Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Strona 2 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next

Go down

Pytanie, które wydobyło się z gardła kobiety pod postacią szeptu, utwierdziło Havoca w przekonaniu, że słuch go nie zawiódł i, chociaż kolejne „wątpliwości” cisnęły mu się na usta, powstrzymał się przed podzieleniem się nimi. Zanim posłusznie wykonał polecenie chodzącej sterty kości, rozejrzał się po pomieszczeniu. Oprócz dwóch trumien i dekoracji w postaci pajęczyn i kurzu jego ludzki wzrok nie uchwycił niczego więcej. Nie mając zatem innego wyjścia, dostosował się do rozkazu, który padł. Wolał nawet nie myśleć o konsekwencjach ich nie wypełniania albo... o tym, co by się stało, gdyby spóźnili się na (własne pogrzeby) to, co nie zostało sprecyzowane przez osobliwego mieszkańca mauzoleum.
  Szedł trochę z tyłu, uważając pod nogi, by nie upaść i nie przeżyć bolesnej konfrontacji z podłożem, ale wąski tunel bynajmniej nie sprawił, że poczuł się lepiej. Wręcz przeciwnie - miał wrażenie, że zaraz zemdleje, ale nie miał czasu na utratę przytomności, czuł to w kościach. Może właśnie dlatego, nieco przyśpieszył, by znaleźć się tuż przy kobiecych plecach. Jego oddech musnął odsłoniętą skórę nieznajomej, gdy nachylił się nad nań uchem i wyszeptał tak cicho, że ledwo poruszał przy wykonywaniu tej czynności wargami:
  — Jesteś tu tak samo obca jak ja, prawda? — Na rzecz ich niezbyt fortunnego położenia zrezygnował z zwyczajowego zwrotu pani, gdyż miał wrażenie, że nie miał czasu na tego typu uprzejmości. Wolał nawet nie zgadywać, co ich czekało na końcu korytarza. — Jak się tu znalazłaś? Pamiętasz coś, oprócz snu i grzmotu, który doprowadził do jego przerwania?
  Nie miał najmniejszej ochoty na towarzyskie pogawędki w tym mrocznym, pozbawionym gustu tunelu, niemniej jednak chciał zasięgnąć u niej informacji, bo być może ona wiedziała więcej od niego. W każdym razie wyraz jej twarzy sugerował, że znaleźli się w podobnym położeniu, chociaż istniała jeszcze opcja, że była dobrą aktorką, ale takową wolał odrzucić. Dla własnego komfortu psychicznego. Świadomość, że razem znaleźli się w tych tarapatach, była bardziej... budująca, niżeli poczucie osamotnienia, chociaż nigdy nie podejrzewałby samego siebie o dojście do takich wniosków.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kek
Marcelina, Havoc | Poziom Trudny
Cel: Marcelina: Shrike oraz postać ludzka; Havoc: Fałszywa Przepustka
"Trupki, nasze trupki, zbierzmy się..."

W kupie raźniej, jak to niektórzy powiadają. I rzeczywiście, niektóre sytuacje są łatwiejsze do zniesienia oraz zaakceptowania wtedy, kiedy ma się podczas nich jakieś, jakiekolwiek tak naprawdę, towarzystwo. Wspieranie się nawzajem i dodawanie sobie otuchy sprawia, że kroki stawiane w lepkiej i gęstej ciemności nie są takie trudne do wykonania; że zmaganie się z kłodami na drodze czy innymi niebezpiecznymi, kąsającymi przeszkodami nie jest aż tak wymagające, jak mogłoby być; że strach nie zaślepia bezlitośnie i nie spycha z krawędzi samokontroli na samo dno duszącej, miażdżącej paniki. Kiedy ma się przy boku kogoś, kogo rękę można potrzymać czy najzwyczajniej w świecie rzucić w jego kierunku parę słów - nawet jakichś jadowitych, niemiłych, lecz rozładowujących napięcie i odwracających uwagę od czarnych, negatywnych myśli. Byle tylko nie pogrążyć się nawzajem w jeszcze większej rozpaczy, w jeszcze większym dołku i nie rozniecić paraliżującego pożaru niemocy tak w sobie, jak i tej drugiej personie. W kupie raźniej - tego trzeba się trzymać, ku takim myślom powinno się dążyć, nie do niezgody i kłótni, i personalnych wojen. No ale cóż, niektóre osobowości nie dadzą rady współgrać nawet wtedy, kiedy jest to jedyne wyjście z katastrofalnej, przygniatającej sytuacji.

Jak będzie tutaj? W tym konkretnym przypadku?

Poruszali się miarowo pustym, chłodnym korytarzem, który to oświetlany był tylko w miejscach, gdzie znajdowali się oboje z naszych zacnych bohaterów tejże groteskowej opowieści. Nic toteż dziwnego, że przemieszczali się w parze, razem i maszerowali w miarę posłusznie - z małymi zawahaniami na początku - za prowadzącym ich Szkieletem. Z przodu panował mrok, tak samo z tyłu - ciężko było czasami uwierzyć w to, że za ich plecami znajdowała się ta nieprzyjemna, wilgotna klitka wyposażona w dwie proste, oblepione pajęczynami trumny. Jak to w ogóle wyglądało - małe, gołe i ozdobione chwastami pomieszczenie znajdujące się wewnątrz rzekomego mauzoleum? Nie pasowały do siebie te dwie rzeczy, zwłaszcza kiedy spoglądało się na ściany i sufit, i podłogę tunelu, który aktualnie oraz dzielnie pokonywali. Mauzoleum, ciężki był to orzech do zgryzienia, niosący ze sobą zdumienie i zdziwienie, i wątpliwości podgryzające nachalnie umysły dwójki żywych. Żywych, którzy mimo obecnego, nieciekawego położenia wdali się w krótką, na razie jednostronną rozmowę - dobre pytania Havoc zadał, celne i pozbawione zawiłości czy niepotrzebnych podchodów.

Marcelina miała jeszcze kilka chwil na odpowiedzenie na nie - albo i nie, zależnie od niej - i może nawet sparowanie ich własnymi, podczas gdy klekoczący Kościotrup nie odwracał się w ich stronę, nie dołączał do ewentualnej dyskusji, jeśli nie był bezpośrednio w nią wciągnięty. Prowadził ich tylko, aż wreszcie wybrnęli z korytarza i weszli do sali niedużej, tak samo jak tunel zbudowanej, jednakże oświetlonej paroma znanymi już im kandelabrami przyczepionymi do ścian. Na wprost znajdowały się drzwi - masywne i ciężkie, z dębu wykonane i naznaczone żłobieniami fantastycznymi - po lewej stronie stał stojak długi z powieszonymi na nich trzema sukniami - zieloną, czerwoną i niebieską, wszystkie były proste i sięgające kostek - po prawej zaś był wieszak z męskimi, azjatyckiego stylu szatami - brązową, fioletową i szarą, one także były proste, ale sięgające niemal ziemi.
- Przygotować się proszę, przebrać i ogarnąć - rzekł Szkielet, ustawiając się po prawej stronie nowych drzwi i wlepiając w nich wyczekujące, puste spojrzenie. Nie było tu luster ani przebieralni, ani łazienki lub klozetki - tylko oni, Kościotrup i dwa wieszaki z ubraniami.

(Dodatkowe) Informacje:
  • Warunki: Zimno, brak wiatru.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Jesteś tu tak samo obca jak ja...
Nie odpowiedziała, choć w takich momentach to ona cechowała się mocnym charakterem pozwalającym trzymać sytuację w mocnych ryzach. W chwilach strachu często zaczynała po prostu gadać - nierzadko bez sensu, chcąc tylko wypełnić grobową ciszę pogłębiającą gęstą atmosferę niepokoju śmiechem, wykorzystując swój dość nietypowy tembr głosu.  
...prawda?
- Tak. - Zmuszona i przyciśnięta do muru odpowiedziała, zresztą zgodnie z prawdą. Choć ciemność była jej sprzymierzeńcem, tym razem dziewczyna nie odczuwała z nią absolutnie żadnej więzi. Tutejszy mrok był niedostępny i obcy, trzymał dystans, który powodował u Marceliny dyskomfort i skutecznie odsuwał ją od siebie, choć ta dwójka z reguły doskonale się dogadywała. Nawet mary, które zawsze trzymały się blisko wymordowanej i które swej obecności nigdy nie ukrywały, tym razem po prostu przepadły, zniknęły. Tak, jakby ten świat należał do innej rzeczywistości, do której z kolei nie pasowała Marcelina.
W końcu nieprzyjemny od wilgoci, chłodny tunel skończył się i dwójka wkroczyła do małego pomieszczenia. Wymordowana patrzyła na sukienki i stroje, zastanawiając się, jak zareagowałby szkieletor w momencie wybrania przez dziewczynę męskiego stroju. A co, na złość im! Marcelina szybko jednak zrezygnowała z tego pomysłu, czując, że granie w tę dziwną grę zgodnie z ich zasadami na tym etapie było najbardziej rozsądne.
Wybrała zieloną. Choć nie miała nic do krzykliwych kolorów ubrań, czerwień jednej z sukienek nie podobała się jej. Była istotą bardzo estetyczną i lubiła nosić i otaczać się pięknymi rzeczami. Zieleń materiału, a także on sam urzekł ją, choć było to w tamtym momencie dość specyficzne - sama zdziwiona była swoim rozluźnieniem i stoickim spokojem, a także dopuszczaniem pozytywnych emocji i przejmowanie się takimi rzeczami, jak kolor sukienki (których zresztą nigdy nie nosiła). Widząc, że nigdzie wokół nie ma żadnego miejsca na przebranie się, oddaliła się od Havoca i odwróciła, szybko przebierając się w nowe odzienie. Ponieważ nigdzie wokół nie dostrzegła lustra, liczyła, że wyglądała chociaż normalnie.
Była po prostu rozluźniona i chyba w tamtym momencie nie wyczuwała jeszcze większego zagrożenia, a mimo to była gotowa na... wszystko.


Ostatnio zmieniony przez Marcelina dnia 02.11.18 20:05, w całości zmieniany 1 raz
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Po usłyszeniu krótkiego tak, z jego ust nie padło już żadne słowo - w zasadzie poniekąd takiej odpowiedzi się spodziewał, ponadto kobieta najwyraźniej nie miały najmniejszej ochoty na rozmowy, a więc on nie miał zamiaru na nią naciskać i takową podtrzymywać. Sam nie był duszą towarzystwa i nie słynął z otwartości, a kobieta zaspokoiła jego wiedzę, przynajmniej w miarę swoich możliwości, bo w dalszym ciągu jej pragnął, ale skoro pojawiła się tutaj w tych samych okolicznościach, co on, nie nadawała się na nań skarbnice.
  Jasnoniebieskie oczy uważnie badały otoczenie, chociaż panująca w tunelu ciemność skutecznie odwodziła ich właściciela od tej czynności. Szedł zatem za kobietą, wsłuchując się w klekot kości kościotrupa, który - oprócz cichych, miarowych oddechów - był jedynym dźwiękiem rejestrowanym przez błędniki. Nadal tliła się w nim iskra nadziei, że to sen, długi sen, który zostanie przerwany, gdy zniecierpliwiony, domagający się spaceru rottweiler zaszczeka kilkukrotnie, by zaalarmować swojego właściciela o pełnym pęcherzu, a skoro to nie nastąpiło - najwyraźniej na zegarze nie wbiła odpowiednia godzina. Zerknął w ramach odruchu bezwarunkowy na nadgarstek w celu konsultacji swojej wiedzy o godzinie z przepustką, ale jej tam nie ujrzał i dopiero teraz uświadomił sobie, że jej brak był... niepokojący, wręcz przerażający. Może naprawdę umarł i identyfikator już nie był mu potrzebny?
  Na szczęście nie dano mu szansy na pogrążenie się w takowych myślach, bo otóż właśnie doszli do jednego z przystanków swojej wędrówki. Obadał wzrokiem wnętrze pomieszczenia, a jego wystrój nadal był ubogi i nie mówił mu nic, przeciwieństwie do słów kościotrupa i wiszących na wieszakach ubraniach; wyglądał trochę jak przedsionek (piekła), ale na pewno nie przebieralnia.
  Powątpiewający wzrok spoczął na odzieży przeznaczonej dla mężczyzn i zaczerpnął haustem powietrze, niemal się nim krztusząc. Będą Europejczykiem z krwi i kości, nie przepadał za azjatycką modą, która była dla niego zbyt... nowatorski. Preferował proste stroje, a te zaprezentowane przez kościotrupa bynajmniej nie przypadły mu do gustu, ale przynajmniej utwierdziły go w przekonaniu, że nadal znajdował się obrębie M-3.
  Zaszczycił ukradkowym spojrzeniem garderobę damską i naprawdę w jego głowie pojawił się dylemat, wcale nie podyktowany złośliwością; z wiadomych względów sukienka wydała mu się po prostu lepszą, może nawet atrakcyjniejszą opcją, ale w końcu wziął się w garść i zdecydował się na tą zarezerwoną dla jego płci. Wybrał najbardziej odpowiadający mu kolor- szary i zrobił dokładnie, co jego towarzyszka niedoli. Oddalił się od niej i odwrócił, aby się przebrać, nawet nie zerknąwszy w jej stronę. Co prawda nie wstydził się nagości, kierował się raczej komfortową kobiety. Tego typu etap w swoim życiu miał już dawno za sobą, chociaż w zasadzie w przeciwieństwie do swoich rówieśników nie miał tendencji do zaglądania koleżanką pod spódnicą bądź zerkania do ich szatni pod wychowaniu fizycznym. Życie na przestrzeni lat oferowało mu lepsze rozrywki.
  Przebrał się bez słowa, poprzednie ubrania odwieszając na miejsce tych założonych, gdyż nie przywykł do bałaganu, mimo iż był w taki wyposażony - w głowie, a widok nagich, nieco zakurzonych i brudnych stóp w żaden sposób nie pomógł mu uporządkować myśli, niemniej jednak nie zapytał o obuwie. Po kilku minutach stanął w bezpiecznej odległości od gospodarza, lecz wcale nie chciał poznać celu ich wędrówki. Towarzyszyły mu przy tym złe przeczucia.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kek
Marcelina, Havoc | Poziom Trudny
Cel: Marcelina: Shrike oraz postać ludzka; Havoc: Fałszywa Przepustka
"Trupki, nasze trupki, zbierzmy się..."

Niedoszli, niespełnieni buntownicy bez większych protestów czy niepotrzebnych marudzeń przebrali się w wybrane przez siebie ubrania - ona upatrzyła sobie zieloną suknię, on z kolei szarą szatę. Oba przyodzienia wyglądały niezwykle prosto, pozbawione były fikuśnych dodatków i zapierających dech w piersiach, pięknych urozmaiceń, lecz jednocześnie z tym były niezwykle przyjemne do noszenia, cudownie miękkie w dotyku i otulające ciało niby cienka, ciepła chmurka z najwyśmienitszych marzeń. Pod tym względem różniły się wielce od ich poprzednich, barbarzyńskich wręcz okryć, które to na myśl przywodziły bardziej worki na ziemniaki, a nie zaś zwykłe, nieskomplikowane stroje - a przynajmniej pod względem zastosowanego w nich materiału. Kiedy dwójka nasza zacna w miarę się ogarnęła i nastawiła na dalszą podróż, stojący przy wyjściu Szkielet skinął z klekotem głową i poprowadził ich dalej, przez masywne oraz bajecznie rzeźbione drzwi. Zazgrzytały one przeraźliwie przy otworzeniu ich, lecz mimo swej potencjalnej wagi Kościotrup nie miał żadnego problemu z rozwarciem ich na oścież. Nim przekroczyli, jednakże, próg, puste, ozdobione tlącym się wewnątrz mroków płomykiem ślepia zerknęły przez ramię na kobietę i mężczyznę.
- Proszę pamiętać, iż tylko całość jest prawdą - rzekł tym swoim płytkim, pozbawionym emocji głosem, po czym ruszył przed siebie, do niewielkiego i otwartego przedsionka poprzedzającego majestatyczną salę.

No, może nie do końca majestatyczne było to pomieszczenie, ale z pewnością ktoś chciał mu nadać chociażby odrobiny takowej nutki. Prostokątny ten pokój nie był nadmiernie wielki, mając może z siedem metrów długości i pięć szerokości. Pozbawiony był on jakichkolwiek okien i oświetlony był zwisającym z niewidocznego sufitu, wielkim żyrandolem, którego liczne świece również paliły się znanym już im, fioletowym ogniem. Niewidocznego sufitu? A i owszem, gdyż pogrążony był on w lepkiej, niemożliwej do przebicia wzrokiem czerni i tylko wspomniany żyrandol - wiszący jakby w pustce sześć metrów nad ich głowami - dawał jako takie pojęcie o tym, gdzież to strop mógł się znajdować - chociaż i to było trudne, ponieważ "nóżka" jego ginęła w mroku głodnym i przepastnym. Kamienna podłoga wyłożona była przypalonym w niektórych miejscach, szkarłatnym i na brzegach srebrem wykończonym dywanem, podczas gdy na ścianach - też kamiennych i identycznych do tych, jakie przyszło im widzieć w tunelu wcześniejszym - wisiały nieco podszarpane gobeliny o tym samym zestawie barw - cztery z lewej strony, cztery i z prawej, chociaż jeden z tych drugich cały był tylko w dwóch trzecich. Płótna były puste, jednolicie czerwone, mimo że znajdować chyba powinny się na nich jakieś obrazy wydziergane, ilustracje z nici wykreowane, sceny i historie opowiadane jednym panelem. Na końcu, tuż przed nimi, stał dumnie tron wykonany z ciemnego drewna i także srebrem wykończony, o żłobieniach oraz ozdobach przypominających czaszki najróżniejszych istot - w tym i ludzi. Ślepia ich były zbyt szerokie, zbyt głębokie, usta rozwarte w niemych krzykach i zęby poułamywane nierówno. Po lewej stronie od tronu prezentowały się drzwi białe, po prawej natomiast czarne - zrobione jakby z matowego metalu, poobdzieranego na krańcach i nadgryzione przez czas.

Najciekawszym, jednak, elementem tego nowego pomieszczenia była postać stojąca przed tronem i jakby składająca ręce do modlitwy. Wysoka, szczupła kobieta ubrana w obdartą, ledwo trzymającą się i półprzeźroczystą suknię koloru węgla; niewiasta o bosych stopach i ciężkich, stalowych pierścieniach zalegających na kostkach; o skórze praktycznie białej, w wielu miejscach zniekształconej zagojonymi poparzeniami; o twarzy pięknej, arystokratycznej wręcz, lecz po lewej stronie straszliwie zdeformowanej, karykaturalnej, z wargą brakującą i pokazującą całemu światu białe zęby; o oczach różnorakich: lewym niebieskim niby letnie niebo, prawym całym czarnym, martwym i wypalonym. Jakby tego było mało, w tors jej wbita była włócznia masywna, wchodząca lewym obojczykiem i wychodząca prawą stroną miednicy, zaś wokół pasa owinięte miała zwisające luźno łańcuchy szeleszczące i grzechoczące, i muzykę swoją własną grające. Ujrzawszy ich, uśmiechnęła się z czystą radością, rozkładając szeroko ręce - lewą w miarę normalną, o skórze bladej tylko, prawą natomiast obdartą do mięśni, do krwi, do kości gołych w paru punktach - i kierując się w ich stronę nieco kalekim, kulejącym krokiem.
- Dziecię moje! Szczeniak niewdzięczny. Synu najdroższy! Bachor nędzny. Gorzej wyglądasz ... żywiej, o Bzie Nieczysty ... lecz lepiej będziesz ... właściwie, prawdziwie. - rzekła do Havoca dwoma przeplatającymi się, wiążącymi w jedno głosami: melodyjnym i czystym, jak również zachrypłym i nieprzychylnością wypełnionym. Dobrnąwszy do nich, kobieta wykonała ruch, jakoby łaknęła pochwycić mężczyznę w objęcia i mocno, dobitnie przytlić go.

Szkielet dotąd ich prowadzący przyklęknął tylko na jedno kolano po lewej ich stronie, prawą dłoń kładąc na miejscu, gdzie winno znajdować się jego bijące, żywe serce i szepcząc usłużne "Pani moja". Zignorowany przez kobietę kompletnie został, lecz nie wydawał się tym jakoś straszliwie, bardzo przejęty.

(Dodatkowe) Informacje:
  • Warunki: Zimno, brak wiatru.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zerknęła w dół, dotykając opuszkami palców gładkiego materiału nowego odzienia - suknia ta była zdecydowanie wygodniejsza od poprzedniej, czego nie można było powiedzieć o szacie tkanej w japońskim stylu, która teraz zdobiła ciało marcelinowego towarzysza.  Uśmiechnęła się lekko, powstrzymując śmiech - mężczyzna wyglądał w jej mniemaniu dosyć zabawnie. Marcelina raczej nie przepadała za japońskimi strojami.
Dwójka wlokła się za kościotrupem w ciszy, badając dokładnie ciasne otoczenie. Marcelina znów szła pierwsza, nie odwracając się za śmiesznie ubranym mężczyzną, na chwilę nawet zapominając o nim. Gdy kościotrup  wspomniał o całości, te dziwne zdanie pochłonęło ją całkowicie - wiedziała, że jest to pewna wskazówka, którą warto mieć na uwadze.
Gdy w końcu dotarli do dość sporego pomieszczenia, Marcelina poczuła się jeszcze dziwniej, jeszcze bardziej nieswojo. Poczuła lodowate dreszcze na plecach, które sparaliżowały ją na kilka długich sekund. Rozejrzała się dyskretnie, a sporą uwagę przykuła ciemność, która zdawała się pożerać sufit i część żyrandolu. Wymordowana znów poczuła pewny wstręt do niej, tak, jakby pochodziła z innej rzeczywistości. Odczuwała pewien lęk i ogrom dyskomfortu - otaczała ją ciemność, która nie współgrała z jej osobą, choć wiele lat temu mrok upadł przed postacią Marceliny na kolana...
Prawie odskoczyła, gdy ujrzała kobietę, a raczej jej drugą, zdecydowanie mniej urodziwą stronę. Przełknęła ślinę, a przerażenie rosło z sekundy na sekundę, nabierając na sile w momentach odzywania się drugiego, złowrogiego głosu kobiety. Może to demon? W tamtym momencie dziewczyna podziękowała samej sobie za to, że w przeszłości zdążyła sprzedać duszę Aragotowi. Żaden inny, głodny niezbrukanych dusz demon nie mógł liczyć na zgniłą już duszę właścicielki kasyna. To oni się znają? - zapytała samą siebie, ze zdziwieniem obserwując scenę między kobietą a mężczyzną, z którym Marcelina obudziła się w trumnie. Czyżby znali się już wcześniej? Teraz wymordowana poczuła się zupełnie sama - prawdopodobnie jeden z wrogów szedł obok niej.
Jaką rolę w tym przedstawieniu odgrywała w takim razie Marcelina?
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie szukał kontaktu ze swoją towarzyszką niedoli, chociaż niewątpliwie przynajmniej raz poczuł na sobie jej wzrok. Nie odwdzięczył się tym samym, zbyt skupiony na przystosowaniu swojego elastycznego kręgosłupa moralnego do obecnej sytuacji. Całością jest prawdą - powtórzył w głowie, nie wydobywając z gardła żadnego dźwięku, gdyż takowa rada/ostrzeżenie nie umknęło jego uwadze. Był skoncentrowany i skupiony. Czuł się jak w pracy. Zbierał informacje, wiedząc że takowe mogą się przydać w celu wydostania się z tego miejsca, a jeśli nawet nie pomogą – to na pewno nie zaszkodzą.
  Przekraczając próg kolejnego pomieszczenia, starał się zakodować w głowie rozkład tunelu, ale ten w swojej konstrukcji nie okazał się skomplikowany. Prowadził tylko w jedno miejsce i w takowym właśnie się znaleźli. Rozejrzał się po klaustrofobicznym pomieszczeniu, ale tym razem na jego twarzy nie zakwitła żadna emocja; zachował obawy dla siebie. Dostrzegając kobietę o wątpliwym statusie żywotności, przyjrzał się uważnie jej wizualnej prezentacji, ale takowa nie pozostawiła na nim żadnego wrażenia. Był przyzwyczajony do widoku zwłok w różnym stadium rozkładu, a to forma życia różniła się od nich jedynie tym, że poruszała się i potrafiła mówić. Jak gdyby ktoś nakręcił korbkę umieszczoną w niewidocznym punkcie na ciele. Przypominała starodawny zegar widniejący na jednej ze ścian w mieszkaniu Havoca. I musiał przyznać, że to było dość krzepiące skojarzenie. Jakby pod jego wpływem na jego ustach ukształtował się kłamliwy uśmiech. Poniekąd miał pełnić odpowiedzi na jej entuzjazm, mimo rosnącego w nim przekonania, że nie życzyła mu dobrze, bo przede wszystkim nie był jej synem. Wiedział ją po raz pierwszy w życiu i żył, oddychał. Jego ciało wydzielało ciepło i nie ulatywały z nań żadne skrawki skóry.
  — Niezmiernie cieszy mniej twój widok... — zapewnił, unikając nie tylko bliskości z nią, ale także słowa matko, które uplasowało się gdzieś na końcu jego języka, ale w końcu nie znalazło ujścia z jego gardła. Nie był mentalnie przygotowany, aby się nim posłużyć. W swoim życiu grał wiele ról, mniej lub bardziej udanych, jednakże w przypadku tej czuł się wytrącony z równowagi. Przerosła jego najśmielsze oczekiwania i umiejętności, a przynajmniej tak mu się wydawało.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kek
Marcelina, Havoc | Poziom Trudny
Cel: Marcelina: Shrike oraz postać ludzka; Havoc: Fałszywa Przepustka
"Trupki, nasze trupki, zbierzmy się..."

Wróg. Przyjaciel. Wróg? Przyjaciel? Wróg! Przyjaciel!
Doprawdy ciężko jest czasami jasno określić to, czy osoba obok nas stojąca życzy nam dobrze, bądź też źle; czy ten człowiek drepczący przy naszym boku nie wbije nam przypadkiem sztyletu w plecy, kiedy to tyłem się do niego odwrócimy; czy sojusznikiem naszym będzie w nadciągających, trudnych chwilach, czy też może rzucać nam ciągle będzie ciężkie, masywne kłody pod nogi. Jak to odgadnąć? Jak to ustalić? Na instynkt w umyśle drzemiący się powołując i dziką, porośniętą gęstymi krzakami ścieżką maszerując? Czy zbierając kawalątki i szczątki, i drobinki faktów do momentu, aż nie będziemy mieć pełnego, cudownego i klarownego obrazu? Co - co - powinno uczynić się w sytuacji, gdzie nagle zdajemy sobie boleśnie sprawę z tego, że persona tuż koło nas stojąca może być naszym potencjalnym oponentem? Że może knuć przeciwko nam i spiskować nasz katastrofalny, druzgocący upadek? Że jest się kompletnie, dusząco samotnym?

No właśnie...

Pokiereszowana, nie do końca wyglądająca na żywą kobieta cofnęła się o pełny krok, kiedy to Havoc odrzucił jej otwarte, raźne zaproszenie do przytulenia się. Ból i niezrozumienie, i zdziwienie odbiły się na jej poharatanej, pokaleczonej twarzy, podczas gdy głos, zdawać by się mogło, utknął jej głęboko w gardle. Wpatrywała się przez moment dłuższy i ciągnący się w mężczyznę, jak gdyby nie pojmując do końca jego odmowy, jego zachowania i rezerwy. Wtem ręce jej opadły luźno wzdłuż ciała - prawa poplamiła przy tym świeżą krwią zwiewną suknię, co niezbyt było widoczne na ciemnym materiale - a z krtani wyrwał się nerwowy, łamliwy oraz wymuszony chichot.
- Tak, tak. Tak. Dorosły już jesteś. Dojrzały, soczysty. Nie jesteś dzieckiem. Mięciutkim, bezbronnym. Oczywiście, że... Gotowy, gotowy! - powiedziała głosem tym swoim podwójny, przeplatającym się ze sobą i w niektórych punktach utrudniającym zrozumienie tego, co niewiasta łaknęła mu przekazać. Mrugnęła, prostując się i jakby biorąc się w garść, z nową werwą odwracając się ku Marcelinie i posyłając jej szeroki, groteskowo wyglądający ze względu na pewne braki uśmiech. Wbrew tej okazywanej radości, jednakże, postawa kobiety dalej była nieco oklapnięta, przygaszona, a w niebieskim oku czaiła się nuta goryczy oraz smutku - nie potrafiła, najwidoczniej, pozbierać się do końca po tym jawnym odepchnięciu jej przez jej "syna". - Więc to Ciebie wybrano na Partnerkę! Poświęcenie. Niezmiernie cieszy mnie Twój widok. Słodki zapach, śliczne wnętrze. Jestem pewna, że oboje świetnie się zgracie! Dwie ptaszyny, dwa okruchy.

Odgłos bijącego dzwonu - głęboki i wibrujący - rozgrzmiał nagle zza ścian, wstrząsając lekko pomieszczeniem i wbijając się bezczelnie do jego wnętrza. Matulka - odzyskując w końcu cały swój rezon oraz werwę - niemalże podskoczyła z podekscytowaniem i machnęła w pośpieszającym geście na dwójkę naszych zacnych bohaterów tejże opowieści.
- Szybko. Zaraz spóźnieni! Lada moment Próba się zacznie. Początek, i koniec, i środek soczysty. Jedno musi przejść przez lewe drzwi. Drugie przez prawe. Reszty dowiecie się za nimi. Zakazanym nam jest więcej wyjaśnić. Ale jeśli pokonacie stojące na Waszej drodze przeszkody. Wzbogaconymi się staniecie. - Ponaglała ich, tym razem unikając prób wejścia z nimi w kontakt fizyczny.

(Dodatkowe) Informacje:
  • Warunki: Zimno, brak wiatru.
  • Każde z Was niech wybierze jedne drzwi: lewe-białe albo prawe-czarne.
  • Wybaczcie za mozolne odpisy.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Dreszcz przemknął przez jej kark, ześlizgując lodowato w dół pleców, a samo odczucie kojarzyło się z kontaktem z oślizgłym, zimnym i mięsistym jęzorem. Marcelina przyglądała się z beznamiętną stagnacją na całą sytuację, lecz gdy kobieta odwróciła się i spojrzała w jej stronę, wymordowana ledwo powstrzymała się od zrobienia kroku w tył i wydania z siebie dźwięku przerażenia. Chwilę zajęło jej przywrócenie oddechu do spokojniejszego, a gdy myśli pozbierała w końcu do kupy, z jeszcze większym strachem spojrzała w stronę mężczyzny.
Dwie ptaszyny, dwa, kurwa, okruchy? Marcelina prawie złapała się za głowę, a gdyby tylko jej nogi nie przyjęły w tamtym momencie stanu skupienia waty cukrowej być może uciekłaby gdzie pieprz rośnie. W jej głowie pojawiła się myśl, trop, który prowadził ją na bardzo niebezpieczne ścieżki. Czyżby to nie o pogrzeb chodziło, Marcelinko? Czyżby Cię szykowali do... ślubu?
Jakby mogła, to pewnie by się zaśmiała. Głośnym, ironicznym i szyderczym śmiechem. No, jasne, już pędzę! Małżeństwo było dla niej niczym innym, jak sprzedaniem własnego ja. Ze zdziwieniem uświadomiła sobie też, że o ślubnych kobiercach w swoim życiu usłyszała może dwa albo trzy razy - na desperacji raczej nikt sobie sprawą głupich ceremonii głowy nie zawracał, ale w m-3 to chyba dość powszechne zjawisko.
Odgłos bijącego dzwonu wybił Marcelinę z rytmu przerażających i zbuntowanych myśli. Drgnęła lekko, uginając trochę kolana i na kilka krótkich chwil kuląc się. Serce znów zabiło mocniej, a nieprzyjemny ucisk w klatce piersiowej utrzymał się znacznie dłużej.
Coś podpowiadało jej, że powinna wybrać lewe drzwi, dlatego bez zbędnych przemyśleń ruszyła w tamtą stronę, nie czekając na ruch mężczyzny.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Ledwo zauważalny uśmiech, tlący się w kącikach warg, w końcu przygasł, ale jednocześnie odczuł ulgę, że rozchodząca się na ich oczach forma życia nie zabiegała bardziej o jego atencje. Najwyraźniej pogodziła się z tym, że jej syn nie był skłonny do demonstrowania czułości i nie poniekąd był jej za to wdzięczny. Nie zniósłby presji związanej z obcym dotykiem na swoim ciele. Obawiał się, że bowiem, że jeśli odczułby takowy, nie były w stanie dłużej tłumić swoich lęków, które w postaci paniki ujrzałby światło dzienne. Wolał zatem nie pobudzać ich do życia i zachować pozorny spokój. Miał wrażenie, że jedynie z niezmąconym żadnymi przykrymi doznaniami umysłem był w stanie znaleźć rozwiązanie z tej sytuacji.
  Kolejne słowa, wypowiedziane przez wpół umarły organizm, sprawiły, że z trudem powstrzymał się przed wypuszczeniem z ust powietrza.
  — Zaiste — przytaknął, choć w istocie nie podzielał entuzjazmu swojej rzekomej matki, gdyż wcale nie uważał, że stojąca nieopodal kobieta nadawała się idealnie na jego partnerkę, bo przede wszystkim wiedza Havoca o niej ograniczała się tylko do tego, że okoliczności pojawienia się ich w tym miejscu były niemal identyczne. I miała trudność z odnalezieniem się w obecnej sytuacji, a przynajmniej to zasugerował mu czający się w jej oczach cień strachu. On sam nie był zdolny do odczuwania takowego, przynajmniej na tym etapie tego procederu; tkwiące w nim emocje zatrzymały się gdzieś na pograniczu szczerej niechęci do otaczającej go nowej rzeczywistości a dyskomfortu z powodu braku rękawiczek i obuwia. Czuł się... brudny. Miał wręcz namacalne wrażenie, że zarazki w postaci małych żyjątek spacerowały po jego skórze, przez co doskwierało mu jej swędzenie, mimo iż najprawdopodobniej był to zaledwie wytwór jego wyobraźni.
  Po usłyszeniu dźwięku dzwonu, podszedł bliżej drzwi, ale przeciwieństwie do kobiety, kamień spadł mu z serca. Nań brzmienie było najbardziej prawdziwym doznaniem, jaki dotychczas został im zaserwowany, stąd też wydał mu się, jak najbardziej na miejscu, a już na pewno bardziej niż ożywiony trup czy swobodnie funkcjonujące zwłoki w rozległym stadium rozkładu. Stanął przed czarnymi drzwiami i z pośrednictwem materiału rękawa specyficznego odzienia, złapał klamkę w dłoń, zakładając, że były w nią wyposażone. Jeśli tak - z jej pomocą uchylił drzwi na tyle, by móc prześlizgnąć się między nimi a framugą.

|| Przepraszam za jakość tego, co zaprezentowałem powyżej, ale w zasadzie nie wiedziałem, o czym tam pisać. |:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kek
Marcelina, Havoc | Poziom Trudny
Cel: Marcelina: Shrike oraz postać ludzka; Havoc: Fałszywa Przepustka
"Trupki, nasze trupki, zbierzmy się..."

Z różnymi odczuciami oraz odmiennymi nastawieniami ruszyli ku drzwiom przez siebie wybranym - ona postanowiła przekroczyć próg lewych, on natomiast prawych. Matulka, z dłoniami złożonymi jak do modlitwy, spoglądała na ich oddalające się sylwetki wzrokiem boleśnie tęsknym i z miną czułością przepełnioną, podczas gdy Kościotrup w dalszym ciągu klęczał na kamiennej posadzce z ręką usłużnie położoną w miejscu, gdzie powinno znajdować się jego bijące, pompujące krew serce. Klamki zimne były w dotyku, lodowate wręcz, lecz ustąpiły bezproblemowo pod naporem i pozwoliły dwójce naszych bohaterów przedostać się dalej, do kolejnego pomieszczenia. Z początku zalane ono było lepką, nieprzeniknioną dla spojrzenia ciemnością, która to zaraz rozmyła się, rozpierzchła na boki pod naporem mętnego, fioletowawego światła o nieokreślonym źródle. Wraz z tym rozjaśnieniem się pokoju, dwie rzeczy się stały: jedną z nich był krzyk wysoki, kobiecy, dobiegający zza drzwi, przez które dopiero co przebrnęli i które to zamknęły się za nimi z cichym kliknięciem zamka; drugą była możliwość ujrzenia tego, co znajdowało się przed nimi.

Ściany oraz posadzka dalej wykonane były z tego samego materiału, co pomieszczenia wcześniejsze i korytarz, który na samiutkim początku pokonali, a sufit wciąż był jednym, wielkim pasmem pogardliwego mroku; czerni, w której tonęło wszystko i nic się w niej nie odbijało. Tym razem nie dane im było dojrzeć jakiegokolwiek źródła światła, mimo że wnętrze w jakiś sposób, jak nadmienione było wcześniej, zalane było wątłym, fiołkowym w barwie blaskiem. Długa to była sala, przedzielona na pół szklanym, idealnie przeźroczystym panelem pozbawionym jakichkolwiek dziur czy luk. Marcelina znajdowała się w prawej części, Havoc z kolei w lewej, mimo że wybrali odwrotne wejścia - jedyne, co się zgadzało, to kolor drzwi, jako że jej były dalej białe, jego zaś czarne. Dziwne? Może trochę, lecz co nie było w tym pokręconym i groteskowym miejscu?

Przed Wojskowym znajdował się długi na kilka metrów, sięgający od ściany do szklanego panelu basem wypełniony zielonkawą, delikatnie parującą i pachnącą niby zgniłe jajka cieczą - bokiem nie było jak przejść, a i o przeskoczeniu go można było tylko słodko pomarzyć. Za owym swoistym basenem była znowu podłoga kamienna, czarne drzwi - identyczne do tych, przez jakie już przeszedł - oraz drewniana, staro wyglądająca wajcha na lewo od nich. Kilka kroków przed Wymordowaną, natomiast, stała wysoka do jej pasa kolumna, w której czubku wydrążono głębokie do łokcia wgłębienie wypełnione tą samą cieczą, co basen w części Havoca. Na dnie tego pseudo-naczynia dojrzeć dało się - ledwo, ale jednak - stalowy, nadgryziony rdzą uchwyt. Jakby tego było mało, drogę do białych drzwi odcinał Marcelinie rozpoczynający się w połowie jej "korytarza" jeden, ogromny oaz sięgający niemalże tego przepastnego, czarnego sufitu pęk cierni o srebrzystym kolorze - ciągnął się on aż do samiutkich drzwi, teoretycznie uniemożliwiając ich otworzenie.
- Witam, witam! Jedno pytanie możecie zadać, jedno jedyne i może odpowiem! - rozbrzmiał głos, lecz nie od zewnątrz, a bezpośrednio w ich głowach, myślach. - Na wodę proszę uważać, troszeczkę żrąca jest! Powodzenia we współpracy, Kruszynki! Mam nadzieję, że wkrótce się spotkamy i przypieczętujemy Wasz los, hah! - dodał jeszcze, brzmiąc radośnie i dźwięcznie.

(Dodatkowe) Informacje:
  • Warunki: Zimno, brak wiatru.
  • Szyba Was dzieląca blokuje dźwięk, ale nie całkowicie - słyszycie się nawzajem, ale przytłumienie.
  • Drzwi za Wami - te, przez które dopiero co przeszliście - pozbawione są klamek.
  • Zielona ciecz jest średnio szybko działającym kwasem.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Off :: Archiwum misji

Strona 2 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach