Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Go down

Pisanie 04.06.18 16:49  •  Nic nie widziałeś [Liam & Rhett] Empty Nic nie widziałeś [Liam & Rhett]
Miejsce: pobliże Limbo Czas: mniej niż 3 tygodnie temu

Liam nigdy nie pamiętał by się tak daleko zapuszczał. W zasadzie, te dwa lata "życia" przebiegały mu mniej lub bardziej spokojnie, ale zazwyczaj trzymał się obrzeży apogeum, a odkąd dołączył do psów, w zasadzie pilnował się wejścia do kryjówki, rzadko wychodząc dalej jak na kilka kilometrów. Tym razem jednak, wiedziony ciekawością świeżo usłyszanej plotki, postanowił zagłębić się dalej i dalej, w miejsce, gdzie podobno nikt nigdy nie przychodzi. A jeśli już przychodził, to potem miał problemy z wydostaniem się. I co ważniejsze, nie wolno było tam iść nocą, toteż dotarł w pobliże tych ruin o świcie, kiedy było jeszcze względnie chłodno, ale robiło się już coraz jaśniej.
Robi wrażenie, nawet jako puste ruiny. Pomyślał, podziwiając z daleka pozostałości po dawnej metropolii. W głowie coś mu skwierczało, miał wrażenie, jakby już skądś pamiętał to co widział przed oczami. Takie swoiste deja vu, ale za cholerę nie mógł wytworzyć w głowie jakiegoś porządniejszego obrazu dawnych dni. Może kiedyś tutaj naprawdę był? Skąd miał wiedzieć co tutaj było prawie tysiąc lat temu, nawet gdyby wiedział, to przecież nie miał nawet pojęcia, jak kiedyś te ziemie wyglądały, nie miał w głowie żadnej mapy, a nikt, kogo poznał dotychczas nie wiedział nic na ten temat. Po prostu tutaj kiedyś coś było.
Rozglądając się miał nawet wrażenie, że słyszy przejeżdżające samochody, rozmowy ludzi, że widzi pięknie wystrzyżone trawniki. Że słyszy szczekanie. Zaraz, szczekanie? Im bardziej się skupiał, tym coraz bardziej to szczekanie zakłócało jego obraz. Zaraz wrócił do teraźniejszości, do paskudnych ruin, do wraków pojazdów...
Zasmucił się odrobinę. Już prawie widział to co powinien był zobaczyć, ale przeszkodził mu jakiś kundel zawodzący w oddali. Nawet go nie widział. Echo rozbrzmiewało tutaj zaskakująco bez większych przeszkód. Podrapał się po prawym pośladku i ruszył dalej, w stronę rzeczonych ruin. Może coś znajdzie interesującego? Tyle, żeby zbyt dużo fantów nie nazbierał, a znając swoje zamiłowanie do chomikowania, pewnie będzie chciał zabrać wszystko na raz. Wzruszył ramionami, uśmiechając się do samego siebie. Na razie jednak, przydałby się odpoczynek i rozeznanie w sytuacji. Nie chciał od razu, z buta wchodzić w ten trudny teren, bo jeszcze było zbyt ciemno, żeby wdawać się w ewentualne potyczki, których bardzo, bardzo chciałby uniknąć.
No, chyba, że trafiłby na słabszy od siebie okaz, gotowy do stania się posiłkiem, albo chociaż jakiś cel do ograbienia. Wtedy by nie omieszkał się wziąć za takie stworzonko i chociaż uzupełnić poziom białka. Jeszcze lepiej, jakby uzupełnił poziom fantów w swoim pokoiku, bo ostatnio było tam zbyt pusto.
Zrobisz kiedyś z tej nory graciarnię, zobaczysz. Pomyślał, przysiadając się na poszarpanej pazurami masce jednego z wraków. Sam metal. Co było przydatne to ktoś zabrał, resztę przysypał piach. A przestając się ruszać, powoli zaczął zanikać. A nuż się trafi jakaś okazja.
                                         
Liam ♥
Chart     Poziom E
Liam ♥
Chart     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Psie zawodzenie wychwyciły nie tylko czujne uszy Liama. Niesione echem poszczekiwanie usłyszała prawdopodobnie połowa drapieżników z okolicy. Może to trzaskanie metalu nie było tylko dziełem poszczerbionych wraków, ale i obijanych o siebie sztućców. Masa bestii zwiedzionych żałosnym pojękiwaniem parła do źródła celu, a wśród tej armii pomyleńców nie zabrakło kilku zgub. Wśród nich zaplątał się również Renard, wiedziony często zgubną ciekawością. Nie był pewien, co dokładnie ujrzy po dotarciu na miejscu. Patrząc na tępo stawianych kroków — pewnie niewiele. Większe i przede wszystkim znacznie bardziej wygłodniałe bestie zdążą dobrać się do wyjątkowo głośnej ofiary. Nie zostawią z niej nic. Być może kilka plam krwi, ale i to mógł poddać wątpliwościom.
Wybrał ścieżkę pośród największych chaszczy nie bez powodu. Nie naciągał suchych gałęzi mogących wywołać głośniejszy trzask, nie szeleścił poszarzałymi liśćmi, uważał na każdy zbłąkany na popękanej glebie patyczek. Zachowane środki ostrożności pozwoliły mu zachować głowę na karku, bo mógłby przysiąc, że w pewnym momencie usłyszał toczoną po ziemi czaszkę. Zawsze jeszcze pozostawała ewentualność, że to umysł zbudzony wczesnym, bardzo wczesnym rankiem postanowił spłatać mu figla.
Im bliżej celu tym z większym rozmysłem stawiał stopy na ziemi. W końcu musiało jednak dojść do momentu, w którym osłona gęstych krzaków przerodziła się w niską, kruchą trawę, a z czasem nawet i jej zaczynało brakować. Drobny, ledwie centymetrowy obłok kurzu wzbijał się w powietrze przy każdym odrobinę zbyt ciężkim kroku. Chłód poranka utrzymywał się jeszcze w powietrzu, gdy wymordowany wkroczył między ruiny. Poruszał się na nisko ugiętych nogach, co rusz szurając po ziemi ręką, której akurat nie opierał na pozostałości ściany.
Nie był przygotowany na chwilę, w której zobaczy wcale nie tak daleko siedzącą na wraku sylwetkę. Od samego początku miał świadomość, że głośne jęki zwierzęcia ściągną większość drapieżników z najbliższych terenów. Nie sądził natomiast, że do spotkania dojdzie tak szybko. Ułamek sekundy wpatrywał się w tył koszulki nieznajomego. Później zadziałał czysto automatycznie, postępując kilka kroków w tył i znikając za większym odłamem budynku. Jak raz w życiu pogoda mu sprzyjała. Wiatr zawiewał w twarz, rozwlekając w czasie moment, w którym zapach dotarłby do niewątpliwie czujnego nosa. Pozostało mu jedynie wierzyć, że szczęścia wystarczyło również na cichy krok. Byle nie kopnąć żadnego kamienia, nie złamać podeszwą gałęzi, nie trącić żadnego żelastwa.
Problem pojawił się, gdy ptaki ze wszystkich zebranych dookoła drzew wyleciały z koron jak jeden mąż. Trzepot ich skrzydeł na chwilę zdominował wszystkie inne odgłosy. Nie na długo, bo skrzydlate stworzenia nie wyglądały, jakby chciały zabawić na tym terenie zbyt długo. Słysząc tak donośny ryk, wcale im się nie dziwił. Gdyby tylko zamiast futra mógł wykształcić pióra, już dawno ślad by po nim zaginął.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Westchnął bezdźwięcznie. Obserwowanie otoczenia w trakcie zanikania przysparzało problemów. Bez możliwości ruchu nie miał jak zareagować na podejrzane odgłosu. Albo siedzieć cicho i się nie ruszać, albo rozejrzeć się i stracić na potencjalnym elemencie zaskoczenia. Trzeba było naprawdę wielkich pokładów siły woli, żeby się ot tak nie ruszać, tylko i wyłącznie dlatego, że gdzieś w pobliżu wiatr ruszył wyschniętym krzakiem, albo znów jakiś kundel w oddali zawył.
Ale kiedy robal wielkości kciuka siadł mu na nodze, to musiał się ruszyć by strącić robala. Przeklęte insekty, cholera wie czy czasem nie jadowite. Liam nie miał zamiaru ryzykować utraty nogi, bo nagle by się okazało, że jego organizm nie wytrzyma trucizny zbyt silnej. Nie znał terenu. Nie miał pojęcia czy na tej części desperacji, tak bardzo oddalonej od domu nie żyły jakieś cudaczne stworzenia, a ten robal i tak był całkiem spory. Zmarszczył brwi, dopiero zdając sobie sprawę z tego, że właśnie się zdemaskował, jeszcze nawet się w pełni nie zamieniając w niewidzialny słup soli. No nic, trudno się mówi. Liam się rozpogodził, wyciągając ręce ku górze w akompaniamencie potężnego ziewu. Niby nocą był najbardziej aktywny, ale siłą rzeczy, ludzka natura dawała o sobie znać. Nawet jeśli wolał noc, to nie był stworzeniem nocnym. Jego zwierzęca część genów też nie. Paradoksalnie, jako pełnoprawny krokodyl, powinien teraz wylegiwać się w pobliżu wodnego zbiornika i oczekiwać pierwszych promieni słońca. A potem cały dzień przeleżeć, zbierając pokłady energii. Ale jemu słońce szkodziło. Tym bardziej te tutaj, które wysuszało jeziora i zamieniało żyzne kiedyś gleby w ziejące śmiercią pustkowia.
Na początku nie przejął się ptactwem. Nie było nic zaskakującego w podobnych zrywach, chyba, że...
Liam obejrzał się za siebie. Drapieżnik. Albo jakiś złodziej. Sądząc po tym jak zareagowało ptactwo, to musiało być to coś strasznego albo dużego, ale Liam niczego nie widział. Mało tego, cholerne ptaki zagłuszały wszystkie dźwięki jakie mógł wyłapać. Jeszcze było za mało światła, żeby mógł wyłapać w okolicy błyszczące odbicia ślepi potencjalnego zagrożenia. Wymruczał parę przekleństw pod nosem. Ale równie dobrze ptaki mogły się wystraszyć czegoś równie absurdalnego co spadająca wiewiórka. Sam już nie wiedział co o tym sądzić. Iść i sprawdzić, ryzykując starcie z jakimś bezmózgim stworem? Nie to żeby się bał, ale zdecydowanie w jego planach miał być tylko pobieżny zwiad w ruinach Limbo, a nie napieprzanie się z każdym po mordzie.
- Wyłaź, wiem, że tam jesteś!
Wykrzyczał w przeciwną stronę w którą poleciały ptaki. Zakładał, że domniemany sprawca tego zamieszania siedział sobie gdzieś poza zasięgiem wzroku wymordowanego krokodyla. Nie wiedział czy ktoś tam jest. Blefował. Strzelał, mając nadzieję, ze trafi się ślepej kurze ziarno. Jak usłyszy, że nagle coś zaczyna spierdalać, to znaczy, że miał rację, że coś tam jest i durne ptaki wystraszyły się byle gówna, jak nikogo tam nie będzie to przecież nikt go za to nie rozliczy.
Pozostawała jeszcze trzecia opcja - jego krzyk spotka się z odzewem i może zrobić się nieprzyjemnie.
Zielone ślepko krokodyla nieprzerwanie obserwowało otoczenie przed nim.
Nikt wszak nie powiedział, że z Liama to jest urodzony drapieżnik. Raczej leniwa buła czekająca, aż mu coś wpadnie do pyska.
                                         
Liam ♥
Chart     Poziom E
Liam ♥
Chart     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Tynk posypał się prochem, gdy przywierał plecami do ściany. Drobna nadzieja, że zdążył i nie został zauważony, zatłukła się w głowie i zapaliła jasnym światłem. Może się udało. Może siedzący na wraku obcy w ogóle nie był zainteresowany. Może uwagę poświęcił chmarze ptactwa. Może.
Tyle możliwości i ani jedna, której mógł być stuprocentowo pewien. To zasiało panikę w młodym wymordowanym, jednak nie na tyle dużą, by ta odebrała mu dech. Szuranie pod palcami przypominało, że jednym nieostrożnym ruchem mógł zdradzić swoją pozycję i zaprzepaścić szanse na ucieczkę.
To zapach świeżego powietrza dopiero nastałego poranka uspokoił oddech. Kolejna dawka tlenu wlała spokój w umysł, wyrównała tętno. Naraz był skupiony jak przy zaciętym meczu szachowym. Jedna zła decyzja i straci pionki — w tym przypadku kończynę lub dwie.
Wyłaź, wiem, że tam jesteś!
I to by było na tyle z elementu zaskoczenia.
Westchnął zrezygnowanie, rozluźniając dotychczas napięte jak struny mięśnie. Odepchnął się od chropowatej nawierzchni, ułożył dłonie u jej szczytu i wyjrzał na okolicę. Obcy mężczyzna wpierw mógł dostrzec parę zwierzęcych uszu — jedno białe, drugie czarne — dopiero po kolejnej sekundzie również plamione ciemnymi kosmykami włosy oraz bladą twarz. Później powoli rozchylane usta gotowe do udzielenia odpowiedzi.
Kolejny ryk zacisnął wargi w wąską linię, zabijając decybelami zaczątek pierwszego słowa. Sylaby utonęły w głośnej fali, która zwróciła na bok spojrzenie wbite do tej pory w lico nieznajomego. Gdy znów zrobiło się cicho, szczyl odchrząknął. Identycznie jak w żenującej sytuacji, gdy język stawiał opór, a każdy komentarz wydawał się nieodpowiedni.
Przejebane — mówiły jego oczy znów skierowane na mężczyznę. Rozwarł je szerzej na widok powiewającej końcówki żółtej chusty. Nakrapiany ogon sam z siebie przeciął powietrze z niekrytym entuzjazmem. Nad pewnymi odruchami nie był w stanie zapanować.
Jesteś z DOGS! — oczywistość zawisła w powietrzu między nimi. Na czas oddechu świszczała dźwiękiem lecącej strzały. Brakowało tylko stojącego dookoła tłumu, który słysząc wzmiankę o gangu, stuliłby dłonie w pięści. Ale poza nimi nie było tu przecież żywej duszy. Tu — między starymi wrakami, odłamami urwanych ścian, połamanymi okiennicami i całą resztą złomu. Bo między drzewami coś zdecydowanie było. Coś, co podrywało mniejsze stworzenia do ucieczki i wprawiało ziemię w strachliwe drżenie.
Słońce wschodziło powoli. Z czasem nabierało się wrażenia, że celowo wplotło w ten proces mozolność, nie chcąc do końca rozganiać nocnego mroku. Ciemności, którą coś poruszyło daleko od ich dwójki. Krzaki zaszeleściły pod delikatnym naporem. Gdyby nie suche liście, żaden z nich by tego nie usłyszał. Renard od razu poczuł się zobowiązany do szybkich wyjaśnień.
Nie jestem wrogiem — uniósł ręce ku górze jak na moment przed strzałem. — Tylko przechodziłem obok. Ale to — kolejny szelest. — Może być problem.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Sekundy mijały, a on tracił cierpliwość. Chociaż miał jej ogromne pokłady, co nie raz udowadniał, zachowując się absurdalnie do zarzucanych mu czynów, to w tym przypadku... nie mógł sobie pozwolić na zwłokę. To oznaczało, że wystawiał się na atak. O ile rzeczywiście coś tutaj było i tylko zareagował zbyt drastycznie. Ale krzykiem ściągnął na siebie uwagę. Musiał. Był pewien, że w nieznacznej odległości mogły przebywać tutaj inne istoty, głównie te polujące nocą - i też bardziej niebezpieczne. W każdym razie, łatwiej było uskoczyć pędzącemu na ciebie wściekłemu psu, niż uskoczyć przed atakiem z zaskoczenia.
Miał wrażenie, że zaraz z okolicznych budynków wychylą się snajperzy i zastrzelą biednego Liama, który chciał przykozaczyć w najmniej odpowiednim momencie.
Ogarnij się, huknął w głowie, skoro jesteś w jednej z silniejszej grup na tym smutnym łez padole, to też nie da się Cię tak łatwo pozbyć. Zresztą, nie możesz też przynieść im wstydu, prawda? Silny, wielgachny krokodyl zbity na kwaśne jabłko, ograbiony i pozostawiony o krok od śmierci. Raczej nie brzmi zbyt dumnie.
Przyglądał się wystającej głowie z niesmakiem. Serio, podniósł alarm na coś takiego? Szlag by to. Zielone ślepie błysnęło w mroku zainteresowane zupełnie inną możliwością. Skoro tamten dał się nabrać na zwykły blef, to może da się złapać na coś innego? Liam nie planował wplątywania się w dyskusje z innymi członkami wymordowanej społeczności o przytomniejszym umyśle.
Powinniśmy trzymać się razem, jest nas tak mało.
Ale Liam nie chciał. Jedyne z kim chciał trzymać to była grupa, którą sobie wybrał. A nawet nie z całością, a może paroma osobami. Na przykład z Kirinem. Był mu to winien. Mimo wszystko. Mógł jeszcze siłą rzeczy przywiązać się do wyżej ustawionych w grupie, ale nie czuł aż takiej więzi, jaką powinien, a o tym wiedział.
Zmarszczył brwi. Hałas z oddali mu się nie podobał. Niemalże stuprocentowa pewność, że zwrócił czyjąś uwagę. Albo ten uszaty kurdupel ciągnął za sobą jakiegoś drapieżnika i nawet o tym nie wiedział. Wcale by się nie zdziwił. Liam nie był ostrożny, a co dopiero ktoś... taki? Bądźmy szczerzy, Rhett sprawiał jeszcze mniejsze wrażenie niebezpiecznego niż Chart.
Nie za bardzo rozumiał co miał to znaczyć, że jest z DOGS. No oczywiście, że był, przecież po to nosi tę brudną chustę, żeby z daleka było wiadomo, że jest dumny ze swojej przynależności. Bardziej adekwatne byłoby noszenie chorągiewki, ale było to bardziej nieporęczne niż zwykła chusta na ramieniu. Tylko o co chodzi temu uszatemu durniowi? Brzmiał tak, jakby wręcz był szczęśliwy z tego powodu, że trafił na Liama. A on tego nie rozumiał. Nie znał chłopaka. Nie widział żadnych oznak przynależności do grupy, ani też nie przypominał sobie, by poza jedną osobą, był ktoś jeszcze jakoś specjalnie zaprzyjaźniony z grupą.
Coś mi tu śmierdzi. I to tym razem nie ja.
- Tego nie wiemy.
Rzucił, wypuszczając ze świstem, z nosa, powietrze. Dziwnym faktem nikt jeszcze nie pomyślał o tym, że Liam mógł być złodziejem, mógł zajebać jakiegoś psa i obnosić się z jego chustą, by uchronić się przed zagrożeniami.
- A co jeśli mnie szpiegowałeś? Myślisz, że tak łatwo dam się nabrać? A jeśli zmyślasz z tym zagrożeniem?
Mówiąc to, szedł do przodu. Powoli. Podchodź jak do ofiary. Do ofiary idzie się powoli. Jesteś pozbawiony elementu zasadzki.
Martwił go jedynie rosnący hałas, ale na tę chwilę zdawał się zupełnie ignorować zagrożenie z zewnątrz i skupił się na uszatym nieznajomym, jakby otaczała ich jakaś wygłuszająca bariera.
                                         
Liam ♥
Chart     Poziom E
Liam ♥
Chart     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Obserwował to nieprzychylne oblicze. Widział wypełniające kąciki ust niezadowolenie i rezerwę w oczach. Nie mógł się temu dziwić, każdy o zdrowych zmysłach reagował podobnie. Wspierając podbródek na chropowatej powierzchni ułamanej ściany, myślał tylko o tym, jak przekonać wymordowanego co do swojej wiarygodności. W końcu szurnął podeszwami o ziemię i przeszedł na drugą stronę, na kilka metrów bliżej nieznajomego. Stawiał kroki na tyle ostrożnie i subtelnie, by nie wywołać niepotrzebnej reakcji obronnej.
- A co jeśli mnie szpiegowałeś?
Nie był w stanie powstrzymać odruchu, w którym wywracał oczami. Wielki (no nie bardzo) niebezpieczny (też niezbyt) drapieżnik (... może?) podążający za nieświadomą ofiarą. Zaśmiałby się rozbawiony tym obrazem, gdyby sytuacja nie wymagała powagi.
Jak miałbym z nim zmyślać? — rozłożył bezradnie ręce. — Ja stoję tu, to coś jest między drzewami... chyba — ostatnie słowo mruknął bardziej do siebie samego, niż rozmówcy. Mógł jedynie przypuszczać, że ryk dobiega ich spomiędzy grubych pni. Coś w tonie jego wypowiedzi podpowiadało, że rzeczywiście czekał na dobry argument.
Zrobiło się cicho. Zdecydowanie zbyt cicho jak na okolicę, która jeszcze kilka sekund temu trzeszczała w przestrachu. Ptaki zdążyły już zniknąć za kłębowiskiem ciemnych chmur, szelest krzaków ustał. Nawet wiatr zdawał się zamilknąć, równie niezorientowany w sytuacji co dwójka wymordowanych.
Cmoknął niezadowolony, spoglądając wpierw w jedną, później w drugą stronę. Między wciąż tonącymi w pozostałościach nocy gratami nie dostrzegł niczego. Nie dlatego, że coś wzniosło umiejętność kamuflażu na wyżyny. Pośród wraków i ułamanych ścian nie było żywej duszy. I właśnie to niepokoiło go najbardziej.
Mogę podejść, czy podejrzewasz, że schowałem w kieszeniach pół legionu przeciwników? — ogon świsnął przez powietrze. — Obiecuję, że będę grzeczny — bardziej szczerych zapewnień wymordowany mógł spodziewać się jedynie zza konfesjonału.

---
Wybacz mi za to. (シಥ﹏ಥ)シ
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Gdyby miał teraz papierosa, to zapaliłby go, wypuścił dym z wolna, pogardliwym spojrzeniem obrzucając niezorientowana kluchę przed nim. Czułby się wielce podbudowany taką sytuacją, ale niestety, nie miał papierosa, ani też nie potrafił palić, więc w zasadzie pogardliwe spojrzenie musiało wystarczyć. Jasne, że nie ufał. A co, mało to takich? Niepozorne, malutkie kluseczki, możesz dusić i gnoić, ale trzeba uważać, że takie małe gnojki też kąsają. Niekoniecznie gryzą, ale hej, węże też są małe, a co? Jadowite. Jeden taki upierdoli i zdychasz. Lew jest królem dżungli, ale na węże musi uważać. Krokodyle mają twardą skórę, ale absolutnie nie chciał zadzierać.
Tyle, że chłopak przed nim wyglądał mu bardziej na szczura, niż węża. Liam musiał się zastanowić.
Faktycznie wokoło zrobiło się cicho. Nie to, że przed chwilą, podchodząc, by nie drzeć mordy na cały plac, w zasadzie zignorował wszelakie hałasy, mając całkiem w dupie to, że coś tutaj może czatować. Ale pobieżnie się rozejrzał dla spokoju, jeszcze zanim tamten się odezwał. Nie widział nic podejrzanego. Opuszczone miejsce jak każde inne. Równie dobrze wszystkie małe ptaszki, myszki i inne gówna mogły się przestraszyć dwóch, rozmawiających w najlepsze wymordowanych. Jak na razie oboje są tutaj największymi drapieżnikami.
- Gdyby miało coś nas zaatakować, to już bylibyśmy martwi.
A przynajmniej Ty, dodał sobie w myślach, uśmiechając się z przekąsem. Liam przystanął w jednym miejscu. Znów się rozejrzał. Ale nie po to by wyłapać zagrożenie, broń panie boziu, tylko... właśnie, o to chodziło! Chart ruszył swoje szanowne cztery litery na lewo od swojego położenia tylko po to, by, wcale się nie śpiesząc, przysiąść sobie na najsensowniejszym w pobliżu kawałku martwej natury, czyli na sporej wielkości głazie. Gdyby się zastanowić, to pewnie to wcale nie był głaz, ale wielki kawał ściany, który się w biegiem czasu tak uformował, ale nad tym się akurat zastanawiać nie chciał. Miał teraz inny problem na głowie.
Parsknął śmiechem.
- W to nie wątpię. Dla krokodyla taki robak jak ty to w zasadzie nawet nie zakąska.
Podrapał się po policzku.
- Podejrzewam, że nie urodziłeś się wczoraj, więc masz przynajmniej jednego asa w rękawie.
Zaciągnął się powietrzem. Liam był rozluźniony, a przynajmniej robił takie wrażenie, jak na obecne warunki. Cisza jak makiem zasiał, tylko on i jego tymczasowy kumpel. Brakuje jeszcze tylko zachodu słońca i mogliby paść we własne ramiona, kończąc dzień w przyjemny sposób gdzieś na dachu rozwalającego się budynku. No nic, tymczasowo będzie musiał wystarczyć sam wschód słońca i fakt, że Rhett był zadowolony w dziwny sposób, że Liam miał ze sobą żółtą chustę. Jak innym niewiele trzeba do szczęścia.
- Sądzę, że możesz podejść. Nie będę darowanemu posiłkowi zaglądał w zęby.
                                         
Liam ♥
Chart     Poziom E
Liam ♥
Chart     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

 — Gdyby miało coś nas zaatakować, to już bylibyśmy martwi.
 Młody zmarszczył brwi i sprezentował rozmówcy sceptyczny wyraz. Nie był w pełni przekonany co do tego podejścia, w zasadzie wydawało mu się bardzo wątpliwe. Przedstawiona teza dość mocno gryzła się ze zdobytym na przestrzeni lat doświadczeniem, przez co nie do końca wiedział, jak interpretować drugiego wymordowanego.
 — Jesteś pewny? — nie powstrzymał uprzedzonego komentarza. Po minucie przełykania słów te w końcu znalazły lukę w systemie obronnym i wyrwały naprzód, zapewniając ciszę między ich dwójką. Chcąc uniknąć podejrzeń (nie żeby od samego początku darzono go zaufaniem) postanowił dorzucić kolejne trzy grosze. — Przecież drapieżniki nie atakują od razu. Głównym elementem ich taktyki jest czas i poznanie ofiary. A mając do czynienia z inteligentnym przypadkiem... no, sam rozumiesz — kończąc wypowiedź, wzruszył bezradnie ramionami. Logiką próbował dotrzeć do krokodylego towarzysza, wytłumaczyć, przedstawić napęd dla kierunku poczynań. Zaczynał sobie jednak przypominać, że same słowa nie trafiały do każdego.
 Dotknął twarzy ręką, przemykając opuszkami po skórze. Może pozbywając się zaległego przez noc kurzu, a może zmęczenia — już sam nie wiedział. Marzył o odrobinie snu, nawet kilku marnych minutach, nagle zmęczony wizją kilkugodzinnej potyczki z bestią, poczwarą, czy czymkolwiek, co siedziało w plątaninie drzew. Zadawał sobie pytania o te nieskończone źródła energii, które zawsze targały mięśniami na wszystkie strony. Gdzie się podziewał ten nadmiar, gdy go potrzebował?
 — Nie będę darowanemu posiłkowi zaglądał w zęby.
 Jedna z brwi samoistnie powędrowała w górę, nadając mu jeszcze bardziej sceptycznego wyrazu niż wcześniej. Nawet nie wiedział, że to wciąż możliwe. Wbrew logice, którą sam narzucał, podszedł na te kilka kroków, całkowicie depcząc po prawach obejmujących zachowanie bezpiecznej odległości. Usadził się tuż obok, podpierając dłonie o chropowatą powierzchnię za plecami.
 — Raczej marny ze mnie posiłek — sugestywne skinienie musiało wystarczyć za resztę komentarza, bo nie miał zamiaru mówić niczego więcej. Był chudy, zdecydowanie zbyt chudy. Plakietkę okazu zdrowia los musiał zachować dla kogoś innego. — Może wykałaczka?
 Wszelkie ryki i skrzek ptaków ucichły. Jakby cały świat nagle zamarł w bezdźwięku.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

- W normalnych warunkach tak. Chciałbym jednak zauważyć, że od dawien dawna wirus szaleje stąd po horyzont, a nie słyszałem o żadnych doktorach, które by zbadały to co zostało z ekosys...
Musiał urwać w połowie swojego wywodu. Siedząc tak na tej skale poczuł drgnięcie w ziemi, gdzieś bardzo, bardzo głęboko, takie ledwo słyszalne muśnięcie. Świat zastygł w miejscu i tylko w oddali, na linii horyzontu było widać odlatujące ptaki. Tyle, że poza tym jednym drgnięciem Liam nic nie wyczuwał. Nikogo nie słyszał, a przecież nie szwenda się tutaj nic co byłoby wielkości kota. Ten koleś co go tutaj przypadkiem znalazł też raczej nie wyglądał na takiego, co by miał rozeznanie w sytuacji.
Tym razem coś łupnęło, w sensie, nie tutaj, ale zamiast delikatnego drgnięcia pod sobą, czuł jakby ktoś przy grzmocił w ten głaz co na nim siedział. Zdezorientowany wyskoczył do przodu, ale ani rozejrzenie się dookoła, ani do góry, ani wciągnięcie nosem powietrza, ani nasłuchiwanie otoczenia nic nie dawało - wszędzie było bardzo pusto, bardzo cicho, no jak kamień w wodę.
Zmarszczył brwi. Chyba mu się coś wydawało.
- Posiłek to posiłek. Jak mocno zgłodnieję to nawet z twojego szpiku się najem.
Wzruszył ramionami. Ciężko było to zignorować, mimo wszystko tak było najlepiej. Równie dobrze coś mogło huknąć gdzieś daleko, bardzo daleko i to wszystko rozniosło się echem po krainie. Udeptane, wyronione i zabetonowane drogi pewnie były dobrym przewodnikiem na takie hałasy.
- Swoją drogą, co Cię tak cieszyło w tej chuście? Zanim przejdę do konsumpcji to miło byłoby wiedzieć coś na twój temat. A ja rzadko widzę kogoś, kto by się cieszył na ten widok.
Spojrzał na niego wcale nie ukrywając zdziwienia tym faktem tak jak na początku tak jak i tym razem. Ziewnął przeciągle. Talko no jutsu strasznie go rozleniwiało i w tym momencie postanowił, że ruszył prosto na Rhetta i choćby miał złamać to co sam o sobie kiedyś mówił - zrobi mu krzywdę. Chciał to zrobić, chociaż nie pamiętał, by go tego uczono. Pamiątka z przeszłości? Lentaros coś o tym wspominał. Że mógł mieć gdzieś zagrzebane potencjalne zdolności o których nie pamiętał. Cechy, których by się nie spodziewał.
I w tym momencie kiedy już postawił parę kroków z konkretnym zamiarem to ziemia zadrżała znów, zatrzymując w miejscu krokodyla. Zdziwiony przeniósł wzrok na ziemię, na której tańcowały drobne kamyczki. Przyglądał się im przez chwilę i jak nagle coś z ziemi nie wyskoczyło prosto na niego.
Ogromna masa czegoś bliżej nie określonego wykopała się z ziemi i uderzyła prosto w biednego charta, a że ten się nie spodziewał, to łatwo było go wyrzucić na kilka metrów w górę. Liam spadł kawałek dalej kiedy to coś spokojnie wylądowało w pewnej odległości, na otwartym terenie.
I to coś wyglądało jak dwunoga jaszczurka, albo raczej jak dwunogi aligator, z grubym karczychem, wyłupiastymi ślepiami i długim ciałem, takim na jakieś piętnaście metrów.
I prawdopodobnie było bardzo głodne.
                                         
Liam ♥
Chart     Poziom E
Liam ♥
Chart     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Urwana wypowiedź przekrzywiła głowę młodzieńca na bok. Z niewypowiedzianym pytaniem lśniącym w kolorowych oczach wpatrywał się w lico swojego rozmówcy. Minuty jednak mijały, a mężczyzna nie kończył myśli, coś innego zdawało się zaprzątać mu głowę. Z początku Marshall nie rozumiał skąd to nagłe rozkojarzenie, lecz po sekundzie sam drgnął. Ziemia wibrowała jak uderzana młotem.
 Wyprostował plecy i wdrapał się na ułamaną ścianę, o którą dotychczas opierał ręce. Miał nadzieję, że tym prostym ruchem utrudni określenie swojej pozycji temu, co tak szalało pod ich stopami. Wcześniejsze zmęczenie uleciało z organizmu niczym parująca na pustyni woda. Naraz poczuł się, jakby wymieniono mu baterie. Nie był pewien, czy przez adrenalinę, czy naturalną kolej rzeczy.
 — Hm — spojrzał znów w stronę kawałka żółtego materiału. Przyglądał mu się wystarczającą chwilę, by Liama zdążyło znudzić czekanie. — Chcę do was dołączyć.
 Nie zdążył nic więcej dodać, a do powiedzenia miał dużo. Wielkie monstrum wystrzeliło spod ziemi niczym kamień z procy, masywnym cielskiem roztrzaskując betonowe podłoże na drobne kawałki. Gdyby nie mordercze spojrzenie ziejące z gadzich oczu Marshall byłby pod wrażeniem.
 Podniósł sylwetkę do pionu. Nie przyjął roli pierwszej ofiary czystym przypadkiem, jakimś drobny łutem szczęścia. Podarowany przez los czas wykorzystał na chwilę analizy. Omiótł całe monstrum spojrzeniem, by na koniec westchnąć zrezygnowanie. Jak mieli się mierzyć z czymś takim? Mimo tego dzieciak nie wyglądał na przestraszonego. Być może potrzeba zaimponowania członkowi DOGS przyćmiewała zdrowy rozsądek.
 Rozejrzał się dookoła za natchnieniem. Póki bestia skupiała uwagę na mężczyźnie, on mógł zająć się planem ucieczki. Jałowa ziemia pokryta betonem nie dawała zbyt wielu możliwości, lecz postanowił zrobić wszystko, by wykorzystać jej możliwości w pełni. Chwilę później barwne ślepia zabłysnęły.
 Spory kamień poszybował w kierunku gadziej mordy. Pocisk trafił w jeden z odsłoniętych zębów, wyrywając gardła potwora niski warkot. Ze względu na gabaryty i masę mięśniową jaszczur poruszał się dość mozolnie. Gdy w końcu obrócił mordę, wymordowanego już od dawna nie było na wcześniej obleganym kawałku ściany.
 Sypki grunt i brak gracji w ruchach chwilowo posłały stwora na glebę. Wściekłym rykiem zatrząsł całą okolicą.
 Koło Liama przemknął cień.
 — Żyjesz?
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach