Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Strona 1 z 5 1, 2, 3, 4, 5  Next

Go down

Kek
Marcelina, Havoc | Poziom Trudny
Cel: Marcelina: Shrike oraz postać ludzka; Havoc: Fałszywa Przepustka
"Trupki, nasze trupki, zbierzmy się..."

Spali oboje, w głębokich czeluściach Krainy Bzu pogrążeni i kompletnie nieświadomi swego realnego, prawdziwego otoczenia. Nie dane im było spotkać się na tej niematerialnej, wyimaginowanej płaszczyźnie, jako że wyłącznie jedna rzecz była dla nich idealnie, perfekcyjnie dostrzegalna. Czerń przyszło im oglądać, lepką i kuszącą, i niezłomnie jednolitą, od której to ział chłód przenikliwy oraz odsłonięte kawałki skóry łakomie gryzący. Wszystko inne, wraz z zapachami lub dźwiękami, tonęło w tychże mrokach straszliwych i zlewało się z nimi w ciemności kotarę, dając złudne - czy aby na pewno? - wrażenie bycia zamkniętym w czarnej dziurze bądź pustce żarłocznej. Najgorszym, jednakże, było chyba tutaj to, że nawet wykonywane ruchy, przyjmowane pozycje i próby dotknięcia własnego ciała spełzały na niczym - nic się nie działo, nic nie osiągali, nic nie czuli. Siedzieli? Czy może leżeli? Poklepali się po policzku? Machnęli ręką? Czas? Jaki czas? Ileż to go minęło, odkąd utknęli w śnie tym nicością zalanym? Ileż minut i godzin, i dni przesypało się między ich palcami niby ulotny, drobny piasek szklany? Ileż...

Odległy, dudniący i przeraźliwie wbijający się w umysł grzmot wyrwał ich z drzemki tej potężnej, brutalnie wrzucając dwójkę tę z powrotem do materialnego, rzeczywistego świata. Zimno ostre oraz uparte natychmiast ich przywitało, pełzając mozolnie po skórze i objawiając się przed nimi w postaci białawej, zwiewnej pary przy każdym czynionym przez nich wydechu. Kolejną dostrzegalną rzeczą był wszechobecny półmrok rozświetlany pojedynczą, oliwną lampką zawieszoną tuż nad starodawnymi, podniszczonymi drzwiami przypominającymi te, jakie niegdyś spotkać można było w średniowiecznych zamkach. Wątły, chwiejny blask, mimo że blady i niepewny, dawał im jako taki wgląd na pomieszczenie, w którym to oboje się obecnie znajdowali. Nieduże ono było, ze ścianami oraz sufitem zbudowanymi z nieociosanych, nierównych kamieni pokrytych w niektórych punktach zielonkawym mchem. Z położonego na prawo od wejścia rogu sufitu skapywała niespiesznie, miarowo woda, kropelka po kropelce rozbijając się z bezgłośnym bębnieniem o ziemię. Wilgoć królowała w tym ponurym, spowitym przez trzęsące się cienie miejscu, potęgując uczucie chłodu i skutecznie, bezlitośnie je wyolbrzymiając.

Dziwnym i zdumiewającym faktem było to, iż podłoże nie było przykryte ani posadzką, ani płaskimi głazami, ani też jakimiś drewnianymi panelami, miast tego prezentując się w całej swojej gołej, "podwórkowej" okazałości. Mokrawy, ubity grunt o ciemnobrązowym kolorze porośnięty był pod ścianami małymi kępkami chwastów, prócz tego jednakże nie mając na sobie żadnych dekoracji - tak sztucznych, jak i prawdziwych. No, jeśli nie liczyć, naturalnie, dwóch ustawionych na środku, na wpół zanurzonych w ziemi trumien, w których to bohaterowie tejże opowiastki się obudzili. Wykonane najprawdopodobniej z dębu i niezwykle prostych w swej aparycji desek, pozbawione jakichkolwiek zdobień czy upiększających je żłobień, a także oblepione w rogach gęstymi, acz poszarpanymi pajęczynami ograbionymi ze swych twórców. Podczas gdy Marcelina przyodziana była w białą, sięgającą kostek suknię - ładną i smukłą, lecz przy tym prostą - to Havoc z kolei miał na sobie granatową tunikę z rękawami do łokci i czarne, luźne oraz niekrępujące ruchów spodnie. Obojgu brakowało butów oraz wszelkiego wyposażenia bitewnego, jak również ich standardowego, codziennego ekwipunku.

Obudzili się.
I co teraz?

(Dodatkowe) Informacje:
  • Warunki: Zimno, brak wiatru, wilgotno.
  • It's spooky time.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Co czuła dusza opuszczająca umierające już ciało, które ze swą marnością przemijania wraz z upływającym czasie zgnije? Czy była to obiecana przez wielkie idee błogość, uczucie wszechwiedzy oraz spełnienia i upragnioną wolność absolutną, czy właśnie to przerażające zagubienie, pustkę i dezorientację?
Gdzie trafia? Do krainy jabłoni i kwitnących wiecznie wiśni, czy do kosmicznej doliny mroku i chłodu, gdzie nie schwyta jej nawet zwiedziony, głodny demon? Tam, gdzie pojęcie czasu oraz ograniczenia nie istnieje; nie istnieje tu też światło, nadzieja, wiara, a smutek, radość i każda inna emocja oraz uczucie okażą się bezsensem i zginą gdzieś w tej głuchej pustce?
Grzmot obudził Marcelinę, jednak nie wywołał uczucia paniki. Wymordowana leżała długo, próbując nie zamykać ponownie ciężkich powiek. W końcu podniosła się do pozycji siedzącej, stopniowo odzyskując wszystkie zmysły dziewczyna zaczęła analizować otoczenie, w jakim się znalazła - obrzydliwa, wszechobecna wilgoć, podłoga - a właściwie jej brak, słabe światło lampy pozwalające dostrzec jej zarys starych drzwi, przenikliwe zimno i brak obecności wiatru. Marcelina doszła do wniosku, że znajduje się w zamkniętym pomieszczeniu przypominające starą piwnicę albo katakumby. - Co jest, do cholery?
Zwróciła teraz uwagę na siebie. Długie sekundy dotykała białą suknię, miętosząc materiał i próbując przypomnieć sobie okoliczności wcześniejszego wieczoru. Opuszkami palców przejechała po drewnianej powierzchni trumny, w której się znajdowała - dobrze, że chociaż wieko zostało otwarte... W głowie pustka, w ustach susza, a jak się okazało obok niej spoczywał sąsiad przeciwnej płci. Marcelina przyjrzała się mężczyźnie zastanawiając się, czy on również trafił tu przez pomyłkę, czy faktycznie spoczywała obok nieboszczyka? Co ja robię w tej pieprzonej kostnicy? zawyła w myślach, próbując wstać. Bolały ją wszystkie mięśnie. - Czuję się jak stara baba, która jedną nogą faktycznie jest już w trumnie... - mruknęła w momencie, gdy prawą stopą dotykała już ziemi. Próbowała desperacko odnaleźć obuwie, niestety, nie dostrzegła żadnych butów w promieniu pola widzenia.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Obudził się. I od razu tego pożałował. Miał dziwny sen, a przecież on nie miewał snów. Gdy zamykał oczy, oprócz przerażającej pustki, czarnej dziury, nicości, nie było nic i to przynosiło mu ukojenie, a teraz... teraz balansował na pograniczu paniki i nieomal odchodził od zmysłów, bo uświadomił sobie bolesną prawdę, że nie znajduje się we własnej sypialni, w zaciszu surowo urządzonych, czertach ścian, że nie obudził się na dźwięk budzika, że nie wyprowadzi Halka na spacer, że nie napija się pierwszej kawy tego dnia, że rutyna została zachwiana. Był bliski rwania sobie włosów z głowy.
  Zamrugał kilka razy, by przystosować oczy do nikłego oświetlenia, ale nie rozpoznał ani jednego kształtu znajdującego się przed jego bystrymi, jasnoniebieskim oczyma. Nie wiedział, gdzie jest. I było mu zimno. Chłód przenikał przez skórę aż do kości, wytwarzając na delikatnej powierzchni ciała reakcje pilomotoryczną.
  Sięgnął dłonią do miejsca, gdzie zwykle przechowywał kaburę, ale palce nie natrafiły na pistolet, zacisnęły się na delikatnej tkaninie. Zadrżał - ni to z zimna, ni to lęku, który wkradł się do jego umysłu, zaczepiając w nim zalążki paranoi. Przedmiot, przy którym czuł się minimalnie bezpieczny, przepadł.
Gdzie ja jestem?, nieme pytanie ułożyło się na jego ustach, ale mimo iż nie odnalazł na nie odpowiedź, na jego twarzy odcisnął się cień ulgi. Bowiem oto do jego ucha doleciał nieznajomy głos. Nie był sam. Nie był.
I wiedział, gdzie się znajduje.
  — To kostnica — rzekł. W jego głosie tliło się szaleństwo, najprawdziwsze szaleństwo. Wypatrzył ciemną sylwetkę na przeciwko i wbił w nią swoją spojrzenie. — A my umarliśmy. I czekamy na własne pogrzeby. Pewnie niedługo się zaczną, więc nie powinnaś opuszczać...
  ... trumny
  Zamilkł, uświadomiwszy sobie, że ówże słowo nie przejdzie mu przez gardło. Dłoń mimowolnie powędrowała do organu nad lewą piersią. Wyczuł w niej ledwo bijające serce.
  Nie umarł. Żył. Nadal żył, ale co to za życie?
  Zaczerpnął do ust odrobinę powietrza, ale nieomal się nim zakrztusił, bowiem w jego głowie ukształtowało się mylne, ale przy tym jakże rzeczywiste wrażenie, że wokół niego unosi się kurz i brud w takich ilościach, iż trudno było mu obijać jego rozmiaru rozumem. Był jedną, nie... dwiema nogami (NAGIMI STOPAMI) w grobie, zatem co powstrzymywała go przed tym, by wyzionąć ducha? Miał nieodpartą ochotę zatrzasnąć wieko trumny, rozjuszyć klaustrofobie i umrzeć przedwczesną śmiercią na skutek braku odpowiedniej ilości tlenu.
  Zamknął oczy. Miał nadzieję, że to koszmar. Uszczypnął się w policzek, by się z niego wybudzić.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kek
Marcelina, Havoc | Poziom Trudny
Cel: Marcelina: Shrike oraz postać ludzka; Havoc: Fałszywa Przepustka
"Trupki, nasze trupki, zbierzmy się..."

Tik. Tak.

Czas w tymże zdominowanym przez smętny półmrok miejscu odmierzany był wyłącznie z pomocą drobnych, zimnych kropli skapujących z sufitu w rogu pomieszczenia, jednakże była to niegodna zaufania, fałszywa miara, ponieważ odstępy pomiędzy wodnymi drobinkami były nieregularne oraz różne. W jednym momencie rozbija się o surowy grunt pojedyncza, grubaśna kropla, w drugim czynią to niemalże naraz dwie, w jeszcze innym przez chwilę dłuższą nie było w ogóle słychać tego głuchego, charakterystycznego pyknięcia. Po czasie, toteż, niemożliwym do sprecyzowania i określenia, dwójka tutejszych gości drzemiących sobie słodko w otwartych trumnach przebudziła się przy wrzasku dudniącego, makabrycznego grzmotu. Skonsternowani i zdumieni, i niezdolni do przypomnienia sobie tego, co doprowadziło do ich aktualnego stanu oraz pozycji, działali i zachowywali się w dwojaki, odmienny sposób. Podczas gdy Marcelina usiadła ostrożnie, rozglądając się dookoła i potem zerkając na samą siebie, Havoc nie kwapił się do podniesienia się i dokładniejszego sprawdzenia swego nowego, niecodziennego otoczenia. Miast tego zamknął oczy w nadziei, że wszystko to - cała ta sytuacja groteskowa i strachem umysły zatruwająca - to jeden, wielki koszmar i nawet uszczypnął się w celu uwolnienia się z tego nieprzyjemnego, przerażającego snu. Tylko że... nic się nie stało.

Tik. Tak.

Pierwszy krok ku wydostaniu się z ich nietypowego miejsca spoczynku poczyniła obolała Wymordowana, stawiając prawą stopę na chłodnej, ubitej ziemi. Jej oczka nie wypatrzyły pośród drgających, migoczących ciemności tu królujących żadnych butów czy innych przedmiotów - jedynymi interesującymi i godnymi uwagi rzeczami były chyba tylko trumny oraz rosnące w paru punktach, pospolite chwasty. Nic więcej. W momencie, jednak, kiedy noga jej dotknęła gruntu w miarę twardego i dreszczami skórę obsypującego, średniowieczne i zdobione masywnymi zawiasami drzwi uchyliły się ze zgrzytem donośnym oraz przestrzeń brutalnie rozcinającym. Powiew - zimny i przeszywający, i odsłonięte kawałki ciała kąsający - wdarł się do środka bez najmniejszego zawahania, niemalże zdmuchując słaby płomyk telepiący się chaotycznie na knocie samotnej, umiejscowionej nad wejściem lampki. Sprawiło to, że mroki zalegające wewnątrz także zatańczyły dziko i niekontrolowanie, wojując z bladym i nieśmiałym światłem ogarniętego padaczką ogienka. Niejednego przyprawić mogło to o ból głowy, lecz nie to w chwili tej było najważniejsze i najistotniejsze, a otwarte na korytarz czernią zalany przejście. I jegomość na granicy głębokiego mroku oraz trzęsącego się blasku stojący.

Tik...

Jegomość? Była to, bowiem, istota równie zaskakująca, jak pomieszczenie to surowe i zimną wilgocią naszpikowane. Dlaczego? Otóż oto w drzwiach znajdował się przyodziany w poszarpany, czarny garnitur kościotrup z bosymi stopami i caluteńką czaszką odsłoniętą, jak również z fioletowawymi, miniaturowymi płomyczkami czającymi się w odmętach jego inaczej pustych oczodołów. Może i brakowało mu butów eleganckich i białej, dopasowanej koszuli, ale za to krawat szkarłatny oraz idealnie na kręgowej szyi zawiązany posiadał. Pochylił się on do przodu w lekkim, płytkim ukłonie, przykładając prawą dłoń do miejsca, gdzie normalnie znajdować winno się serce i przemówił głosem klekoczącym oraz jakby z odległej, wszechogarniającej nicości dobiegającym:
- Obudzeni w końcu, prawie spóźnieni. - Wyprostował się po tym, a wzrok jego, patrząc na ruch głowy i kierunek, w którym ustawione były oczodoły, spoczął na Marcelinie. - Panienka gotowa, Paniczowi pomoże - rzekł tonem pustym i pozbawionym emocji, lecz mimo wszystko rozkaz dobitny czaił się w słowach przez niego wypowiedzianych.

... tak?

(Dodatkowe) Informacje:
  • Warunki: Zimno, chłodne powiewy wkradające się do pomieszczenia, wilgotno.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Jej ciało zaczęło drgać mocniej, zęby uderzały o siebie w nierytmicznym tempie a skóra pokryła się charakterystyczną blizną po chłodnym pocałunku. Biała, piękna suknia zdobiąca ją w tamtej chwili była niestety zbyt cienka i nie chroniła jej ciała przed zimnem, z którym - choć była za pan brat - tamtego dnia nie potrafiła się dogadać. Po raz pierwszy od dawna zimno wręcz ją podgryzało i sprawiało ból. Marcelina czuła się w tamtym miejscu bardzo niekomfortowo. - Ja już umarłam - odpowiedziała bez emocji, przyglądając się jeszcze chwilę sukni i zastanawiając się nad pozbyciem tego bardzo niepraktycznego obuwia. Sierść, która porastała ją w jej drugiej formie z pewnością lepiej obroni ją przed niską temperaturą. - Bardzo dawno temu. Drugi raz nie zamierzam, a na pewno nie teraz.
Drzwi uchyliły się, a w nich stanęła... postać. Dziwna, z początku wymordowana nie mogła określić, kto właściwie przed nią stoi, a gdy w końcu się zorientowała, zamarła na krótki moment. Tak, jak jej wiecznie gorące i porywcze serce. Przez dłuższą chwilę nie była w stanie oderwać zdziwionych ślepi od postaci zwykłego... trupa. Szkieletor odziany w lekko poszarpany, całkiem elegancki garnitur, z fioletowymi płomyczkami miast oczyma i... bosymi stopami. Ten fakt nie umknął Marcelinie. To musiała być jakaś część tego... rytuału. Choć kościotrupowy głos wydawał się bez emocji, a więc i bez złości czy gniewu, Marcelina postanowiła spełnić jego polecenie. Odwróciła się szybko i podeszła do trumny nieznajomego mężczyzny, z którym dane jej było dzielić ten koszmar - Wstawaj - syknęła cicho, podając mu rękę. Wiedziała, że jakikolwiek sprzeciw może okazać się bardzo złym pomysłem, dlatego - póki dwójka znajdowała się wewnątrz ciasnej groty, z której jedynym wyjściem były drzwi aktualnie obstawione przez dziwne stworzenie jaguarzyca wolała poddać się dziwnym regułom gry.
Potem z pewnością pokaże pazura. W końcu gra bez kantowania to nudna gra... a na pewno częściej skażana na porażkę.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Jego działania nie przyniosły pożądanego efektu. Koszmar się nie skończył. Nadal czuł, przenikliwy, wręcz nienaturalny chłód. I nadal tkwił w zbitej z desek trumnie, w osobliwej, słabo oświetlonej komnacie, przywodzącej na myśl scenerię żywcem splagiatowanej z filmu grozy. Na skrawku skóry ukazała się czerwona, niewielka plama świadcząca o tym, że dwa palce informatora zacisnęły się na nań, ale to nie miało żadnego znaczenia. Ramiona opadły bezwiednie wzdłuż ciała i wtem z sinych warg wydostało się wcześniej nabrane do płuc powietrze, które w kontakcie z unoszącym się zewsząd zimnem przekształciło się w parę.
... umarłam.
  To jedno słowo sprawiło, że cała reszta nie miała żadnego znaczenia. Zanim z gardła zdążył ulecieć stłumiony przez suchość krtani krzyk, zacisnął mocno szczękę i skrył twarz w dłoniach, ale bezsilność trwała zaledwie chwile. Uświadomiwszy sobie, że z popękanej skóry po wewnętrznych częściach rąk sączy się krew, wycofał je.
  — Wiesz, jak się stąd wydostać? — zapytał drżącym głosem, ale, jeśli odpowiedź padła, nie usłyszał jej, bo oto zdał sobie sprawę, że nie są sami. Omiótł spojrzeniem postać, która wyłoniła się jakby znikąd, a przynajmniej z siedzącej perspektywy nie był w stanie dostrzec żadnych ukrytych za jej plecami drzwi. Krwistoczerwony krawat prezentował się złowieszczo na ukształtowanym z kości ciele, ale to nie było jedyne zmartwienie Havoca. Przez kilka ulotnych sekund usiłował sobie wmówić, że obecność kościotrupa była częścią wystroju, ale kolejne elementy fikcji, zwykle spotkane przez niego w książkach, zostały wtoczone do rzeczywistości. Przełknął ślinę po tym, jak to coś, pozornie pozbawionego życia i narządów mowy, przemówiło w znanym mu języku.
  Zignorował wyciągnięta w jego stronę kobiecą dłoń, chociaż w pierwszej chwil chciał ją uchwycić i przekonać, czy jest materialna, utwierdzić się w przekonaniu, że składa się ze skóry, krwi i kości, ale skapitulował, chroniąc zdrowy rozsądek przed kolejnym rozczarowaniem.
  — Dziękuję za pomocą, niemniej jednak poradzę sobie sam — zapewnił ją. Umiejętnie wykorzystał ten ulotny moment na dokonanie rozeznania w obcych rysach twarzy. I kamień spadł mu z serca i przez ułamek sekundy chciał ją obdarzyć kredytem zaufania. Otóż wyglądała normalnie. Ludzko. Ale, podobnie jak on, nie miał butów, a mimo to nie dostrzegł na jej twarzy chociażby cienia odrazy, że musi stąpać bez nich.
  Wzdrygnął się. Na samą myśl konfrontacji nagich stóp z brudnym, niewyłożonym niczym podłożem, poczuł, że robi mu się słabo.
  — Nie chce nadużywać pana gościnności, ale nie mogę poruszać się swobodnie bez obuwia — oświadczył wypranym z emocji głosem, lokując spojrzenie na bezkształtnej twarzy jegomościa. Uchwycił się krawędzi trumny (wolał nawet nie myśleć, ile zarazków przeniknęło do krwawiących ran) i dźwignął się. Z tą asekuracją ledwo trzymał się na nogach. Stopy nieomal zdrętwiały mu od bezruchu i, gdyby receptory nie były uszkodzone, zapewne czułby, jak unosząca się w powietrzu temperatura kąsa bezlitośnie ich powierzchnie, ale w tej chwili... nie potrafił nazwać swoich uczuć. Nie był nawet do końca przekonany, czy jest w stanie poczuć cokolwiek.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kek
Marcelina, Havoc | Poziom Trudny
Cel: Marcelina: Shrike oraz postać ludzka; Havoc: Fałszywa Przepustka
"Trupki, nasze trupki, zbierzmy się..."

Nie ważne, jak nieprawdopodobne to było, niezwykłe czy trudne do ogarnięcia myślami, płomykowe spojrzenie przyodzianego w garnitur Kościotrupa wodziło bez zawahania i zająknięcia za podchodzącą do zajmowanej przez Havoca trumny Wymordowaną. Wzrok, beznamiętny i jednocześnie piekielnie ognisty, nie odrywał się od jej sylwetki, śledząc najmniejszy podejmowany przez nią manewr i każdą wykonywaną czynność. Ciężko było odgadnąć to, o czym myśli ta niecodzienna, groteskowa istota stojącą w jedynym wyjściu z tegoż wilgotnego, ogarniętego półmrokiem pomieszczenia, jako że nie posiadała ona jakiejkolwiek mimiki twarzy. Ba, samej twarzy w sumie też nie miała, ponieważ ciężko było tak nazwać lico gołej, statycznej czaszki, której nawet żuchwa się nie poruszała podczas wypowiadanych przez Szkielet wyrazów. Cały on przywodził generalnie na myśl posąg gotycki, żartem tu postawiony, bo przecież dane im było zarejestrować wyłącznie minimalne czynione przez niego i podobne sterowanej kukle akcje. Żadnych kroków nie słyszeli, żadnych szelestów i gruchotów, i kołatów - ot, drzwi się otworzyły i on już tam w progu sterczał, wlepiając w nich to spojrzenie jednocześnie puste i przeraźliwie przez duszę się przebijające.

Klik.

Wtem jednak ślepia te głębokie i ozdobione fioletowymi płomyczkami zwróciły się ku odmawiającemu zejścia na ubitą, chłodną glebę mężczyźnie, zaś głowa jego przechyliła się lekko z nieprzyjemnym, kościstym strzyknięciem w geście zdumiewająco podobnym do ludzkiego zaskoczenia lub zastanowienia - trudno było to stwierdzić bez wglądu w normalne oczy lub możliwości przeanalizowania człowieczej mimiki. Kolejne stukoty i klekoty rozbrzmiały w tej niedużej, mrocznej przestrzeni, kiedy to Kościotrup wyciągnął ku dwójce nieszczęśników prawą rękę - z dłonią ułożoną płasko i wnętrzem skierowaną ku górze - i wykonał nią zaskakująco płynny, przypisywany głównie lokajom gest zapraszania.
- Panienka Panicza poniesie - odezwał się głosem tym swoim nicością przesiąkniętym, stojąc należycie wyprostowanym i na wpół wskazującym na oblepione czernią, nieoświetlone czeluście znajdującego się za jego plecami korytarza. - Spóźnienie haniebne, pośpieszyć się należy - dodał zaraz, tym razem nie odrywając natrętnego, intensywnego spojrzenia od Havoca. Po tym Szkielet czekał cierpliwie na dalsze poczynania naszych jakże zacnych bohaterów tejże cudnej opowieści, nie wykazując ani grama zniecierpliwienia. Ale, powtarzając, nie dało się dokładnie określić nastroju i uczuć - jeśli w ogóle jednostka takowe posiadała - znajdującego się przed nimi, definitywnie martwego osobnika.

(Dodatkowe) Informacje:
  • Warunki: Zimno, chłodne powiewy wkradające się do pomieszczenia, wilgotno.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Chłód gryzł ją coraz mocniej, a gęsta atmosfera setki pytań pozostających wciąż bez odpowiedzi powoli ją przytłaczała. Choć żyła na tym świecie całkiem długo, a w czasie jego trwania podobne jak ten spektakle, których wytłumaczyć nie potrafił żaden naukowiec najwyższych tytułów zdarzały się często, tak Marcelina rzadko bywała zadowolona z udziału w nich. Właściwie to nigdy się nie cieszyła... choć znacząca część ludzi pragnęła chociaż raz w swym krótkim życiu zetknąć się z magią. Czymś, co ich umysł nie potrafił ogarnąć.
Marcelina z początku przyjęła odmowę ze spokojem i miała już odsunąć się od trumny, zostawiając mężczyźnie - dosłownie i w przenośni - wolną rękę, gdy jednak przyjrzała się uważniej ruchom dziwnej istoty poczuła napływającą falę niepokoju. Coś, prawdopodobnie niezawodny instynkt samozachowawczy podpowiadał jej, że powinni obydwoje posłuchać gospodarza, w przeciwnym wypadku ten spektakl może skończyć się dla dwójki przedwcześnie i bez happy endu... - Wstawaj, chłopie! - syknęła, podając mu raz jeszcze dłoń. - Nie dam rady Cię przecież nieść... nie rób cyrków, bo źle to się dla nas skończy - dodała, szepcząc ze ze zdenerwowaniem. Nie wiedziała, czego spodziewać się po kościotrupie w razie odmowy polecenia, dlatego czekała ze zniecierpliwieniem na kolejny krok Havoca. Jeżeli ten nie podał jej ręki tak, jak chciała Marcelina sama chwyci go za nadgarstek i próbuje podnieść, by ten stanął w końcu na równe nogi.
W tamtym momencie dziewczynie przemknęło pytanie, kim mógł ten mężczyzna być. Szybko porównała fakty i gdzieś pośród pędzących myśli pojawił się osąd - mężczyzna musiał być z m-3, lub mieszkał w jakimś luksusie. Ludzie żyjący na desperacji nie mają problemu z poruszaniem się bez obuwia. Marcelina w tamtym momencie także chadzała boso, i nie stanowiło to dla niej ogromnego problemu, choć z pewnością była to jakaś niedogodność.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Domyślał się, że kościotrup nie spełnił jego prośby, zatem nie wydał się tym faktem szczególnie dotknięty, niemniej jednak to nie sprawiło, że opuściły go wszelkie obawy. Co prawda zdusił w sobie atak paniki razem z przełknięciem gorzej w smaku silny, ale w każdej chwili może wydarzyć cię coś, co wytrąci go z równowagi i wystudiowany spokój przekształci się w chwilowe zapomnienie.
  Poruszył odrętwiałą nogą, mając wrażenie, że przemieszczają się po niej dwa tuziny zdesperowanych mrówek.
  — Nigdy bym do tego nie dopuścił. Proszę się nie frasować — zapewnił swoim pozbawionym krzty uczuć głosem, brzmiącym, jakby nań został przepuszczony przez syntezator mowy, a nie przez ludzkie, drżące od nadmiaru napięcia struny głosowe.
  Zacisnął delikatnie palce na nadgarstku kobiety, tym samym korzystając z jej pomocy, po to tylko, by nie być świadkiem, jak pierwsza ze stóp przekracza granice trumny. Stawiając ją na nie wyłożonym niczym gruncie, zacisnął mocno powieki, jak i zarówno zęby, acz w jego głowie natychmiast wytworzyło się kłębowisko nieprzyjemnych myśli. Były niczym szare, deszczowe chmury kalające niebieski firmament. A gdy stanął obiema nogami na podłożu, miał wrażenie, że wokół jego nadgarstków owija się duży, obślizgły wąż. Ostatni posiłek podszedł mu pod gardło i z ledwością powstrzymał odruch wymiotny.
  Otworzywszy oczy, rozluźnił uścisk, po czym ulokował wzrok w gospodarzu tego osobliwego miejsca. Przyjrzał mu się dokładnie, ale - oprócz obnażonych kości i krawata w kolorze krwi - nie dostrzegł nic, co przybliżyłoby go do poznania prawdy. Nie mając innego wyjścia, wbił spojrzenie w zionące pustką oczodoły, wpatrując się w ich czerń.
  — Jak mniemam nie będzie pan skory do rozmowy, jednakże chciałbym poznać odpowiedź na jedno pytanie: Gdzie się obecnie znajdujmy?
  Zaświaty? Grobowiec? Jedna z dróg do piekieł? Sen? Czy rzeczywistość?
  Chłód miejsca sugerował, że od dawna nikt tutaj nie przebywał, a przynajmniej nikt żywy. Havoc bynajmniej nie marzył o tym, by tak w młodym wieku znaleźć się w świecie umarłych. I nie był pewny, czy chce poznać prawdę, chociaż zwykle się przed nią nie wzbraniał.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kek
Marcelina, Havoc | Poziom Trudny
Cel: Marcelina: Shrike oraz postać ludzka; Havoc: Fałszywa Przepustka
"Trupki, nasze trupki, zbierzmy się..."

Niełatwo jest uwierzyć w niektóre rzeczy i czasami ciężko przyjąć do wiadomości pewne przedziwne, niestandardowe sytuacje, które to z dziecinną łatwością rozdmuchują wszelkie utarte, wyrzeźbione w umysłach oczekiwania oraz wierzenia. Zdarzają się te ociekające obłędem i szczerzące się w szerokim uśmiechu chwile, podczas których zaczyna się wątpić w swoje własne zdrowie psychiczne, w rozum swój zachwiany i podważony przez całe to otoczenie poprzekręcane, wywrócone i wyciśnięte z ostatniej kropelki prawdziwości. Co tu się dzieje? Co tu się wyrabia? Co... Pytania nieskończone, rzeką płynące zadawać tu spokojnie można, rozglądając się przy tym dookoła wielkimi, wypełnionymi zdumieniem oczyma i nie potrafiąc pojąć dziwów tych przecudnych oraz chaotycznych. Albo można też wziąć się w garść, zacisnąć silnie zęby i złapać wieloryba za język, ażeby zanurkować wraz z nim do krainy jeszcze bardziej zrąbanej, pokiełbaszonej i niemożliwej do ogarnięcia dla standardowego, szarego i cechującego się przyziemnością człowieczka. Marcelina w przypadku naszej słodkiej parki była pierwszą, która wyszła Losowi naprzeciw, wygrzebując się ze swego jakże wygodnego miejsca spoczynku i próbując namówić swego nieznajomego kompana do współpracy z ich nietypowym, kościstym gospodarzem. Mimo nerwów szarganych przez kilka czynników, zachowała ona w miarę zimną krew i jak na razie planowała grać tak, jak niedosłyszalna, wyzbyta z nut muzyka dyktowała.

Havocowi, z kolei, trudniej było wbić się w tę sytuację; ciężej mu było podjąć skrzypce i począć grać na nich jakąś w miarę spójną, pasującą do momentu melodię. Wreszcie jednakże, z drobną pomocą przyodzianej w prostą suknię kobiety, udało mu się wypełznąć z trumny i stanąć obiema bosymi stopami na wilgotnym, acz ubitym gruncie. Nie podobało mu się to ani odrobinę, ani troszeczkę i dyskomfort wrzeszczał mu do ucha na maksymalnie odkręconej głośności, lecz zdołał przełknął to wszystko i gotowy był, powiedzmy, do brnięcia dalej. Ba, nawet odważnie i dzielnie pytanie Szkieletowi zadał! Konkretne i ogołocone z bezsensownych dodatków, i uderzające prosto, celnie, idealnie w sedno. Puste, ozdobione tylko drobnymi płomyczkami tlącymi się gdzieś w czarnych ich czeluściach ślepia Kościotrupa wbiły się w oczy mężczyzny, podczas gdy sama istota w garnitur ubrana wyprostowała się na całą swą imponującą wysokość - czubek gołej czaszki prawie że muskał górą część ramy otwartych drzwi.
- Gdzie? - odparł pytaniem na pytanie i gdyby był do tego zdolny, to twarz jego i ton zabarwione byłyby właśnie czystym, nieposkromionym zdziwieniem. - W mauzoleum Panicza, oczywiście - odpowiedział w końcu, po czym zerknął w głąb pożartego przez ciemność korytarza. - Proszę za mną.

I odwrócił się do nich plecami bez dalszych słów, ruszając zaraz miarowym, klekoczącym krokiem - jak było możliwe to, że wcześniej nie usłyszeli jego nadejścia? - przed siebie, w czeluście mrocznego i niepokojąco spokojnego tunelu. Jeśli oboje zdecydują się za nim podążyć, to po wejściu w korytarz rozświetlony on zostanie przez płonące na fioletowo, wsadzone w małe, wykonane z białego tworzywa świeczniki świece. Mankamentem tego oświetlenia było jednak to, że działało ono tylko w punkcie, gdzie oboje razem się znajdowali - przód i tył, jeżeli już odejdą od wejścia do ich pokoju przebudzenia, w dalszym ciągu, toteż, będą skąpane w smolistych ciemnościach. Jeśli się rozdzielą od siebie na chociażby dwa metry, to wszelkie światła natychmiast, jak za kliknięciem przełącznika, gasły. Podłoga, ściany oraz sufit wykonane są tu z szarego, chłodnego w dotyku kamienia, którego nierówne i zróżnicowane elementy dopasowane zostały w gładkie, wypolerowane jakby powierzchnie - cieniutkie przerwy między tymi "płytkami" wypełniono fugą barwy najczystszego śniegu. Dogonienie kościanego przewodnika nie powinno sprawić im problemu, zlokalizowanie go również było bardzo, ale to bardzo łatwe - nie dość, że klekotał on donośnie, to jeszcze sam tunel był boleśnie, jednolicie w przód biegnący.

(Dodatkowe) Informacje:
  • Warunki: Zimno, brak wiatru w tunelu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Z lekką ulgą obserwowała, jak mężczyzna o nieznanym jej imieniu, choć powoli i z bijącym po oczach ociąganiem podnosi się. Nie umknął jej także wyraz twarzy Havoca, który jednoznacznie wskazywał na ogromny dyskomfort odczuwany przez niego w tamtym momencie - wymordowana, choć próbowała, nie była w stanie zrozumieć jego uczuć. Wszak wielokrotnie musiała poruszać się po desperacji bez obuwia, a nawet stosownego odzienia. - Mauzoleum? - szepnęła zdziwiona, nie spuszczając zamyślonego wzroku z sylwetki mężczyzny. O ile była w stanie wyobrazić sobie ucieczkę z typowej kostnicy, tak z jakiegoś grobowca - nie. Choć do jej głowy przychodziły różne, kreatywne rozwiązania, w pewnym momencie każde z nich okazywało się niewystarczające.
Bycie zamkniętym w grobowcu to ostatnie, na co miała ochotę. Choć nie miała klaustrofobii, wizja pogrzebania (prawdopodobnie) żywcem rodziła tę fobię w marcelinowej głowie. W tamtym momencie zaczęła nienawidzić ciasnych pomieszczeń, a i do tej nory, w której znajdowała się obecnie zaczynała odczuwać wstręt.
Gdy dziwna istota odwróciła się i nakazała iść za sobą, Marcelina jeszcze przez krótką chwilę stała w miejscu, pozwalając myślom uporządkować się. Gdzieś w jej głowie pojawiła się myśl - może gdzieś po drodze uda znaleźć się jakieś boczne wyjście, szparę - cokolwiek, czym ta mogłaby czmychnąć tajemniczym istotom? Z drugiej strony wymordowana nie miała pojęcia, gdzie dokładnie się znajduje. Może to jakiś alternatywny świat; może porwało ją UFO? Prychnęła w myślach. Nawet w takich sytuacjach nie opuszcza Cię poczucie humoru...
Po chwilowym zwątpieniu ruszyła przed siebie. Liczyła, że Havoc nie będzie protestował i na tę chwilę po prostu podda się poleceniom. Dziewczyna z bijącym szybciej sercem ruszyła za kościotrupem, niepewnie stawiając pierwszy krok na chłodnej powierzchni tunelu. Gdy tylko postawiła nagą stopę na kąsającej zimnem glebę, najbliższe świece zapłonęły fioletowym płomieniem. Interesujące. Wymordowana odwróciła się w stronę mężczyzny, z którym dane jej było grać w jednej drużynie.
Na ewentualny bunt nadejdzie odpowiednia pora.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Off :: Archiwum misji

Strona 1 z 5 1, 2, 3, 4, 5  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach