Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Strona 1 z 2 1, 2  Next

Go down

Dramatis personae: Kesli, Skyu, lew Keslia, NPC premium - Akinael, inni NPC
Cel: Makowa mutacja Kesila, wyleczenie wirusowego zapalenia języka dla Skyu
Trudność i możliwość zgonu: Średnia i nie, chyba że dużo wypijecie.
Czas akcji: Wiosna, poniedziałkowy poranek.

Był piękny majowy poranek, słoneczko świeciło, ptaszki śpiewały...
*dźwięk cofanej taśmy*
Był to poranek, ale poranki na Desperacji nigdy nie są piękne. Słońce paliło niemiłosiernie, dobitnie uświadamiając wszystkich, że dobre dni, gdy warstwa ozonowa była jeszcze cała, przeminęły i teraz prędzej dostaniesz czerniaka niż piękną opaleniznę. Żadnego śpiewu nie było, bo wszystkie ptaszki zostały pożarte albo same pożerały, a w takim wypadku nie śpiewały tylko skrzeczały.
W tym miejscu jednak te objawy skażenia terenu nie były aż tak widoczne. Pod stopami dwóch wędrowców i ich wiernego lwa rosła najprawdziwsza, zielonkawa trawa, szemrząca przyjemnie podczas podmuchów wiatru. W oddali widzieli na wpół zawalony, zarośnięty wieżowiec, a zdecydowanie bliżej coś, co przypominało zagajnik. To właśnie on był celem ich podróży. Poszukując leku na chorobę toczącą jego organizm, Skyu dowiedział się o przebywającym w tej okolicy uzdrowicielu. Kilka zasłyszanych opowieści, wypowiadanych z pełną powagą i zgodnych kluczowych punktach stanowiła wystarczająco dobrą recenzję, by skusić rudzielca na podjęcie podróży ze swojej złomiarni w to miejsce. Ba, opowieści te dawały nadzieję, że tym razem nie będzie to szarlatan udający tylko znachora, lecz prawdziwy medyk z krwi i kości.
Dlaczego wybrał sobie na mieszkanie tak odosobnione miejsce? Żadna z historii o tym nie wspominała, najwidoczniej nikt nie był skłonny o to dopytać. Wiadomo było to, że jest on dobrym lekarzem, dość pokojowo nastawionym do wędrowców i nie powinien odmówić pomocy, jeśli się go nie rozgniewa.
Dlatego właśnie Skyu, Kesil oraz jego lew, stali na jednym z wielu pagórków w tej pagórkowatej okolicy i spoglądali na cel ich wędrówki, oddalony o kilkaset metrów, podczas gdy chłodny wiatr pieścił ich skórę, dając ulgę od upalnego słońca. Mogli jeszcze zawrócić, choć w tej chwili nie miało to najmniejszego sensu...

Opiszcie ekwipunek, weźcie pod uwagę że musicie mieć ze sobą zapasy na kilka dni
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zwinął swoje włosy w warkocz, część odstających z czoła kosmyków chowając pod pomarańczową chustkę. Długo nic nie mówił spoglądając przed siebie. Może i pogoda im dopisywała, było ciepło i sielsko. Jednak mimo tego, że na pierwszy rzut oka okolica nie wydawała się za specjalnie niebezpieczna i toksyczna, to czuł jak w jego ustach choroba toczyła istne spustoszenia. Każde otwarcie buzi zdawało mu się udręką. Słowa szybko traciły swoje znaczenie, wypowiadane niczym gaworzące dziecko, natomiast smak potraw - nawet ten najobrzydliwszy - dawno przestał przypominać mu cokolwiek... dobre tyle, że nadal jest w stanie jeść. Na ten moment jednak musiał wszelkie konwersacje ograniczyć do potakiwania głową oraz intensywnych gestykulacji. Dlatego właśnie mimo wyjątkowo gadatliwej natury siedział cicho. Nie z powodu, że tak chce, tylko nie może!
Nachmurzył się i spojrzał za siebie, na objuczonego kilkoma torbami lwa oraz idącego tuż obok lisowatego wymordowanego. Będzie musiał przedstawić całą sytuację za niego, inaczej osoba z którą mają się spotkać może go nie zrozumieć. Na początku nie był pewien czy chciałby zabierać ich ze sobą. Dokopanie się do tych wątpliwych informacji na temat medyka nie było wcale łatwe. Zaś udanie się doń w takim towarzystwie może sprawić, że ten albo zapadnie się pod ziemię, albo udzieli mu natychmiastowej pomocy byleby tylko dali mu spokój. Jedno z dwóch. Niestety nie mógł polegać na swojej charyzmie, potrzebny był łut szczęścia. Wyjął z kieszeni breloczek z suszoną czterolistną koniczynką i zacisnął w dłoni, jakby wypowiadając do zielska swoje nieme postulaty życzenia. Zaklinając tym samym powodzenie ich misji. Niech się stanie psia noga! Choćby i na piękne oczy!
Cóż... Złych zamiarów nie mieli. Może wystarczy, że lew zostanie na zewnątrz? W zasięgu wzroku ale na tyle daleko aby nie niepokoić lekarza? Klasnął w dłonie aby zwrócić na siebie uwagę Kesila, a zaraz po tym wskazał na lwa i pokręcił głową. "On zostaje."

Rzeczy:


Ostatnio zmieniony przez Skyu dnia 03.06.18 16:36, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Lew nie był zadowolony z traktowania niczym juczne zwierzę. Początkowo odmawiał wzięcia bagażu na grzbiet, prychał i jak ten kot cofał się, ilekroć chciało się coś mu ubrać. Tyle, że jest różnica między kotkiem ważącym 5 kilo, a 500... I to nie tylko wizualna w sprawie dwóch zer. Jak lew włączył cofanie, pociągnął Kesila za sobą, aż lis poleciał w piach Desperacji.
Okazało się, że problem tkwił w braku przyzwyczajenia do toreb oraz ich złym ułożeniu. Kiedy zostały dopasowane, lew zniósł lepiej ich obecność. Na szczęście dla dzielnych podróżników, stworzenie z natury było dość leniwe i olewcze. Gdy bagaż przestał go uwierać, nie miał już powodu go zrzucać. Trącił tylko lisa łbem, mało nie posyłając go kolejny raz na glebę, zanim w końcu mogli ruszyć w drogę.
To aż niesamowite, ile zwykłego farta mieli w zdobyciu informacji. Skyu co prawda był bogatszy od Kesila, ale żaden jakoś nadmiernie nie grzeszył kasą. Nie chodzili obwieszeni broniami ani nie oślepiali złotymi łańcuchami. Innymi słowy, nie mieli za dużo do oddania w zamian za wiadomości. Acz jak to mawiają, głupi ma szczęście... Albo to kwestia nie ich inteligencji (która miejscami potrafiła sięgać poziomu płyty chodnikowej), a tony czterolistnych koniczynek, które rudzielec skrzętnie hoduje? Z tym zapasem szczęścia nie mogło im źle pójść.
Podróż jednak wydawała się długa i jak wymordowany przyzwyczajony był do wałęsania się po niemalże całej Japonii, tak Skyu już gorzej. Był tylko człowiekiem. Mutacje lisa pomagały mu przetrwać w tych warunkach, ale gorąco, które pobudzało zmiennocieplnego (częściowo) Kesila, skutecznie osłabiało złomiarza. Zabrali zatem przede wszystkim dużo wody. Dziękować niebiosom za wzięty od Ourella czysty płyn, chociaż i lis, i lew przyzwyczajeni byli do chłeptania nawet brei z kałuż. Ale po co, skoro dzięki aniołowi wody mogli ominąć ten problem, a dla ogromnego lwa te kilkanaście litrów to żaden problem unieść? Sami by opadli z sił już dawno, jakby mieli tyle taszczyć.
Inna sprawa, że w drodze są już parę dni i ostała im się tylko połowa. Mniej więcej. Może mniej niż więcej? Ta mniejsza połowa? Poruszył jednym z bukłaków, aby usłyszeć, jak przelewa się w nim płyn i ocenić jego objętość na około jedną trzecią pojemności naczynia. Plus mają jeszcze jeden pełen bukłak i dwa puste. Zdecydowanie to "mniejsza połowa". Powinni gdzieś rozejrzeć się za wodą, aby uzupełnić zapas na powrót do Apogeum, by nie zostać ostatniego dnia o suchej buźce.
- Myślisz, że będzie gdzieś tu jakieś źródło? - Ha, gadaj zdrów, Skyu i tak nie odpowie. I miej próżne nadzieje na znalezienie wody. O jedzenie tak się nie musieli martwić. Od jakiegoś czasu lisowaty żywił się po prostu resztkami ze zdobyczy lwa. Bestia polując dla siebie, spokojnie zdobywała tyle mięsa, aby też starczyło dla wymordowanego nawet, jeśli to ochłapy. Kiedy było go więcej, roztropnie lis suszył paski mięsa na słońcu zachowując na "cięższe czasy". Zdarzało się bowiem, że nie mieli tyle szczęścia i lwu zostawała tylko padlina albo kości. Na takie momenty właśnie Kesil miał przygotowane suszone mięso. Dzielił się nim również ze Skyu, acz złomiarz musiał sobie mocno rozdrabniać pożywienie. A najlepiej opiec porządnie i potem zjeść taką miękką papkę.
Problem jednak stanowił fakt, że na Desperacji nie było wiele materiału opałowego. Skyu był inteligentny na tyle (Kesil w życiu by o tym nie pomyślał, nauczony jeść surowe), aby zabrać z mijanego zagajnika suche drwa. Są lekkie, więc nie obciążały mocno lwa, a na parę ognisk starczyły. Co prawda małych i musieli oszczędzać, ale hej. To tylko kwestia zrobienia sobie obiadu. Nocą i tak spali wtuleni w siebie oraz okryci kocem, jakkolwiek by rudzielec nie protestował przed bliskością wymordowanego i ogromnego lwa. Noce na pustyni są zimne. Lepiej już przełknąć własną paranoję, aniżeli zamarznąć. Wobec tego po zachodzie Słońca zmieniali się w ludzko-lisio-grzywiasty kokonik, gdzie Skyu był w środku, otoczony gęstym futrem lwa i kity Kesila. Trzeba pilnować, aby choroba nie rozwijała się dalej! A to obejmuje rozgrzewanie chorego.
W ten sposób dotarli aż pod rozwalający się wieżowiec. Lis drgnął, słysząc klaśnięcie i spojrzał na chłopaka.
- Ah? Masz rację, tam są rośliny. Kończy nam się drewno, więc trzeba będzie je uzupełnić. Może znajdzie się coś dobrego na rozpałkę? - Uśmiechnął się do rozmówcy, podchodząc z lwem bliżej.
- To jak, idziemy? Myślę, że to anioł. Anioły zawsze chcą pomagać. Tata mi dużo o nich opowiadał. Imię też nie brzmi japońsko, co? Akinael. Mogę rękę oddać, że to anioł - za wiele by nie stracił w razie przegranego zakładu.
Zszedł pierwszy z pagórka, ruszając w stronę budynku. Nie będąc pewnym, czy lepiej zawołać Akinaela, czy być cicho, ale dla pewności wolał nie robić hałasu. Ciężko ocenić, co ich usłyszy.

Ekwipunek w jukach: 7 litrów wody, suszone mięso, materiał opałowy (starczy go na jedno duże ognisko albo dwa małe), trochę liści i patyczków na rozpałkę, dwa koce (zabrane ze złomiarni Skyu), nożyk, bandaże i opatrunki (otrzymane od Ourella). Ciepła bluza, zapasowe spodnie. Cała Moda na Sukces na DVD.
Ubranie: wyciągnięta bokserka (na tyle, że jest miejsce na dwie pary rąk), luźne, krótkie spodnie. Boso.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Choć to dość dziwne jak na warunki Desperacji, okolica wydawała się nad wyraz spokojna. Pagórkowate otoczenie nie wyglądało co prawda na luksusową oazę, ale miało w sobie coś wyjątkowego - choćby te skrawki zieleni, które z każdym krokiem stawały się coraz intensywniejsze, a pomiędzy wzgórzami łączyły się w całkiem imponujący zagajnik. Teraz, kiedy wędrowcy znajdowali się tak niedaleko, spokojnie mogli zauważyć ukrytą za drzewami drewnianą chatkę. Grube gałęzie nie były w stanie całkowicie przysłonić spadzistego dachu i niskich ścian, a już doskonale widoczny był znajdujący się przed domkiem płotek. Nie wiadomo, czemu mogła służyć ta konstrukcja, bo z pewnością nie obronie miejsca zamieszkania; sztachetki były bowiem niewysokie i stanowiły jedynie niewielki odcinek, urywając się po ledwie kilku metrach.
Co zaś nie ulegało żadnej wątpliwości, to że na dużym kamieniu przed chatką ktoś siedział, przodem do podróżników, ale pochylony - nie widział więc jeszcze, że ktoś się do niego zbliża. Wyglądał zdecydowanie na mężczyznę, wysoki i szczupły o jasnej, piegowatej skórze. Sięgające ramion blond włosy zasłaniały mu twarz, podczas gdy dłonie poruszały się energicznie, strugając jakiś kształt w kawałku drewna. Skrawki spadały na biały materiał tuniki, którą nieznajomy miał na sobie, a ta w parze z wiązanymi sandałami nadawała mu nieco absurdalnego podobieństwa do typowej ilustracji greckiego bóstwa.
W pewnym momencie mężczyzna przerwał pracę, prostując szyję i kiwając nieco głową na boki, zapewne dla rozruszania zmęczonych mięśni. Przez chwilę miał przymknięte oczy, a gdy w końcu uchylił powieki, jego wzrok paść musiał prosto na zbliżających się panów i lwa.

Kilka wskazówek technicznych:
Zależy nam na tempie, a w wakacje mam zaplanowanych kilka krótszych i dłuższych wyjazdów. Stąd będę Was prosiła o w miarę szybkie odpisy i niezbyt długie posty, zawierające głównie istotną treść. Nie będę bynajmniej bić za skróty i brak porywających opisów, bo nie o to nam tu chodzi. Mogę Was też dokładnie informować, kiedy nie będę mogła pisać, tak żeby wymiana postów szła nam jak najsprawniej.
Na razie nie obowiązuje was przymusowa kolejka, jeśli się to zmieni - dam znać.
W przypadku jakichkolwiek niejasności, polecam się pytać. Moja tendencja do zapominania o ważnych informacjach powoli robi się sławna.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Okolica istotnie była w pewien sposób ujmująca. Widok zieleni zawsze koił. Przynosił ulgę zmęczonym oczom oraz nadzieję na wodę i pożywienie.
Czy to wszystko było zasługą anioła, czy też natura sama z siebie wydała tak obfity plon? Lis jednak wątpił, by powstało to wszystko bez pomocy kogoś z zewnątrz. Musiał chociażby podlewać rośliny. Pustynia nie jest łaskawa na tyle, aby pozwalać drzewom urosnąć, a kwiatom zakwitnąć. Aż dziw, że nie ma tu amatorów świeżego mięsa. Drapieżniki raczej często muszą trafiać w to miejsce, licząc na łatwy posiłek. Kimkolwiek jest ten anioł, zapewne umie się obronić. Albo przynajmniej uspokoić atakujących na tyle, aby odeszli. Należy zatem uważać.
Widząc kogoś siedzącego przed domkiem, uniósł dłoń, aby położyć ją na karku lwa. Zanurzając palce w gęstą grzywę. Odruchem zaczął go gładzić, a ten przekręcił głowę, parskając z zadowoleniem. Raczej nie wyglądał niebezpiecznie na tyle, by poczuć się w jego towarzystwie niekomfortowo.
- Dzień dobry - odezwał się, strosząc kitę. Końcówka poruszyła się na boki.
- Szukamy Akinaela - pomimo bycia wesołą bułką, Kesil jednak wychował się na pustkowiu. Miał wiele wiary w ludzi, ale też instynkt podpowiadał mu ostrożność względem nieznajomego. Nie widział nigdy greckich bóstw, nie miał skojarzeń z żadną z mitologii. Obcy był urodziwy. Czy anioły były ładne? Ourella szpeciła blizna i zawsze chodził w podartych ubraniach. Kesil nie miał zatem porównania.
Koniec ogona poruszał się jednak dalej, sugerując pewien entuzjazm na spotkanie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kesil chyba w ogóle go nie słuchał... wróć! Przecież rudzielec w tym momencie był niemową. Ciężko czytać drugiej osobie w myślach, ale miał nadzieję, że skoro jego towarzyszem jest lis... taki prawie psowaty, to zrozumie przynajmniej te podstawowe niewerbalne komendy jak siad czy leżeć. Nie miał pojęcia jak z tych gestów można było wyczytać niedobory wody oraz potrzebe nazbierania chrustu na noc. Potarł ręką czoło z rezygnacją. Jeszcze ten kotek. Takiego to sam nie usadzi. Naprawdę wolałby aby lew pozostał w tyle.
Cmoknął swój breloczek, po czym wypełniony po równo obawami i nadziejami na cuda, zszedł zaraz za Kesilem. Przystając tuż za nimi, niczym nieśmiałe dziecko trzymające się sukienki swej matki. Drugi anioł? Pierwszy był poturbowanym członkiem gangu... a ten skąd pochodzi? Co jeśli okaże się jakimś szaleńcem? Czy to jest tajny szyfr? Pseudonimy dla jakiejś grupy medyków? Skyu wierzył w zabobonia, jednak o ironio jakakolwiek religia była mu obca przy technice. Religia to bajki. Święty Mikołaj to bajki. Czterolistna koniczyna przynosiła szczęście! Sam fakt znalezienia jej pośród innych trzylistek był na to dowodem. Nie jacyś niewidzialni ludzie ze skrzydłami, mieszkający na chmurkach. Przecież to człowiek. Z krwi i kości. Gdyby zechciał stanąć na niebie, zaraz zderzyłby się boleśnie z ziemią. I po aniołkach - wyginęły.
Spojrzał w dół, na lisi ogon poruszający się z entuzjazmem. Ciężko było się powstrzymać przed złapaniem go w dłoń ale nie chciał dekoncentrować swojego pośrednika takimi sytuacjami. Całkiem dobrze mu szło.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Na dźwięk głosy wymordowanego, młodzieniec podniósł głowę i spojrzał w kierunku przybyszów. Jego niewątpliwie urodziwe oblicze rozjaśnił uśmiech tak szeroki, jak gdyby chłopak spał z wieszakiem w ustach.
- Goście! - zawołał z wyraźnym entuzjazmem, podrywając się natychmiast ze swojego siedziska, trzymane w dłoniach przedmioty odkładając na ów kamień. Jego ruchy były przepełnione energią, choć przecież jeszcze moment temu siedział niemal całkowicie nieruchomo. Widok nieznajomych musiał być dla niego niezwykle miły, bo nawet podszedł o kilka kroków bliżej. Rozłożył ramiona, jakby chciał ich wszystkich złapać w ciepłym uścisku, jednak kiedy się zatrzymał, opuścił ręce.
- Jak dobrze, że jesteście! Nie miałem takich odwiedzin od... - zerknął na swoją dłoń, wystawiając najpierw trzy, potem dwa, a potem cztery palce. - ... od dawna! Tak, ja jestem Akinael i bardzo miło mi was poznać! - Z głosu młodzieńca praktycznie nie znikał niezmordowany entuzjazm, a oczy krążyły od jednej postaci do drugiej. Uważnie przyglądał się przybyszom, strzelając ku nim nieskazitelnym uśmiechem.
- Z kim mam tę niebywałą przyjemność?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Na nieszczęście dla rudzielca, Kesil nie znał zbyt wielu komend. Zdarzało mu się czasem usiąść za trochę jedzenia albo poturlać się, by nie uznano go za zagrożenie... Ale jednak to były polecenia słowne. Komendy rękoma potrafił bardzo opacznie zrozumieć.
Początkowe zawahanie i ostrożność względem nieznajomego dość szybko wyparowały. Mężczyzna wydawał się energiczny, entuzjastyczny i w pewien sposób ciepły. Zwierzęta potrafią wyczuwać ludzkie intencje, a niezaprzeczalnie Kesil w dużym procencie takim zwierzęciem był.
Ogon jeszcze chętniej zaczął się poruszać, smyrając nogi Skyu oraz zapewne nęcąc go tylko mocniej do złapania za kitę. Sam blondyn był zupełnie nieświadom, że posuwa swoimi odruchami złomiarza do tak dziecinnych myśli. Rozpromienił się za to, uśmiechając i nie miałby nic przeciw nawet objęciu przez anioła. Chociaż mógł swoim uśmiechem trochę odstraszać, prezentując w nim ostre zęby. Ale nie sądził, by Akinael zraził się do lisowatego. Nie po tym powitaniu. Co tam parę kłów.
Aż za dobrze rozumiał problem z matematyką, zaczynając nagle pałać dziwną sympatią do piegowatego blondyna.
- Nam też miło poznać! I przykro, że przygnały nas tu interesy. Ale potem chętnie posiedzimy trochę i porozmawiamy! Albo zrobimy ognisko i zjemy coś? Ale ważne sprawy na początek, bo z ogniska nici. Nazywam się Kesil, a to Skyu. Szukaliśmy cię, bo polecono nam twoje zdolności znachorosk... znachor... Ah, to było trudne słowo... Umiesz robić leki - ominął problem z wymową, uśmiechając się przepraszająco zaraz po tym. - Skyu cierpi na wirusowe zapalenie języka, chyba tak to się nazywało. Spuchł mu i nie może mówić, z trudem cokolwiek jeszcze da radę przełknąć. Ma też gorączkę i dreszcze. Czuje się coraz gorzej. Chcielibyśmy prosić o pomoc - kita przestała machać, a na twarzy mutanta odbiło się zawahanie, ale też prośba. Niepewność, czy nie odmówi z powodów takich, a nie innych.
- Nie mamy wiele do zapłaty, ale może jakaś przysługa, pomoc...? Coś zrobić dla ciebie w zamian za lek? - Zaproponował ostrożnie. Słabo się targuje.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kiwał energicznie głową, na potwierdzenie słów wymordowanego, uśmiechając się tylko bezradnie. Znachor zarażał entuzjazmem, chociaż również nie wyglądał na kogoś kto ma równo pod sufitem - prawdopodobnie żaden z nich nie miał, ale to szczegół. W litrach czy w kilogramach, nie da się tego zmierzyć. Po prostu byli szaleni.... no może poza Lwem. Ten mógł być co najwyżej głodny albo znudzony. Ich rozmówca nie uciekł jeszcze na ten widok, zatem wyglądało na to że zgodzi się im pomóc bez żadnej dodatkowej perswazji. Według złomiarza lisowi szło całkiem dobrze. Jak do tej pory nie powiedział niczego głupiego, ani niestosownego, ani nie okazało się że ten rzekomy anioł to jakiś inny jego krewny z jakiegoś skomplikowanego statusu związków - a przynajmniej takie miał zdanie do czasu gdy jego nowo nabyty przyjaciel nie przestał machać ogonem. Teraz można dotykać? Nie ma co się śmiać, Skyu wciąż zalicza się do grona dzieciaków i nadal ma status jednego z najmłodszych desperatów. Żywych. Do póki nie stuknie mu przynajmniej setka na karku, to nikt tutaj nie uzna go za dorosłego. Ostrożnie wyciągnął dłoń. Zwierzaka nie miał, a pora wydawała mu się jak najbardziej adekwatna. Nikt nie patrzył, wszyscy stali nieruchomo. Przesunął ręką po puchatej kicie. Od nasady, po sam koniec, czując pewną satysfakcję z tego czynu. Nie wyczuł co prawda kości pod warstwa futra - tak mocno łapać nie miał odwagi - ale zastanowiło go to, w jaki sposób się porusza skoro jest takie puszyste. Coś wewnątrz musiało jeszcze być. Jednak zweryfikuje to sobie innym razem, o ile taki w ogóle nastąpi. Tymczasem wrócił do poprzedniej postawy, udając że wcale nie ruszał się więcej niż potrzeba... i nie zastanawiał się czy z lisa byłby dobry breloczek.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Anioł wysłuchał zwięzłych wyjaśnień, nadal promieniując dokoła radosnym uśmiechem. Zdawał się mieć ponadprzeciętną potrzebę ruchu, bo już po pierwszych kilku sekundach milczenia zaczął lekko podrygiwać, chyba też coś cichutko nucił. Wyglądał jednak tak przesympatycznie, że trudno byłoby mieć pretensje o jego lekką nadpobudliwość.
- Pomyślimy, pomyślimy. - Machnął ręką na te niezbyt udane targi, wyraźnie bardziej zainteresowany osobą rudzielca niż ewentualnymi korzyściami z wymiany handlowej. Odkąd usłyszał nazwę choroby, z uwagą przyglądał się milczącej postaci, a teraz podszedł o dwa kroki i stanął zaraz naprzeciwko równego sobie wzrostem złomiarza.
- No to pokaż ten biedny jęzorek - zarządził, przyciskając lekko dłońmi policzki chorego. Poczekał, aż ten grzecznie otworzy usta i zaprezentuje opuchliznę, po czym skinął głową i delikatnym klepnięciem w podbródek zezwolił na zamknięcie buzi. Przyłożył też na krótko rękę do czoła, zapewne aby zbadać temperaturę, za chwilę złapał nos przybysza między palce i szarpnął, odrywając tę jakże ważną część ciała od reszty twarzy.
... moment, co?
No właśnie, choć owo doświadczenie okazało się zadziwiająco bezbolesne, trudno było przeoczyć, że nos Skyu znalazł się w ręku anioła. Ten zaśmiał się gromko, odrzucając głowę nieco do tyłu.
- Mam twój nos! - zawołał z rozbawieniem, stwierdzając oczywistość. Zaraz jednak podrzucił wspomniany obiekt lekko w powietrze, a ten wylądował z powrotem na twarzy swojego prawowitego właściciela i przyłączył się do niej jak gdyby nigdy nic.
- To tylko taka sztuczka - wyjaśnił Akinael, opanowując wreszcie wybuch wesołości. - No nic, biedaku, z pewnością masz wirusowe zapalenie języka, a ja nie pamiętam, czy mam jeszcze na to leki. Chodźcie, muszę przeszukać swoje zapasy.
Gestem dłoni zachęcił swoich gości, by poszli za nim w stronę chatki, gdzie zaraz sam się skierował. Nawet słowem nie wspomniał o lwie, choć ten mógłby mieć pewne problemy z przeciśnięciem się przez drzwi. Domek sam w sobie nie wydawał się wielki, a pierwsza izba prawdopodobnie była większą z dwóch. Większość wyposażenia była drewniana lub kamienna, wliczając stolik i ławkę, pojedyncze krzesło i duży piec. Meble, choć z prostych materiałów, były ładnie ozdobione i widać było, że anioł ma nie byle jaki talent rzeźbiarski. Najpiękniej ze wszystkich dzieł użytkowych prezentował się ogromny kredens ustawiony przy jednej ze ścian; na półkach dało się dostrzec różne buteleczki, słoiczki i fiolki, na bokach mebla zaś zwisały posegregowane elegancko, suszone zioła.
- Siadajcie, kochani - zachęcił ponownie Akinael, a sam przystanął przed kredensem. Po kolei otwierał drzwiczki i przeglądał półki, biorąc niektóre zasoby do ręki i odkładając je na miejsce, przy okazji mamrocząc do siebie pod nosem. W końcu pokręcił głową z niezadowoleniem, oparł dłonie na biodrach i obrócił się do towarzyszy.
- Ogólnie rzecz biorąc, jest ciężko. Lek mi wyszedł, zresztą już chyba dawno temu, a ze składników został mi tylko jeden. Ale! - Rozpromienił się, unosząc palec wskazujący do góry. - Na to da się jeszcze co nieco zaradzić. Brakuje nam jeszcze dwóch ingrediencji, a tak się dobrze składa, że wiem gdzie ich szukać. Ty, - wskazał na Skyu, przybierając wyraz twarzy godny najsurowszego belfra, - nigdzie nie pójdziesz w takim stanie. Spróbujemy zawalczyć z objawami i chociaż trochę postawić cię na nogi, zanim będę mógł zrobić lek. A ty, - tu zwrócił się do Kesila, - ciebie kochaniutki będę prosił, żebyś się zajął ścierwojadem. Wszystko ci zresztą wyjaśnię co i jak. Pasuje? - zapytał, choć po jego minie było widać, że za ciepłą wesołością kryje się już podjęta decyzja, która nie zniesie sprzeciwu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Dotknięcie kity było trochę niespodziewane, ale w zasadzie nie miał nic przeciw. Nie bał się dotyku ludzi, a Skyu nie chciał przecież nic mu urwać. Jedynie pogłaskać. Kita zatem zamachała znów, a blondyn kątem oka spojrzał na złomiarza, uśmiechając się doń. Zupełnie, jakby chciał zapewnić go, że nie musi się wstydzić albo zachęcić do kolejnego dotyku. Lis uwielbiał drapanie za uszami oraz po brzuchu, chociaż sam przed sobą się do tego nie przyznawał. Musiał jednak skoncentrować się na zadaniu, wobec tego chwilowe przyjemności odeszły na dalszy plan.
"Lekka nadpobudliwość" to dość delikatnie ujęte. Chociaż? Póki co anioł mógł się skupić na temacie, co jest najważniejsze. A to podobno Kesil ma koncentrację na poziomie przeciętnego fistaszka.
Nie poświęcał zbytniej uwagi samu procesowi badania Skyu, zwracając się w stronę lwa. Stworzenie usiadło ziewając i zajmując się wylizywaniem sobie przedniej łapy. Lis dopilnował, aby nic z grzbietu kota nie spadło, gdy dosłyszał wybuch śmiechu oraz radosne "mam twój nos!". Spojrzał natychmiast w tamtą stronę, strosząc ogon. "Zaskoczony" to mało powiedziane. Przestraszył się dość mocno, przez moment sądząc, że anioł jednak nie jest im aż tak przychylny, jak na początku zakładali. Zdziwaczał kompletnie od siedzenia samemu tak daleko od osiedli ludzkich?
Popatrzył po Skyu, kiedy jego nos znalazł się już na odpowiednim miejscu, zaś na twarzy mutanta odbiło się zawahanie. Powinni za tym Akinaelem podążyć? Chyba nie mają wyjścia. Jeśli nie zrobią tego, choroba postąpi, a Skyu najprawdopodobniej zejdzie nieprzyjemna śmiercią. Nie mają wiele czasu na szukanie kolejnego medyka.
Zbliżył się do rudego i schylił, aby szepnąć do jego ucha, gdy zielarz nie patrzył.
- Nigdy czegoś takiego nie widziałem. Miejmy nadzieję, że żadnej części ciała nie zabierze w ramach zapłaty...
Zagryzł wargę, spoglądając za mężczyzną, aż pokonał własne obawy i wolno ruszył jego śladem. Lew tylko uniósł za nimi łeb, zaś widząc, że znikają w budynku, ziewnął i położył się, gdzie wcześniej siedział. Odpocznie, skoro ma okazję.
Mutant rozejrzał się po wnętrzu, odruchem węsząc lekko. Niezbyt mądrze, bo od zapachu suszek aż kichnął i uśmiechnął się przepraszająco do Akinaela. To nie tak, że celowo czegoś szukał... To taki psowaty odruch.
Po tym usiadł posłusznie na wskazanym meblu, biorąc sobie kitę na kolana, aby nie zajmowała dużo miejsca. Cierpliwie czekał, obserwując, jak ich chwilowy gospodarz szuka czegoś po półkach. Po jego reakcjach domyślił się, że nie wygląda to obiecująco. Tego też za chwilę dowiedział się z relacji słownej.
Zastanowił się. Wbrew pozorom, Kesil nie był głupi. Pod warstewką rozbawienia i zwierzęcego instynktu krył się całkiem bystry umysł, tylko trzeba się do niego dokopać.
Rozważył wszelkie za i przeciw, zanim skinął wolno głową.
- Tak... Tak myślę. Brzmi rozsądnie - lepiej, aby Skyu nie przemęczał się w tym stanie. Niech odpocznie, a lisowi i tak pomoże lew. Z nim polowanie nie powinno pójść źle. Co w ogóle może pójść źle, mając przy sobie pół tony mięśni?
- Potrzebujesz czegoś? Skyu powinien się wygrzewać? Mogę znieść dla niego koce. Będzie odpoczywał, tak? Czy masz dla niego jeszcze jakieś zadanie? - Skoro sam złomiarz nie może się wypowiedzieć, lis zrobi to za niego. Niech wie, co go czeka.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Off :: Archiwum misji

Strona 1 z 2 1, 2  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach