Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 3 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next

Go down

Może potrzeba poszczekiwania w obronie terenu udzieliła mu się od podopiecznego? W końcu Jace miał sporo wspólnego z kundlem, czyż nie?
Słysząc tą całą odmowę w jej całej dosadności, aż nie mógł powstrzymać się przed przewróceniem oczami. Kosztowało go to wyłącznie chwilowe nasilenie się tępego, pulsującego bólu głowy, także niewątpliwie było warto. Ścisnął nasadę nosa i przymknął oczy.
1… 2… 2 i pół… 3…
Otworzył oczy.
Cholera. Anielica nadal stała, tam gdzie stała i nadal nawijała, tak samo jak nawijała. Ludzie za starych, dobrych czasów palenia na stosach jednak go okłamali. Okazuje się, że nie był wiedźmą. Co za ból.
„Panicz kazał się Tobą zaopiekować.”
- „Panicz” powinien lepiej zająć się własnymi sprawami - parsknął podirytowany. Tak właśnie, on, Nathaniel Levittoux zaczynał się irytować. Trzeba to gdzieś zanotować. {Hohoho, te rymy.} – Możesz mu to przekazać osobiście.
Nie zamierzał odpuszczać. Niech wszyscy spieprzają. Chce być sam, więc będzie sam. Bo on tak powiedział. A skoro on tak powiedział, tak ma być. Kropka. Brakowało jeszcze tylko, żeby tupnął nóżką w akcie wyrażenia swojej frustracji. Chociaż nie, w sumie to… musiał obiektywnie sam przed sobą przyznać, że nie miał już siły na te zabawy. Po szybkiej kalkulacji doszedł do wniosku, że albo spasuje, albo zaraz padnie na ryj w korytarzu. Ta druga opcja przemawiała do niego o wiele mniej. Spojrzał ze zrezygnowaniem na dłoń zaciskającą się na jego nadgarstku.
- Zresztą… rób, co chcesz – westchnął już z totalną apatią, zatrzaskując za sobą drzwi, które naturalnie nie zamknęły się na dobre, a odbiły od framugi z cichym skrzypnięciem. Wyswobodził się z uścisku dziewczyny, nie zaszczycając jej nawet pojedynczym spojrzeniem i skierował swe kroki do kuchni. – Kawy? Herbaty? Ciasteczek? – rzucił w przestrzeń tym samym, obojętnym tonem. Oczywiście tak dużego asortymentu w swych przepastnych szafkach nie posiadał. Tak sobie tylko od niechcenia podkreślił, że znajdowali się w jego cholernym domu. Ale czy to coś da? Zapewne nie, bo nikt tu nie liczył się z jego pieprzonym zdaniem, co niemalże go dobijało. Niemalże, bo to jednak był on. Ocho, wygląda na to, że ktoś tu przeskoczył od zachowywania się jak pięciolatek do trybu „zbuntowany nastolatek” w mniej niż 3 minuty. Gratulacje, Levittoux.
Teraz mimo wszystko miał tylko jeden cel: napić się. Wody, żeby nie było. Może i powinien zabrać tę butelkę ze sobą i postawić koło łóżka już wieki temu, ale, cóż, myślenie nigdy nie było jego najmocniejszą stroną. W każdym razie albinos dotarł wreszcie do kuchni – z trudem, bo z trudem i żałośnie pociągając przy tym nosem, ale mu się udało – by ostatecznie zaszczycić swym dotykiem plastik przechowujący dla niego wodę. Dobra robota, plastiku, oby tak dalej. Nath oparł się tyłkiem o blat, sącząc powoli swój wielce burżujski napój. Może i wyglądało na to, że chce dalej bawić się w buntownika, jednak prawda była o wiele prostsza: wizja pokonywania drogi z powrotem do łóżka aktualnie go przerastała. Zanim się tego podejmie, musiał pokonać zawroty głowy, które postanowiły mu chamsko przypomnieć, że nie powinien się za bardzo wysilać. Zacisnął mocniej dłoń na butelce i odsunął ją od ust, gdy jego ciałem wstrząsnęły dreszcze. Super, trzeba było dłużej stać w otwartych drzwiach.
Nathanielu, muszę przyznać, chorowanie idzie ci świetnie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Gdyby nie to całe przepełnione miłością i dobrocią serduszko - udusiłaby go. Zachowywał się, jak kompletny przygłup z tym swoim: to mój dom, wypierdalać mi stąd, w dupę sobie wsadź słowa Jace'a. Doskonale wiedział, że jego podopieczny się martwił, ale nie! Po cholerę to docenić, skoro lepiej mieć to głęboko w poważaniu, i to jeszcze tak głęboko, żeby odbijało się to na osobach trzecich. Dziewczę skrzywiło się lekko na jego słowa, przesuwając dłonią po twarzy. "Własne sprawy", co? On naprawdę niczego nie rozumiał?
- Nie, żeby to była jakaś wielka tajemnica... - podjęła mrukliwym tonem, wydając się być już niewzruszoną jego reakcjami - ...ale Twoje sprawy to także jego sprawy. - Powinna dostać Nobla za tak wielkie odkrycie, ale - hej! - przecież tak właśnie było, co nie? Tylko, że niektórzy najwyraźniej nie przyjmowali tego do wiadomości i chcieli zdenerwować innych swoim "fuck you, I'm by myself".
"Rób, co chcesz."
Pokręciła głową, wzdychając głęboko. Zero wdzięczności. Oczywiście, nie oczekiwała niczego takiego w zamian za swoją dobroć. Mógł po prostu zrozumieć, że nie robiła tego dla siebie, tylko dla niego. Chociaż to by jej wystarczyło, żeby poczuć się lepiej w tej sytuacji, w której najchętniej rozryczałaby się na dobre nad jego losem. Może i zaraza, która go dopadła, nie była jakimś ogromnym wirusem śmierci, ale mimo wszystko - martwiła się. Nie wiedziała do końca, co powinna zrobić w tej sytuacji, bo po prostu nie miała pojęcia, co takiego może mu być. Do diagnozowania nie miała ani drygu, ani taktu; potrafiła jedynie nalepić plasterek na wypadek rozpieprzenia sobie kolana, bądź też zabandażować ewentualne rozcięcie na łapie. Cała reszta nie wchodziła w grę, choć ogród przed jej domem powstał dla hodowli masy leczniczych ziółek. No, ale nadal. Na razie mogła tylko obserwować jego poczynania, śledzić każdy krok, powoli sunąć się za nim i spoglądać na to, czy czasem się nie wywraca. Wszystko było w miarę w porządku i już, juz zaczęło jej się wydawać, że nic beznadziejnego się nie wydarzy, kiedy...
Nie. Tak się bawić nie będziemy.
- Na-Nathaniel! - Nie, to nie był wrzask, jaki mogło usłyszeć dziecko od rozdrażnionej matki. Nie był to także rozdzierający krzyk zrozpaczonego dziewczęcia po usłyszeniu informacji o zerwanych zaręczynach, i to w przeddzień jej ślubu. Spanikowała, i to na całej linii, kiedy tylko usłyszała znajomy dźwięk nieco ugniatanego plastiku. Stuknięcie, postrzeliwanie... przyspieszyła kroku, który miał ją doprowadzić do Stróża, a kiedy już znalazła się tuż obok, chwyciła go za rękę, którą w następnej kolejności przewiesiła przez swoje ramię, zmuszając białowłosego do schylenia się przez nękającą ich różnicę wzrostu. Sama Kwon z kolei objęła młodzieńca w pasie i, czy tego chciał, czy nie, zaczęła powoli ciągnąć go w kierunku łóżka, jakie było teraz jego miejscem. Przy okazji bacznie obserwowała trzymaną przez niego butelkę, jak gdyby ta miała zaraz wypaść mu z ręki. A takiej straty by chyba nikt nie zniósł - w końcu to Desperacja, nie sam środek rajskich ogrodów. - W tym momencie naprawdę nie możesz zdać się na samego siebie, rozumiesz? Dobrze wiesz, że gdyby nic Ci się nie działo, to wyszłabym stąd jak najszybciej, bylebyś był zadowolony. Teraz usiądź, ja skończę przygotowywać jagniątko, zjesz sobie i... i ewentualnie Cię zostawię, dobrze? Tylko musisz mi obiecać, że się prześpisz...
Nie powinnaś się tak rządzić, królewno. W końcu nie jesteś tu panią domu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Jego sprawy miały być równocześnie sprawami Jace’a? Niedorzeczność. Oczywistym było, iż większość spraw Jonathana automatycznie stawała się sprawami jego stróża, owszem, ale żeby to działało w drugą stronę? Nie, tak kontrowersyjnych wiadomości Nathaniel nie był w stanie pomieścić pod swą jasną, rozczochraną czupryną. Przecież nim nikt nie ma prawa się przejmować, pfff. Ostatecznie to on jest tu gostkiem od przejmowania się. I to zawodowo. A że idzie mu  to generalnie średnio… no, to już przemilczmy.
W każdym razie Nath miał niniejszym z powrotem całkowicie oddać się fascynującej czynności uzupełniania poziomu płynów w organizmie, gdy jego uszu dobiegł okrzyk protestu ograniczający się do jękliwego wyartykułowania jego imienia:
„Na-Nathaniel!”
Tak, tak - pomijając oczywiście część z zacinaniem się - właśnie powinno się do niego zwracać. Nie, krzyczenie na niego z pewnością nie pomoże pozbyć się nękającego go bólu głowy. Albinos skrzywił się z niezadowoleniem, namierzając spojrzeniem anielicę pędzącą w jego stronę niczym statystyczny leming w stronę urwiska. I o co to całe zamieszanie? Ach, no tak, o niego, jakże mógł zapomnieć… stęknął z zaskoczeniem, gdy zielonowłose stworzenie z niezwykłą stanowczością pociągnęło go za sobą, zmuszając wielkoluda do przemierzenia chatki w niezwykle niewygodnej pozycji. Wyglądało na to, że tym razem opór był bezcelowy, toteż Levittoux podążył za dziewczyną z wyjątkowo nieszczęśliwą miną acz niebywale posłusznie. Kto by się po nim spodziewał takiej uległości? Cóż, najwyraźniej nieliczne szare komórki dryblasa zaczęły współpracować ze sobą w samą porę, by ten doszedł do całkiem racjonalnego wniosku, że szarpanie się z tym skrzydlatym knypkiem, mogłoby okazać się dla niego dość żałosne w skutkach.
Tak więc, w akompaniamencie monologu panny Kwon oraz pokasływania jej towarzysza, dotarli wreszcie w okolice łóżka, co Nathaniel natychmiast wykorzystał, uwalniając się z jej uścisku i siadając na posłaniu. Zakręcił butelkę, po czym rzucił ją niedbale gdzieś na drugi koniec mebla. Niech leży.
„Tylko musisz mi obiecać, że się prześpisz…”
Duża dłoń młodzieńca dwukrotnie, z nadzwyczajną delikatnością wylądowała na głowie dziewczęcia. Po tej szybkiej prezentacji resztek empatii Nathaniel westchnął ze znużeniem, cofając rękę.
- Dobrze. Masz moje słowo.
Zmęczyła go zabawa w pieprzonego smarkacza i teraz najchętniej po prostu by się położył. Ale jedzenie… na tę myśl poczuł nieprzyjemne ssanie w pustym żołądku. Tak, jedzenie też było dobrym pomysłem. Poczeka chwilę, zje, pójdzie spać, a potem poczuje się lepiej. Skoro wszyscy dookoła próbowali mu to wmówić, może coś w tym jednak było. Tak, na pewno. {Uhm, oszukuj się dalej…}

Tymczasem do rezydencji jednoosobowego rodu Levittoux zawitał kolejny nieproszony gość. Jego wizyta została poprzedzona dramatycznym drapaniem w drewno drzwi, które jakoś umknęło zgromadzonym w ferworze wielkiej migracji z kuchni do salono-sypialni. Trzyoka wiewiórka wleciała do pomieszczenia jak ruda błyskawica, zatrzymując się na środku pokoju. Wyglądało na to, że nie zdawała sobie sprawy z obecności dwójki skrzydlatych poczwar, albo najzwyczajniej w świecie postanowiła je zignorować. Zlokalizowanie butelki z wodą zajęło jej zaledwie kilka sekund. Ruszyła na kawałek plastiku oddzielający ją od życiodajnego płynu z takim zaangażowaniem i pasją, że mogłaby wprawić w zakłopotanie niejednego zawodowego biegacza, po czym podjęła rozpaczliwą próbą przebicia się przez wyjątkowo uciążliwą zaporę.

Nath zwrócił uwagę na gryzonia dopiero w chwili, w której ten wskoczył na jego łóżko. Czyżby jego wcześniejszy sen był proroczy? Niby pojawiał się w nim magiczny szczur, a nie wiewiórka, ale może ona też miałaby ochotę na spełnienie jego trzech życzeń? Przyjrzał się jej badawczo. Nie, nie wyglądało na to. Zamachnął się na nią bynajmniej nie z zamiarem trafienia jej w ten durny, mały łeb, a starając się ją odgonić. Osiągnął jednak efekt odwrotnie proporcjonalny do zamierzonego, sprawiając, że zwierzątko wgryzło się w jego dłoń.
… serio? Wspaniale. Właśnie tego brakowało mu do szczęścia. Nailed it! Białowłosy chłopaczyna westchnął ze zrezygnowaniem, przyglądając się rudemu stworzeniu ze znikomym zainteresowaniem. W końcu podjął męską decyzję – użyje drugiej ręki, żeby chwycić i unieszkodliwić tego szkodnika. Brzmi świetnie, gorzej z wykonaniem. Wiewiórka wyrwała mu się, zanim zdążył na dobre zacisnąć palce na jej małym karku, po czym wylądowała na kiecce Mi-Young…
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Mógł wierzyć lub nie, ale - wbrew temu, co jest zapisane na większości dokumentów, kart, bądź czegokolwiek - pomoc działała dwustronnie, a osoba, do której bezpieczeństwa ktoś się przykładał, choćby była nie wiem jak niewdzięczna, sama też zacznie próbować jej pomagać, kiedy tylko znajdzie się w niebezpieczeństwie albo właśnie chorobie. Najwidoczniej Nathaniel nie pojmował najprostszych regułek.
Zmierzyła go jeszcze raz taksującym spojrzeniem, gdy ułożył się już nieco wygodniej. Wyglądało na to, że nie miał się zaraz spieprzyć na ziemię, czy zrobić cokolwiek tak głupiego, jednakowoż i tak wolała poobserwować go dłuższą chwilę - dla bezpieczeństwa jego samego. To było wręcz niesamowite, że potrafiła się martwić o kogoś, kto tak na dobrą sprawę naprawdę poradziłby sobie sam i umiałby wypocząć, a do tego był tak marudny i, choć może jedynie sprawiał takie wrażenie, niewdzięczny. Zachowywał się, jak ostatni kmiot, robiąc jej jeszcze wyrzuty z powodu jej dobrych intencji i chęci, co w zasadzie w ogóle by jej nigdy nie zraziło. Jeśli wtedy próbował ją tym odstraszyć... cóż, najwyraźniej za słabo ją znał.
- . . . - buforowanie w toku. Przesunęła wzrokiem po całej długości ramienia białowłosego, w lekkim zdezorientowaniu zatrzymując go na poziomie jego nadgarstka, nie mogąc sięgnąć nigdzie dalej. Delikatnie ugnieciona grzywka weszła do oczu Anielicy, zmuszając ją tym samym do kilkukrotnego zamrugania, choć nie ukrywała, że przytargnęło ją do tej decyzji także czyste zdziwienie. Jeszcze tylko przez chwilkę milczała, nim - tuż po usłyszeniu jego słów - jej twarz stała się niesamowicie wyraźna pod względem kolorów. Nie dało się spostrzec, czy to róż, czy karmin, czy jakaś wyblakła czerwień. Jasnym jednak było, że nie było to oznaką wzruszenia albo nabrania pewności siebie. Wręcz ukryła twarz w dłoniach, wyczuwając gorąco, jakie ją ogarnęło. - U-uhm. Dzię... dziękuję.
Ale spokojnie. To przecież tylko malutki, niewinny pat, a ona robiła z tego taki problem. Przynajmniej jedynie krótką chwilę, nim odjęła łapki od facjaty, znów powracając błękitnymi tęczówkami do swojego chwilowego podopiecznego. Ta... podopiecznego. Gdyby jeszcze Yunosuke tak zachorował, to już w ogóle nie wiedziałaby, co ze sobą zrobić. A bo to takie biedne było, pechowe... aż zaczęła się zastanawiać nad jego losem. No, ale trzeba było wrócić na ziemię, to teraźniejszej sytuacji. Subtelny uśmiech zwiastował to, że miała dać mu już spokój. Jagnię powoli nabierało kolorów, więc zostało powolutku przewrócone i poddane następnym minutom opieki nad sobą. W międzyczasie przeniosła jeszcze wzrok na drugiego Stróża.
- Właściwie, to wolisz mocno zapieczonego, czy tak bardziej krwisto? Jejku, wybacz, że zapomniałam zapy-... - zamrugała kilkukrotnie, baczniej przyglądając się jego twarzy. Wyglądał, jakby coś kontemplował.
Zmierzyła zwierzątko wzrokiem tylko przez wzgląd na cichy chrobot i postukiwanie plastiku. Miała wrażenie, że to do środka butelki dostaje się powietrze, za czym szło wypełnianie się jej i... "prostowanie"? "Wygładzanie"? Grunt, że pomimo tej myśli, pałętającej się wewnątrz jej głowy, zielonowłosa zaintrygowała się tym niesamowitym procesem, na co zresztą zwrócił uwagę także Levittoux, choć - jak się okazało - on od początku miał świadomość, co się święci. Może i zaprotestowałaby, wrzasnęła, że taka przemoc wobec żyjątek nic nie da, ale... przecież on też go użarł. Zresztą, bardzo szybko obydwoje przekonali się, że takiego przeciwnika, choćby malutkiego i puchatego, nie należy lekceważyć. Prędkość i skoczność wiewiórzyska były godne podziwu, kiedy z pełną gracją umknął młodzieńcu.
- Co ty wyprawiasz, co? - Najwidoczniej w dalszym ciągu nie zdawała sobie sprawy z tego, że skoro jakiś zwierzak wpieprzył się do domu Stróża, to nie był on normalny. Wścieklizna? Chęć zaaklimatyzowania się w ludzkim społeczeństwie? Może zbliżała się susza i po prostu maluch chciał brać, co się dało? A może to jakiś uroczy Wymordowany? Nie. Wtedy pewnie przyszedłby tu w ludzkiej postaci. Ale jeśli to jeden z Oswojonych? Dość przemyśleń, wyrwało się głosikowi w jej głowie, kiedy jej drobne dłonie starały się pochwycić gryzonia w objęcia i odciągnąć od materiału sukieneczki, by tak po prostu go gdzieś wypieprzyć. Co, jeśli wyrządziłby więcej krzywdy białowłosemu? Przecież nie po to tu siedziała, jak ostatni kołek, pilnując, żeby nic mu się nie stało, żeby teraz samej pokrzyżować sobie te plany.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wzruszył ramionami, przyglądając się reakcji dziewczęcia na jego niezobowiązujący gest. No proszę, że ten białowłosy kloc tak działał na kobiety… powinien to kiedyś wykorzystać. Ale to on, więc nic z tego. Smutek.
A wiewiórka… cóż, wiewiórka bawiła się przednio. Przemaszerowała po klatce piersiowej dziewczyn y, by znaleźć się na jej ramieniu i ostatecznie uczepić się nieprzyzwoicie ostrymi pazurkami materiału zakrywającego plecy anielicy. Nathaniel przypatrywał się temu wszystkiemu z zimnym opanowaniem, fachowym okiem analizując sytuację. Przecież miał certyfikaty z wiewiórkoznawstwa, a to do czegoś zobowiązuje!
- Chodź tu – mruknął do Young, ignorując jej pytanie.
Gdy ta spełniła jego polecenie, Levittoux podjął kolejną próbę złapania nadpobudliwego gryzonia. Wyciągnął dłoń w jego stronę, co oczywiście spowodowało natychmiastowe odskoczenie szkodnika… prosto do drugiej łapy stróża. Ach, ta anielska zwinność i szwajcarska precyzja! Zwierzak wyrzucił z siebie wiązankę niezadowolonych pisków brzmiących nieco jak początek Ody do radości, wiercąc się, robiąc użytek z siekaczy i ogółem usilnie starając się wyrwać. Uścisk anioła był jednak zbyt pewny i silny, by wiewiórowi udało się cokolwiek zdziałać. Co z tego, że z ran na jego palcach zaczęła sączyć się krew? Bywało gorzej. Nie ma szans, nie wypuści z rąk tego cholerstwa, dopóki nie wywali go za drzwi.
I właśnie tu zaczynały się schody, bo oznaczało to nie mniej nie więcej tyle, że Nath będzie musiał po raz kolejny ruszyć zgrabny tyłek i narazić się na przeogromny wysiłek z jakim się to wiązało. No nic, jak trzeba, to trzeba. Pociągając nosem, zwlekł się z łóżka i z determinacją porównywalną do determinacji mrówki, której cholerne dzieciaki po raz kolejny zniszczyły mrowisko, a która cholernie chciałaby mieć gdzie mieszkać, więc setny raz odbudowuje swój domek, ruszył w kierunku drzwi. Znowu. Trzeba przyznać, iż, zważywszy na jego stan, doczołganie się do wyjścia i wywalenie nieproszonego gościa nie zajęło Levittouxowi wcale aż tak długo - zaraz próbował już jak najdokładniej zamknąć drzwi, żeby w jego skromnych progach nie pojawiło się jeszcze więcej natrętnych przedstawicieli fauny. Zmierzył swoje dzieło krytycznym spojrzeniem. Pomiędzy drzwiami a progiem pozostała całkiem pokaźna szpara, ale z tym raczej nic już nie mógł zrobić. W końcu to nie jego wina, że drewno mu się wypaczyło, no. Dowlókł się z powrotem do łóżka w towarzystwie kolejnego ataku kaszlu i zapewne odprowadzany przez swoją towarzyszkę wzrokiem pełnym dezaprobaty {czy tam troski, nazywajcie to, jak chcecie}. Zignorował potencjalne komentarze z jej strony, uwalając się na posłaniu. O nie, jednak musiał się położyć. Wbił całkowicie pozbawione zainteresowania spojrzenie w sufit, oddychając ciężko i świszcząco. Wtedy też jakby o czymś sobie przypomniał… zerknął na twarz anielicy.
- Jeżeli chodzi o to mięso… obojętnie mi – mruknął, wzruszając ramionami. – Byle by było ciepłee – ostatnie słowo transformowało w przeciągłe ziewnięcie. Level up.
W każdym razie skrzydlatej mendzie najwyraźniej zachciało się spać. Sugeruję wykorzystać to jak najprędzej, bo, biorąc pod uwagę jego dotychczasowe zachowanie, może jeszcze okazać się, że ta imitacja anioła gotowa wyleźć na dach i zacząć jodłować...


Ostatnio zmieniony przez Nathaniel dnia 18.05.14 12:40, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Hue hue hue.
Bo dzikie zwierzęta to za mało atrakcji jak na dzisiejszy dzień. Promienie słoneczne raptownie przestały wdzierać się do chatki Nathaniela. Zamiast tego nastała szarawa i ponura pogoda. Oho, zapowiadało się na porządny deszcz. A jak. Z tym, że teraz deszcz miał być z małym dodatkiem. No dobra, nie aż tak małym dodatkiem, bo już po chwili Nathaniel został pozbawiony jednej z szyb w oknie, kiedy do pomieszczenia wdarła się bryła lodu wielkości piłki z koszykówki. Przypadek? Ależ nie. Bo na dworze rozpętało się istne piekło. Wiatr, deszcz, grad... Głośne huki uderzały o dach anielskiej posiadłości. Pozostawało tylko modlić się, by i tej części jego domu nie rozwalono...
                                         
Eve
Kotek     Anioł
Eve
Kotek     Anioł
 
 
 

GODNOŚĆ :
Eve, ewentualnie Ewa, Matka Ludzkości, Pierwsza Kobieta na Świecie.


Powrót do góry Go down

Głupia, ruda, śmierdząca... ugh, mogła sobie już darować. Nawet nie obchodziło jej już to, że bezkarnie sobie po niej łaziła. Ale co, jak co - nie miała prawa zaczepiać chorego w potrzebie i zadręczać jego nieszczęsnych nerwów! Dlatego też przez parę sekund usilnie starała się samej zdjąć z siebie gryzonia. Ale kitkę miała śliczną, trzeba było przyznać~.
"Chodź tu."
No nie było rady. Przecież trzeba było usłuchać starszych, jeśli takie było ich polecenie na dziś. Zresztą, jakoś jej się już nie uśmiechało ganianie z łapami po przestrzeni swoich pleców zupełnie na ślepo. Levittoux z kolei wydawał się być w tym... no ja wiem, sprawniejszy? Tak, to na pewno było odpowiednie słowo. To, jak doskonale potrafił łapać wiewiórki! Powinien dostać za to medal, choć na pewno nie aprobatę Young, która zacisnęła nerwowo usta, spoglądając na powolutku czerwieniące się ranki na jego dłoni. Potem będzie musiała to jakoś odkazić - w końcu cholera wie, co taki wiewiór trzymał na swoich brudnych zębiskach.
- Ja... ja mogę ją... - chyba jej nie słuchał. I to nawet nie chyba, a na pewno, bo kiedy widziała, że przeszedł już kilka kroków, postanowiła zrezygnować. I tak musiał się wrócić, i tak. Był tuż przy drzwiach, więc lepiej było nie sprawiać, żeby jego wysiłek poszedł na marne. Mimo wszystko będzie musiała pilnować, żeby naprawdę dobrze zjadł i wypoczął. No przecież inaczej nie da rady, damn it. MA WYZDROWIEĆ.
A kto powiedział, że cokolwiek skomentuje? W ogóle, to pominę ten fragment, nie chce mi się lać wody. Po prostu podeszła do rusztu i tyle. Taki fun.
- Więc... więc będzie ciepłe. - Kiwnęła głową, nie spuszczając jednak wzroku z pożytecznego ściągacza jej uwagi, czyli właśnie mięsa. Jagniątko coraz bardziej nabierało kolorów, a właściwie było już gotowe do zdjęcia z rusztu, co zresztą nastąpiło, kiedy tylko panna Kwon pokwapiła się, by pobiec do kuchni po coś, co przypominało sztućce i talerz. Nie, ja naprawdę nie wiem, czy istniała tam choć namiastka czegoś, co przypominało porcelanę, więc mówię, że to tylko prowizoryczne, hue. W każdym bądź razie, wystrzeliła niczym z łuku, wracając do osoby białowłosego, a kiedy tylko owieczka, czy może raczej jedna z części jej mięsa zajęła dumnie miejsce na "podstawce", została ona podana Nathanielowi z tym przesłodko zatroskanym błyskiem w oku, ale i bądź co bądź pokrzepiającym uśmiechem. - Smaczne-...
Pierdut, dziwko.
Coś trzasnęło, a w tle dało się usłyszeć dźwięk pękającego na miliard kawałków już i tak potłuczonego szkła okiennic rudery zamieszkanej przez Anioła. Zielonowłosa z trudem powstrzymała się od wydania z siebie przeciągłego pisku - oczywiście jedynie ze względu na możliwość nasilenia się jakiegoś tam bólu głowy u jej towarzysza - ale nie obyło się bez mimowolnego skulenia, niemal do pozycji embrionalnej. Kochany, sympatyczny grymas został już dawno zastąpiony przez czyste skrzywienie przerażonego dzieciaka. Trzyoka wiewiórka była niczym przy tak skurwysyńskiej nawałnicy. Nie, żeby nie mogła zapanować nad powietrzem, ale skąd. Pieprzona mała suka, mogłaby pomyśleć nad tym, żeby coś zaradzić i chociaż tyle pomóc.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Widząc wyciągnięty w jego stronę, wyszczerbiony w wielu miejscach talerz będący chwilowo miejscem spoczynku całkiem przyzwoicie wyglądającego kawałka mięsa, Levittoux dźwignął się do pozycji siedzącej, względnie wyprostowanej i momentalnie sięgnął po swój obiad. Jego. Nie odda. Przez ułamek sekundy zastanawiał się, czy nie szybciej byłoby zwyczajnie wziąć exowcę w łapy i pochłonąć ją, jak przystało na barbarzyńcę… jednak nie był barbarzyńcą, lecz majestatycznym, skrzydlatym dziełem Pana, a majestatycznym, skrzydlatym dziełom Pana nie przystoi. Ostatecznie odebrał więc od anielicy także sztućce, mamrocząc pod nosem coś na kształt podziękowania i oparł się o ścianę. Już, już miał pakować pierwszy kawałeczek padliny do gęby, kiedy JEBUTSRUTUTUBANG! przez okno, z i tak już śladową ilością szyby, wpadł lodowy kamor. Wstrząs mocno zachwiał naczyniem trzymanym przez anioła, jednak będąc chorym, pogryzionym i cholernie głodnym, Nath nie miał zamiaru oddawać swojego posiłku bez walki. Pościel nie potrzebowała go tak bardzo, jak w tym momencie potrzebował go albinos, ot co! Tak właściwie to już nawet nie był zaskoczony. Serio. Kto by się dziwił, że w odwiedziny wpada mu zmutowana wiewiórka, a zaraz potem ogromny grad postanawia rozpieprzyć jego ledwo stojącą chałupę? Nie on. Nie dziś. Trzeba będzie się przeprowadzić? Trudno. Oby tylko najpierw mógł zjeść pieprzoną jagnięcinę. Trzeba będzie uciekać gdzieś w poszukiwaniu schronu, kiedy zrobi się naprawdę dramatycznie? Dobra, chwila, tylko skończy jeść…
Swoja drogą powinien chyba spotkać się z paroma skrzydlatymi kumplami, żeby omówić kwestię przesadnie dużej ilości zmrożonej wody na środku jego salonu. Chyba powinni wymyślić, co na to wszystko zaradzić, nie? W końcu dostali ludzkość w opiekę i takie bzdety… Ale po kolei. Najpierw zje, potem wyzdrowieje, a dopiero później zatroszczy się o bezpieczeństwo narodowe. Priorytety. Ściągnął z widelca wcześniej nabity kęs mięsa, przeżuł. Grad tłukł o dach, ale wszyscy żyli. Chwila… co ten dzieciak wyprawia?
Jesteś aniołem. Panujesz nad żywiołem, do cholery. Ogarnij się.
Ostatecznie białowłosy dryblas powstrzymał się przed jakimkolwiek komentarzem, wpatrując się w to beznadziejnie bezradne, zielonowłose stworzenie aktualnie znajdujące się w pozycji embrionalnej. Nie widział w tym sensu.
- Chodź – mruknął, sugestywnie zerkając na fragment łóżka koło siebie.
Bądź co bądź pozostawała w nim ta zupełnie niepraktyczna potrzeba czynienia dobra i nie mógł patrzeć obojętnie jak jego towarzyszka kuli się w obawie przed burzą. No i okej, zainteresowanie losem bliźnich jest potwornie szlachetne, chwali się i w ogóle, a tymczasem owca mu tu stygnie. Jako że, w czasie cokolwiek nieudolnego odgrywania przez Matkę Naturę sceny rzucania kamieniem w okno rodem z jakiejś młodzieżówki, Nathaniel porzucił trzymanie noża na rzecz ratowania jedzenia, teraz postanowił nie bawić się w konwenanse – przekopywanie się przez fałdy kołdry w poszukiwaniu sztućca byłoby przecież taaakie męczące – i po prostu nabił na widelec cały kawał mięcha na raz. Może i nie wyglądało to najestetyczniej, ale co się będzie pierdzielił?
W rezydencji jednoosobowego rodu Levittoux zapadło zatem milczenie ze strony głowy rodziny, przerywane od czasu do czasu jedynie jakimś nieprzystojącym aniołkom mlaśnięciem. Te pościgi, te wybuchy. Ale nie zapominajmy o gradzie! Tak, on zdecydowanie poradzi sobie z robieniem w tle za kino akcji.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

To aż takie dziwne, że się bała? Była ciapopizdą, która na widok biedronki z sześcioma zamiast siedmiu kropek potrafiła trząść portkami, nie wspominając już nawet o gradzie wielkości piłki koszykarskiej. O co w ogóle chodziło z tym wszystkim? I dlaczego, do cholery, albinos potrafił zachować taki pieprzony spokój, kiedy jego dom mógł legnąć w gruzach? Dobra, częściowo już i tak w nich leżał, ale przecież dach mógł zwalić mu się na głowę w każdej chwili, a przez okno mogłyby wpaść kolejne lodowe kule i tym razem nie trafić w dalekiej odległości od ich dwojga. Dziewczyna odruchowo przysłoniła kark dłońmi, głowę chowając między kolanami, odembrionowując się tym samym. Ale taka pozycja była jeszcze bardziej idiotyczna. Każdy normalny Anioł na jej miejscu już dawno coś by zaradził, choćby pod przyczyną tego, że i jej towarzysz mógłby na tym ucierpieć. Ten z kolei wciąż wydawał się być niewzruszony całą tą sytuacją, jedynie rozkoszując się smakiem jagnięciny, będącej dla niego najważniejszą sprawą na tę chwilę. Aż walały jej się w głowie słodkie pomruki, jakie wydałby z siebie ktoś bardziej... no, bardziej. Wiecie, o co mi chodzi. Najzwyczajniej w świecie sprawiał w jej oczach wrażenie kompletnie nieprzejętego sprawą, jakby został właśnie otoczony niesamowitą barierą odpierającą naturalne apokalipsy i takie anomalie pogodowe.
Chociaż... jednak trochę się przejął, a już przynajmniej jej osóbką.
Na krótkie polecenie, otrzymane od jasnowłosego, wydała z siebie cichy jęk ocalonego, ale obolałego weterana wojennego, mającego właśnie zostać opatrzonym, przemytym i w ogóle uratowanym. Powoli uniosła niewielki ciężar swojego tyłka nieznacznie w górę, by lekko rozłożyć ręce na boki i podnieść się już do pionu. Tak samo ślimaczym tempem, jak gdyby działała w slow motion - choć chodziło tu po prostu o możliwość zakłócenia spokoju Nathaniela, a wszyscy wiedzą, że jedzącego się nie męczy - opadła miękko na usłane pogmatwaną kołdrą łóżko i spojrzała na nabity na widelec kawał mięsa, powoli oskubywany ze swojego bogactwa. Właściwie, to cieszyła się, że wszystko jest jak najbardziej zjadliwe, a Levittoux nie narzeka. Może to choroba tak zniwelowała poziom jego narzekań?
- I... smakuje? Nie jest to jakieś wykwintne danie, więc... - mruknęła. Może była to kwestia jakiegoś zabawnego zwrotu akcji, w którym jej Mary Sue'owe zdolności nagle objawiły się i zaczęły czynić z niej doskonałą kucharkę pomimo braku przypraw i normalnej kuchni do dyspozycji.
Nie no. Mary Sue stworzyłaby szwedzki stół z piasku.
Grunt, że jak na razie sytuacja przestała być tak zajebiście ciekawa, jak by się mogło wydawać, ale z drugiej strony - hej! - cały ten spokój działał wyłącznie na ich korzyść, gdyż za jego sprawą młodzinka powoli odzyskiwała pewność siebie (której tak na dobrą sprawę i tak było tak mało, że "regeneracja" powinna trwać o wiele krócej), choć mimo wszystko nadal spoglądała za prowizoryczne okno z niemałą obawą, że coś wpieprzy się do jego salonu i rozbije któremuś z nich głowę. Gorzej, jeśli to będzie albinos - szkoda ładnego skurwola.
- Um... - cichy pomruk rozniósł się nagle nieopodal jego ucha. - Właściwie, to jak sądzisz? Kiedy Panicz będzie z powrotem? To znaczy... nie wiem, czy Cię nie zamęczam.
Zamęczasz go wysypem pytań akurat wtedy, kiedy spożywa swoją obiadokolację. To wystarczający powód, żeby wykopać cię za drzwi, Kwon.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

// Nie ma to jak dostać weny na posta podczas próby nauki… tak, logicznie, mózgu, logicznie. Noale, trzeba było to wykorzystać!

Na całe szczęście burza postanowiła oddalić się w swoją stronę tak szybko, jak się pojawiła. Chatka jakoś specjalnie nie ucierpiała, wszyscy przebywający w niej nieludzie również żyli –same sukcesy! Levittoux natomiast dalej w skupieniu dziabał swoją wyszukaną śniadanio-obiado-kolację, toteż nie odpowiedział dziewczynie od razu. Dopiero kiedy pochłonął już gdzieś tak z połowę swojej racji żywnościowej, przeniósł spojrzenie na zielonowłosą anielicę.
- Smakuje, dziękuję – rzucił ze spokojem, w przerwie pomiędzy zatapianiem w jagnięcinie niepoprawnie białych zębów, przeżuwaniem i przełykaniem. Przerwa ta nie trwała zbyt długo i zaraz białowłosa menda została z powrotem pochłonięta jedzeniem. Takie to wciągające, że hoho.
Gryz, żuj, gryz, żuj…
„Jak sądzisz? Kiedy Panicz będzie z powrotem?”
Bóg jeden raczy to wiedzieć, drogie dziecko – odezwał się wewnętrzny filozof Natha.
- Nie mam pojęcia, kiedy „panicz” będzie z powrotem – mruknął sam Nath, dojadając mięso. No, szybko poszło. Ale w sumie czego innego spodziewać się po gościu, który od kilku dni nie miał niczego ciepłego w gębie? No właśnie. Oblizał palce i wychylił się w stronę krawędzi łóżka, żeby odstawić talerzyk na podłogę. Misja zakończona sukcesem, naczynie leży na podłodze, kapitanie Nathaniel, może pan wrócić na swoje miejsce. Tak też uczynił i opierając się plecami z powrotem o ścianę, kontynuował swój „wywód” na temat niekompetencji Jonathana w roli cudownego posłańca. – Może za tydzień już tu dotrze.
Zignorował wzmiankę o zamęczaniu, jako że jedyna, nasuwająca się odpowiedź była aż nazbyt oczywista. Jasne, że go zamęczała! Wszyscy go tu chcieli dzisiaj wykończyć. W ogóle to takiej liczby odwiedzin jednego dnia jego chatka nie zanotowała, od kiedy albinos się do niej wprowadził.
Swoją drogą jak długo jeszcze Jace miał zamiar załatwiać mu tę pomoc? Nie, żeby nasz Anioł-Jestem-Taki-Samowystarczalny jej potrzebował, niee, jednak, skoro już dostał taką ofertę, nie mógł z niej nie skorzystać – nawet jego duma nie była na tyle głupia, żeby zmuszać go do dłuższego wypluwania sobie płuc w samotności. Chorowanie mimo wszystko raczej nie stanie się jego nowym hobby. Wracając jednak do kwestii ślamazarności jego podopiecznego – no heloł, oni zaliczyli tu już napad zmutowanej wiewiórki, odwiedziny wielkiej bryły lodu, wielokrotne migracje od kuchni, do kuchni, od drzwi na Honolulu, a ten gdzie? Na pewno nie tutaj.
I tu powinnam napisać jeszcze coś strasznie twórczego, ale wena mi się właśnie wyweniła, więc, nie chcę spolerować, ale na tym ten post się zakończy. Smutek, ból, żal i niedowierzanie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Lecz niedługo po tym, jak burza minęła powietrze zaczęło sprawiać wrażenie… Ciężkie. Jakby siła ciężkości oraz masa powietrza wzrosła co najmniej dwa razy. W dodatku było strasznie duszno, jednak żadne z nich, ani Mi-Young, ani Nathaniel, nie mieli problemów z oddychaniem, nie pocili się, nie byli senni, ani nic z tych rzeczy. Było to doprawdy dziwne zjawisko, jako że dawało tylko takie odczucia na tle psychicznym, fizycznie praktycznie niczego się nie czuło, oprócz irracjonalnego wrażenia, wytworzonego przez umysł.
Nie trwało to jednak zbyt długo. Po chwili poczuli intensywny, uciskający ból głowy, jakby ktoś właśnie wziął ich mózgi w pięść i zaczął je ugniatać jak te „gniotki”, wypełnione mąką ziemniaczaną. Skalą bólu można by było to porównać do bólu nerwowego, szczególnie w przypadku Nathaniela, w którego uszach zadzwonił przeraźliwy, bardzo niski i sprawiający dodatkowy ból pisk, wymagający natychmiastowego zakrycia uszu. Nic to jednak nie dało, gdyż głos pochodził z wnętrza jego głowy, jakby właśnie wkroczyła w jego umysł nadprzyrodzona, samodzielna siła. Kwon natomiast odczuwała teraz pulsujący ból, przerywany krótkim i ostrym.
I niespodziewanie… Wszystko ustało, jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki. Pozostało tylko lekkie, nie do końca przyjemne mrowienie wewnątrz czaszki, które mimo wszystko dało się zignorować.
To jednak nie był koniec… Gdy wszystko zdawało się już ustatkować, Nath mógł już spokojnie wrócić do posiłku, a Mio do swojego bezczynnego siedzenia… Niespodziewanie wszystko wzleciało w powietrze. Oprócz nich samych, rzecz jasna. Mięso wyrwało się z widelca i odleciało na drugi koniec pokoju, niby obrażone, patyki z ogniska rozleciały się po całym pomieszczeniu, a zdecydowana większość z nich znalazła swoje lokum pod dachem, poduszka z łóżka wyniosła się do kuchni, a samo łóżko i dywan zaczęły niebezpiecznie dygotać, jakby wściekłe, że ktoś śmie je bezszcześcić swoim cielskiem. Cóż to mają być za diabelne moce?!
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 3 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach