Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Go down

Pisanie 24.02.19 21:27  •  Nuage de fumée. |Neely & Rhett| - Page 2 Empty Re: Nuage de fumée. |Neely & Rhett|
„Naprawdę niczego od ciebie nie chcę.”
Fuknął coś niewyraźnie pod nosem, powstrzymując się przed wypowiedzeniem kolejnych słów. Właściwie to sam nie wiedział jak zareagować, więc może lepiej, że się nie odezwał, bo pewnie powiedziałby jakąś głupotę, z którą później musiałby żyć. A głupcy mają wyjątkowo trudne życie, zwłaszcza w tych czasach.
Czy na tym świecie istniał jeszcze ktoś, kto potrafił bezinteresownie pomóc? Zdaje się, że tylko głupiec uwierzyłby w takie brednie. Ten świat zdecydowanie zbyt często bywał niewiarygodnie brutalny — ranił i niszczył najsłabszych, naznaczał bliznami tych wytrwalszych, ale nawet tych najsilniejszych potrafił przeorać. Wirus przejął te tereny, zadamawiając się na nich — z mieszkańców Ziemi zrobił potwory, wygłodniałe bestie. Tylko idiota uwierzyłby w bezinteresowną pomoc drugiej istoty, prawda?
Neely rozumiał wszystko na swój własny, pokręcony sposób. Wiele razy próbował przekonać sam siebie, że nie jest złym człowiekiem. Starał się nim nie być, próbował zwalczać swoje zwierzęce instynkty, ale gdy już myślał, że ma nad sobą całkowitą kontrolę wszystko trafiał szlag. Często walczył sam ze sobą, prowadził wielkie, wewnętrzny konflikt, starając się udowodnić przed samym sobą, że mimo wszystko jest człowiekiem. Ale czy naprawdę nim był? Czy mógł się nim nazywać? Z pewnością nie był święty — tacy jak on nie trafiali po śmierci do nieba, o ile te w ogóle istniało. Ale miał przebłyski, potrafił robić coś w dobrej wierze. Niestety — nie wierzył w dobre intencje innych, zwłaszcza gdy byli mu zupełnie obcy.
Mimo wszystko skorzystał z jego pomocy. I po co? Czy w ten sposób nie przeczył sam sobie? Przeczył, ale nie miał też zamiaru zostawać sam pośród gęstych kłębów dymu, które pozbawiły go jakiekolwiek orientacji w terenie. Miał nadzieję, że wybiera mniejsze zło.
Zabrał dłoń ze zwierzęcego cielska w momencie, w którym lis postanowił poluzować uścisk szczęk. Ubrania runęły na udo i częściowo na ziemię. Yukimura sprawnym ruchem zebrał je do kupy, starając się również złożyć w kostkę spodnie, które nieco się rozwaliły. Ułożył ciuchy zaraz obok siebie, nawet na chwilę nie odrywając wzroku od dwukolorowych ślepi zwierzęca. Te oczy wydawały się być równie ludzkie co wcześniej.
Przyglądał mu się, ale jakoś niespecjalnie udało mu się zarejestrować moment, w którym lis zaczął owijać się wokół jego ciała. W pierwszej chwili spanikował — był gotowy zatopić twarde paznokcie w jasnym futrze i dogrzebać się nimi do skóry, by naznaczyć ją rozległymi cięciami. Szybko jednak ustalił, że wymordowany chciał mu tylko... pomóc.
Kolejny raz? Za co?
Nobuyuki przełknął z trudem ślinę, jakby w gardle utknęła mu jakaś gula. Oczywiście nie zaatakował — choć bardzo chciał to zrobić. Nie chciał wierzyć w dobroć, którą otrzymał — przecież nigdy nie wierzył w takie rzeczy. Ale tym razem chciał się przekonać. Chciał wiedzieć, czy naprawdę mógł zostać obdarowany odrobiną czegoś, nie dając nic w zamian. Bo przecież nie dawał nic od siebie, prawda?
Napotkał lisie spojrzenie. Wywrócił oczami, jakby sam nie był pewny co właściwie robi. Uśmiechnął się krzywo, wręcz nieudolnie, jakby nigdy wcześniej tego nie robił. A potem zamknął oczy. Był cholernie zmęczony, chciał zasnąć póki nie było tak zimno — chłód nocy i tak prawdopodobnie go obudzi, był tego niemalże pewny.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 26.02.19 15:28  •  Nuage de fumée. |Neely & Rhett| - Page 2 Empty Re: Nuage de fumée. |Neely & Rhett|
 Dłuższą chwilę trwał w niepewnych sekundach. Owijając puchate cielsko wokół nieznajomego, nie wziął pod uwagę ewentualnego buntu czy choćby cudzego instynktu. Dmuchał w ciemno, ryzykując ewentualnym uszczerbkiem na zdrowiu. Z drugiej strony kierowała nim niewytłumaczalna potrzeba, by jednak zaprzeczyć pewności, z jaką wypowiadał się nieznajomy i udowodnić, że na tym parszywym świecie wciąż istniała bezinteresowność.
 Zatrzymał łapy w miejscu nawet w momencie zawahania drugiego wymordowanego. Uparte lisisko trwało w miejscu, z niecierpliwością oczekując tego, co zaplanował mu los.
 Szczęśliwym trafem tym razem zdołał umknąć pechowi. Nie skończył z rozszarpanym pazurami gardłem i — co najlepsze — zarobił na uśmiech ze strony mężczyzny. Może nieco krzywy, lecz nie był w stanie narzekać. Uniesione kąty warg odebrał jako krok naprzód, uznał, że przekroczyli etap niechęci. Cieszył się niemal jak dziecko obdarowane gwiazdkowym prezentem i mimo iż zwierzęca mimika nie pozwalała mu na zobrazowanie ekscytacji, to znalazł inny sposób. Długi, ciemny ogon szorował ziemię, wzbijając w powietrze najbliżej leżące, drobne kamyczki oraz niewielkie kłęby kurzu.
 Nie ułożył krańca czarnego pyska na udzie mężczyzny z dwóch powodów. Po pierwsze — wolał nie przeciągać struny, już i tak pozwolił sobie na wiele. Po drugie — nie chciał ograniczać swobody towarzysza. Skoro już zdecydował posłużyć za grzejnik przez całą noc, oboje musieli wybrać odpowiednią pozycję.
 Przesunął więc mordę na bok, między jedną a drugą łapę. Odetchnął ze zmęczenia, również ogon zatrzymując w końcu w miejscu. Ślepia zniknęły za powiekami. Wszystkie czerwone lampki rozsądku biły na alarm, migotały, wyły i trzeszczały. Doskonale wiedział, że nie powinien opuszczać gardy przed nieznajomym, nie w tym świecie. Jednocześnie nie widział ku temu żadnej przeszkody. Walkę wygrała opcja, ku której pobiegło wewnętrzne szczenię.
 Rankiem obudził go nie chłód, lecz szuranie, chrobot pazurów o kamienną strukturę. Uszy wyłapały dźwięk, ściągając świadomość ze snu do realnego świata. Ta rozsunęła powieki, konfrontując nieco zaspany wzrok z pokrytą cienką warstwą mgły ziemią. Oprzytomniał w jednej sekundzie, w kolejnej podrywał mordę z łap.
 U wejścia, którym poprzedniego wślizgnęli się do wnętrza jaskini, migotał zielonkawy pysk pokryty połyskującymi w rannym świetle łuskami. Gadzie łapska orały skałę, usiłując wpuścić monstrum do środka. Prawdopodobnie wywęszyło sobie śniadanie.
 Wymordowany spojrzał wpierw ku towarzyszowi. Chwilę później utkwił wzrok w ciemnym korytarzu. Mógł prowadzić w całkiem inne miejsce, a jednocześnie mógł kończyć się litą ścianą. Wszystko wskazywało jednak na to, że był jedyną opcją.
 Zimny nos dotknął policzka białowłosego, zaś szczęki złapały za poskładane ubrania.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 01.03.19 0:01  •  Nuage de fumée. |Neely & Rhett| - Page 2 Empty Re: Nuage de fumée. |Neely & Rhett|
Miał wrażenie, że nagle zrobiło się trochę zimniej — albo wcześniej po prostu myśli miał zajęte czymś innym i dopiero teraz zaczął myśleć o mrozie, który nawet w jaskini go dosięgał. Drżał co jakiś czas, pocierając o siebie dłońmi — pocieszał się jedynie faktem, że nie było jeszcze tak źle, skoro nie zaczął szczękać zębami. Poza tym powoli robiło mu się cieplej, albo przynajmniej na tyle znośnie, że bez problemu mógł zaakceptować swoje aktualne położenie. Futro zwierzęcego przyjaciela na pewno w dużej mierze przyczyniło się do poprawy warunków — i całe szczęście, bo bez tej dodatkowej warstwy byłoby naprawdę mroźnie.
Czuł się nieco nieswojo, pozwalając całkowicie obcemu wymordowanemu na tak bliski kontakt, ale z drugiej strony nie myślał o tym jako o niczym sprośnym — przecież tego wymagała sytuacja. Co prawda miał możliwość samemu przemienić się w zwierzę i zwalczyć niską temperaturę, ale jakoś nie przemawiało do niego obnażanie się ze swoimi mutacjami przed kimś, kogo normalnie powinien postrzegać za nieprzyjaciela. Nie miał o nim żadnych informacji, mógł jedynie domyślać się kim właściwie jest. Równie dobrze to mógł być jego schemat działania — najpierw wkupywał się w czyjeś łaski, a podczas snu dusił. Neely pamiętał jednak, że na początku ich spotkania dostrzegł w nim jakąś dziwną autentyczność, której nie potrafił logicznie wytłumaczyć. Tym razem zdecydował się podjąć ryzyko, bo gdzieś tam w głębi wierzył, że jednak ten chłopak miał dobre intencje, nawet jeśli zdrowy rozsądek podpowiadał, że w tym świecie takie zachowanie nie należało do najnormalniejszych. Właściwie to Yukimura miał zamiar po wszystkim jakoś mu się odwdzięczyć. Jeszcze nie wiedział jak, ale miał wrażenie, że jeszcze nadarzy się ku temu odpowiednia okazja.
Wkrótce ciepło otuliło jego ciało — w moment zrobiło mu się niesamowicie przyjemnie. Mimowolnie wplątał palce w przydługie futro lisa, jeżdżąc po nim powolnie opuszkami. Robił to z wyczuciem i delikatnością, jak dziecko bawiące się pierwszy raz swoją nową zabawką. Ostatni raz poprawił swoje ciało, które wciąż opierał o skalną ścianę. Powieki miał coraz cięższe, a mięśnie mu zastygały. Ogarnął kilka zagubionych kosmyków ze swojej twarzy, a potem po prostu zamknął oczy. Zasnął bardzo szybko, bez jakichkolwiek problemów. Możliwe nawet, że śniło mu się coś przyjemnego, bo delikatnie uśmiechał się przez sen.

Gdy się ocknął musiał być już ranek. Wydawało mu się, że w jaskini jest nieco jaśniej, bo był w stanie w niej dostrzec dużo więcej niż wcześniej, w nocy. Oczy wciąż miał nieco zalepione i zaspane, w pierwszej chwili nie był nawet w stanie stwierdzić co go obudziło. Zmęczony wzrok odnalazł jasnego lisa. Neely na samym początku nie słyszał niepokojących dźwięków, które dopiero po kilkunastu sekundach doszły do jego uszu. Niemalże od razu poderwał się, jak żołnierz podczas porannej pobudki. Nagle stał się taki ożywiony, gotowy do działania.
Spojrzał w stronę szpary, którą dostali się do wnętrza jamy — dostrzegł w niej coś, co prawdopodobnie mogło być tą samą bestią, na którą natknęli się poprzedniego dnia. Uzbrojone w szpony łapska próbowały wedrzeć się przez dziurę, szurając pazurami po skalistym podłożu. Towarzyszący temu dźwięk był nieprzyjemny dla wyczulonego słuchu.
Można było odnieść wrażenie, że bestia i tak nie wpełzłaby do środka, więc jako tako byli bezpieczni. Prawdziwym problemem było jednak to, że nie mogli normalnie wyjść z nory.
Yukimura wstał, wciąż opierając się dłonią o jedną ze skalistych ścian. Rozprostował ciało, kości strzeliły mu głośno. Dopiął zamek bluzy, chowając za kołnierzem twarz. Popatrzył na swojego lisiego towarzysza, a później zerknął w stronę ciemnego tunelu, którym niestety musieli ruszyć dalej, bo pewne wyjście zostało zastawione cielskiem jakiegoś potwora.
Kotowaty ziewnął przeciągle, nie siląc się nawet na zasłonięcie twarzy ręką. Bez jakiegokolwiek znaku zrobił kilka kroków w ciemne przejście. Jego ogon zawirował w powietrzu jak wąż, któremu zagrał zaklinacz. Ruszył przed siebie bez jakiegokolwiek ale, bez zająknięcia. Od razu wytężył też wzrok, chcąc dostrzec więcej szczegółów korytarza. Widział, że trochę dalej przejście zmniejszało się tak, że ludzkiej postaci musiałby pokonać je na czworaka.
Tym razem odwrócił się za siebie, by sprawdzić czy wymordowany wciąż za nim idzie.
To w drogę.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 01.03.19 10:55  •  Nuage de fumée. |Neely & Rhett| - Page 2 Empty Re: Nuage de fumée. |Neely & Rhett|
 Mimo kiepskiej sytuacji wymordowanym wciąż targały wspomnienia sprzed snu. Między pasmami sierści nadal czuł subtelny dotyk, którego nagle zaczęło mu brakować. Nawet gadzie pazury skrobiące ścianę nie były w stanie odwrócić uwagi od zaprzątających głowę myśli. Potrząsnął więc łbem, próbując odnaleźć gdzieś w zakamarkach umysłu skupienie — potrzebował go teraz znacznie bardziej niż miłego dotyku, za którym zatęsknił.
 Tym, co ruszyło go z miejsca, było spojrzenie rzucone przez białowłosego. Lis wyłapał wzrok czerwonych oczu na tle mrocznego korytarza, od razu wprawiając ogon w ruch. Poruszył nim kilka razy na boki, stawiając kilka pierwszych kroków. Mimo powagi sytuacji odnalazł we wnętrzu potrzebę szczenięcej zaczepki — odbijał od jednego boku do drugiego, za każdym razem pozostawiając po sobie subtelny dotyk. Szturchał ramiona lub odsłonięty policzek, za każdym razem umykając tuż przed ewentualnymi konsekwencjami.
 Każdy pokonywany metr oddalał dźwięki gadziego potwora. Monstrum musiało poświęcić znaczną część zaoszczędzonego czasu na wyżłobienie dziury wielkości swojego cielska. Inaczej nie było mowy o dorwaniu śniadania. Może właśnie dlatego chwilę później jaskinię wypełniło echo wściekłego ryku.
 Dzieciak w końcu nieco się uspokoił, rozejrzał dookoła i przemyślał sprawę. Krótkie sekundy trwało podjęcie decyzji o wypruciu naprzód. Wyminął towarzysza, niknąć w ciemnościach tak samo, jak poprzedniego dnia.
Wrócił dość szybko, już w swojej ludzkiej odsłonie. Zasalutował na start, wolną rękę chowając w kieszeń bluzy. Dalszą trasę pokonywał już u boku kotowatego znajomego.
Nagle uderzyła w niego myśl.
 — Ah, gdzie maniery — poruszył znów ogonem, wyciągając rękę ku mężczyźnie. Szeroki uśmiech ozdobił młodzieńcze lico. — Nazywam się Marshall, ale wszyscy mówią mi Rhett.
 Gdy mówił, w korytarzu robiło się coraz ciemnej i ciemnej. Kwestią czasu było, aż mrok pochłonie ich sylwetki całkowicie. I mimo iż opętany nie wątpił w możliwości wzroku ani swojego, ani idącego obok kotowatego, to w pewnym momencie wyciągnął rękę, chwytając w palce skrawek materiału bluzy nowego kolegi.
 Mgła sięgała nawet tak daleko w głąb korytarza, pokrywając ziemię kilkucentymetrową warstwą białego puchu. Brodziło się w niej całkiem zabawnie i gdyby nie powagą sytuacji, Everett poświęciłby chwilę czasu na wykorzystanie zjawiska w pełni.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 04.03.19 12:52  •  Nuage de fumée. |Neely & Rhett| - Page 2 Empty Re: Nuage de fumée. |Neely & Rhett|
Wpatrywał się w lisa przed dobrą chwilę, wsłuchując się jednocześnie w odgłosy wydawane przez bestię, którą wkrótce mieli zostawić daleko w tyle. Przyglądał się puchatej sierści zwierzęcia, by ostatecznie ulokować spojrzenie na dwóch, wyróżniających się na tle jasnego futra punktach — zwierzęcych ślepiach. Te dwukolorowe tęczówki miały w sobie coś, czego nie potrafił nazwać, czego u innych po prostu nie było.
Nie wiedział dlaczego w nieznajomym było tyle szczęścia — sam nie widział żadnego racjonalnego powodu, dla którego mógłby się tak zachowywać. Śmiało można mu było przypisać cechy kogoś bardzo nadpobudliwego albo wręcz nienaturalnie pobudzonego. Neely już dawno nie widział tak... energicznego stworzenia, cieszącego się z niczego — bo tak, nadal ciężko mu było znaleźć sensowny powód. Z jednej strony mieli bestię, która za wszelką cenę chciała przedostać się przez szparę i rozerwać ich na strzępy, z drugiej strony ciemny tunel, w którym mogły się czaić najróżniejsze niebezpieczeństwa. Tu źle i tu źle, a on nadal zachowywał się, jakby wszelkie otaczające go zagrożenia nie istniały. A przecież były, o czym mógł się przekonać w bardzo dotkliwy sposób, jeśli jedno z nich by go dosięgło.
Yukimura nie zareagował na zaczepki, ale tylko dlatego, że po prostu się ich nie spodziewał. Przez chwilę stał jak wryty, pozwalając puszystej kicie na muskanie swoich przedramion i ramion. Nie reagował, ale powoli zaczynało go irytować to, że nieznajomy nie potrafił zachowywać się jak należy w tak... nieciekawej sytuacji. Zupełnie jakby urwał się z innego świata, jakiejś krainy, w której wszyscy są dla siebie życzliwi i kochani. Może na co dzień zamieszkiwał w Edenie? Nobuyuki nigdy nie był w anielskiej krainie, ale słyszał, że życie w niej jest zupełnie inne, mniej niebezpieczne.
Chwilę później wymordowany kolejny raz zniknął w ciemnościach. Ten sam scenariusz — najpierw odchodził, później przychodził już pod inną postacią. Neely nawet zatrzymał się na chwilę, żeby dać mu więcej czasu na ogarnięcie się po przemianie. Czas ten wykorzystał na spojrzenie za siebie i upewnienie się, że pazury bestii nie zdołały jeszcze znacząco poszerzyć wielkości szczeliny. Gdy z powrotem spojrzał przed siebie, w stronę ciemnego tunelu, dostrzegł wyłaniającego się z niego młodzieńca, tego samego, z którym błądził po mgle. Zlustrował pospiesznie jego sylwetkę, mrużąc nieco ślepia. Zastanawiał się.
Nieznajomy odezwał się, uprzednio salutując.
„Nazywam się Marshall, ale wszyscy mówią mi Rhett.”
Nie obchodziło go jak się nazywał ten dziwny, wiecznie zadowolony chłopak. W odpowiedzi kiwnął tylko głową, nie zdecydował się na zdradzenie swojej godności, bo myśli miał zajęte czymś innym. W przeciwieństwie do Marshalla wciąż pozostawał czujny, co było można dostrzec na jego twarzy — zmrużone oczy rozglądały się czuje na boki, nos marszczył się co jakiś czas, a usta zdawały się zaciśnięte.
Po kilku, może kilkunastu krokach Yukimura zatrzymał się. Spoglądał przed siebie, w nicość. Nawet nie zwrócił uwagi na mgłę, która pałętała się przy jego kostkach. Szybko zwrócił łeb w stronę nieznajomego, a następnie wyciągnął do niego dłoń, chwytając go za nadgarstek, za który mocno szarpnął. Popchnął chłopaka w stronę skalnej ściany, do której przycisnął go przedramieniem. Spojrzał na niego tymi szkarłatnymi ślepiami jak potwór przyglądający się swojej ofierze.
Nie wiem o co Ci chodzi, ale zaczynasz działać mi na nerwy. W tej chwili walczymy o nasze życia, więc skup się, bo zagrożenie jest realne. Jeśli nie zdajesz sobie z tego sprawy to albo jesteś idiotą, albo samobójcą. Ogarnij się, bo zaraz zaciągnę Cię do naszego przyjaciela, którego zostawiliśmy przy wejściu do jaskini, a on boleśnie uświadomi Cię, że to nie są żarty. Z ciemności też może wyjść coś, co rozłupie Ci ten zadowolony ryj o podłogę. W najgorszym wypadku ja się z Tobą rozprawię — wszystko mówił stanowczo, z wyraźnym niezadowoleniem na twarzy. Nie życzył mu źle, ale przez taką ignorancję mógł ściągnąć kłopoty na ich dwójkę — czego Neely chciał oczywiście uniknąć — Zrozumieliśmy się, Marshallu? — zapytał na sam koniec, przybliżając do niego twarz, by móc spojrzeć mu głębiej w oczy. Nie chciał go przestraszyć, od samego początku nie o to mu chodziło. Chciał go jedynie uświadomić, że jego zachowanie było niedorzeczne, a ignorowanie niebezpieczeństw ściągało tylko i wyłącznie śmierć — taką, której można było uniknąć, ale w której łapska wchodziło się przez własną głupotę.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 04.03.19 15:10  •  Nuage de fumée. |Neely & Rhett| - Page 2 Empty Re: Nuage de fumée. |Neely & Rhett|
 Był tylko dzieciakiem. Od zwyczajowego gówniarza różniło go tylko to, że czasami w chwilach powagi trzymał się nieskończonych pokładów energii, a nie strachu. Nigdy nie potrafił usiedzieć w miejscu dłużej niż kilka sekund i tym razem nic nie uległo zmianie. Wielu to dziwiło, lecz jednocześnie akceptowało.
 Nadpobudliwość nie oznaczała jednak, że nie był świadom zagrożenia. Mieszkając na Desperacji samemu nauczył się, by nigdy nie opuszczać gardy. Skakanie z miejsca na miejsce i ruchliwy ogon nie znaczyły, że imitował zdrowy rozsądek. A przynajmniej nie za każdym razem, gdy kusiło, by to zrobić.
 Może właśnie dlatego był tak zaskoczony, gdy szczupłe palce nagle i niespodziewanie oplotły nadgarstek. Automatycznie napiął mięśnie, lecz nie wyszarpał ręki, poddając się kierunkowi, w jaki wyrzuciła go włożona w chwyt siła. Dołożył jedynie starań, by uderzenie pleców o nierówną ścianę jaskini nie wydusiło z płuc całego powietrza.
 Palcami zaczepił za przedramię, którym dociskano go do ściany, lecz bardziej w ramach zapewnienia sobie procenta komfortu, niż obrony.
 Nieznajomy w wypowiadanych słowach miał siłę przebicia, która zacisnęła powieki młodszego wymordowanego. Złość pobrzmiewająca w głosie towarzysza była na tyle wyczuwalna, że w każdej chwili spodziewał się ataku. Zaskoczony tym podrywem nie śmiał drgnąć ani o milimetr, nawet wiecznie żywy ogon zdawał się przylepiony do nogi, spoczywając nieruchomo wzdłuż niej.
 Nie mógłby powiedzieć, że w tamtej chwili się nie bał.
 Uchylił powieki dopiero gdy zapanowała chwilowa cisza i od razu tego pożałował. Nieznajomy akurat przybliżał twarz, więc Marshall zrobił wszystko, by się od niej oddalić. Nawet jeśli leżało to poza granicami możliwości. Wcisnął się mocniej w skałę, własne lico obracając na bok.
 — Zrozumieliśmy się, Marshallu?
 Pokiwał z wolna głową. Niepewny swojego głosu wolał nie ryzykować zająknięciem. Podejrzewał, że już wystarczająco upadł w oczach nowego kolegi, a zacinając się przy prostym zdaniu średnio co dwa słowa... po prostu zrezygnował z komentarza.
 Nie czekał, aż wymordowany zabierze rękę. Sam pewniej oplótł palce wokół jego przedramienia, następnie dając sobie wystarczający centymetr swobody, który pozwolił na uniknięcie w bok. Nie powiedział nic więcej. Ani słowa zarzutu, ani żadnego naruszenia. Milczał jak zaklęty ze wzrokiem wbitym w ciemność przed sobą, nagle czując o wiele gorzej, niż nie na miejscu. Postanowił jednak nie narzekać. Prócz zalegającej między nimi ciszy nie dał też powodów do podejrzeń o niezadowolenie. Nie był wszak niezadowolony. Nie wykazał się również szczenięcym podejściem i nie obraził. Zamiast tego skupił umysł na sytuacji. Na skrobiącej kamień bestii oraz długim korytarzu.
 Czysto profilaktycznie i z powodu drobnej obawy tkwiącej w tle umysłu zachował większy dystans między sobą a białowłosym. W razie potrzeby wolał pozostać poza zasięgiem jego rąk. Gdyby przyszło im mierzyć się na siły, dzieciak nie miałby szans.
 Korytarz nie ciągnął się specjalnie długo. Przeszli kilkanaście metrów i wtedy pojawiła się pierwsza przeszkoda — rozwidlenie. Niby nic, ale systemy jaskiń potrafiły być kilometrowymi labiryntami. Wizja utraty orientacji w jednej z odnóg posyłała lodowe dreszcze wzdłuż kręgosłupa.
 Przystanął.
 Odbił wzrokiem od jednej czarnej dziury do drugiej, lecz żadna nie prezentowała się bardziej lub mniej przychylnie od drugiej. Obie wyglądały na tragiczny wybór. Pociągnął więc nosem, chcąc wyłapać z powietrza wskazówkę. I rzeczywiście ją znalazł.
 — W jednym pachnie wodą, w drugim trupami... — oznajmił, choć zapewne nie musiał. Chodziło jedynie o przetrwanie ciszy. Po wstępnym zastanowieniu wolał znów zmoknąć, niż brodzić w gnijących trzewiach. Dlatego właśnie postawił krok ku lewej odnodze korytarza.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 08.03.19 14:26  •  Nuage de fumée. |Neely & Rhett| - Page 2 Empty Re: Nuage de fumée. |Neely & Rhett|
Wpatrywał się w niego przez dobrą chwilę, niemalże podziwiając jego mizerność. Możliwe, że jego życie skończyłoby się już w tym momencie, gdyby na swojej drodze napotkał kogoś innego — kogoś, kto nie chciałby do niego dotrzeć, ale z wielką chęcią wyrządziłby mu krzywdę. Można powiedzieć, że pod tym względem Marshall miał niebywałe szczęście.
Szkarłatne ślepia kotowatego błyszczały złowrogo w półmroku, a dłoń uzbrojona w ostre paznokcie zaciskała się ostrzegawczo na ręce młodzieńca, jednak pazury nie wbijały się w jego skórę, nie przerywały jej ciągłości. Od samego początku nie miał zamiaru robić mu krzywdy — odpłacił się za to, że wcześniej, podczas marszu przez mgłę, młody zaproponował pomoc, bez której Neely'emu trudno byłoby dotrzeć gdziekolwiek. I już w tym momencie można było powiedzieć, że byli kwita — pomogli sobie wzajemnie, więc nikt nie był nikomu nic winny. Tym razem uregulowanie długu okazało się dziecinnie proste.
Nie miał zamiaru pastwić się nad nim w nieskończoność, choć byłby bardzo zadowolony, gdyby okazało się, że młody bardzo szybko załapałby o co właściwie chodziło — a w tym świecie mogło chodzić tylko o jedno, o przetrwanie. A kto mógł przetrwać? Tylko najsprytniejsi i najsilniejsi, Ci którzy myśleli niekonwencjonalnie oraz Ci, którzy potrafili znaleźć wyjście z każdej sytuacji.
Białowłosy chciał się uśmiechnąć, już miał poluzować silny uchwyt i wypuścić nieznajomego, ale ten go uprzedził i wyswobodził się sam. Yukimura nie odezwał się nawet słowem — miał tylko nadzieję, że to była dla nowo poznanego wymordowanego jakaś lekcja, z której udało mu się wysnuć odpowiednie wnioski. A jeśli nie, to trudno — przynajmniej nie będzie miał sobie nic do zarzucenia. W swoim mniemaniu zachował się jak starszy kolega, próbujący pomóc mniej doświadczonemu chłopakowi — bo Rhett w oczach Nobuyukiego wyglądał na bardzo młodego, jakby jeszcze nie zniszczonego przez plugawy świat, który z czasem niszczył niemalże wszystkich, choćby w najmniejszym stopniu. A zmiany te często były nieodwracalne.
Fuknął pod nosem, gdy tylko spostrzegł, że Marshall zdecydował się zachować bezpieczną odległość. Neely nawet ją powiększył, bo trzymał się jednej ze skalnych ścian, co jakiś czas zahaczając ręką o wystające kamienie, jakby chciał się czymś zająć w czasie tej nużącej wędrówki. Wciąż milczał, jakby był pewny, że nawet najmniejszy dźwięk ściągnie na nich kłopoty. Ich głosy z pewnością odbiłyby się echem, a nadal nie wiedzieli dokąd prowadzi tunel — równie dobrze, na końcu mogła się znajdować jama jakiegoś potwora, a wtedy mieliby przesrane po całości.
Wkrótce trafili na rozwidlenie.
„W jednym pachnie wodą, w drugim trupami...”
Zmarszczył nos, a jego nozdrza poruszyły się. Młody miał rację — z lewej strony dało się wyczuć wilgoć, zaś z prawej odczuwalny był jedynie swąd rozkładających się ciał. Możliwe, że zwierzęcych, ale tego nie mogli być pewni.
Neely nadal się nie odzywał — zamiast tego wybrał (jego zdaniem) bezpieczniejszą opcję, podobnie zresztą co jego towarzysz. Dość szybko go wyminął, decydując się iść przodem. Już zaledwie po kilkunastu większych krokach mogli dostrzec i usłyszeć więcej. Pomieszczenie, do którego zmierzali było podmokłe — pełno w nim było pomniejszych kałuż, choć wydawać by się mogło, że dalej jest również małe jeziorko, do którego co jakiś czas wpadały samotne krople, spadające z sufitu, który przyozdobiony był masą stalaktytów.
Nie widzę co jest dalej — wyszeptał, na chwilę odwracając się do młodszego kolegi. Musieli podejść bliżej, żeby móc dostrzec więcej, bo w tej części jaskini było już niemalże całkowicie ciemno.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 10.03.19 14:45  •  Nuage de fumée. |Neely & Rhett| - Page 2 Empty Re: Nuage de fumée. |Neely & Rhett|
 Echo pazurów drapiących skałę ciągnęło się za nimi jeszcze dość długo. Przeszli już połowę wilgotnej odnogi korytarza i dopiero wtedy dźwięk szurania ustał, zastąpiony miarowym kapaniem. Krople spadały z czubków uformowanych przez wieki stalaktytów, spotykając się na końcu drogi z powiększającą granice kałużą lub gołą skałą na ziemi — nie pokrywała jej gleba, zabrakło więc błota, w którym musieliby się nabrać, gdyby było inaczej.
 Mimo tego, iż wszystko wskazywało na względną stabilizację sytuacji, dzieciak wciąż pozostawał cicho. Gdyby na niego spojrzeć, to postawione na sztorc uszy od razu rzuciłyby się w oczy. Nasłuchiwał, nie chcąc trafić na kolejną poranną niespodziankę. Ta pierwsza zdecydowanie mu wystarczała.
 Drgnął nieco, gdy towarzysz postanowił go wyprzedzić. Przez chwilę wlepiał wzrok w jego plecy, by następnie nieco przyspieszyć. Z początku chciał zrównać się z nim krokiem, lecz ostatecznie pozostał te kilka centymetrów w tyle.
 — Nie widzę co jest dalej.
 Spojrzenie barwnych tęczówek sięgnęło twarzy starszego wymordowanego. Dzieciak na razie nie miał na co narzekać. Przywykł do ciemnych nor, dzięki czemu w obliczu mrocznej jaskini oczy przyzwyczajały się dość szybko, wyłapując z otoczenia zarys przeszkód. Właśnie dlatego opętany postawił krok naprzód, powoli wyciągając dłoń w kierunku towarzysza. Nie dotknął go.
 — Mogę cię poprowadzić — zaproponował dość lekkim tonem. Pokusił się nawet o łagodny uśmiech, którym ozdobił blade lico. Nie zamierzał jednak narzucać swojego wsparcia. Odmowa cofnęłaby mu rękę natychmiastowo.
 Z ziemi wyrastały słupy kamienia podobne tym, które zwisały u szczytu. Gdyby spojrzeć na scenerię z dalszej perspektywy, jaskinia prezentowałaby się niczym paszcza pełna zębów. Im dalej w tę ciemną gębę, tym więcej niewiadomych — spoglądając na boki, Marshall dostrzegał kolejne wyloty od pomieszczenia. Nie był jednak przekonany co do używania ich. Nierozsądnym byłoby świadomie zabłądzić w tak zawiłej jaskini. Nie zmienił więc kierunku. Szedł naprzód, jedynie wzrokiem odbiegając ku innym kierunkom.
 Dalsza wędrówka zaprowadziła ich do... Brzegu. Krystaliczna woda wytworzyła wypełniała dno pomieszczenia. Wysokie ściany trzymały ją w ryzach, nie można więc było obejść jeziorka dookoła.
 — Z drugiej strony też jest brzeg — odezwał się, ówcześnie skupiając wzrok na oddalonym plenerze.
 Daleko za nimi rozbrzmiał dźwięki trzeszczących kamieni.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 12.03.19 10:48  •  Nuage de fumée. |Neely & Rhett| - Page 2 Empty Re: Nuage de fumée. |Neely & Rhett|
Spadające z sufitu krople z biegiem czasu stawały się coraz bardziej uciążliwe, wręcz irytujące. Każda, rozbijająca się o kamieniste podłoże drobinka wody wydawała z siebie charakterystyczny dźwięk — niektóre z nich wpadały do kałuży, stale ją poszerzając. Po kilku drobnych krokach utwierdził się w przekonaniu, że tak jak początkowo zakładał w jaskini jest jeszcze coś w rodzaju jeziorka, które odcinało jedną część kamiennej sali od drugiej.
Neely poruszał się niezwykle ostrożnie, jakby przekonany o tym, że mniej kontrolowany ruch może narobić hałasu, który w ciemnościach budził potwory. Wolał poruszać się cicho, choć w mroku to nie było takie łatwe — z łatwością mógł zahaczyć stopą o jakąś wystającą skałę lub coś podobnego. W najgorszym wypadku przewróciłby się, zawracając na siebie uwagę wszystkich mieszkańców jaskini (bo wciąż wierzył, że w skalnym tunelu musiało coś mieszkać).
Nie spoglądał za siebie, bo doskonale wiedział, że młodzieniec wciąż idzie jego śladami. Całe szczęście, że po wcześniejszym zwróceniu uwagi stał się nieco bardziej rozważny — takiego kompana w podróży potrzebował dużo bardziej. Skupionego, nie paplającego jęzorem bez sensu. Jeśli uda im się w ogóle opuścić to miejsce, to z pewnością będą mieli czas na przeprowadzenie normalnej rozmowy — teraz musieli się skupić, bo w ciemnościach niełatwo było obrać odpowiednią drogę.
Jasne uszy starały się wychwycić jakiś inny dźwięk między masą pluśnięć, ale finalnie nic nowego nie dosłyszał. Dość szybko względną ciszę (o której można było mówić, gdy zignorowało się spadające krople) przerwał głos Marshalla.
„Mogę cię poprowadzić.”
Nie odwrócił się do swojego rozmówcy.
Nie musisz, jeszcze kilka, może kilkanaście kroków i będę wszystko widział — odpowiedział dość cicho, postępując do przodu. Z każdym pokonanym metrem widział coraz więcej, jego oczy powoli zaczęły przyzwyczajać się do mroku, udawało mu się dostrzegać to, czego wcześniej nie widział, choć nadal miał ograniczone pole widzenia. W najczarniejszych czeluściach jaskini wciąż nie widział nic — tylko czerń, rozlewającą się po ścianach.
Wkrótce napotkali brzeg i (tak jak Neely podejrzewał wcześniej) zbiornik wodny. Ciecz wyglądała na niebywale czystą, bo było widać dno. Gdyby weszło się do tego podziemnego stawu, to prawdopodobnie miałoby się pod stopami grunt.
„Z drugiej strony też jest brzeg.”
Po raz pierwszy odwrócił się do wymordowanego i skinął głową.
Teraz widzę — mruknął cicho. Wcześniej nie był w stanie dostrzec zbyt wiele przez zbyt dużą odległość, teraz był bliżej, więc niektóre rejony jaskini nieco mu się wyklarowały. Gdy mrużył oczy, był w stanie dostrzec o wiele więcej.
Spojrzał ponownie na wodę. Przez chwilę miał wrażenie, że dostrzegł w niej jakiś poruszający się cień. Mrugnął kilkukrotnie, jakby chciał się upewnić czy dostrzeżony obraz nie jest przewidzeniem, na co oczywiście liczył. Ale nie, w zbiorniku faktycznie coś było, o czym uświadomiło go donośne pluśnięcie. Potem przez ułamek sekundy widział coś, co wyglądało jak ogon — porośnięte rybimi łuskami, w świetle za pewne by błyszczało.
Zrobił krok do tyłu, na ślepo odnajdując sylwetkę Marshalla. Dłonią złapał go w pasie, po czym pchnął go delikatnie w tył.
Nie był pewien czy dostanie się na drugą stronę było dobrym pomysłem.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 19.03.19 15:07  •  Nuage de fumée. |Neely & Rhett| - Page 2 Empty Re: Nuage de fumée. |Neely & Rhett|
 Starał się, jak mógł, by nie dawać kompanowi więcej powodów do złości. Buzię trzymał zamkniętą na kłódkę zaś kroki stawiał z rozwagą i wyczuciem — omijał każdy zauważony w ciemności kamień, nie uderzał podeszwami o taflę kałuży... w pewnym momencie próbował nawet nie oddychać. Zarzucona na ramiona bluza ani razu nie zaszeleściła w powietrzu.
 — Nie musisz.
 Skinął i głową bez czekania na resztę wypowiedzi. Tyle wystarczyło, by wsunąć jeszcze przed chwilą wyciągnięcia dłoń na powrót w kieszeń.
 Stojąc nad brzegiem, czysto zapobiegawczo trzymał dystans od linii wody. Mimo iż ta wyglądała aż nazbyt czysto i zachęcająco, to wolał nie ryzykować. Zapuścili się przecież w głąb ciemnej jak noc jaskini, skąd mogli mieć więc pewność, że za tym kuszącym widokiem nie czaiło się zło? Właśnie dlatego dzieciak postanowił uważać. Jak się później okazało — decyzję podjął słuszną.
 Złapany w pasie uniósł zaskoczony wzrok na towarzysza. Nie poświęcił zbiornikowi tyle uwagi co on, toteż nie spostrzegł ciemnego kształtu mknącego po dnie. Nie od razu. Zwrócił na niego uwagę na dźwięk pluskającej wody, a zauważona pod krystaliczną taflą sylwetka wydusiła z płuc bezgłośne westchnienie. Zaczynał mieć dość tej przygody. Zewsząd kopał ich pech. Chciał nawet podzielić się tą myślą na głos, gdy uszami poruszył kolejny trzask, tym razem za plecami. Obrócił twarz w kierunku korytarza, którym weszli do pomieszczenia.
 Echo niosło kolejne podpowiedzi, których wolałby nie słyszeć. Wyobraźnia podsunęła obraz upadających odłamków ściany oraz wejścia, które z drobnej szczeliny przemianowało się na wielką dziurę. Podejrzewał, że gadzi mutant zdążył już wślizgnąć cielsko do środka i teraz węszył w powietrzu, szukając woni posiłku.
 Podjęcie decyzji było nie lada wyzwaniem. Z jednej strony głodna bestia, z drugiej nieznany przeciwnik, którego na dobrą sprawę w ogóle nie mogli obejrzeć, bo krył ciało w mroku.
 Dzieciak przełknął nadmiar śliny. Już wiedział co zrobić.
 Spojrzał wpierw na towarzysza, szukając pośród ciemności jego oblicza. Przez sekundy trwające wieczność konfrontował wzrok z czerwonymi tęczówkami. Nie wiadomo, czego szukał w oczach mężczyzny. Niewykluczone, że sam również tego nie wiedział.
 Był natomiast pewien, że po wkroczeniu do krystalicznej wody istniały dwie opcje: albo zginie, albo zostanie pożarty. Niewielki procent szansy zakładał, że stwór na dnie nie będzie zainteresowany. Tyle w zupełności wystarczyło, by podjął ryzyko.
 Postawił dwa szybkie kroki, wymijając białowłosego z gracją zawodowej tancereczki. Później już nie szalał. Do wody wszedł z pośpiechem, ale ostrożnie, wzrokiem cały czas śledząc trasę ciemnego kształtu. Wodny stwór nie wydawał się zainteresowany. W zasadzie wyglądał, jakby wcale nie zauważył obecności dodatkowej istoty w swoim krystalicznym świecie.
 Właśnie dlatego Marshall czym prędzej zwrócił twarz ku drugiemu wymordowanemu i zniżył głos do szeptu, gdy korytarzem potoczyło się kolejne szurnięcie pazurów o glebę.
 — Chodź, szybko — zniżył głos do szeptu, dokładając jednak starań, by został usłyszany. — Jeśli zacznie atakować, to ściągnę go na siebie — poważna obietnica brzmiała dość komicznie w ustach kogoś, kto miał tak młodą twarz. Gówniarzy zwykle kojarzono z rozbrykaniem i brakiem pokory. Ten jeden natomiast wydawał się zdolny do poświęceń. Odczekał nawet stosowną chwilę, aż kompan podejmie decyzję.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 2 z 2 Previous  1, 2
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach