Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Strona 2 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next

Go down

Narzędzie do sępienia papierosów? Lepszego określenia nie da się już chyba wymyślić. Po pełnym kultury przywitaniu usiadła przy Łajzim boku, nogi zarzucając mu na kolana, coby nikt sobie nie pomyślał, że można go przygarnąć. Albo żeby sam zainteresowany nie próbował nawet wstać. Miał ją grzać i z zachowaniem granic przyzwoitości chronić przed brudnym podłożem.
- Oh, Carl, mój drogi, gdybyś był tak łaskaw poratować damę w potrzebie...- nachyliła się nieznacznie w jego stronę, nie myśląc nawet, że będzie w stanie jej odmówić. Na jej twarzy ponownie zagościł miły uśmiech, a pod tym kątem dekolt koszulki ledwo utrzymywał zawartość. Perswazja na najwyższym poziomie.
Spojrzała niby od niechcenia na Lazarusa, po chwili unosząc brew. Oparła łokieć na jego ramieniu, zębami zsuwając rękawiczkę z dłoni, pozwalając, by po chwili jej palce wsunęły się w jego włosy. Podrapała do delikatnie, nie zważając już nawet na wysokie ryzyko zapchlenia ruskiej czupryny, a gdy tylko wspomniał, że nie ma sensu o niej opowiadać, zacisnęła palce i z wymowną wręcz siłą pociągnęła go za włosy tak, żeby zrozumiał jej przekaz. - Oh, Boris, nie przesadzaj - w jej głosie nie dało się wyczuć nawet nuty niezadowolenia, ale syn jej ukochany wyraźnie mógł je poczuć. - Opowiedz panu, skoro grzecznie pyta - puściła go, dłoń wycierając o jego plecy, coby ją wyczyścić. Cholera wie, gdzie się tarzał.
Gdzieś zakamarkiem podświadomości słuchała tego, co działo się dookoła, więc gdy tylko doszły ją słowa o przedstawieniu się, jej ręka wystrzeliła w górę, gdy ta wyglądała w stronę nieznanej jej dziewczyniny. - Isla! - pomachała jej krótko, wracając spojrzeniem do towarzyszy niedoli. - Pomijając już wszystkie miłe kwestie, wie może któryś z panów gdzie się znajdujemy, która jest godzina, bądź jak długo tarzamy się po tym syfie? - nie miała zbytniej nadziei na to, że którykolwiek z nich posiada takie informacje, ale spytanie się o nie nie było bolesne, więc co jej szkodzi.
I w tym też właśnie momencie spostrzegła bladą niewiastę, która z pewnością znała jej kochane dziecko. I pytała nawet o to samo! Oj, ktoś tu się może nie polubić. Wbiła w nią spojrzenie jedynie na moment, mrużąc przy tym lekko oczy, a Łajzę objęła odrobinę mocniej.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

 — Och, doprawdy? — Drobne rozbawienie uniosło ciemne brwi w górę, nadając twarzy okularnika pobłażliwego wyrazu w towarzystwie nie znikającego z ust uśmiechu.
 To, że podzielił się z nim papierosem, nie oznaczało, że całej reszcie ich ferajny też będzie chętnie oferował swoje małe uzależnienie. Dla Łowcy mógł zrobić wyjątek, choć to zabawne, bo on nadal nie znał jego imienia. Wstyd.
 — Matka? — Przez myśl przeszło mu, że kobieta w takim przypadku musi być istotą nadnaturalną. Chyba że w kwiecie młodu postanowiła adoptować starego dziada. Ciekawe, w jakim celu…
 Cóż, kiedy spostrzegł odsłonięty dekolt, pewne odpowiedzi same się nasunęły.
 — Niestety muszę odmówić. Powinna panienka dbać o swoją nadzwyczajną urodę, nikotyna to nic zdrowego. — Odwzajemnił równie mile uśmiech, a kryło się za nim pewne wyrozumienie wobec jej działań. Kobiety. Całe szczęście, że sporo miał z takimi do czynienia i był odporniejszy na rzucane uroki. Zacisnął wargi na filtrze, zaciągając się ponownie.
 O, i już znał imię. Najwyraźniej oboje nie urodzili się w M-3. Szanse na bycie kuzynami wzrosło.
 Kolejne osoby zaczęły panoszyć się po pomieszczeniu, szukając prawdopodobnie znajomych twarzy i odpowiedzi na pytania.
 — Wydaje mi się, że nikt tu z obecnych nie dysponuje taką wiedzą — odparł z zamyśleniem, rzucając okiem na kilka przechadzających się tu i tam person. Jedna z nich właśnie dołączyła do ich rosnącej grupki. — Hm.

                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nakarmił kromstaka, upewnił się, że stworzonko zasnęło i sam położył się do łóżka, acz sen przyszedł półgodziny później, przed tym nasłuchiwał ryku wiatru, który uderzał o ściany domu, zawodząc żałośnie, jak upiór, wywołując dreszcze na jego ciele. Zacisnąwszy palce na materiale prześcieradła, wtulił twarz w poduszkę. Sen nadszedł chwilę później. Był pozbawiony treści, czarny jak otchłań niepamięci, która rzuciła na anioła cienie. Przewracał się z boku na bok, aż w końcu obudził się łapiąc do usta gwałtownie powietrze. Było lodowate, niczym drzazgi wbijające się do podniebienia, gardła. Zamrugał parę razy, jednakże wzrok już dawno przystosował się do oświetlenia pomieszczenia, a Nascela próbował gorączkowo przypomnieć sobie jego nazwę albo lokalizację, ale w jego głowie nie kształtowały się żadne myśli. Zdenerwowanie zacisnęło się na jego gardle, a po naelektryzowanej skórze popłynęły krople potu. Kolejne luki w pamięci zaserwowane przez elektryczność?
Przetarł zaczerwione od zmęczenia oczy i wtedy do jego uszu zaczęły dolatywać dźwięki o różnym natężeniu w postaci rozmów. Nie był w stanie wyodrębnić ich plątaninie chociażby jednego zrozumiałego  słowa, a ich barwy miały dla anioła obce drżenie. Dopiero po upływie chwili, błędnik zarejestrował wśród nich znajomy ton, ale zmęczone oczy anioła z utrudnianiem namierzyły jego właściciela, gdyż pulsujący ból w skroniach nie sprzyjał koncentracji. Wreszcie wbił go w sylwetkę edeńczyka, za nim udzielił mu odpowiedzi przełknął ślinę w celu nawilżenia suchości w gardle.
Ból głowy — rzekł, podnosząc się na łokciach. Obok niego leżała harfa, książka, kredka do oczu i katana. Nie miał na sobie yukaty, w której zasnął, otulony przez ciepłą kołdrę. Zamiast tego był ubrany w odzież, którą zdjął przed kąpielą. Zahaczył palcami o struny instrumentu, ażeby upewnić się, że nie stanowił wybryk jego wyobraźni. Nie była. Smętny dźwięk rozległ odbił się od ścian w postaci fałszu. — Gdzie się znajdujemy, Jahleelu? — zapytał, podnosząc się z ziemi. Otrzepał dolną część kimona z kurzu. Potoczył wzrok po zebranych, ale nie rozpoznał wśród nich zbyt wielu znajomych twarzy, zatem w aktualnej sytuacji Zwierzchność wyglądała na najbardziej rozumną istotę w pomieszczeniu, do której mógłby zwrócić się o pomoc w zrozumieniu sytuacji.
Uderzył płytkami paznokcie o skroń, ażeby wspomóc proces myślowy, ale jego głowa nadal ziała pustką.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Szwankujący wzrok z każdą chwilą powracał do dawnej sprawności, a w rozpoznawaniu innych uczestników zabawy z pewnością pomagały mu ich rozlegające się zewsząd głosy. Najgorszej, że większość z nich rozpoznawał. Medyczna Psica nawet przedstawiła się reszcie, co tylko upewniło go w tym, że ma doczynienia z kolejną znajomą, choć nadal nieco zamazaną twarzą. Miał tylko nadzieję, że towarzyszące jej zwłoki to nie członkowie DOGS; chyba że totalnie martwi i bez życia.
W momencie gdy białowłosa łowczyni zwróciła się do niego bezpośrednio nie mógł dalej udawać, że jej nie zna by obnosić się ze swoim świętym oburzeniem skierowanym na jej osobę za wszystko co zaszło w kwaterze, no i w barze.
- Nie wiem - odparł bezradnie, a działania Isly mające najwyraźniej na celu podkreślenie jego istnienia jako własności kobiety zaczynały odbijać się na jego głosie, który zniżył się do przyjemnego pomruku - Uznajmy, że cię pilnuję i mam na oku wszelkie twoje niegodziwe występki.
Szarpnięcie w tył za włosy skutecznie odwróciło jego uwagę od dziewczyny i na powrót przywróciło do rodzinnych spraw. Doskonale wiedział co przemawia za takim, a nie innym zachowaniem ukochanej mamusi i równie doskonale wiedział jak to może wyglądać z boku. Słysząc odmowę ze strony kuzyna bez wahania choć z widocznym żalem w ślepiach posłusznie oddał połowę papierosa sadystce.
- Taki parszywy szczur jak ja nie jest godny by opowiadać o twojej wspaniałości, nie umiałbym oddać w słowach wszystkiego co w tobie najlepsze. Carl sam powinien się o wszystkim przekonać.
Na dobrą sprawę Lazarusowi nie przeszkadzało, że znajdował się w zupełnie obcym miejscu z niepewnymi zanikami pamięci. Miał dookoła swoje stado, reszta go nie obchodziła.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Och, no cóż. Szkoda - wzruszyła delikatnie ramionami. Nie wyżydzi papierosa? Może i nie, ale na pewno będzie w stanie go podpierdolić, gdy ten nie będzie patrzył. No jak nic to zrobi, więc wyjdzie mu na jedno. - Choć mnie już nic nie jest w stanie zaszkodzić, mój drogi - dodała, głowę delikatnie opierając na ramieniu Łowcy. Niech ma, niech się cieszy, choćby i odrobiną czułości z jej strony. A fakt, że za jej sadystyczne zapędy jeszcze od niej nie uciekł sprawiał, że mogła go darzyć tylko co większą miłością i matczyną troską, którą to objawiała na przykład w pozbawionym wyrzutów odebraniu mu papierosa. Jednakże, zrobiła to dopiero wtedy, gdy sam to zaproponował! To jest dopiero poświęcenie.
Pomimo tego, jak mogło to wyglądać z perspektywy trzeciej osoby, Isla wcale nie wykorzystywała Borisa, nie ciągnęła z niego pieniędzy ani nie traktowała jak podczłowieka... nic z tych rzeczy! Była o niego zazdrosna jak rasowa matka i darzyła go czysto rodzinnym uczuciem, toteż gdy skupił się na swojej znajomej, nie mogła się powstrzymać przed zareagowaniem. - Co to za blondyna? - spytała szeptem, nosem miziając płatek jego ucha. Wiedziała, jak na nią reaguje i nie była w stanie sobie odmówić wykorzystania tego faktu. Chorą wręcz satysfakcję sprawiał jej fakt, że tak się przed nią korzył.
- Właśnie! Dobrze mówisz kochany, Carl sam powinien się o tym przekonać - spojrzała na wcześniej wspomnianego mężczyznę, a na jej usta wpełzł rozkoszny wręcz uśmiech. - Na własnej skórze -  nie była to żadna groźba, broń cię panie boże. Jedyne co, to może delikatna sugestia.
Z tego względu, że najwyraźniej nikt nie miał o niczym pojęcia, mogła zareagować na dwa sposoby - zacząć się stresować, bądź zaciągnąć się dymem. Wybrała to drugie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

W pierwszej chwili wszystko zdawało się być podobne. Kamienna posadzka, chłód, przyjemny półmrok – oznaki, że znajdowała się w swojej własnej, bezpiecznej celi. Ale potem do uszu kapłanki dotarły zupełnie nieznane jej głosy.
Podniosła się na dłoniach nieco zbyt gwałtownie, walcząc przez chwilę z zawrotem głowy, po czym rozejrzała się po pomieszczeniu.
Jednocześnie wyłapała parę pytań rzuconych przez jedną z kobiet.
- gdzie się znajdujemy, która jest godzina, bądź jak długo tarzamy się po tym syfie?
Niestety odpowiedzi nie było, a już na pewno nie padło nic konkretnego, dlatego Mayari podniosła się wreszcie z podłogi, otrzepując szatę i z ulgą odkrywając, że ma przy sobie swój sztylet ofiarny i mieszek.
Szybkie przejrzenie zawartości utwierdziło ją  też w przekonaniu, że nic co spakowała poprzedniego wieczora nie zaginęło. Szklana fiolka mleka makowego, dwie dodatkowe czystej krwi, kompas i zegarek z rozbitą tarczą.
Spojrzała z nadzieją na ostatni przedmiot licząc, że choć on przybliży ją do poznania ich sytuacji.

Właśnie... „ich” czyli kogo dokładnie?
Z trudem zdusiła w sobie grymas niechęci, widząc wszystkich tych nieznanych sobie ludzi. To był jakiś chory żart? Starszyzna wrzuciła ją w sam środek jakiejś nowej, irracjonalnej próby dla nowicjuszy, czy ki diabeł?
Stwierdziła, że na razie nie będzie sobie zaprzątać tym głowy – im szybciej upora się z problemem z odnalezieniem wyjścia, tym większa szansa, że nie będzie musiała się nawet odzywać.
Narzuciła na głowę kaptur, kryjąc poparzenia przed ludzkim wzrokiem, po czym skierowała swoje kroki ku... schodom, opierając dłoń na balustradzie i niepewnie badając czy przypadkiem pierwszy stopień się pod nią nie zapadnie, jeśli zechce po nich wejść na górę.
Jakoś nie ufała tym wielkim drzwiom...

ekwipunek:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Anioł zastępu mimo swojej przypadłości miał też niezwykły talent do hibernowania się oraz ignorowania otoczenia w czasie swojego snu. Niemalże jak ten głaz rzucony w piasek i obrośnięty mchem, nakrył się wyliniałym i odrażającym dywanem, jak zwykle w przypadku  posiadanej kołdry, chroniąc swój spokój oraz wzrok przed bolesnym światłem dnia. Wystarczyło jednak zabrać zeń tę prowizoryczną barierę ochronną aby umysł wrócił do pracy nadając rozruch jego świadomości.
Ostatnie co pamiętał to góry. Wiatr był dość silny, a noc mroźna i nieprzyjemna. Chcąc przeczekać lekką zamieć, schronił się w szczelinach skał. Czyżby zawiódł? Doprowadził się do stanu krytycznego i zemdlał? Woda ocuciła go nieco zbyt brutalnie, wyrywając z tego urwanego snu o wydarzeniach dnia poprzedniego. Podniósł się do siadu. Musiał złapać się za głowę, bo niepodobne do niczego wcześniej uczucie uciskało jego mózg, wywołując silne zawroty głowy.
- Jahleelu? - Upewnił się zasłaniając twarz dłońmi. Zapiekło. Ale nie to było najgorsze, tylko te głosy. Spróbował opanować swoje wrażliwe na światło oczy, spoglądając z przymrużeniem przez palce. To nie był Babel. Ani też jego dom czy miasto. Kim byli Ci wszyscy ludzie? Opuścił dłonie, ostatecznie zauważając nieopodal Nascelę. Niestety on również nie wydawał się, świadomy sytuacji.
- ... - Kiepsko zbierało się myśli w tym stanie, nie mógł się skoncentrować na niczym poza bólem. Uniósł się na kolana zamierzając wstać. Jego miecz zawył dźwięcznie, rysując kamienną posadzkę, a fajka upadła tuż obok. Szybko zebrał przedmiot i sprawdził czy nadal ma przy sobie standardowy zestaw przedmiotów jakie zabierał na patrole. Dwie pomarańcze. Jabłko. Woreczki z ziołami. Maści na blizny, rozgrzewające, chłodzące. Kilka minerałów. Trochę mało. Ocenił na szybko. Wstając i wzorem Nasceli podążając za Jahleelem. Też chciał znać odpowiedź na zadane przezeń pytanie.

Ekwipunek:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Przyzwyczajony był sypiać w różnych, nierzadko niegościnnych warunkach, zwykle jednak pamiętał cały proces towarzyszący układaniu się do snu w takich czy innych okolicznościach. Teraz jednak, otwierając oczy, czuł pod plecami i karkiem twarde kocie łby, będące zaprzeczeniem nawet tak twardego łóżka, jak to w koszarach. Mimo podniesionych powiek, nie wiele do niego docierało z początku, światło pochodni, choć nie powalało mocą, oślepiało jego przewrażliwione oczy. Krew w skroniach huczała, niemal go ogłuszając, głowa pękała niczym po całodniowym spotkaniu z bratem. Musiał jednak przezwyciężyć słabości ciała, bowiem znalazł się w nieznanym, a więc potencjalnie wrogim otoczeniu. Zerwał się do siadu i zamrugał kilkukrotnie, rozglądając się wokół.
Nie był sam, jak szybko się przekonał, po pobieżnym zlustrowaniu najbliższej okolicy. Na oko tuzin istot wyglądających na ludzkie to leżało, to siedziało, kilka zdołało już wstać i przemieszczało się po ...
Po wielkiej sali, wypełnionej niepokojącymi gobelinami, pod sklepieniem grożącym zawaleniem. Skrzywił usta, sprawdzając co właściwie miał przy sobie. Nóż wojskowy? Jest. Beretta? Jest, aczkolwiek jedynie z magazynkiem obecnie włożonym, co dawało mu 15 naboi. Nieco uspokojony, wolniej przepatrywał kieszenie. Wymięta paczka z dwoma papierosami, notes i kawałek ołówka. To wszystko co miał przy sobie. A na sobie? Na dłoniach rękawice Strike. Na stopach czarne desanty, na nogach ciemne bojówki spięte paskiem, na torsie ciemna koszulka z krótkimi rękawami. Tyle. Nie miał kurtki ani chociaż swetra i teraz zaczął odczuwać z tego tytułu dyskomfort - kamienna posadzka była bowiem dość zimna. Dotknął ostrożnie prawego policzka. Plaster był na swoim miejscu.
"Ivo?" - ten głos brzmiał znajomo, uruchamiał zapadki w mózgu eliminatora, przywołując wspomnienia sprzed dwóch lat. - Jahleel? - odpowiedział niepewnie, rozpoznając po chwili idącego w jego stronę elegancika. Wstał powoli, ciągle czując pulsowanie skroni, przyjął wodę od anioła, tym razem wdzięczny za mało inwazyjną metodę podania i rozejrzał się ponownie, tym razem z wyższej pozycji. Jego serce drgnęło niespokojnie, kiedy zobaczył Angel, przebywającą w pobliżu jakiejś kobiety... Yngve... oraz... Wilkoryjka. Zaklął pod nosem, rozglądając się dalej. Reszty osób nie znał, ale mógł podejrzewać, że również nie należały one do rasy ludzkiej. Jeśli na jaw wyjdzie jego przynależność do wojska, zabiją go nim zdoła się ruszyć. Choć obecność Jahleela dawała nadzieję na to, że znajdowały się tutaj inne anioły, a one raczej nie pozwoliłyby na krwawą jatkę w nieznanych warunkach. Na wszelki wypadek jednak odwrócił głowę od białowłosej, licząc, że zrozumie, dlaczego ponownie ją wystawia.
Wówczas jego wzrok padł na leżącego nieopodal majora. Może Ezechiel nie był jego ulubionym wojskowym, znali się jednak i Bergsson wiedział, że może na niego liczyć. Musiał tylko dać mu dyskretnie do zrozumienia, że są na cholernie wrogim terenie.
Podszedł więc do śpiącego mężczyzny, ukląkł przy nim i spoliczkował go siarczyście, mrucząc przy tym - Get up, Juda. - jeśli to nie pomogło, poprawił na odlew. Gdy brodacz oprzytomniał, zanim jednak otworzył usta, pochylił się bardziej i rzucił szybko - We're on hostile territory, don't even slip a word about our ranks. Got it? - błogosławił w duchu fakt, że wielu z jego znajomych z wojska znało obce języki, co dawało im przewagę wobec reszty hałastry. A przynajmniej tej japońskiej części. Jeśli żaden anglojęzyczny wymordowany nie znalazł się w okolicy, tę część planu miał za sobą. Podniósł się i pomógł również majorowi stanąć na równe nogi.
Mimo pękającej z bólu czaszki, starał się mieć oczy dookoła głowy, bo dwójka przeciw tuzinowi mutantów to dobry materiał na pośmiertną pochwałę. - Jahleelu - zwrócił się do eleganckiego angeldaddy, podchodząc nieco bliżej. Najwidoczniej znał przynajmniej połowę obecnych na sali, więc jeśli Ivo znał ćwiartkę z pozostałych, to jawiąc się jako znajomy znajomego, zmniejszał ryzyko zarobienia kosy pod żebro - czy twoja wiekowa pamięć daje ci chociaż najmniejszą wskazówkę co do tego, gdzie się znajdujemy? -zapytał asekuracyjnie, po czym powoli podszedł do schodów prowadzących w dół i spróbował dojrzeć coś na ich końcu. Tak samo jak Mayari, zrobił jeden krok na pierwszy stopień, testując ich wytrzymałość.

Ekwipunek, once again:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Jeśli miała się obudzić w tak osobliwym miejscu, to chyba wolała nie budzić się wcale. Najchętniej obróciłaby się na drugi bok, nakrywając szczelniej kocem, przytuliła zmaltretowaną poduszkę i odpłynęła na jeszcze godzinkę lub dwie. Problem był jednak taki, że wraz z nieprzyjemną pobudką, gdy tylko zmysły zaczęły na powrót rejestrować otoczenie, spostrzegła z żalem brak zarówno kochanego jasieczka jak i swojego okrycia. Żal szybko zamienił się w gniew, bo pierwszym, co przyszło jej do głowy, było: okradli mnie, bandziory! Otrzeźwiona tą myślą, zerwała się do siadu. Na chwilę pociemniało jej przed oczami, ale po kilku mrugnięciach zdolna była zarejestrować, że nagle znalazła się w podejrzanym miejscu, wśród podejrzanego tłumku. Ktoś już sobie rozmawiał w najlepsze, wszędzie dookoła się krzątano, a ona tylko obrzucała wszystkich spojrzeniem z gatunku "nani the fuck?!"
Jeszcze piękniejszy wyraz irytacji i zaskoczenia wypłynął na jej twarz, kiedy usłyszała własne imię wypowiedziane niepokojąco znajomym głosem. Natychmiast zerknęła w kierunku, z którego dochodził, a zlokalizowawszy autora tego okrzyku, odruchowo napięła mięśnie. Do ucieczki lub do walki, jedno z dwojga, zależy czy uda się uniknąć tego drugiego.
- Żadna twoja cholerna droga, spadaj ode mnie - przywitała kulturalnie starszego anioła, a korzystając z tego, że poszedł zająć się kimś innym, zaczęła się powoli wycofywać - nadal w siadzie. Nie zdążyła przesunąć się nawet o pół metra, kiedy jej dłoń trafiła na jakiś leżący obok przedmiot. Sama nie mogła zdecydować, czy na widok swojej podręcznej apteczki bardziej się cieszyć czy zdziwić, ale i tak przygarnęła niedużą materiałową torbę do łona. Rozejrzała się dookoła, ale z jej majątku obecna była jeszcze tylko jej nieśmiertelna kurtka z absurdalnie dużą ilością kieszeni. Kiedy anielica wzięła okrycie do ręki, zgromadzone skarby zagrzechotały cicho. Całe szczęście, zapasy pozostały nietknięte. Przyodziała się sprawnie i w końcu wstała, decydując, że od siedzenia na tyłku do domu nie wróci. Z tego, co zdążyła zobaczyć, znajdowali się w czymś w rodzaju... hali? Tak czy owak hala to budynek, a budynki mają wyjścia.
Trzeba będzie je znaleźć.

Skarby:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

.........Poniekąd Pudel zdążył się przyzwyczaić do bycia pechowym człowiekiem wymordowanym. Najwyraźniej musiała go dopaść karma za jakieś niemiłe uczynki sprzed... w sumie dziesięciu lat, skoro od tamtej pory zaczynała się jego amnezja. Ostatnie jednak, czego się spodziewał, to nieprzyjemne uczucie bycia na kacu i obudzenie się w całkowicie nieznanym miejscu z Chartem wtulonym do boku.
Zdecydowanie nie przypominał sobie, żeby mieli w planach imprezę, a łeb bolał go tak, jakby pił co najmniej kilka dni z rzędu. Ewentualnie dopadła go migrena, która ostatnio dość często mu towarzyszyła.
"Wstawaj, cholerny Pudlu."
- Język, Nove - upomniał odruchowo Bernardynkę, posyłając jej nieco zamulone spojrzenie, a i sam głos był dość ochrypły. - Szarpanie chyba nie wliczało się w pierwszą pomoc. A tak ogólnie... Ailen, ośliniłeś mnie.
Zerknął na przyjaciela, który jednak wydawał się wciąż być nieprzytomny. Niebieskie ślepia przesunęły się po unoszącej się w górę i dół klatce piersiowej, a następnie krzywiąc się Pudel przeszedł do siadu. A świat zawirował jak karuzela. Uhhh. Nie miał w nawyku doprowadzania się do takiego stanu. Jednak ubrania zdawał się mieć całe, chociaż mógł się mylić. Przy takim natłoku zapachu i głosów ciężko było mu się odnaleźć.
"Christopherze?"
- Jahleel- no shit, Sherlock, a następnie pozwolił sobie na niemrawy żart. - Skoro ty tu jesteś, to perspektywa dzikiej imprezy przez którą tak fatalnie się czuje raczej odpada.
Pudel wypuścił ciężko powietrze z płuc i podniósł się niemrawo. Nieco go zamroczyło, ale lekkie zgięcie tułowia i oparcie dłoni o kolana trochę pomogło. A przynajmniej na tyle, by świat przestał się tak cholernie kołysać. Następnie wyprostował się, by obiec uważnym spojrzeniem zgromadzone towarzystwo. Dużo ich. Z urwanych słów (zaleta, ale też i wada wyostrzonych zmysłów) mógł wywnioskować, że przynajmniej większość nie wie, o co chodzi. Wzrok Chrisa przeskakiwał z osoby na osobę, jakby próbował ogarnąć, z czym ma do czynienia. Skoro część osób była na schodach, to on sam zaczął przyglądać się ścianom, zupełnie jakby mógł dostrzec jakieś dodatkowe szczegóły. Chociaż obraz przed oczyma wciąż mu delikatnie falował. Z próbą ogarnięcia towarzystwa wolał jeszcze chwilę poczekać, może nawet do momentu, aż wszyscy się obudzą, bo część osób wciąż leżała na ziemi (włącznie z jego przyjacielem).

ekwipunek:
ubiór:
                                         
Skoczek
Pudel     Opętany
Skoczek
Pudel     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Christopher Alexander Black (godność przybrana z powodu amnezji!)


Powrót do góry Go down

Przez moment się ucieszył, że nie dotknął Nasceli. Iskry pełznące po skórze anioła skutecznie zniechęcały do kontaktu innego niż przez gumowe rękawice. A tych niestety brunet ze sobą nie miał. Nie zdziwiłby się, gdyby gdzieś w tym rozgardiaszu oraz chaosie znalazła się samotna para rękawiczek, lecz szkoda mu było czasu na szukanie. Jak na razie odnalazł swoją torbę i powrzucał tam część rzeczy, zostawiając w rękach tylko filiżankę. Obracał ją w zamyśleniu, nie patrząc na podążające jego śladem anioły. Nie umiał odpowiedzieć im na pytania. Ani to głośno zadane przez Nascelę, ani to nieme Hayaiela. Wiedział, że wymagają od niego jakiejś stosownej reakcji. Czuł na sobie ciężar ich spojrzeń oraz odpowiedzialności. Kto jak nie zwierzchność powinien w danym momencie wydać stosowne polecenia i ustosunkować się do zaistniałych okoliczności?
- Nie mam nic na ból głowy. - Zatrzymał się nagle. - Tylko wodę i herbatę. Jeśli ci to pomoże, chętnie zaparzę. - O ile nie będzie ci przeszkadzać, że zapewne inni skorzystają z tej samej filiżanki przed tobą.
- Hayaielu, jeśli zrobisz sobie kubek, tobie także chętnie przygotuję coś ciepłego.
Ciepłego. Zapomniał, że Nascela ma alergię na zimno. Jak on mógł? Spojrzał badawczo po aniele, wodząc po ciele żołnierza wzrokiem i szukając czerwonych plam. Jakby przepraszająco za chwilę i jego odzienie oczyścił z brudu oraz osuszył, lekko rozgrzewając. Bez wcześniejszego ostrzeżenia ani żadnego gestu. Trochę może z zaskoczenia ale raczej łagodnie.
O czymś jeszcze zapomniał? Kogoś jeszcze pominął? Czuł się jakby go coś pogryzło i przemieliło, ale nie mógł wraz sobie wybaczyć tego niedopatrzenia względem brata. Chyba jak skończy z innymi, sam się napije herbaty.
- Komuś jeszcze herbaty? Wody? ...Ciastko? - To głupie. Proponuje herbatę w tej sytuacji. Ale robił to tylko po to, aby kupić sobie nieco czasu na rozejrzenie się i przemyślenie obecnej sytuacji.
Wybawił go Ivo, jaki skutecznie zwrócił uwagę anioła. Na parę chwil brunet skupił się na wojskowym, podając mu filiżankę z wodą. Stracił co prawda zabawkę na trochę, ale narzekać nie będzie. Przypatrywał się poczynaniom Szweda z pewnym zainteresowaniem, zanim odezwał się.
- I would not necessairly call it "hostile"... More like "unknown" in my humble opinion. Still, you and your friend could be in danger, considering the vast diversity of people here. Same as they are in your company. - Odezwał się nienaganną angielszczyzną. Doskonale wiedział, jak wojskowi traktowali wymordowanych czy łowców i nie zamierzał na to pozwolić. - I do believe you are clever enough to not make any hasty decisions. Also... Would you kindly stop using violence against your friend? - Dorzucił łagodnie na koniec, zanim odebrał filiżankę od mężczyzny. Obmył ją jeszcze wodą dziwnym odruchem. Nie oskarżał oczywiście mężczyzny o żadne choroby. Po prostu lubił porządek.
- One more thing... One of my friends is pretty fluent in English. Think about it.
Ivo podejrzewał, że tu były inne anioły? Jakby gość w garniaku i dwie Roszpunki idące za nim już nie były dostatecznym dowodem na to, że nie są mieszkańcami Desperacji. Jeśli to mało dla Szweda, każda z owych długowłosych postaci ubrana była bardziej bogato niż niejedna celebrytka z M3. Oboje mieli piękne, zadbane miecze i twarze niezmęczone życiem, a wręcz nadludzko przystojne.
Jeden miał też cholerną harfę ze sobą.
Tak, stanowili stereotypowych mieszkańców pustyni.
Przeniósł teraz wzrok na grupkę Dogsów, słysząc swoje imię dochodzące z tamtej strony. Skrzyżował spojrzenie z Nove, ułamek sekundy poświęcając jej bliznom.
- Miło mi poznać. - Skoczek nieświadomie ich sobie przedstawił. Dość nieprofesjonalnie, ale hej, liczy się sam fakt. Zaraz po tym anioł zwrócił się do blondyna.
- Nie podejrzewałbym cię o tak dzikie zabawy. Chcesz się może przy okazji z czegoś wyspowiadać? - Odpowiedział jeszcze bardziej niemrawym żartem na ten Skoczka. Nie był w humorze, spoważniał zatem szybko.
- Christopherze, zakładam, że jesteś osobą rozważą na tyle, by nie robić nic głupiego w danej sytuacji. Ty i twoi towarzysze. Ailen jeszcze się nie obudził? Nic mu aby nie dolega? - Ivo upomniał, Skoczka także wypada. Dwie strony konfliktu... Nie zdając sobie sprawy, że w zasadzie jest trzecią. Dogs wciąż są ostro skłóceni z aniołami. Tę sprawę naprawdę trzeba rozwiązać. Kiedy Laviah się tym zajmie?
Poczuł ukłucie bólu w skroni na samą myśl o niedomkniętych rozdziałach przeszłości anielskiej. Przymknął na moment oczy, unosząc głowę. Ponad Skoczkiem (cóż, to akurat nie było zbyt trudne...) dojrzał postać Izzy oraz usłyszał jej słowa.
- Isabel, nie uciekaj, proszę. Nie powinniśmy się rozdzielać. Może też napijesz się herbaty? - Anielica była chyba jedyną osobą w tym pomieszczeniu, jaka obawiała się ataku ze strony Jahleela. Większość lgnęła do niego jako do ostoi stabilności oraz pokoju, a blondynka... Wycofywała się niczym przed wściekłym zwierzęciem. Zdecydowanie coś tu było nie tak.
Zapadła na parę chwil cisza. Nie miał więcej tematów do poruszenia. Wszystko zostało wyjaśnione. Jedynie zadane wcześniej pytania wciąż ciążyły. Gdyby wziąć teraz do ręki jakikolwiek podręcznik postępowania w sytuacji kryzysowej, pierwszym punktem byłoby "zachowaj spokój". drugim "osoby pewne siebie i stanowcze zyskują autorytet tłumu, który w panice podąża bezmyślnie za poleceniami". Co prawda nikt tu jeszcze nie panikował... Wręcz sytuacja odwróciła się o 180 stopni i oto tłum wymagał od jednostki autorytarnej ogarnięcia sytuacji. Rozejrzał się zatem kolejny raz po pomieszczeniu, szukając wskazówki czy podpowiedzi, gdzie mogą się znajdować.
Żadne wytyczne sytuacji kryzysowej nie przewidują dzielenia się z towarzyszami niedoli pesymistycznymi myślami. Wręcz przeciwnie, często lepiej zachować fałszywą nadzieję, która podsyca chęć do walki, aniżeli druzgotać dobre samopoczucie mentalne innych. Wzrok anioła przesunął się ze ścian na twarze otaczających go osób. Żadne z nich nie było skłonne do paniki. Każdy przeżył w swoim życiu więcej niż można by było podejrzewać. Nie ma sensu okłamywać ich i robić z nich idiotów. W tym momencie szczerość będzie wskazana nie tylko z anielskiego obowiązku, ale też poczucia, że pomoże mocniej aniżeli piękne słówka.
- Zostaliśmy tu przeniesieni bez uszczerbku na zdrowiu. Przebrano nas i zniesiono nasze przedmioty. - Podzielił się oczywistą oczywistością, zanim kontynuował. - Zważając na osobliwą mieszankę istot w tym pomieszczeniu, obawiam się, że znaleźliśmy się tu ku uciesze kogoś. Mam nadzieję, że ta sytuacja nie rozwinie się w krwawą rozrywkę mas. - Ostatnie zdanie dodał ciszej, zdając sobie sprawę, jak wiele przeciwstawnych organizacji zebrano w tym jednym tylko miejscu. To aż prosi się o jatkę. Jedna nieodpowiednia sytuacja wywoła lawinę bolesnych konsekwencji i potok krwi. Prawie jak pociągnięcie za spust. - Może mamy po prostu się stąd wydostać? Zmusić do współpracy? Niewykluczone, że ktokolwiek nas tu zebrał, czeka tylko, aż się pozabijamy. Oczywiście, kategorycznie odradzam podobne zachowanie. - Zróbmy na złość i współpracujmy. Tylko miłość nas uratuje czy coś.
Odwrócił się, spoglądając na lśniące drzwi. Zamyślił się i w bólu głowy zapomniał, że nie znajduje się w domu. Chciał sobie przysunąć coś powietrzem. Zamiast jednak pożądanego przedmiotu - zapewne jednego z narzędzi - poderwał z posadzki samotny koc. Podmuch był wyważony na niewielki śrubokręt, zatem nie przeniósł materiału zbyt daleko. Koc opadł miękko na ramiona Lazarusa, okrywając też częściowo Islę i Carla.
Anioł zauważył swój błąd po chwili i zmieszał się, choć mimika nie uległa zmianie.
- Zimno tutaj. - Rzucił, starają się wybrnąć z sytuacji zwykłą troską o zdrowie kopcącej trójcy.

Krótkie posty, tak...
Nie bijcie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Off :: Archiwum misji

Strona 2 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach