewna, przyciskając policzek do nierównej powierzchni, jakby chciał się przysłuchać temu, co było po drugiej stronie. Zmarszczył brwi i pokręcił prędko głową. Nic nie słyszał.
Chwycił za klamkę i pchnął, cicho wchodząc do pokoju. Głowa lekko przechyliła się na bok, gdy dwukolorowe spojrzenie wwierciło się w skuloną w kącie postać. Spał. Oparty o biurko, siedząc byle jak na krześle, jakby prawa Desperacji w ogóle go nie obowiązywały. Wo`olfe uniósł wyżej brodę, nie odrywając jednak wzroku od medyka. Białe zęby wychyliły się zza wargi, gdy uniósł ją wyżej w wyrazie zdradzającym zdegustowanie.
Czuł jakąś nieprzyjemną woń i nawet nie dotarło do niego, że przykry zapach wydobywa się od niego. Ostra nuta alkoholu, przeplatana z panującym wokół stęchłym ciężarem ziemi bynajmniej nie poprawiały jego burzącego się od pół nocy żołądka. Wrogie przedmioty i stany, jakie go otaczały, tylko potęgowały markotność jego wewnętrznych upiorów. Dochodzące jakby znad tafli wody głosy powoli przedzierały się do jego umysłu.
A potem jak patelnią przez łeb brutalnie naparł na Bernardyna. Bez litości, żalu, wstępu. Ciepłe ręce wsunęły się na jego ramiona, pierś oparła o plecy blondyna, usta dotknęły karku. Gorący oddech zdążył owiać szyję, a kły zahaczyć o miękką skórę anioła, ale...  
Żołądek niebezpiecznie podszedł mu do gardła. Ourell mógł być tylko wdzięczny, że raczył go w ogóle poinformować, że...
Zaraz się zrzygam...
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.11.14 1:19  •  Pokój medyczny Empty Re: Pokój medyczny
Chrupot spękanej ziemi pod stopami, rozniósł się po całej okolicy, dając do zrozumienia absolutnie nikomu, że samotność tego kawałka Desperacji została przerwana. Wiecznie potargany łeb uniósł się nieznacznie ku górze, by spojrzeniem jednego, błękitnego oka ogarnąć kiedyś tak bliski mu obszar. Niebo splamione pomarańczowymi kleksami chmur, uprzejmie informowało o końcu dzisiejszego dnia, przy okazji zapowiadając wejście na scenę nowej atrakcji – gwieździstej nocy. Nieważne jak długo chodził po ziemi, kolej rzeczy zawsze była taka sama, a cały spektakl nigdy nie ulegał zmianom w terminie. Stąd też anioł doskonale wiedział, kiedy wyjść spośród publiczności i zaszyć się w bezpiecznym miejscu, by nie dopuścić do oglądania przez siebie nowego gwoździa programu. Powodem nie był sam styl gwiazdy, która jako druga miała zabawiać innych na nieboskłonie. Noc była piękna, a Ourell nie śmiał twierdzić inaczej. Problemem byli Ci „inni”, którzy już zaczynali dawać o sobie znać. Plamisty pysk poruszył się zaniepokojony, choć nie przerwał wiernego chodu, tuż przy nodze właściciela. Ryk, który tak go zdekoncentrował, umilkł równie szybko, jak się pojawił. Anioł zupełnie tego nieświadomy, przyśpieszył kroku. Złota rada numer jeden – śmierć jest marnym sposobem na umilenie sobie wieczoru.
Miłość ma wiele twarzy. Jej personifikacja w odniesieniu do Bernardyna, byłaby z pewnością mordą jakiegoś niezdecydowanego szaleńca. Nie potrafił przestać myśleć o drugim człowieku, jak o kimś, kto z automatu jest ważny dla niego, Boga, a nawet całego świata. Uciekłszy od opętańczych ryków noszących się po dworze, wpadł w wir kolejnych, tylko tych, do których zdążył w miarę przywyknąć. Limit posłuszeństwa czworonoga zdawał się wyczerpać, bo pies czym prędzej wyprzedził blondyna, gnając po znajomych korytarzach, napędzany chęcią znalezienia się w jakimś miejscu. Czy to złe? Niewzruszona mina Anioła, raczej temu zaprzeczała. Zresztą.. co za różnica, czy znajdzie się tam przed pupilem, po, czy wraz z nim? Cel oboje mieli taki sam.
Niczym cień przedarł się przez wszystkie ciemne korytarze, w końcu znajdując się w salonie, niezmiennie okupowanym przez jazgoczące Psy. Kundle żywo o czymś rozmawiały, eksponując przy tym wszystko to, co definiowało ich w oczach zwykłych zjadaczy chleba, jako nieludzi. Błyskały kły, czerwone ślepia lśniły w nikłym ogniu świec, a brak kultury osobistej czuć było już na wejściu. Standardowo skinął wszystkim na powitanie, doczekując się jedynie mało zainteresowanych mruknięć, informujących o akceptacji jego obecności. To nie tak, że nie był powszechnie lubiany. Kundle znały go w stopniu dostatecznym. Wiedziały, że dyskusje pokroju paskudnej mordy jednego z towarzyszy go nie interesowały i to wystarczało, by nie włączać anioła więcej do żadnej rozmowy, póki on sam tego nie zechce. Rozsiadł się na jednej z kanap, nareszcie zdejmując załatany niemal w każdym możliwym miejscu płaszcz, by rzucić go niedbale obok siebie. Pies już zdążył zwrócić na siebie uwagę, pchając łeb na kolana jednej z lepiej znanych sobie osób. Zabawne, że nawet w takim miejscu istnieli amatorzy zwierząt… choć może byli to amatorzy tylko Inka? Czworonóg wraz z panem nie mieli zbyt spektakularnych funkcji w organizacji, toteż często przebywali w środku siedziby. Wszyscy, a przynajmniej większość ich kojarzyła. Ink zaskarbił sobie serca niektórych Kundli swoim przyjacielskim nastawieniem, a Ourell pomagał w razie uszczerbków zdrowotnych. Różnica między nimi była taka, że nakrapiany łeb bardziej angażował się w bezpośrednie relacje między członkami DOGS. Archangel po prostu obserwował i słuchał, czasami siląc się na odpowiedzi na żywsze pytania tych, którzy szukali poparcia swoich tez nawet u niego. I tak minęła mu część wieczoru.
Rozmowy wrzały dalej. Ludzie byli pozbawieni jakichkolwiek innych bardziej wyszukanych form rozrywki, jak ot takich pogadanek, więc nie dziwota, że potrafiły w niektórych wypadkach trwać bardzo długo. Jednakże każdy po pewnym czasie wymięka. Morfeusz zaczął składać Ourellowi nieprzyzwoitą propozycję pójścia do łóżka, a on postanowił na nią przystać. Wyrwawszy się z sideł rozmów, zerknął na psa, który już zdążył rozwalić się tuż przy kanapie, doznając co rusz przyjemności głaskania po łbie przez jednego z obecnych. Archangel nie miał serca przerywać pupilowi takiego błogiego stanu, więc opuścił salon w pojedynkę. Zszedł po schodach na jedno z najniższych pięter i wpełznął do pokoju medycznego, prowadzony chyba tylko czystym przyzwyczajeniem. Atmosfera tego miejsca zdała się wybić mu z głowy sen, bo Ourell automatycznie zamiast obietnicy złożonej Morfeuszowi, zaczął myśleć na temat typowo problemowy, a problemów było dużo. I oto wyjaśniła się przyczyna bezsenności. Wory, które odznaczały się pod różnokolorowymi ślepiami brały się właśnie z tego miejsca. Tutaj był świadkiem największej ilości nieszczęść, a jako osoba, która miała się ich pozbyć, nigdy nie mógł zdradzać po sobie, że w jakikolwiek sposób każdy przypadek go dotykał. Ciche wsparcie, nieme współczucie.
Odruchowo wyciągnął z torby notatnik i rzuciwszy torbę na stos materaców, usiadł przy stole i zaczął wertować kartki. Zapisywał w nim różne pierdoły. Nie, nie był to pamiętnik, bo Anioł nie miał w zwyczaju przyglądać się swoim uczuciom. W aktualnej chwili szukał ilości bandaży, która póki co była zdolna do użytku w siedzibie. Niestety nie wpadł na genialny pomysł zrobienia jakiejkolwiek tabelki z tyłu zeszytu, więc musiał przebrnąć przez masę skróconych opisów przypadków, w których ta biała szmata była używana. Myśli typu „O rany, pamiętam, jak to wyglądało..” albo „Wtedy odzyskałem ten bandaż czy ten dureń zwyczajowo wywalił go do śmieci, gdy na dłużej spuściłem go z oczu?” finalnie doprowadziły do tego, że po niewielkim pomieszczeniu rozległ się tępy stuk. 1:0 dla Morfeusza.
Ciemność, która nie dopuściła do siebie pojawienia się snu, zdawała się trwać dla niego tak krótko…
Drgnął, natychmiast marszcząc brwi w wyraźnie obrzydzenia wyższego poziomu. Jego nos nie zdążył w pełni przyjąć do siebie przykrej informacji o zapachu, jaki wydzielał nowy przybysz, kiedy to Anioł poczuł na sobie ciężar drugiej osoby, skutecznie wyrywając go ze stanu błogiej nieświadomości.
- Co..? – wyrwało mu się, kiedy natychmiast podniósł łeb, opierając się rękoma o blat stołu, niby to w gotowości, by zaraz się od niego oderwać. Na policzku odbiła mu się finezyjna tekstura rękawa bluzy. Rozkojarzony powlókł spojrzeniem o rękach, które oplotły go jak wąż swoją ofiarę. Zadrżał, czując ciepły oddech na karku, który w tej sytuacji – i pewnie żadnej innej – nie kojarzył mu się z przyjemnością. Wyplątał się z uścisku, odwracając łeb w stronę nachalnego popaprańca. – Co ty, do jasnej anielki, wyra-… - „zaraz się zrzygam”. Usta zamknęły mu się niemal natychmiastowo. Sądząc po wyraźnej woni alkoholu, uznał groźbę białowłosego za jak najbardziej realną. Machinalnie sięgnął nogą pod biurko, zahaczając stopą o jedną z misek, którą jednym szarpnięciem pociągnął w swoją stronę. Schylił się po plastikowe naczynie i czym prędzej po nie chwycił, podnosząc się z krzesła. Podsunął mu michę tuż pod nos, uważając, by broń Boże się przewrócił – Głowa nad miskę. – polecił, kładąc delikatnie rękę na biały łeb, by nieznacznie go pochylić. Chciał zmniejszyć prawdopodobieństwo, że jakaś kropla treści żołądkowych Wilka spadnie na posadzkę. – Ush.. psiamać, jak ty śmierdzisz… – złapał go w możliwie jak najwygodniejszej dla niego – i siebie – pozycji i tak nieudolnie go asekurując, zaczął wolno kierować go w stronę łóżek polowych, mając nadzieję, że ta wyprawa okaże się bezbolesna dla obu stron. – Nie wiesz, że z alkoholem się nie przesadza? – warknął, mrugając szybko szczypiącymi od niewyspania oczyma, łudząc się, że to pozwoli mu pożegnać się z tym piekącym uczuciem.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.11.14 13:16  •  Pokój medyczny Empty Re: Pokój medyczny
Zielony na twarzy wydał z siebie tylko stłumiony pomruk, gdy wszystko centralnie powędrowało mu pod samo gardło. Zacisnął automatycznie usta, ale nawet to nie pozwoliło do końca powstrzymać wymiotów. Choć to co aktualnie robił, było wynikiem mechanicznych odruchów, niezależnych od jego woli, w końcu i one puściły, zginając nieznacznie Growlithe'a w pół, gdy nadmiar zeszłotygodniowych obiadów postanowił zabłądzić i wydostać się wejściem. Słodko-kwaśny posmak w ustach wywołał automatyczne skrzywienie i chęć ponownego zwrócenia kolacji, choć żołądek wydawał się bardzie niż pusty. „Wydawał” to dość kluczowe słowo.
Poczekaj, kur ― „wa” utonęło w kolejnym odgłosie... no, zwyczajnie mu się zrzygał. W dodatku nie pierwszy i nie ostatni raz, nawet nie będąc tym jakkolwiek skrępowanym. Coś go lekko biło od środka, jakby słowa Ourell'a sprawiły wyimaginowany ból, ale w końcu grzecznie poczłapał za nim, oczywiście przypadkiem pozwalając mu się asekurować na zasadzie: „ty ciągniesz, a ja sprawdzam twoją siłę”. To nie tak, że specjalnie oparł się o blondyna i przeniósł na niego praktycznie cały swój ciężar. W dość nieefektowny sposób nogi przestały mu po prostu funkcjonować, przestając spełniać swoje obowiązki, tak, jak należy.
Miał zresztą niebezpieczne wrażenie, że jeśli za moment nie przestanie się przemieszczać, to miska Ourell'a przestanie być taka pusta.
Łóżko polowe ugięło się pod jego ciężarem, gdy ciężko opadł dupskiem na jego materiał. Ciało zdawało się już mniej władne, jakby tylko czekało, aby je gdzieś chlasnąć i zostawić w świętym spokoju. Ourell, a już tym bardziej Growlithe wiedzieli jednak, że pojęcie „spokoju” jest w Desperacji wymarłe. Nieustająca zresztą świadomość, że jest coś o czym koniecznie musi aniołowi powiedzieć nie pozwalała mu zasnąć, skutecznie uniemożliwiając wiarę w podobne anarchizmy. Ołowiane powieki opadły do połowy, przysłaniając przekrwione oczy, gdy białowłosy wznosił mętny wzrok na oszpeconego medyka. Zamrugał szybko, zmarszczył brwi i nos, a potem mruknął coś pod nosem, nagle chowając twarz w dłoniach. Co się z nim, u czorta, działo? Alkohol nigdy wcześniej mu nie szkodził. To przez tę bójkę? Przez nadmiar adrenaliny? Przez zbyt długie niezmienianie się w wilka? Wampiryzm? Inne mutacje? Nabrał świszcząco powietrza, odkładając wciąż upierdliwie bolącą rękę na swoje kolano. Przez dłuższą chwilę się nie odzywał, lekko kołysząc się na boki. Zdecydowanie nie był w stanie utrzymać się w pionie, bez przybicia  gwoździami do pala.
„Nie wiesz, że z alkoholem...”
Słowa Archangel'a, dopiero teraz powoli do niego docierały. Drgnął, nagle odejmując rękę od twarzy i prostując się jak struna.
„...się nie przesadza?”
Wal się ― rzucił, z lekkim opóźnieniem, przykładając zdrową dłoń do piersi, gdzieś w miejsce, gdzie tłukło się jego serce. ― To nieprawda. ― Choć chciał, aby jego słowa zabrzmiały poważnie i autentycznie, niskość i chropowatość głosu eliminowała to na starcie. Prędzej prezentował się jak ktoś, kto właśnie stracił wszystkie argumenty i jedyne co mu pozostało, to uparte trzymanie się swojego „bo tak”. Aktualnie nie był do końca pewien, jak się w zasadzie nazywa i kim była ta morda przed nim, ale za jedno był w stanie oddać nerkę i trzy żebra: wcale nie wypił tak dużo, żeby się zataczać od młota do kowadła. Próba logiczne poukładania wydarzeń skończyła się raczej marnie, skoro przywalony gruzami ciemności umysł płatał mu figle już teraz. Zmusił się jednak, by chwycić medyka za brzeg bluzy i pociągnąć lekko w swoją stronę. Warknął gardłowo, unosząc nieco ramiona ku górze i spoglądając na niego z dołu. Jednego mógł być Ourell pewny: Growlithe nie przywykł do tak silnego uzewnętrzniania wrogości wobec niego.
Ranne zwierzęta, przyparte do muru... są szczególnie niebezpieczne.
Palce zacisnęły się mocniej na materiale ubrania, gdy Wo`olfe z druzgoczącym skutkiem starał się wykrzesać z odmętów umysłu wszystko to, co właśnie miał zamiar powiedzieć Ourellowi.
Ty... ― zaczął nazbyt inteligentnie, puszczając go nagle i znów przykładając dłoń do czoła. Syknął pod nosem. ― ... piłem tylko trochę, przesadzasz.
Tak. Zdecydowanie. A moment wiecznego zataczania się i wpadania na różne osoby pojawił się znikąd, zostając na półetatu. Zaczął mozolnie rozmasowywać dwoma palcami pulsujące skronie, czując, jak jelita zawiązują się w supeł, a żołądek do reszty się kurczy. Nie było mowy, aby tu dłużej został. Nawet nie był do końca pewny, po co tu przychodził.
Daj mi tylko coś na ból głowy, Rell. Chyba jednak za mocno rąbnąłem w ścianę. Albo to od krzesła? Albo... ― odchylił się drastycznie do tyłu ― ... może... ― oparł się o ścianę, cały czas przyciskając dłoń do skroni. ― To tak... jakbyś w głowie miał potłuczone szkło... Każdy ruch... wiesz... Takie tam finezyjne skoki. Cholera, zawsze byłeś blondynem? ― Z jego ust wyrwało się ciche cmoknięcie uformowane na kształt wyrazu „tsk”. ― Nie ma co marudzić. Usiądź mi na kolanach.
Whut.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.11.14 16:20  •  Pokój medyczny Empty Re: Pokój medyczny
Odruchowo odsunął od białowłosego głowę, chcąc utrudnić dostęp kolejnego przykrego zapachu do swojego i tak wymęczonego dzisiejszymi wrażeniami nosa. Zmarszczył brwi, na krótką chwilę będąc zmuszonym wstrzymać oddech. Kolejnego haustu powietrza doczekał się dopiero, gdy do jego uszu dotarło ciche skrzypnięcie nadgryzionego zębem czasu łóżka polowego, które obwieściło, że nareszcie może odsunąć się na krok od Wilka, a przynajmniej przestać się martwić o to, że zaraz spektakularnie wywróci się na ziemię, wylewając przy tym zawartość miski. Westchnął cierpiętniczo, zdając się rozwodzić nad głupotą swojego pacjenta. Zawsze był awanturniczy, ale w takim stanie Ourell spodziewał się znacznie większych przedstawień – w końcu dla niego wyglądał jak typowy, pijany człowiek, a wszelkie objawy zdawały się potwierdzać jego tezę. Zapach rzygowin przeplatał się z mocną wonią piwska, zaburzenie równowagi było jak najbardziej widoczne, majaczenie i ogólny brak koncentracji również, a na dodatek nieracjonalnie zachowanie, które zaliczało w sobie nie tylko agresję. Na ułamek sekundy przypomniał sobie o nieprzyjemnym muśnięciu kłami po karku, toteż jego ręka automatem powędrowała za głowę, chcąc profilaktycznie dotknąć zmolestowanego miejsca. Jego wyimaginowana dolegliwość jednak nie nacieszyła się zbyt wielkim zainteresowaniem ze strony blondyna, bo ten niemal natychmiast powrócił myślą i ciałem do Growlithe’a, po raz kolejny stając tuż przed jego obliczem. Odgarnął białe kosmyki z czoła pacjenta, nie chcąc, aby poplamiły się na odpychającą barwę wczorajszego menu. Póki co przytrzymywanie jego włosów uznał za najlepszą pomoc, jaką mógł mu w tym stanie udzielić. Przeczekując trudną chwilę, odruchowo zerknął na cuchnącą treść miski, chcąc ocenić jej kolor. Ourell nie należał do tej artystycznej grupy osób, które doszukiwały się sztuki w każdej możliwej rzeczy, jednakże abstrakcyjny obraz, który stworzył nieposłuszny żołądek Wilczura, mógł dostarczyć blondynowi wielu innych informacji, niż tylko tego, że piegus upolował sobie dnia wczorajszego stary chleb. Doszukiwał się ciemnobrązowych strączków krwi lub jakichkolwiek innych niepokojących wariacji.
Spojrzenie Anioła spotkało się z mętnym wzrokiem Growlithe’a. Oboje wydawali się mieć do siebie jakieś wyrzuty. Z perspektywy medyka, jego pacjent skończył w takim stanie przez własną głupotę, nie znając umiaru w używkach, które teraz dość dokuczliwie dawały o sobie znać, zmuszając jego zmęczone ciało do sterczenia nad rzygającym biedakiem, któremu siłą rzeczy musiał jakoś pomóc, choćby kosztem własnego spokoju czy wolnego czasu. Może i był tym pieprzonym aniołkiem z białymi skrzydełkami, który na pierwszym miejscu zawsze stawiał dobro innych, jednakże przez te setki lat zdążył wyrobić w sobie odruchy typowo ludzkie. Każdy byłby niezadowolony, gdyby ktoś zakłócił mu pierwszą od dłuższego czasu drzemkę, przychodząc z taką dolegliwością. Z drugiej strony nic dziwnego, że Wilczur odczuł złość, wiedząc, że został w ten sposób osądzony, zdając sobie sprawę, że przecież wcale tak nie było.
Pociągnięcie ku dołowi, przerwało pełne politowania spojrzenie zmęczonych oczu Anioła. Czy się przestraszył? Jego mimika dalej uparcie wyrażała więcej pretensji, aniżeli strachu, więc niestety ruch Wilka nie zrobił na nim zbyt wielkiego wrażenia. Spowodował jednak, że Ourell zmarszczył rozpaczliwie nos i brwi, z powodu zmniejszenia dystansu pomiędzy nim, a śmierdzącym ciałem pacjenta.
- Litości, Grow. - mruknął obrzydzony, choć w zasadzie nie do końca wiadomo czy odnosił się do paskudnego odoru czy żałosnych zapewnień Wilka o jego trzeźwości. Ourell widział go, jako zabójcę, który stał nad ofiarą z zakrwawionym nożem, mówiąc do policjantów; „Dzień doberek, panie władza! Hm, co? Te zwłoki? A przechodziłem obok i już tak sobie leżały, słowo harcerza…”
Upewniając się, że Wilk znajduje się w miarę stabilnej pozycji, oddalił się od niego, wchodząc pod stół w poszukiwaniu jakiegokolwiek pojemnika. Nie chciał na zbyt długo pozostawiać białowłosego bez opieki, więc czym prędzej sięgnął po pierwszy lepszy kubek emaliowany, natychmiast się prostując, by zerknąć w stronę cierpiącego, dotychczas wysłuchując każdego słowa, które z siebie wyrzucał. Po raz kolejny zmarszczył brwi.
Nie, no coś ty.. wczoraj zeszła mi fioletowa farba, a dzisiaj postawiłem na naturalność i trzasnąłem sobie zimny blond…
Postanowił przełknąć wszelkie uwagi. Mimo wszystko gdzieś tam na dnie jego złośliwych uwag i odczuć, jakimi w tej chwili pałał do siedzącego przed nim popaprańca, czuł swego rodzaju żal, który zabraniał mu tak bezpośredniego dokuczania. To nie w jego stylu…
„Usiądź mi na kolanach”.
Choć Grow perfidnie się o to prosił.
Napełnił pojemnik wodą, jednocześnie mocząc jedną z wcześniej pochwyconych szmat. Postawił kwartę na stole, chcąc zrobić z niej użytek później. Póki co oparł kolano o brzeg łóżka polowego i nachylił się nieznacznie nad Growlithem, uważając, by nie nawiązać żadnych kontaktów z miską.
- Nie dam Ci nic na ból głowy, bo zaraz to wyrzygasz. – wytłumaczył cierpliwie, siląc się na spokojny ton głosu. – Weź rękę. – polecił, a w razie nieposłuszeństwa sam zdobyłby się na odsunięcie jego dłoni od zmęczonej twarzy. Zimna szmata dotknęła czoła Wymordowanego, przynosząc ulgę bądź kolejną falę nieprzyjemnych odczuć. Może i miał większe problemy na głowie, niż estetyka, jednak nie mógł znieść tak żałosnego widoku Growlithe’a. Postanowił obmyć chociaż pozlepiane piwem włosy, chcąc jakoś zminimalizować pijański zapach, a nuż przyniesie chwilowe ukojenie w cierpieniu. – Boli Cię coś jeszcze? – zapytał niemal natychmiastowo, wyczytując z majaczeń Wilka wspomnienie o krześle i ścianie. Jego wyraz twarzy absolutnie się nie zmienił, choć wzrok Ourella automatycznie powędrował na łepetynę Wilka, bacznie doszukując się jakichkolwiek większych urazów. Matko święta, a jeśli nabawił się wstrząsu mózgu, bo faktycznie postanowił wcielić się w nosorożca i jebnąć głową w ścianę? Taka myśl natychmiast uruchomiła rękę Anioła, która spoczęła w miejscu serca Wilczura, sprawdzając czy rytm jest poprawny. Głupie poczynanie, ale zawsze jakieś. Skupiając swój wzrok na przede wszystkim przemywanym łbie, chciał czym prędzej dowiedzieć się z czym właściwie miał dokładniej do czynienia. – Co się dokładniej stało na tej popijawie?
No przecież imieninami u cioci tego nie nazwie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.11.14 0:36  •  Pokój medyczny Empty Re: Pokój medyczny
Dzień, w którym Growlithe dowiedział się, że umrze, był pstrokato wesoły. Jak każdy prawie-że-do-końca-normalny męski osobnik Desperacji postanowił nie tracić dnia i pójść za żywiołem, na jedną dobę zapominając o wszystkich ciążących na nim zarzutach i obowiązkach. Przekroczenie  oficerskim butem progu „Przyszłości” było odruchem absolutnie zdrowym i nie zagrażającym życiu żadnej jednostce w promieniu dwudziestu siedmiu tysięcy kilometrów kwadratowych. Wszystko wydawało się iść gładko jak po maśle. No. Do czasu. Mnogość przeplatających się wątków finalnie doprowadziła go do obecnego stanu, w którym był zmuszony rzygać Ourellowi tuż przed nosem, przy okazji wiedząc, że mdłości zbyt prędko się nie skończą. Faktycznie nie był lekarzem, więc podobne diagnozy mógł sobie wsadzić głęboko w... ale ilekroć wreszcie wydawało mu się, że to koniec, żołądek znów się buntował. To już nawet nie to, że to nieprzyjemne uczucie; Growlithe zaczynał się martwić, że skoro proces się nie kończy, a wszystko burzy mu się nadal, to siłą rzeczy niedługo wypluje własne flaki.
Przełknął z niesmakiem ślinę wraz z charakterystycznym posmakiem, automatycznie chcąc przyłożyć rękę pod usta. Nie dotknął jednak materiałem rękawiczki brudnych warg, prędzej używając do tego języka, niż ubrań. „Umarłeś, Jonathanie” ― szeptał wkurwiający głosik w jego głowie, gdy młodociany przywódca przesuwał dłonią po policzku. Ile dni minęło? Ile jeszcze będzie musiało minąć? I dlaczego jego umysł tak figlarnie szalał, wysuwając naprzód obrazy, których wcale nie powinien był pamiętać? Uniósł rękę i przesunął jej wierzchem po rozgrzanym czole. Parę godzin, gdy po raz czterdziesty siódmy zaznaczał Bobowi, że „wszystko jest w porządku”, w końcu go puszczono. Ani razu nie powiedział tego szczerze.  Nic dziwnego, że Ourell zdawał się nie dowierzać jego słowom. Growlithe sam się sobie dziwił w niektórych momentach, że w ogóle był wysłuchiwany.
I kto tu kogo powinien prosić o litość? ― zapytał ironicznie pod nosem, niemalże wchodząc mu w słowo. Przymknął jednak grzecznie powieki, czując spadające na czoło duże krople wody, dające ten kojący przedsmak zadowolenia. Rejestrowanie poleceń nawet w pełni zdrowia przychodziło mu dość opornie, więc gdy Ourell chwycił go za nadgarstek, białowłosy zrozumiał, że nie wykonał polecenia. Na upartego mógłby powiedzieć, że o tym zapomniał. W praktyce w ogóle nie wziął realizacji komendy pod uwagę. Nie robił jednak większych problemów. Przekierował rękę na bok, opierając ją o łóżko polowe, wciąż starając się zapanować nad nieznośną chęcią puszczenia świadomości i zapadnięcia w sen. Wiedział, że tak nagłe uśnięcie mogło skutkować brutalnym zwaleniem się pyskiem na podłogę, ale aktualnie szczerze powątpiewał, że poczułby ból, nawet gdyby dostał kotwicą w łeb.
„Boli cię coś jeszcze?”
Uśmiechnął się krzywo, uchylając nieco powieki.
Nooo. Coś tam bolało. Niekoniecznie tutaj ― zakomunikował na koniec, zerkając ociężale na dłoń medyka, która spoczęła na jego torsie. Serce wystukiwało marsz żałobny, przeplatając się co jakiś czas w szybką sambę. Growlithe nie był kardiologiem, ale uważał bardzo skromnie, że serce to jedyny narząd, który działał, jak powinien. Dzisiaj przebił się nawet na pierwsze miejsce, o które zawsze konkurował z żołądkiem. ― To prawne przesłuchanie? Masz w ogóle dyplom policjanta, Ourell? A lekarza? ― Zmarszczył lekko nos, chwytając w palce rękę Ourella. Lekko. Zbyt lekko. ― Czy na wszelakich kontrolach nie ma konieczności... ― zaciął się, zamierając z lekko rozchylonymi wargami, jakby tknęła go jakaś niewidzialna myśl. W rzeczywistości po prostu stracił wątek, na skutek kolejnego, mocnego impulsu bólu. Piorunujący zygzak nie poruszył w żaden sposób jego ciałem; po prostu na ten ułamek sekundy go wyłączył. Każdy wyłapałby jednak niepotrzebną przerwę, choć temat na powrót podjął prędko: ― ...zdjęcia ubrań? Przesłuchanie stetoskopem, sprawdzanie ruchów bezwarunkowych, zaglądanie do gardła? Jako lekarz powinieneś dbać o takie detale, mam rację? ― Wreszcie wzmocnił uścisk, odsuwając dłoń Ourella od cienkiej warstwy, pod którą tłukło serce. Growlithe na pierwszy rzut oka wyglądał przecież standardowo, więc wszelakie próby zgłębiania „problemu” wydawały się bezpodstawne. Trzymały się go cienie pod oczami, włosy były pozlepiane przez piwo lub mokre od wody, jaką go teraz potraktowano, a dolna warga była pęknięta, ale rana absolutnie nie wymagała oględzin kogokolwiek. Poobijany był zawsze, a mimo to jak świat światem nigdy nie wyglądał tak źle, przy jednoczesnym prezentowaniu się tak pospolicie.
Nabrał nagle świszcząco powietrza do rozpalonych płuc, zaciskając przy tym białe zęby tak mocno, że jakiś mięsień drgnął na jego policzku. Zdecydowanie. Nawet powietrze tutaj wydawało mu się zbyt ciężkie (może nawet tłuste? albo jednak stęchłe..?). Podobne przepychanki z lekarzem zwykle go bawiły. On szczekał, Ourell odpowiadał i proces kręcił się tak długo, aż jeden z nich nie wychodził ― zwykle był to Jace znużony nadmiernie długo ciągnącą się kłótnią lub popędzany zewnętrznymi sprawami. Gdzieś podświadomie lubił dokuczać blondynowi, niejednokrotnie szukając  pretekstu, aby odwiedzić jego gabinet. Byłby w stanie przyjść z byle zadrapaniem, gdyby to mogło powtórzyć niektóre epizody. Rzeczywiście Wo`olfe był tym typem, któremu wiele można było zarzucić, ale dziś po raz pierwszy postąpił tak, jak powinien. W razie konieczności stawił się na baczność u odpowiedniej osoby. Po tych paru gorzkich słowach nawet jego charakter dojmująco ucierpiał: chęć słownego drażnienia wyparowała. Chciał wierzyć, że nie był to powód gorączki, która obaliła jego ironię, będącą naturalnym mechanizmem obronnym każdego, kto gadał za dużo, nie chcąc zdradzić o sobie niczego.
Czarna mara otarła się o policzek Wymordowanego, gdy grube mury defensywnego sarkazmu runęły z głośnym, głuchym hukiem.
Niżej. ― Wraz z tym krótkim słowem, łudząco przypominającym wojskowe polecenie, usta Growlithe'a zacisnęły się w wąską linię. Nie było już odwrotu ― tak to sobie tłumaczył, choć po prawdzie chyba nawet nie chciał, by było inne wyjście. Wciąż trzymając dłoń anioła wsunął ją bez żadnych ceregieli pod materiał czarnej koszulki. Brudna tkanina podsunęła się nieco ku górze, gdy Growlithe przysunął palce anioła w miejsce tuż pod linią swoich żeber. Archangel od razu mógł wyczuć pod opuszkami nie tylko, jak mięśnie się napinają, ale również niegłębokie, choć szerokie wklęśnięcie, z którego wydobywała się ciepła ciecz. Naprawdę chciał wiedzieć, co działo się na tej popijawie? Jace szczerze wątpił. Prychnął słabo, puszczając medyka i przekręcając głowę na bok. Wielki haust powietrza miał nieco uspokoić burdel w głowie i gardle, ale najwidoczniej niewiele sił Nieba jest mu przychylnych. Zadana rana przechodziła prostą linią przez brzuch białowłosego, przemykając się od jednego boku, po drugi. Zdecydowanie szersza okazała się w miejscu, które Growlithe zademonstrował aniołowi, co już na starcie tłumaczyło, gdzie najpierw wpił się przedmiot. Teraz wszelakie tłumaczenia, jakich wymagał Ourell wydawały się Wilkowi zbędne.
Była bijatyka.
Są i jej skutki.
Proste.
Ale.
kurwa.
nie.
piłem.
aż.
tyle.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.11.14 21:26  •  Pokój medyczny Empty Re: Pokój medyczny
Czy był lekarzem?
Gdyby przejść się do najbliższego przedszkola i za zgodą szanownej pani przedszkolanki, jak i samego właściciela placówki urządzić lekcję o typowych zawodach, które wykonują rodzice dzieciaków, bardzo możliwe, że wśród nich choć raz przewinęłoby się słowo „lekarz”. Zapytane o skojarzenia dotyczące tej pracy, piegowate, zasmarkane małolaty z pewnością odpowiedziałyby chórem, że jest to typek w białym kitlu, ze stetoskopem przewieszonym na szyi i zapasem naklejek „Dzielny pacjent!” w kieszeni, który z uśmiechem wita kolejnych małych pacjentów, uspokajając ich i obiecując o przyjemnym i szybkim przeprowadzeniu badań. Absolutnie w żaden sposób nie należy mówić, że te skojarzenia są w jakimkolwiek stopniu nieodpowiednie. Ba, wręcz przeciwnie. Właśnie tak powinien wyglądać cywilizowany lekarz, który jednak własnym wyglądem daje jakieś zapewnienie o swoim doświadczeniu, przez co jesteśmy zdecydowanie bardziej skłonni zaufać diagnozie i poddać się leczeniu pod jego nadzorem. W końcu nikt nie chciałby iść z dokuczliwie bolącym gardłem do kogoś, kto wygląda jakby właśnie wyszedł spód kół przestarzałego traktora, który dopiero co zjechał na pobocze z ubłoconego pola. Gdyby postawić Anioła przed grupą przedszkolaków, prędzej zaczęłyby płakać, aniżeli zadawać dociekliwe pytania odnośnie drewnianego patyczka, którym tak namiętnie majstruje im w buzi. Pomijając fakt szpetnej mordy, prezentował się dosyć.. niechlujnie. To nie tak, że kompletnie nie dbał o higienę. Prawdę mówiąc była ona priorytetem przy zajęciach, którymi się zajmował, jednak poza nią do niczego nie przykładał zbyt wielkiej uwagi. Ubrania były wygrzebywane z szafy na chybił trafił i choć standardy w Desperacji nigdy nie były zbyt wysokie, profesjonalny olewizm Ourell’a był tutaj dosyć widoczny. Jego styl rodził się z czystego przypadku, toteż najlepiej jest go po prostu nazwać kolejną niespodzianką bieżącego dnia. Zawsze miał lepsze rzeczy do roboty, niż przejmowanie się ubiorem. Choćby uciekanie myślami do szanownego Zdziśka, który nim zdążył opuścić jego „gabinet” już rozdrapał sobie sześć strupów na nosie. Czy do tego czasu zmolestował następnych dwadzieścia na całej mordzie i potrzebuje opatrunku…?
Jednak czy mimo tego, że nie prezentował się, jak osoba, która w cywilizowanym kraju była stworzona do niesienia pomocy, naprawdę był zdolny jej udzielać? Posiadał jakiekolwiek wiarygodne potwierdzenie zdolności? Gdzie ten wspomniany przez Wilka świstek, ozdabiający zimną ścianę pokoju?
Zrobił urażoną minę.
- Potrzebujesz do wglądu dyplomu, żeby bez obawy zawlec do mnie swój rozpadający się tyłek? – mruknął, raz po raz rozcierając pozlepiane kosmyki włosów, po którymś z kolei przetarciu uwalniając je od swojej przymuszonej bliskości i paskudnego zapachu. Ani na chwilę nie przerywał swoich bacznych obserwacji białego łba, przeglądając po kilkanaście razy to samo miejsce, byleby tylko nie ominąć ewentualnego urazu. W tym samym czasie kończył oczyszczanie pozlepianych włosów, mając na uwadze wyczuwanie niespokojnego rytmu serca Wilczura. Przerwał multibadanie dopiero wtedy, gdy wyczuł na sobie nikły dotyk Wymordowanego, który podświadomie kazał mu się zaniepokoić. Dość duży kontrast z poprzednim pociągnięciem za kraniec bluzy, po którym Anioł autentycznie się zachwiał. Zresztą… małe zawieszenie Growlithe’a wzbudziło w nim tylko jeszcze większy niepokój. Nie podobało mu się, że Wilk majaczył, a na dodatek tracił chwilowo kontakt z otoczeniem. Mało tego, gdy raczył nareszcie powrócić do żywych (a przynajmniej „trzeźwo” odbierających świat), postanowił nagle zmienić swoje nastawienie.
Ourell nie zamierzał wyrywać ręki, toteż pozwolił swobodnie wodzić, krzywiąc się dopiero, gdy jego dłoń wylądowała pod koszulką pacjenta. Początkowo myślał, że to ciąg dalszy droczenia. Znał Wilczura nie od dziś i dość często padał ofiarą jego dziwnych zabaw, które opierały się na wpędzaniu Bernardyna w stan bliski irytacji.
- Aż tak Ci śpieszno do rozbierania si… - opuszki jego palców wyczuły lepistą ciecz. Mina natychmiast przeszła z zalążków złości do dziwnego rodzaju przejęcia. Może nawet strachu? Zimny dreszcz przeszedł mu przez plecy, a Ourell na ułamek sekundy przymknął oczy.
Nie. Dobry Boże. Spraw, żeby to nie było to.
Ale Bóg nie usłuchał.
Medyk natychmiast wysunął dłoń spod koszulki wymordowanego. Przed jego oczami błysnął wściekle czerwony kolor. Był przyzwyczajona do widoku krwi. Widział ją codziennie i za każdym razem, gdy miał z nią styczność nie było po nim widać, żeby w jakikolwiek sposób przejmował się jej obecnością. Ograniczał się tylko do krótkich uwag, jednak wszelkie inne komentarze zachowywał dla siebie.
Wspominałam, że zazwyczaj był oazą spokoju?
Nie? To dobrze.
Zacisnął zęby, a jego twarz nabrała ostrych rysów. Spodziewał się najgorszego. Wstrzymał oddech i podwinął ostrożnie koszulkę Wymordowanego do góry, oczywiście otrzymując nietrafiony prezent.
Przez kilka sekund wpatrywał się niemo w ranę, wyraźnie badając ranę uważnym wzrokiem, lustrując ją od góry do dołu. W jego głowie zdawało się zachodzić mnóstwo procesów jednocześnie, a one wszystkie sprowadziły się do jednego przykrego wniosku; to kolejny, olbrzymi problem.
- Growlithe, ty imbecylu! – warknął ostro, zupełnie, jakby karcił nieposłusznego psa, który po raz kolejny zesikał się na dywan. – Dlaczego nie pokazałeś mi tego w pierwszej kolejności?! – domyślał się, że Wilczur mógł czuć się zamroczony, jednakże w oczach Ourella nie usprawiedliwiało go absolutnie nic, ze względu na przeciąganie całych oględzin. Grow powinien od razu przywędrować do niego bez koszulki. Rzygać też mógłby od razu rozebrany do rosołu. Może wtedy oszczędziłby tych arcyważnych dla medyka trzech minut, w których od razu mógł zaradzić wciąż krwawiącej ranie. Wyglądał na spokojnego, w większości taki był, jednak jeżeli chodziło o podobne gierki bądź marnotrawstwo czasu, Archangel natychmiast pokazywał swoją irytację. Tutaj ujawniła się ona zdecydowanie wyraźniej, bo Ourell od razu zrozumiał następstwo tego obrażenia. Brzuch. Niewygodne miejsce przy tak nadpobudliwym pacjencie, który siłą rzeczy jest zmuszany do pozostawania w pozycji, przy której wyzerowane jest prawdopodobieństwo uduszenia się własnymi wymiocinami. Musi leżeć na plecach, żeby rana się zagoiła, a jednocześnie siedzieć, byleby tylko nie narzygać sobie na mordę.
Siedź. – rozkazał, zdecydowanie zwiększając tempo maszerowania po niewielkim pokoju. Rzucił mokrą, nasiąkniętą obrzydliwym zapachem szmatę na stół, natychmiast kierując się do swojej zielonej torby medycznej, w której trzymał swoje wszystkie magiczne bibeloty. – Ile razy mam Ci powtarzać, żebyś na siebie uważał? – zaczyna się. – Ile godzin minęło od jej zadania? Czym Cię potraktowano? – wrócił szybko do rzeczowych pytań, wygrzebując z torby jałową gazę oraz sól fizjologiczną, której było tak żałośnie mało, że sam anioł wydał się tym zdruzgotany. Zdobywanie takich specyfików należało do bardzo ciężkich zadań, a Ourell raczej nie wyrywał się do kradzieży, toteż zawsze wszystkiego było mu mało. Nie oszczędzał lekarstw przy nikim, bo dla niego wszyscy byli jednakowo ważni. Dlatego też pech chciał, że Wilk nie załapał się na bogato uzupełnioną fiolkę. Mógł przyjść zanim jeden z kundli rozciął sobie kolano…
Skrzyp.
- Ourell, coś się stał.. o...? – do pokoju weszła drobna, choć wyraźnie doświadczona przez los dziewczyna z figlarnie zawiązaną chustą we włosach, niewątpliwie zwabiona krzykiem swojego kolegi po fachu. Ogarnąwszy wzrokiem sytuację, natychmiast zrozumiała, co się dzieje, choć nie mogła powstrzymać mimowolnego skrzywienia na widok Wilczura.
- Sana, pozbądź się proszę zawartości miski. – polecił zdecydowanie grzeczniejszym tonem do Bernardynki, a ta choć z wyraźną niechęcią, wykazała pewien respekt w stosunku do starszego kolegi, ostrożnie odbierając miskę, którą dzierżył Growlithe, by zaraz wybyć bez słowa z pokoju. Najwyraźniej uznała, że popędzany własnym tempem, a jednocześnie ogarnięty nienaturalną perfekcją wykonywanych czynności Ourell, wymaga swego rodzaju pomocy. Przywykł do pracowania samemu, jednak nie stronił od małego wsparcia, choćby przejawiającego się w oczyszczeniu pomieszczenia z tego paskudnego zapachu. Nawet jeśli miałoby to być na dwie minuty.
W zawrotnym tempie przygotował się do zabiegu. W ułamku sekundy odszukał nić, nawlókł ją na igłę, podstawił przy łóżku nową miskę, no i oczywiście usiadł przy nim z zawziętą, choć dalej nieco zirytowaną miną.
- Ostrożnie się połóż. – polecił, choć wiedząc o „posłuszeństwie” Growlithe’a, sam postanowił jakkolwiek pomóc mu w bezbolesnej zmianie pozycji na leżącą. – Nie podoba mi się to, ale będziesz zmuszony poleżeć przez kilka minut. – zaczął, uzbrajając swój głos w jak najspokojniejszy ton. Miał w zwyczaju mówić leczonemu co robi. Poza tym bardzo zależało mu na zachowaniu z Wilkiem choćby udawanego kontaktu. – Głupia prośba, ale lepiej nie wymiotuj, a jeśli już… - delikatnie stuknął czubkiem buta miskę, która leżała na ziemi. Ulokowana idealnie pod nosem Wilczura, gdyby tylko zwrócił łeb w odpowiednią stronę. - … zabawisz się w „rzucanie” do celu i postarasz trafić w miskę. Jak nie, tragedii nie będzie, ale jeśli zarzygasz mi tę ranę... – zrobił teatralną przerwę, jasno dając białowłosemu do zrozumienia, że skutki nie będą przyjemne. Gdy tylko wszystko było przygotowane, położył nową, namoczoną szmatę na łeb Wilczura, uznając, że to może choć w minimalnym stopniu pomóc mu w wytrzymaniu bólu. A później.. bez żadnych skrupułów rozerwał koszulkę, odsłaniając przed sobą zupełnie nagi tors pacjenta. – Nie wierć się. – odparł i z w pełni skupioną miną zaczął przygotowywać ranę do zaszycia, na początku ją obmywając.
Tak.
Był lekarzem.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 18.11.14 1:09  •  Pokój medyczny Empty Re: Pokój medyczny
Czy potrzebował do wglądu dyplom, by uwierzyć jakiemuś obdartusowi na słowo, że w rzeczywistości ten wcale nie chce połamać mu rąk i nóg, by móc bez prowadzenia defensywy obedrzeć go ze skóry i wyżreć wnętrzności? Hej, Grow. Hejka, abnegacie. Oh, widzę, że rączka i nóżka w nie najlepszym stanie? Tak wyszło, no zdarza się. To może mam cię opatrzyć? A umiesz? No, na słowo nie uwierzysz? No w sumie... Daj spokój, ściągaj ciuchy, oddaj pieniądze i kluczyki do swojego ferrari, teraz stań przodem do tej ściany i daj się związać liną. Jak to po co? Nie pytaj! Przecież jestem profesjonalistą!
Growlithe zmarszczył brwi i wzruszył wątłymi ramionami. Ten gest był chyba wystarczająco olewczy, żeby dać znać Ourellowi, że w chwili obecnej mógłby go przerobić na produkt z celofanu, a pewnie i tym niespecjalnie by się przejął. Bynajmniej nie dlatego, że tak mało się ceni. Były jednak sytuacje, w których ludziom było „już wszystko jedno”. Jeszcze moment, a zgodzi się na drastyczne środki w postaci młotka. Oh, pacjent odzyskał przytomność? Siostro, środek usypiający. Na trzy. Trzy, dwa...
BACH!
Kaszlnął, przełykając szybko to, co naprodukował żołądek, a co już z pewnością nie było żadnym jedzeniem. Jace zbyt dawno się posilał, aby mógł tak szastać swoimi obiadami na prawo i lewo. Popatrz, Ourell. Tu jest sałatka z rzodkiewką. O, a to pizza sprzed tygodnia. Widzisz? Salami. Dlaczego nie chciał mu, u licha, uwierzyć na pieprzone słowo, że nie był schlany w trzy dupy, nawet jeśli wszystkie znaki na Niebie i Ziemi na to wskazywały? Skoro Jace wierzył, że ten był lekarzem, a wyglądał jak ostatni menel spod Polo Market... gdzie szukać sprawiedliwości, gdy ludzie tacy nieufni?
Brew mimowolnie powędrowała ku górze, tonąc za falą mokrej grzywki. „Growlithe, ty imbecylu!”
Groźnie. Poczekaj aż odzyskam siły, a to nie mój tyłek będzie się rozpadać. ― Błysnęły kły we wrednym uśmiechu*, który jednak prędko zniknął na rzecz całkowitego zrezygnowania. „Siedź”.
Miał ochotę perfidnie zaszczekać mu tuż przed nosem, pokazując nie tylko swoje rozbawienie, ale pewien fragment irytacji. Nagłej i dość niepohamowanej, bo z chwili na chwilę Ourell coraz bardziej sobie pogrywał. Gdyby Growlithe czuł się lepiej bez dwóch zdań zbagatelizowałby problem, pewnie nawet nie pokazując mu rany. Nie dlatego, że nie ufał jego zręcznym palcom. Wolał uniknąć sytuacji, w których mechanicznie wykonuje wszystkie wojskowe komendy medyka, tym bardziej, że Archangel był ostatnim, którego chciał się słuchać, nawet jeśli miało to związek z jego zdrowiem. Przewrócił obojętnie oczami. Fakt. Zaczyna się. Ile razy... a ile razy... a... ta wieczna matematyka.
Poczekaj ― syknął pod nosem, wciąż nie rezygnując z nuty ironii. Podniósł przy okazji rękę w znanym geście „stop”.  ― Jedno pytanie naraz, moja księżniczko. Głowa mi zaraz pęknie. ― Problem nie objawił się tam, gdzie Growlithe bez ceregieli podstawił Ourellowi pod nos wizję resztek osobistego mózgu na ścianie, łóżku i brzegu blatu stołu, a w miejscu, w którym okazywało się, że wcale nie żartował. Profesjonalizm Ourella pewnie zwaliłby Jace'a z nóg, gdyby nie ubiegła go choroba. Na nieszczęście anioła nie dało się białowłosego zakwalifikować do zwolenników mówienia, co boli i w jakim stopniu, ale przełamywał pierwsze lody. Bez dwóch zdań za parę tygodni będzie o to na siebie wściekły. Jednak świadomość popełnienia błędu okazywała się dla Growlithe'a o wiele gorszą torturą niż skutki, dlatego preferował zachować rany dla siebie, niż pokazywać je światu. ― Jeśli musisz wiedzieć... to było krzesło ― wychrypiał pod nosem. Zabrzmiał jak nastolatek, który właśnie wytłumaczył matce, że no niestety, ale w dzisiejszych czasach każdy tak robi. ― W sumie jego urwana noga. Z mahoniu. Przemalowana na zgniłą zieleń. Mam wrócić do Boba i zapytać o rok produkcji pierwszej deski?
Brwi ściągnęły się ku sobie, gdy Ourell zaczął wyjmować jakieś pierdoły. Mina Growlithe'a mówiła sama za siebie. Zbastuj.
Skrzyp.
Cały się najeżył. Niemalże od razu wyprostował ramiona i uniósł głowę, odsłaniając białe zęby, nie bardzo kontrastujące z kredową cerą wymordowanego. Ze zdartego gardła wydobyło się miarowe warczenie, przerywane tylko na czas pojedynczych, ostrzegawczych pomruków, których przekaz zrozumiałby każdy idiota. Nawet zdążył się już pochylić, opierając obie dłonie o brzeg polowego łóżka. Jak przyczajony wilk, gotowy w każdej chwili wystrzelić przed siebie, doskoczyć do ofiary i zagryźć, łapiąc zębami tam gdzie najbardziej boli. Jak mógł jej nie wyczuć wcześniej? Zmarszczył nos, próbując wychwycić woń niekojarzonej dziewczyny. W którym, do licha rogatego, momencie przytępiły mu się tak zmysły? Warknął nieco głośniej, by zaraz znów zejść do poziomu ledwo wychwytywanego przez uszy obecnych osób. Przez Ourella?
„Sana”...
Oh.
Nie powstrzymał się przed skrzywieniem, gdy tylko dziewczyna znalazła się bliżej, chwytając za jego prywatną miskę do rzygania razy jeden. Dopiero wtedy dostrzegł chustę wplecioną we włosy. Prawdę mówiąc wzrok mu się rozmazywał do tego stopnia, że zdążyłby przelecieć ciężarówkę i umówić się z nią na kolejny piątek, nim zorientowałby się, że coś jest nie tak. Na całe szczęście ograniczył się tylko do ledwie wyłapanego warczenia. Tylko mięśnie nadal miał napięte, przygotowane do skoku, ataku, obrony, czegokolwiek. Pieprzone Sany, włażąca ze swoimi sanowymi dupskami do pomieszczeń, w których nikt ich nie chce. Przecież był grzecznym pacjentem. Nie wymagał dodatkowej pary kończyn.
„Ostrożnie się połóż”.
Nie chciał.
Wsparty silnie ręką po boku, spojrzał rozdrażniony prosto w twarz Ourella, która rozmazywała mu się i nabierała ostrości na przemian. Nieważne co dokładnie robił obraz nadal płatał figle, niejednokrotnie zmuszając Wilka do mocniejszego mrużenia oczu. Gdyby nie wiara we własne możliwości, może nawet uległby stwierdzeniu, że jest pijany. Chwycił anioła za brzeg ubrania, uchylając górną wargę i głośnym warknięciem jednoznacznie informując o opinii, jaką sobie wyrobił na temat podobnych zabiegów. Paradoksalnie nie chodziło wcale o zabieg lekarski. Palce zacisnęły się mocniej na materiale koszulki, gdy przywódca DOGS pochylał się do przodu. Zatrzymał się jednak te dwa centymetry przed twarzą Archangela, przypominając sobie o nieprzyjemnościach, jakie miały miejsce parę chwil temu. Słodko-kwaśny posmak nadal drażnił jego podniebienie i szczerze wątpił, by nie rozwścieczył również Ourella. Tylko dlatego zrezygnował z takowej formy, przekładając głowę na ramie nakryte poprzecieraną bluzą. Nie objął go, tak, jak  to zwykle powinno się robić w podobnych sytuacjach. Raczej ograniczył tylko do przysunięcia się, jakby jednocześnie pozwalał blondynowi zachować jakąś namiastkę wolności. Jeszcze. Oboje wiedzieli, że był wykończony, że z trudem trzymał się w pionie, cały czas krzywiąc nos na sam dźwięk słowa „zabieg”. Ale mimo to oparł policzek o jego bark, bo nie mógł pozwolić sobie na nic więcej. Był gotów nawet na to, że anioł się odsunie; dlatego właśnie go nie puszczał, choć własna ręka wbijała się nieco w jego tors, uniemożliwiając mu przylgnięcie do blondyna. Mury nie zostały tym razem zburzone. Nadal jego ciało było za daleko, co, Jace? Nos przesunął się wzdłuż szyi anioła, pozostawiając na skórze tylko lekkie wspomnienie dotyku, nim Growlithe odsunął się od niego, poluzował uścisk i położył się na plecach, bez krępacji pozwalając na kolejne czynności, w tym również te, które redukowały się do odgłosu dartego materiału.
„Nie wierć się”.
Właśnie miał zamiar się trochę powić. W końcu był żmiją.
Wściekasz się, co? Wiesz, że nie musisz tego robić ― przypomniał niechętnie, przy okazji mając niewyobrażalną ochotę podnieść rękę i dotknąć nią rany, ale choć odczuwał narastające mrowienie w czubkach palców, dłonie leżały płasko wzdłuż ciała. Potrzeba robienia czegokolwiek narastała z każdą sekundą. Jak głupi dzieciak nie umiał usiedzieć w miejscu, nawet wtedy, gdyby odważono się połamać mu wszystkie kończyny. Zniecierpliwiony przegryzł dolną wargę, przechylając głowę na bok. Gdy jasne kosmyki rozsypały się po jego czole i policzku, przymknął powieki, w duchu modląc się, by mdłości znów nie wzrosły do kolosalnych rozmiarów. Lubił drażnić Ourella, ale rzyganie mu na ręce nie wchodziło w to hobby. Boże, Boże, Boże... ― A, do kurwy. Wypiłem... tylko jedno... piwo... ― Nagle brew mu drgnęła, gdy przypomniał sobie, że właśnie przedobrzył. ― Nie. Co ja wygaduję? ― parsknął, przez co jego ciało drgnęło z pewnością na niekorzyść szwów. ― Nawet niecałe. Facet zestrzelił mi kubek, ty idioto w niemodnym blondzie. Przestań patrzeć na mnie jak na nietrzeźwą świnię. Mam ci przynieść nagrania zeznań świadków? Podpis kubka?


* klik
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 18.11.14 21:52  •  Pokój medyczny Empty Re: Pokój medyczny
- Mógłbyś oszczędzić sobie składania tych kuszących ofert w takiej chwili... – rzucił kąśliwie, dalej biegając po pokoju w poszukiwaniu potrzebnych mu rzeczy. W tym momencie groźby Growlithe’a były dla niego wyjątkowo bezwartościowe.
Mógł poszczycić się całkiem długim stażem w organizacji. Oczywiście nie dorównywał tym, którzy rozpoczynali swoją przygodę z Psiarnią od samych jej początków, jednakże bez wątpienia nie był żadnym żółtodziobem. Znano go, bo spójrzmy prawdzie w oczy.. który Kundel nie znałby choćby jednego z medyków? To nie były nieporadne dzieci, jednakże żyjąc w takim otoczeniu, każdy musiał liczyć się z możliwością nabycia nowego urazu. Desperacja była jedną wielką grą, która kierowała się dla wielu nieuczciwymi zasadami. Byłeś słaby – odpadałeś. Proste i logiczne, ale jakie okrutne w samej swojej idei. To nie było M3, które szczyciło się bogactwem i znacznym postępem technologicznym, obejmującym również medycynę. Leczyło się wszystkich z wszystkiego. Niegdyś śmiertelne choroby, które co roku zbierały swoje krwawe żniwo, dzisiaj pozostawały tylko mglistym wspomnieniem w łbach młodych ludzi, którzy zostali odgórnie zmuszeni do nauki o starych dziejach dotyczących świata. Grypa, cholera, dżuma, rak, ebola… leczyło się od razu. Szczepionki, nowoczesne lekarstwa, które jak na kieszeń typowego mieszkańca nigdy nie wydawały się drogie. Ba, miasto samo dbało o to, by wszyscy byli zdrowi i silni. Z chorobami walczono zażarcie, tak samo jak z niektórymi ułomnościami. Kiedy padłeś ofiarą nieszczęśliwego wypadku, tracąc nogi i kawałek ręki, Twoje życia nie musiało wcale zostać przekreślone. Elektroniczne protezy szybko zastępowały żywą tkankę, sprawdzając się równie dobrze, co ona sama. Po ulicach chodzili różni ludzie, ale każdy z nich był wolny od wszelkiego rodzaju ubytków zdrowotnych, które uniemożliwiałyby im normalne funkcjonowanie. A Desperacja? Tutaj nie było nikogo od głaskania po głowie. Choroby szerzyły się w sposób naturalny i nikogo nie dziwiły. Głód, syf, brud… te czynniki napędzały rozwój dolegliwości, często będąc ostatnim gwoździem do trumny wielu osób. Potwory, które nauczyły się żyć w tym okrutnym świecie, wpadły w kompletną obojętność na śmierć. „Niedzielny obiad przy zwłokach nowego sąsiada? Oczywiście! Dobry był z niego chłop. Szczególnie z sosem pomidorowym.” Niebezpieczeństw było jednak znacznie więcej. Szaleńcy. Nie tacy, którzy biegają z nożem po ulicy, gwałcąc niewinne niewiasty, choć i tacy się znajdywali. Zdziczałe bestie, które przez działanie wirusa stały się wprost idealnymi maszynkami do zabijania. Zwiększona szybkość, ostre jak brzytwa kły, długie szpony… i kompletny brak racjonalnego myślenia. Z takimi lokatorami trzeba mieć na uwadze, że podczas wieczornego spaceru można stracić rękę. Lub coś o wiele większej wadze. Na przykład… nogę! Jest cięższa. Życie. Każdy choć raz widział takiego zaślinionego delikwenta, który postanowił sobie zapolować. Kundle też. Nawet jeżeli były bardzo silne, to i tak nie da się ze wszystkiego wyjść bez szwanku, a ryzyko z dnia na dzień nie staje się coraz mniejsze. Szczególnie, że w międzyczasie można nabawić się słabości przez byle pierdołę. W Desperacji nawet otoczenie Cię nienawidzi. Trujące rośliny? Dzikie zwierzęta? Ta cholerna drzazga w kciuku?
Ourell nigdy się nie nudził.
Nigdy też nie wykazywał szczególnego obrzydzenia przy większości zadanych ran. Ktoś mógł mieć rozoraną całą buźkę, a jednak doznać zaszczytu niewzruszonego spojrzenia medyka. Wprawił się przez te wszystkie lata życia na ziemi, wśród samych „dzikusów”, które non stop wzbogacają się o nowe blizny? A gdzie tam…
Zawsze było źle.
To, że był aniołem, nie oznaczało, że automatem wrzucało się go do wora niewinnych cnotek, które piszczały na widok niewielkiego siniaczka. Nie tylko przez sam paskudny wygląd był uważany za jednego z wielu istot dotkniętych działaniem wirusa – był twardy, a przy tym miał dosyć specyficzny styl. Był zawsze. Można powiedzieć, że jest jednym z pierwszych dzieci samego Kreatora, więc trochę lat na karku już ma. To nie tak, że swoje życie rozpoczął dopiero po dotknięciu stopą zniszczonej kataklizmami ziemi w 2012 roku. Jego byt do tego czasu przecież nie był w żadnym stopniu nieaktywny.
Istniał.
Myślał.
Czuł.
Po prostu był.
Z góry obserwował wiele okropności. Ha, wiele razy schodził z Nieba, by szepnąć na ucho dobrą radę osobie, którą aktualnie się opiekował. Ile razy zostawał zmuszony, by przy okazji patrzeć na autentyczny tragizm? Jak wiele godzin musiał rozpaczliwie przemawiać komuś do rozsądku… Kenneth, ona nie jest niczemu winna. To nie jest dobra droga. Nie krzywdź jej. … by później i tak patrzeć na poniżający brak rezultatów? Rany czy obrzydliwe czy nie, nie były dla niego przerażające pod względem samego wyglądu. A funkcji. Nienawidził, gdy komukolwiek działa się krzywda. Przejechał się zbyt wiele razy na pomniejszych ranach, by teraz nie bać się stracić kogokolwiek ze względu na małe zadrapanie.
Dlatego często szczerze wściekał się na Growlithe’a, przez jego szczęście do obrażeń.
Och nie.. zgniła zieleń. Teraz Wilk na pewno umrze.. gdyby to chociaż była zimna purpura…
Spojrzał na niego surowo, wydając się nie być zachwyconym z błyskotliwego opisu Wilka. Niewiele mu to dało, ale przynajmniej dowiedział trochę o genezie samej rany. Przewróciwszy oczami, uznał, że pozostawi dyskusję na temat tego czy lepszej jakości byłoby drewno z 3000 roku czy jednak 2998, bez swojego wyraźnego komentarza. Natychmiast spoważniał i przyjrzał się uważniej nieciekawej ranie.
Krzesło.
A właściwie noga od krzesła.
Urwana.
Zręcznie oczyszczając ranę na tyle dokładnie, ile było go w tej chwili stać, pochylił się nieznacznie nad raną, zwracając łeb w prawą stronę, aby ułatwić sobie wgląd na obrażenia swoim jedynym sprawnym okiem. Błękit jego tęczówki zabłysł w ciekawej formie zawzięcia, a jego czarna źrenica bacznie doszukiwała się jakiejkolwiek pozostałości po drewnie. Drzazgi, ewentualne ciała obce. Właściwie z Wilczurem wszystko było możliwe. Naprawdę nie zdziwiłby się, gdyby został zmuszony wyciągać mu spod skóry dwumetrowy wąż ogrodowy. Dokładność siłowała się na rękę z czasem, bo choć Growlithe nie wyglądał na umierającego (mógł się tak czuć… w końcu rzygał, miał gorączkę, był poobijany i sporą ranę na brzuchu… shh), to Ourellowi zależało na szybkości wykonania zabiegu. W końcu w każdej chwili białowłosy mógł poczuć się gorzej, prawda? A z na wpół zaszytą raną trudno byłoby zaradzić ewentualnemu pogorszeniu stanu.
„Wściekasz się, co?”
- Nie, skąd. Jestem szczęśliwy, że zarzygałeś sobie mordę i rozprułeś brzuch, mój ty królewiczu. – burknął, nie odrywając od rany wzroku. Sprawnie przewiązał nić i zaczął ostrożnie przebijać końcem igły jego skórę, złączając ze sobą rozerwane tkanki. – Muszę i chcę, więc nie marudź. – jak uciszanie dziecka… jego rozmowy z białowłosym zazwyczaj wyglądały właśnie w ten sposób. Wzajemne dogadywanie sobie, kłótnie, kąśliwe uwagi, przeplatane bandażami, plastrami czy ziółkami na rozwolnienie. Nie mógł powiedzieć, że lubił taki sposób prowadzenia rozmowy z Wilczurem, ale zdecydowanie zdążył się już do niego przyzwyczaić. Irytacja spowodowana jego obecnością była dla niego czymś naturalnym i choć zwykł ją okazywać, nie przeszkadzała mu w żadnej czynności. – Jedno piwo? – uniósł brew w wyrazie nieszczerego zdziwienia, cały czas będąc skupionym na zszywaniu. – No to jesteś słaby w piciu skoro tak… - syknął, automatycznie odsuwając igłę od skóry chłopaka, w momencie gdy ten postanowił nagle zmienić zdanie, co do ilości spożytego alkoholu. – Nie unoś się tak, bo szwy pękną. – ostrzegł, nim ponownie przybliżył chłodny metal do bladej skóry. – No tak. Bo osoba pijana przecież się nie zatacza, nie majaczy i nie wymiotuje, śmierdząc przy tym na dwa kilometry piwskiem… - no chyba wiadomo, że mu nie uwierzył, nie? Mimo to… - Co ostatnio jadłeś?
No niestety, ale Sana wyniosła miskę z całą treścią żołądkową, więc Grow został zmuszony podzielić się informacjami o swoim menu za pomocą słów. I cała wizualizacja poszła na marne...
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.11.14 22:47  •  Pokój medyczny Empty Re: Pokój medyczny
Jeśli Ourell był dobrym lekarzem, to ― wierząc, że świat funkcjonuje na zasadzie kontrastów ― Growlithe musiał być złym pacjentem. Początkowo starał się to jakoś zneutralizować.
Ale z charakterem nie wygrasz.
Powieki drgnęły, gdy zacisnął je z całych sił, chcąc najwidoczniej odciąć się od tego bezczelnego świata. Nie liczył na to, że Ourell go zrozumie, że uwierzy na słowo. Nie był głupi i to jedno Growlithe mógł mu przyznać. Sceptyczne nastawienie dla kogoś, kto wiecznie kłamie? Logiczne. Naturalnie, że tak. Przecież nie liczył na to, że bez dowodów go poprze, ale gdzieś wewnątrz, cholernie głęboko, Ourell tym stwierdzeniem zgniótł ostatni płomień nadziei, że chociaż weźmie pewne ewentualności pod uwagę. Nawet jeśli Wilczur by łgał jak pies, lekarz powinien sprawdzić wszystkie opcje. Te nieprawdopodobne również. Może nawet szczególnie je.
Głowę Growlithe'a rozgromił gorzki, piskliwy śmiech. Wysoki dźwięk okazał się idealnym pretekstem, by wreszcie przestać się cackać. Przecież nie miał zamiaru siedzieć tu do końca życia, próbując udowodnić swoją niewinność. Jakkolwiek nieprawdopodobnie w tej chwili by to nie zabrzmiało, był niewinny i miał zamiar się trzymać się tej wersji, nawet za cenę kolejnego ataku paraliżującego bólu głowy.
Podniósł się na łokciu, ignorując wszelakie czynniki wewnętrzne i podniósł rękę, by z rozmachu trzasnąć Ourellowi w pysk. Nie hamował siły. Nawet nie miał zamiaru, choć chodziło mu tylko o to, aby lekarz odsunął się od niego i puścił igłę, którą białowłosy był w stanie wyrwać mu siłą. Owinął niedbale nić wokół palców, zacisnął je, tworząc jakiś fragment pięści i szarpnął bezlitośnie. W oczach dosłownie na moment rozbłysły łzy, gdy skóra rozerwała się pod wpływem mocnego pociągnięcia. Pieprzyć to.
Jeśli się do mnie zbliżysz... ― zaczął warkliwie, podnosząc się do pełnego siadu i zsuwając nogi z łóżka. Czuł się gorzej niż źle. Uczucie, jakby ciało nie należało do niego i ― na dokładkę ― było o wiele lżejsze, podatniejsze nawet na najmniejszy ruch. Nic dziwnego, że się zachwiał. Ostro przechylił się na bok, głowa poleciała do przodu, ale prędko podparł się o dolną „poręcz” łóżka, nie doprowadzając do ewentualnego upadku. Syknął, zorientowawszy się, że użył zwichniętej ręki. Nie żartował jednak. Nie miał zamiaru dopuścić do siebie Ourella choćby na długość dłoni, co w obecnej sytuacji wydawało się śmieszne. Ramiona uniosły się mu, a plecy nieco zgarbiły, ale nie spuszczał medyka z oczu, dając mu jasno do zrozumienia, że mimo stanu zdrowia, nie przestaje go obserwować, gotowy, by wykonać pierwszy ruch. Nie oszukujmy się: kto jak kto, ale Growlithe był w stanie strzelić własnej matce prosto w twarz, gdyby to miało pomóc mu postawić na swoim. ― Spalę cię, rozumiesz? ― rzucił kpiąco, unosząc wolną rękę w górę. Miał gorączkę, majaczył i chwiał się jak ostatnia sierota, ale poczucie wewnętrznego gorąca jednak nie wzbiło się na najwyższy szczebel, choć jeszcze przed chwilą był pewien, że bardziej ciepły nie może być. Dopiero teraz białowłosy odczuł okropne pieczenie. Wszystko w środku mu płonęło, doprowadzając do szaleństwa.
I znów ten wysoki, łamiący zmysły śmiech.
JACE, JACE, JACE! ― nawoływały go po imieniu, przyglądając się spod mebli, z sufitu, z kątów pokoju, nawet spod łóżka, jak traci świadomość, pozwalając wewnętrznemu wilkowi zerwać się ze smyczy. Nie. Nawet nie zerwać. Sam go wypuścił w chwili, gdy w kącikach dwukolorowych oczu pojawił się ogień. Nie metaforyczny, tylko prawdziwy ogień, płonący na samym dnie zwierzęcych ślepi.
Mam to gdzieś. Zaskoczony? Imbecyl ma cię w dupie. Co więcej... ― Jego dłoń zacisnęła się mocniej. Podniósł pięść na wysokość swojego ramienia, demonstrując języki krwisto-pomarańczowego ognia. Im większy gniew odczuwał, tym pożar wydawał się coraz mniej niemożliwy. ― A teraz imbecyl wstaje. I imbecyl radzi ci, abyś wykonywał jego polecenia.
I wstał.
Zrobił to tak nagle, że zachwiał się i chwycił za głowę, czując mocne uderzenie. Dosłownie był wstanie wyobrazić sobie, jak personifikacja Losu staje obok niego, spluwa sobie w dłonie, zaciera je, potem chwyta za kij bejsbolowy i przychrzania mu w potylicę, by z autentycznym zaskoczeniem przyglądać się, jak Growlithe nie wytrzymuje istnego huraganu myśli. Bo tu nie chodziło tylko o zwykły, tępy, pulsujący ból, charakterystyczny dla każdej chorej osoby. Nie mógł odpędzić się od irytujących, trajkoczących głosików, nieludzko skamlących mu nad uchem.
Mówiły do niego.
Namawiały.
Śmiały się.
Wiedział czego chcą i nie chciał im tego dać. Odsunął się od Ourella, nie przestając warczeć i przyglądać się mu spod zmierzwionej, białej grzywki. Wycofał jak najdalej. Ślepia błysnęły złowrogo, gdy podnosił drżącą, ognistą dłoń i zamachnął się nią, jakby chciał coś od siebie odgonić i strącił z biurka parę przedmiotów. Krzesło odsunęło się z cichym stęknięciem, gdy uderzyło o nie parę odrzuconych przez Growlithe'a misek. Wrzasnął, zakrywając uszy i pierwszy raz zrywając kontakt wzrokowy z medykiem. Skulił się. Poczuł za sobą chłód ściany. W biodro wżynał mu się brzeg biurka.
... TO...
Nie, nie, nie, nie. Wsunął palce we włosy.
Dlaczego nie możesz mi uwierzyć?! ― sapnął pod nosem. Cicho, ale na tyle ostro, by jego głos nie utonął w serii warknięć. Przyłożył nadgarstek do ust. Znów mdłości... Przełknął je z trudem. ― Dlaczego akurat ty nie umiesz tego zrozumieć?! To trzyma się już parę dni. Nie jestem pijany!
Puszysty, czarny ogon poruszył się nagle, uderzając o krzesło. Wrodzona niedelikatność sprawiła, że mebel przewrócił się, przygniatając szmatę z suszącymi się ziołami. Wilcze uszy drgnęły, próbując wyłapać głosy, których w rzeczywistości nikt nie był w stanie usłyszeć.
... TO, JACE!
Nie ma mowy.
Spieprzajcie.
Wypad!
Kaszlnął, zakrywając usta dłonią. Nie patrzył na rękę zabrudzoną czernią. Wytarł ją o spodnie, choć wiedział, że w rzeczywistości nic na niej nie miał. Ten skrawek świadomości podpowiadał mu, że jeśli się zaraz nie uspokoi, zmory znów...
ROZKAZUJEMY CI! ZRÓB TO, JACE.
ZRÓB TO.
ZRÓB, ZRÓB, ZRÓB, ZRÓB!
MUSISZ TO ZROBIĆ.
JACE!

Wyjdź stąd... ― zaczął niemrawo, przylegając plecami do ściany. Dłoń nadal jęła się gorącym ogniem, ale drobinki żaru, jakie odłączyły się od niego i spadły na wijący się niespokojnie ogon, sprawiły, że i puszysta kita zaczęła przejmować płomienie. Kącik ust Wilka drgnął. ― Wynoś się stąd, głupia owco, albo poprawię ci gębę za tego, kto nie potrafił jej spalić do końca.
ZRÓB TO!
Zaraz...
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 22.11.14 4:18  •  Pokój medyczny Empty Re: Pokój medyczny
Niestety, jednak wszystkie czynniki działały na niekorzyść Growlithe’a. Skupisko nieszczęśliwych przypadków spowodowało, że diagnoza anioła została wydana bez większego zastanowienia. Ourell był osobą, która nadmiernie się wszystkim przejmowała. Były chwile, kiedy sprawdzał byle pierdołę dwanaście długich razy, chcąc stuprocentowo upewnić się, czy aby na pewno wszystko było dobrze. Perfekcjonizm i chęć ciągłego niesienia pomocy zmuszała go do pewnych irracjonalnych zachowań i to było w jego przypadku jak najbardziej naturalne. Taki został stworzony, a wszelkie skargi i zażalenia należałoby zgłaszać do samego Stwórcy, choć na umówioną wizytę czekałoby się bardzo długo, ze względu na to, że Kreator postanowił sobie w międzyczasie pozostawić wszystkie swoje ukochane dzieci bez opieki. Na wieczność. Tak jak od miłosierdzia boskiego bywały wyjątki, tak też w pewnych przyzwyczajeń Zachariela nie można było ich w zupełności wykluczyć. Chociaż kiedyś był uważany za byt wyższy – może dalej jest? – magiczny, idealny, bez żadnej skazy, to jednak tutaj, wśród ludzi, po prostu popełniał błędy. Nikt nie jest nieomylny. Ourell miał prawo powoływać się na powierzchowne obserwacje przy wystawianiu diagnozy. Dla niego Wilczur był pijany w każdym możliwym calu. Spoufalał się, zataczał, wymiotował... nawet jego delikatny – wręcz absolutnie do niego niedopasowany – zapach wanilii został przytłumiony przez paskudny odór barowego piwska. Poraniony chodził zawsze i wszędzie. Przez anielski łeb czasami przepływały myśli, w których wytworzyła się teza, jakoby Wilczur tworzył sobie nowe obrażenie na każdą możliwą okazję czy święto. Dzisiaj najwyraźniej był Zły Dzień Ourell’a, a Wilczur okazał się mieć doskonałą pamięć i sprawić swojego najdroższemu medykowi prezent. Niestety miał się o nim dowiedzieć dopiero później.
- Grow, mówiłem Ci, żebyś się nie ruszał, bo szwy, pęk… - ną. Bernardyn zawsze miał w zwyczaju skupiać swój wzrok na czynności, która wydawała mu się najważniejsza. Potrafił sprzątać, śpiewać, kołysać dziecko do snu i opatrywać tabun ciężko rannych Psów jednocześnie, jednakże jego źrenice wychwytywały tylko to, co w mniemaniu blondyna było najistotniejsze. Nic dziwnego, że w tym wypadku za główny cel obrał sobie paskudną ranę na brzuchu pacjenta, toteż, gdy ten tylko uniósł się na łokciach, chłopak ani myślał, aby spojrzeć w stronę inną, niż niedokończony opatrunek, który niebezpiecznie się spiął. Jego reakcja na cios Wilczura po prostu nie mogła być inna, jak po prostu… oberwanie po mordzie.
Niemal natychmiast pchnęło go do tyłu, a Ourell, znacznie pochylony, zaczął rozpaczliwie łapać równowagę, zataczając się tuż pod bale z wodą, przed którymi oficjalnie rąbnął tyłkiem o ziemię. Przez krótki moment siedział oparty plecami o jedną z nich, próbując jakkolwiek ogarnąć umysłem, co się właśnie stało, cały czas rozmasowując piekielnie bolący łeb – zamroczyło go.
Spojrzał półprzytomnym wzrokiem w stronę Wilczura, nie do końca rozumiejąc co ma w tej chwili zrobić. Już ściągał brwi w wyraźnie nierozgarniętej irytacji, kiedy świadomość została mu brutalnie zwrócona wraz z widokiem bestialsko wyrwanych szwów ze świeżo zaszytej rany. Naprawdę wolałby dostać po łbie jeszcze z cztery razy, aniżeli patrzeć jak ktokolwiek robi coś takiego jego pacjentowi – choćby byłby to sam pacjent.
- Nie dot.. nie siad.. nie rusz… - próbował jakkolwiek przekazać mu swoje paniczne polecenia, ani razu w zupełności ich nie dokańczając przez słowa, którymi wcinał mu się rozwścieczony Wilk. W tej chwili nie obawiał się utraty życia czy poważnych uszczerbków na zdrowiu. Wpatrując się w obficie krwawiącą ranę na brzuchu, autentycznie bał się, że Growlithe najzwyczajniej w świecie się wykrwawi. Prawdziwa jazda zaczęła się dopiero wtedy, gdy medyk spojrzał na twarz białowłosego, ostatecznie dowiadując się, co jest grane.
Ogień nigdy nie był jego ulubionym żywiołem. Trwała pamiątka pozostawiona po jednym z jego języków, codziennie przypominała chłopakowi, ile cierpienia przysporzył mu ten sam ciepły blask, który co noc ogrzewał nikomu niewinnych ludzi, chroniąc ich od niechybnej śmierci z wychłodzenia. Osobisty uraz pozostał, jednakże nawet on nie był dla Ourell’a dostatecznym argumentem, aby czym prędzej wycofać się z pola walki, gdzie jedynym walczącym był Wilczur, który za przeciwnika obrał sobie samego siebie.
Natychmiast spróbował podnieść tyłek i stanąć na równych nogach, choć zgodnie z poleceniami białowłosego, póki co po prostu się nie zbliżał. To byłoby działanie samobójcze, choćby nie wiem jak bardzo chciał teraz do niego podejść.
- Growlithe. – zaczął możliwie jak najspokojniejszym tonem, nie zawierającym w sobie ani krzty złośliwości czy wcześniejszych zirytowanych rozkazów. W tym momencie obrał sobie rolę kogoś, kto zdecydowanie stawiał się po stronie Wilczura, choćby jako jego przyjaciel. – Uspokój się, proszę. – dodał niemal od razu, będąc w pełnej gotowości, by wykonać unik. – Wierzę Ci. Nie jesteś pijany. Przepraszam Cię, za moje oskarżenia względem Ciebie. Przysięgam, że Ci pomogę. Słyszysz? Masz moje słowo. Pomogę Ci. Tylko usiądź, proszę. – nieświadomie próbował przebić się przez wszystkie piskliwe głosy, wyjące w umyśle białowłosego. Gdyby była to normalna osoba, słowa, które wypowiedział na pewno brzmiałyby pusto, jednakże ton, w jaki Ourell ubrał całą swoją wypowiedź, nie miał w sobie ani kropli naiwnych obiecanek. Wyrażał się spokojnie, acz z absolutnym oddaniem, jakby całym swoim sercem wierzył, że uda mu się dotrzymać danego słowa. I naprawdę tak czuł. W tej chwili priorytetem było uspokojenie Growlithe’a i załapanie z nim jakiegokolwiek kontaktu. Nie do końca rozumiał, co się z nim działo i czuł z tego powodu naprawdę duży niepokój, choćby przejawiający się w jego spojrzeniu, jednakże to nie było dostatecznym powodem, aby przerwać swoje usilne starania. Walczył o niego, choć nie dzierżył w dłoni miecza.
Jego bezczynność przerwał ogień.
Ourell poczuł jeszcze większe przerażenie, gdy zorientował się, że płomień wydobywający się z dłoni Wilka, zaczął pożerać czarny ogon, który zdążył w międzyczasie wyrosnąć mu z ciała. Nie myślał zbyt długo, nim automatycznie machnął ręką, wprawiając w ruch wodę w balach, przy których stał. Ciecz natychmiast usłuchała anioła i zawędrowała w kierunku palącego się Growlithe’a, rozpoczynając walkę z gorącym żywiołem. Zimno oplotło ciało Levelu E, a Zachariel zorientował się, że mimowolnie wykorzystał na niego pół pełnej bali, a niestety.. było to całkiem sporo. Anioł starał się nie dopuścić do pożaru, jednakże jego priorytetem było utrzymanie Wilka w stanie nie zmierzającym do zmiany postaci w popiół.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 1 z 18 1, 2, 3 ... 9 ... 18  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach