Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Strona 3 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next

Go down

Pozbierawszy swoje rzeczy z podłogi, postąpił za Jaheelem, ale je wzrok nie spoczął na Zwierzchności.  Potoczył złotawymi tęczówki po nagich ścian, niejednokrotnie zahaczającym spojrzeniem o sylwetki mężczyzn i kobiet, gdyż nie mógł przed nimi umknąć. Obecność obcych jednostek narzucała mu podskórnie ostrożność, zatem, nim się spostrzegł, palce wolnej dłoni zacisnęły się na katanie, druga podtrzymywała harfę, mniej jednak nie wykluczał możliwości pozostawienia jej tutaj, nawet jeśli instrument był dla niego ważny. W obliczu ewentualnego zagrożenia mógł stanowić przede wszystkim zbędny balast, a takich z własnego doświadczenia wolał unikać.
Dostrzegając żołnierza Edenu, uradował się na jego widok, gdyż w gąszczu wielu obcych twarz była to druga kojarzona przez niego osoba. Jego ograniczona mimika nie była w stanie dostatecznie zobrazować radości, zatem miał cień nadziei, że niewerbalne dzień dobry było wystarczającym okazaniem szacunku Hayaielowi. Następnie skoncentrował swój wzrok ponownie na Zwierzchności. Spróbował wygiąć usta w charakterze uśmiechu, ażeby mu uzmysłowić, że w żaden sposób nie uraził go swoją niepamięcią. Sam na chwilę zapomniał o ówże występującej w jego ciele patologii, która odcisnęła się na jego niemalże porcelanowej cerze w charakterze czerwonych przebarwień figurujących głównie na czole, policzkach, nosie i szyi. Wysypka była niczym piegi, ale wyróżniał ją czerwony kolor. Zadrżały mu ramiona. Zimno przeniknęło pod skórę i wdarło się do kości, ale nie miał prawa narzekać. Każdy tu z obecnych borykał się z tym samym problem.
Nie, dziękuję — odmówił, acz był wdzięczny aniołowi za użyczeni mu swojej mocy, która wpuściła do jego organizmu namiastkę upragnionego ciepła. Pomimo iż jego alergia nie ustąpiła, to przynajmniej ciało przestało drżeć i mógł skoncentrować się nad tym, co było w tym momencie najważniejsze.
Przyglądał się badawczo każdej osobie, z którą anioł wymienił kilka słów, acz sam nie wtrącał się do konwersacji. Zazwyczaj brakowało mu w tejże chwilach odpowiednich sformułowań. Wśród obcych, czuł się nieswojo, dlatego też ograniczył swoją rolę do zapewnianiu bezpieczeństwa przełożonemu w razie wspomnianych przez mężczyzny waśnij. Nascela nie posiadał aż tak głęboko zakorzenionej wiary w człowieczą dobroć, uległość i solidarność, uważał bowiem, iż w obliczu zagrożenia każdy dba przede wszystkim na siebie, nie bacząc na drugiego, zatem spodziewał się, że prędzej czy później może dojść do rękoczynów. Samo przemówienie Jaheela mogło wzbudzić niezadowolenie wśród zebranych tu istot. Nie każdy potrafił działać w grupie, dostosować się do sytuacji dla dobra ogółu i słuchać poleceń obcych.

(ten post można pominąć, bo niewiele wnosi)
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Major Ezechiel Juda Habrowski zwykle zasypiał nie w domu, tylko w pracy, a dokładniej przy biurku, wypełniając dokumenty służbowe. Czy to raporty o zdanym ekwipunku, czy to jakieś inne papiery, od których - jak to powszechnie wiadomo - zależał los M3 i całego S.SPEC-u w tymże... A przynajmniej tak mówili wszyscy księgowi, którzy dowartościowują się takim gadaniem. W końcu cały czas siedzą za biurkiem, muszą sobie ubzdurać w jakiś sposób, że to ważne. Nieważny jednak jest sposób zaśnięcia, tylko warunki w jakich się obudził.
O ile strzał w twarz można uznać za mało subtelną pobudkę, po której Żyd wybudził się ze stanu snu, to po "nadstawieniu drugiego policzka", przy czym tego policzka nie nadstawił, tylko nie wystarczająco szybko się obudził, miał się już zerwać na równe nogi i zacząć wrzeszczeć na szeregowca, który śmiał budzić swego przełożonego w tak haniebny sposób. Na jego szczęście, wcześniej dosięgnął go jakiś głos, który skądinąd kojarzył. Wpierw musiał przeanalizować z języka angielskiego co dokładnie mówi, ale kiedy to już się stało, otworzył szeroko oczy... Co było błędem, bo w tym samym momencie Judę zaczęło walić po oczach światło, przez co odruchem było zakrycie sobie oczu ręką. Wprawdzie było to światło z pochodni, więc nie tak mocne, ale i tak na kilka chwil go wyłączyło. Kiedy już jego wzrok przyzwyczaił się do poziomu światła w pomieszczeniu, jakim się znajdują, powoli wstał i spojrzał na siebie. Był ubrany w... Tradycyjne, żydowskie ubranie. Naprawdę. Jakiś czarny płaszcz, czarny, koszerny garnitur i równie koszerne buty, według wzorców ortodoksyjnych rabinów... A przynajmniej jednego z nich, bo znając życie, u każdego się różniło. Po chwili spostrzegł na ziemi kapelusz, po który się schylił, otrzepał z kurzu, po czym zdał sobie sprawę, że mu tylko pejsów brakuje. Tak czy owak, założył go z kwaśną miną i przy okazji poprawił okulary.
- Well then, what are we doing here? - Spytał z nieco śmiesznym akcentem, jakiś czas angielskiego nie używał i wyszedł z formy. Nic dziwnego więc, że po usłyszeniu swoich słów złapał dłonią za szczękę, jakby chciał wyregulować sobie akcent. Spytał po angielsku dlatego zaś, że uznał, iż udawanie nieznajomości japońskiego na tą chwilę jest bardzo dobrym pomysłem. I tak wygląda już jak dziwak, więc przynajmniej będą przekonani o tym, że jest obcokrajowcem... Problem polega na tym, że będzie przyciągać uwagę niczym pieprzony słup ognia. Rozejrzał się szybko i nieco skrycie, patrząc na osoby wokół niego, przetrzepując też kieszenie. Wyczuł, że przy spodniach ma kaburę od AJIT-a ZN-7. W duchu mu ulżyło - przynajmniej nie będzie bezbronny. Wtedy też poczuł, że przez cały czas miał przewieszony ARC-741 na pasku przez ramię, przez co tym bardziej poczuł się bezpiecznie. Prócz tego miał przy sobie paczkę papierosów, zapalniczkę, kilka banknotów, których to postanowił nie wyciągać, szal modlitewny przewiązany przez pas no i zapasową jarmułkę. No tak, nawet nie wiedział, że ma ją na głowie, pod kapeluszem. Wyczuł też po trzy zapasowe magazynki do AJIT-a i ARC-a ukryte po kieszeniach. Westchnął głęboko i stanął tak w miejscu, czekając to na rozwój wydarzeń, albo Bóg wie co, tupiąc przy okazji nogą.

Spoiler:


Ostatnio zmieniony przez Ezechiel dnia 01.03.18 21:17, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Sen to coś co raczej rzadko przychodziło do Lilly, a jeśli już udało jej się wpaść w objęcia morfeusza to ich "przelotny romans" nie trwał zbyt długo. Przerywany najczęściej tym samym cholernym koszmarem, który męczy ją od cholery lat. Jednak udało się poprzedniej nocy zasnąć we własnym łóżku. Szmer rozmów dość skutecznie wybudził ją ze snu. Kobieta powoli otworzyła oko, aby zostać zaatakowaną przez ciepłe światło niedalekiej pochodni. Lekko przymrużyła ślepię, aby przyzwyczaiło się do światła chociaż sama Haru siedziała w cieniu rzucanym przez zniszczoną kolumnę. Ubrana była w czarne lekko prześwitujące rajtuzy, swoje wysokie czarne buty, szary podkoszulek oraz poszarpany płaszcz, w którego kieszeni znalazła niewielką latarkę i dwie bateryjki. Obok wymordowanej leżał załadowany pistolet oraz dwa magazynki, nóż wojskowy oraz niewielki zestaw pierwszej pomocy, który był zapakowany w niewielkiej torbie. Ból głowy oraz ogólna dezorientacja nie pomagały biednej Lilly w ogarnięciu całej sytuacji. Wiedziała, że nie jest sama, a także że są tutaj jacyś Dogs. Pozbierała rzeczy leżące nieopodal i chwiejnie opierając się o ścianę stanęła na równe nogi. Powolnym krokiem wyłoniła się z cienia, a jej oku ukazała się ferajna osób, które (wnioskując z ich rozmów) podobnie jak ona nie mają pojęcia co robią w tym dziwnym miejscu. Po mimo trudności z wizją wyłapała twarze Nove oraz Skoczka, których kojarzyła z bazy Dogs. Jednak pośród tych wszystkich twarzy znajdowała się jeszcze jedna znajoma, choć aktualnie o wiele starsza gęba. "Co tu robi Ezechiel?" myśl niczym pocisk przeszyła głowę Hany. Patrząc na jego zachowanie i nastawienie do mężczyzny, z którym rozmawiał nie było problemem w ustaleniu jego przynależności. Jak na razie starała się zamaskować fakt, że Ezechiel tutaj był i skierowała się do pozostałej dwójki psiaków. Podchodząc bliżej zauważyła, że jeszcze jedna osoba z Dogs nadal smacznie spała.
Mężczyzna w garniturze przechadzał się między nimi wypytując o ich stan i pytając czy nie chcą wody. Lilly pomimo pustyni jaką czuła w ustach, nie poprosiła o nią mężczyzny. Jej nieufność w aktualnej sytuacji sięgnęła dość wysokiego poziomu, w szczególności że są tutaj SPEC'e. Przysłuchiwała się uważnie rozmową zebranych tu osób.
-Czyli wszyscy tutaj wiemy tyle samo... czyli całe nic.-delikatny kobiecy głos dotarł do pobliskich osób-Sko...-suchość w gardle ucięła w połowie wypowiedziane przez nie słowo-Skoczku znasz tego Jahleela? Można mu ufać? -zapytała kiedy mężczyzna w garniturze się oddalił.
Pomimo uporczywych starań nie zwracania uwagi na siwego mężczyznę, wzrok Lilly raz po raz kierował się w jego stronę, a swego rodzaju mieszanka uczuć związana z tym mężczyzną nie dawała jej spokoju.

Ekwipunek:


Ostatnio zmieniony przez Lilly dnia 02.03.18 11:13, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Badawczo przyglądał się każdej mijanej osobie. Żyli z Jahleelem uwiezieni w tych ciałach podobną ilość czasu, a wyglądało na to że tylko jeden z nich zadał sobie jakikolwiek trud, aby bliżej poznać ludzkość. Strasznie dużo znajomych posiadała zwierzchność. Niestety żadna z obecnych tu postaci nie wydawała mu się na tyle silna, aby mocą swą była zdolna porwać tak silnego anioła, nie wspominając o samych żołnierzach zastępu. Nieufność w nim wzrastała z każdym kolejnym krokiem i chociaż starał się tego nie okazywać, w stosunku do wszystkich poruszał się odłogiem. Zachowując bezpieczną i komfortową dla siebie odległość. Pozwalając zwierzchności zajmować się obcymi i nawiązywać z nimi kontakt. Dzięki temu jakakolwiek dodatkowa inicjatywa z jego strony była zbędna, za co był bratu bardzo wdzięczny.
- Nie trzeba.
Odwrócił głowę, zaprzeczając chęci wypicia herbaty. Nie żeby gardził tą propozycją. Wręcz pragnął zaspokoić panującą w gardle suchość... jednak w pomieszczeniu znajdowało wiele osób. Wszyscy oddychali tym samym powietrzem od nie wiadomo jak dawna, a część z nich najwyraźniej potrzebowała kąpieli od tygodni... Jahleel skądś tę całą wodę pobierać musiał, tak jak Hayaiel nie tworzył ziemi znikąd. Podziękował zatem za pomoc i troskę. Przynajmniej do czasu, kiedy nie opuszczą zamkniętych pomieszczeń. Ostatecznie, zawsze może użyć soku z pomarańczy, jeśli pragnienie stanie się zbyt dokuczliwe.
Uniósł dłoń, również odpowiadając niemo na powitanie Nasceli. Co do autentyczności zwierzchności nie miał już żadnych wątpliwości. Jednak w stosunku do brata zastępu, dopiero czerwone plamy, wykwitające na jego twarzy nadały mu więcej wiarygodności. Wykluczył zatem zjawisko snu, czy też halucynacji. Zazwyczaj nie miał ich wcale. A jeśli już się pojawiały, to w postaci koszmarów oddziaływających mocą ziemi na całe pomieszczenie w którym przebywał. Takiego lęku jednak w sobie nie wyczuwał. Poza złym samopoczuciem i bólem głowy, zdawał się być całkowicie zdrów.
Zakręcił delikatnie pustą fajką i nieco dłużej zawiesił spojrzenie na osobie wspomnianego Christophera oraz jego niezbyt świeżej zgrai.Ten pierwszy osobnik, mimo iście śmietnikowego odzienia oraz wyglądu, zdawał się aniołowi odlegle znajomy. Tyle że Hayaiel nie przypominał sobie aby kiedykolwiek miał do czynienia z takim nieszczęściem. Nawet Edeńskie sieroty, bywały o wiele lepiej traktowane i zaopatrywane w mydło czy ubrania, aniżeli ten chłopak. Ocenił naprędce resztę grupy, ich również kwalifikując do ziemskich sierot o wyjątkowo burzliwym życiu.
Za moment przeniósł swój wzrok kawałek dalej, za psami. Wyłapując wzrokiem drażliwą na troskę zwierzchności osóbkę. Jej zachowanie nie było dlań ani zrozumiałe ani racjonalne, jednakże postanowił mieć na nią oko. Zdawała się w niedalekiej przyszłości sprawiać o wiele większe i niepotrzebne problemy, aniżeli Ci tutaj. Posiadający jakikolwiek minimalny autorytet w postaci Christophera - oby był w stanie utrzymać ich w jakimś względnym porządku. W hali i bez jej fochów, problemów piętrzyło się po sam sufit.
- Jahleelu. - zaczął, nie do końca wiedząc jak to powiedzieć - Mogę tutaj palić? - Gdyby znajdowali się na zewnątrz i może w mniejszym gronie, nie krępowałby się. Jednak widok zaciągających się ludzkimi fajkami osób, wywołał u niego głód większy aniżeli pragnienie wody. Nie był jednak pewny czy to w porządku. Wszak zapewne są tutaj również dzieci - wszystkich poniżej paru wieków, Hayaiel uważał za dzieci. Dym mógłby komuś zaszkodzić. Chociaż nie sądził aby jego zioła wyrządziły komuś większą krzywdę, aniżeli ten śmierdzący tytoń, którym zaciągała się niedaleka trójka.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Aż wstyd się przyznać, że zmorzył go sen tak silny, że Chart zdołał rozbudzić się ze swojej śpiączki po czasie odrobinę dłuższym, niż większość jego towarzyszy. Rozbudzić, czyli otworzyć oczy, wstać i zacząć komunikować się z resztą, bo fakt, że leżał sobie spokojnie z nosem wciśniętym w bok sekretarza, wcale nie znaczył, że niczego nie słyszał. Po prostu odbierał w sposób wyjątkowo lekki… w siedzibie, w której zazwyczaj zakopywał się pod przegryzionymi czasem kocami i drzemał, też bywało głośno, a te wszystkie sprzeczności? Sen, sen… to na pewno sen, Sullivan. Śpij…
… ale spać nie dawały mu potworny ból głowy i suchość w ustach, które jako pierwsze wcisnęły chłopakowi do głowy niepokój, niemal pstrykając po nosie, by przyspieszyć moment przebudzenia, nijak nadający się pod ścieżkę „Poranka” Edvarda Griega. Mruknął niezadowolony, gdy główne źródło ciepła zdecydowało się wymeldować spod jego objęć, by po niedługim czasie, nareszcie otworzyć zdezorientowany oczy.
I tutaj jedna z anielic mogłaby sobie odnaleźć w Ailenie bratnią duszę, ponieważ „nani the fuck?!” było najlepszym określenie jego szybko przesuwającego się po otoczeniu spojrzenia, które płynnie przeszło z koloru ciepłej czekolady do wściekle jaskrawej żółci – dobitny element, że 1) nie był człowiekiem 2) sytuacja wywarła na nim wrażenie.
- Co jest, do cholery?! – nawet nie było mu głupio, że nie zachował manier, gdy jego wzrok spotkał się ze spojrzeniem Jahleela. O nie... to nie było przytulne domostwo anioła, w którym mogli bawić się w kulturę i sztukę. Niemniej „Zachary” wyglądał dla niego potwornie surrealistyczne. Czy on właśnie proponuje ludziom herbatę…? Zamrugał zaskoczony, natychmiast marszcząc nos, po zorientowaniu się, że przy nodze bruneta pałętał się jakiś pchlarz. Jeśli tylko ośmieli się przekroczyć niewidzialną barierę przestrzeni osobistej Ailena, nie odpowiada za wbicie wilkowi palców w ślepia. Słuchając wyjaśnień skrzydlatego co do sytuacji, przemknął spojrzeniem po dwójce anglojęzycznych mężczyzn, doglądając przewieszoną przez ramię jednego z nich broń.
Podniósł się na patykowatych nogach, miękko stając tuż obok sekretarza, niemal wciskając się ramieniem w jego ramię, z wyjątkową nieufnością rozglądając się po otoczeniu. Niczym zwierzę, które nagle obudziło się w klatce. Niemniej taka nagła potrzeba bliskości nie była podyktowana jego strachem, przynajmniej nie o siebie samego… wśród wszystkich żółtych chust, Chris wydał mu się najbardziej… podatny na niekorzystne czynniki zewnętrzne. O ile wierzył, że dobermana z samego tytułu rangi sobie poradzi, a Nove potrafiła wpierdolić pacjentowi za przekrzywienie naklejonego przez nią plastra, o tyle Skoczek był tutaj cynamonową bułeczką, która wszystko starała się załatwiać równie cynamonową dyplomacją.
- Tamten stary dziad ma dużą, nowoczesną broń przewieszoną przez ramię. – szepnął, wierząc, że słyszał go wyłącznie Pudel. Sam jeszcze nie wiedział, że również był przyzwoicie uzbrojony. Najpewniej minie chwila, nim zorientuje się, co miał doczepione do paska spodni. A później wychylił się, obdarzając Hayaiela spojrzeniem pełnym dezaprobaty. O tak, smrodźcie dalej… nie marnował jednak wiele czasu na śnieżną wersję Roszpunki, co jakiś czas wracając spojrzeniem do wszystkich żółtych. Stadne instynkty zaczynały się w nim odzywać… chciał mieć wszystkich w zasięgu spojrzenia.  I choć w ogóle nie patrzył na anioła, następne słowa skierował właśnie do postaci w garniturze. – Mogę wody?


Dodatkowe informacje:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Tygrys oparł pysk o udo łowczyni obserwując całą gromadę, jednego po drugim. Delikatnie poruszając płonącą końcówką ogona tak aby czegoś czasem nie podpalić. Wolną dłonią zaczęła mierzwić futro zwierzęcia na karku. Pomimo chujowego samopoczucia nie umknęła jej uwadze Isla dziwnie się patrząca w jej stronę. Uniosła brew w odpowiedzi, ale nie wyglądało na to by się tym przejęła. Za to słowa Borisa sprawiły że poczuła nieprzyjemne ukłucie w serduszku. To była wystarczająca podpowiedź dla Fanel że nadal był na nią zły o Togamiego. Westchnęła lekko zrezygnowana skupiając wzrok na pozostałych przebudzonych. "Nie zła mieszanka.." przeszło jej przez myśl gdy już ogarnęła przytomnych osobników. Potem przeszła na pozostałych, szczerze to nie znała nikogo poza Lazarusem. Kiedy spojrzenie zatrzymało się na pewnym eliminatorze aż jej się nieco cieplej zrobiło. "Ivo..?" mruknęła w myślach nie wierząc w to co widzi. I właśnie zaczął się budzić. W pewnym momencie ich spojrzenia się spotkały ale ten szybko uciekł wzrokiem. Kolejno przerzucała spojrzeniem po innych zebranych. Starszy typ leżący obok eliminatora wcale nie wyglądał na godnego zaufania. Źle mu z oczu patrzyło. Czerwone ślepia uważnie go zlustrowały i pomknęły dalej. Kiedy obleciała już wszystkich, podparła się ręką o kamień za plecami. Powoli się podnosząc z kamiennej posadzki uniosła spojrzenie w górę, wodząc wzrokiem wpierw po pochodniach przyczepionych do ściany. Złapała się za nasadę nosa czując nadal nieprzyjemne dudnienie w głowie. Ruszyła powolnym krokiem w stronę ściany przyglądając się zwierzęcym wizerunkom. - Blaise.. zrób obchód.. - powiedziała ze spokojem w głosie. Dotknęła palcami ściany idąc wzdłuż niej zastanawiając się co robi w tym miejscu w takim szalonym składzie. "Robi się.." usłyszała w głowie słowa kompana pozwalając mu obwąchać i sprawdzić co było na szczycie schodów. Idąc tak przed siebie pogrążona w myślach zatrzymała się przy jednej z poręczy mając przed sobą eliminatora badającego właśnie to miejsce. Wlepiła w niego swoje karmazynowe ślepia i uśmiechnęła się do niego bezczelnie. - Nie macaj niczego bo jeszcze coś zepsujesz.. - szepnęła na tyle cicho że tylko on mógł to usłyszeć. Po czym minęła go wracając do grupy. Zerknęła na Lazarusa. - Proszę cię. to ciebie nie można spuścić z oczu ani na chwilę.. zaraz coś się na ciebie rzuci i wpierdoli cię w całości.. - mruknęła patrząc na niego kątem oka. Widać chciała coś jeszcze powiedzieć. Nawet poukładała sobie to w myślach. Zwykłe, proste zdanie. "Uważaj na siebie idioto.." ta myśl jednak uwięzła jej w gardle i ostatecznie nie padła z jej ust. Przecież mu nie powie przy świadkach że się martwi o jego bezpieczeństwo. Odwróciła od niego wzrok, sunąc czerwonymi ślepiami po pozostałych zgromadzonych. - Więc kochani... jakieś pomysły? - padło w końcu pytanie do wszystkich zgromadzonych. Splotła ręce pod piersiami i czekała aż jej tygrys wróci z obchodu na który go wysłała.
                                         
Angel
Wtajemniczona
Angel
Wtajemniczona
 
 
 

GODNOŚĆ :
Angel Lacour de Fanel


Powrót do góry Go down

Kiedy dobiegły go słowa Jahleela drgnął wyraźnie i poczuł że włosy na karku zaczynają mu się jeżyć. Nie przez ich znaczenie, niosły bowiem uspokajającą treść, lecz przez fakt, że jedyna forma komunikcji, pozwalająca im obejść możliwość podsłuchania, była spalona. Jego mięśnie stężały w napięciu, kiedy głowa zastanawiała się, jak najlepiej wyprowadzić atak wyprzedzający.
Słowa anioła osadziły go w miejscu. Miał rację - pośpieszne decyzje w niczym tutaj nie pomogą. Póki co, nikt nie wykonał ruchu, który mógł być odebrany jako atak, mimo że Ivo zdołał w tym tłumie zauważyć jednostki, które były wrogie, nie tylko potencjalnie.
Uspokojenie Christophera sprawiło, że eliminator zwrócił na niego uwagę. Tak jak i na resztę jego towarzyszy, czyli grupkę śpiącą najbliżej. Ujrzał żółte chusty, tak charakterystyczne, że pomylenie ich z czymkolwiek innym graniczyło z cudem. "A więc mamy trójkę Psów..." - pomyślał. W tym momencie wstał Ezechiel.
- No clue. Same as the rest. Pay attention to the sophisticated one - he's our ally. - odpowiedział Żydowi pokrótce i nakreślił obraz angeldaddy, by czasem nie dosięgła go nieopatrznie kula Judy, gdyby postanowił wybić wszystkich wymordowanych w okolicy.

Próbując przebić się przez mrok klatki schodowej prowadzącej w dół, usłyszał za plecami ruch. Świadom niebezpieczeństwa, czającego się tu na niego na każdym kroku, odwrócił się i staną twarzą w twarz z Angel. W tym momencie doszło do kolizji odruchów, bowiem powinien odsunąć się i wyciągnąć broń, wszak nie mógł przyznać się do znajomości z Łowczynią... Z drugiej strony, nikt nie powinien wiedzieć, że jest żołnierzem, więc na kolejnego mutanta powinien reagować ze spokojem.
Nic więc nie zrobił, jedynie lekko skrzywił wargi w uśmiechu, odpowiadając na jej słowa.
Wrócił do centrum zdarzeń, podchodząc do Jahleela. Kiedy się zbliżał, dostrzegł wyraźnie dwójkę Roszpunek, które zdecydowanie nie pasowały do tego miejsca... Jedna z nich miała nawet pieprzoną harfę! W myślach podliczał więc bilans możliwych sojuszników i ewentualnych wrogów... Poza rachunkiem został mu jeszcze Yngve i ta nieprzytomna kobieta, która do tej pory nie wstała.
- Zgadzam się z tobą, Jahleelu - zaczął, odpowiadając jakby na jego rozważania na temat natury ich pobytu tutaj - że powinniśmy współpracować ze sobą. - to stanowiło swoiste oświadczenie, co anioł powinien zrozumieć, że ze strony S.SPEC nie musi się obawiać nagłych a niespodziewanych śmierci akcji. Mimo że formalnie nie miał żadnej władzy nad majorem, to w takiej sytuacji uznał za słuszne zrobić taką deklarację za ich obu.
- Zakładając, że te wielkie drzwi się nie otwierają, to mamy tylko dwie drogi - górę i dół. Będziemy musieli się podzielić...
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zegarek Mayari wskazywał okolice godziny drugiej, jednakże kobieta po chwili dostrzec mogła, że wskazówki stale, jednostajnie cofają się. Wszyscy, którzy śmieli wejść na schody, poczuć mogli, jak niewidzialna, niemal niewyczuwalna siła wyszarpuje ich w tył. Każda postawiona na stopniach stopa oderwała się od ziemi, zupełnie tak, jakby należała do zbyt ciekawskiego kociaka, uniesionego przez matczyny pysk.
 Tak też kocięta usłyszeć mogły, jak od strony schodów rozlegają się kroki bosych stóp (znawca mógłby określić, że na pewno nie były to stopy ludzkie), natomiast temu dźwiękowi zawtórował gwizd wiatru, jaki przemknął do hali i pogasił część pochodni, które były jedynym źródłem światła. Na środkowych schodach, które znajdowały się poza zasięgiem tańczących światełek pozostałych pochodni, od góry wkroczył ktoś. Dało się dostrzec zarys sylwetki prawie wyprostowanej, prawie to ludzkiej, niemniej jednak widocznie nagiej (nie licząc powiewającego za nią kawałka materiału) i pokrytej niezbyt długim futrem. Jedynie łeb istoty, która się tu pojawiła, odznaczał się kształtem niebywałym, bowiem przedłużonym przez coś, co wyglądało jak wiadro…
 Uwagę przykuć mógł również dzierżony przez postać kostur, którym, gdy już się zatrzymała, stuknęła kilkukrotnie o kamienną posadzkę. Gdy echo rozniosło się nie tylko po hali, ale i po korytarzach biegnących od schodów, dzielni podróżni zostali potraktowani niesamowicie jasnym promieniem światła, który rozświetlił całe pomieszczenie, a zaraz powrócił do znajdującej się na końcu kostura kuli, by pełnić rolę czegoś w rodzaju żarówki.
 Teraz mogli w pełni dostrzec oblicze swego domniemanego gospodarza — niektórym skojarzyć się mogło z paskudnymi monstrami, które widniały na wywieszonych na ścianach gobelinach, natomiast dwóm śmiałkom z Antosiem, którego wszak niedawno poznali. Oblicze niby to było małpie, jednak dało się w nim dostrzec pewne jaszczurcze cechy takie, jak oczy czy przebijające się przez futro łuski w cielistym odcieniu. Mina ozdabiająca twarz groteskowej istoty była niby to wściekła, ale jednak bardziej przez to przebijał się niepokój i dziwaczna dostojność. I, w istocie, na łbie postać nosiła żółte wiaderko, a plecy okrywała czerwonym materiałem.
 – Wybrańcy się zbudzili, dobrze, że was odnalazłem! – Odezwał się głosem ludzkim, niskim, męskim, jednak niezbyt przyjemnym. – Rad jestem, że nic wam się nie stało. Co to za głupota, włazić na schody jak nikt nie prosił? – Spojrzenie gadzich oczu zgromiło tych, którzy to zrobili. – To dopiero za chwilę, Wybrańcy. Jestem kapłanem kultu Złotego Babuna, a moje imię to Babūn. Nie Babun, a Babūn. Z dłūgim uuuuu. – Przedstawił się, jak kultura nakazuje, dokładnie prezentując również wymowę poprawną swego imienia. – Nie spodziewałem się, że tak prędko Złoty dokona wyboru. Wszak gdy ostatnio tego dokonał, dinozaury dokonały żywota – Babūn potarł wierzchem małpiej łapy czoło.
 – Chcecie poznać cel podróży? Bo właśnie w podróż ruszyć musicie. Nie wydostaniecie się stąd, niestety, o ile nie odnajdziecie Złotego Babuna, oj, niestety. Ale nie mamy na to czasu! – Nagle zaniepokoił się, wystraszył i rozejrzał po otoczeniu. – Wyczuwam! A i on was wyczuł! Nie potrafię określić jego położenia. W tych ruinach winniście więcej babunów napotkać, na przykład Bąbuna, Babunię, Towarzysza Babunowa… – Spojrzał w ścianę za podróżnymi jakby wspominał coś przyjemnego.
 – Ale dość tego! Pułapki na swej drodze napotkacie, zagadki, łamigłówki. Jeśli jednak dobrniecie do końca, ocalicie świat, przed, no, kolejnym końcem! Za dużo ich już było. Dlatego też musicie Go ugłaskać. Musicie przejść Jego próby! A na koniec dostaniecie Jego nagrody. Jakieś pytania? I nieee, nie ma odwrotu. Nie potrafię was stąd wypuścić! To Jego moc was zamknęła. Czterema ścieżkami ruszyć możecie, a każdą udać musi się niezbyt liczna grupa. Musicie też zamieniać składy, bowiem jednolitą energię łatwiej będzie mu wykryć! A wtedy, oj, wtedy, los wasz marnością!



Wskazówki:


Ostatnio zmieniony przez Hachirō dnia 06.03.18 23:48, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Tak, zdecydowanie była jedyną osobą z całej tej zwariowanej zgrai, której towarzystwo Zwierzchności nie odpowiadało. Może nie tyle sama jego obecność, co nieznośny fakt, że próbował nawiązywać z nią kontakt. Co najmniej połowa osób zgromadzonych w tym dziwacznym pomieszczeniu należała do jakiegoś osobliwego Kółka Adoracji Jahleela i oni pewnie tylko czekali, aż padnie na nich wzrok idola. Tymczasem Isabel, której ta uwaga była wybitnie nie na rękę, musiała ja otrzymać, o ironio.
Prychnęła, sfrustrowana. Lekkie zawroty głowy u kiepskie fizyczne samopoczucie wcale nie pomagały zachowywać się z kulturą, zresztą jeśli kiedyś Thayer zacznie przypominać dobrze ułożoną młodą damę, należałoby albo przyznać jej order, albo terapeutycznie zdzielić w łeb. Już pierwsza jej odpowiedź powinna była wystarczająco dać do zrozumienia, że życzy sobie być zostawiona w spokoju. Tymczasem starszy anioł brnął w zaparte, co tylko dodatkowo irytowało dziewczynę. Tak, jakby nie mógł pogodzić się z faktami i zająć swoją nieodłączną dzieciarnią.
- Wsadź sobie tę herbatę w... - urwała, bo właśnie w tym momencie na schodach pojawił się osobliwy stwór. Już po pierwszych wstępnych oględzinach poddała się w kwestii określenia gatunku, do którego przynależało to... coś. Wyglądało dziwnie, mówiło dziwnie i ogólnie byłoby idealną parodią co poniektórych z edeńskiej ferajnie. Doszedłszy do takiego wniosku, zaśmiała się ukradkowo pod nosem. Zaczynało się robić całkiem zabawnie. Była w stanie wybaczyć nawet to, że wyrwano ją z własnego łóżka.
Kiedy "Babun przez długie u" skończył wreszcie mówić, w wyraźnie lepszym humorze podeszła do swojego ulubionego anioła.
- Jakby tak dać mu czarną perukę i trochę zadrzeć nos, wyglądałby całkiem jak ty - skomentowała przyciszonym głosem, tak by w miarę możliwości mógł ją usłyszeć tylko docelowy odbiorca. Założyła luźno ręce z przodu ciała i zamrugała intensywnie, próbując przegonić nieprzyjemne uczucie. Jeśli dobrze pamiętała, kładła się spać trzeźwa jak noworodek - musiał to więc być efekt przenosin do tajemniczej świątyni.
A kij z tym.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kiedy wszyscy inni powoli się budzili i zaczynali poszukiwać jakiegoś wyjścia z tej sytuacji, on po prostu siedział sobie na podłodze jak król tej świątyni - z klejącą się do niego całkiem kuszącą laską, zaufanym wspólnikiem przy boku i anielskim kocem narzuconym na ramiona niczym drogim futrem. Wpatrywał się z wyższością w oddalające się plecy zdrajcy. Zanim jednak Angel odeszła dostatecznie daleko by nie usłyszeć odpowiedzi na zadane przez Islę pytanie, postanowił na nie odpowiedzieć z ponurym, udawanym bólem.
- Blondyna? Ah, to moja była przyszła żona. Jeszcze się nie hajtnęliśmy, a już mnie zdradza.
Najpewniej jeżeli nic się nie zmieni to będzie jej truł o to dupsko do końca życia. Na szczęście coś się jednak zmieniło, choć nie tak jak wszyscy tego oczekiwali. Pochodnie przygasły, pojawił się jakiś bliżej niezidentyfikowany nieznajomy, a Boris w przypływie narastającego braku bohaterstwa przylgnął do Isly jeszcze bardziej. Nie podobało mu się, że znalazł się tutaj znany mu wojskowy, a patrząc na obładowanego jak na wojnę starucha - nie był jedynym mundurowym. Jeszcze bardziej nie podobało mu się, że najwyraźniej Ivo znał się z kolesiem, który postanowił przyjąć na siebie rolę opiekuna szkolnej wycieczki i traktować ich wszystkich jak dzieci. Ale łowca się nie odezwał. Trudno jest pyskować komuś, kto jeszcze przed chwilą nakrył cię kocykiem.
Przemówienie babuna przeleciałoby przez głowę Borisa niemal nietknięte i myślą nieprzetrawione, bo ten bardziej skupiał się na rozpamiętywaniu poprzedniego spotkania z Antosiem, gdyby stworzenie nie wypowiedziało przemawiających do jego chytrej duszy słów.
- Nagrody... za darmo... - wyszeptał z nabożną czcią, wyobrażając sobie ukryty gdzieś w podziemiach skarbiec, z którego będzie mógł nakraść się do woli.
Krwistoczerwone ślepia od razu namierzyły ten kierunek, który podpowiadała mu wrodzona zachłanność jako jedyną słuszną drogę ku lepszemu i bogatemu życiu, co zarówno siedząca obok niego mamusia i równie znajdujący się blisko kuzyn mogli z łatwością zauważyć.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wiecie po czym stwierdzić, że schody to jednak bardzo zła decyzja? Kiedy tuż po próbie wejścia na nie, coś cię łapie i odrzuca do tyłu, a potem przychodzi dziwna istota i jeszcze grozi ci za to palcem jak dziecku w przedszkolu.
Dziewczyna z trudem złapała równowagę, starając się nie machać przy tym rękoma jak kretynka.
Wtedy też na scenę wkroczył Babun.
A nie, wróć. Babuuun, przez długie „u”. Naprawdę... Mayari przeżyła praktycznie swoje całe życie z psychopatami z Kościoła Nowej Wiary, ale kult Złotego Babuna był już mocno ponad jej wszelkie wyobrażenia. Przynajmniej teraz czuła się jak mniejsza wariatka, uświadamiając sobie nagle, że jej sekciarze przynajmniej nie noszą wiaderek na głowie (w sumie nie była nawet pewna czym to było, ale nie zamierzała podchodzić bliżej jegomościa, aby się przekonać.)
- Wybrańcy? Świetnie. Wybrańcy zawsze źle kończą.- Wymamrotała do siebie pod nosem, wpatrując się w zegarek. Z każdą chwilą cała ta sytuacja przestawała jej się podobać coraz bardziej.
Cały ten stek bzdur o końcu świata puściła praktycznie mimo uszu, cofając się profilaktycznie o parę kroków od schodów w stronę większego zbiorowiska ludzi, na których wcześniej nie zwracała uwagi.
Nie żeby teraz ją jakoś wyjątkowo fascynowali, choć na wieść o tym, że trzeba będzie się rozdzielić w grupki jęknęła bezgłośnie. Znacie to uczucie, kiedy macie grać w dowolną grę drużynową i zawsze, ale to zawsze zostaje na koniec ta nieogarnięta, najmniej znana i lubiana osoba z klasy? No, właśnie.
Mayari zsunęła z głowy kaptur, wzdychając ciężko. Świetnie. No po prostu pięknie. Przyjrzała się mniej więcej wszystkim obecnym na sali. O jak miło, co jeden to gorszy. Mundurowi, Desperaci, rękę dałaby sobie uciąć, że i parę aniołów szwendało się tu i tam. Jeden nawet biegał z kocami i herbatką. Jak kurwa uroczo. Zacisnęła usta w wąską kreskę, starając się nie okazywać żadnych negatywnych uczuć. Nie musieli wiedzieć skąd jest prawda?
W sumie im mniej wiedzą tym zdrowiej dla nich wszystkich. Nikt jej nie zabroni wyobrażać sobie przerabiania tych dobrotliwych kretynów na rosół. Ba, może nawet tego zapragnie miłościwy Złoty Babun? Przez żołądek do serca, zabrać nagrodę i wyleźć na zewnątrz.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Off :: Archiwum misji

Strona 3 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach