Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Strona 4 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next

Go down

Nadal rozproszoną kacem z niewiadomego źródła uwagę Isli przykuła rozmowa, która krętymi drogami wpadła jej w ucho. Angielski nie był jej obcy, lecz używała go tak dawno temu, że średnio cokolwiek zrozumiała. Spojrzała jednak w stronę, z której dobiegał charakterystyczny język. Przeleciała spojrzeniem po zebranych, wzrok zatrzymując na tym, który odezwał się po angielsku jako pierwszy. Kojarzyła jego twarz, lecz nie mogła umiejscowić go w żadnym ze swoich wspomnień. Mogłaby przysiąc, że kiedyś go już widziała. Może w snach? Odgoniła jednak te myśl tak prędko, jak ta zrodziła się w jej świadomości i ze zrezygnowaniem wróciła spojrzeniem do towarzyszy.
Z zamyślenia wyrwał ją wodzirej całej imprezy, pan organizator i opiekunka do dzieci. Zimno? Faktycznie, ramiona Isli niedługo zrobią się sine z powodu niezbyt wysokiej temperatury, więc nie śmiała nawet mruknąć z niezadowoleniem, kiedy materiał opadł na ich barki. Nieważne, że pewnie przeszorował połowę znajdującej się tutaj posadzki, zbierając za sobą kurz i piasek. Cóż to dla niej, przyzwyczajonej już do desperackich warunków - skoro wytrzymywała Borisa w odległości nieprzyzwoicie niewielkiej, brudny koc niewiele jej robił. Ba, nawet go chętnie ukradnie.
- Była przyszła? Nie chwaliłeś się... - spojrzała ukradkiem na Angel, mrużąc przy tym oczy, jakby czegoś u niej szukała. Honoru? - Choć nie ma w sumie czym... - dodała cicho, choć to i tak niewiele zmieniło, gdyż coś, bądź ktoś, przerwał ich nisko produktywne rozmówki. Gdyby nie fakt, że nie pozwalały na to okoliczności, na zachowanie Łowcy zareagowałaby tylko zdegustowanym spojrzeniem. Teraz sama jednak skuliła się u jego boku, słuchając słów długo uuego Babuna z wyraźną konsternacją malującą się na twarzy.
Uwagę skupiła na jednym, dosyć oczywistym słowie - nagrody. Jej spojrzenie rozbłysło niczym latarnia uliczna, okolica dobrze jej znana, a na ustach zagościł szeroki, wyraźnie podekscytowany uśmiech. Reakcja Azarova jeszcze głębiej utwierdziła ją w przekonaniu, że spłodziła go własnoręcznie, więc podążywszy za jego spojrzeniem, energicznie pokiwała głową na znak zgody. Czuła, że synek odziedziczył po niej smykałkę do interesów.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Jesteś nieroztropna! – Zawołał Babuun do Izzy i z irytacją machnął łapą, a potem kosturem. Ezechiel mógł poczuć, jak jeden magazynek do karabinu snajperskiego zostaje mu odebrany, a potem uniósł się w powietrzu, zakręcił i jakaś niewidzialna siła zaczęła wyciągać z niego naboje.
 – Ktoż to widział tak herbatę po barbarzyńsku! – Filiżanka Jahleela również się uniosła, natomiast lada moment znalazły się w niej skradzione naboje. Babuun skinął znów kosturem i przyzwał do siebie naczynie. Chwyciwszy je małpią łapą upił kilka łyków, przełykając przy tym amunicję. Pozostałymi nabojami zagryzł napitek.
 – Dziękuję za podanie mi prowiantu w łatwiejszej wersji. Trudno go wyciągnąć z ognistych patyków, mało kto potrafi to zrobić bez umierania – Babuun spojrzał z nostalgią w przestrzeń.
 – Jeżeli twój ojciec nauczy się herbatę popijać jak my, z rozkoszą przyjmiemy was do rodziny – Babuun zaklaskał entuzjastycznie.


dodatkowe:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Liam przebudził się dosyć późno. Może nawet za późno, ale na całe szczęście, wszyscy byli jeszcze w środku. Znaczy, wszyscy? Kiedy otwierał oczęta, jakiś małpolud przemawiał gromkim głosem i chyba to go do reszty wybudziło. Problem był jeszcze taki, że nie ogarniał miejsca w którym nagle wylądował. Kamienne mury, posągi, wyżarty dywan... trafił w jakieś cudaczne ruiny? I jeszcze ta boląca głowa. Mało brakowało, a pomyślałby, że znów wirus daje mu się we znaki, ale póki co, zapowiadało się na to, że jedynie głowa go będzie boleć. Tyle dobrego.
Okej, zatem sprawdźmy co my tu mamy. Kiedy próbował się podnieść, ze zdziwieniem spostrzegł, że jakimś cudem znalazło się koło niego parę przedmiotów, które miał skrzętnie ukryte w łachmanach w kryjówce. Jakim cudem...? Nie ważne, to chyba był w tym momencie jego najmniejszy problem. Zabrał zatem to co miał ze sobą, wstał i rozejrzał się. Tak poronionej zbieraniny to on jeszcze nie widział. I jak miał się teraz zachować? Najlepiej byłoby pozbyć się zagrożenia. A czuł je cholernie wyraźnie, tak jakby pełzało gdzieś pod posadzką.
Zmarszczył brwi. Chyba jednak będzie musiał odłożyć topór wojenny gdzieś na bok i zająć się próbą wydostania się z tego chorego więzienia. Ale kiedy tak patrzył po innych to nie przychodził mu do głowy nikt, z kim mógłby... ruszyć dupsko? Gdziekolwiek?
- Czy może mi ktoś powiedzieć, co to wszystko do cholery ma znaczyć? Bo jeśli to żart, to bardzo kiepski.
Spodziewał się, że nikt mu raczej nie odpowie, ale w głębi swojej zawirusowanej duszy liczył, że jednak ktoś zainteresuje się biednym Liamem, który chyba najmniej orientował się w sytuacji. Tym bardziej, że przemowę małpiszona przegapił.

Informacje dodatkowe:
                                         
Liam ♥
Chart     Poziom E
Liam ♥
Chart     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Słuchając przemowy Babuuna nie mógł oprzeć się wrażeniu, że to jest sen albo halucynacje. Jego własny prywatny koszmar, a ci ludzie to albo znane mu osoby, albo cywile, minięci kiedyś na ulicy. Po chwili namysłu doszedł jednak do wniosku, że nie wymyśliłby czegoś tak absurdalnego i pozbawionego logiki. Choć towarzysz Babunow skojarzył mu się z Wolkowem i dookoła znajdowały się znane mu osoby, było to za mało, by otoczenie wywołane zostało jedynie przez projekcję jego umysłu. No i te powykrzywiane małpio-gadzie rysy... takich mutantów do tej pory nie spotkał, więc chyba nie wpadłby na tak żałosną kombinację cech.
Skupił się więc na istotnych informacjach. Musieli się podzielić, było ich... szesnaścioro, licząc szybko, więc po czworo na każdą ścieżkę. Mieli odnaleźć pradawną kreaturę z mocą niszczenia świata. Musieli się zmieniać. W porządku. Teraz pozostało tylko zastosować wszystko w praktyce. Rozejrzał się uważnie dookoła, starając się dojrzeć kogokolwiek, kto nie byłby tutaj wybitnie wrogi.
Na chwilę jednak został wybity z równowagi słowami Wilkoryjka - "była przyszła żona", "zdradza mnie" rozbrzmiały echem w jego głowie, powodując mimowolny i krótkotrwały szczękościsk. Poczuł jak fala gniewu obejmuje jego ciało, jednak dość szybko została przytłumiona przez zdrowy rozsądek. To nie było bezpieczne miejsce, nie miał luksusu swobodnego okazywania emocji. Musiał być chłodny i opanowany jak podczas każdej z wojskowych akcji. Powoli wypuścił powietrze z płuc. Zapamięta te słowa. Ale na razie ich nie wykorzysta.
Nieco spokojniejszy, wrócił do przeglądania spośród dostępnych opcji. Podejrzewał, że Jahleel oraz jego Roszpunki będą trzymać się razem. Tak samo jak gadatliwe trio w kącie. Jego spojrzenie padło na białowłosego, który dopiero wstawał. Widział wyraźnie chustę DOGS na jego ramieniu, ale to, że ów nie słyszał jeszcze ani słowa padającego między nimi, dawał szansę eliminatorowi, na utrzymanie go w niewiedzy co do tego faktu. Nie mógł jednak wziąć tylko jego, bo DOGS uznałoby, że planuje zamordować ich członka po cichu. Spojrzał więc w tamtą stronę. Z całej zgrai, tylko białowłosa dziewczyna z kwiecistą opaską zachowała wystarczająco spokoju, by mógł jej "zaufać".
- Skoro mamy się podzielić, a drogi są cztery, sugeruję iść w czteroosobowych grupach. - zamilkł na chwilę, zastanawiając się, jak ująć w słowa to, co zamierzał, tak by wyglądało to możliwie niewinnie. - Ja na pewno idę z tym tutaj, Ezechielem. - wskazał na majora głową. Nie było sensu, by ukrywał się ze znajomością brodacza, skoro było to widoczne od początku, logicznym było trzymanie się z nim. Odpowiadając na pytanie Liama rzucił dość zwięźle. - Musimy znaleźć pradawnego bożka zanim zniszczy planetę albo przynajmniej wszystkie żywe istoty. Możesz iść z nami, jeśli chcesz. - cóż, nie było to może najbardziej subtelne, ale może się uda. - Tylko nadal brakuje nam czwartej osoby. Masz jakiś pomysł? - zapytał, dając mu pole do manewru. Wiedział, że wybierze członka DOGS, każdy by to zrobił w takim wypadku. On sam przecież chciał iść z Ezechielem, bo to była jedyna pewna osoba na tej sali. No, może jeszcze Jahleel i Angel, ale oni raczej nie ujawniliby się bez widocznej groźby rzezi.
Mimo tego nieco ryzykował, nie wiedząc na kogo wskaże. Cóż, w najgorszym wypadku rozpęta się niewielka potyczka, gdy tylko znajdą się sami. Na to też był gotowy.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Sytuacja wydawała się być o wiele bardziej pokręcona z każdą chwilą. Cała masa głosów sprawiała, że głową bolała ją jeszcze bardziej, w dodatku po jakimś czasie usłyszała, jak kilka osób zaczęło rozmawiać w nieznanym jej języku, prawdopodobnie angielskim, jako że kojarzyła pojedyncze słowa... Kiedy jeszcze żyło się na świecie normalnie, Nove była całkiem niezła z tego języka, niemniej teraz jedyne, co potrafiła rzucić, to proste powitanie i "yep, I'm fine", choć często zapomniała, że fine w angielskim czytało się i rozumiało o wiele inaczej, jak z włoszczyzny.
Włoszka przyjrzała się mężczyźnie nazywanego dalej Jahleelem, który po jakimś czasie wymienił kilka słów ze Skoczkiem, co zmusiło ją do zastanowienia się. Rozmawiał nawet z tymi groźnie wyglądającymi facetami, którym Nove za cholerę nie mogła ufać, ale... wyglądało na to, że Skoczek i Ailen go znali. I nie pluli jadem. Kazało jej to uznać, że w jakimś stopniu mogła spróbować mu zaufać, choć nie do końca był to powód. Przynajmniej mogła się nieco milej zachować, stąd skinęła głową, kiedy zauważyła, że ten na nią spogląda.
- Cicho, Skoczku. - tak samo jak Ailen, Włoszka zbliżyła się do Skoczka, dalej bacznie obserwując otoczenie.
Mieli rację, na razie wszyscy byli w beznadziejnej sytuacji, stąd mogli w jakimś stopniu pracować razem, nie mieli innego wyboru. Pojedyncze osoby nawet chciały ruszyć, ale nagle... pojawiło się to coś. Światło zniknęło tylko po to, by znowu ich oślepić, a przed nimi stanęło dziwne stworzenie z cholernym wiadrem na głowie.
Federica z cudem zdusiła śmiech i wsłuchała się w jego słowa na tyle, ile mogła, zważając na fakt, że walczyła z własnym organizmem. Babuun, bo nie Babun, herbu Złotego Babuna, przedstawił pokrótce to i owo na temat sytuacji, innych towarzyszy Babunowych czy pułapek, bo koniec świata, pararara, ile o tym słyszeli... Ale i o nagrodach, jakie czaiły się gdzieś tam, w świątyni Babuna. Jeszcze ten jak gdyby nigdy nic zakosił czyjąś herbatę i naboje, pijąc je jak gdyby nigdy nic.
Kurwa, stary, kocham tę libację, coście mi wsadzili do piwa?
Nove na raz spoglądała na duet psów, przy których stała, Jahleela i reszty bandy, czekając na fajerwerki. Może uda jej się wcisnąć na wycieczkę ze swoimi, była to o wiele lepsza decyzja, jak ryzykować i iść z tymi, których nie zna.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Złapał się za głowę. Skaranie boskie, bolało jakby ktoś mu w łeb łopatą przydzwonił. Ale przynajmniej im bardziej tak się ludziom przypatrywał, tym bardziej poznawał co poniektóre osoby. Swoich najbardziej, ale z reszty... widać było, że są tutaj anioły (chyba, jak coś mnie poprawcie) i jeszcze ten gość co go spotkał kiedyś dawno temu. Średnio to pamiętał, ale twarzy to on nie zapominał. Nie chciał jednak tam do niego, czy do aniołów podchodzić, raczej patrzył na swoją grupkę. Ale rzucił pytaniem, a tu cisza, chyba aż tak nikt na niego nie zwrócił uwagi. Postanowił więc zawiesić wzrok na małpie, może ona powie coś więcej? A wątpił w to, prawdę powiedziawszy. Nie ufaj zbytnio wymordowanym, nawet jeśli jesteś jednym z nich.
No cóż, akurat Liam miał taką odmianę wirusa, że pewnie gdyby wszyscy wokół się dowiedzieli, to zaczęliby go traktować jak trędowatego. Oby tylko nie dostał przypadkiem szału w trakcie próby ucieczki.
I wtedy też odezwał się do niego niebieskooki pan, którego za chiny nie kojarzył, więc stawiał, że w ogóle go nie zna. Moment, moment. Pradawnego bożka? Chodzi po prostu o jakąś bajeczkę rodem z indiana jones? A oni to co, grupa ekspedycyjna? Ładne bagno, nie ma co. Ciekawe jak ktoś zwerbował tutaj wszystkie osoby.
- Jasne.
Wzruszył ramionami. A co, miał zaglądać darowanemu koniu w zęby? No dobrze, skoro potrzebują jednej osoby... to musi to być ktoś od Liama, ktoś swój, w razie gdyby coś się stało. Nie zakładał, że raczej będą walczyć między sobą, bo najważniejsze jest wydostanie się stąd, a po trupach do celu nie dojdzie.
Rozejrzał się po okolicy.
- To może pójdziemy z nią?
Rzucił do gościa, wciąż patrząc się na dziewczynę. Doberman, tak, to był dobry pomysł. Nie ma to jak osoba, która zna się bardziej na wpierdolu. Liam pomachał do niej, zachęcając do przyłączenia się do kółeczka.
- Hej, czekaj jak ty miałaś... o, Lilly! Idziesz z nami?
Miał szczerą nadzieję, że z nimi pójdzie, jak nie, to trzeba będzie szukać dalej. Odwrócił się z powrotem do Ivo, wystawiając do niego dłoń.
- Tak w ogóle to Liam.
Przedstawił się, bo przecież o wiele lepiej pracowało się w grupie jak się chociaż własne imiona znało. Nie pytał o jego... dalszą tożsamość, ani o jego kumpla. Podświadomie czuł, że nie chce wiedzieć, przynajmniej nie teraz.
                                         
Liam ♥
Chart     Poziom E
Liam ♥
Chart     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zauważył, że Nascela taszczy ze sobą harfę dopiero, kiedy odwrócił się, by go ogrzać. Trochę anioła zbił ów fakt z tropu i parę minut nie wiedział, czy powinien jakoś tę sytuację skomentować. Potem uznał, że i tak ma za wiele na głowie, aby rozdrabniać się na takie szczegóły jak ciąganie prawie dwumetrowego instrumentu na plecach. Cóż. Niektórzy noszą na barkach krzyż, inni harfę. Co kto lubi, forma umartwiania dowolna.
Skupił zatem uwagę na Hayaielu, zerkając po palących nieopodal osobach, skrupulatnie okrytych kocykiem. Niewiele gorszy będzie zapach kadzidła od smrodu papierosów. Nie wspominając, że zapewne pykanie fajką pomoże na stres. Ten jeden raz niech straci. Jahleel ma swoją herbatę, Nasca harfę, Hayaiel niech zapali. Skinął zatem lekko głową.
- Tak, proszę. - Dodał jeszcze, nim przez rozmowę mężczyzn przebił niezbyt głośny, kobiecy głos. Anioł przeniósł wzrok na Lilly, nie chcąc otwarcie przyznawać, że obca ma rację. Nikt nic tu nie wie. Ale można sprawiać pozory wiedzy. Brunet skinął lekko głową w stronę wymordowanej.
- Moje imię zapewne panienka już zna. - Ciężko nie poznać, kiedy każdy wkoło je powtarza. Zupełnie, jakby sam dźwięk anielskiej godności miał przynieść ukojenie zszarganym nerwom oraz zesłać oświecenie wraz z tajemną wiedzą dotyczącą ich obecnej lokacji. Chciałoby się. Jeszcze takich zdolności Jah nie ma. - Jestem przyjacielem Chrisa i Ailena. Proszę się mnie nie obawiać. Ani ja, ani moi bracia nikogo nie skrzywdzimy. Wręcz przeciwnie, zapewniam, że do rozlewu niczyjej krwi w naszej obecności nie dojdzie. - Dodał, zanim w trzymanej przez mężczyznę filiżance pojawiła się czysta woda. Wyciągnął naczynie w stronę Lilly. Musi być wyjątkowo spragniona. Jej roślinne mutacje zapewne wymuszają na niej dbanie o dobre nawodnienie. - Proszę się nie krępować. To tylko woda.
Zaraz po tym spojrzał z lekką reprymendą na Ailena. Sytuacja nie była dobra, ale nie znaczy to, że powinien przeklinać. Chociaż... "Cholera" to jeszcze nie jest najgorsze, co potrafi padać z ust wymordowanych. Zatem statystycznie rzecz biorąc, Chart wypadał jako całkiem kulturalny mutant.
- Przekleństwa nikomu nie pomogą. - Odczekał, aż w razie Lilly ugasi pragnienie, zanim i Ailenowi podał naczynie, znów pełne wody. Zaraz po tym do jego uszu dotarło pytanie Angel oraz propozycja Ivo.
- Wolałbym się nie rozdzielać w sytuacji, w której nie możemy utrzymywać ze sobą stałego kontaktu. - W kupie siła, jak to mawiają. Chociaż perspektywa zbadania większej części tego miejsca także kusiła. Ale na nic im się to zda, jeśli nie będą w stanie dzielić się znaleziskami, wnioskami i obserwacjami.
Rozmyślania anioła przerwało pojawienie się dziwnego stworzenia. Artemis, młody wilk wschodni, kręcący się wciąż przy zwierzchności, uciekł za bruneta. Do tej pory stworzenie wyczuwało podświadomie, że skoro Jahleel traktuje innych przyjaźnie, nie ma powodu do strachu. Ale teraz czworonóg wolał wycofać się przed małpim mutantem, spoglądając co i rusz na właściciela. Oczekiwał klarownej reakcji, na podstawie której mógłby ustosunkować własne zachowanie, traktując nieprzerwanie Jahleela niczym wyznacznik relacji między ich małym "stadem", a otoczeniem. Ale anioł sam nie wiedział, co ma myśleć poza tym, że ów jaszczurzo-małpi wymordowany musi być wyjątkowo biedny, skoro nosi na głowie wiadro. Albo nienormalny.
Bardzo szybko przekonał się, że jednak stan mentalny babuniego przybysza znacząco odbiega od normalnego. Niezdrów na umyśle. Kuku-na-muniu.
Prawdopodobnie jako jedyny w pomieszczeniu zdawał sobie sprawę, jak ważna jest długość głosek. Wszak "shouchou" oznacza "symbol", ale "shochou" to już "pierwszy okres". Pilnujcie swoich głosek, moi drodzy, jeśli nie chcecie komuś ezoterycznie zacząć opowiadać o miesiączce.
Anioł wziął głębszy wdech i jak Ailen skończył pić, wrzucił sobie do filiżanki trochę suszu herbacianego. Kult złotego babuna. No nie. Aż się Jahleel musi napić. Nie starczy im złych doświadczeń ze złotym cielcem? Ludzie chyba nigdy się nie nauczą.
Jedynym promykiem światłości w tej sytuacji przepełnionej kruszonymi nadziejami było zbliżenie się Izzy. Nie przejmował się, że po to, aby mu dogryźć. Każda interakcja z anielicą była zadowalająca.
- Mam ładniejsze oczy. - Odpowiedział, nie dając się sprowokować, a wręcz grając w tę samą grę, co dziewczyna. Też umie mieć dystans do własnej osoby. Inaczej by nigdy nie znalazł wspólnego języka z wymordowanymi.
Już miał się napić herbaty, gdy nagle odebrano mu filiżankę. Naczynie odleciało, by zaraz do gorzkiego płynu wrzucone zostały... naboje.
Tego już za wiele.
- Wiele prawisz o kulturze, to się chwali. Prawdopodobnie w tych naukach zapomniałeś spytać, czy możesz się poczęstować herbatą. - Skomentował sytuację z charakterystycznym dla siebie opanowaniem, chociaż przytyk był zgoła jawny. Zwrócił następnie uwagę na Ivo.
- Obawiam się, iż nie mamy wyboru nad rozdzielenie się. - Zmienił zaraz po tym płynnie język, aby przekazać wieść wojskowemu oraz Chrisowi, ale nie Izzy. - I'm rather responsible for this young lady. Thus I'd prefer to go with her. Ponadto nie sądzę, aby którykolwiek z moich braci dobrowolnie zgodził się rozdzielić. Zatem ja, Hayaiel, Nascela oraz Isabel pójdziemy jedną ścieżką. - Dogsi czy Spece nie są upośledzeni. No... W większości nie są... Chociaż w przypadku Psów to lekka egzageracja... Ale wierzył, że sobie poradzą. Jakoś tyle lat na tym świecie przeżyli, z jednym Babuunem także dadzą radę.
Nie odpowiedział Liamowi, uprzedził go w tym Ivo. Acz ciężko wymordowanemu krokodylowi było nie patrzeć na anioły, kiedy anioły w najlepsze bratały się z Dogs i Specami. Przynajmniej aż Jahleel nie odłączył się od gromadki, a jego wilk nie potruchtał za nim. Zbliżył się do małpiatki.
- Czy mogę prosić filiżankę, Babuunie? - Grzecznie spytał, prawidłowo artykułując imię wymordowanego. Wpierw kultura. W ostateczności interwencja Zastępu.
Nie przepuści ulubionej filiżanki. Dostał ją od Lise na święta. Co on Lilo powie? Że nie ma prezentu od niej, bo wymordowany małpiszon wypił z niej naboje do snajperki i potem nie oddał? To przekracza nawet dopuszczalne granice desperackiego absurdu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Jedno mógł przyznać — trafił na całkiem interesujące towarzystwo, a raczej na interesującą część wszystkich tu obecnych, chociaż nie zdołał jeszcze zaznajomić się z resztą. Wśród kilkunastu twarzy tylko kilka było mu znajomych, to budziło w nim podejrzliwość, choć z drugiej strony każdy wyglądał w mniejszym lub większym stopniu na zagubionego. Nie zdziwi się, jeśli mieli wspólny cel; rozeznać się w sytuacji i wydostać się stąd.
 Co do papierosa — on tu był złodziejem i kłamcą, na pewno nie da go sobie buchnąć pierwszej lepszej lasce. Nie mówiąc o tym, że były dobrze schowane, a co. Nie był uzależniony, ale na Desperacji nie tak łatwo posiąść pewne produkty.
 Rozmowa przestała pochłaniać całą jego uwagę, gdy w pomieszczeniu pojawiła się nowa persona.
„Wybrańcy”…?
 Coraz bardziej wątpliwie zaczął podchodzić do tej sytuacji, zwłaszcza, że Babuuuuna skądś kojarzył.
 Tak samo jak Borisa, uwagę Carla przykuło słowo „nagrody”. Jeśli cokolwiek dostanie za kiszenie się tu z resztą „poszukiwaczy przygód”, mógł jeszcze to zaakceptować. Ba! Nawet się postarać.
 — Miejmy nadzieję na kolejny, szybki zysk — rzucił do snajpera i wstał z miejsca, zgarniając swoje rzeczy. Zauważył, który kierunek go zainteresował, i nie zamierzał oponować. Wolał trzymać się sprawdzonego już wspólnika, niż ryzykować z kimś, kogo nie darzył nawet garstką zaufania.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Uwagę małpiszona zignorowała, tak samo jak ignorowała każdy tego typu komentarz na swój temat. Ogólnie była zdania, że sama sobie doskonale radzi i nikt nie musi jej już wychowywać - a przytyki odnośnie nieroztropności brzmiały jak wychowywanie.
- Czemu mam wrażenie, że mówisz o mnie, ale tak, żebym nie zrozumiała? - wytknęła Zwierzchności, mrużąc oczy podejrzliwie. Nigdy nie edukowała się z języków, ale wnioskując po tym, jaką minę miał starszy anioł, chyba usiłował ją obgadywać, co zdecydowanie jej się nie podobało.
- A skąd pomysł, że w ogóle z tobą pójdę, co? - dodała, bardziej zaczepnie niż agresywnie. W rzeczywistości nie była to nawet taka zła opcja, chociaż Isabel wyraźnie przeczuwała, że może się przez nią wiele nadenerwować. Ale też była bezpieczniejsza niż postawienie na grupkę istot kompletnie obcych. Wkurzające aniołowie byli wkurzający i wręcz nie mogła się doczekać, aż któremuś z długowłosych coś się wkręci we fryzurę, ale oni przynajmniej byli towarzystwem w dość pewny sposób niegroźnym i znajomym. Za dużo już było dookoła nieznanego, żeby ryzykować więcej, niż to konieczne.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pokaz, który Babuun odwalił z filiżanką naprawdę wiele rozjaśnił w głowie Lazarusa. Wspomnienie podobnego gadziego stworzenia, które poprzednim razem ukradło mu karabin odżyło niemal z pełną mocą. Wcześniej był przekonany, że zwierzak połaszczył się na broń ze zwykłej złośliwości, a tu proszę. Zapchlone gibony żarły naboje. Dobrze, że jego pistolet ukryty był pod bluzą. Mimowolnie rzucił spojrzenie na broń Isly.
- Spierdalamy zanim nam zakurwi giwery - mruknął do mamusi i podnosząc się na równe nogi zostawił jej kocyk na ramionach, choć trudno określić czy była to troska o jej komfort czy zapewnienie godnego kamuflażu dla strzelby.
Jednak kiedy inni jeszcze tracili czas na czcze pogawędki, Boris postanowił działać. Zgodnie ze słowami Ivana mieli przecież czteroosobową drużynę, więc... Nie, wróć. Łowca jeszcze raz przeliczył skład swojego suicide squadu przyłapując się na fakcie, że mimowolnie doliczył do nich Angie. Zgrzytnął zębami ze złością. Niedoczekanie jej.
Upewniwszy się, że żadna z jego cennych rzeczy nie została w miejscu ich legowiska ruszył do wcześniej wybranych schodów. Już chciał iść w trójkę, jak to łowca, łamiąc wszelkie zasady dla samego ich łamania, ale właśnie w tym momencie jedna z nieznanych istot ściągnęła z głowy kaptur. Wcześniejszy mroczny wędrowiec okazał się być samicą, i to nawet nie aż taką brzydką.
- Chodź z nami, bo zanim te przekupki skończą ploteczki to się tu zestarzejesz - rzucił łaskawie do Mayari jak na mistrza taktu, elokwencji i podejmowania racjonalnych i przemyślanych decyzji przystało.
Otaksował całą swoją drużynę badawczym wzrokiem, a po chwili jego kły ukazały się w chytrym uśmiechu. Rozłożył bezradnie łapki w udawanym geście.
- Decyzja jest chyba prosta. Zawsze lepiej trzy razy w prawo niż raz w lewo, a skarbiec jest zawsze w podziemiach.
Boris czuł, że znowu przypadnie mu pełnienie niegodziwej roli przewodnika, ale najwyraźniej szybko się z tym pogodził bo nie oglądając się na resztę zgromadzonych w pomieszczeniu poprowadził swoje stado w wybranym wcześniej kierunku.

ku chwale złotego babuna:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

  Spojrzenie Jahleela przesuwające się najpierw po sylwetce członka Zastępu, a potem po harfie, zostało szybko rozszyfrowane. Kąciki sinych ust zadrżały, acz nie wygięły się w żaden konkretny grymas, nie uformowały się na nich też żadne słowa, jakby krtań właściciela instrumentu nie mogła wyprodukować żadnego dźwięku przez suchość w ustach. Przełknął ślinę, chcąc nawilżyć gardło. Anielski dyplomata miał słuszność w swoim rozumowaniu. Harfa ciążyła na plecach czarnowłosego, mniej jednak nie chciał się z nią rozstawać nad tym etapie badania budynku, w którym przyszło im się spotkać z taką całą zgrają nieznajomych mu person, w tym również kobiety, która zapewne darzyła Zwierzchność antypatią. Ulokował niemalże złote oczy w jej sylwetkę. Nie była mieszkanką Edenu, gdyż nie mógł przypisać jej twarzy do odpowiedniego imienia, ale zaś rysy jego twarzy złagodniały i na nań obliczu pojawiła się niespodziewanie ekspresja, nawet jeśli z takową stał ból rzadko używanych do tego celu mięśni. Wygiął usta w delikatnym uśmiechu, po czym rozchylił wargi, ażeby ją zachęcić odpowiednio dobranym słownictwem, lecz wtem wyłoniła się postać gospodarza, przez którą musiał zaprzestać wszelkim próbą komunikacji.
  Wymordowany, a przynajmniej takie sprawiał wrażenia. Palce żołnierza musnęły towarzyszące mu przy pasie broń w charakterze katany, w ramach gdyby ówże istota adresowała w kierunku zebranych  - głównie skrzydlatych pobratymców, gdyż to na nich Nascela skupiał swoją uwagę - niestosowną do zaistniałej sytuacji agresje, ale takowa nie miała najwidoczniej złych zamiarów. Była osobliwa, szalona, ale bez wyraźnych skłonności samobójczych.
  Wsłuchiwał się w napięciu w każde słowo padające z obcych ust, aż w końcu nadal mu w myślach przydomek "heretyk", chociażby z tego powodu, że jego wiara w samego Boga była zachwiana i stopniowo przestawał ufać, że istnieje jakakolwiek opatrzność, czy też boska ingerencja w poczynania istot żywych. Bóg odszedł i nikt nie miał prawa go zastąpić, dlatego tenże człowiek nie mógł być zdrowy na umyśle. Być może cierpiał na urojenia w skutek splotu nieszczęśliwych zdarzeń, skoro wygadywał takie niestworzone rzeczy w towarzystwie, zmuszając wszystkich do dostosowania się do jego poleceń.
  Będąc sceptyczny co do tego pomysłu, czekał jaka decyzja zostanie podjęta przez zwierzchnika, gdyż to jego powinien strzec i wspierać w trudnych decyzjach. Skinął lekko głowo, akceptując jego wolę. Nie mógł jednak tego samego powiedzieć o dziewczynie, która zapewne z jakiegoś powodu czuła uraz do Jahleela i w tym wypadku anioł postanowił zainterweniować, w celu przekonania ją do słuszność decyzji. Im szybciej zamienią słowa w czyny, tym prędzej uda im się stąd wydostać.
  — Isabel — wypowiedział jej imię, przyswajając sobie każde, które niespełna parę minut temu padło z ust Zwierzchność. Miał mnóstwo czasu, ażeby przypisać je do ich posiadaczy, lecz wiara we własną pamięć była w tym zakresie znikoma, niemalże nieistniejąca, krucha jak szkło. — Proszę, przyłącz się do nas — podjął próbę przekonania ją do obcowania z nim w misji odnalezienia drogi wyjścia z tych nieznanym nikomu komnat, mimo iż z trudem wypowiedział te sekwencje wyrazów. Awersja do obcych skutecznie uniemożliwiała mu jakikolwiek kontakt z jasnowłosą.
  Dłoń anioła zacisnęła się nieoczekiwanie na rękojeści katany, gdyż dostrzegł kątem oka lewitującą filiżankę, w której była oferowana wszystkim zebranym herbata, ale powstrzymał się od wykonania ruchu. Jego oczy znów zostały zwrócone ku Babuunowi.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Off :: Archiwum misji

Strona 4 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach