Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 1 z 2 1, 2  Next

Go down

Pisanie 21.11.18 20:00  •  Nuage de fumée. |Neely & Rhett| Empty Nuage de fumée. |Neely & Rhett|
Nuage de fumée. |Neely & Rhett| Woo-1542824452

Nie podejrzewał, że tak się to skończy.
Wychodząc kilka godzin wcześniej na nieprzeczesane tereny Desperacji, kierował się planem wypełnienia luki, jaką była niewiedza. Chciał poznać nowe miejsca, dowiedzieć się co kryją, znaleźć ewentualną drogę ucieczki, gdyby w przyszłości zaszła taka potrzeba, a akurat co do tego nie miał najmniejszych wątpliwości.
Najpierw złapał go deszcz. Ulewa, jakiej od dawna nie widział. Zasłona deszczu o takiej grubości, że dojrzenie czegokolwiek po drugiej stronie graniczyło z cudem. Nic więc dziwnego, że po kilkunastu sekundach na dzieciaku nie było ani suchej nitki. Przed chłodem obronił się szczelnym otuleniem ciemnym materiałem bluzy, w końcu na ucieczkę było już za późno.
W końcu deszcz ustał.
Wymordowany ledwie odetchnął, a matka natura już ciągnęła za kolejne sznurki. Gęsta, mleczna mgła była o wiele gorsza od ulewy. O ile zza grubych kropel był w stanie dostrzec rozmazane kształty, tak przedzieranie się przez cały ten dym była jak zabawa w ciuciubabkę.
Po kilku minutach błądzenia stanął jak wryty. Z początku jeszcze walczył, tu spojrzał w lewo, tu w prawo, tam w górę, szukając jakiegoś punktu zaczepienia, może ptactwa, za którym mógłby podążyć wzrokiem. Nic, kompletnie nic.
Podczas ruchu ogonem wzbił w górę gruby kłąb dymu i to właśnie od ostatecznie zadecydował o niezadowolonym grymasie wykrzywiającym usta. Zdziwił się dopiero gdy panującą dookoła cisze zburzył paskudny dźwięk łamanej gałęzi. Zabrzmiał nagle i bez grama subtelności.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 26.11.18 14:06  •  Nuage de fumée. |Neely & Rhett| Empty Re: Nuage de fumée. |Neely & Rhett|
Kiedy wychodził ze swojej kryjówki na bezkresne, szare tereny Desperacji nie spodziewał się nawet, że złapie go deszcz. Jego plan od samego początku zakładał szybkie działanie — miał skoczyć w kilka miejsc, znaleźć coś do jedzenia i wrócić. Chciał uniknąć dodatkowych przygód i komplikacji, choć doskonale wiedział, że ostatnimi czasy jego tendencja do wpadania w tarapaty gwałtownie wzrosła i nawet podczas wieczornego spaceru zdarzało mu się natrafiać na przeciwności losu, z którymi musiał sobie jakoś radzić. No i jakoś sobie dawał radę, bo mimo wszystko wciąż po tych plugawych ziemiach stąpał.
Mina zrzedła mu od razu, gdy pierwsze, zimne krople deszczu spadły na jego twarz. Odruchowo chwycił dłonią za kołnierz, chcąc odnaleźć kaptur, żeby móc go zarzucić na łeb, ale dość szybko okazało się, że nałożył na siebie bluzę bez kaptura, co oczywiście dodatkowo go zdenerwowało, bo wiedział, że będzie cały mokry. Mimowolnie przyspieszył kroku — można powiedzieć, że zaczął nawet truchtać, ale mżawka momentalnie przeistoczyła się w ulewę, przed którą nie mógł uciec, bo było już za późno. Jego ubrania bardzo szybko przemokły i zaczęły kleić się do ciała. Jasne włosy oblepiły twarz. Szybko zaczął też drżeć. Niby próbował się gdzieś chować, ale pobliskie ruiny były nieszczelne, a drzewa ogołocone, więc nie było po co się zatrzymywać, dlatego poruszał się dalej. Szedł nieco mozolnie, próbując omijać większe kałuże i błoto, ale chcąc nie chcąc i tak pobrudził całe buty.
Po kilkunastu minutach przestało lać, choć powodów do szczęścia nadal nie było zbyt wielu — przemoczone ubrania sprawiały, że kocurowi było cholernie zimno, poruszanie się wciąż było utrudnione, a na domiar złego stracił orientację w terenie i nie miał pojęcia gdzie właściwie jest. Wszystko wokół wydawało się takie nijakie — trudno było dostrzec jakiś charakterystyczny punkt, który pozwoliłby na dokładniejsze ustalenie pozycji.
W pewnym momencie swojej wędrówki zaczął mieć wrażenie, że już wie gdzie jest i dokąd może dalej zmierzać — szybko okazało się jednak, że był w błędzie. Oczy przysłoniła mu jasna mgła, w której nie był w stanie nic dojrzeć. Odruchowo machał przed twarzą ręką, jakby próbował polepszyć swoją widoczność, odganiając mleczne opary. Jego desperackie próby dostrzeżenia czegokolwiek za każdym razem kończyły się klęską, co wywoływało u Neely'ego jedynie poirytowanie.
Uznał, że bezpieczniej będzie poruszać się wolniej, dlatego kroki zaczął stawiać uważniej, a jego kocie uszy stanęły na sztorc — nasłuchiwał, skoro wzrok miał ograniczony. Na początku słyszał jedynie podeszwę swojego buta i pluskanie, gdy konfrontował się z wilgotną ziemią — dźwiękom tym czasami towarzyszyły krótkie podmuchy wiatru.
Udało mi się pokonać zaledwie kilka metrów, gdy usłyszał dźwięk łamanej gałęzi, który nieco go zaniepokoił. Zaraz po nim można było dosłyszeć kilka ciężkich stąpnięć — jak u dzikiego zwierzęcia dość sporych rozmiarów. Nic dziwnego, że jasnowłosy niemalże od razu odwrócił się i zaczął biec w przeciwną stronę (byle jak najdalej od tego czegoś). Tym razem nie zważał na kałuże, w które wbiegał z impetem tak, że woda rozpryskiwała się dookoła niego — tym razem chciał po prostu ratować własną skórę. Odwrócił się na kilka sekund jakby chciał się upewnić, że daje radę, choć doskonale wiedział, że we mgle nie uda mu się nic dostrzec. Szybko powrócił wzrokiem przed siebie i wtedy dostrzegł jakiś kształt, prawdopodobnie czyjąś sylwetkę. Nie zdążył zahamować — wbiegł na równie zagubioną co on postać, odruchowo łapiąc ją za przedramię.
Bez problemu odszukał twarz nieznajomego. Spojrzał na niego swoimi czerwonymi ślepiami, w których doskonale widoczna była obawa śmiało zahaczająca o strach. Usta mu zadrżały, a palce zaciskające się na ręce desperata zadygotały.
Coś nadchodzi — szepnął nieco niewyraźnie, puszczając chłopaka. Nie czekał na jego decyzję — znowu zaczął biec, tym razem szybciej niż wcześniej, tym razem nie oglądał się za siebie, a wciąż był skupiony na drodze. Tym razem nie chciał żeby ktoś lub coś go spowolniło.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 26.11.18 16:16  •  Nuage de fumée. |Neely & Rhett| Empty Re: Nuage de fumée. |Neely & Rhett|
 Ciemne, zwierzęce uszy drgały dosłownie w każdym kierunku i pod każdym kątem. Stał i nasłuchiwał, lecz żadna więcej gałązka nie padła ofiara ciężaru. To wprawiło dzieciaka w konsternację. Krótką chwilę rozglądał się na wszystkie strony, błądząc w gęstych kłębach dymu. Prócz zarysów kałuż i drobnych krzaków nie zobaczył nic.
 Już miał uznać trzask za wymysł wyobraźni, gdy coś znów zmąciło zaległą ciszę. Tym razem to dźwięk stawianych w pośpiechu — w biegu — kroków podniósł alarm na zmysłach młodego wymordowanego. Napiął mięśnie w gotowości do rozpoczęcia ucieczki lub do wykonania uniku. Był gotowy na wszystko.
 Nie spodziewał się jednak nagłego dotyku, więc gdy tylko zimne jak lód palce zakleszczyły jego nadgarstek w uścisku, prawie podskoczył. Od razu spojrzał na twarz napastnika — na jego przerażone ślepia, na drżącą sylwetkę i przemoczone ubrania.
 — Coś nadchodzi.
 Nieznajomy zniknął równie szybko, co w ogóle się pojawił. W tak gęstej mgle nie było to nazbyt ciężkie. Marshall natomiast potrzebował kilku cennych sekund na przyswojenie informacji. Dopiero wraz z którymś z kolei ciężki wydechem i nieprzyjemnym drgnięciem powietrze gdzieś w tle puścił się biegiem. Gdyby nie zwierzęce geny już dawno zmarnowałby szanse na odnalezienie obcego.
 Złapał go w zasięg wzroku w kilkunastu kolejnych krokach. Woda pluskała pod podeszwami butów nawet mimo wielkich starań. Omijał kałuże, był na tyle mokry od ulewy, by nawet najdelikatniejszy krok nabierał brzmienia megafonu.
 Nie znał tych okolic, nie miał najmniejszego pojęcia, gdzie mógł się znajdować. Pozostało więc liczyć na mocno ograniczone pole widzenia. Mimo niezbyt sprzyjających warunków postanowił walczyć z przeszkodami, w końcu chciał zrobić jeszcze kilka rzeczy przed śmiercią.
 Kolorowe tęczówki rozbłysły na widok rozłożystego drzewa — bez grama liścia, ale o grubych gałęziach.
 — Chodź — mówił odpowiednio ściszonym głosem, uprzednio chwytając w lekki uchwyt palców skrawek mokrej bluzy nieznajomego. Miał nadzieję, że tyle wystarczy, bo o ile był skory do pomocy w wejściu kilka poziomów wyżej, tak nie do końca pochwalał wizję wpychania przerażonego kocura na drzewo — to samo w sobie było absurdalne.
 Przyzwyczajony do gimnastyki ponad siły nie znalazł problemu w wejściu po gałęziach. Znalazłszy stabilny grunt, spojrzał na nieznajomego towarzysza niedoli, przyglądając mu się z lekkim przekrzywieniem głowy, ze szczenięcą ciekawością. Gdyby nie ciężki oddech rozganiający kłęby mgły, otworzyłby usta, chcąc zadać pytanie.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.12.18 12:49  •  Nuage de fumée. |Neely & Rhett| Empty Re: Nuage de fumée. |Neely & Rhett|
Biegł bardzo szybko — podeszwy jego ciężkiego obuwia raz po raz konfrontowały się z obłoconą ziemią i kałużami, których tym razem nawet nie starał się omijać, bo zależało mu tylko na tym, by znaleźć się jak najdalej źródła potencjalnego zagrożenia. Serce biło mu niespokojnie — jego uderzenia zagłuszały inne dźwięki, nawet chaotyczne, mocne stąpnięcia, które towarzyszyły mu w ucieczce. Wydawało mu się, że nie słyszał kroków desperata, na którego przypadkiem wcześniej wpadł, przez moment zastanawiał się nawet dlaczego, ale ostatecznie nie spojrzał za siebie — był zajęty pokonywaniem kolejnych metrów, chciał dostać się do bezpiecznej strefy, do jakiegoś charakterystycznego punktu, który pozwoliłby określić gdzie się właściwie znajduje. Błądzenie po omacku we mgle cholernie by go irytowało — powoli nawet już zaczynało, w końcu nadal nie wiedział dokąd właściwie biegnie. Jedynym pocieszającym faktem było to, że jego zwierzęce uszy już nie wychwytywały ciężkich stąpnięć, które w pierwszej chwili napełniły go tymi dziwnymi obawami.
Z chwilowego zamyślenia wyrwało go mocne pluśnięcie, kiedy to jedną ze stóp z impetem wbiegł w ogromną kałużę. Dość szybko dosłyszał również czyjeś kroki — najprawdopodobniej nieznajomego znajomego, z którym miał okazję skrzyżować wcześniej spojrzenia. Nie upewnił się jednak czy przypuszczenia, które wysnuł są prawdziwe — poza tym we mgle i tak byłoby mu trudno dostrzec jakiekolwiek szczegóły, które pozwoliłyby mu na identyfikację, no i nie zapamiętał zbyt wiele z tego spotkania.
Było mu chłodno — każdy, nawet ten najmniejszy podmuch wiatru wprawiał jego ciało w drżenie. Po twarzy spływały mu zimne krople deszczówki, a blade usta miał ściśnięte, bo oddychał przez nos. Powoli zaczynały go boleć łydki, ale doskonale wiedział, że musi biec dalej — i pewnie pokonywałby kolejne metry, gdyby czyjaś dłoń nie złapała za materiał jego przemoczonej bluzy. Momentalnie zatrzymał się, a jego już nieco bardziej pewny wzrok ponownie zatrzymał się na twarzy chłopaka. Tym razem zmrużył szkarłatne ślepia i przyjrzał mu się lepiej (a przynajmniej miał taką nadzieję), ale dość szybko został niejako zmuszony do ruszenia dalej. Dopiero wtedy zauważył drzewo — doskonale wiedział co ma robić.
Kościste dłonie oparły się o mokrą, nieco śliską korę, a następnie złapały jedną ze stabilniejszych gałęzi. Neely użył nieco swojej siły, by się podciągnąć, potem zaparł się nogami i przy kolejnym użyciu mięśni udało mu się wdrapać wyżej. Potem łapał tylko za kolejne gałęzi — na szczęście dość szybko udało mu się zająć miejsce naprzeciwko ciemnowłosego.
Uniósł ubrudzoną dłoń i przytknął jej wskazujący palec do ust, a drugą dłonią wciąż przytrzymywał się tak, żeby przypadkiem nie zsunąć się z drzewa. Ten drobny gest mówił bardzo wiele.
Shhh.
Znów mogli dosłyszeć te same, ciężkie stąpnięcia, które zaniepokoiły ich wcześniej. Wydawałoby się, że nieznane stworzenie jest dość blisko, ale z każdym kolejnym krokiem można było odnieść wrażenie, że jednak się oddala. We mgle majaczył się ciemny, nieregularny i bliżej nieokreślony kształt. Odbijał w prawo. Wymijał ich?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.12.18 14:55  •  Nuage de fumée. |Neely & Rhett| Empty Re: Nuage de fumée. |Neely & Rhett|
 Oderwał ciekawskie spojrzenie kolorowych oczu od jasnego lica nieznajomego. Zerknął w miejsce, gdzie gęsta mgła kłębiła się najbardziej i gdzie prawdopodobnie stał ich prześladowca. Otulony grubym kołtunem białej pary pozostawał niewidoczny. Zza mlecznej ściany prześwitywał jedynie niewyraźny kształt. Spośród drgnięć powietrza dzieciak wyłapał ciężki oddech, może nawet dyszenie. Z początku nie był pewien, czy swoje własne, czy obcego, ale gdy skupił wzrok, doszedł do wniosku, że żadnego z nich.
 Bestia w dole sapała jak parowóz. Rozganiała dym oddechem buchającym z paszczy i ciężkim ogonem, którego końcówka od czasu do czasu migotała w polu widzenia młodego wymordowanego. Niskie burknięcie potwora poruszyło mięśniami dzieciaka. Wbił palce mocniej w morką od deszczu korę, udami pewniej objął grubą gałąź, nie chcąc ryzykować upadku w dół. Wyziębiony i wymęczony nie miał zbyt wielkich szans przeciwko... temu.
 — Shhh.
 Tym razem nie spojrzał na nieznajomego. Nie odrywał wzroku od nieregularnego kształtu ani na krótką sekundę. Gdzieś w tle lawirowała myśl, że gdyby to zrobił, zwierzę zniknęłoby mu z oczu bezpowrotnie, jednocześnie wciąż pozostając w polu ataku.
 Widząc wznowiony marsz Everett drgnął. Wyprostował dotychczas przygarbione plecy. Kształty potwora na chwilę się zaostrzyły — widać było ciężkie łapska wyposażone w długie szpony, długi pysk i wystający z niego język, oraz gadzi ogon świszczący przez powietrze podczas regularnego falowania. Musiał być równie niezadowolony z wcześniejszej ulewy co ich dwójka. Przechodząc obok drzewa, nie wstrzymał kroku, nawet się nie zawahał. Młodzieniec zaczynał podejrzewać, że mimo wszystko powinni być wdzięczni deszczowi, który pozostawił po sobie jedynie woń wilgoci.
 Bestia znów zniknęła, a gdy żaden więcej dźwięk ciężkiego kroku nie dotarł do wyczulonego, zwierzęcego ucha, Marshall odetchnął bezgłośnie. Wtedy dopiero pozwolił sobie na drżenie ciała, ramionami przyciskając mokry ogon do piersi.
 — Pewnie nie znasz okolicy? — dopytał, czysto profilaktycznie zniżając głos do szeptu. Wolał dmuchnąć na zimne. Tak w razie wypadku, gdyby wielki potwór dysponował jakimś nadsłuchem. Dzieciak odchylił uszy ku tyłowi, tylko siłą powstrzymując chęć skulenia sylwetki, gdy chłodniejszy powiew zaatakował ich od południa.
 — Lepiej stąd chodźmy, zanim to coś postanowi wrócić... Może to jego tereny? Może robi obchód — spojrzał nawet w kierunku, w którym odeszła bestia. Sam nie był pewien, skąd wykrzesał chęć na konspiracyjną nutę. Żarty nie były teraz na miejscu. A mimo tego wcale nie wyglądał na rozbawionego.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 23.01.19 11:34  •  Nuage de fumée. |Neely & Rhett| Empty Re: Nuage de fumée. |Neely & Rhett|
Odetchnął ciężej, a dłonią mocniej złapał się jednej z pobliskich gałęzi, poprawiając jednocześnie własny tyłek, który powoli zsuwał się z mokrego drzewa. Wciąż miał wilgotne ubrania, które kleiły się do ciała, powodując tym samym dyskomfort, z którym stale próbował walczyć. Było mu też oczywiście chłodno — na tyle, że nie potrafił zapanować nad drżącym ciałem, próbującym wykrzesać z siebie resztki ciepła. Wydawać by się mogło, że na moment zapomniał o bestii, krążącej w pobliżu — bardziej skupiał się na tym, żeby się ogarnąć i przypadkiem nie ześlizgnąć z drzewa.
Zahaczył ramieniem o gałąź, by mieć wolną dłoń, a następnie potarł nią o drugą rękę, jakby ten drobny zabieg miał mu dostarczyć ciepła, którego tak bardzo potrzebował. Szybko jednak zacisnął palce na korze drzewa, bo do jego uszu dotarły te same niepokojące dźwięki, które słyszał już wcześniej. Od razu spojrzał w dół, od razu dostrzegając nieregularny kształt monstra (bo ciężko było to nazwać zwierzęciem), powoli poruszającego się przed siebie. Neely był nieco rozkojarzony, dlatego niespecjalnie skupiał się nad aparycją bestii — zdecydowanie wystarczała mu informacja, że coś niebezpiecznego jest niedaleko, nie musiał sobie tego dodatkowo wyobrażać. Jednak chcąc nie chcąc dostrzegł długaśny ogon i łapy uzbrojone w pazury — już w tej chwili wiedział, że bliskiego spotkania z monstrum na pewno by nie przeżył.
Wzrok przeniósł nieco dalej, próbując dostrzec coś we mgle. Niedaleko drzewa, na którym siedział wraz z nieznajomym (o którym prawie zapomniał) stało jeszcze inne, ogołocone drzewo. Było nieco mniejsze i wyglądało na mniej wytrzymałe — dobrze, że wdrapali się na to potężniejsze. Wokół nie dojrzał nic innego, bo nie pozwalała na to mętna kurtyna, która skrywała przed wzrokiem resztę świata. A chciał tylko wychwycić miejsce, w którym mogliby się schronić zaraz po zejściu z drzewa. Teraz doskonale wiedział, że będą musieli iść na ślepo, a to przepełniło go jeszcze większą obawą.
„Pewnie nie znasz okolicy?”
Z zamyślenia wyrwał go szept wymordowanego.
Znałem. Mgła namąciła mi w głowie — wyszeptał od razu, spoglądając na twarz swojego rozmówcy. Otwarcie przyznał się do swojej porażki, ale też uważał, że powinni się ruszyć i spróbować uciec zanim bestia wróci. Nie mogli zostać na tym drzewie. To znaczy... mogli, ale wkrótce zrobili by się głodni, spragnieni i byłoby jeszcze zimniej, bo robiło się trochę ciemniej.
Chodźmy — powiedział, zaciskając dłoń mocniej, na jednej z pobliskich gałęzi. Obrócił ciało tak, żeby wygodniej było mu schodzić, a następnie złapał rękoma korę drzewa. Pod jego przydługie paznokcie wlazło trochę brudu, ale wystarczyło kilka sprytnych ruchów, zaparcie się podeszwami butów i był już w połowie. Po kilkunastu sekundach był już na takiej wysokości, że zdecydował się zeskoczyć. Trafił prosto w kałużę, która radośnie chlupnęła, gdy już wylądował w niej swoimi nogami. Ogon zawirował mu w powietrzu — mimowolnie rozejrzał się na boki, choć doskonale wiedział, że nie dojrzy praktycznie nic.
Idę w przeciwnym kierunku co ten potwór — poinformował półszeptem, uznając to za najlepsze wyjście z sytuacji. Nie zaproponował nieznajomemu, żeby podążył jego śladami. Jakby wiedział, że i tak to zrobi, w końcu przez chwilę siedzieli w tym razem.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 27.01.19 12:51  •  Nuage de fumée. |Neely & Rhett| Empty Re: Nuage de fumée. |Neely & Rhett|
 — Mgła namąciła mi w głowie.
Cmoknął w powietrze, po cichu wyrażając niezadowolenie zaistniałą sytuacją. Wszystko wskazywało na to, że gorzej już być nie mogło, aczkolwiek doświadczenie nie pozwalało wypowiedzieć wniosku na głos. Wówczas mogliby przypadkiem zginąć.
Niewielka waga i drobna sylwetka pozwoliły młodszemu wymordowanemu chwytać się gałęzi niczym stabilnych prętów wbitych między ściany. Schodząc z drzewa, łapał za wątpliwej jakości drewno tak pewnie, jakby podobne ucieczki weszły mu w krew lata temu. Może rzeczywiście tak było.
 Na ziemię opadł z cichym plaśnięciem błota pod podeszwami butów. Od razu wyprostował kręgosłup, szukając wzrokiem nieznajomego towarzysza niedoli. Przez krótką chwilę nawiedzała go myśl, że więcej go nie zobaczy, że jasnowłosy poszedł w swoją stronę, jak to koty miały w zwyczaju. Poczuł nawet paskudny dreszcz mknący w dół pleców, lecz uczucie zniknęło, gdy tylko wyłapał wśród gęstej mgły ruchliwy ogon. Po sekundzie rozbrzmiał głos rozluźniający napięte mięśnie.
 Na chwilę przed dołączeniem do żwawego marszu dzieciak spojrzał przez ramię — nie ujrzał tam kompletnie nic i prawdopodobnie właśnie w tym leżał problem, gdyż do uszu stale dobiegały dźwięki brodzących w kałużach łap. Bestia nie mogła być daleko. Dziwił się więc, że jeszcze ich nie usłyszała. Czmychnął w gęsty kłąb, nie chcąc dawać losowi powodu do figli.
 — Dobra, co dalej? — pytanie przerwało zaległą w powietrzu ciszę, gdy tylko młodzieniec zrównał krok z drugim wymordowanym. Uniósł spojrzenie na blade lico i obserwował w oczekiwaniu na decyzję. Wszystko wskazywało na to, że nie miał zamiaru się oddalać jeszcze przez dłuższy czas.
 Wiatr znów smagnął w idącą dwójkę — przeraźliwym chłodem dotknął nie tylko odsłoniętej skóry, ale i mokrych ubrań, które zaczynały przylegać do ciała w ten najbardziej niekomfortowy sposób.
 — Niedaleko jest jaskinia — rzucił nagle, wyłapując z powietrza charakterystyczną woń mokrych skał. — Może być? Nie wiem, czy po drodze będzie coś lepszego, a wolałbym nie błądzić w tak gęstej mgle i to po ciemku.
 Mrok rzeczywiście zaczynał zapadać, a pogoda wciąż pozostawała marna. Dalsza wędrówka w zaparte wydawała się uboga w sens. Prawdopodobnie ta myśl zmienił tor podróży. Licha sylwetka zniknęła w ciasnej szczelinie w czasie jednego wdechu.
Wewnątrz nie było lepiej. Jedyna różnica polegała na tym, że wiatr nie sięgał między grube ściany litej skały. Tyle musiało wystarczyć, wszak żadna lepsza perspektywa nie majaczyła w oddali.
 Marshall siadając na skalnej półce, od razu przytulił ogon do piersi, drżąc na całym ciele niczym osika.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 04.02.19 11:29  •  Nuage de fumée. |Neely & Rhett| Empty Re: Nuage de fumée. |Neely & Rhett|
Był zdezorientowany, co cholernie go irytowało. Usilnie próbował odnaleźć się w świecie spowitym gęstą mgłą, niemalże umożliwiającą normalne funkcjonowanie. Nie mógł być pewny żadnego swojego kroku, ale mimo to szedł przed siebie — prawdopodobnie próbował maskować swoją niemoc i uparcie przeć przed siebie, jakby cichy marsz miał wkrótce rozwiązać wszystkie problemy. Miał nadzieje, że uda mu się natrafić na coś, co pozwoli mu na rozeznanie w terenie — bo póki co czuł się jakby szedł z zamkniętymi oczami. We mgle dostrzegał bliżej nieokreślone kształty, ale te w połączeniu z wybujałą wyobraźnią napawały go tylko większymi obawami — może powinien przestać myśleć i po prostu iść dalej?
Starał się stawiać ostrożne kroki — nie chciał niepotrzebnie hałasować, choć mimo jego usilnych starań co jakiś czas i tak dało się dosłyszeć głośniejsze pluśnięcia lub uderzenia podeszew o coś twardszego. Z pozoru ciche dźwięki mogły sprowadzić na nich niemałe kłopoty, zwłaszcza gdy nie mogli być pewni czy zniknęli z radarów bestii na dobre. Potwór mógł wyłonić się z mlecznej osłony w najmniej odpowiednim momencie — na otwartej przestrzeni byli niesamowicie łatwym celem, bo najłatwiej jest zaatakować tego, kto kompletnie tracił orientację w terenie.
Właściciel kocich genów trzymał dłonie w kieszeniach bluzy — częściowo udawało mu się je chronić przed mroźnymi podmuchami wiatru, które raz na jakiś czas mocniej szargały jego sylwetką, przenikając przez już dawno mokry materiał ubrań. Ciuchy przemokły do tego stopnia, że ich przydatność w walce z zimnem była kwestią mocno sporną.
„Dobra, co dalej?”
Spojrzał na nieznajomego tak, jakby zupełnie zapomniał o jego obecności. Przyjrzał mu się szybko, finalnie zatrzymując wzrok na jego młodej twarzy. Zerknął na jego dwukolorowe ślepia — już kiedyś spotkał kogoś, kto miał równie zapadające w pamięć spojrzenie, ale nie był w stanie przypomnieć sobie o kogo chodziło. Prawdopodobnie o kogoś nieistotnego, mało ważnego, skoro tak szybko wyparł tę osobę z głowy.
Nie odezwał się nawet słowem — w odpowiedzi wzruszył jedynie ramionami, bo naprawdę nie wiedział co dalej. Ciągła wędrówka była bezcelowo, zwłaszcza że zaczynało już zmierzchać, a w ciemność podróż robiła się jeszcze trudniejsza. Neely marzył jedynie o miejscu, w którym mógłby się schronić. Jego ciało i umysł potrzebowały odpoczynku w względnie suchym miejscu, w którym miałby też chwilę spokoju, byłby z dala od wszelkiego rodzaju niebezpieczeństw. Możliwe, że chciał zdecydowania za dużo, bo Desperacji trudno było znaleźć takie miejsce — zwłaszcza, gdy przez życie szło się samemu.
„Niedaleko jest jaskinia.”
Jaskinia...
Kotowaty zamyślił się, próbując na podstawie tej drobnej informacji, którą uzyskał od wymordowanego ustalić gdzie może się znajdować. Do głowy przychodziło mu kilka miejsc, ale żadnego wciąż nie był pewny. Znał wiele lokacji, w którym były jaskinie, potrzebował czegoś dodatkowego, innego punktu charakterystycznego...
To prowadź — odezwał się półszeptem, skinąwszy przy tym głową. Jasne włosy poruszyły się gwałtownie, gdy kolejny podmuch wiatru zaatakował ich sylwetki. Temperatura musiała maleć — po ciele Yukimury przeszło kilka dodatkowych dreszczy, których wcześniej nie było. Zadygotał, ale mimo wszystko przyspieszył kroku.
Dość szybko odnaleźli szparę, przez którą mogli się wślizgnąć do środka skalnego pomieszczenia. Nadal było zimno, ale chłodu nie wspomagał bezlitosny wiatr, a to było sporym plusem. Neely niemalże od razu osiadł, opierając się o jedną ze ścian nory. Poruszył barkami, próbując się rozluźnić. Odruchowo zbliżył dłonie do ust — ciepłym powietrzem próbował je odrobinę ogrzać. Na domiar złego zaczynał być nieco głodny, co wzmagało jego irytację.
Powinienem być wdzięczny za to co robi — powiedział na głos, ale bardziej do siebie niż do swojego towarzysza. Myślał na głos, choć zachowywał się tak, jakby zupełnie o tym nie wiedział. Zmrużył nawet oczy, a jego czerwone ślepia wbiły się w sufit, z którego co jakiś czas się sypało. Drobne kamienie i ziemia rozbijały się o ziemię, wydając z siebie charakterystyczne dźwięki. — Nie oczekuj niczego w zamian.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 06.02.19 16:50  •  Nuage de fumée. |Neely & Rhett| Empty Re: Nuage de fumée. |Neely & Rhett|
 Jaskinia wydawała się dobrą opcja przynajmniej na spędzenie nocy. Dzieciak nie czuł się na tyle pewnie, by błądzić wśród gęstej mgły ze znikomą widocznością i ogromną bestią dyszącą w kark. Miał jeszcze zdecydowanie zbyt wiele planów na przyszłość, by umierać tak młodo.
 Wewnątrz groty poczuł się odrobinę pewniej. Wiatr nie chlastał wyziębionego ciała, kłęby białego puchu nie mąciły zmysłów, a ciasne bestia odbierało potworowi z zewnątrz możliwość wślizgnięcia się do środka.
 — Powinienem być wdzięczny za to co robi.
 Wilcze uszy drgnęły, wyłapując z powietrze brzmienie kilku słów. Zdanie wydawało mu się jednak tak wyrwane z kontekstu, że pustka w głowie zamknęła usta kłódką milczenia. Nie spojrzał też w kierunku towarzysza, uznając, że chwila prywatności przyda się im obu.
 Młodzieniec wykorzystał ten czas na plan. Niekoniecznie ucieczki, ale taki miał w zanadrzu, na wypadek, gdyby potwór w ramach śniadania postanowił czekać z otwartą płaszczą tuż przy wyjściu z jaskini. Myśli skupił wokół próby ogrzania, choć żaden z wędrujących w głowie pomysłów nie wydawał się możliwy do zrealizowania. Nie o tej porze i nie w tych warunkach.
 — Nie oczekuj niczego w zamian.
 — Hm? — obrócił w końcu twarz. Pytanie błyszczało w kolorowych ślepiach, gdy spoglądał na nieznajomego z ty swoim szczenięcym niezrozumieniem wymalowanym na bladym licu. W końcu wzruszył ramionami. — Niczego nie oczekuję. Czemu w ogóle miałbym czegoś chcieć?
 W oczekiwaniu na odpowiedź rozejrzał się znów po wnętrzu jaskini — kwestią czasu było, nim nocny mrok pochłonie widoczne krawędzi, więc wolał uprzedzić nadchodzącą noc i zorientować się w sytuacji nieco wcześniej. Kamienny korytarz prowadził głębiej, lecz zwiedzanie nie wydawało się najlepszym pomysłem. Zwłaszcza że dreszcze zimna coraz częściej wstrząsały ciałem. Temu jednak potrafił zaradzić. Podniósł się z miejsca i chwilę później zniknął już w ciemnościach.
 Wrócił stosunkowo szybko, ale jednocześnie nie tak, jak podejrzewano. Poskładane w schludną kostkę ubrania zwisały spomiędzy zwierzęcych szczęk. Chwilę później upadły z mokrym plaskiem na skalną półkę, z dala od wilgotnej i brudnej ziemi.
 Czujne spojrzenie zwierzęcia przemknęło w kierunku białowłosego, studiując jego skuloną sylwetkę centymetr po centymetrze. Wilczysko pokusiło się nawet o powolny, wręcz subtelny krok w jego stronę. Skoro już znalazł sposób na ciepło, mając w zanadrzu gęste futro, to chciał się nim podzielić.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.02.19 14:28  •  Nuage de fumée. |Neely & Rhett| Empty Re: Nuage de fumée. |Neely & Rhett|
W jaskini było ciemno — zwykły człowiek na pewno miałby już niemałe problemy z dostrzeżeniem czegokolwiek w jej wnętrzu. Neely miał jednak dobry wzrok i nawet bez specjalnego wytężania go potrafił odnaleźć sylwetkę nieznajomego, przywołując dodatkowo znaki charakterystyczne jego aparycji — odstające, zwierzęce uszy i dwukolorowe ślepia, bo to właśnie one zapadły mu w pamięć. W każdym razie chłopakowi przyglądał się ukradkiem, raz na jakiś czas, jakby jeszcze nie do końca potrafił wyczuć jego intencje. Trudno było szybko poznać kogoś, z kim nigdy wcześniej nie miało się jakiejkolwiek styczności.
Oparł jedną z dłoni o skalistą ścianę, o którą opierał się plecami. Palcami przejechał po jej strukturze — prawie jak archeolog, który natrafił na coś bardzo cennego. Przydługim pazurem jeździł chwilę po twardej, nieco chropowatej fakturze, aż w końcu złączył ręce, pocierając nimi o siebie, by poprzez tarcie wytworzyć choć trochę przyjemnego ciepła. Wiedział, że powinien lepiej się ubrać — gorzej jednak było zdobyć ocieplane odzienie.
Przez jakiś czas próbował zająć czymś myśli — byle nie skupiać się na chłodzie, który przylgnął do jego ciała i nie chciał odpuścić. Z chwilowego zamyślenia bardzo szybko wyrwały go dreszcze — ciało zatrzęsło mu się jak w febrze, kolejny raz próbując wykrzesać kolejne pokłady ciepła. Kotowaty mimowolnie skrył dłonie w rękawach bluzy, przyciągając uda do klatki piersiowej. Miał wrażenie, że w takiej pozycji będzie mu nieco lepiej — może nie za wygodnie, ale na pewno przytulniej.
„Niczego nie oczekuję. Czemu w ogóle miałbym czegoś chcieć?”
Spojrzał w jego stronę, przyglądając mu się jak najdokładniej potrafił, próbując przedrzeć się przez ciemności, które mimo wszystko utrudniały mu swobodne wpatrywanie się w punkty charakterystyczne jego wyglądu. Szkarłatne ślepia Yukimury za pewne błyszczały z zimna, co byłoby lepiej widoczne, gdyby w jaskini było jakiekolwiek źródło światła.
Wy zawsze oczekujecie czegoś w zamian — powiedział powolnie, podkreślając swoją odmienność, bo przecież nie zaliczał się do tej grupy. Zawsze działał sam i doskonale sobie dawał radę, tym razem też pewnie by tak było. Dałby sobie radę, sam znalazłby schronienie. Przed oczami pojawiła mu się jednak okazja, z której nie mógł nie skorzystać — zawsze wykorzystywał okazje. Tym razem też wykorzystał, ale nie miał zamiaru się odwdzięczać. Nie działał za przysługi, nie wyznawał zasady coś za coś. Może właśnie dlatego tak długo udawało mu się przeżyć.
Spojrzał w stronę nieznajomego, gdy ten zaczął wstawać. Nie zapytał dokąd idzie — doskonale wiedział, że niedaleko, bo przecież sam wcześniej zaproponował przyjście do jaskini. Dlaczego więc miałby teraz opuszczać jedyne schronienie, które udało mu się odnaleźć w tej mgle? No bezsens.
Odczekał grzecznie tę chwilę, kiedy został sam. Właściciel dwukolorowych ślepi dość szybko wrócił, tyle że pod nieco inną postacią. Poznał go tylko dlatego, że nawet jako zwierzę miał te swoje niezwykle charakterystyczne oczy — gdyby nie one, to prawdopodobnie zerwałby się z miejsca i próbował uciekać albo się bronić. W sumie to nawet nie mógł być pewny czy pod zwierzęcą postacią nie jest bardziej agresywny, więc mimo wszystko powinien być uważny. Doskonale to wiedział.
Spoglądał na niego uważnie, gdy się zbliżał. Wyciągnął przed siebie dłoń, by chwycić jego futro. Najpierw musnął go dwoma palcami, nieco wyprostowując nogi. Ręka szybko zniknęła mu gdzieś w przyjemnym, jasnym włosiu lisa.
Daj je — odezwał się w końcu wskazując na ubrania, które wciąż trzymał w pysku. Chciał je po prostu odłożyć na bok. I w sumie to doszedł też do wniosku, że teraz, to już będzie mógł tylko gadać sam do siebie, bo nikt mu przecież nie odpowie.
Zatrząsł się z zimna, rozczesując palcami pasma mokrych, długich, jasnych włosów. Tej nocy miało być cholernie mroźnie, wyczuwał to w powietrzu. Psychicznie próbował się do tego przygotować — bez jakiegokolwiek ognia i dodatkowych ubrań mogło być naprawdę ciężko. W wilka chciał zmienić się w ostatecznej ostateczności — póki co jakoś dawał sobie radę albo chociaż wmawiał sobie, że jest dobrze.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.02.19 22:47  •  Nuage de fumée. |Neely & Rhett| Empty Re: Nuage de fumée. |Neely & Rhett|
 Ramiona poderwały się lekko do góry. Nie był do końca pewien, jak inaczej mógł zareagować. Jako chętnemu do pomocy szczylowi nie przychodziło mu nawet do głowy, by żądać jakiejkolwiek formy zapłaty.
 — Nie zawsze. Naprawdę niczego od ciebie nie chcę — tyle zdążył jeszcze dodać na chwilę przed zniknięciem w ciemnościach.
 Czas nieobecności nie trwał długo, ledwie kilka minut. Odszedł nieco dalej korytarzem, chcąc mieć pewność, że jego echo nie poniesie trzasku zmieniających ułożenie kości wprost do uszu czyhającej na zewnątrz bestii. Wszak nie chcieli zastać u wylotu gadziego monstrum.
 Lisie łapy stąpając po ziemi nie zakłócały ciszy — mącił ją jedynie świst falującego w powietrzu ogona, nad którym dzieciak rzadko był w stanie zapanować. Kita zdawała się prowadzić własny, oddzielny żywot.
 Po tym jeden z nich musiał zmagać się z milczeniem. Zwierzęce szczęki nie pozwalały na artykulację słów, więc wymordowany mógł jedynie pomrukiwać lub warczeć, lecz żadna z tych rzeczy nie wydawała się odpowiednia.
 Nie poruszył się, gdy cudza dłoń zniknęła w puchatej sierści. Stał w miejscu niczym cierpliwy pies w kontakcie z ciekawskim dzieckiem. Pozwolił mężczyźnie na wszystko, trwając w miejscu jak ktoś przemieniony w marmurowy posąg. Dopiero przerywające ciszę polecenie poruszyło zastałym ciałem. Zwierzę drgnęło wpierw na pół centymetra w tył, wyraźnie rozważając wszystkie za i przeciw. Mimo początkowego zawahania podjęcie decyzji zajęło marną chwilę.
 Szczęki rozchyliły się, wypuszczając spomiędzy zębów materiały. Ubrania opadły tuż obok uda starszego mężczyzny, przez cały czas śledzone czujnym wzrokiem barwnych tęczówek. Zalęgła w powietrzu podejrzliwość oboje mogliby pokroić nożem do masła.
 Zwierzę wyciągnęło pysk w kierunku wymordowanego. Ciemny nos węszył w powietrzu kilka chwil, by następnie musnąć jasny kosmyk włosów motylim dotykiem. Cofnął się podczas kolejnego oddechu. Na ugiętych łapach wsunął ciało między zimno ściany, a plecy białowłosego. Ciepłe futro otuliło sylwetkę nieznajomego, gdy lis powoli i ostrożnie układał się wokół niego.
 Nie wiedział, jak inaczej mógłby wspomóc towarzysza niedoli. Wybrana opcja wydawała się ryzykowna — mógł skończyć ze skręconym karkiem. Jednocześnie wyglądała na jedyną słuszną, więc nie zrezygnował z niej na starcie. Cofnął ciemne uszy ku tyłowi.
 Mordę przekrzywił lekko na bok, szukając wzrokiem czerwonych tęczówek. Całkiem, jakby czekał na przyzwolenie, jakby szukał w cudzym wzroku potwierdzenia, że może sobie pozwolić na tę drobną poufałość.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 1 z 2 1, 2  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach