Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 7 z 8 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Next

Go down

Pisanie 19.12.15 15:57  •  (S) Opuszczone baraki - Page 7 Empty Re: (S) Opuszczone baraki
Czuł to.
Każdą komórką swojego ciała, każdym napiętym mięśniem. Przeszywało go to na wylot, wykręcając wnętrzności i wywołując to okropne uczucie niepokoju. Zaczęło się niewinnie, niczym przeklęte muśnięcie, zwiastujące niebezpieczeństwo. Nie pamiętał gdzie był, kiedy po raz pierwszy to poczuł i w którym momencie wzbił się w powietrze, zapominając o podstawowej zasadzie bezpieczeństwa, żeby nie zdradzać się ze swoją rasą w Desperacji. Wszystko to, co go otaczało przestało w jednej chwili mieć jakiekolwiek znaczenie. Cichy, upierdliwy głosik w jego głowie powtarzał niczym pieprzoną mantrę Ryan jest w niebezpieczeństwie.
Początkowo niczym ostatni idiota krążył jedynie nad Apogeum, starając się wychwycić… właściwie to cokolwiek, co mogłoby naprowadzić go na odpowiednią drogę. Nie wiedział ile minął, kiedy uczucie niepokoju zaczęło wzrastać. Im bardziej szybował na północ, tym dreszcze podgryzając jego skórę narastało.
Gdzie jesteś… – wyszeptał do siebie, kierując się w stronę, z której emanował napawający go niepokój.

[ * * * ]

Nikły cień uśmiechu przemknął po jego obliczu, kiedy usłyszał słowa wymordowanego. Palce wyciągniętej dłoni anioła poruszyły się nieznacznie, a grawitacja momentalnie zwiększyła się kilkakrotnie, wbijając wymordowanego praktycznie w ziemię, a tylko po to, żeby…. Pochylił głowę jeszcze niżej przed Callumem, co w tej chwili zdawało się dawać mu ogromną satysfakcję, choć jego oblicze pozostawało wiąż niezmącone jakąkolwiek emocją.
- Masz rację. – przemówił w końcu robiąc kolejne kroki w jego stronę, jednocześnie sięgając drugą dłonią za pasek spodni.
- Jesteście właściwie tylko zwierzętami. Zwierzętami, które niestety otrzymały dar własnej woli i kilka bajerów w postaci splugawionych mocy. Wy nie myślicie. Kierujecie się jedynie bestialskimi popędami. Zeżreć, wychędożyć i wypróżnić. – wygiął nieco wargi ukazując wreszcie emocje obrzydzenia.
- Jesteście jedy— – niestety, a może i stety? Ryan nigdy nie dowie się czym jest, gdyś słowa anioła utonęły w cichym syku, kiedy cień wymordowanego oplótł jego gardło ciągnąc do tyłu. Ale Callum nie był Melchiorem, i swoje lata na karku miał. W chwili, kiedy poczuł szarpnięcie, Ryan mógł poczuć przeszywający i piekący ból promieniujący od prawego ramienia. To były sekundy, kiedy anioł wyszarpnął dłoń zza paska, posyłając wprost w ciało wymordowanego sztylet, który zatopił się w jego ciele jak w maśle.
- Mówiłem, że nie myślicie. – wycedził przez zaciśnięte zęby, a potem Ryan poczuł, jak jedna z jego kości lewego przedramienia zostaje miażdżona.

[ * * * ]

Serce przyspieszyło, kiedy znajdował się niebezpiecznie blisko. Zagryzł dolną wargę, przyspieszając, jednocześnie wysuwając z pochwy katanę, zaciskając na jej rękojeści nieco drżące palce. Czuł, że cierpi. Że go krzywdzą. A sama ta myśl napawała go przerażeniem, irracjonalnie dodając mu więcej sił do szybszego poruszania się po niebie, wypatrując w dole swojego podopiecznego, pomimo zbierających się ciemnych chmur. A wtedy…

[ * * *]

Najpierw był błysk, który w nieme sekundy pociągnął za sobą głośny trzask, kończąc na smrodzie spalonej ziemi. Callum w ostatniej chwili odskoczył do tyłu marszcząc przy tym lekko brwi w niezrozumieniu, początkowo podejrzewając wymordowanego o jakieś nowe sztuczki. Ale cichy szelest opadający skrzydeł bardzo szybko uświadomił go, że problem stanowiło zupełnie coś innego. Nathair przez zaledwie parę sekund obserwował drugiego anioła, po czym odwrócił się i trzymając jedną dłoń wyciągniętą nieco w bok, by utrzymać rozciągniętą barierę oddzielającą ich od całej reszty, przykucnął tuż obok wymordowanego, który swoją droga mógł już się poruszać bez problemu, i szybko omiótł rozbieganym spojrzeniem jego sylwetkę, szukając jakiś ewentualnych poważnych ran czy też uszkodzeń.
Bardzo cię uszkodzili? – zapytał cicho, dotykając drugą, wolną dłonią jego rannego ramienia. – Przepraszam, że się spóźniłem. Ale już jestem. – nieważne w jakich warunkach i nastrojach rozstali się ostatnim razem, nieważne jak wielki uraz nosił w sobie, tym razem musiał o tym zapomnieć.
Raptownie zerwał się do pozycji stojącej, jednocześnie zgarniając wcześniej położoną obok nogi katanę i spojrzał w stronę Calluma.
Pogięło was?!  Na jakiej zasadzie atakujecie go? – warknął, mimo wszystko nadal utrzymując barierę. Tak na wszelki wypadek.
- A ty jesteś….?
Nathair Heather. Stróż tego wymordowanego.
- Stróż? – brwi Calluma uniosły się wyżej w zaskoczeniu, jednak bardzo szybko powróciły na swoje prawowite miejsce. – Nawet ktoś taki posiada swojego stróża. A sądziłem, że nic mnie nie zaskoczy. Niemniej… Nazywam się Callum i jestem dowódcą ósmego zastępu. Przybyłem po tego wymordowanego, aby doprowadzić go przed Sąd. Czuj się zwolniony ze swoich obowiązków na ten czas. Zastęp przejmuje twoje zadanie. A teraz, Heather, odsuń się i nie przeszkadzaj nam.
Zaskoczony? Przecież to było do przewidzenia. Pewnie jest na pierwszym miejscu na liście grzeszników.
Nathair spuścił nieco spojrzenie, czując totalnie bezradnym. Nie widział wyjścia z tej sytuacji. Nie miał jakiegokolwiek wyboru, musiał się odsunąć i pozwolić im działać. Po prostu nie mógł nic zrobić.
… Czyżby?
Zrobiło mu się w jednej chwili niedobrze na samą myśl a włosy na karku zjeżyły. Same myślenie o tym sprawiało, że anioł czuł się najzwyczajniej w świecie…. Źle. Jednocześnie czując dziwną pustkę, która zaczynała wypełniać go od środka.
Nic nigdy dla ciebie nie zrobił.
To było nieważne.
Traktuje cię jak najgorsze pomyje
T O  N I E  W A Ż N E
Był jego stróżem. Bez względu na wszystko. Nie mógł go zdradzić, nie jego. Pokręcił ledwo zauważalnie głową, czując narastające mdłości, które wyrywały niewidzialna pępowinę powiązaną z jego światem.
Nie mogę… to, co robicie jest złe. Nie odwrócę się od mojego podopiecznego, tylko dlatego, że ktoś wyżej ma taki kaprys!
- Ktoś wyżej? – Callum wykrzywił usta w pogardliwym wyraźnie, przekrzywiając głowę lekko na bok. – To rozkaz samego Boga. Chcesz odwrócić się od niego w imię czego? W imię jakiegoś bezmyślnego zwierzę-
Ryan nie jest bezmyślnym zwierzęciem. – wycedził przez zaciśnięte zęby. – To najbardziej inteligentna osoba, jaką znam Jestem pewien, że przewyższa was wszystkich tutaj. Wiem, że bycie stróżem wymaga lojalności. Nie zdradzę go.
- wiesz co czynisz? Masz ostatnią szansę, Heather. Nie idź w ślady swojego ojca. Wszyscy wiemy, jak skończył.
Nie. Nie jestem moim ojcem. – powiedział cicho, unosząc broń wyżej, celując nią w Calluma. – Nie zdradzę tych, na których mi zależy.
Callum odetchnął cicho przez nos, wpatrując się w chłopaka. I chociaż Nathair zdawał się być w miarę spokojny, to całe jego ciało mówiło, jak bardzo się bał podjętej decyzji. Jak cały dygotał, nie potrafiąc nad tym zapanować.
- Podjąłeś już decyzję. Poniesiesz konsekwencje. Jesteś uznany za zdrajcę swojej własnej rasy i Boga. Zostaniesz potraktowany jak największy grzesznik.
Pieprz się. – to były ostatnie słowa, jakie wypowiedział Nathair, kiedy wyprostowawszy swoje skrzydła, odbił się od ziemi, atakując mieczem Calluma. Młodszy skrzydlaty nie miał tyle siły co dowódca, i czego jasnowłosy był świadomy, ale postawił na swoja zwinność i szybkość, atakując zaciekle mężczyznę. Nie przewidział jednak, że Callum okaże się… szybszy. W chwili, kiedy jego palce zacisnęły się w żelaznym uścisku na szyi Heathera, unosząc go wyżej, było już za późno. Chłopak zaczął wierzgać nogami, rozpaczliwie szukając stopami twardego podłoża. Ale nic mu to nie dało. Czując, jak się dusi a przed oczami pojawiają mroczki, wbił mocniej roztrzęsione paznokcie w miękką skórę na przedramieniu anioła, po czym posłał w jego kierunku parę elektryczny węży, które zaczęły go oplatać z zamiarem poczęstowania sporą dawką elektryczności.
Callum warknął, wypuszczając chłopaka i samemu odskoczył, dzięki czemu Nathair zanosząc się głośnym kaszlem zaczął łapczywie nabierać powietrza i zaszklonym spojrzeniem odszukał Ryana. Chciał do niego dobiec, ale ściana ognia odgrodziła ich od siebie, pozostawiając Ryana na pastwę Melchiora oraz Ingvara.
- Poddaj się, albo spłoniesz. – powiedział Ingvar kręcąc na wskazującym palcu kajdankami. A żeby tego było jeszcze mało, ognistej pułapki, która zamknęła się dookoła nich, nogi Grimshawa zostały unieruchomione przez wyrastające tuż pod nim korzenie, które wijąc się tak, jakby były jakimi zwierzętami, oplotły jego nogi aż po same kolana. Melchior wyszczerzył się szeroko, ale szybko pożałował tego gestu z racji opuchniętego od złamanego nosa.
- No? Czas tyka. – ponaglił go zniecierpliwiony Ingvar.

Callum
brak obrażeń
moc1 2/2 (kontrola grawitacji)
moc2 1/3 (kontrola powietrza)

Anielica
Przebity bok; niezdolna do ruchu; wykrwawia się
moc 3/3 (leczenie)

Melchior
Złamany nos
moc1 0/2
moc2 2/3 (kontrola ziemi)

Ingvar
brak obrażeń
moc1 0/2
moc2 1/3 (pirokineza)
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.12.15 22:40  •  (S) Opuszczone baraki - Page 7 Empty Re: (S) Opuszczone baraki
Instynktownie zaparł się, jednak nawet to nie ocaliło go przed pochyleniem się niżej, gdy niewidzialny ciężar przytłoczył całe jego ciało. Mimo niekorzystnej pozycji, wciąż nie wahał się unosić wzroku, by patrzeć swojemu przeciwnikowi prosto w twarz i samym spojrzeniem, dając mu do zrozumienia, że nadal czuł się górą, gdy kawałek po kawałku obdzierał go z anielskiej cierpliwości i wyciągał na wierz prawdziwą naturę nawet tych najświętszych.
Dokładnie. Wolimy mieć naszą wolną wolę niż żyć na uwięzi wytworu wyobraźni ― bez zawahania ułożył usta w bluźnierstwo. Gdyby tylko było to warte zachodu, splunąłby skrzydlatemu pod nogi, rzucając mu kolejne wyzwanie. Nie wyglądało jednak na to, by szykowała się przed nimi długa dyskusja. Nie po tym, gdy zmusił go do ugięcia karku przed swoim żałosnym, zaślepionym kłamstwem i popieprzonymi ideami jestestwem. Nie był wart nawet brudu na jego kolanach.
Cień zacisnął się mocniej na gardle dowódcy w chwili, gdy ciemnowłosego zaalarmował błysk ostrza. Nadal nie mógł się poruszyć, jednak sztylet wbijający się w jego ramię nie wywołał w nim żadnych negatywnych reakcji, chociaż kawałek żelastwa w ciele jeszcze nikomu nie sprawił przyjemności. Rysy twarzy Grimshawa stężały dopiero, kiedy otoczenie wypełnił nieprzyjemny chrzęst łamanych kości. To nie był pierwszy raz, gdy doświadczał podobnych doznań. Chociaż z gardła przeciętnej osoby już dawno wydarłby się głośny wrzask, Ryan był w stanie wyłącznie zacisnąć zęby i bezgłośnie nimi zazgrzytać, przełamując wszelkie zasady szablonowości. Cień zdążył rozpłynąć się w powietrzu, gdy nieprzyjemne uczucie na moment wypełniło jego zmysły. Anioł jednak w tej jednej chwili przesądził nie tylko o swoich losach, ale i jego towarzyszy.
TRZASK.
Przymrużył oczy, chroniąc je przed oślepiającym błyskiem. Zamiast jednak skupić się na jego źródle, przemknął szybko wzrokiem po okolicy, zawieszając srebrzyste spojrzenie na anielicy, która na ten czas stała się jego kolejnym celem. Odzyskiwała siły, ale nadal była tylko leżącym, którego należało kopnąć. Uniósł zdrową rękę, gdy jego ciało wreszcie stało się lżejsze i uderzył nią o ziemię. Z miejsca zderzenia się jego dłoni z podłożem odbiegła najpierw cienka, lodowa wstęga, która z dużą szybkością pomknęła ku skrzydlatej, w pierwszej kolejności chcąc przymrozić jej ciało do ziemi, a w następnej wyprowadzić kolejny lodowy kolec, którym precyzyjniej chciał uszkodzić jej narządy wewnętrzne i pozostawić ją nabitą na lodowy pal, jak swoje własne trofeum.
„Bardzo cię uszkodzili?”
Bez slowa ujął palcami rękojeść sztyletu i wyszarpnął go ze swojego ramienia. Świeża rana wypluła większą ilość krwi, która wsiąknęła w materiał podkoszulka i zaczęła spływać po jego ramieniu. Wbił sztylet w ziemię, nie sądząc, by taka zabawka miała mu się do czegoś przydać.
Nie jestem dzieckiem. Skup się ― rzucił. A gdzie ciepłe powitanie? Nie było na nie szans, gdy temperatura powietrza drastycznie spadła. Ciemnowłosy starał się ignorować ostrzegawcze pulsowanie w boku szyi, a będąc otoczonym uzbrojonymi w moce i miecze aniołami, szło mu to całkiem nieźle. Nie potrzebował teraz troski. Nie byli też na rozmowie przy herbacie – nic dziwnego, że ostry ton znów uraczył uszy różowowłosego.
Jay podniósł się powoli z ziemi, a kości w jego bezwiednie zwisającej wzdłuż tułowia kończynie znów zaniosły się nieprzyjemnymi chrzęstami. Poprzestawiane odłamki szkieletu powoli zaczęły przesuwać się na swoje prawowite miejsca i tworzyć nowe łączenia między innymi kawałkami, jakby była to wyjątkowo drastyczna układanka. Potrzebował jednak kilku godzin, by doprowadzić uszkodzone ramię do stanu używalności. Nie zmieniało to jednak faktu, że w milczeniu spojrzał na Calluma, który właśnie ucinał sobie pogawędkę Nathairem, z oczywistym przekazem w szarych tęczówkach.
Zawsze zakładaj najgorszy scenariusz.
Zerknął z ukosa na Heathera, gdzieś tam w środku spodziewając się, że w końcu ulegnie namowom aniołów. Już sam fakt, że trząsł się, jak tchórz wcale nie stawiał go w pozytywnym świetle. Kto by się spodziewał, że jasnowłosy w końcu ruszy naprzeciw niebezpieczeństwu?
Kto by pomyślał, że będzie mu to szło tak beznadziejnie?
Szatyn wypuścił powietrze ustami, jakby na moment zapomniał, że znajdowali się na samym środku pola walki. W chwili, gdy dowódca zastępu z łatwością złapał go za gardło, jak niesfornego szczeniaka, który ujadał mu przed nosem, szarooki wyszarpnął z kabury rewolwer i wycelował lufę w stronę głowy anioła. Zanim jednak pociągnął za spust, ściana ognia przysłoniła mu widok. Niemniej jednak palec mimowolnie wykonał nieznaczny ruch, pozwalając, by nabój wystrzelił we wcześniej wyznaczonym kierunku. Ciemnowłosy zerknął w stronę dwójki aniołów, którzy zjawili się obok i ściągnął brwi, gdy brzdęk kajdan znów dotarł do jego uszu.
Uparte sukinsyny.
„No? Czas tyka.”
Masz jakiś plan? Za chwilę skończą ci się opcje, a ich jest więcej.
Dlatego też nie miał za wiele czasu na zastanawianie się. Machnął gwałtownie ręką, a smukły wir cieni wystrzelił spod jego nóg, obejmując całą jego sylwetkę i odcinając go od aniołów. Przez moment tylko stopniowo robił się coraz to większy, aż w końcu zatrzymał się, wstrzymując lekkie podmuchy wiatru, które wprawiały pobliskie płomienie oraz włosy przeciwników w gwałtowniejsze ruchy.
Nastała martwa cisza.
A po chwili powstała wcześniej kopuła napęczniała, z dużą siłą odpychając od siebie wszystko i wszystkich, którzy znajdowali się w pobliżu wymordowanego; przykryła też pierścień ognia, chcąc zdusić go, zanim zdążył napęcznieć, by zaraz po tym zamienić się w smugi cienistego dymu, który powoli zanikał. Mężczyzna poczuł mocniejsze szarpnięcie pod swoją łopatką, ale nie zrobiło mu większej różnicy. Wiedział, co nastąpi potem, a że ramię i tak zwisało już bezwiednie – nie miał nic do stracenia. Jego oddech wyraźnie stał się cięższy, usta posiniały jakby od zimna. Choć przygarbił się nieco, uniósł zdrową rękę, w której dzierżył ostatnią broń. Odszukawszy Melchiora, wycelował pierwszy nabój w jego stronę, kolejny nabój został zarezerwowany dla Invgara.

{Kontrola lodu: 3/3.
{Kontrola cieni: 3/3.
{Regeneracja złamania: 1/6.
{Naboje: 3/6.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 21.12.15 0:44  •  (S) Opuszczone baraki - Page 7 Empty Re: (S) Opuszczone baraki

W chwili, kiedy pierwsze smugi cienia wystrzeliły w górę, tworząc szczelną pokrywę oddzielającą wymordowanego od całego zewnętrznego świata, Melchior oraz Ingvar instynktownie wycofali się o parę kroków, jakby to mogło im pomóc w ocaleniu swoich anielskich tyłków. Stłamszony ogień wydał z siebie ostatnie westchnienie przydługim syknięciem i spłodził gryzący oczy dym, który przykrył swym ciężkim całunem wszystko dookoła. Ale to nie powstrzymało wymordowanego przed oddaniem pojedynczym strzałów nacelowanych na wybrane przez niego ofiary. I o ile pod znakiem zapytania zostawała kwestia postrzału Calluma, tak kula wycelowana wprost w Melchiora wbiła się w jego miękkie ciało tuż pod lewym ramieniem.
Anioł cofnął się z stłamszonym okrzykiem zdziwienia i bólu, jednocześnie alarmując Ingvara, co dało mu kilka cennych sekund, dzięki którym udało mu się odskoczyć w bok i uniknąć postrzału. Ale wywołało w nim kolejną porcję wściekłości, której już nie starał się ukryć pod maską anielskości.
Nim jednak zdołał zrobić chociaż jeden krok w stronę Grimshawa, tuż obok wymordowanego śmignęła drobna sylwetka jasnowłosego anioła, który z impetem wbił się w Melchiora i posłał ich dwójkę na ziemię. To były ułamki sekund, kiedy sylwetka Nathaira wyprostowała się do siadu i trzymając jedną rękę a tors anioła pod sobą, zamachnął się drugą. Raz, potem drugi. Po chwili zsunął się z ciała i podniósł, przecierając przedramieniem po czole.
- Z… zabiłeś go! – warknął Ingvar, z malującym się przerażeniem na twarzy, spoglądając na skapującą krew z trzymanego przez Nathaira kamienia.
Nie panikuj. – odpowiedział chłopak, oddychając ciężko. – Nie zabiłem go. Za kogo mnie masz? – syknął, ale nie pozwolił drugiemu aniołowi na wypowiedzenie kolejnego słowa, kiedy uderzył nogą o ziemie, z której momentalnie wystrzeliły języki elektryczności, otaczając ich dookoła a z ziemi tworząc istną, elektryczną pułapkę.
Mówiłem, żebyście się do niego nie zbliżali. – warknął wpatrując się w Ingvara, który na tą drobną sekundę zwątpił w siebie i wszystko inne, co ich otaczało.
Świst.
Jedno uderzenie serca.
Callum znalazł się przy Ryanie, cicho i bezdźwięcznie, niczym bezwonny kot, przecinając jednym płynnym ruchem ciało wymordowanego, pozostawiając broczącą krwią ranę znaczącą jego lewym bok i kończącą się tuż nad nerką. Najwidoczniej anioł postanowił wziąć sprawy w swoje ręce, kiedy inni jego towarzysze już zawiedli. To był ten jeden krótki moment, w którym Nathair zorientował się, że zawiódł na całej linii. Nieprzyjemny ścisk zacisnął się wokół jego żołądka, tak bardzo charakterystyczny w chwilach, kiedy ktoś krzywdził jego podopiecznego. Gorąco buchnęło w jego twarz w momencie, gdy odwrócił się w ich stronę, ale nie zdołał wydać z siebie nawet dźwięku, gdy poczuł mdłe uderzenie w żołądek, które powaliło go na zimie. Z trudem powstrzymując się przed zwymiotowaniem, zadarł lekko głowę do góry, by móc ocenić sytuację w jakiej się znaleźli. Ale Callum już stał nad leżącym Ryanem i wyciągał w jego rękę dłoń, szepcząc coś pod nosem.
Odcina mu dostęp tlenu skrzywił się, starając się podnieść na nogi, ale ponownie się osunął. Callum skończył przemowę i dłoń opadła wzdłuż jego ciała. Wciąż trzymając w drugiej broń, odwrócił się i ruszył w stronę nieprzytomnego Melchiora, w ogóle nie zwracając uwagi na zwijającego się z bólu Nathaira. Najwyraźniej uznał, że ani on, ani jego podopieczny nie stanowią już jakiegokolwiek zagrożenia.
- Gnojstwo. – wysyczał Ingvar podchodząc do Ryana z twarzą wciąż zabrudzoną krwią od złamania. Nachylił się nad pół przytomnym mężczyzną i wykrzywił usta w tryumfie.
- Teraz nie jesteś już taki cwany. Pora na odwet. – warknął wyciągając zza paska zakrzywiony nóż. Uniósł go nieco i zamachnął się, by wbić go w twarz wymordowanego. Być może nie chciał zabić, a jedynie oszpecić. A być może więcej, by potem tłumaczyć się przed wyżej postawionymi aniołami, mówiąc, że to był jedynie wypadek przy pracy. Być może. Ale nigdy nie było mu dane się o tym przekonać. Ostrze przecięło powietrze i zatopiło się w miękkiej skórze, przechodząc na wylot, rozrywając tkanki i łamiąc delikatne kości. Najpierw parę kropel krwi zbroczyło blade oblicze wymordowanego, a ich śladem pomknęły kolejne stróżki.
To był impuls.
Impuls, który pchnął Nathaira do przodu, w ostatniej chwili dopadając do swojego podopiecznego, odgradzając niebezpieczne ostrze od twarzy Grimshawa swoją własną dłonią, tłumiąc krzyk pełen bólu przygryzieniem do krwi dolnej wargi.
- Co ty- – Ingvar nie dokończył, kiedy jego ciało przeszył silny prąd, wypełniając nozdrza zebranych swądem podpalonego ciała. Anioł wydał zduszony jęk, kiedy osunął się nieprzytomny obok Ryana. Nathair wsunął się bardziej na ciało wymordowanego, chcąc chociaż w ten drobny sposób dać złudne wrażenie protekcji, jednocześnie wyszarpując nóż z dłoni.
A potem przyszedł silny i ostry ból z tyłu głowy, który przyniósł ze sobą ciemność, która wciągnęła go w swoje ramiona…


zt x 2
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 14.06.16 23:44  •  (S) Opuszczone baraki - Page 7 Empty Re: (S) Opuszczone baraki
Złapał wiadomość Cyana będąc w Apogeum, analiza treści nie pozostawiała wątpliwości. Jego plan był ryzykowny, ale była duża szansa na powodzenie. Sięgając do bazy danych, Seth przypomniał sobie, że android i Pradawny byli w trakcie wykonywania zadania. Stąd wniosek był prosty. Coś poszło nie tak, więc trzeba go znaleźć, zanim zrobi to ktoś inny.
Wkraczając na teren skażonych koszar rejestrował każdy dźwięk wokół siebie, nawet szmer i chrzęst piachu pod butami. Był świadomy rosnącego stężenia wirusa X w powietrzu, jednak nie miał on na niego żadnego wpływu. Profity bycia mechanizmem.
Powoli przekręcał głowę z boku na bok, jakby typując prawdopodobieństwo występowania Chie w danym miejscu. Zapewne będzie gdzieś w okolicy, naprawiał się, używając dostępnych pod ręką materiałów. Stąd, Doomsday szukał magazynu, choćby miał być od lat opróżniony. Miejsce było dobre. Nawet wymordowani nie chcieli stać się bardziej dzicy, niż już byli.
Wszystkie systemy w normie. Cel wciąż poza zasięgiem.
Minęły kolejne minuty, nim zobaczył budynek, który według jego analizy nadawał się wystarczająco. Był duży, to po pierwsze, wokół znajdowały się wraki samochodów, z których można było pozyskać części w ostateczności, to po drugie.
Zbliżał się powolnym krokiem. Nie spieszyło mu się. Cyan mu przecież nie ucieknie. Nie miał powodu ani tak naprawdę możliwości.
Przekroczył wyłamaną bramę okalającą magazyn i pchnął drzwi frontowe, które uchyliły się ze skrzypnięciem. Skrzypnięciem, które pobiegło echem po pustym budynku.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.06.16 11:50  •  (S) Opuszczone baraki - Page 7 Empty Re: (S) Opuszczone baraki
Cicha, pozbawiona woni istota. Nie kierowały nią emocje, ani narzucony z góry system. Poruszała się swoim rytmem, obojętna na wszystko, co dzieje się wokół. Nie z powodu ignorancji, lecz pewności siebie, tej niezachwianej i niemożliwej do zburzenia.
Właśnie pozbawił życia człowieka, wymordowanego dokładniej, który przecież także był kiedyś bardziej ludzki. Miał rodzinę, grupę, obietnice do spełnienia, obowiązki? Nieważne, już nie żył. Teraz był jedynie krótkim wpisem obok zdjęcia widniejącego w informacjach Chie, niczym więcej.
"Szkoda, że musiało do tego dojść"
Tylko tyle współczucia był w stanie z siebie wydusić, odnosząc się bardziej do wiedzy, iż żywy Sirion byłby bardziej przydatny na przestrzeni czasu, tyle że przez krótki moment upadł nisko, ponad linię użyteczności, a chwila ta starczyła, by pocisk wystrzelony z mechanizmu androida przeszył jego czoło i pozostawił ciało bez ducha. A Calamity, najzwyczajniej w świecie odszedł z tamtego miejsca, biorąc ze sobą to, co warte było niesienia. Na sprzedaż, albo dla własnego użytku. W końcu był niczym więcej jak maszyną, która nosiła miano Handlarza, to przecież była jego robota.
Dla niektórych był jednak łatwy do przewidzenia. I nie miał nic przeciwko temu, gdy gdzieś z daleka dotarły do niego odgłosu kroków, ciężkich i zbyt rytmicznych jak na człowieka.
- Doomsay. - Stwierdził mechanicznie, nie odrywając palców od rozczłonkowywanego mechanizmu, który wcześniej wydarł gdzieś poza budynkiem z jednego samochodu. Sam w sobie nie był użyteczny, ale umiejętności Cyjana pozwalały mu dostosować ów część do własnych potrzeb. Ot taki samowystarczalny android, któremu nie raz kazano naprawiać się samodzielnie.
Cichy szum wentylatora Halo rozbrzmiewał po sali. Jedna z luf wycelowała automatycznie w przybyłego androida, idealnie kierując ewentualnie wystrzelony pocisk w jego kierunku.
- Określ cel swojego przybycia. - rozległ się głos, chociaż usta blondyna nie drgnęły.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.06.16 16:49  •  (S) Opuszczone baraki - Page 7 Empty Re: (S) Opuszczone baraki
Przemierzając korytarz rozglądał się dookoła, nasłuchując uważnie dźwięków wydawanych przez "brata". Minął kilka pomniejszych pomieszczeń, zanim nie wkroczył do sali magazynowej, w której to zarejestrował obecność Cyana. Po wykonaniu jednego kroku dostrzegł kierującą się w jego stronę lufę, nie zatrzymał się jednak.
Prawdopodobieństwo postrzału: 25% Brak wyraźnych powodów.
- Badam sprawę śmierci Pradawnego. - mówił, podchodząc bliżej, aż nie zatrzymał się dwa metry od niego. Gdyby wystrzelił, systemy obronne Setha zareagowałyby błyskawicznie, a walka obróciłaby w proch ów magazyn, w którym się znajdowali. Stał bez ruchu, analizując otoczenie.
- I upewniam się czy cię nie dopadli. Istnieje wysokie ryzyko buntu wśród Smoków, a atak w chwili autonaprawy miałby duże szanse by odnieść sukces.
Wypowiadając te słowa, wprowadził podsystemy bojowe w stan bliski aktywacji. Istniała bowiem szansa, że jego słowa zostaną odebrane jako preludium do ataku. Ostrzeganie przeciwnika przed natarciem byłoby jednak nielogicznością, a o to Calamity nie mógł go posądzać.
- Posiadasz pewnych sprzymierzeńców? - zapytał, nie zmieniając pozy ani barwy głosu ani o jotę.
Nie obchodził go Sirion ani jego śmierć. Obsadzenie stanowiska Pradawnego nie miało dla niego znaczenia, jeśli tylko mógł realizować własne cele pod jego zwierzchnictwem. W przeciwnym wypadku nie zawahałby się przed podjęciem odpowiednich środków. Dlatego, że wahanie było mu obce. Na chwilę obecną popierał kandydaturę Cyana, bo maszyna znacznie lepiej nadaje się do wydawania rozkazów. Ludzki osąd obarczony jest zdecydowanie większym błędem niż mechaniczna analiza.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.06.16 18:57  •  (S) Opuszczone baraki - Page 7 Empty Re: (S) Opuszczone baraki
- Więc twój cel sprowadził Cię do mnie. - kontynuował mechaniczne rozpoczętą przez niego myśl. Gdyby był człowiekiem, gdyby emocje i ludzie uczucia nieco bardziej wpłynęły na jego działania zapytałby pewnie: "co więc kazało Ci przyjść do mnie?". Tyle, że dobrze wiedział co kazało. Androidy nie były nieomylne, lecz wolne od mącenia logicznego myślenia przez tak absurdalne procesy, jakie zachodziły w ludzkich głowach.
Ręka pracowała przy części, dopasowując ją wyraźnie do ubytku na dolnej kończynie. Od czasu do czasu poruszał nią, z wyraźnym opóźnieniem, jakby łącze nadal było gdzieś przerwane. Badał to więc nadal, do skutku, aż ponownie odzyska pełną sprawność.
- Twoje słowa brzmią, jakbyś zdecydował się postawić po którejś stronie. Twoje postępowanie jest tak samo ryzykowne jak moje. Określ w kilku słowach co masz zamiar zrobić, inaczej będę musiał uznać twoje postępowanie za zbyt ryzykowne, bym dalej prowadził ta konwersację.
Zgrzyt... zgrzyt... metal sunął po metalu, gdy po raz kolejny dopasowywał część. Tym razem weszła tam z cichym kliknięciem i pozostała na miejscu. Chłodne, mechaniczne oczy nie poruszyły się nawet o milimetr. Mrugnięcie, czyszczenie matrycy.
- System wskazuje, że szansa powodzenia wynosi ponad 50%. Tak, mam sprzymierzeńców. - Odparł spokojnie, bez owijania w bawełnę. Nadal badali swój stosunek względem drugiego. Oboje wiedzieli, że w starciu pomiędzy tą dwójka stratni byliby nie tylko oni sami, ale także cała najbliższa okolica. Wojny dwóch androidów nigdy nie były zbyt łatwe, dlatego też maszyny bardzo rzadko decydowały się między sobą ścierać. Czasami wystarczyła zwykła analiza drugiego, by stwierdzić kto i jak wygra.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.06.16 22:00  •  (S) Opuszczone baraki - Page 7 Empty Re: (S) Opuszczone baraki
Uszkodzenia Cyana były poważne, taki wniosek został wyprodukowany przez system na podstawie analizy wizualnej. Ręka poruszała się z opóźnieniem, ale sterowana zdalnie obręcz pracowała bez zarzutu, a to była najważniejsza linia obrony androida. Szybki skan pozwalał ocenić głębokość pozostałych uszkodzeń i ich znaczenie dla sprawności "brata". Żadne z nich nie dyskwalifikowały go na dłuższą metę.
- Uprzedzanie przeciwnika przed atakiem jest nielogiczne. Jedyny prawidłowy wniosek jest taki: Mamy zbieżne interesy, zatem stoję po twojej stronie. Do czasu pierwszych oznak agresji. Nie posiadam zgubnych uczuć tak charakterystycznych dla tych białkowych kreatur, nie ma tu miejsca na sentymenty.
Odpowiedź wydawała się być wystarczająca. Wyciszył podsystemy, pancerz przestał lekko rezonować, przepięcia obwodów się zamknęły.
Sytuacja była ryzykowna dla obu androidów, w tej chwili żaden nie mógł sobie pozwolić na wycofanie się, bądź "zaufanie" drugiemu. Doskonale wiedzieli, do czego ten drugi jest zdolny. Pozbawione skrupułów maszyny były bardzo logiczne i to właśnie ułatwiało z nimi kontakt. Jednak w takich momentach dochodziło do wyraźnych spięć.
Doomsday stał wciąż w jednolitej pozie, jedynie oczy co kilkanaście sekund badały obręcz, którą posługiwał się android.
Patrząc na próby przywrócenia ręki do stanu wyjściowego odezwał się, nie ruszając ustami. Zrezygnował również na tę chwilę z syntezatora mowy ludzkiej i zgrzytliwy, metaliczny głos poniósł się echem po hali.
- Wymagasz asysty w związku z naprawą? - zapytał, powodowany czystym rozsądkiem. Tylko sprawny Cyan był mu potrzebny, a każda chwila zwłoki, to szansa na umocnienie się ich przeciwników. - Dezaktywuj obręcz. - zażądał, choć w jego głosie nie było kategoryczności. Beznamiętnie informował po prostu, że nie podejmie żadnej akcji pozytywnie nakierowanej na Chie, dopóki istnieje zagrożenie.
Zagrożenie dla ich obu. Bład systemu Cyana byłby katastrofalny w skutkach, a to przecież katastrofom mieli kiedyś zapobiegać.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.06.16 12:44  •  (S) Opuszczone baraki - Page 7 Empty Re: (S) Opuszczone baraki
Zaśmiał się.
Jak rzadko kiedy, jak nie on. Potrafił jednak to robić, pomimo swojego przeznaczenia, twórcy przyłożyli duży nacisk na ludzką twarz, osobne zasilanie dla jej mimiki i imitowanie ludzkich zachowań. Wszystko to, by udający zwykłego człowieka Calamity mógł wbić się w spanikowany tłum niepostrzeżenie, a następnie wysiekać niebezpieczną grupę. Nie zrobił tego teraz jednak, by osiągnąć coś, bo system mu podpowiadał, zaśmiał się, bo słowa Doom'a go rozbawiły.
- Nasze cele są zbieżne, tak twierdzisz. W takim razie jaki jest twój dokładny cel. Zakładasz, że się pokrywają. Twierdzisz, że wiesz, co mam zamiar zrobić. Słucham więc.
Trudno powiedzieć, że był bardziej 'ludzki'. Po spotkaniu Lentarosa wiedział tyle, że wiele mu brakuje do poziomu 'starszego brata'. Wtedy już sam siebie ocenił jako zgodnego z normami androida, lecz przy takim Doomie i tak wypadał słabo. Jego twarz potrafiła czasami przybrać wyraz niemalże ludzkiej, gdyby tylko nie te wiecznie spokojne, zimne oczy.
Te same oczy, które bez problemu potrafiły ignorować drugiego androida, gdy ten zaproponował niemalże pomoc. Nie tak dosłownie, lecz tyle można by wywnioskować z jego słów. Mechaniczna obręcz pracowała bez przerwy, nie wyglądało na to, by Chie miał zamiar dać jej odpocząć.
- O ile pamiętam, twoje umiejętności nie pokrywają się z zdolnościami naprawy. - Odparł logicznie. To on, a nie ktoś inny otrzymał możliwość samonaprawy, a także przydział jako zapasowy technik, gdyby komuś z jego drużyny potrzeba była natychmiastowa pomoc mechanika. Sam świetnie dawał sobie radę i było to widoczne. Z każdą minutą dziura na nodze ubywała, a kolejne mechanizmy trafiały na swoje miejsce. Niektóre musiał nieco usprawnić, inne wyjął, by nie zostały uszkodzone. Siedział w jeden pozie, zgięty nad własną nogą od dłuższego czasu, ale był maszyną, nie odczuwał z tego powodu dyskomfortu.
- Mam zamiar za pewien czas wrócić do kryjówki. A ty co masz zamiar zrobić?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.06.16 13:32  •  (S) Opuszczone baraki - Page 7 Empty Re: (S) Opuszczone baraki
Zmierzył śmiejącego się Cyana zimnym spojrzeniem czerwonego oka, po czym odpowiedział tak beznamiętnie jak zawsze.
- Istnieje kilka wariantów twoich zachowań, do każdego znalazłem odpowiadającą mi reakcję. Jednak największe szanse ma wersja przekazana w wiadomości. Jako przywódca miałbyś największy udział w zarobkach organizacji, co jest przecież twoim celem.
Nie widział w tej sytuacji niczego zabawnego, system jednak posiadał w swej pamięci zapisy czasami nielogicznych działań Chie, przedstawiających się w podobny sposób. Wynikało to prawdopodobnie z działań wirusa komputerowego, krążącego wewnątrz krzemowych ścieżek cyjanowego procesora. Jedyną reakcją na to był brak jakiejkolwiek reakcji.
Faktycznie, z całego "rodzeństwa" był tym najmniej ludzkim androidem. Nie było wiadome czy nie jest zdolny do udawania ludzkich uczuć, natomiast jego pogarda do białkowych emocji sugerowała inną odpowiedź. Akceptował adaptacje Lentarosa i Calamity'ego lecz on sam rzadko zniżał się do tego, by wtapiać się w tłum ludzi. Nie było mu to potrzebne, bowiem ludzie nie oczekiwali od robotów ludzkich zachowań. I dobrze. W przeciwnym wypadku mogliby się przerazić, ile nienawiści tkwi w takim stalowym ciele.
- Źle pamiętasz. Potrafię we własnym zakresie przeprowadzić naprawę obwodów i wszelkich części elektronicznych. Poza tymi, które wymagają tymczasowej inaktywacji systemu.
Brak pliku w bibliotece czy świadoma próba wyprowadzenia Setha z równowagi, umniejszaniem jego umiejętności? Roztrząsanie tego pozbawione było sensu. Cyan nie tracił czasu na działania mające znikomą szansę powodzenia.
- Pozwolisz im na zwołanie zebrania czy rozpętasz wojnę? - nie odpowiedział na ostatnie pytanie brata, miast tego zadał własne, które być może wpłynie na jego przyszłe działanie.
Jeśli Calamity planował szturm na Smoczą Górę, to być może istotnym byłoby znalezienie się wewnątrz kryjówki, zanim nie uznają Doomsdaya za współspiskowca. Wówczas, możliwości androida i drogi wyboru okazałyby się bardzo liczne.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.06.16 17:37  •  (S) Opuszczone baraki - Page 7 Empty Re: (S) Opuszczone baraki
Zyski. Niemal zawsze chodziło właśnie o nie, prawie jakby dla Chie nie istniało nic bardziej motywującego. Trudno było się jednak nie zgodzić, stojący na czele grupy najemników Calamity byłby zdolny otrzymywać zadowalające go wreszcie kwoty pieniędzy, a tymi potrafił już rozporządzać.
- To twój wniosek. - Odparł ogólnie, lecz jak najbardziej prawdziwie. Nie potwierdził słów Dooma, ani im nie zaprzeczył. Mechaniczna obojętność była obecna w każdym jego słowie. Może zgadłeś, może nie Doomsday, co zrobisz teraz z tą wiedzą?
Powstał nagle, otoczony obręczą, groźną i posłuszną jak zwykle. O ile maszynom można było posiadać zwierzątka, to dla Cyjana jego broń była czymś w rodzaju pupila, z którym nigdy się nie rozstawał. Była jego częścią, obowiązkowym ekwipunkiem, z którym się, można by rzec, wychowywał. Porozumiewali się 'myślami'. Sygnał z ciała androida dochodził do broni w mgnieniu oka, a ta z zabójczą precyzją wykonywała wszystkie jego polecenia.
Wstał jednak. To było najważniejsze. Bez opierania się o Halo. O własnych siłach, na własnych zdolnych do funkcjonowania kończynach, chociaż nadal musiał je testować. Powoli wykonał pierwszy krok, patrząc przed siebie.
- Nowe dane wprowadzone. - odezwał się system jego głosem. Mógł wyłączyć zewnętrzne komunikaty, ale specjalnie tym razem tego nie zrobił. Od kiedy się rozstali, bracia niejednokrotnie byli przekształcani. Ich losy nie zawsze były zbieżne. Dopiero nie tak dawno sam Calamity dowiedział się o istnieniu Lentarosa i tym, po co cała ich seria została stworzona. Nic z tego nie pamiętał, jego dane zostały zaszyfrowane od zewnątrz.
- Smoki nie zwołają zebrania. Są niepewni. Powrócę w momencie, gdy władza będzie im potrzebna, lecz wtedy nikt już nie będzie na tyle silny, by przeciwstawić się rozkazom poprzedniego pradawnego. - Spojrzał nagle na bok, jego szyja przekręcała się nienaturalnie. - Ty także możesz z tego korzystać, Doomsday. Decyzja należy jednak do Ciebie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 7 z 8 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach