Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 1 z 4 1, 2, 3, 4  Next

Go down

Pisanie 22.03.14 17:31  •  Tunele ściekowe Empty Tunele ściekowe
Tunele.
Labirynt podziemnych korytarzy. Zaropiały, brudny wrzód na dupie Miasta-3. Pokręcony jak jelita Lewiatana i równie cuchnący, gromadzi w sobie wszelki element, dla którego na górze miejsca zabrakło, ale na dole, w bardziej zorganizowanych ugrupowaniach Podziemia, też go nie ma. Miejsce doskonale niczyje i przez to dostępne dla każdego.
Aby poruszać się tunelami swobodnie, trzeba być stałym bywalcem i mieć niezłe pojęcie o środowisku, w którym przyszło żyć. Krążą legendy o tych, którzy czasem poszli i nie wrócili. Część wyjątkowo szerokich tuneli prawdopodobnie kiedyś służyła (lub miała służyć) jako podziemna kolejka, którą z jakichś przyczyn zamknięto lub nigdy nie wybudowano. Setki prostych i krętych, wąskich i obszernych korytarzy służą za drogi wędrówki rozmaitych cieciów, kryminalistów i życiowych wykolejeńcach. Własnoręcznie zaaranżowane nory, byłe magazyny i całkowicie przypadkowe miejsca stanowią dom dla rozmaitej zbieraniny ludzi żyjących bez słońca, o chorych, białych twarzach i oczach równie ponurych, co ich legowiska.
Rząd na ogół nie przejmuje się ściekami, traktując je poniekąd jak kawałki mięsa pod sukniami średniowiecznych dam – drobne plugastwo przyciąga do siebie insekty i wszelkie syfy, chroniąc nieskazitelność całej reszty. Bo przecież znacznie łatwiej zgromadzić zło w jednym miejscu.
Czasem, od święta, ktoś przypomina sobie o ściekowym syfie. Wówczas zostają wysyłane małe oddziały wojskowe, żeby się trochę rozerwały, trochę postrzelały i przy okazji zrobiły nieco porządku.


***

Siedemnasta trzy.
Temperatura powietrza – osiemnaście coma dziewięć stopni w skali Celsjusza. Ciśnienie – tysiąc piętnaście hektopaskali. 22 marca 3001. Kolejny piękny dzień na chwałę Miasta-3.
- Rozumiesz?
- Tak jest – powiedziała spokojnie Schmetterling, wodząc oczami za mężczyzną udeptującym ścieżkę w poprzek gabinetu. Pomieszczenie było stosunkowo długie, ale wąskie, gruby dywan tłumił kroki dla normalnego słuchacza, ale Lenka słyszała je wyraźnie.
Właściwie bardziej czuła drgania.
I jego pot.
Dowódca był zdenerwowany. Krok zaczynał, postawiwszy mocno piętę, co akcentował głuchym łupnięciem. Mała żyłka na czole pulsowała szybko. Omiatał Schmetterling wzrokiem, nie zatrzymując go na oczach. I zapomniał wyłączyć klimatyzację.
- To tylko rutynowa akcja. – Wzruszył nonszalancko ramionami. A przynajmniej miał szczerą nadzieję, że tak wyszło. – Chodzi nam bardziej o mapowanie obszaru. Na podstawie zarejestrowanego obrazu kamery odtworzymy ten fragment Ścieków. Masz pozwolenie na użycie broni i…hm, siły, na wypadek napotkania obcego elementu. Ale nie szarżuj.
- Tak jest – odpowiedziała obojętnie.
Tylko nie szarżuj.
Wszyscy wiemy, że jesteś wybrakowanym egzemplarzem, więc nie wariuj. Dopóki jeszcze żyjesz w jednym kawałku i wykonujesz zadania, rząd nie ma prawa twierdzić, że te grube miliony poszły w błoto. Nie daj im powodu, by zaczęli tak myśleć.
Tak jest.
- Twoja misja ma charakter rozpoznawczo-anihilacyjny. Nie daj się złapać. Liczę, że eliminacja przebiegnie tak gładko, jak dotychczas. Wierzymy w ciebie, Schmetterling.
- Eliminacja czyli zabijanie ludzi? – upewniła się, wstając.
Dowódca chrząknął i odwrócił wzrok, ale nie wiedziała, czy była to reakcja na zbyt oczywiste pytanie, czy jej ruch – nienaturalnie płynny, miękki, ale przy tym dziwnie sztywny, jakby jej mięśnie przyczepiono nie do kości, a do kawałków stali.
I poniekąd tak było.
Tylko że to nie była stal. Coś o wiele, wiele lepszego. W końcu kosztowała miliony.
- Oczekuję szczegółowego raportu – wycedził dowódca przez zęby.
Zasalutowała i wyszła.
Siedemnasta-zero-siedem.

***

Przygotowanie i dojazd na miejsce akcji zajęły łącznie prawie trzy godziny. Kierowca jechał zgodnie z przepisami, nerwowo pogwizdując pod nosem i zerkając w lusterko wsteczne. On też się pocił. Z jakiegoś powodu wszyscy się jej bali, zwłaszcza ci, którym z jej strony absolutnie nic nie groziło.
- Tutaj wystarczy – powiedziała, kładąc dłoń na podgłówku siedzenia kierowcy. Drgnął i zahamował nieco za ostro.
- Zaczekać?
- Dziękuję – odpowiedziała, nie precyzując, czy oznaczało to „tak, dziękuję”, czy „nie, jedź dalej”. Pchnęła drzwi i wysiadła.
Było bardzo ciepło, ale parno, ciężkie powietrze zdawało się oblepiać uniform i płaszcz, momentalnie nasączało włosy wilgocią. To nie jest dobra pogoda na wkraczanie do kanalizacji. Pewnie powybijały studzienki.
Kolejny powód, by wysłać tu właśnie ją.
Lenka wyjęła z bagażnika karabin szybkostrzelny i przerzuciła sobie pasek przez ramię, razem z dwoma pasami amunicji. Powinno wystarczyć. I tak miała znacznie szerszy repertuar nawet bez broni. Przeładowała i skinęła głową kierowcy, ruszając powoli w stronę wejścia do ścieków.

***

Cicho.
Za cicho.
Nie chodzi nawet o to, że nie było w pobliżu ludzi, co akurat było zjawiskiem logicznym. Nikt nie lubi przebywać w okolicy smrodu, chyba że został zmuszony, że społeczeństwo go przeżuło, połknęło i wysrało. Wtedy, jako element cywilizacyjnych fekaliów, nie czuje się odoru rozkładu i upokorzenia, w którym przyszło żyć. Wyczuwają go jedynie nieliczni, ci zaś desperacko walczą o przetrwanie i łyk świeżego powietrza z powierzchni.
Dosłownie i w przenośni.
Sęk w tym, że percepcja słuchowa Lenki znacznie przewyższała możliwości normalnego człowieka. Zawsze było jakieś drganie, które da się wyłapać. Piski szczurów w stercie śmieci. Drapanie szczurzych pazurków. Buszujące w odpadkach robactwo. Łopot ptasich skrzydeł i ochrypłe krakanie kruków. Zawsze coś słychać.
Grzmot nagle przetoczył się nad kompleksem kanalizacyjnym. Z jednego z nielicznych, niemalże łysych drzew z dzikim wrzaskiem poderwało się stado kruków. Nie. Za małe. Kruki mają trochę inny odgłos.
- Wrony – powiedziała cicho, poprawiając uchwyt na karabinie.
Tunele powitały ją zatęchłym smrodem i gęstą od beznadziei ciemnością.

                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 22.03.14 19:57  •  Tunele ściekowe Empty Re: Tunele ściekowe
Dzień był wyjątkowo cichy, jak rzadko. Niekiedy przecież rozbrzmiewało w kanałach echo przejeżdżających na powierzchni pojazdów, ludzkich krzyków albo chociaż odgłosów zwierząt –  a dziś nie było słychać nic. Nawet wszystkie okoliczne szczury pochowały się do zupełnie zaciemnionych szczelin lub zagrzebały w stertach śmieci, których tu nie brakowało.
Dopiero po upływie pewnego czasu z oddali zaczął dobiegać jakikolwiek dźwięk, najpierw cichy, później coraz głośniejszy. Plask, plask. Miarowym, szybkim krokiem ktoś właśnie szedł przez to zatęchłe, śmierdzące ludzką zgnilizną skupisko ścieków i innego brudu zebranego z całego miasta.

Brnąc przez sięgające mu prawie do kostek fekalia, Wrona ziewał tylko raz za razem, piekielnie zmęczony po minionej nocy. Co to była za fucha! Powinien był dostać za nią dwa razy więcej, cholera jasna… Prychnął. Humor mu wyjątkowo nie dopisywał.  
Jedyne, o czym teraz marzył, to zagrzebać się w swojej norze i zasnąć kamiennym snem, ale z jakiegoś powodu przed kilkoma minutami opuścił siedzibę Łowców i zmierzał właśnie na powierzchnię. Opatrzność, o ile jakakolwiek istnieje, miała wobec niego inne plany niż pozwolić mu w spokoju zaczerpnąć oddechu – wszak interesy nie lubią czekać.
Pewnie i energiczne przemierzał zatem kolejne korytarze, doskonale wiedząc, kiedy skręcić, gdzie się przygarbić, gdzie stawiać kroki, aby nie ugrzęznąć w śmierdzących ściekach po nos. Zdawać by się mogło, że zna ten labirynt tuneli na pamięć – a może zresztą tak właśnie było?  
Mdłe światło sączyło się z żarówek umieszczonych w kilkumetrowych odstępach na półokrągłym sklepieniu, ale Wrona na wszelki wypadek wciąż trzymał w kieszeni swoją nieodłączną latarkę. Przezorny zawsze ubezpieczony, a on czuł dreszcz niepokoju na samą myśl o tym, że - gdyby światła zgasły - miałby znaleźć się tutaj pogrążony w całkowitej ciemności... W zniszczonym wronim plecaku przewieszonym przez ramię pobrzękiwały rdzewiejące metalowe części rozmaitego kalibru, które, korzystając z okazji, zamierzał na powierzchni wymienić u znajomego złomiarza.
Chłopak pogwizdywał z cicha jakaś starą piosenkę, teraz już bez pośpiechu idąc przed siebie. Jeszcze tylko kawałek. Zbliżał się właśnie do wyjścia, nie przeczuwając niczego, gdy, zatrzymawszy się gwałtownie, zamilkł. Jego wyczulone nozdrza wyłowiły obcy zapach: zdecydowanie nie była to znajoma stęchlizna rozkładającego się ciała ani nawet taki charakterystyczny dla kanałów intensywny odór cieków – to był zapach życia. Dzieciak cofnął się nieufnie o krok jak przestraszone zwierzątko, które blisko swojej nory wyczuwa drapieżnika. O tym, że kanały prowadzą do podziemi nie wiedział nikt prócz samych Łowców, ale i tak zapuszczały się tutaj rozmaite indywidua, na które lepiej było uważać – więc uważał...
Z najwyższą ostrożnością, wstrzymawszy oddech, podkradł się do miejsca, gdzie jedna odnoga kanału łączyła się z inną – tą wiodącą już prosto do wyjścia – i wychylił się ciekawie. Marszczył z wysiłkiem brwi, usiłując dojrzeć cokolwiek w półmroku, niestety bezskutecznie. Zastanowił się też zaraz, starając się myśleć trzeźwo i logicznie, kto mógł złożyć kanałom taką niezapowiedzianą wizytę. Nieraz widział już szwendających się po tym rewirze pomniejszych bandytów i złodziejaszków, którzy szukali dobrej kryjówki dla ledwie zdobytego łupu, doszedł zatem zaraz do wniosku, że musi to być ktoś z tego gatunku nieproszonych gości. No tak. No przecież, że tak. Jego czujność zelżała, a napięte mięśnie rozluźniły się.
Wtem coś zatrzeszczało. Bardzo niedaleko, o wiele bliżej, niż by się tego spodziewał.
Jakby tego było mało, dokładnie w momencie, gdy, po części zaintrygowany, a po części  pełen niepokoju, chciał wychylić się jeszcze trochę, licząc, że uda mu się poszerzyć tym samym obszar widzenia, plecak zsunął mu się z ramienia, a cała jego zawartość wysypała się z brzękiem i głuchym łoskotem.  
 – Oż w dupę – podsumował chłopak bardzo lakonicznie, zwróciwszy szybko wzrok w stronę, z której przed chwilą dobiegał dźwięk.
Sięgnął za pazuchę.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 22.03.14 21:59  •  Tunele ściekowe Empty Re: Tunele ściekowe
Krok.
Chlup.
Śmierdzi nieziemsko, ale nie przejmujesz się tym, bo nie zaprogramowano ci przejmowania się. Nie znasz pojęcia niewygody. Żyjąc w laboratorium, nie znasz pojęcia „domu”. Nie wiesz, co niszczysz tym ludziom, którzy tunele za swój dom uważają. Po prostu czyścisz. Nauczono cię sprzątać.
- Schmetterling? – Głos odezwał się prosto w głowie. Niewyraźny, jakby zachrypnięty, zupełnie tak, jakby komputer miał problemy z wychwyceniem sygnału. To, co wyłapał, sklecił w jasne sformułowanie i wysłał bezpośrednio do ośrodków słuchowych, nie zawracając sobie dysku żadnymi nerwami. Bardzo wygodne. Normalny człowiek zapewne by się zdziwił, speszył, albo chociaż zdenerwował, słysząc obcy głos w głowie.
Ale nie Lenka. W końcu się z nimi wychowała.
- Odbiór – odpowiedziała na głos, wiedząc, że sprzęt przekaże sygnał w postaci dźwięku dobiegającego z głośników.
- Wydano nowe rozkazy.
Naturalnie.
Niczemu się nie dziwiła. Nie uczono ją, by okazywała zdziwienie.
- Oczywiście. Jakiego rodzaju?
- Niebawem dołączą dwa oddziały. Uzbrojone – zaznaczył głos. – Twoje zadanie pozostaje bez zmian. Zajmij się mapowaniem i oczyszczaniem. Zbierasz cenne dane o strategicznej wartości dla wojska. Bez odbioru.
Naturalnie.
Kiedy odnajdujesz pierwszą norę, wpadasz od razu do środka, bo nie nauczono cię wahania. Kiedy ciszę przeszywa pierwszy wrzask, nie krzywisz się, bo nie zaprogramowano ci wrażliwości. Kiedy widzisz pierwsze oczy, rozszerzone strachem, o pożółkłych białkach i mętnych źrenicach nieznających słońca, oczy lśniące najczystszym przerażeniem, pierwotnym strachem o swoje życie, niemym błaganiem o łaskę, nie udzielasz jej.
Projekt Schmetterling nie przewidział łaskawości.

***

Posuwała się naprzód, powoli, ale systematycznie. Rozpoznawała drogę. To nie był pierwszy raz, kiedy tu była, a doskonała, fotograficzna pamięć oparta na zapisie kamery zapewniała jej idealną orientację w rozpoznanym terenie. Problemem były te rubieże Śmietniska, których jeszcze nie zwiedziła.
Szła wolno. Nie chodzi przecież o to, żeby się spieszyć.
Poszły dwadzieścia trzy naboje. Dwadzieścia trzy osoby, po jednym ołowianym, bezpłaszczowym pocałunku na głowę. Albo serce. Albo w brzuch, czy szyję. Przeważnie trafiała w głowę, serce, czy ważny narząd wewnętrzny, śmierć nadchodziła wtedy, nim ofiara zdążyła się zdziwić. Lenka nie była okrutna. Nie rozumiała pojęcia okrucieństwa.
Jest coś, o czym ludzie, rozczytując się namiętnie w mrocznych pojęciach i dygocząc ze strachu podczas oglądania filmów o zabójcach, nie zdają sobie sprawy. To nie okrucieństwo jest straszne, a jego brak. Psychopatę z nożem można przeżyć, przyjąć do świadomości, uznać za dopust Boży. Naprawdę przerażający są dopiero ci, którzy zabijają ludzi tak, jakby kosili trawę. Beznamiętnie i bez zainteresowania, skutecznie i bez zbędnego okrucieństwa.
Nie ma nic szczególnie okrutnego w śmierci. Właśnie dlatego jest przerażająca.
Zasięg i łączność straciła już dawno, gdzieś koło czternastej osoby. Jeśli śmietanka towarzyska podziemia już się zorientowała o zorganizowanej czystce, to chyba tylko dlatego, że usłyszeli strzały. Nikt nie przeżył. A w każdym razie nie pożyje długo.
Dum-Dum to bożek krwawy i bardzo kapryśny. Amunicja nie wylatuje dziurą postrzałową. Zostaje w środku, deformując się, masakrując wnętrzności. Ludzie trafieni przez Lenkę, pozbawieni natychmiastowej pomocy, środków sanitarnych, trawieni chorobami, nie mieli szans.
Dobijanie ich byłoby marnowaniem amunicji.
I to jest właśnie definicja okrucieństwa.


***

Trzydzieści trzy.
Tyle chyba miał Jezus, kiedy umierał. Ale skąd to wiem? Chyba gdzieś czytałam… Kim był Jezus?
Nie pamiętam.
Za co umierał?
Umieranie jest bez sensu. Lepiej żyć.

Powiedzieć, że zaskoczył ją rumor, to lekka przesada. Wyczuła go wcześniej, po prostu nie zareagowała, niepewna, czy jest uzbrojony lepiej niż ona, czy też nie. Dopiero zgrzyt metalu upewnił ją co do faktu, że ma do czynienia z amatorem.
Zmrużyła oczy. Poczuła, jak jej serce przyspiesza rytm, tłocząc krew pod wyższym ciśnieniem, rozprowadzając po organizmie zastrzyk adrenaliny. Dreszcz. Dopamina. Tętno. Serce wybijające rytm. Jego marsz pogrzebowy, kimkolwiek jest. Dum-dum. Dum-dum. Dum-dum.
Dum…
Pokonanie odległości kilku kroków zajęło jej jakieś cztery sekundy. Uniosła broń na wysokość biodra, wiedząc, że nie musi z tego dystansu specjalnie celować. Gdziekolwiek trafi, będzie dobrze. Ale…
- Co? – szepnęła do siebie bezwiednie, nieco opuszczając lufę. Przez chwilę nie wiedziała, na co tak właściwie patrzy.
Istota ludzka, w każdym razie z całą pewnością humanoidalna. Fenotyp kompletnie ludzki, żadnych zmian zewnętrznych z wyjątkiem czerwonych oczu.
- Jesteś Łowcą – bardziej stwierdziła, niż spytała, kontynuując oględziny.
Płeć najprawdopodobniej męska. Brak drugorzędnych cech płciowych kobiecych: piersi i zaokrąglonych bioder. Sylwetka z tendencją do męskiej, wyraźnie nieukształtowana ostatecznie. Brak zarostu twarzy. Niemęski ton głosu – wniosek: faza przedmutacyjna. Śmierdzi.
Ludzki samiec.

Schmetterling zamarła z palcem na spuście, rozumiejąc, że po raz pierwszy w życiu widzi dziecko w jej wieku, które jeszcze jest żywe.
Jeszcze.
- Dlaczego tu jesteś?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 23.03.14 2:17  •  Tunele ściekowe Empty Re: Tunele ściekowe
Rozglądał się czujnie wokół, niepewny, czyją właściwie uwagę właśnie na siebie zwrócił. Zwykły złodziej? Cywil? Ilu, jeden? Z której strony? Wszystkie te pytania kłębiły mu się w głowie, kiedy w szarym półmroku usiłował wychwycić choćby zarys sylwetki znajdującego się tutaj człowieka. Nie dane mu było jednak zbyt długo nad obecną sytuacją medytować, bowiem w przeciągu zaledwie kilku sekund tuż przed nim znalazła się ciemna postać, celując do niego w dodatku z czegoś, co wyglądało na karabin. Ręka, którą sięgał po nóż, zamarła w połowie drogi. Intruz jakby na coś czekał, więc Wrona czekał również, nie spuszczając zeń wzroku. Wykorzystał tę krótką chwilę, by na tyle uważnie, na ile pozwalało mu wątpliwej jakości oświetlenie, przyjrzeć się znajdującej się przed nim osobie i zdziwił się nieco tym, co zobaczył. Dziewczyna…? Wyglądała na jego rówieśniczkę. Co do ona cholery robi w takim miejscu?
Teraz, kiedy znajdował się w mniejszej niż wcześniej odległości od niej, poza towarzyszącym jej intensywnym zapachem życia zacząć wyczuwać coś jeszcze – znajoma woń krwi, która drażniła nozdrza i  przyspieszała tętno. Wrona wypuścił powietrze, głośno, powoli. Kropla potu spłynęła mu po podbródku.
Przejmująca cisza wręcz dzwoniła w uszach, irytujące.

Pytanie skierowane ewidentnie do niego nieco zbiło go z pantałyku. Zamrugał raz, zamrugał drugi. Wielu rzeczy się spodziewał, ale na pewno nie tego – no bo kto mu logicznie wyjaśni, co się tu właściwie wyprawia? Krucha, delikatna dziewczynka właśnie mierzy do niego z karabinu i pyta, co tutaj robi, a on, pozwoliwszy się złapać na chwili zaskoczenia, nie wie, czy atakować od razu, czy lepiej zaczekać na rozwój sytuacji.  
No cóż, w sumie trzeba to chyba po prostu przyjąć do wiadomości, w Świecie-3 takie rzeczy się zdarzają. Dając upust swojej ciekawości, odparł mniej szorstko, niż się tego spodziewał:
  – A ty to niby kto?
Nie spuszczał przy tym czujnego spojrzenia z karabinu, gotów w każdej chwili odskoczyć w bok.

W oczekiwaniu na odpowiedź czerwone oczy zwęziły się nieznacznie, a między brwiami pojawiła się mała bruzda. Zmęczony i wściekły, Wrona nie miał czasu na zabawy w kanałach z jakąś nieznajomą, ale zapowiedź walki wisiała w powietrzu. Takie rzeczy się czuje.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 23.03.14 19:04  •  Tunele ściekowe Empty Re: Tunele ściekowe

Kiedy ktoś ci powie, że o życiu decyduje siła, a przetrwają tylko najsilniejsi, zabij go śmiechem. Ale potem zastanów się głębiej nad tym, co mówił, bo wbrew pozorom miało to całkiem sporo sensu. O życiu decyduje siła.
Grawitacji, która przyciągała krople potu Wrony do ziemi i krople szlamowatej wilgoci kapiącej ze sklepienia tunelu.
Siła Corolisa, która byłaby władna zadecydować o tym, w którą stronę na tej półkuli lekko skręci pocisk. Czy trafi w aortę i umrzesz natychmiast, czy zboczy z kursu o milimetr, zapewniając ci dodatkowe kilka minut prywatnego piekła.
Siła nacisku palca Schmetterling na spust. Jeśli wzrośnie, już po tobie.
Ciśnienie parcjalne wywierane na ścianki naczyń krwionośne. Uspokój się. Tylko spokojnie…
- Ja? Ja jestem nikim – powiedziała spokojnie Schmetterling.
I strzeliła.


***

Jeśli stoisz naprzeciwko śmierci, nawet jeżeli jeszcze nie wiesz, w czyje oczy tak naprawdę patrzysz, masz prawo się przestraszyć. Jeśli śmierć trzyma pewnie w kościstych, chudych dłoniach karabin, masz prawo podejrzewać, że jest źle. Jeśli nie masz do przeciwstawienia czegoś o podobnej sile ognia, masz prawo twierdzić, że jesteś w czarnej dupie.
Jeśli słyszysz wystrzał, niesiony w tunelu zwielokrotnionym echem, jeśli robi się ciemno, a ty czujesz gwałtowne uderzenie w sam splot słoneczny, masz prawo przypuszczać, że właśnie…
… umierasz.


***

Literatura pełna jest pięknych, poruszających i niekiedy bardzo poetyckich opisów sytuacji, gdy bohater pojęcia nie ma, dlaczego robi to, co robi. Lenka zawsze uważała to za sporą nadinterpretację autora. Człowiek zawsze wie, co robi. Może czasem nie rozumie celu danych czynności, ale wie, dlaczego jego ciało się rusza.
Tak myślała.
Do czasu.
Bo tak naprawdę pojęcia nie miała, dlaczego pierwszą jej reakcją było zamknięcie prawego oka. Kamera przysłonięta nieprzeźroczystą powieką stawała się bezużyteczne, a, co najważniejsze, traciła z zapisu zaszczutego, brudnego chłopca.
Strzeliła cztery razy, nawet nie celując specjalnie. W półmroku tunelu jedynymi jasnymi i łatwymi do lokalizacji punktami były wyblakłe żarówki rzucające mętne, mdłe światło nieobejmujące brzegów korytarza. Ktoś wyszkolony tak jak Schmetterling mógłby zestrzelić nieruchome żarówki, mając zasłonięte oczy i stojąc na rękach.
Zerwała się i grzmotnęła go kolbą karabinu pod splot słoneczny, przyciskając zarazem do ściany. Zauważyła, ze wcześniej próbował coś wyciągnąć z kieszeni, więc chwyciła jego nadgarstek, wykręciła i przycisnęła do muru tuż nad jego głową.
- Ani drgnij – szepnęła cicho, nasłuchując.
Niebawem powinny się tu zjawić grupy operacyjne.
Dlaczego go nie zabiłam?
Miał chudy, jakby ptasi nadgarstek, podobny do jej własnego. Podobny tylko zewnętrznie, bo wystarczyło lekko ruszyć ręką, by skruszyć mu kości. Gdyby zacisnęła palce, drobne kości nadgarstka poszłyby w drzazgi i prawdopodobnie nigdy nie zrosły się prawidłowo. Umiała to robić.
Dlaczego go nie zabiłam?
- Znasz te tunele? – Nachyliła się, szepcząc mu prosto do ucha. Poczuła jego zapach – specyficzny odór kanałów, ludzkiego ciała, ostrego potu dojrzewającego chłopca i prymitywnego strachu stworzenia, którego życie jest zagrożone.
Gdzieś w głębiach miejskich trzewi, u wrót Boschowskiego apogeum rozpaczy i brzydoty, zaterkotały wystrzały.
Oddziały.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 24.03.14 1:16  •  Tunele ściekowe Empty Re: Tunele ściekowe
Nim się spostrzegł, Ona wykonała ruch. To był tylko ułamek sekundy.
Chłopiec nie zdążył zrobić nic, nawet chociażby pomyśleć o uniku. Wstrzymał oddech; usłyszał charakterystyczne kliknięcie naciskanego spustu, a zaraz potem wystrzał, który rozległ się dudniącym echem po tunelach. Sprawiając wrażenie, jakby błyskawicznie skurczył się w sobie, natychmiast zacisnął oczy i bezwiednie wcisnął głowę w ramiona. To już…? Tutaj zginie, w tych kanałach?
Zupełnie niespodziewanie poczuł potężną falę bólu. Silne uderzenie w brzuch zgięło go wpół, a on  nie miał siły wydobyć z siebie nic poza głuchym stęknięciem. Plask. W chwili zderzenia z lepką, obślizgłą ścianą odebrało mu dech, a strach i totalne zaskoczenie dzwoniły w uszach. W tym samym momencie wszystko umilkło i nastąpiła zupełna ciemność.  

Kilka cennych sekund minęło, nim odważył się wykonać jeden krótki, niepewny wdech. Powieki zadrgały mu, gdy ośmielił się je na krótką chwilę rozchylić – ale nie ujrzał nic. Ciemno. Czuł jednak na policzku ciepły, miarowy oddech tej czarnonowłosej dziewczyny z karabinem i kleszczowy uścisk jej palców na swoim przegubie. „To boli, do kurwy nędzy!” – chciał krzyknąć, ale powstrzymywał go przed tym jakiś nieprzyjemny ucisk w gardle. Silne pulsowanie tętnicy i zimny pot spływający mu po plecach nie pozwalały się skoncentrować czy chociaż spróbować zebrać myśli.
Wszędzie ciemno, tak cholernie ciemno, czemu tu jest aż tak ciemno?!
Ta przeklęta ciemność unieruchamiała go skuteczniej niż mocny uścisk na przegubie, mocniej nawet niż karabin, który – hipotetycznie i bardzo prawdopodobnie – mógłby znów wystrzelić w jego stronę.
Bum-bum. Bum-bum. Bum-bum. To jego serce tak łomocze. Miał nadzieję, że Ona nie słyszy. Dlaczego mnie nie zabiła?

Drgnął niespokojnie, gdy do jego uszu dotarł odgłos strzałów. Uderzający gwałtownie w bębenki, niosący się głuchym echem po korytarzu. Groźny. Usłyszał, jak ciemnowłosa dziewczyna syczy mu coś prosto do ucha i mimowolnie się skrzywił, ale – starając się nie dać nic po sobie poznać – wspierał się dalej nieruchomo o ścianę. W zasadzie i tak nie miał innego wyboru niż wciągać nerwowo powietrze i obserwować błyszczące w ciemności oczy dziewczyny, nieco poniżej jego własnych.
Więc pyta go, czy zna te tunele? Prychnął z cicha.  
A ty nie znasz rozmieszczenia pokoi we własnym domu? – Jego wąskie usta mimowolnie wykrzywiły się dziwnie, mając widocznie imitować uśmiech. Cóż, średnio im się udało.
Szybka kalkulacja. Ona ma jakąś potężną broń, on – tylko nóż i latarkę. Nie pomoże jej, to zarżnie go na miejscu jak nic, do diabła. Strzały rozległy się ponownie, tym razem znacznie bliżej. O, ci też mogą zarżnąć go na miejscu.
Wrona przełknął ślinę, wahając się tylko przez ułamek sekundy. Wyczuł, że siła uścisku na jego nadgarstku zelżała już jakiś czas temu, wyrwał się więc zręcznie i bez większych trudności, rzuciwszy niechętnie:
 –  No to chodź, księżniczko, na spacer po moich włościach. – Starał się brzmieć w tych ciemnościach najpewniej, jak tylko potrafił, ale mimo szczerych chęci nie mógł zapanować nad żałosnym drżeniem głosu. Nie teraz, cholera!Tylko nie zgub się gdzieś po drodze.
Klepnął ją niemalże poufale w prawe przedramię, zdumiawszy się w duchu, jak twarda jest ręka tej kruchej, drobniutkiej dziewczynki. Plask, plask, plask. Wykonał kilka chwiejnych kroków, ale zawroty głowy i serce, które waliło zdecydowanie za głośno, nie pozwalały mu utrzymać równowagi. Wsparł się zatem na powrót o kamienną ścianę lepiącą się od brudu i wilgoci, po czym drżącą ręką sięgnął do kieszeni. Latarka. Jak dobrze ją tu teraz mieć!

Chciał właśnie odetchnąć głęboko, ale odgłos wystrzału kilkanaście metrów dalej sprawił, że prawie podskoczył. Nie ma czasu do stracenia, lecimy.
 – Szwendać się tu w takim momencie to jak wystawiać się im na talerzu. Spadamy stąd, na powierzchnię. Tylko trochę okrężną drogą. – poinformował niepewnie, nie mając pewności, jak zareaguje jego przymusowa towarzyszka.
Nie chcąc się nad tym zastanawiać, ruszył więc pośpiesznie przed siebie i modlił się tylko w duchu, żeby nie dostać od Niej w plecy. To był ten typ osób, z którymi lepiej się nie zadawać, ale co zrobić, jak los wystawia go tutaj na taką próbę? W podobnych sytuacjach lepiej skupić się na tym, co jest do zrobienia.
Jeden, dwa, trzy, cztery, pięć kroków... Idzie za nim? Nie słyszy.
Dlaczego mnie nie zabiła?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 24.03.14 23:25  •  Tunele ściekowe Empty Re: Tunele ściekowe
Rękawiczki nie miały palców. Ale nawet gdyby były pełną wersją, i tak wyczułaby pulsujące pod cienką skórą tętno. Gwałtownie kurczące się naczynie, tłoczące pod coraz wyższym ciśnieniem krew i hormony walki. Strach.
On się boi.
Nic dziwnego. Schmetterling widziała ludzi, którzy się boją jej lub w jej obecności. Właściwie miała do czynienia niemal wyłącznie z takimi. Wrona miał pecha – słyszała i czuła wszystko bardzo dokładnie. Ludzie zdjęci strachem wydzielają większe ilości ostrzej pachnącego potu. Ich mięśnie są napięte i sztywne, drobne włoski na ciele odruchowo unoszą się. Drżą. Szybciej oddychają.
Chłopiec, kimkolwiek był, bał się. Czerwone oczy miał rozszerzone strachem, źrenica rozlała się po niemal całej powierzchni tęczówek, starając się wyłapać najmniejsze promienie światła. Lenka nie miała tego problemu. Potrafiła przestawić się na tryb nokto-, a nawet i termowizyjny. Wystrzelanie wszystkich żarówek nie zrobiło na niej różnicy, na chłopcu już owszem. Wzrok to dominujący zmysł człowieka, osobnik raptownie odcięty od zdolności widzenia jest zdezorientowany i baranieje.
Schmetterling nie.
- Nie znam – przyznała po chwili namysłu. Przez kilka pierwszych lat mieszkania w Laboratorium miała dostęp do tylko niektórych sektorów. Kompleks był ogromny, podobnie jak zresztą koszary, więc zdawała sobie sprawę z tego, że w wielu pomieszczeniach jeszcze nie była. Oczywiście, mogłaby włamać się do bazy wojskowej i pobrać plan budowy koszar, w ten sposób znałaby wszystkie szczegóły architektoniczne. Ale po co?
Jej nie były potrzebne, a zawsze istniało ryzyko zhackowania i ściągnięcia tajnych danych. Lepiej nie ryzykować. Zresztą profesor Takahinori jest niezadowolony, gdy dziewczyna włamuje się do bazy danych. A Lenka bardzo nie lubiła go rozczarowywać.


***

Pozwoliła mu się wyrwać i odsunęła się kawałeczek, by miał zachowany komfort przestrzeni i mógł jasno myśleć. Jeśli miała stąd wyjść niepostrzeżenie, nie zabijając chłopca, potrzebna jej była jego pomoc. Sama poradziłaby sobie z obiema grupami bez problemu, o ile któryś z wojskowych byłby na tyle stuknięty, by strzelać do wartego grube miliony projektu. Ale on by nie przeżył.
A przeżyć miał.
O tym, dlaczego miał zachować swoje zapewne nędzne, pozbawione światła życie, Schmetterling dowiedziała się niebawem. Lekkie klepnięcie w przedramię odebrała nawet przez warstwę skórzanego płaszcza i golfu. Ze zdziwienia aż wstrzymała oddech, nie wiedząc, jak zanalizować i zinterpretować sytuację.
Ciężko zrozumieć to komukolwiek, kto wychował się wśród ludzi i miał z nimi kontakt. Lenki nie dotykano. Nigdy, jeśli tylko nie było potrzeby. Potrafiła niekiedy spędzać po kilka tygodni bez czyjegoś dotyku. Dni abstynencji i skąpo wydzielane chwile kontaktu z drugim człowiekiem nauczyły ją podwyższonej wrażliwości na tego rodzaju bodźce.
Ludzie się dotykają. Zawsze. Bezwiednie. Są stworzeniami stadnymi. Podają sobie ręce na przywitanie, nieświadomie dotykają swoich ramion, potrącają się w tłumie, ocierają o siebie przypadkowo. Są w kontakcie.
Pracownicy laboratorium, z którymi Lenka miała zwykle do czynienia, zdawali się robić wszystko, byleby tylko jej nie dotknąć. Zupełnie tak, jakby urządzili sobie zawody w tym, komu uda się jej starannie unikać. Odsuwali się, jakby była napromieniowana, starali się nie otrzeć o nią w windzie, nie musnąć przypadkiem wierzchem dłoni. Wszyscy z wyjątkiem doktora Takahinoriego.
I tego dzieciaka.
On. Ją. Po. Prostu. Dotknął. Dotknął! Tak zwyczajnie, po ręce!
Oczywiście nie miał pojęcia, co było w środku. Gdyby zobaczył włókna mięśni oblepiające kość wzmocnioną tytanem i naczynia krwionośne biegnące w dół dłoni wespół z nerwami, a pomiędzy nimi przeplatające się drobniutkie kable i wzmocnienia, pewnie nie byłby aż tak nieostrożny. Gdyby miał pojęcie o tym, że ta ręka może zgnieść mu gardło, podczas gdy jej właścicielka ledwo to zauważy, pewnie już by uciekał.
Ale mniejsza z tym.
- Wyrzuć to. – Ruszyła błyskawicznie ręką, wykręcając mu nadgarstek z latarką. Upadła, rzygnęła światłem, a potem zdechła, roztrzaskana butem Schmetterling. W tunelu znowu zrobiło się ciemno. – Musimy się poruszać bez światła. Będę ci mówić, co widzę, a ty mną pokierujesz. Chodź.
Wahała się.
Oczywiście na tyle, na ile może wahać się istota, której prędkość reakcji kilkukrotnie przyspieszono. Z boku wyglądało to na niemal naturalny gest, gdy chwyciła go za szorstką, ciepłą dłoń i pociągnęła za sobą na próbę w kierunku, z którego czuła powiew świeżego powietrza. Najprawdopodobniej tam było najbliżej do wyjścia, a lokalizacja dźwięku pozwoliła jej stwierdzić, że utrzymuje rozsądny dystans od poruszających się żołnierzy.
Szło nawet nieźle. Po kilkunastu, może kilkudziesięciu metrach doszła do jasnej kalkulacji – po pierwsze, jest od niego znacznie szybsza. Po drugie, holowanie chłopaka, który potyka się w ciemnościach, nie ma najmniejszego sensu. Schmetterling zatrzymała się tylko na chwilę, by chwycić go w pół jak szczeniaka i ruszyła biegiem, nisko pochylona, łopocząc połami płaszcza jak ogromny, półmechaniczny nietoperz.
- Rozwidlony tunel – tchnęła mu do ucha. – Prawo czy lewo?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 26.03.14 6:57  •  Tunele ściekowe Empty Re: Tunele ściekowe
Syknął z bólu, kiedy dziewczyna wykręciła jego nadgarstek i, chcąc nie chcąc, upuścił latarkę. Oczy mu zaiskrzyły milczącym oburzeniem, ale nie odezwał się ani słowem, bo zaraz przeniósł wzrok na karabin, który całkiem skutecznie uciszał jego pretensje wobec czegokolwiek. Latarka tymczasem mignęła żałośnie jeszcze jeden, ostatni raz, po czym – chwilę po zetknięciu z butem – zgasła z trzaskiem, pozostawiając dwójkę wpatrujących się w siebie dzieciaków w zupełnej ciemności. Znowu. Znowu, do jasnej cholery!
–  Hej, co ty wyp…
Nie miał siły dokończyć. Gdy po raz kolejny jego oczy natrafiły na czarną ścianę niczego, Wronie zaschło w ustach – miał już szczerze dość! Ostatkiem siły woli utrzymywał się na nogach, chociaż kolana uginały się pod nim, jakby były z waty, a zawroty głowy nie pozwalały nawet zebrać myśli, co dopiero zastanowić się trzeźwo nad kierunkiem, w którym powinni podążać.
Wzdrygnął się lekko, uczuwszy chłodny uścisk dłoni ciemnowłosej dziewczyny. Nie miał pojęcia, dokąd ta go prowadzi, a echo jakiegoś znajomego, acz odległego już krzyku wibrujące mu nieznośnie w czaszce drażniącym, ostrym bólem czyniło zastanawianie się nad celem drogi czy zresztą nad czymkolwiek wręcz niemożliwym. Dzieciak nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, że się trząsł. Gdy szli, potykał się co krok, nie widząc nic poza gęstą ciemnością napierającą na niego z każdej strony, wydawało mu się, że zaraz się udusi… Wdech, wydech, wdech, wydech… Nie odpływaj, powtarzał sobie w myślach, choć sens tego ledwo do niego docierał, nie odpływaj…

Z najwyższym wysiłkiem zmuszał się do słuchania wypowiadanych do niego słów, nieświadomy nawet tego, że jego nogi wcale się nie poruszają, że nie idzie o własnych siłach. Rozwidlony… tunel… Z całych sił  starał się skoncentrować, ale było to dla niego wyczynem niezwykle trudnym – gdzieś w głębi czaszki wciąż słyszał ten przeklęty krzyk, od którego, choćby bardzo chciał, nie był się w stanie uwolnić. Rozwidlony tunel… Czuje chłód potu na odsłoniętym karku. Tunel… Dziewczyna biegła tak szybko, że pęd powietrza silną falą uderzał go w twarz.
N-nie wiem… – zająknął się słabo. –  W lewo…
Gdyby tylko miał ze sobą światło, jakiekolwiek źródło światła…! Zupełnie bezsilny i sparaliżowany tym co się czaiło w ciemności, nieszczęsny dzieciak nie myślał trzeźwo (a może lepiej powiedzieć, że myślał jeszcze mniej trzeźwo niż zazwyczaj?), a jedyną czynnością, na jakiej mógł się w obecnym stanie skoncentrować, było liczenie własnych oddechów.  Z tego też powodu nie zdawał sobie nawet sprawy, jak wielką popełnił omyłkę, wybierając niemalże bez zastanowienia lewą odnogę kanału, zawierzywszy w pełni instynktowi. A instynkt może przecież mylić. Szczególnie w chwili słabości.

Przez długi czas wszystko szło dobrze. Był to bowiem jeden z tych tuneli, które, choć wąskie, nie wiły się tak niemiłosiernie jak większość, a żeby trafić do celu, wystarczyło jedynie podążać wytrwale trasą wyznaczaną przez odór stęchlizny i ścieków, zważając przy tym, by nieopatrznie nie dotknąć śliskich betonowych ścian pokrytych lepką, śmierdzącą mazią, pleśnią i - niekiedy - krwią.
Dlatego też niczym dziwnym ani niespodziewanym nie okazał się wyczuwalny już wkrótce powiew świeżego, chłodnego powietrza, który, niosąc za sobą delikatną woń Powierzchni, łaskotał przyjemnie po policzku; ucho, po wizycie w milczących kanałach przywykłe do rozpoznawania najdrobniejszego szmeru, mogło z łatwością wychwycić szum wiatru; nawet ciemność zdawała się być mniej gęsta niż wcześniej. Już blisko. Na to przynajmniej wszystko wskazywało.
Jednak jako jeden z tych odcinków ściekowych labiryntów, który należał do starszych, powstałych wkrótce po narodzinach M3, ów kanał został zbudowany z użyciem technik zdecydowanie mniej zaawansowanych niż te wykorzystywane później, z większym również pośpiechem i niedbałością. Znajdował się niemal pod samymi obrzeżami miasta, stanowiąc dla nowoczesnej metropolii raczej relikt minionych lat aniżeli faktyczny element istotny dla procesu modernizacji miasta trudno się zatem dziwić, że pomijany nawet na mapach odcinek kanalizacji był rzadko uczęszczany nawet przez tzw. "ściekową ludność lokalną" - z racji użycia dość starych, gorszych metod budowy i zaniedbania obszaru w późniejszych latach wiele elementów było przestarzałych, a całość mogła się w każdej chwili bardzo efektownie zawalić. Pomniejsze, drobne zawalenia następowały tu zresztą już od dłuższego czasu.
Dziwnym jest zatem, że sklepienie właśnie zaczęło właśnie drżeć, a grudki gruzu poczęły spadać przechodzącej dwójce na głowy? Czy dziwnym jest, że z hukiem i gwałtownym rumorem wszystko zaczęło się sypać, zaskakująco skutecznie odgradzając - przynajmniej czasowo - uciekinierów od zbawiennego wyjścia "na powierzchnię"?


Fuck you, logic. Kanały nas nie puszczo i już.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 27.03.14 23:54  •  Tunele ściekowe Empty Re: Tunele ściekowe

Oczywiście, Lenka znała pojęcie fobii, podobnie jak setki innych definicji, które potrafiła podać bezbłędnie co do słowa, a których sensu nie pojmowała w sensie zupełnym. Bo jak można było bać się czegoś, co nie zagrażało życiu? Schmetterling nie rozróżniała tak irracjonalnych odmian strachu, dlatego też nie wpadła na to, że chłopiec może być przerażony nie sytuacją, a zwyczajnym brakiem światła.
Cokolwiek by to zmieniało.
I tak musieli pozostać w cieniu. Wszczep komputerowy automatycznie przestawił tryb widzenia na noktowizję, tak że świat stał się nagle jedną wielką oazą różnych odcieni zieleni, szmaragdu i koloru butelkowego szkła. Wizja straciła na barwności, ale wciąż była zniewalająco ostra, poruszanie się w ciemności nie stanowiło dla Lenki problemu.
Problem stanowił kierunek. Wiszące sześćdziesiąt kilo żywej materii organicznej, bezwładnie zwisające przez przedramię. Dwie grupy operacyjne, odgłosy wystrzałów, dobiegający z oddali metaliczny zapach krwi i braku perspektyw.
Skręciła w lewo i natychmiast tego pożałowała. Tunel był prosty jak drut, stosunkowo wąski, ale zmieściłoby się w nim średniej wielkości auto, choć szorowałoby lusterkami po omszałych, śliskich od wilgoci ścianach. Łukowate sklepienie było popękane i pokruszone jak powierzchnia Księżyca.
Niedobrze.
A wtedy właśnie spadł deszcz. Najpierw jedna, pojedyncza kamienna kropla spadła Schmetterling na głowę i odskoczyła, niknąc w mroku. Potem druga. Następna. A potem trochę większy kamyk. A potem coś nagle zaczęło nieprzyjemnie trzeszczeć, a Lenka zdała sobie sprawę z tego, że jeśli dobrze rozumuje, to znajdują się pod linią kolejową. Podobno kiedyś były plany budowy pędzącej równolegle linii metra, ale projekt zarzucono, jako że był mało opłacalny. Tunel zostawiono w spokoju przeświętym. A górą dalej śmigały pociągi.
Tak jak teraz.
Ten huk to nie był rumor spadającej lawiny, tylko najzwyklejsza w świecie podmiejska kolejka szybkiego ruchu. Szlag by to trafił.
Decyzja podjęła się sama i to w trybie natychmiastowym.


***

O tym, jak pracuje mózg Lenki zespolony od wczesnego okresu rozwoju z wszczepem komputerowym, napisano co najmniej dwie tajne prace naukowe na wyłączny użytek rządu i armii. Łatwiej zrozumieć to informatykowi niż psychiatrze: w sytuacji ekstremalnej jej mózg, gorąco wspomagany przez wszczep, prowadzi błyskawiczne analizy na kilku płaszczyznach myślowych. Lenka dosłownie w jednym momencie myśli o kilku rzeczach naraz, opracowując możliwe warianty rozwoju wydarzeń tak, jakby myślała nad posunięciami w szachach.
Każdy taki zlepek możliwości stanowi przypuszczalny scenariusz, który, poddany obróbce przez mózg, zostaje zaakceptowany lub odrzucony. Tak jak teraz.
Opcja pierwsza: rzucić chłopaka w diabły i uciekać.
Nieakceptowalna. Powód: bo tak.
Opcja druga: rzucić chłopaka na siebie, wciągnąć pod swój tułów, oburącz zasłonić kark i przetrzymać kilkaset kilogramów, jak nie kilka ton spadającego gruzu. Nieakceptowalna. Powód: dzieciak jest większy od Schmetterling, prawdopodobnie nie da rady zasłonić go całego. W dodatku jego szkielet osiowy nie wytrzyma obciążenia gruzu oraz ciała Lenki, nawet gdyby chciała się wesprzeć na jednej ręce. Wysokie ryzyko uszkodzenia karku i śmierci.
Pozostała opcja trzecia.


***

Schmetterling nagle puściła chłopaka. Nie zdążył nawet dolecieć do cuchnącego, pokrytego szlamem podłoża kanału, bo przeraźliwie chuda, blada ręka w bezpalczastej rękawicy chwyciła go za bluzę na piersi. Uniosła go z łatwością, jakby podnosiła szczeniaka za fałd skóry na karku i rzuciła mocno przed siebie, w kierunku wnętrza tuneli. Strop opadał tylko w tej części. Jeśli zatrzyma się na przeciwległej ścianie rozwidlenia, nie stanie mu się nic poważniejszego prócz kilku otarć, stłuczeń, no, może złamań.
W każdym razie to nie śmierć.
Usłyszała trzask dartego materiału, gdy miotnęła nieznajomym chłopcem w stronę wylotu odnogi. Jednocześnie sama skuliła się i uniosła dłoń do karku, chroniąc podatny na uszkodzenia odcinek rdzenia kręgowego i ulokowany w okolicy komputer. Resztę da się naprawić. Nawet gdyby straciła kończyny, odrosną nowe. A jeśli nie odrosną, przeszczepi się. Wstawi protezy. Cokolwiek. Przeszczepi się organy.
Właściwie potrafiłaby zregenerować nawet część głowy wraz z mózgiem, o ile nie byłyby to fragmenty biologicznie decyzyjne, te zaś znajdują się w rdzeniu przedłużonym i kręgowym.
Grunt to chronić najważniejsze części. O resztę można się martwić później.
O ile będzie jakieś później.


***

Pęknięcie osiągnęło formę krytyczną i tunel zalała nagle fala światła, gdy warstwa betonu, ziemi i fragmentów szyn kolejowych zapadła się do dołu. Przez wyrwę wielkości sporego samochodu widać było zwodniczo błękitne, czyste niebo. Tylko spokoju moralnego brak, parafrazując.
Lenka zdążyła oburącz zasłonić najwrażliwsze miejsca, gdy cała kupa fajnych rzeczy runęła na nią, wyduszając dech, przygniatając do podłoża. Poczuła, jak co najmniej trzy jej żebra uginają się do granic możliwości, aż wreszcie pękają. To samo zrobiły kości przedramion. Skóra pękła jak rozdarta szmata, gruz zgrzytnął o warstwę metalu. Schmetterling wyczuła, że coś ostrego wbija jej się w bok.
Nie bolało.
Komputer natychmiastowo wydał odpowiednie dyspozycje, blokując synapsy i zahamowując tym samym odczuwanie bólu. Trwało to przez pierwszą minutę.
Dopiero wtedy Lenka odfrunęła w mrok, a przeciążony wszczep nabrał fantazji, by się zawiesić.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 29.03.14 2:24  •  Tunele ściekowe Empty Re: Tunele ściekowe
…straszny huk. Co jest, czy to niebo się wali? I czy ono nie zawaliło się przypadkiem już dobry kawał czasu temu? Zresztą – nieważne… Niech się wali. Wszystko jest lepsze od pozostawania w tych przeraźliwych ciemnościach choćby i minutę dłużej…

Grzmot przetoczył się echem po długim korytarzu, gdy strop z olbrzymim łomotem runął w dół. Dzieciak, zbyt zaskoczony i otumaniony ciemnością, by zrobić cokolwiek, poczuł nagłe szarpnięcie. Leci z zawrotną prędkością. Nie widzi nic, nie czuje nic. Tylko w głowie kręci mu się jeszcze bardziej niż wcześniej.
Z nieprzyjemnym plaśnięciem uderzył o mur i osunął się po nim bezwładnie, zostawiając na brudnym kamieniu szkarłatną ścieżkę własnej krwi.
Z całkowitego emocjonalnego i fizycznego odrętwienia Wrona otrząsnął się dopiero po dłuższej chwili leżenia w bezruchu pod ścianą kanału, ociekając szlamem i ściekami. Nie miał siły, aby wstać, więc uniósł się tylko ostrożnie do pozycji siedzącej i omiótł błędnym jeszcze wzrokiem miejsce, które teraz przedstawiało sobą obraz żywcem wyjęty z Apokalipsy.
Między odłamkami tego, co jeszcze kilkanaście minut temu było – spękanym bo spękanym –sklepieniem, unosił się teraz leniwie szarawy pył, zaś panująca wokół cisza była wręcz niepokojąca. Jedynie z wyrwy w górze sączyło się spokojnie blade światło nadchodzącego zmierzchu. Chyba nawet powiewał delikatny wiatr, bo Wrona czuł, jak kolejne fale chłodnego powietrza uderzają go w mokre od potu czoło...
Dzieciak, zdusiwszy chęć do natychmiastowego wyrzucenia z siebie całego szoku razem z resztkami jedzenia, z ogromnym wysiłkiem zbierał właśnie w głowie strzępy wspomnień dotyczących tego, co zdarzyło się przed chwilą. Jak na ironię, jego umysł znalazł się w stanie idealnie prezentującym przykład niemożliwej ponoć do uzyskania próżni doskonałej. Było ciemno, Ona cały czas biegła, potem tylko huk i… i właściwie co było potem?
Zrezygnował z prób odtworzenia w głowie wcześniejszych zdarzeń, bo w tym samym momencie coś przykuło jego wzrok. Zmarszczył brwi. Coś… Jakiś przedmiot… Błyszczał, odbijając padające z góry przez wyrwę światło. Tylko co to, u cholery, było? Wiedziony ciekawością chłopiec stanął chwiejnie na nogach i wykonał kilka niepewnych kroków. W głowie mu łomotało, czuł się, jakby przed chwilą przygrzmocił z impetem w mur. Walcząc z gwiazdkami tworzącymi przed oczyma skomplikowane konstelacje, przybliżył się nieco ku błyszczącej rzeczy. Karabin. Ten sam karabin szybkostrzelny, który miała Ona.
Zaraz też zrozumiał, jaki los musiał ją spotkać. Łypnął ponuro na stertę gruzu znajdującą się kilka metrów od niego – ów przygnębiający widok świadczył wyjątkowo dobitnie o przebiegu najbardziej prawdopodobnego scenariusza wypadków.
Dokonawszy dokładniejszych oględzin, chłopiec dostrzegł nawet chudą dłoń w rękawiczce bez palców, wystającą bezradnie spomiędzy kamieni. Wzdrygnął się.O ile ta dziewczyna w ogóle jeszcze żyła, to nie zostało jej za dużo czasu… Nie poszczęściło jej się. Była przecież jeszcze bardzo młoda, chyba w jego wieku. Wrona westchnął ciężko. Ja też tak skończę, co?
Z tak nieprzyjemną konkluzją odwrócił niechętnie wzrok i wbił go ponownie w leżący opodal karabin. Ani jednej cholernej rysy, nawet najmniejszej. Cmoknął z podziwem – ta nieznajoma miała niezły sprzęt. Miała, no właśnie. W myśli uformowało mu się jasne i stanowcze postanowienie, żeby brać karabin i wiać stąd, gdzie pieprz rośnie, nim sprowadzi do siebie jakichś nieprzewidzianych w planie gości. Wszak z taką bronią pracowałoby mu się niezaprzeczalnie lepiej niż teraz, gdy do dyspozycji ma tylko nóż i szybkie nogi.
Walcząc z nieustępującym bólem kręgosłupa i łomotaniem wewnątrz czaszki, chłopiec sięgnął po broń i mało brakowało, a bardzo efektownie przeorałby twarzą ziemię, potknąwszy się na własnych roztrzęsionych nogach. Udało mu się jednak zachować względną równowagę, kiedy pochylał się, aby podnieść karabin. Dopiero czując jego chłodny ciężar w ręce, wydało mu się, że jest już bezpieczny. Cóż, czas najwyższy się stąd ulotnić, nic tu po nim. Buszujące po kanałach oddziały, o ile wciąż są gdzieś w okolicy, trafią tu prędzej niż później, więc dużo większą szansę na zregenerowanie sił będzie miał dzieciak gdzieś daleko stąd. Raz jeszcze przeciągłym spojrzeniem obrzucił piętrzącą się pod nim górę gruzu, w której musiała zostać zagrzebana tamta nieznajoma.

Wrona nie wiedział, co to wdzięczność – w miejscu, w którym się wychował, nie używano takich pojęć. Dla niego zawsze liczyły się tylko dwie rzeczy: życie i śmierć.
A ta dziewczyna, której szczupła dłoń wystawała teraz ze sterty gruzu, przed chwilą ocaliła go przed pewną zgubą… Równie dobrze to on mógł teraz leżeć tam zamiast niej, miażdżony niewyobrażalnym ciężarem.

Minuty mijały, a dzieciak wciąż przyglądał się w zamyśleniu górze betonu. Czemu nie mógł się ruszyć? Co jest, cholera? Chociaż dokuśtykał już niemal do dogodnego miejsca, z którego w obecnym stanie dałby radę wspiąć się na powierzchnię, coś nie pozwalało mu iść dalej, a on nie był w stanie stwierdzić, dlaczego. Z ciężkim westchnieniem schylił się i odłożył karabin szybkostrzelny. Nie miał pojęcia, co nim w tej chwili kierowało i nie miałby go zapewne i później, gdyby ktoś zadał mu to pytanie.
Bo oto podszedł powoli do miejsca, z którego wystawała żałośnie dłoń w starganej rękawiczce i, krzywiąc się z bólu przy każdym ruchu, zaczął w tej stercie gruzu szukać swojej zguby.
Kiedy po upływie niemal pół godziny ostre pieczenie w płucach zaczęło dawać o sobie znać z większą niż dotychczas natarczywością, a ból hamowany dotąd zaskoczeniem i stresem uderzył w niego z taką siłą, że zawył, Wrona prawie osunął się na kolana. Jedynie z pomocą "Czerwinki" zwiększającej wytrzymałość i przyspieszającej regenerację organizmu udało mu się do tej pory w ogóle zachować przytomność… Teraz był już jednak na skraju wyczerpania. Dysząc ciężko i ścierając z brudnych powiek kropelki potu, bez kontroli nad swoim ciałem i jego odruchami, zmuszał swoje obolałe mięśnie do nieludzkiego wręcz wysiłku, usiłując przenieść nieprzytomną dziewczynę przez wyrwę w sklepieniu kanału. Wiele trudu kosztowało go utrzymanie się teraz na nogach, ale był już tak blisko powierzchni...
„Czerwinka” dawała mu siłę, o której zwykły człowiek mógłby tylko pomarzyć, to prawda… Ale w swoim obecnym stanie nawet z tej siły nie mógł w pełni korzystać. Ile do diabła musi ważyć to dziecko, które wydaje się być tak kruchym i delikatnym jak motyl?! Wrona nie potrafił jej unieść, bał się zresztą, że, zatoczywszy się bezradnie z bagażem takiej wagi w ramionach, spadnie z tej góry gruzu, na którą tak mozolnie wchodził… Dlatego też, złapawszy dziewczynę mocno za ramiona, przeciągał ją jak worek po ziemi, mając szczerą nadzieję, że jej nogi, z których skóra już schodziła płatami, ukazując znajdujące się pod nią srebrne tworzywo (metal? tego nie był pewny.), a które powłóczyły się teraz po ziemi, nie będą tak bardzo bolały, jeśli Ona się obudzi.  

[zt] + Schmett.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 18.04.14 20:47  •  Tunele ściekowe Empty Re: Tunele ściekowe
Jazda na motorze, dość szybka jak przystało na tego szaleńca. Za nim piękna kobieta, świetnie przylegająca swoim ciałem do niego samego. Obydwoje w czarnych kaskach, tej samej barwy sam motor. Minęli bez większych problemów przejeżdżające samochody docierając na to miejsce. Powoli zwalniał zbliżając się do samego zejścia, aż w końcu stanął w miejscu. Wyłączył silnik tego rwącego urządzenia, pozałatwiał wszelkie sprawy z nim związane, żeby przypadkiem sam nie spierdolił nigdzie. Poczekał, aż pani generał zejdzie, żeby samemu móc przełożyć tą cholerną nogę i nie przywalić przy okazji znajomej. Kiedy już miał możliwość szybkim, zgrabnym ruchem zlazł z motoru, ściągając kask, łapiąc go pod lewą pachę. Zmierzwił prawą ręką swoje przydługawe czarne włosy, tak. Tak bardzo seksownie teraz wyglądał, jeszcze na dodatek zarzucił głową do tyłu. Soł seksi czik biczys. Rzucił tak po prostu ochraniacz na ziemię, wyciągając papierosa i zapalniczkę. Odpalił szybko fajkę i spojrzał na Norę.
- Czemu tak się srałaś o to, że Schmetterling zniknęła z radarów? Przecież to moja fucha, żeby dbać o swoich żołnierzy. Ty jesteś tylko pomocnikiem i rządzisz jedynie w terenie... Nie w bazie.
Może i nie był zbyt miły, ba! Wręcz po części chamski, szorstki. Taki już był, to jego najprawdziwsza natura. Generał za pewne zdążyła się do tego przyzwyczaić, a w szczególności do jego śmierdzącego fajkami zapachu.
Jeszcze parę razy sobie pobuchał wypuszczając szare dymisko wprost ze swoich ust. Co śmieszne... Jego zęby nadal były śnieżnobiałe, no cóż. Tylko pozazdrościć mu zdrowia jak na takiego palacza. Tak na dobrą sprawę nie minęło zbyt dużo czasu kiedy na dwóch motorach przyjechała dwójka żołnierzy. Tak bardzo pogmatwane zdanie, ale no nic... Motory już na pierwszy rzut oka wydają się bardziej zadbane, nowocześniejsze i przede wszystkim szybsze. Ich smukła sylwetka dawała lepszy, aerodynamiczny kształt. Stanęli tuż obok, zatrzymali silniki i pozostali w bezruchu. Najprawdopodobniej widok kogoś drugiego, kogoś innego niż Ethan ich zdziwił. Wszak nie każdy miał okazję ich widzieć. Jak ubrani? Obydwoje tak samo. Czarne, materiałowe spodnie, sportowe obuwie. Skórzana do pasa kurtka, obcisły t-shirt tej samej barwy. Twarze? Jeszcze niewidoczne z powodu kasków. Niech ciekawość was zżera, muahahaha.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 1 z 4 1, 2, 3, 4  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach