Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Go down

Pogoda w Mieście-3 leżała w rękach istot bardziej piekielnych niż panie z urzędów. Zwykle stonowana, utrzymująca większość mieszkańców w radosnym przeświadczeniu, że nie trzeba brać parasolki, w jednej chwili była zmieniana na „lekką mżawkę” by w kilka godzin przeistoczyć się klasyczną ulewę. Wszystko podpięte pod jedyny słuszny argument - „Rośliny, jak wszystkie organizmy żywe, potrzebują wody by istnieć”.
Bzdura.
Wanda na przykład też była organizmem (na wpół)żywym, a do funkcjonowania potrzebowała jedynie odpowiedniej ilości napojów gazowanych.

Szczerze mówiąc porozmyślałaby nad wizją opadów z coli nieco dłużej, jednak rzęsisty deszcz dość szybko wybił jej to z głowy. Dlatego właśnie naciągnęła kaptur mocniej na głowę, kryjąc się przez deszczem i co ważniej, przed spojrzeniami ciekawskich przechodniów. Tych, na całe szczęście dla Gremlina, było o wiele mniej w labiryncie okolicznych uliczek.
Zwykle alerty pogodowe wystarczały, by ulice miasta zamieniły się w pustkowie.
Dziewczyna przyśpieszyła kroku, w końcu dochodząc do celu swojej samotnej wędrówki – starego zejścia do piwnic w jednym z rozlicznych bloków południowej dzielnicy. Zbiegła po schodach, dopadając do zdawałoby się zamkniętego na cztery spusty, opuszczonego pubu w suterenie.

Drzwi, choć zdawały się być zabite, otworzyły się natychmiast pod naporem drobnych dłoni Wandala, skrzypiąc zachęcająco.
Łatwo poszło. Zbyt łatwo, jakby przyjrzeć się całej tej dziwacznej eskapadzie, która swój początek miała w herbatce z lekami nasennymi, a koniec w pachnącym stęchlizną, fajkami i starym alkoholem – pomieszczeniu głównym baru.
Wyjątkowo dzisiaj opustoszałego. W środku, w okolicy stołu do bilarda, kręciło się parę osób, dwie siedziały przy stolikach. Nikt, poza stojącym za ladą barmanem nie zwrócił uwagi na dziewczynę, która szybko zdarła z głowy kaptur.

- Szlag by to... Szanowna panna „jestem-kurwa-gwiazdą-więc-nie-pamiętam-o-starych-znajomych” postanowiła wrócić? Rozłożyć Ci czerwony dywan? Ostatnio tu takiego jednego zajebali, więc jakaś uwalona krwią szmata się znajdzie. Specjalnie pod Twoje szklane pantofelki, księżniczko.- Zarechotał mężczyzna, nie przerywając szorowania kieliszków. Lekkim ruchem głowy wskazał jej miejsce naprzeciw siebie, spragniony najwyraźniej ploteczek.
Dziewczyna uniosła ręce w obronnym geście, siadając przy ladzie. W mocnym świetle jarzeniówek wyglądała na jeszcze bledszą i bardziej zmęczoną niż zwykle, ale na jej twarzy szybko pojawił się krzywy uśmieszek.
- Tych waszych zakazanych mord ciężko pozbyć się z serca i pamięci, kochanie. Po prostu mundurowi...- Zawiesiła głos na chwilę w dramatycznej pauzie, wzdychając następnie ciężko.- No nie lubią, kiedy włóczę się sama po Mieście.
Barman przerwał gwałtownie swoją robotę, przechylając się nad ladą i jednym, nad wyraz sprawnym ruchem, złapał Googly za przód bluzy, przy akompaniamencie jej urażonego pisku i kilku upadających kieliszków.
- Jeśli przypełznie za tobą jakaś specowska pijawka...- Warknął, marszcząc brwi. Nie dokończył, bo w tej samej chwili dziewczyna zdążyła się wyrwać i uderzyć otwartą dłonią o blat.
- Za kogo ty mnie do jasnej cholery masz?! Myślisz, że jestem tak głupia, żeby przywlec ze sobą kilka oddziałów? A może jesteśmy na podsłuchu? No dalej, dawaj, jakie masz jeszcze propozycje?!- Wandal zacisnęła usta w wąską kreskę starając się nie rozpłakać.- Dla twojej informacji pilnował mnie dziś jakiś kretyn, który dał się poczęstować końską dawką środków nasennych. Więc przestań mnie podejrzewać o spiskowanie z mundurowymi i podaj mi z łaski swojej coś mocnego.
Wpatrywali się w siebie jeszcze przez dłuższą chwilę, nim przed Wandalkiem nie pojawiły się dwa, brudnawe naczynia – pierwszy kieliszek z przeźroczystym płynem; druga szklanka z różową oranżadą i słomką.
- Młoda wiesz, że ostrożności nigdy za wiele... Zwłaszcza kiedy te kundle węszą.- Mruknął jeszcze mężczyzna, sprawiając wrażenie, jakby w jednej chwili dopadł go kac moralny wszech czasów.
Googly wzruszyła jedynie ramionami  dmuchając w słomkę, tylko po to by oranżada zabulgotała w szklance.


Ostatnio zmieniony przez Wandal dnia 11.12.18 1:35, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Drzwi pubu znowu zaskrzypiały przeraźliwie i jeszcze zanim do środka zdążył wejść osobnik w przemoczonej od ulewy kurtce, barman już zdążył wycelować prosto w niego palcem, jakby najchętniej zamienił go w broń i położył nowoprzybyłego trupem.
- Pieniądze - warknął barman, świdrując dłużnika wzrokiem.
 Boris podniósł dłonie w geście poddania się i wyszczerzył kły w uśmiechu, podchodząc do baru i zrzucając jednocześnie kaptur z głowy. Czerwone ślepia bezpiecznie zasłonięte były przez przyciemniane okulary, które skutecznie zakryły również większość blizny na twarzy. Okulary były niezbędnym gadżetem w czasie pobytu w mieście, ale im bliżej było zimy, tym bardziej przestawały powodować, że wtapiał się w tłum.
- Spokojnie, mam wszystkie - odparł łowca, rozkoszując się znikającym z twarzy barmana napięciem, by dodać beztrosko - Ale nie przy sobie...
- Dopóki ich nie oddasz to nic tu więcej nie dostaniesz.
 Potłuczone wcześniej kieliszki były chyba jedynym powodem, dla którego Lazarus nie oberwał czymkolwiek. Dzienny limit stłuczonego szkła został najwyraźniej przekroczony, a sam łowca przezornie trzymał się krok od baru, by zwiększyć dystans między nimi, jakby wcześniej nie raz podzielił los Wandala.
 Doskonale też wiedział, że wyrok ten nie podlegał dyskusji. Problem polegał na tym, że pieniędzy nie miał. Żadnych. Ani na spłatę swoich długów w pubie, ani w innych miejscach. Nie miał jednak zamiaru o suchym pysku wracać z powrotem na deszcz, jak pies z podkulonym ogonem. Rozejrzał się dookoła, poszukując wzrokiem wybitnie pijanych jednostek, które dałoby się orżnąć w karty bądź zwyczajnie naciągnąć na alkohol, ale zbyt wczesna pora sprawiała, że nikt nie był wstawiony do tego stopnia. Najprawdopodobniej w tym momencie Lazarus by się zwyczajnie poddał i jednak opuścił budynek, gdyby nie to wstrętne bulgotanie.
 Wcześniej ominął dziewczynkę wzrokiem, bo siedziała zdecydowanie za nisko, mimo że stał dosłownie obok niej i jeden nieostrożny ruch spowodowałby, że najpewniej któreś z nich by oberwało. Nie rozpoznał jej, bo niby i skąd by miał? Jego wzrok padł na samotny kieliszek wódki. Młoda siorbała oranżadę, więc pewnie ten został bezpański. Takie okazje nie trafiają się co chwilę, więc trzeba umieć z nich korzystać. Boris bez wahania sięgnął po alkohol i wlał go sobie do gardła z taką wprawą jakby to była zwykła woda.
                                         
Lazarus
Dezerter
Lazarus
Dezerter
 
 
 

GODNOŚĆ :
Boris Nikołajewicz Azarow; Lazarus bądź po prostu — Łajza


Powrót do góry Go down

Siorbanie oranżady pochłonęło ją do tego stopnia, że w pierwszym momencie nawet nie usłyszała, że ktoś wlazł do pubu. Dlatego też była pewna, że gruby paluch barmana był wycelowany prosto w nią. Wydęła usta jak obrażona dziesięciolatka. Czego on znowu kurwa chciał?
„Pieniądze”?
Odruchowo jej ręka powędrowała do przepustki bezpiecznie schowanej i przełączonej w stan wymuszonego uśpienia. Sekundę potem przyszła nagła refleksja – przecież nie zapłaci czytnikiem w spelunie, która teoretycznie nigdy nie istniała na mapie Miasta.
Miała przy sobie trochę archaicznej mamony. Wystarczająco aby poudawać przez chwilę niezależną, zbyt jednak mało na porządną imprezę. Tak czy inaczej rzuciła pomiętą gotówkę na blat przesuwając ją w stronę barmana.
- A bierz i idź do diabła...- Burknęła, nawet nie podnosząc wzroku znad szklanki, po czym zabulgotała starając się by zabrzmiało to dość gniewnie.

- Spokojnie mam wszystkie.- Drgnęła zaskoczona słysząc jakiś męski głos. Wszystkie? Znaczy się co?
Chwilę zajęło Wandalkowi dodanie dwóch do dwóch, ale olśnienie było dość... bolesne. Jasne. To nie o JEJ hajs chodziło. Poczuła się jak ostatni dzban.
Oczywiście barman skorzystał z okazji, zgarniając pieniądze i dopisując sowity napiwek do rachunku dziewczyny.
Trzeba przyznać, że Gremlin mało dyskretnie zarechotała pod nosem, obserwując przez twarz starego Boba przewijają się wszelkie możliwe uczucia – od złości, przez niedowierzanie, lekki cień ulgi, aż wreszcie rumieniec czystej nienawiści.

- Ucz się od Młodej.- Warknął jeszcze do Borisa na odchodne, wracając do czyszczenia kieliszków.
- Ucz się ucz.- Skinęła głową, mając zamiar wznieść toast, kiedy... Ten moczymorda zabrał kieliszek. W pierwszej sekundzie z niedowierzaniem wpatrywała się w puste miejsce na ladzie, kiedy jej serduszko pękało na setki kawałków. Jak złym człowiekiem trzeba było być, żeby zabrać dziecku alkohol? W następnej sekundzie uwiesiła się na jego przedramieniu, wpatrując się z czystą zgrozą jak wódka znika mu w ustach. Nawet się sukinsyn nie skrzywił.
- Masz dziesięć sekund, żeby mi podać jeden, konkretny argument, dlaczego wychlałeś moją popitkę do oranżady.- Ton głosu Wandalka uderzył w przedziwną mieszankę wściekłości, dziecięcego rozżalenia i roszczeniowego rozkazu. Ani myślała go puszczać, ani pozwolić mu od siebie uciec, dlatego jeszcze mocniej oplotła ramionami jego przedramię. Postanowiła już, że jak nie dostanie odpowiedzi to tak się w niego wczepi, że facetowi odetnie dopływ krwi do palców. I będzie chodził z kikutem, w ramach kary za taką zbrodnię przeciw ludzkości (w liczbie sztuk jeden).
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Już miał zwyczajnie odejść, uznając, że wypiciem tego jednego kieliszka zdecydował, że to on w tej całej rozgrywce miał do powiedzenia ostatnie słowo, gdy coś uczepiło się jego ręki. Uniósł ją nieco, jakby ważył dziewczynkę jak pospolity bagaż.
- Bo jesteś za małe żeby pić alkohol - stwierdził obojętnie, potrząsając ręką by sprawdzić czy ten mały pasożyt sam od niej odpadnie czy jednak będzie trzeba poczekać aż dojrzeje.
 Pozbywając się kleszcza należało uważać, by nie urwać mu łebka, ale Boris podejrzewał, że w tym wypadku zostałoby mu to wybaczone. Im dłużej alkoholowe dziecię było w niego wczepione, tym bardziej czuł, że nawet byłoby to rzeczą konieczną i wskazaną. Nie był do końca pewny czy bardziej go to irytuje czy bawi, w końcu nikt wcześniej z własnej woli się do niego nie przyczepiał.
- Dobra szczawiu, odczep się albo zabiorę cię ze sobą i się skończy dzień dziecka.
 Czyżby właśnie na drodze Gremlina pojawił się mistyczny pan, który zabiera niegrzeczne dzieci kiedy te nie słuchają swojej mamy? Dla potwierdzenia swoich słów Boris poderwał dzieciątko jeszcze wyżej, na wysokość swoich oczu, żeby czasem nie ubzdurało sobie, że jest w stanie go zatrzymać swoją lichą wagą. Przez myśl przemknęło mu, że może faktycznie powinien sobie tego szczeniaka zabrać. Wyciągnie ją na deszcz to wróci bidulka do pubu z podkulonym ogonem jak tylko z dwie kropelki spadną na tę jej ułożoną fryzurkę. Boris w głębi duszy nie znosił miastowych.
 Odsunął dzieciaka od baru na ile tylko mógł, a wolną dłoń wysunął po szklankę z jej oranżadą.
- ... albo gorzej, jak się nie odczepisz to stracisz też oranżadę - warknął jakby wcale nie mówił o zwykłym napoju, a chciał ukręcić ogon jakiemuś szczeniaczkowi.
 Łowca przesunął dłoń ze szklanką aż na samą krawędź kontuaru do tego stopnia, że zawartość nie wylała się wyłącznie dzięki temu, że sam przestał się ruszać.
- Och nie, och nie, biedna oranżadka umrze śmiercią tragiczną. Czy znajdzie się tu jakiś grzeczny dzieciak, który zdoła ją ocalić?
                                         
Lazarus
Dezerter
Lazarus
Dezerter
 
 
 

GODNOŚĆ :
Boris Nikołajewicz Azarow; Lazarus bądź po prostu — Łajza


Powrót do góry Go down

- Nie jestem wcale żadne „małe”! Jestem…- Zamilkła, gryząc się boleśnie w język. Chuj, w życiu mu nie powie kim jest. Niech sobie na m-chacie sprawdzi.
Szybko przeanalizowała swoją aktualną sytuację, która… No nie wyglądała zbyt dobrze. Po pierwsze – dyndanie w powietrzu nie należało do rzeczy najprzyjemniejszych. Po drugie – ciul najwyraźniej wcale nie zamierzał jej przeprosić za swój haniebny czyn. Po trzecie – wielkimi krokami zbliżała się ich epicka bójka, a ona nigdy jakoś szczególnie nie pakowała punktów w siłę, więc pewnie chodziłaby z siniakami przez najbliższy miesiąc. Przegrać też jakoś nie miała za bardzo ochoty, bo jednak rany na duszy i honorze zostawały do końca życia.
I wtedy, kiedy właśnie miała odpuścić, jej przeciwnik zdecydował się na najbardziej samobójczy ruch. Pełna oburzenia i niedowierzania, Wandal w milczeniu obserwowała jak wroga dłoń kieruje się w stronę szklanki z oranżadą. Wiele mogła wybaczyć, ale nie to.
Każda jej szara komórka krzyczała dobitnie „strzel go!”, ale w tym przypadku zadziałała resztka zdrowego rozsądku, dlatego facet zamiast solidnego plaskacza poczuł jedynie na policzku dłoń Wandalka, kiedy ta zaczęła go odpychać, postanawiając się nagle wyrwać i ratować szklankę. Chude palce dziewczyny zahaczyły o rączkę okularów przeciwsłonecznych, które spadły pomiędzy nich na podłogę.

Wandal podniosła wzrok na twarz swojego aktualnego największego wroga i zamarła. Pieprzyć jego krzywy nos. Pieprzyć, że był brzydki jak noc. Pieprzyć nawet dziką bliznę. Nie mogła oderwać oczu od jego oczu.
Kurwa kurwa kurwa kurwa kurwa. To łowca. Kurwa. Halo spec? Mamy problem! I need help. Kurwa.
Myśli krążyły jak szalone odbijając się od pustej przestrzeni wandalkowej czaszki. Nie bardzo wiedząc co dalej, zrobiła jedyną rzecz jaką uznała za stosowną. Wzięła głęboki oddech, nadymając przy tym policzki jak mocno wkurzona czterolatka.
- BOB ZRÓB COŚ!- Wrzasnęła na bogu ducha winnego barmana, który w tej chwili miał minę jakby bardzo rozważał zamknięcie lokalu, spakowanie się i szybki wyjazd emigracyjny do M1. Czy cokolwiek tym zdziałała? No cóż... Coś. Na pewno nie zareagował tak jak każdy szanujący się rycerz na białym rumaku powinien, nie mniej jednak rzucił szmatę do zlewu i pofatygował się do jakże uroczej parki zanim polała się pierwsza krew.
Jedna wielka łapa złapała szklankę z oranżadą, druga Wandala za fraki i pomimo oburzonego bluzgu, dziewczyna została usadzona na ladzie ze szklanką w łapkach.
- Oboje zamknąć mordy.- Warknął jedynie barman i natychmiast jego uwagę skupił głuchy dźwięk dobiegający od strony stołu bilardowego. Najwyraźniej jeden z graczy nagle poczuł głęboką urazę do przeciwnika i postanowił przetestować trwałość kija na jego łysej czaszce.

Wandzia przechyliła się przez ladę, biorąc jedną z butelek wódki Boba, upewniając się wcześniej, że barman zajęty się parką, która oprócz kiji miała już w rękach bile i kufle po piwie. Odkręciła, wzięła spory łyk alkoholu, wzdrygnęła się, spojrzała znowu na swoje barowe nemezis i wzięła kolejny łyk.
- Kurwa. Ty serio jesteś tym... A nieważne.- Kolejny, tym razem mniejszy łyczek przyjemnie zapiekł ją w gardle.- Przejebana sprawa.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach